Położyłem łapę na grzbiecie wadery, szepcząc do niej jakieś zdania, które wymyślałem na poczekaniu i które z grubsza nie miały sensu. No bo na co komu opowiadać niestworzone historie o Wielkim Wiewiórczym Wojowniku, Giuseppe? Chodziło mi głównie o jednostajny ton głosu, ale po pewnym czasie poczułem swego rodzaju więź z bohaterem moich opowieści...
Klair przestała zaś drżeć, jej oddech się wyrównał. Wyszczerzyłem kły w uśmiechu. I w tym samym momencie weszli ludzie odziani w białe fartuchy. Trzymali w rękach jakieś strzykawki.
- Spokojnie- mruknąłem do wilczycy, lekko dotykając jej łapy swoją, by nie zrobiła niczego głupiego.- Zabiję ich za to, ile przez nich wycierpiałaś. Więc nie bądź smutna. Obiecuję, że będę cię chronić!- spróbowałem się roześmiać, ale przez zdenerwowanie z mojego gardła wydobyło się tylko coś między odgłosem dławienia się, a głośnym jękiem.
Nagle zobaczyłem, jak ze stołów wyłaniają się szczypce. Pochwyciły one mnie i Klair w swoje szpony. Warknąłem, ale niezależnie od tego, jak mocno się wyrywałem, szczypce nie poluźniały swojego uścisku ani odrobinę.
- Przepraszam- szepnąłem do wadery, próbując złapać oddech.
Ludzie podeszli do nas ze strzykawkami, podając każdemu z nas dawkę dziwnego płynu.
- Zobaczymy, co teraz zrobią- powiedział najwyższy z nich, a w jego oczach dostrzegłem dziwny, niepokojący błysk.
< Klair? Co oni nam wstrzyknęli? xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz