sobota, 30 kwietnia 2016

Od Yuko C.D Vincent'a

- Wiem! - wykrzyknęłam uśmiechnięta. - Chodź, zaprowadzę cię gdzieś...
Szybko złapałam basiora za ucho. Przyzwyczajenie... Następnie pobiegłam przed siebie. Słyszałam odgłos kroków dochodzący zza moich pleców. Idzie za mną. Yay! Yuko, aleś ty przekonująca...
W pewnym momencie przystanęłam, czując dziwnie znajomy zapach... Skądś go kojarzę... Wzięłam głęboki oddech i od razu go rozpoznałam, lecz za późno.
Wykroczyłam... Wykroczyliśmy poza tereny watahy. A poza nimi króluje klan... Znaczy trochę dalej od nich. Polując, byliśmy na granicy. Teraz tę granicę przekroczyliśmy. I mamy, jednym słowem... Przewalone.
Przed nami pojawiły się trzy wilki. Jeden był bury, a jego pyszczek zdobiło ogromne poroże, nie pomijając jego złotych oczu. Drugim z nich był mój przyszywany brat - Sharoon... Który od samego początku mnie nie znosił. Był on beżowy, gdzieniegdzie miał też białe prześwity. Spod jego grzywki wystawała para przerażająco czerwonych oczu. Trzecim z nich zaś, był ich przywódca. Stary, ale za to potężny srebrny basior... Rida. Nigdy nie zapomnę jego przeszywającego spojrzenia, które nie raz przeszywało moją duszę.
- No no no... Kogo my tu mamy? - zakpił przywódca.
- Owieczki odłączyły się od stada, hmm? - dołączył do niego Sharoon.
- Stul pysk! Ja mówię! - warknął na niego Rida.
Z przyzwyczajenia syknęłam i wyszczerzyłam kły, przygotowując się do ataku. Vincent zrobił to samo, tylko o wiele wcześniej ode mnie. Taki spóźniony zapłon...
- Ale kozaczą - uśmiechnął się bury basior. Po chwili miałam mroczki przed oczami i ostatnie co pamiętam to ciemność...
_-_-_-_-_
- Yuko - ktoś szturchnął mnie w ramię. Powoli otworzyłam oczy i zobaczyłam zatroskany pyszczek Vincent'a. Do tego znowu ten sam zapach.
- Obudziliście się już - usłyszałam głos w drugim rogu pomieszczenia?

< Vincent? Resztę zostawiam tobie :3 PS. Nie sprawdzałam, bo mi się nie chciało XD I nadal krótkie ;-; Wena mnie ogranicza...>

Od Yuko C.D Ysh'a

- Jest, jest - kichnęłam - Wataha Porannych Gwiazd. Alfy to Ashita i Zuko. Czyli moja bratowa i brat. - Uśmiechnęłam się lekko do basiora. Po czym... Znowu kichnęłam. Stwierdzam iż... Jednoznacznie wszem i wobec jestem chora. Cudownie! Wiosna jest, znaczy zimo-wiosna. Astronomicznie jest wiosna... Ale jeszcze widać śnieg... A ja oczywiście musiałam się przeziębić!
- Zaprowadzisz mnie do nich? - spytał basior z uśmiechem. Odwzajemniłam się tym samym i kiwnęłam twierdząco głową. Nie obyło się oczywiście bez kichnięcia. Zaraz całą watahę zarażę. Będzie wspólne chorowanie. Będziemy leżeć w łóżku i się obijać, obżerać i spać... Tak, przydałby mi się sen. I to bardzo...
Szłam wolno, tak w sam raz. Zimny wiatr smagał moją grzywkę, opadającą na pyszczek. Pod moimi łapami skrzypiał śnieg, który i tak już topniał. Jest wiosna. Wszyscy budzą się do życia... Niedźwiedzie też. Na samą myśl o nich już miałam ciarki na grzbiecie. Lekko potrząsałam łebkiem, by wyrzucić z siebie tę myśl.
Ehh, do tego głód mi doskwiera. Najpierw obowiązku, później przyjemność! Tak... Znaczy nie... Zaraz zdechnem, nie wytrzymam dłużej. Ból brzucha jest nie do wytrzymania. Współczuję tym, którzy mało jedzą. To jest straaaaaaszne. Jak można przez długi czas niczego nie jeść? Jak?! Ja sie pytam JAK?! Nie wiem... Nie wiem... Bo jesteś tępa Yuko...
Ehh, moje przemyślenia są do bani.
W końcu jesteśmy! Nareszcie! Yeah! Tak... Teraz pójdę spać.
- To jest jaskinia Alph! Powodzenia - uśmiechnęłam się szczerze do basiora, po czym usiadłam na ziemi.

< Ysh? Wena... Wyparowała! 0_0 >

Od Renesmee C.D. Victora

Przez to kilka dni zbliżyliśmy się do siebie.Victor przez ten czas nabrał w ciele umiejętności w nowym ciele. Kiedy mnie całował , po prostu się rozpływałam .Nie myślałam że pokocham kogoś , a ktoś mnie.
-Ja ciebie też Ty mój wariacie -powiedziałam kiedy się od siebie oderwaliśmy .
Patrzyliśmy na siebie przez chwile . Jego czy połyskiwały w świetle . I nagle wybiegł z chatki ze śmiechem. Pobiegłam za nim. Widziałam jak beztrosko wskakiwał do wody. Mój skok może nie był tak okazały ale wylądowałam w jeziorze. Rozumieliśmy się bez słów. Większość popołudnia zleciała nam na chlapaniu się i pocałunkach. Wieczorem wyszliśmy z wody i usiedliśmy na skałach. Niebo ściemniało , więc latające w okół świetliki były widoczne. Wtedy zapragnęłam uciec stąd . Iść wszędzie i nigdzie , byleby z Victorem . Błąkać się bez celu , z dala od ludzi . Kiedyś może wrócić do watahy...Jako wilki , jako para .
-Renes ?-jego jak zwykle spokojny głos wyrwał mnie z rozmarzenia- Masz jakieś marzenie ?Nie codziennie spotkasz te stworzonka.
-Myśle że one nie są mi potrzebne do szczęścia. Chciałabym z tąd uciec...Iść gdzieś w niewiadomym kierunku.
-Och...Res -uśmiechnął się
-Tu jest nudno...Jesteśmy ludźmi ale co nam po tym ?
Znów rozczesał mi kołtun ...Wahał się...
-Victor możemy poooowoli wracać do domu. Zanim znów zmienimy się w wilki chciałabym jeszcze zobaczyć wrzosowiska...

<Vicitor <3 ? Co ty na to ?>

piątek, 29 kwietnia 2016

Od Victora cd Renesmee

Pogoda była idealna na spacer. Serio, aż podejrzanie idealna. Słońce świeciło, ptaki śpiewały..wybrałem się na łąkę należącą do stada. W sumie był to bardziej ogród, ale kto by się przejmował takimi szczegółami? Wielobarwne kwiatki doprowadzały nozdrza do szaleństwa i delektowały oczy. A bynajmniej delektowałyby oczy każdego, kto lubi takowy zbiór kolorów. Mnie jednak przeważnie nadmiar barw najzwyczajniej w świecie w oczy bolał. Było jednak coś, co sprawiało, że widok ten napawał mnie pewnego rodzaju radością. Owe kolory bardzo kojarzyły mi się z moją przyjaciółką, radosną w taką właśnie pogodę. Renes... Wcześniej powiedziałem, że nie byłem pewny, czym ją darzę. Teraz jednak nie miałem już wątpliwości. Postanowiłem stworzyć skromny bukiet. Zebrałem kilka stokrotek z tych, które posiadają różowe zakończenia płatków, bukiecik jednak wydawał się nie kompletny. Był zbyt..jednolity. I wtedy właśnie mój wzrok przykuł krzak. Wyrastały na nim jeszcze młode, soczyście, a wręcz-mimo, że nie przepadałem za tym określeniem-Krwisto czerwone różyczki. Nie miałem jednak przy sobie żadnego noża. Ale moment, mam przecież moc. Ból jeszcze nikomu nie zaszkodził. Chwyciłem łodygę róży, czując łaskotanie kolców. No, dalej! Ścisnąłem ją, sycząc przy tym, kiedy kolce przekuły moją skórę. Z ręki obficie zaczęła cieknąć szkarłatna ciecz, kolorem rzeczywiście podobna do owych róż. Puściłem kwiat gwałtownie.
-Brawo, idioto.-Westchnąłem, po czym, świadom, że ból będzie tylko gorszy po raz kolejny chwyciłem kwiatem i szybko go wyrwałem. Włożyłem różę na środek bukieciku po czym, nie patrząc na rękę, zregenerowałem ją. Na moim rękawie pozostał jednak krwawy ślad, którego nie mogłem się pozbyć. Trudno. Przyjrzałem się swojemu dziełu krytycznie. Mogłoby być lepsze, ale żaden ze mnie artysta. Dobre to, co własne, prawda? Wróciłem do domku, gdzie zastałem Renes.
-Piękny bukiet.-Powiedziała, przyglądając mi się badawczo. Długo mnie nie było.
-Wpasowuje się do przyszłej właścicielki.-Stwierdziłem z uśmiechem, na co Res skrzywiła się.
-Co to za szczęściara?-Zapytała, udając urażoną.
-Cóż. Jest mniej więcej tego wzrostu-wskazałem ręką wysokość-Posiada brązowe oczy oraz włosy w tym samym kolorze, na których znajdują się jeszcze urocze kołtunki, jest strategiem, no i stoi przede mną.-Przyjaciółka uśmiechnęła się, kiedy podałem jej bukiecik.
-Jestem ci wdzięczna za miłe słowa, zdradzisz mi jednak z jakiej to okazji?-Spytała, przyglądając się oczarowana mojemu amatorskiemu dziełu. Cieszyło mnie jednak, że Reniś się on podobał.
-Chciałem ci podziękować.-Odpowiedziałem.
-Podziękować?-Renesmee spojrzała na mnie zaciekawiona, lekko mrużąc oczy. Przypominała teraz kotka czekającego na smakołyk. Urocze.
-Podziękować.-Przytaknąłem.
-Za co?-Zapytała zbita z tropu.
-Gdyby już szukać konkretnych powodów, praktycznie pewien by się znalazł; Byłaś pierwszą osobą, zaraz, po medykach, jaka postanowiła ze mną porozmawiać. Wątpię, czy zaaklimatyzowałbym się tak łatwo bez ciebie.-Reniś spojrzała na mnie, szeroko się uśmiechając. Wstawiła kwiatek do wazonu, po czym poczochrała mnie po włosach.
-To urocze-Zaśmiała się lekko. Teraz byłem pewnie jeszcze bardziej potargany i nieogarnięty, niż rano. Nie przeszkadzało mi to jednak. Obdarzyłem przyjaciółkę promiennym uśmiechem.-Dzisiaj rano...-Renes wydawała się trochę zmieszana.
-Tak?-Zapytałem, przyglądając się jej.
-Nie wiem..może mi się wydawało, ale myślę..chciałeś..-W jednej chwili zrobiła się czerwona. Wiedziałem, co chciała powiedzieć i zastanawiałem się czy poczekać, czy może jej pomóc.
-Chciałem cię pocałować.-Przytaknąłem, wybierając tą drugą opcję. Przyjaciółka uśmiechnęła się, zupełnie, jakby czując ulgę.-Renes..?
-Tak?-Odwaga pękła niczym bańka mydlana. Spuściłem wzrok.
-Zresztą..to szaleństwo. Nie znamy się wystarczająco długo żebym...-Zająkałem się lekko.
-Daj spokój! Może i nie jest to jakiś długi czas, ale przez ten czas dużo przeszliśmy! Mów, co chciałeś!-Zawołała, lekko zniecierpliwiona. Zaśmiałem się.
-Kocham cię.-Powiedziałem, nie do końca przekonany co do jej reakcji.
(Renesmee? *tryb nieśmiałka* xd)

Od Toshiro do Klair

"Tak"? Klair naprawdę powiedziała ''tak''?! Zgodziła się?! Przez chwilę nie poruszyłem się ani o milimetr, a mój mózg powoli trawił nową wiadomość. Zaraz potem wysłał swoją odpowiedź do całego mojego ciała: pyszczka, łap... no wszystkiego. Szeroko się uśmiechnąłem. Długo czekałem na tą chwilę, kiedy nie będę dłużej musiał martwić się o to, czy przez moją opieszałość, Klair nie odejdzie gdzieś daleko z jakimś zabawnym, miłym basiorem, który zrozumie ją lepiej, niż ja. A zresztą, co ja bym wtedy mógł zrobić? Przecież nie chcę być przyczyną jej cierpienia...
Szybko przerwałem ponure myśli. O nie, nie ma mowy, nie pozwolę na dominację pesymizmu. W tej chwili czułem się jak najszczęśliwszy basior na świecie i zwyczajnie chciałem utrzymać ten nastrój na trochę dłużej, niż przez dwie sekundy.
- T...to wspaniale- wydukałem w końcu. Położyłem ciało na ziemi, a Klair oparła łeb na moim karku. Oboje trwaliśmy w tej pozycji. Na szyi czułem przyjemny ciężar *bardzo lekkiej zresztą!* wadery, a zapach mieszaniny cynamonu z fiołkami drażnił moje nozdrza. Zamruczałem cichutko, dając ujście swojej radości.
- Ale z ciebie romantyk- parsknęła Klair po minucie.- W takich chwilach powinno się mówić co innego, prawda?
- No ale co?- zdziwiłem się.- Swoje uczucia ci wyznałem raz, starczy, nie zmieniły się wcale, co najwyżej są bardziej intensywne. Ale jak ci zależy, to mogę ci jakiś wiersz napisać, choć uprzedzam, poeta ze mnie marny.
W odpowiedzi wilczyca tylko się roześmiała. Ja zacząłem machać lekko ogonem w prawo i w lewo, zginając źdźbła trawy oraz kwiaty.
Wstaliśmy dopiero po kilkunastu minutach. Wolno podniosłem się z ziemi, rozprostowując kości, aż usłyszałem ciche pyknięcia.
- Oho, komuś tu chyba strzyka trochę w stawach- powiedziała Klair, mrugając niewinnie oczkami.
- Tak, tak- mruknąłem.- Niedługo ci pokażę, kto jest bardziej niemrawy, pani Klair. Chciałaby się może Waszą Błękitność wybrać ze mną do pewnego miejsca?
- Tryb złośnika ci się załącza? No ale... jeśli ma to być przygoda, to zawsze!
W odpowiedzi na pierwsze zdanie wadery, odwróciłem się, pokazując jej, skrótowo mówiąc, ogon, udając obrażonego.
- Zamknij oczy, dobrze?- zapytałem po chwili.- To będzie niespodzianka.
- Już, panie obrażalski- mruknęła wadera pogodnie.- Ciemność widzę.
- Ufam, że nie oszukujesz.
Skupiłem moc, po czym wyciągnąłem łapę do swojej Magicznej Szafki. Kończyna zniknęła, jakby ktoś wymazał ją zwykłą gumką do ścierania. Poczułem natychmiast zimno metalu i kilku innych rzeczy, które często upychałem w swoim osobistym wymiarze. Kilka chwil później wyciągnąłem niewielki, złoty klucz.
- Długo jeszcze?- jęknęła Klair.
- Minuta.
Przyzwałem Leo. Duch pojawił się chwilę później razem ze snopem złotych iskier. Kiedy kilka jasnych ogników spadło na moją sierść, poczułem dziwne mrowienie, ale... zbyt się tym nie przejąłem. Na migi pokazałem mężczyźnie, o co chodzi ,a on, rozeznany już w sytuacji, lekko się uśmiechnął, choć trochę dziwnie patrzył w moją stronę. Niesamowite, znam go już tak długo, a pierwszy raz widzę, żeby tyle milczał. Całe dwadzieścia sekund!
Po krótkim czasie, brama pomiędzy naszym światem, a tym Gwiezdnych Duchów, została otwarta. Delikatnie oplotłem własnym ogonem kitę Klair, prowadząc ją w stronę portalu.
- Gotowa na przygodę?
- No toć ba! Gdzie mnie prowadzisz?
Na to pytanie już nie odpowiedziałem, zacisnąłem tylko uścisk naszych ogonów. Wolno prowadziłem towarzyszkę, aby się przypadkiem nie przewróciła. Dopiero kiedy przeszliśmy do drugiego świata, odsunąłem się delikatnie od wadery.
- Możesz już otworzyć oczy- oznajmiłem.
Klair powolutku podniosła powieki. Kiedy już miała dobry widok na świat, szeroko otworzyła oczy. Aby oddać jej sprawiedliwość, musiałem przyznać, że i ja byłem zauroczony krainą, zresztą jak zawsze, kiedy do niej wpadałem, co i tak czyniłem dość rzadko.
Właściwie, to nie miałem pojęcia, gdzie dokładnie umiejscowiony jest ten świat. Wyglądało to bowiem, jakbyśmy nagle znaleźli się tuż przy niebie, ale ja zawsze byłem zdania, że to tylko ,,osłona", ale jakby...prawdziwa. Może lepsze byłoby określenie ''odbicie nieba''? Ciemne i nieskończone pomieszczenie, z delikatnymi, purpurowymi refleksami. Gwiazdy były dosłownie wszędzie, z daleka widziałem Gwiazdozbiór Harfy, a na nim zawieszoną młodą dziewczynę o smutnych, piwnych oczach. Grała na swoim instrumencie, śpiewając smutnym, cichym głosem, który, mimo to, doskonale roznosił się po krainie. Na kilku mniejszych gwiazdach siedziały drobne duszki, nieśmiało próbując akompaniować dziewczynie a to na skrzypkach, fletach czy fujarkach, jeden z drobnych chłopaków o wyglądzie elfa próbować też swoich sił na niewielkim fortepianie.
Nieco bardziej na prawo, dostrzegłem gwiazdozbiór Łabędzia. Duch szlachetnego zwierzęcia co chwilę ''ożywał", a białopióry ptak wolno sunął przez niebo. Tuż obok niego, galopował Strzelec, celując ze swojego srebrnego łuku do jakiś niewidocznych punkcików.
Zaś Wodnik, czyli syrena zwana Aquarius, płynęła dookoła Drogi Mlecznej, pilnując swojego dzbana,  z którego i tak ci kilka sekund wypływało kilka kropel wody. Ciecz rozlewała się po granacie nieba, a kilka trąconych, białych punkcików zafalowało i delikatnie zamigotało.
Zerknąłem na Leo, który cały czas był przy nas. Mężczyzna teoretycznie wyglądał tak samo, ale jakby... potężniej. Rysy jego twarzy stały się bardziej władcze, a sylwetka co chwilę traciła obecny wygląd, przyjmując postać grzywiastego lwa. Dodatkowo, falował dookoła niego gwiazdozbiór, otaczając blaskiem wysokiego Ducha. Byłem skłonny uwierzyć, że ten, którego z mojego świata znałem jako dość leniwego podrywacza, tutaj jest silnym przywódcą wszystkich Gwiezdnych Duchów.
- No- odezwał się w końcu- mam wam robić za przewodnika, zawołać kogoś, czy sami dacie radę?
- Poradzimy sobie- zapewniłem go.- Chcę pokazać Klair kilka ciekawych miejsc, powinienem trafić. W ostateczności, zawsze można kogoś zapytać.
- Tylko pamiętaj, nie zbliżaj się zbyt do Króla.
- Tak, tak, postaram się... Chodź, Klaruś, idziemy na mały spacer.
Ruszyłem razem z waderą przed siebie. Zawsze fascynował mnie ten pozorny chód połączony z lotem- pod naszymi łapami nie było żadnego gruntu, nasze łapy opierały się po prostu na pustce. Ale...jakby pustce, która istniała. Jakby w rzeczywistości była tu droga, ale ktoś wyciął ją do siebie, zostawiając tylko jej właściwości.
- To... gdzie chcesz mnie zabrać, Tosh?
- Zobaczysz- uśmiechnąłem się tajemniczo. Kiedy odeszliśmy kawałek, gdzie nie było zbyt wiele Duchów, ''zerwałem'' kilka gwiazd.- Nie martw się, żywe są tylko gwiazdozbiory.
- Więc do czego służą te?
- A czy wszystko na świecie musi mieć jakąś funkcję? Są tu po prostu, dla siebie. Wskazują drogę. Ale...mają pewną ciekawą właściwość.
Zlepiłem ze sobą kilka drobnych punkcików za pomocą własnej magii, po czym założyłem powstały naszyjnik za szyję Klair. Zaczął świecić dość mocnym, srebrnym blaskiem, a ten środkowy, migotał delikatnie na purpurowo.
- Święcą tym mocniej, im bliżej jest się z tym, który przelał tam moce, jak chcesz, sama możesz też tam trochę dać. Wtedy zawsze będę mógł wyczuć, gdzie jesteś i w razie czego, pomóc. Możesz używać też tego jako schowków na moc, choć nigdy tego nie sprawdzałem, czy można aby łączyć ze sobą żywioły dwóch wilków. Leo kiedyś coś wspominał o jakimś źródełku, które to umożliwia, ale jak chcesz, możesz spróbować i tak. Gdybyś kiedyś spróbowała, możesz wyciągnąć z tego moją moc, będziesz mogła się nią obronić, jej fragment i tak pomoże mi cię znaleźć. Ale to tylko teoria. Nie wspomniałem, że można użyć tego tylko w obronie własnej...?
- Znowu zaczynasz przynudzać. Ale dziękuję.
- Aaa...przepraszam- zreflektowałem się z nieco nerwowym uśmiechem.- Ogółem, świat Gwiezdnych Duchów jest dość spory. Chcę cię koniecznie zabrać do mojego ulubionego miejsca.
- Czyli?
- To jedyny plac, gdzie można oglądać zachody słońca. Gwiazdy wtedy zaczynają pojawiać się w świecie, gdzie nastaje noc, co daje dość niecodzienny efekt. Możemy wtedy naprawdę zrozumieć, skąd wzięły się ich nazwy. A jak kiedyś Strzelec nieco się zagapił i biegł strasznie szybko... Śmiertelnicy kilka wieków głowili się, jakim cudem gwiazdy spadały, a potem ustawiały się na niebie, na szczęście nastał potem jakiś wielki pożar i wszelkie wzmianki o tym zniknęły bez śladu. No, już jesteśmy.
Pokazałem waderze miejsce, otoczone przez delikatną, białą mgiełkę. Przeskoczyłem nad nią, a w chwilę za mną Klair.

< Klair? >

Od Renesmee C.D. Victora

Zdezorientowani wybiegliśmy . STOP! Czemu akurat nas woła Melissa ?! Szybko zagrodziłam drogę Victorowi za pomocą ręki . Widać że chciał pomóc. Zawsze jest zaangażowany w pomoc innym i za to go...teraz to już nie wiem!
-Co ty robisz Res ?!- zdziwił się basi...yyy...chłopak
-Myślę że nie powinniśmy się mieszać w sprawy plemienia , wracamy .- powiedziałam zarówno do Melissy jak i mojego towarzysza .
Wróciłam do domku i wrzasnęłam drzwiami , ale było za późno . Udawana ruda dziewczyna zmieniła się w demona . A raczej fioletowy dym niosący ze sobą piasek o twarzy powtórnej z rogami na czubku głowy . Kule...jak tu użyć magi ...Ruszyłam ręką tworząc płomyk a moje tęczówki znów zrobiły się niebieskie . Fajnie...Płomyczek, co z nim zrobić ? Na szczęście Victor myślał szybciej od nie i rzucił ogniem w demona . A wtedy co ? Jaśnie pan Revis zjawił się z buteleczką w ręku i "zapuszkował " fioletową istotę . Mógł się z tym trochę pośpieszyć . Spojrzałam na oby dwóch chłopaków , czułam między nimi jak dominują się wzrokiem. Najzabawniejszy był Victor , który dominował i jednocześnie badał spojrzeniem gospodarza . Ledwo powstrzymywała m śmiech. Kiedy Revis wychodził posłał mi dziwny uśmieszek. Odwzajemniła go więc drugi pan chyba gotował się w środku; Hmm...Dobra dziwny stworek znikł , to teraz zajmijmy się sobą .Tylko jak ?
-Renesmee ! -zawołała prawdziwa Melissa- Chodź ze mną . Wszystkie dziewczyny idą po wodę , pomożesz nam i przy okazji umyjesz się.
-Za nie długo wracam -poinformowałam współlokatora .
Znoszenie wody wyglądało dziwnie . Niosłyśmy dzbanki na rzekę , napełniłyśmy je a potem w ubraniach weszłyśmy do ciecz . Co prawda nie była wyjątkowo ciepła , ale nie zimna. Raczej letnia . Najgorzej taszczyło się naczynia w drodze powrotnej . Kiedy wróciłyśmy Melissa dała mi suche spodnie i bluzkę. Gdy weszłam do mojej chatki nie zastałam Victora. Pewnie gdzieś poszedł -pomyślałam.

<Victor? Gdzie cie wcieło ?>

czwartek, 28 kwietnia 2016

Od Victora cd Renesmee

Wpatrywałem się przez chwilę w sufit. Z drugiego pomieszczenia słyszałem głosy, nie skupiałem się jednak na nich. Nie chciałem nikogo podsłuchiwać.
-Ależ ten sufit jest brudny..-Pomyślałem, wyobrażając sobie skwaszenie Arshii na jej widok. Ciekawe, czy już wróciła do jaskini. Oby nie, nie chciałbym, by się martwiła. Przewróciłem się leniwie na bok. Czułem dyskomfort leżąc na cudzym posłaniu. Moja wrodzona nieufność przeczuwała coś złego. Postanowiłem jednak nie zamartwiać się na razie. Nie miałem żadnych podstaw, by uważać tych ludzi za złych. Przymknąłem oczy. Jak długo tutaj zostaniemy? Czy będziemy musieli poszukać sobie pracy? Oby nie. Bo co wpiszemy w to całe CV? “Z doświadczenia medyk w watasze wilków”? Może jeszcze frytki do tego? Przymknąłem z grymasem oczy. Wszystko wydawało się takie duże..meble..do czego one służyły? Czy były potrzebne? Tak się oddałem swojemu rozmyślaniu, które przynosiło więcej pytań od odpowiedzi czy wniosków, że nie usłyszałem nawet cichych kroków.
-Śpisz?-Na dźwięk głosu przyjaciółki gwałtownie poderwałem się z siedzenia. Mówiłem już coś o swojej paranoi? Renesmee zachichotała cicho.
-Ach, to Ty.-Mruknąłem, mrużąc oczy i uśmiechając się. Wadera...no, w tym ciele raczej kobieta, usiadła niedaleko mnie, na miękkiej, zielonej kołderce przykrywającej owe posłanie. Łóżko...niech będzie i łóżko.
-Wystraszyłam cię?-Zapytała, uśmiechnięta od ucha do ucha. W jej oczach jednak widziałem zmieszanie.
-No może trochę.-Stwierdziłem-O czym rozmawiałaś z..e…-Ach, ta moja pamięć złotej rybki. Na śmierć zapomniałem imienia dziewczyny.
-Melissą.-Dokończyła za mnie. Przytaknąłem. Na twarz Reniś wstąpił ledwo widoczny rumieniec.
-Więc..?-Przekrzywiłem lekko głowę, bawiąc przy tym rozmówczynię.
-O niczym konkretnym-Powiedziała pośpiesznie-Opowiadałam jej o tym, jak wygląda życie w watasze, o stanowiskach..-Nie do końca byłem pewny, czy był to jedyny temat.
-Rozumiem.-Nie dociekałem jednak. Synchronicznie ziewnęliśmy. Przyjrzałem się trochę rozbawiony przyjaciółce.-Nie wyspałaś się?-Zapytałem, na co ona uśmiechnęła się.
-Masz kościste plecy.-Stwierdziła, lekko mnie po wspomnianej części ciała klepiąc.
-Nie zauważyłem, by to ci przeszkadzało.-Odparłem, przypominając sobie ciepłe uczucie towarzyszące niesieniu dziewczyny i mając nadzieję, że moje policzki się nie rumienią.
-Nie przeszkadzało.-Odpowiedziała, po chwili szybko dodając-Ale nie spałam wystarczająco długo, by się wyspać.-Przytaknąłem, kładąc się z powrotem w pozycji leżącej.-Wiesz...ludzie chyba śpią w piżamach.
-Nie mamy niczego takiego.-Stwierdziłem leniwie, błądząc w głowie nad definicją słowa “piżama”.
-No..może i masz rację.-To mówiąc Renes przeniosła się na równoległe łóżko, otuliła kołdrą i bardzo szybko zasnęła. Chciałem zaproponować, by jedno z nas pilnowało drzwi, kiedy drugie będzie spało, sam jednak skarciłem się za swoją paranoję. Leżałem na plecach, przyłapując się na wsłuchiwaniu w jej pochrapywanie, lub przyglądaniu niewinnej, dziecięcej minie malującej się na twarzy przyjaciółki podczas owego procesu. W końcu i mnie morfeusz zabrał do swojego królestwa.

-Dzieńdobry!-Entuzjastyczny okrzyk był pierwszym, co napotkało moje uszy z rana. Uniosłem leniwie głowę.-Wstawaj, śpiochu, szkoda dnia!-Reniś trąciła mnie lekko ręką, próbując mnie rozbudzić.
-Jeszcze pięć minut, mamo..-Mruknąłem leniwie, wtulając łep..yy, twarz, w poduszkę. Po wczorajszej drodze bolały mnie te mięśnie, o których istnieniu nie miałem nawet najmniejszego pojęcia. Przyjaciółka prychnęła.
-Żadne pięć minut!-To mówiąc wręcz porwała mnie z łóżka, stawiając do pionu. Przyglądałem się jej w osłupieniu. Nie, to nie było osłupienie. Było to coś w rodzaju zauroczenia. Wyglądała po prostu przeuroczo. Proste wcześniej włosy przejęło kilka, maleńkich kołtunów, przypominających strąki zboża. Na jej twarz przez okno padało kilka promyków słońca, oświetlając lekko zaspane, czekoladowe oczy.-Co?-Zapytała, zdziwiona mojej ciszy. Uśmiechnąłem się na to jedynie, po czym ręką chwyciłem jeden z kołtunów i rozczesałem go palcami. Przyjaciółka uśmiechnęła się promiennie. Dopiero teraz zorientowałem się, że stoimy bardzo blisko siebie. Nie przeszkadzało mi to jednak. Wręcz przeciwnie. Renesmee zbliżyła się jeszcze trochę, kładąc ręce na mojej klatce piersiowej (?), nasze twarze prawie się stykały. Miałem właśnie zamiar pozbyć się słowa “prawie” w poprzednim zdaniu, kiedy do pokoju wparowała przerażona Melissa. Odsunęliśmy się od siebie. Byłem trochę rozdrażniony, że nam przerwała. Jej wstrząśnięty wyraz twarzy nie zapowiadał niczego dobrego. Zauważyłem jeszcze, że twarz przyjaciółki barwą zaczęła przypominać pomidora, nim dziewczyna krzyknęła.
-Revis! On..nie mam pojęcia, co w niego wstąpiło!-Ruda patrzyła gwałtownie to na mnie, to na Reniś.
-Spokojnie.-Odpowiedziałem ze stoickim głosem.-Co się stało?
-Atakuje naszych! Zupełnie mu odbiło!-Wykrzyknęła przerażona.
-Ranni?-Zapytała Renesmee, na co rozmówczyni przytaknęła. Nie możliwe, wczoraj był zupełnie spokojny! Wiedziałem, że nikomu tutaj nie można ufać! A może..może to jakiś wirus, efekt uboczny czegoś? Czy bez powodu pozbywałby się pobratymców?
(Renesmee? Co się dzieje?)

Od Renesmee C.D Victora

Zeskoczyłam mu lekko zdezorientowana z pleców. Byłam tak wycienczona ...Zapach hot-dogów *w ogóle jaki idiota wymyślił te nazwę* obudził mnie ...Spojrzałam na innych ludzi czekali w kolejce - Victor...Zobacz oni czekają i za jedzenie dają coś dziwnego...Jakby nasze ZK - wyszeptałam.
-Nie mamy nic...
-My dostajemy nasze krążki za prace...Może oni też ?
-Gdzie chcesz pracować w tym miejscu ? To jest miasto !-powiedział ciut za głośno bo wszyscy zwrócili głowy w naszą stronę
-Może wyjdźmy ...
Wyszliśmy z budynku i ogarnął mnie zachwyt i strach . Te maszyny tak ładne i nie znane...Ruch i hałas . Pełno człowieków idących w różnych kierunkach! Wow ! A to...to wysokie błyszczące o zachodzie słońca jak tafla jeziora z metalem...To takie wysokie ! I z tego wychodzą ludzie ! Ale ich świat nie może tak wyglądać ! Ktoś musi mieć jeszcze kontakt z naturą- pomyślałam.
Wtedy zobaczyłam pagórek skąmpany w blasku słońca . Znajdowały się tam malutkie domki z których leciał dym.
-Victor -szarpałam go za rękaw - mniejsze miasto !
Samie przemierzał horyzont w poszukiwaniu wsi a ja tym czasem zaobserwowałam jak jakiś człowiek wychodził z domu i zamieniał się w wilka . Całkiem zwyczajnego . Nie miał jakiegoś kolorowego futra , był brązowy . Po prostu .
-Widzisz?-basior pokręcił głową- Oj no tam ! Ach !Chodź -pociągnęłam go za rękę
Jak dotarliśmy na upatrzone miejsce było już po zmroku . Noc rozświetlało światło z gwiazd i blask ogniska , przy którym zgromadzili się ludzie . Naraz mężczyźni w stał i i na naszych oczach zamienili się w wilki . Kiedy nas zobaczyli byli przerażeni .
-Spokojnie -przemawiał Victor- chcemy się ogrzać . Też jesteśmy wilkami .-najpierw mu nie uwierzyli a potem zaczęli się naradzać
-Jeśli tak to zaczarujcie -przemówiła starsza kobieta
Nasze miny były jednakowe w, wyrażały jedno głośnie : CO ?!
-Niestety wraz z przemianą w ludzi straciliśmy moce ...
-Nie , macie je dalej , tylko że zniekształcone . Pozostały wam kule mocy...
Zaczęłam niepewnie ruszać ręką i tak jakby powstał mały płomyk . Był jasno nie bieski...jak kiedyś moje oczy .
-Renesmee! Znów masz niebieskie tęczówki !
-Jak ?! Nie możliwe !- cieszyłam się
-Teraz ty - babcia wskazała na basiora . Jego płomyk był blady...biały , troche przeźroczysty -Wilki !-zawołała do reszty ludzi , a raczej wilkołaków
-Przyjmiemy was - odparł młody mężczyzna który wrócił do normalnej formy człowieka . - Revis jestem , przywódca stada . To jest Melissa -wskazał na rudą dziewczynę - Ona nauczy was ludzkich zachowań .
-Dziękujemy. Ja jestem Renesmee a to Victor .
- Usiądzie , ogrzejcie się - powiedział wódz
Tubylcy byli mili . Dali nam jeść i bawili się z nami , śpiewając piosenki . Wiedzieli o wilki ludziach...wiedzieli o nas...Co lepsza nie dziwiliśmy ich . Nie pytali o naszą historię . Może nie chcieli się mieszać , ale ja wole poznać gospodarzy .
-Revis... Ymm...A wy jesteście kim ? Zawsze tu mieszkaliście ?
-Jesteśmy wilkołakami . Żyjemy wśród ludzi , bronimy ich przed potworami . To nasza wioska . Tak , mieszkamy tu od pokoleń . Obserwujemy każde stworzenia , ale o was wiemy mało . Czasami tacy jak wy odwiedzają nas . Szukają odpowiedzi na różne pytania . Zazwyczaj czemu są ludźmi . Niestety...nie wiemy.
Spuściałam głowe , miałam nadzieje że tu znajdziemy odpowiedź na nurtujące pytanie.
-Melissa , myślę że nasi goście powinni odpocząć .
Dziewczyna wstała , a my poszliśmy bez słowa za nią .Zaprowadziła nas do chatki . Były tam dwa pokoje : główny , połączenie przedpokoju , kuchni i gościnnego , a drugi był sypialnią z dwoma łóżkami i szafą.
-Renesme , przejdziesz się ze mną ? -zapytała nasza "opiekunka"
-Dobrze...Poczekasz tu -zwróciłam się do basiora , który mi przytaknął .
Wyszłyśmy przed dom . Muszę przyznać że księżyc świecił dziś dość mocno .
-Jak to jest u was ? W wataszce ? -w jej oczach widać było ciekawość
-Normalnie...Jest alfa , beta , gamma . Pracujemy...A czemu pytasz ?
-Nigdy nie mam z kim porozmawiać .
-Rozumiem cie -uśmiechnęłam się , faktycznie nie było jej rówieśników .Same babcię , dzieci i dorośli ...
-Jak to jest u was z miłością
-Ehh- roześmiałam się - Raczej tak jak wszędzie .
-A ty i Victor...
-Ymm...-no właśnie...ja i Victor...co tu powiedzieć ? Sama nie wiem- Raczej nie ...
-Raczej ?- wtedy stał się cud...Zawołali ją ...

<Victor?Raczej co z nami ?>

wtorek, 26 kwietnia 2016

Od Victora cd Renesmee

-Mówisz..?-Zapytała, wtulając się we mnie. Uśmiechnąłem się, czując jej ciepło i oddech nieopodal mojej piersi klatkowej. A może klatki piersiowej? Ehh, jeden pies-pomyślałem.
-Nie możemy stać w miejscu, bo zmarzniesz jeszcze bardziej.-Powiedziałem, delikatnie się odsuwając, przyjaciółka skrzywiła się. Zaśmiałem się, widząc owy grymas.
-Ale..-Zaczęła, nie dałem jej jednak dokończyć.
-Spokojnie, zaufaj mi.-Powiedziałem, zdejmując kurtkę.
-Co robisz?-Spojrzała na mnie lekko zdziwiona, ja natomiast szybko podałem jej ubranie.
-Załóż to.-Poleciłem-Nie chcę, byś się przeziębiła.-Dodałem, uśmiechając się. Spojrzała na mnie, jakby analizując moje słowa.
-A co z tobą?-Zapytała zmartwiona. Wzruszyłem ramionami.
-Potrafię się regenerować, nic mi nie będzie-Przytaknęła, po czym ubrała kurtkę. Muszę przyznać, że bardzo jej pasowała.-W porządku. A teraz wstań.
-Victorze, naprawdę nie mam już sił-Powiedziała zrezygnowana.
-Wiem.-Odparłem, a ona spojrzała na mnie z lekkim wyrzutem.-Poniosę cię. Miasto nie może być daleko.-W ten oto sposób skończyłem idąc z Reniś na plecach. Była całkiem lekka, a pozatym ogrzewała mnie zupełnie tak, jakbym miał na plecach ciepły kocyk. Rozmawialiśmy wesoło posuwając się w kółko na przód, aż w końcu usłyszałem cichutkie pochrapywanie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Rzeczywiście była zmęczona. Kiedy jednak nie miałem już z kim rozmawiać oddałem się w krainę moich rozważań. Opuszczając teren watahy nie zauważyłem, by ktokolwiek się zmienił. No, ogólnie mało kogo widziałem. Dlaczego więc jesteśmy ludźmi? A może..może mamy jakiś cel? Jakąś..misję..do wykonania? Jeśli tak, to jaką? Westchnąłem ciężko. Co by to nie było, mam nadzieję szybko przyzwyczaić się do nowej formy..a jeszcze szybciej ją stracić. Nie mogę zaniedbać biegania! W oddali zobaczyłem ulicę. Zbliżaliśmy się! Niemalże słyszałem dźwięki miasta. Chociaż zdążyło mi się znaleźć tam raz, przypadkiem. Ten świat..był zupełnie inny. Pamiętam, że wzięto mnie za bezpańskiego psa i goniono. Ludzie są dziwni. Poruszają się w jakichś maszynach, używają sprzętów wydających pikania..kosmos. Wtedy właśnie dostrzegłem małego kotka. Posiadał króciutkie, białe futerko. Był to jedyny szczegół, jaki byłem w stanie dojrzeć. Wybiegł na ulicę, a ja stanąłem nagle dęba. Prosto na niego jechało auto. Ogromne auto z jakimś doczepionym ładunkiem. Kociak odwrócił się gwałtownie i puff. Zmiażdżyło go. Odwróciłem szybko wzrok, a moja towarzyszka poruszyła się niespokojnie na moich plecach. Nie obudziła się jednak. I dobrze. Nie chciałem, by to widziała. Kierowca nawet nie zauważył, że zabrał zwierzęciu życie. Zupełnie, jakby była to dopiero co wystająca z ziemi roślinka, niechcący przydeptana. Widok bieli zajmowanej przez krwawe plamy wstrząsnął mną i wzbudził we mnie kompletna niechęć do wychodzenia na ulicę. Czy nas też by nie zauważył? Czy gdyby odebrał “ludzkie” życie również przeszedłby obok tego obojętnie? Potrząsnąłem nerwowo głową, starając się odpędzić myśli. Muszę zabrać Reniś z tego ziąbu. Poruszyłem się z trudem odwracając wzrok. I wtedy to dostrzegłem. Miejsce, przy którym często zatrzymują się samochody, by po uzupełnieniu się w dziwny płyn odjechać dalej. Stacja. Już poczułem unoszącą się woń parówek.. hot-dogi. Czy tak się to nazywało? Byłem taki głodny.. nie pewnie ruszyłem na stację.
-Hej, śpiąca królewno..-Powiedziałem ciepło, w stronę przyjaciółki-Wstawaj, zaraz czeka nas przystanek.-Miałem tylko nadzieje, że ludzie nie będą nam zadawać pytań. W końcu, nie mamy żadnego samochodu, którym moglibyśmy tam przyjechać. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że za pokarm należy zapłacić.
<Renes, śpioszku? :*>

Od Lelou do Touki

- Przecież on jest bajeczny!- upierała się Touka, wskazując łapą na środek jeziora.
Zdezorientowany, podążyłem za jej wzrokiem. No dobrze, tafla wody była piękna, z tym bym się nie kłócił. Przejrzysta, gładka, ciemna jak noc. No ale skoro jezioro to raczej 'ono', a nie 'on'. A może chodziło o widok? Hm... chyba jednak nie.
- Na pewno dobrze się czujesz?- zapytałem znowu.- Może słodkości ci zaszkodziły? Ostrzegałem, że może rozboleć cię brzuch, ale medykiem nie jestem. Chyba...mogą do tego dojść halucynacje? W jakiś ekstremalnych warunkach?
Za swoje rozmyślenia, dostałem łapą prosto w łeb. Z wyrzutem spojrzałem na waderę, która również zerknęła mi w oczy. W jej ślepiach dostrzegłem iskierki wesołości, więc sam poczułem, jak moje kły szczerzą się w uśmiechu.
- A może to wina pogody?- zacząłem znowu, wypowiadając na głos domysły.- Albo tej wiosny? Mój tata, na przykład, zawsze wtedy wariuje. Może niektórzy po prostu mają takie...hm, objawy? Na pewno nie robisz sobie ze mnie żartów, Tou?
- Daj spokój- mruknęła wilczyca, nadal patrząc na jezioro rozmarzonym wzrokiem.- To raczej ty masz niezły ubaw. Przestań się wydurniać i popatrz przez chwilę uważnie, co?
Westchnąłem ciężko.
- Dobrze- oznajmiłem w końcu.- Rzeczywiście, widzę piękne jezioro. Naprawdę, wyjątkowe. A teraz może przejdziemy się do jakiegoś medyka, zgoda? Piknik dokończymy później.
- Czy ty mnie masz za jakąś wariatkę?! Przyjrzyj się dobrze!
- Ech, te wadery- mruknąłem, przechylając łeb.- A mogłabyś opisać mi dokładniej to to bajeczne coś, 'wariatko'? Od dzisiaj ograniczamy słodkości, zdecydowanie!
- Jesteś naprawdę bezczelny!- zaśmiała się Tou.- No więc, ma piękne, kolorowe barwy, jest spore, lata, no i... A zresztą, sam zaraz zobaczysz, właśnie do nas idzie!
Pokiwałem łbem, choć powoli zaczynałem bać się o przyjaciółkę. Może zjadła coś dziwnego?
Ale w tym samym momencie, usłyszałem plusk wody. Zaalarmowany, natychmiast odwróciłem się w kierunku hałasu, pewien, że zobaczę tam kręgi, a może i jakąś rybę. Ale nic takiego nie było. Zamiast tego, trawa zaczęła...szeleścić! Jej pojedyncze źdźbła uginały się pod ciężarem czegoś, czego nie mogłem dostrzec.
- Tou...- szepnąłem, kręcąc pyskiem we wszystkie strony. Moje uszy przywarły do czaszki, a oczy rozszerzyły się. Ciężko łapałem oddech. Co tu się wyprawia?!
- Nie martw się, Lelou- wadera dziwnie się uśmiechała.- On nic nam nie zrobi. To przyjaciel... Tak, zdecydowanie. Przyjaciel.
Tymczasem niewidzialna-przynajmniej dla mnie-istota najwyraźniej przystanęła tuż przed naszą dwójką. Wyczuwałem na karku czyjś ciepły oddech, jakby stworzenie mnie sprawdzało, jednak dziwne uczucie po chwili ustąpiło.
- Pokaż się- warknąłem, tnąc pazurami powietrze. Musiałem się naprawdę wydurnić, bo wilczyca obok mnie aż parsknęła śmiechem. Jej wzrok utkwiony był w punkcie kilka metrów ode mnie, a konkretnie- dość wysoko w powietrzu.

< Touka? >

Od Renesmee C.D Victora

Rozejrzałam się po lesie... Teraz gdzie iść ? Nikt nie pochwali że chcemy się udać gdzieś dalej . Na naszych terenach nie może być źródła przemian, ktoś by to już zauważył. Musimy niknąć na jakiś czas...Ale gzdzie ? Ja nic nie wiem o ludziach! - myślę - Renes ! Ogarnij się...Zaufaj Victorowi, on napewno coś wie...
-Victor...Wiesz cokolwiek o ludziach ?
-Wiem że mieszkają w miastach, ale nic więcej nie kojarzę...
A jak wygląda miasto ?- samiec się roześmiał, zdałam sobie sprawę że moja wypowied źbyła po prostu wyjęta szczeniakowi z pyska
-Miasto...Ponoć jest tam dużo ludzi ...Każdy ma własny dom, ale oni mieszkają jeden nad drugim . Żyją w pośpiechu i hałasie.
Marzyłam aby zobaczyć to miejsce, w opowiadaniu Victora brzmiało to jak...jak inny świat !
-Idźmy tam ! Proszę!
-No nie wiem...
-Błagam!
-Och ty szczeniaku! Możemy iść zobaczyć...
-Chodźmy , teraz !
-Pfff-sapnoł samiec- idziemy...
Byłam tak szczęśliwa, ale tylko przez godzine potem radaość wyparowała. Po połowie dnia pozostało mi tylko wymęczenie . To nogi! Ach! Są tak mało praktyczne !
-Daleko jeszcze ?
-Nie wiem !
Od jakiegoś czasu szliśmy już tylko ścieżką, po lesie nie było śladu...W końcu ! Miasto ! Ale...daleko ! Dalej daleko!
-Stop !-nie wytrzymałam - Do miasta idziemy jutro z rana ! Teraz odpoczywamy !
Oj...znowu szczeniak...Księżniczka Renesme || życzy sobie odpoczynek ! Ciekawe...- pomyślałam.
-Jak sobie życzysz jednak nie chce ci przeszkadzać Renes, ale gdzie chcesz odpocząć ? To nie las, nie możemy gdzie chcemy spać !
-To chodźmy pod to drzewo -wskazałam niepewnie ręką
-Nie ma sprawy .
Położyliśmy się . Victor opowiadał mi o mieście ludziach...uwielbiam go słuchać . Jego głos jest spokojny , hipnotyzujący...Nagle z tej idealnej chwili wyrwał mnie dreszcz...Poczułam zimno rozchodzące się po moim ciele . Ręce , którymi nie potrafiłam się do końca posługiwać były zimne.
-Och Renes ! -przytulił mnie do siebie - Jesteś lodowata !
-To nic
-Nie jestem taki pewien...może ludzkim medykiem nie jestem , ale wiem że dreszcze to nic dobrego !

<Victor? :3>

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Od Victora CD Renesmee

Obudziłem się jak każdego innego dnia. Słońce docierało do jaskini i grzało moją skórę. Dajcie mi chwilę, chyba dalej śnię. Rękoma przetarłem oczy. Ręce. skóra ..obróciłem się przez plecy i zobaczyłem ludzkie ciało. Byłem człowiekiem. Ale..jak? Obok mnie leżała Renes. Znaczy-Myślę, że to była Renes. Muszę przyznać że w tej formie wyglądała dość uroczo. Ugh, nie pora na to! Wstałem z trudem, podpierając się na swoich nowych kończynach. Obym nie musiał pozostać w tej formie na długo.. Nie chciałem zostawiać Reniś samej, musiałem jednak to sobie logicznie poukładać. Wyszedłem z jaskini, próbując poruszać się na swoich nogach. O wiele bardziej wolałem poruszanie się na czterech łapach. -No dobrze, przetestujmy to..-Pomyślałem, po czym spróbowałem pobiec i..przewróciłem się. Wstałem jednak i znowu ruszyłem przed siebie. Kolana z przodu..kto to wymyślił..Czy wszyscy pozamieniali się w ludzi? Co się dzieje? Przebiegłem się chwilę truchtem, po czym postanowiłem wrócić. Renesmee mogła wstać w każdej chwili. Na miejscu jednak nie zastałem jej. Pierwszym miejscem, jakie przyszło mi do głowy było jezioro. Ruszyłem tam i dostrzegłem moją przyjaciółkę. Nadal nie mogłem się przyzwyczaić do tego ciała. Przyglądała się tafli wodnej, za pewne obserwując swoje odbicie. Stanąłem za nią, widząc w tafli siebie. Miałem bladą skórę, białe włosy, oraz niebieskie oczy, a na moim policzku znajdowała się blizna, schodząca w dół. Renes natychmiast odwróciła się, a ja zauważyłem, że stoję za blisko, gdyż nasze twarze dzieliły milimetry. Na twarz mojej przyjaciółki, podobnie, jak pewnie na moją wstąpił rumieniec. Oboje synchronicznie cofnęliśmy się o krok, Reniś jednak cofnęła się prosto do wody. Podskoczyła, zdziwiona, zupełnie, jakby zapomniała, że przeźroczysta ciecz znajdowała się za nią. Wyciągnąłem do niej rękę, powstrzymując się od śmiechu.
-Gdzie się podziały twoje hipnotyzujące blaskiem oczy?-Zapytałem, dopiero po chwili słysząc jaką gapę walnąłem.
-Victor?-Zapytała, chwytając moją rękę i wychodząc z wody. Puściła ją po chwili, jakby zdziwiona dotykiem ludzkich dłoni. Naszych dłoni.
-We własnej osobie-Odparłem, starając się nie wyjść na tak zagubionego w sytuacji, jakim byłem.
-Co się z nami stało?!-Zawołała przyglądając mi się ze zdumieniem.
-Chciałbym wiedzieć..-Mruknąłem jedynie. Na twarz Reniś wstąpił ciekawski uśmieszek.
-I dowiesz się. Oboje się dowiemy.-Odpowiedziała z pewną siebie miną. Uśmiechnąłem się szeroko, widząc zainteresowanie w jej oczach. Wiedziałem, że nie rzuca tych słów na wiatr.
-Co sugerujesz?-Zapytałem, próbując naśladować owy uśmiech godny detektywa. Reniś zaśmiała się i muszę przyznać, że był to uroczy śmiech.
<Renesmee? ^^ Zostanę twoim Watsonem xD >

niedziela, 24 kwietnia 2016

Od Renesmee C.D Victor


W oczach basiora tkwił smutek.Jego uśmiech*jeśli tak można go nazwać* był widocznie wymuszony .Co gorsza dołowało mnie to że udawał zadowolonego , nie mógł normalnie powiedzieć ?
-Proszę cie...-przewróciłam oczami - Nie wymuszaj tego kwaśnego uśmiechu , powiesz o co chodzi ?
-Ehh- westchnął- Kiedyś spotkałem malutką wilczyce...Nazywała się Maril -przestał mówić patrząc w głąb wody
Było mi jakoś głupio, smutno . Widziałam jak ciężko mu się o tym rozmawiało ...
-Wiesz jeśli nie chcesz wspominać tego to nie musisz w spojrzałam mu głęboko w oczy
-Nie , nie...Jak zacząłem to skończę. Maril była...była wyjątkowa . Przypominała mała czarną kuleczke z długimi uszami . Kochała rywalizacje...Była by mistrzem sportu jako dorosła wadera...ale-zamgliły mu się oczy- ona nigdy nie dorosła .Wiecznie szczeniak...a to wszystko za sprawą orła...
Nie wiedziałam zupełnie co powiedzieć ...Tyle przeszedł...Musiał ją kochać...Zastanawiałam się jak źle musiał czuć się w towarzystwie szczeniąt .
-Może się przejdziemy?-zaproponowałam -Albo chodźmy do ciebie ...-zmieniłam plan patrząc na wieczorne niebo koloru ołowiu .
Wieczorem ani razu nie wspominaliśmy o szczeniakach czy Maril. Natomiast rozważaliśmy na różne inne tematy. Szczerze z basiorem mogłabym rozmawiać cały czas , 24h . Niestety sen też jest potrzebny.

***nowy dzień***


Obudziłam się z samego rana , ale coś było nie tak . Victor gdzieś wyszedł , myślałam że będzie nad jeziorem . Niestety nie zastałam go tam , ale stało się coś dziwniejszego ! Moje odbicie ...byłam człowiekiem ...Człowiekiem ?! Czemu ?! Jakim cudem ?! Miałam brązowe włosy , głębokie jak studnia oczy i w dodatku też brązowe ....A gdzie podział się mój niebieski ? Ale mniejsza o niebieski , jak ja miałam chodzić ? Wszystko to jest takie dziwne...

 <Victor? Magia eventu :*>

sobota, 23 kwietnia 2016

Event ,,Tydzień Porannej Gwiazdy"

No tak, tak, rozpoczynamy od dawna przekładany i obiecywany event ,,Tydzień Porannej Gwiazdy", choć z racji pamięci co do ostatniego wydarzenia, tym razem również będzie trwał całe czternaście dni, czyli będzie do 7 maja bieżącego roku. Więc może lepiej ,,Dwa Tygodnie Porannej Gwiazdy"? A zresztą, mniejsza. Wracając, przypomnę Wam może, o co takiego w nim chodzi. Otóż wilczki z racji różnych, dziwnych przyczyn mogą zmieniać się w ludzi. Wystarczy, że w swoim opowiadaniu zamieścicie jakiś rysunek, bądź szczegółowy opis wyglądu tegoż człeka, a następnie Wasze przygody. Może się to dziać zarówno w opowiadaniach grupowych, jak i tych, które tworzycie sami. Tradycyjnie, autor najciekawszego opowiadania dostanie pewną tajemniczą nagrodę. Mała wskazówka na zachętę: nagroda bardzo cenna. Dodatkowo, istnieje spora szansa, iż pojawi się także drugie i trzecie miejsce, a co za tym idzie...? Tak, zgadliście: jeszcze więcej nagród! Oczywiście, jeśli ktoś woli pozostać w wilczej skórze, nie musi przemieniać się w człowieka.
No i do tego jeszcze jedna, mała sprawa: jeśli ktoś pofatyguje się i spróbuje odnaleźć źródło tych dziwnych ,,zakłóceń", które zmieniają wilki w ludzi, otrzyma upominek, zaś autor najciekawszego dzieła zostanie nagrodzony hm... również dość cenną rzeczą. Ale póki co, to o niej cisza i pyszczki na kłódki, nic więcej nie powiem!
No, chyba że ktoś miałby jakieś pytania odnośnie eventu, wtedy chętnie udzielę odpowiedzi. No i życzę wszystkim mnóstwo weny!
Ashita

Od Riki do Rivaille

Uśmiechnęłam się niemrawo w stronę basiora.
- Nie jestem pewna, czy dobrze zrobiliśmy idąc tą drogą którą nam wyznaczyli z gwiazd…. – wydukałam po chwili pół szeptem. Rivai spojrzał na mnie łagodnie podnosząc łeb. Po chwilą szturchną mnie lekko nosem i się uśmiechną.
- Jeśli tobie nic się nie stanie podczas tej drogi, to mi pasuje – powiedział dodając mi otuchy. Spojrzałam na niego teraz również z wyrazem pyszczka zadowolonego wilka.
- Jeśli tobie też się nic nie stanie, to mi też będzie pasować – rzekłam podchodząc do niego bliżej i opierając delikatnie łeb na jego łopatce. Wilk spojrzał na mnie kontem oka i uśmiechną się pod nosem. Ach, w takich chwilach chce być świat się zatrzymał. Na choćby kilka minut… Tak szliśmy jakiś czas. W ciszy, w spokoju i radości zarazem. Niestety, nagle ta radość zniknęła jak drzewa, które opatula mgła.
- Słyszałaś to? – zapytał mnie Rivaille. Podniosłam łeb z niego i przystanęłam. Rozejrzałam się po okolicy i postawiłam uczy ruszając przy tym nimi by wychwycić jakiś niepokojący dźwięk. Basior zrobił to samo stając jakiś metr ode mnie.
- I co? – dopytał mnie.
- Nic – szepnęłam po czym dodałam – Chyba ci się przesłyszało. Albo głuchniesz na starość albo zając robią z ciebie żarty i wzbudzają twoje podejrzenia, że coś się dzieje! – zaśmiałam się głośno i skoczyłam na zdziwionego basiora przewracając go na grzbiet. Zamrugał kilka razy oczami po czym wyszczerzył się zadowolony i po chwili śmiał się razem ze mną.
- Preferują tą drugą opcję! – powiedział przez śmiech zwalając mnie z siebie i kładąc obok. Zapadła chwilowa cisza podczas której patrzyliśmy sobie w oczy, lecz wybuch śmiechu znów nastał.
- Ale prawdziwsza to chyba ta pierwsza, co? – rzekłam do niego z rozbawieniem.
- Ej! Mam na karku tylko cztery lata! Ty lepsza ode mnie nie jesteś! – poczochrał moją grzywkę śmiejąc się wciąż głośno.
- Też mam cztery lata, więc nie gadaj! – roześmiałam się jeszcze bardziej.
- No, widzisz! Jeśli mnie głuchota dorwie to i ciebie też! – rzekł i zadowoleniem. Śmieliśmy się tak jeszcze dłuższy moment gdy i ja w końcu usłyszałam jakiś dźwięk. Jakby… Podłożę zaczęło się ruszać. Co to jest ,trzęsienie ziemi? Tutaj? No dobra, tu wszystko jest możliwe. Odwróciłam łepek by obeznać się w terenie po czym powoli wróciłam nim od basiora.
- Czyżbyś usłyszała to co ja? – zaśmiałam się zadowolony z siebie. Pokiwałam głową z delikatnym uśmiechem.
- Chodźmy już – powiedziałam do Rivaille’go, wstałam i otrzepałam się z wszelkich paproci. Mój towarzysz zrobił ponownie i po chwili byliśmy już w ruchu. Tym razem pomiędzy nami trwała rozmowa. Przekomarzania, śmiechy jak i wspomnienia. Niby tak mało, a tak wiele stało się od tond kiedy się poznaliśmy. Tyle spojrzeń, przygód, radości i smutku.
- A pamiętasz jak pierwszy raz się spotkaliśmy? Zamknęłaś mnie w tedy w pu… – basior nie dokończył. Nagle pod nami ziemia zaczęła się obniżać w zaskakującym tempie. Staliśmy na środku koła stworzonego z ziemi które wciąż przybierało na prędkości.
- Co się dzieje?! – wykrzyknęłam.
- Nie wiem! – krzykną.
Nasza sierść powiewała przez wytworzony wiatr i nic nie mogło nad nią zapanować. W końcu koło się zatrzymało. Padliśmy na ziemie z zaskakująco szybkigo zatrzymania.
- Nie wiem jak ty, ale ja takich podróży nie trawię – wysyczał przez zęby Rivai potrząsając głową. Przyznałam mu rację po czym rozejrzałam się po tym co nas otaczało. Byliśmy w jakieś komnacie. Dokładniej była to kamienna droga znajdująca się w nierówno wydrążonym pomieszczeniu. Kamienne słupy odchodziły od tego, a na nich znajdowały się pochodnie, które swym ciepłym światłem rzucały przyjazną poświatę. Podniosłam się z ziemi i ruszyłam wzdłuż drogi. Ostrożnie stawiałam każdy krok podziwiają otaczający mnie skalisty krajobraz. Rivaille ruszył za mną pośpiesznie z lekkim grymasem na pyszczku.
- Zobacz – wyszeptał po pewnym czasie. Byłam tak zapatrzona na to wszystko, że nie dostrzegłam iż jest tutaj więcej dróg i korytarzy.
- Nieźle – rzekłam z podziwem.
- Zgadzam się – usłyszałam za sobą czyś poważny, basowy ton. Spojrzałam porozumiewawczo na basiora, a on na mnie. Odwróciliśmy głowy bardzo powoli i dostrzegliśmy bardzo dziwnego stwora. Był jak… Kamienie szlachetne. Stworzony z czerwonych niczym krew rubinów, zielonych jak połyskująca trawa szmaragdów, ciemnych jak woda morza szafirów i mnóstwa innych kamieni, a jego głowa była oplatana przez bielszą od śniegu grzywę zrobią z wyrównanych pereł. Uśmiechną się do nas złowieszczo.
- Uciekaj! – wysyczał Rivaille. Momentalnie ruszyliśmy pełnym biegiem. Stwór zaczął nas gonić i wykrzykiwać jakieś dziwne słowa.
Uciekaliśmy tak dłuży czas. Pomiędzy korytarzami, różnymi drogami, a nawet skakaliśmy nad zniszczonymi mostami. Niestety szczęście nam nie dopisało – wbiegliśmy na końcową drogę. Druga część mostu była tak daleko, że byśmy nie dali rady. Złapałam za łapę Rivai’ego który prawie spadł w przepaść.
- Pięknie – powiedział basior w irytacją.
- Nareszcie, już zaczął tracić chęć na gonienie was – rzekł zadowolony stwór. Obnażyłam kły i zaczęłam warczeć w jego stronę napinając wszystkie mięśnie i być gotowa do skoku na niego. Mój towarzysz poszedł w moje ślady.
- To już, bo się skaleczycie – zaśmiała się bestia.
- Dość tego dobrego! – krzykną zdenerwowany wilk. Skoczył na stwora, a dokładniej na jego ramię. Przygotował się ugryzienia go przemieniają cię w szkielet i momentalnie go ugryzł. Niespodziewanie nic się nie stało a żeby tego było mało, to Rivai wyją swoje kły i spojrzał zaskoczony na bestię.
- Pier? – powiedział odskakując o stwora i zmieniają się w swoją pierwotną postać.
- Rivaille? – rzekł stwór i nagle on się również przemienił. Jakby skalna skóra odeszła i zastąpiła ją… Szmaciana. Postać wyglądała jak przerośnięta zabawka. Miała nadal grzywę wokół głowy i tą samą posturę ciała tylko trochę… Otyłą? Miał gdzieniegdzie przyszyte łatki jakby się mu coś tam kiedyś stało, za to na ramieniu miał ślad po ugryzieniu. Czyżby był do Rivai? W końcu ugryzł go w to samo miejsce a potem odskoczył jak oparzony do niego.
- Chwila, moment. Wy się znacie? – odrzekłam zdziwiona i patrzyłam to na ów postać imieniem Pier, to na Rivaill’go.


<Rivaille? Hula, kula, w której ręce złota wena? Tak, zgadłeś! W żadnej. No dobra, a teraz gadaj kto to Pier xd. Taak, ja umiem wplątywać wilki w takie rzeczy xd>

Od Vincenta do Yuko

Niedźwiedź był potężnej postury. Wyłonił się z zarośli, bez problemu łamiąc cienkie gałązki. Zmarszczone wargi ukazały rząd ostrych, żółtawych kłów, między którymi przenikało złowrogie warczenie, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, iż zwierz nie ma względem nas przyjacielskich zamiarów. Stanąłem do walki. Brunatny przeciwnik może i górował siłą i brawurą, jednak to ja tu byłem szybszy i zwinniejszy. Z łatwością unikałem pazurów przecinających powietrze tuż nade mną, co dodatkowo rozsierdziło miśka. W pewnym momencie stanął na tylnych łapach, rycząc przeciągle, wkładając w to cała swą niewyjaśnioną wściekłość. Nie dałem się zastraszyć, nie z takim miałem do czynienia. Gdy więc uniósł łeb w kolejnym, rozrywającym uchy wrzasku, wykorzystałem jego zbytnią pewność siebie i skoczyłem niedźwiedziowi do gardła. Był tak zaskoczony, iż w pierwszej chwili dał się powoli niczym cherlawy lis. Następnie próbował wstać i jakoś się obronić, lecz mój chwyt był zabójczy. Niedźwiedź po chwili leżał już martwy. Dla pewności szturchnąłem go parę razy w pysk i sprawdziłem puls. Definitywnie był nieżywy.
-Yuko? – zawołałem waderę; jej ucieczka mnie zaniepokoiła, lecz nie miałem wtedy okazji dopytać o co chodzi. – Chodź, już po wszystkim.
Wilczyca wyłoniła się nieśmiało z pobliskich brzóz. Podeszła z opuszczonym łebkiem, położnymi uszami i lekko podwiniętym ogonem. Byłem na nią nieco zdenerwowany, wszakże uciekła w głąb lasu, zostawiając mnie sam na sam z rozjuszonym niedźwiedziem.
-Wybacz, że tak zwiałam. Mruknęła, pociągając nosem. – Nie wytrzymałam.
Spojrzałem na truchło brunatnego zwierza, po czym przeniosłem nieco łagodniejszy już wzrok na Yuko. Złość przeminęła widząc roztrzęsioną towarzyszkę.
-Boisz się niedźwiedzi, prawda? – zapytałem łagodnie, żeby nie naciskać.
Skinęła łebkiem. Przetarła łapą załzawione ślepia, zwróciwszy do mnie oczy, lecz nie podniosła głowy. Widać, iż bardzo wstydziła się swojego zachowania.
-Nic się nie stało. – powiedziałem z łagodnym uśmiechem, próbując przekonać Yuko, że nie mam o to żalu. – Naprawdę, rozumiem. Każdy się czegoś boi, to nic złego.
Kolejne niepewne skinięcie. Nadal była spięta i zawstydzona swoim postępowaniem. Szkoda mi było wadery, że tak to przeżywa. Zastanowiłem się, czym mógłbym poprawić jej humor.
-Yuko, posłuchaj mnie teraz. – oparłem łapę o ramię wilczycy i pochyliłem łeb, by spojrzeć jej w oczy. – To, że stanąłem do walki z niedźwiedziem, wcale nie znaczy, że niczego się nie boję. Bo jest coś, co mnie strasznie odstraszam. – rozejrzałem się na boki, czy aby nikt nie słyszy. – Otóż… boję się… biedronek.
Oczy Yuko otworzyły się, przybierając idealnie kształt.
-Ściemniasz. – rzuciła z wahaniem.
-Nie, mówię poważnie. – zaśmiałem się z lekką niepewnością. – Gdy byłem dużo młodszy miałem dość niemiły incydent z tymi owadami. Dokładniej takowe kropkowane diabelstwo utkwiło mi w uszu… i siedziało tam dobry tydzień.
Zaśmiała się, zapewne mając w głowie obraz małego Vincenta, który rzuca się na wszystkie strony świata, płacząc, że słyszy trzepot błoniastych skrzydełek biedronki spotęgowany tysiąckrotnie, albo, że robal próbuje wwiercić mu się w mózg.
-Więc jak widzisz, strachy są różne. – powiedziałem trochę zażenowany tą historią. – Nie ma się czego wstydzić. Gdy widzę biedronki, coś mnie ściska w żołądku.
Chichotała dłuższy moment, by wreszcie płuca Yuko zażądały przerwy.
-Już starczy. – rzekłem, przygryzając wargę. – Może wrócimy do posiłku? Ale przenieśmy się w jakiś inne miejsce. – spojrzałem na brunatny kołtun sierści.
<Yuko? ^^ Trochę się rozpisałem ;P>

Od Victora "Arshia"

Wspinałem się właśnie po pionowych fragmentach skał, skacząc po nich wesoło i beztrosko odrzucając myśl, że mogę spaść i roztrzaskać się tak, że zanim zostałbym pochowany trzeba by było poskładać mnie niczym puzzle. Albo mnie pozamiatać.. byłem już coraz wyżej, kiedy ujrzałem, że na dole coś się topi. Zjechałem trochę niżej, po czym skoczyłem do lodowatej wody w której połyskiwały barwne pióra. Ze zdziwieniem wyłowiłem w niej feniksa, dusił się, a z jego boku wpływała krew. Starając się zignorować ten widok najdelikatniej, jak umiałem przeniosłem na wpół martwe zwierze na brzeg. By nie doprowadzić do śmierci stworzenia przejąłem na siebie cząstkę jego rany.
-Zostań tu.-Poleciłem, na co zwierzę odwróciło się oburzone. Zupełnie, jakby miało wybór,-Wybacz. To nie miało tak zabrzmieć.-To mówiąc pobiegłem do najbliższych krzaków, nie czekając na reakcję, po czym jakimiś liśćmi zatamowałem krwawienie. Następnie przy pomocy kamienia ugniotłem zioła.-Zaszczypie.-Powiedziałem, następnie odchyliłem na chwilę opatrunek i przyłożyłem przecier do rany. Zwierzę pisnęło oburzone. Nie pytając o zdanie zabrałem feniksa do swojej jaskini i tam zaopiekowałem się nim, a raczej, jak odkryłem nią, aż nie wydobrzała. Muszę przyznać, że trochę się do niej przywiązałem, nawet nadałem jej imię. Była to Arshia. Boska gwiazdka. Byłem jednak pewny, że nie jest mi nawet minimalnie wdzięczna za to, co robię. I tak, kiedy wydobrzała, odleciała. Myślałem, że więcej jej nie zobaczę. Przez jakiś czas byłem przygnębiony. Pewnego dnia, gdy licząc sobie w myślach sekundy, wbiegałem szybko po wysokiej skale, jakieś jej fragment odłamał się i uderzył we mnie.

Obudziłem się, widząc nad sobą dziub. Feniks, którego od razu rozpoznałem pochylał się nade mną, swoimi łzami lecząc rany. Czyżby spłacała dług? Skąd wiedziała, że tutaj jestem i że mam kłopoty? Nie mogłem się nad tym głębiej zastanowić, gdyż ból paraliżował mnie z każdej strony.
-Obser-wowałaś mnie?-Wychrypiałem pytanie, a ona podskoczyła gwałtownie. Przytaknęła jednak, uśmiechając się na swój oryginalny, ptasi sposób. Szybko używając regeneracji pomogłem jej w leczeniu swoich ran.-Miło cię ponownie widzieć, Arshiu.-Powiedziałem, uśmiechając się do niej. Uniosłem się, a kiedy już stałem na nogach poczułem, jak coś delikatnie kąsa mnie w ucho. Ukąszeniu temu towarzyszyło lekkie ciepło. Samica usiadła dumnie na moich plecach.-Wracasz ze mną?-Zapytałem zdezorientowany, a widząc, że ptak ani myśli zejść uznałem to za odpowiedź twierdzącą. Ruszyliśmy do domu.

Victor zdobywa towarzysza!


Imię:Arshia
Wiek:Wydaje się być całkiem młoda..
Płeć:Przedstawicielka płci pięknej,
Gatunek:Feniks
Rodzaj:Magiczny
Aparycja:Arshia jest nie wielkich rozmiatów, jak na swój gatunek. Mimo to z daleka widać, że lepiej nie zadzierać z jej szponami. Jej ogon, łączący w sobie odcienie fioletu i pomarańczy przypomina trochę ogon pawia. Tułów samicy jest fioletowy, głowa natomiast delikatnie wchodzi w kolor pomarańczowy, podobny do koloru jej oczu. Kolorystyka majestatycznych skrzydeł Arshi przechodzi warstwami. Od góry:Pomarańczowy, żółty, pomarańczowy, fioletowy, niebieski, granatowy.
*Historia: (co działo się z nim, zanim spotkał twojego wilka, nieobowiązkowe)
Rodzina: Co tu wiele mówić, narodziła się z płomienia, nie posiada więc rodziny.
Żywioł:Ogień
Moce: Potrafi uformować dowolny płomień w dowolnym kolorze.
Bez problemu wytrzymuje w gorących temperturach.
Jeśli kogoś podrapie, lub poparzy, w owym miejscu dochodzi do poparzenia o stopniu adekaatnym do sił ataku.
Jej łzy leczą wszelkie rany.
Umiejętności: Jest bardzo silna, oraz szybka.
Charakter: Arshia ma trudny charakter. Z początku można bez wątpienia uznać, że lepiej nie podchodzić do niej bez kija. Z kijem też nie. Łatwo ją zdenerwować, lub urazić jej dumę. Jeśli jednak uda się z nią zaprzyjaźnić, pozostaje ona wierna na zawsze. Względem bliskich jest opiekuńcza, a jeśli ktoś skrzywdziłby ich nie odpuści, do póki się nie zemści. Bardzo szanuje Victora, i mimo sztywnego podejścia do praktycznie wszystkiego, samica łatwo ulega jego prośbą oo rywalizuje z nim. Wie, że sprawia mu tym radość, a to daje jej satysfakcję. Często pomaga swojemu wlaścicielowi w pracy.
Lubi: Jagody, Victora oraz jego durne rywalizację, ogień, gdy wszystko jest poukładane.
Nie lubi: Bałaganu, deszczu, kiedy ktoś się z nią nie zgadza.
Boi się: Unika wody jak ognia.
Właściciel: Victor

Od Victora cd Ashity do Renesmee

-Wszystko w porządku.-Powiedziałem z uśmiechem. Prawdę mówiąc po drodze trochę się poraniłem, bez problemu jednak udało mi się zregenerować, jak zwykle przy tych “naturalnych” ranach. Wadera uśmiechnęła się, również, była szczęśliwa, ale zmęczona. Zaproponowałbym jej, że jednak zajmę się raną, ale tak jak obiecałem udawałem, że nic nie powiem. A słowo, dane damą jest słowem świętym. Amem.
-Świetnie.-Ashita odetchnęła z ulgą.-Tak więc zostawię was. Miłego świętowania.-Już miałem powiedzieć coś na wzór “Dzięki. Miłego wypoczynku.” ale alfa zniknęła gdzieś w tłumie.
-Zmęczona?-Zapytałem w stronę Renes. Przyjaciółka uśmiechnęła się.
-Trochę.-Przyznała,przyglądając mi się-Ale czuję, że po dzisiejszej walce nie zasnę.-Rozejrzała się wokół kręciły się wilki. Czułem ulgę, że pozostał nas pełny skład, a jednak miałem obawy. Mimo, że było sporo rannych, poszło dość szybko. Skarciłem się w myślach. Powinienem się cieszyć. I cieszę się. Tak myślę.-Dobrze się czujesz? Ta rana..-Głos przyjaciółki wyrwał mnie z mojego szarego świata.
-Niedługo się zagoi-Odparłem szybko. -Przejdziemy się?
-Pewnie. W końcu, miałam cię oprowadzić.-Ruszyliśmy wraz z waderą na miłą wycieczkę terenoznawczą. Muszę przyznać, że Renes była bardzo dobrym przewodnikiem. W końcu znaleźliśmy się nieopodal wodospadu Mizu.-To miejsce raczej już znasz.-Zaśmiała się krótko.
-Taak, aż za dobrze-Stwierdziłem, uśmiechając się. Usiedliśmy, wpatrując się w potoki przeźroczystej cieczy,odbijające się od twardych skał. Położyłem się na brzuchu i zamoczyłem delikatnie łapki w wodzie, a przyjaciółka dalej siedząc oparła się lekko o mnie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Gawędziliśmy wesoło o wszystkim, o czym mogliśmy pomyśleć, byleby nie o walkach mających miejsce tego dnia. Później natomiast zaczęliśmy grać w “to co widzę” początkowo szło świetnie, ale..
-Ptasie gniazdo.-Renesmee przerwała mi niemal od razu-Przyłóż się trochę.-Powiedziała rozradowana, na co ochlapałem ją wodą.-Ej!-Zaśmiała się, po czym oddała mi-To co widzę..-Rozejrzała się-Jest małe, czarne, puszyste, ma całkiem duże uszy i..-Zamarłem na chwilę, a przez moje myśli przeszła fala wspomnień-Victor?-W oddali dostrzegłem czarnego zająca. Opuściłem głowę, mocząc pyszczek w wodzie. Wadera delikatnie mnie trąciła.-Coś się stało?-Zapytała, przyglądając mi się z troską. Natychmiast się podniosłem.
-Zając.-Odparłem, starając się brzmieć wesoło. Renesmee po chwili przypomniała sobie, że gramy, po czym przytaknęła.-To co widzę..
-Dlaczego jesteś smutny?-Spojrzałem na waderę, uśmiechając się możliwie szeroko.
-Nie jestem smutny.-Powiedziałem, delikatnie trącając ją łapą. Po jej minie widziałem jednak, że wcale tego nie kupiła.
<Renesmee?>

Od Renesmee C.D Lucyfer

Gbur...najpierw się focha potem mu przechodzi...Tu nie da się nic zrobić...Samotnik i tyle . Nawet uśmiechać się nie umie...Ja bym tyle nie wytrzymała ....tylko spać. Masakra ! Jak go oprowadzę po terenach to znajdzie sobie własny kąt . Miły jest i wgl , ale mało cierpliwy . W przyjaźni czy choćby znajomości trzeba się uczyć od siebie . Próbowałam go rozruszać, to się fochnoł .
-Emm...jak chcesz - i wtedy olśnienie ! Będę zachowywać się tak jak on , niech zobaczy jakie to wkurzające.
-To od czego zaczynamy ?
-Może od małego odpoczynku ?- niech się ponudzi . Jestem wytrzymała , w końcu od bezczynności zwariuje.
-Jak sobie życzysz - nawet ciut się ucieszył
Zaprowadziłam go pod jezioro i wyłożyłam się pod drzewem. Od razu zasnął ... Kiedy upewniłam się że śpi udałam się na małe polowanie . Było to o wiele przyjemniejsze niż siedzenie z tym dziadkiem rycerzem ...Przebiegałam trochę i wróciłam do Lucyfera . Spał dalej . Poszłam się wykąpać . Kiedy wróciłam towarzysz był w tej samej pozycji . Nic się nie zmieniło . Teraz gdy się ściemniło mogła bym spać , ale zanim zdążyłam wyjechać do krainy snów zaczął padać lodowaty deszcz...
-Brrr -parsknęłam- Gdzie chciałbyś iść teraz ?


<Lucyfer? Ostatnio cierpie na brak weny więc takie nijakie>

piątek, 22 kwietnia 2016

Od Ashity do Renesmee i Victora

Powoli, lecz systematycznie, watahę ogarniała wiadomość, iż całe to zamieszanie to nie ćwiczenia. Kilka wilków zjadła panika, więc czym prędzej zostali oddelegowani od swoich czynności, aby mogli się uspokoić, a w razie konieczności, przeczekać bitwę w bezpiecznym miejscu. Nie każdy jest stworzony do walki, a ja nie zamierzałam nikogo do niej zmuszać siłą. W końcu ile wtedy na świecie trwałyby wojny, gdyby każdy był żołnierzem? Musiałam jednak przyznać, iż nasze siły były niepokojąco małe, a za ataki z odległości i zaskoczenia odpowiadała jedynie mała garstka osobników. Całe szczęście, że niektórzy szybko przekonali część przyjaznych stworzeń do pomocy naszej watasze. W efekcie tego, po całej polanie roznosił się tętent kopyt centaurów oraz satyrów, jak i pegazów. W oddali widziałam też kilka niespokojnych jednorożców. Nad nami latały hipogryfy, zaś zza drze wystawały głowy z reguły delikatnych driad. Teraz ich twarze wyrażały tylko zaciętość. Oczywistym było, że walka przyniesie duże straty, a każda zmiana watahy przynosiła złe skutki i wymagała długiego procesu asymilacji. Poza tym, kilkanaście naszych członków mocno zżyło się z tutejszymi stworzeniami, a te, niepewne, jaka wataha tym razem mogłaby przejąć dowództwo nad okolicznymi terenami, postanowiły nas wspomóc.
- No- mruknęłam po rozmowie ze strategami- mamy szansę, i to nie taką małą.
Niecierpliwie wypatrywałam także Renesmee. Bardzo możliwe, iż wadera miała jakąś wizję, a każda taka pomoc byłaby na wagę złota.
Riki i Annabell były zajęte swoimi oddziałami. Mavi, Vin i Klair także zniknęli, a Zuko trzymał się blisko Nami i Lelou. Podejrzewałam, że mój synek obecnie robi awanturę swojej siostrze, żądając, aby ukryła się jak najdalej. Każdy zajęty był swoją robotą.
Nieco uspokojona, wróciłam do obserwowania obszaru, z którego miał nadejść wróg. Nie trzeba było zresztą długo czekać: w oddali zamigotała jakaś płytka, od której odbiło się światło słoneczne. Nasi wrogowie porzucili sierść i teraz bez skrępowania kroczyli w naszą stronę,a ich metalowe ciała dosłownie błyszczały. Nawet stąd czułam ogrom ich mocy. Stado liczył sobie może...z pięćdziesiąt osobników? Mniej, niż nasza wataha, ale po odliczeniu wszystkich, którzy nie walczyli, siły się wyrównywały, tym bardziej jeśli dodać stojące po naszej stronie magiczne stworzenia. Zresztą, istoty takie jak lisy również kręciły się w pobliżu.
- Ich słabością jest elektryczność!- krzyknęłam na cały głos.- Wszyscy, którzy mają moc wody albo błyskawicy, niech rozproszą się po całym terenie!
W naszych wojskach powstał zamęt. Zdradziliśmy część planu nieprzyjacielowi, ale podejrzewałam, że i tak wiedział o naszych zamiarach.
- Dajemy wam ostatnią szansę!- wrzasnął Yomi.- Poddajcie się i przysięgnijcie wierność Ferlunowi, a oszczędzimy tą watahę!
W odpowiedzi warknęłam i dałam rozkaz:
- Do ataku!
Następne chwile były istną masakrą. W jednej chwili obie grupy sparowały się w walce na śmierć i życie. Zgodnie z wcześniejszym planem, wszyscy podzielili się na małe grupki, atakując w ten sposób mniej liczne grupki wrogiej watahy.
W zamieszaniu zdawało mi się, że widziałam Renesmee, ale szybko zniknęła mi z oczu. Sama zresztą zajęłam się walką z Yomi. Basior walczył, a jego rubinowe oczy niemalże płonęły okrucieństwem. W pewnym momencie przewróciłam się, a on już-już szykował się do zadania ostatecznego ciosu, kiedy Ann wpadła na niego i z całej siły przejechała po jego boku swoim ostrzem. Nóż wyrył bruzdę w ciele samca, a ten kłapnął szczęką tuż nad czaszką wadery. Zdenerwowana, użyłam na sobie Zbroi Piorunów. Moje ciało natychmiast otoczyła energia, a ja skoczyłam na Alfę drugiej watahy, korzystając z kolejnej techniki: Porażenia. W tym samym momencie moja magia jednak całkowicie się wyczerpała, a co za tym idzie, Zbroja zniknęła. Yomi, ogłuszony porażeniem, ostatkiem sił zdołał wbić swoje pazury w mój brzuch... Szlag by to!
Zanim jednak zdążył zrobić coś więcej, Victor- tak, Victor, który powinien siedzieć spokojnie w jaskini i leczyć kontuzje- wrzucił basiora do wody. Coś zaskrzeczało, a po kilku sekundach dostrzegłam unoszące się ciało wilka z przygasłymi, szkarłatnymi oczami. Czarna maź, wypływająca z jego rany, barwiła jezioro na ciemny, złowieszczy kolor.
Wzięłam głęboki oddech, czując falę straszliwego bólu. Krew szybko wypływała z mojej rany, choć Lotis z całej siły starała się ją zasklepić.
- Nigdzie nie wracam, od razu mówię- obwieścił nagle Victor, patrząc na mnie. Prychnęłam, zdenerwowana.- Ty bardziej potrzebujesz pomocy medyka! Pokaż mi...
- Daj spokój!- warknęłam, niesiona gwałtowną falą gniewu.- Mój talizman już zaraz mnie jako tako uleczy. Mogę dokończyć tą walkę. moim obowiązkiem jest zostać tu do końca.
- Ta duma cię zgubi. W każdej chwili możesz się wykrwawić.
- Mam więc ugodę: ja ci nie będę robiła afery, że przyszedłeś mimo kontuzji, ty udasz, że nic nie widziałeś, może być?
- Nie łącz...
- Więc postanowione. Idź lepiej pomóż Renesmee, zdaje się, że cię bardzo potrzebuje.
Szybko wmieszałam się w walczący tłum, aż sylwetka Victora zniknęła mi z oczu. Walczyłam z mdłościami, z całej siły starał się nie zemdleć. Mimo to, starałam się być jak najbardziej użyteczna. Wpychałam wrogów do jeziora, aby doprowadzić do zwarcia, rzucałam się do walki, choć ruszałam się ociężale i miałam spowolniony refleks .Lotis z całej siły starała się utrzymać mnie przy życiu. Niemal czułam przy sobie obecność mojej dawnej przyjaciółki, której dusza, jak wierzyłam, pozostała w małym skrawku materiału, noszonym przeze mnie na łapie.
A może to wszystko jest tylko snem?- pomyślałam. Ciemność coraz bardziej przysłaniała mi widok.
- Gdzie jeszcze toczą się walki?- zapytałam najbliższego wilka.
Ten skupił się- jak się okazało, miałam szczęście znaleźć się obok tego, który na bieżąco otrzymywał informacje od strategów, którzy z wysoka obserwowali bitwę.
- Chyba już wszyscy zostali pokonani- uznał w końcu, nawet nie kryjąc entuzjazmu w głosie.
- WYGRALIŚMY!- krzyknął ktoś. Rozpoznałam głos Klair.
Wyszczerzyłam kły, dając się ponieść ogólnej radości. O dziwo, jak się okazało, nikt nie zginął, głównie dzięki umiejętnościach medyków, uzdrowicieli i zielarzy.
Niedaleko dostrzegłam Zuko, Lelou i Nami. Nieco się odsunęłam, aby nie widzieli mojej rany. Zresztą czułam się też lepiej, krew tak często nie leciała. Może obejdzie się bez wizyty u medyka?
W tym samym momencie podbiegła do mnie Renesmee w towarzystwie Victora.
- Gratulacje- powiedziałam do wadery.- Gdyby nie twoja wizja, nie mielibyśmy tyle czasu na przygotowanie. Trochę zajmie, zanim większość wyliże się z ran, ale na pewno damy radę. Poszło dobrze. Teraz czas na świętowanie, no nie?- powiedziałam, starając się wzbudzić w głosie jak największy entuzjazm.- Ja teraz chyba pójdę do jaskini i nieco odpocznę. A jak tam z wami? Nic wam się nie stało, tak w ogóle?

< Renesmee? Victor? Moja wena poległa w walce... >

Od Victora do Valixy

Wychyliłem nos z groty. Był przyjemny, chłodny poranek. Idealny, by pobiegać. W końcu, być szybkim to jedno, ale gdybym zaniedbał ćwiczenia łatwiej byłoby mi przegrać zakład. Przeciągnąłem się więc leniwie, po czym odliczyłem w myślach. Gotowy, do startu...start!
Wyleciałem niczym wiatr przed siebie, sam nie wiem dokąd. Wszystko wokół zdawało się trochę rozmywać, a ja czułem jak przyjemny chłód powiela się i miesza z potem. Biegłem tak przez dłuższy czas, gdy nagle poczułem uderzenie. Upadłem zdziwiony na chłodnawą ziemię.
-Uważaj, jak chodzisz!-Usłyszałem i spojrzałem na przeszkodę, z którą się zderzyłem. Była to wadera.
-Wybacz, powinienem patrzeć pod nogi.-Przeprosiłem, pomagając jej wstać.-Nic Ci nie jest?
-Na twoje szczęście nie.-Prychnęła, a ja odpowiedziałem krzywym uśmiechem. Wadera przewróciła błękitnymi oczami.
-Na prawdę cię przepraszam-Powiedziałem, przyglądając jej się. Nie. Nie kojarzę tego pyszczka-Jak ci na imię, moja droga? Nie widziałem cię jeszcze. Ja nazywam się Victor-Powiedziałem, kłaniając się lekko.
<Valixy?>

Od Lelou do Tul

Słuchałem uważnie tego, co mówiła wadera. Jej słowa wydawały się być zaraz dobrze przemyślane i odpowiednio dobrane dzięki długim namysłom, a z drugiej strony, wyglądały zupełnie jak szczere, spontaniczne wyznanie. Na moim pyszczku zagościł lekki uśmiech; kierowany radością, jakiej dawno nie odczuwałem tak intensywnie, wzniosłem się jeszcze wyżej, mocno trzymając Tul w szponach.
- A ty lubisz noc, Lelou?- zapytała nagle wadera, obserwując nieboskłon.
Zaskoczony jej słowami, na moment nieco zboczyłem z kursu. Dopiero po kilku sekundach, kiedy ochłonąłem i wyrównałem poziom, spojrzałem ponownie na ciemną, gwieździstą kopułę. Uwielbiałem patrzeć całymi dniami na leniwie sunące chmury, ale teraz cieszyłem się, że je minąłem. Tutaj nic już nie zakłócało mi widoku na ukochane, choć tak odległe miejsce. Choć z reguły uważałem, iż nie można tęsknić za miejscem, gdzie nigdy się nie było, właśnie to uczucie doskonale opisywało moje podejście do dalekiego kosmosu.
- Czasem myślę- zacząłem, czując na pyszczku chłodne podmuchy wiatru- że serdecznie nienawidzę nocy. Wtedy o wiele trudniej jest zachować maskę. Mówiłaś, że ciemność skrywa nasze niedoskonałości, prawda? Ja myślę, że o wiele częściej zaciemnia nasze dobre cechy. Łatwiej nam zrobić coś, czego potem będziemy żałować właśnie z tego powodu- noc skrywa dobre cechy w nas samych, opatula je swoim nieprzeniknionym mrokiem. Sądzę, że tak właśnie rodzą się zbrodniarze, nikt przecież nie jest z natury zły. Dobry zresztą też raczej nie. Biała karta, z jaką zaczynamy, nie musi przecież być symbolem wspaniałości. Ale mimo tego- tu cicho się zaśmiałem- o wiele częściej moja miłość do nocy przeważa nad nienawiścią. W końcu te dwa uczucia nie są, według mnie, przeciwieństwami.
- Jak to?- wtrąciła Tul.
- Może to głupie, ale osobiście sądzę, że przeciwieństwem miłości może być tylko jej brak. Idąc tym tokiem myślenia, doszedłem do wniosku, że przeciwieństwem miłości, jaką ja rozumiem, jest pustka, obojętność... A wracając do nocy. Myślę, że wtedy o wiele łatwiej jest zrzucić kajdany. Wiesz, powiem ci moją tajemnicę. Najbardziej na świecie nienawidzę być skuty, a czuję, jakby ziemia właśnie to ze mną robiła. Dlatego chciałbym zostawić wszystko, naprawdę. I polecieć, aż do nieba. Już nigdy nie musieć się zatrzymywać. Zawsze w drodze, zawsze na szlaku, jak to ktoś powiedział. Moją dróżkę wytyczałyby gwiazdy.
- A co z twoją siostrą? Rodziną? Przyjaciółmi?
Rozszerzyłem szeroko oczy. Do tej pory zawsze, zawsze, kiedy cokolwiek planowałem, na pierwszym miejscu niepodzielnie rządziła Nami. Czyżbym naprawdę był takim egoistą? Mimo że zwykle byłem uważany za odludka, wszyscy dookoła mnie stanowili ważną część mojego życia, bez której nie umiałbym się obejść. Zadawałem sobie w myślach jedno pytanie: Czy gdybym mógł wznieść się do nieba tylko raz w życiu, bez żadnych obowiązków i przyszłych konsekwencji, ale musiałbym zostawić wszystko, wróciłbym jeszcze do domu?
Chyba nawet nie chciałem znać odpowiedzi.
- Nigdzie nie zamierzam odchodzić bez siostry- odpowiedziałem w końcu, choć głos mi drżał.- Zresztą... co komu dadzą nierealne wizje, marzenia, które z góry skazane są na porażkę?
Odpowiedziała mi cisza. Właściwie, byłem za nią wdzięczny Tul. We dwójkę wolno lecieliśmy, aż w końcu zwolniłem, widząc pod nami Stardust Forest, gdzie mieściło się centrum watahy.
- No to wracamy- uznałem.- Dzięki za dzisiaj.

< Tul? >

Od Mavis CD Vincent

Wraz z pierwszym krokiem wymierzonym w czarną pustkę, poczułam chłód oblepiający moje ciało, a do mojego umysłu została wysłana niepokojąca wiadomość, że pod łapami nie ma gruntu. Zerknęłam szybko w dół, ze strachem i zaskoczeniem uświadamiając sobie, że chodzę w powietrzu, a kilkanaście metrów pode mną lewitują półprzezroczyste zjawy, które z melancholią przemieszczały się naprzód, nie rozglądając się, zupełnie obojętne na wszystko dookoła. Mroźne powietrze napływało ku nam ze wszystkich stron, a jego źródło pozostawało ukryte. W miejscu, w którym się znaleźliśmy, nie było niczego, prócz czarnej, nieskończonej materii oraz setek przechadzających się dusz. Przylgnęłam bokiem do boku Vincenta, jakbym bała się, że jeśli się od niego oddalę, spadnę i będę lecieć do końca życia, bez możliwości zatrzymania się. Czułam jak powietrze zamarza mi w płucach, mgiełka otaczała cały mój pyszczek. Nagle czyjś cichy szept wkradł się do mojego umysłu. Szept delikatny, jakby jego właściciel bał się mówić głośniejszym tonem, znajomy, osobliwy, lekko zjadliwy.
- Mavis...
Zesztywniałam. Moje źrenice rozszerzyły się gwałtownie, oczy zaczęły walczyć z pragnieniem płaczu. Oddech stał się urywany, klatka piersiowa falowała mi szybko. Wiedziałam, kto wypowiedział moje imię. Spokojnym krokiem, już bez krzty strachu przed spadnięciem, odłączyłam się od boku szarego basiora, kierując się w dół, ku zjawom kroczącym w powietrzu. Z każdym krokiem rozkoszne ciepło coraz bardziej rozchodziło się po moim ciele. Oczy zaszły mi łzami, mózg pragnął zatrzymać ciało i zawrócić, ale łapy parły naprzód, nie przejmując się niczym. Mimowolnie kręciłam łbem, jakbym nie dowierzała temu, co dane mi będzie zaraz zobaczyć. Tymczasem przede mną wyrosła postać starego, zgarbionego basiora, który jednak obdarzył mnie promiennym uśmiechem, który sprawił, że jego półprzezroczysta sierść nabrała trochę bardziej 'ziemskich' barw. Czarne, wyblakłe plamy odbijały się wyraźnie na białej sierści nawet po śmierci, a błękitne, uwielbianie przeze mnie oczy, nie zmieniły się ani trochę; nadal krył się w nich dawny wigor i ukryte góry optymizmu. Poczułam, że moje łapy stają się galaretowatą masą, co jedynie sprawiło, że opadłam pół metra w dół. Stary wilk usiadł w powietrzu, uśmiechem nadal zachęcając mnie do podejścia. Zbliżyłam się do niego niepewnie, lecz w każdej chwili gotowa byłam odwrócić się i uciec, wmawiając sobie, że to wszystko to nieprawda. Łzy potoczyły mi się po policzkach, gdy Elfias powiedział zachrypniętym głosem:
- Dziecko.
Rzuciłam się na niego, ignorując szept podświadomości, mówiący o tym, że prawdopodobnie przeniknę przez zjawę. Spotkało mnie zaskoczenie; zatrzymałam się w objęciach mojego opiekuna, czułam ciepło jego ciała, jego sierść zlewała się z moją, nasze oddechy stworzyły jeden rytm, zapach sierści basiora przywoływał wspomnienia. Mimo że Elfias był martwy, a ja sama byłam w Piekle, nie przeszkadzało mi to w wyobrażeniu sobie, że siedzimy właśnie na polanie w lesie, w którym mieszkaliśmy, i łowimy ryby w pobliskim potoku, nie przejmując się niczym. Echo naszego śmiechu obiło mi się o czaszkę, ale łzy powoli zasychały na policzkach, a mózg oswajał się z okrutną prawdą. Elfias zginął.
- Zmieniłaś się - powiedziała projekcja mojego opiekuna, który teraz obdarzył mnie smutnym uśmiechem. Zlustrował mnie badawczym spojrzeniem, lekko się ode mnie odchylając. - Ale nadal się garbisz - dodał, kręcąc łbem.
Parsknęłam lekko, tuląc go jeszcze mocniej i nie dopuszczając do tego, żeby mnie puścił.
- Mavis - szepnął Elfias, delikatnie dotykając nosem mojego ucha. - Przepraszam.
- Byłeś dzielny. Wierzę w to - odparłam, wycierając łzy o jego futro.
- Starałem się, naprawdę. Grunt, że nie znalazł cię zbyt szybko - smutny ton Elfiasa zaczynał ponownie wyciskać ze mnie łzy. Po chwili jednak projekcja uderzyła w weselsze tony. - Zmiotłaś go po mistrzowsku.
- Nie tylko ja - odparłam, puszczając Elfiasa i zerkając do tyłu. - To też zasługa Vina. Bardzo często mi pomaga i wiele razy uratował mi życie - mrugnęłam do Vincenta.
Elfias postawił uszy, zaciekawiony osobą mojego przyjaciela, który lekko się speszył. Mruczał coś pod nosem, od czasu do czasu dało się z tego zrozumieć coś w stylu 'nic wielkiego' albo 'przesadzasz'.
- Nie dość, że odważny, to jeszcze skromny - zauważyłam ze śmiechem.
- Podejdź - powiedział niezwykle poważnym głosem Elfias. Vincent drgnął, ale nie ruszył się z miejsca. - Podejdź no, jestem stary i ciężko mi się poruszać - dodał z rozbawieniem mój opiekun, a wtedy Vincent stanął przed nim wyprostowany jak struna.
Posłałam mu przyjacielowi promienny uśmiech, który odwzajemnił. Elfias lustrował Vina intensywnym spojrzeniem, pod którym większość zapadłaby się pod ziemię. Sęk w tym, że tu nie było ziemi. Kiedy Elfias otworzył pyszczek, aby coś powiedzieć, byłam pewna, że zwróci się do szarego basiora; tymczasem spotkała mnie druga niespodzianka w ciągu niecałych czterech minut - staruszek obrócił łeb w moją stronę i spytał zdawkowo:
- Rozumiem, że jesteście parą?
Wytrzeszczyłam oczy i zrobiłam się czerwona jak burak. Elfias nigdy nie pytał o takie rzeczy! Pff, nie pytał - on w ogóle się tym nie interesował! Przebierałam łapami w miejscu, ogon mimowolnie drgnął, gotowy do merdania. Intensywna czerwień z moich policzków prześwitywała przez sierść bardzo wyraźnie, więc widząc moje speszenie, Vincent udzielił odpowiedzi za mnie:
- Nie, nie jesteśmy parą, proszę pana.
- Nie rozumiem, czego wy się wstydzicie - mruknął zdezorientowany Elfias.
- Ale to prawda - powiedziałam cicho, czując jak uszy opadają mi na boki ze zdenerwowania całą sytuacją. Kiedy zauważyłam, że stary basior zacznie ciągnąć temat, odchrząknęłam ostro i umiejętnie zmieniłam temat. - Elfiasie, szukamy mamy Vincenta. Znasz ją może?
- Znam tu wszystkich. Każdy z nas zna się wzajemnie. Tutaj TRZEBA rozmawiać z innymi, żeby nie umrzeć po raz drugi, tym razem z nudów - wyjaśnił zapytany, przewracając niebieskimi oczami.
- A zatem nam pomożesz? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- A mam wyjście? Muszę pomóc mojej ukochanej księżniczce - odparł ze śmiechem, wstając z powietrza (!) i odwracając się. - Chodźcie.
Ruszyliśmy za nim, zrównując się bokami. Unikałam kontaktu wzrokowego z Vincentem jak tylko mogłam, wiedząc, że rumieńce nie zeszły jeszcze całkowicie. Nagle szept szarego basiora rozległ się obok mnie:
- Mavi, przykro mi z powodu Elfiasa.
- Dziękuję, ale... ale szczerze spodziewałam się go tu spotkać - westchnęłam i obdarzyłam go ponurym uśmiechem, nadal strzelając wzrokiem na boki.
- Huh?
- Brak odzewu przez tyle miesięcy... coś musiało być na rzeczy, sam rozumiesz. Ale teraz skupmy się na Twojej mamie, proszę, Vin - odparłam, przyspieszając kroku i spuszczając wzrok na pustkę pod moimi łapami.

Vincent? Krótkie, ale w miarę treściwe ^^

Od Victora, quest pt."Głosy"

Sen zaczął się spokojnie. Przechadzałem się pomiędzy wielobarwnymi, wysokimi kwiatkami, szukając szczęścia. Słońce ogrzewało mnie przyjemnie, a moje nozdrza szalały pod wrażeniem miliona zapachów, których w życiu nie poczułem. Ziemia, po której stąpałem ostrożnie, nie chcąc zniszczyć kwiatków, wydawała się lekko chłodnawym puszkiem. Muszę przyznać, że ta wizja była dość przyjemna. Wtedy właśnie usłyszałem wołanie. Słodki dziewczęcy głosik wołał mnie zupełnie tak, jakby przemawiał przez wiatr.
~Victor!-Obejrzałem się za siebie, niczego jednak nie dojrzałem. Wytężyłem słuch, aby zlokalizować nawoływania.
~Victorze! Tu jestem!-Spojrzałem, w dół. U moich stóp leżała mała, czarna włochata kuleczka, zakrywająca większość swojego ciała uszami których nie powstydziłby się niejeden słoń.
-Maril?-Zapytałem, nie ,mogąc uwierzyć swoim oczom. Była tutaj. Podczas, gdy ja tak bardzo za nią tęskniłem, moja maleńka sierotka leżała tuż u moich łapek-Maril!-Zawołałem, pochylając się nad nią. Nie odezwała się jednak.-Tak się cieszę..-Powiedziałem, trącając ją noskiem. I wtedy właśnie krzyknąłem niczym małe przestraszone szczenię, a wokół zebrał się ostry wiatr. Szkarłatna maź, oplatająca jej brzuch, wypływając z szyi skapywała po moim nosku. Odsunąłem się przerażony i załamany równocześnie. W oddali uderzył piorun, a wszystkie kwiatki zwiędły.
~Dlaczego..-Zamarłem, znów słysząc jej głos~Dlaczego to zrobiłeś, Victorze?-W moje ciało wstąpił gwałtowny dreszcz~Dlaczego pozwoliłeś mi umrzeć?
-NIE!-Krzyknąłem, a wszystko wokół szlak trafił. Byłem na powrót w swojej jaskini, cały roztrzęsiony. Postanowiłem się przejść, ochłonąć. Był może środek nocy, kiedy wychodziłem. W oddali słyszałem hukającą sowę. Nim się zorientowałem, krążyłem już bez celu po lesie, nie do końca czując się tam obecny. Zimna krew powróciła w momencie, kiedy przerażony usłyszałem ciche, szybkie pęknięcie gałęzi. Obróciłem się.
-Kim jesteś?-Zapytałem ostro, nie przejmując się tym, że mogło to być jakieś zwierzątko, lub członek naszej watahy. Nie miałem teraz humoru na uprzejmości.
~Nie pamiętasz mnie, Victorze?-Głos ten był ciepłym, miłym dla ucha głosem, którego bez problemu można przypasować do głosu wadery. Odbijał się on echem wokół mnie.
-Pokaż się!-Zarządałem, na co odpowiedział mi chichot. Stałem chwilę nie ruchomo, po czym ruszyłem przed siebie. W pewnym momencie usłyszałem za sobą kroki.
~Dlaczego mnie opuszczasz, Victorze?-Dźwięk mógł dobiegać praktycznie z każdej strony. Prychnąłem gniewnie.~Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam..
-Przypomnisz mi, co dla mnie zrobiłaś?-Zapytałem, przyśpieszając. Westchnięcie, które usłyszałem rozległo się tuż przy mojej piersi. Obejrzałem się za siebie, nikogo jednak nie zobaczyłem. Zerwałem się pędząc i oglądając za siebie. Ktoś musiał tutaj być. A ta świadomość przerastała mnie z każdej możliwej strony.
~Pomyśl. Co mogła zrobić dla ciebie..-Głos urwał się, rozpłynął jednak ona nie odeszła. Wiedziałem to. Dopiero teraz zauważyłem, że jest bardzo ciemno. Chmury przysłaniały księżyc. Znalazłem się w potrzasku.
~Victorze..-Kolejny głos, jaki usłyszałem był zupełnie inny. Brzmiał, jakby przemawiał do mnie basior mający już swoje lata, ale jeszcze nie do końca w podeszłym wieku.~Victorze, gdzie jesteś?-Przyśpieszyłem, mimo, że byłem na skraju wyczerpania.
~Nie ignoruj mnie, Victorze!-Drżałem z każdym jego słowem. Postanowiłem jednak nie odpowiadać. A co, jeśli oni nie istnieją, a ja robię z siebie idiotę przed...okolicznymi zwierzętami? Tyle, że żadnych zwierząt tu nie ma. Gdzie ja jestem?
~Dlaczego to robisz? Przecież jestem twoim..-Głos po raz kolejny urwał się, a ja znów nerwowo spojrzałem za siebie w biegu. Nie wiem, gdzie się ukrywali, ale na pewno oboje tu byli!
~Victor! Pobawmy się!-Maril. Jej głos wzbudził we mnie emocje. Wiedziałem jednak, że muszę biec przed siebie, jak najdalej stąd.~Pobawisz się ze mną, prawda?-Serce mi się krajało, słysząc jej łamiący się głos. Wręcz miałem przed oczami obraz jej proszącego spojrzenia. Ale, nie!-powiedziałem sobie i dalej biegłem.~Przecież, niedługo się spotkamy!-Zaraz. Czy ona ma na myśli..
~Tęsknisz za nami, prawda, Victorze?
~Będziemy wszyscy razem, zobaczysz!
-Zostawcie mnie!-Warknąłem, będąc pewny, że trzy głosy otaczają mnie.
~Bredzisz. Nikt nie chciałby być sam po śmierci!-Sytuacja zaczynała mnie przerażać, szczególnie, że kończyły mi się siły.
~Już niedaleko, kochany. Wystarczy, że dasz za wygraną.
~Zgiń w końcu!
~To jest nieuniknione. Dlaczego pogarszasz sprawę?
~Zatrzymaj się, Victorze. To już koniec, będziesz bezpieczny.
~Jeszcze tylko trochę. Umrzesz..zaraz..-Spojrzałem za siebie. Nie miałem już sił. W tym momencie poczułem uderzenie. Drzewo. No tak, nie patrz w tył, bo oberwiesz z przodu. Padłem pyskiem prosto na zimną ziemię. Czy to koniec? Czy głosy miały rację? Przez chwilę czułem się tak, jakby ktoś zgniatał mi mózg łapami. A potem wszystko pociemniało.

Obudziłem się na miękkiej, plastycznej Ziemi. Wokół było pełno różnorodnych kwiatów. Martwych, różnorodnych kwiatów, należy podkreślić. Podniosłem się ciężko, ale potężna łapa przypominająca ni to kota, ni to smoka przygwoździła mnie do Ziemi. Pisnąłem cicho, zderzając się z nią znowu, po czym spojrzałem do góry. Moim Oczom ukazał się jastrząb. Jastrząb, po za szponami posiadający dwie, wyrastając spod piór nie podobne do niczego szare łapy. Zebrała się we mnie złość, jakiej dawno nie czułem. Ten parszywy gatunek uśmiercił Maril, a teraz miał czelność mnie więzić? Poczułem, jak wstępuje we mnie siła, pulsująca w moich żyłach. Rzuciłem się na stworzenie, powalając je, po czym wgryzłem się w jego krtań. Znieruchomiało, wydając z siebie nieznaczny jęk. Pośpiesznie wyplułem jego krew, drętwiejąc na jej widok, po czym rozejrzałem się. Ciała Maril nigdzie nie było. Poza tym, to nie był sen.
~Chodź ze mną, Victorze-obróciłem się, słysząc ten przeklęty, ciepły wadery głos. Samica miała niebieski kolor, zupełnie, jak znaki oplatające moje ciało. Była jednak o wiele wyższa ode mnie, a jej oczy miały kolor zbliżony do białego.~Wyprowadzę cię.-Obiecała, a mi nie pozostało nic innego, jak jej zaufać. Szliśmy więc pomiędzy martwymi kwiatami w ciszy. W końcu, kiedy znaleźliśmy się u kresu tej “ląki” usłyszałem wodę, uderzającą o skały. Wytężyłem słuch. Wodospad Mizu..~Idź.-Rozkazała wadera, a ja spojrzałem na nią.
-Nie miała mnie pani wyprowadzić?-Zapytałem, przyglądając się jej.
~Moja cielesna forma nie może wyjść poza łąkę, drogie dziecko. Idź. Czas cię goni.-Rzeczywiście. Prawie świtało.
-Żegnaj.-Powiedziałem, odchodząc w stronę dźwięków wodospadu.
~Żegnaj-Usłyszałem-I uważaj na siebie, synku.-Zamarłem na chwilę. Obejrzałem się za siebie, nie usłyszałem jej jednak. Od tamtej pory do dzisiaj nie odezwał się do mnie ani jej głos, głos basiora, czy Maril. Ja jednak często o tym myślałem. Ba, nawet wybierałem się nocą do lasu. Ostatnie wypowiedziane przez nią słowo nie dawało mi spokoju. Czy to była moja matka? Czy ona..była martwa?

Od Lucyfera do Touki

Leżałem wśród trawy korzystając z pięknej pogody. Ptaszki ćwierkają, wszystko na wiosnę odżywa. Idealna pora na codzienne rozkoszowanie się urokami natury.
Moje rozmyślania nad wdziękami tej pięknej damy przerwały mi odgłosy pogoni. Bardzo krótkiej co sugerowało na polowanie jakiegoś innego wilka. Po co komu nos, żeby wyczuć towarzystwo, kiedy ma się niezawodny słuch?
Zdziwiłem się, bo tego dnia na łące nie było prawie nikogo. Komu chciało się polować na większą zwierzynę w tak piękny dzień? Czy w tej watasze na prawdę nikt nie potrafi dobrze wykorzystać słońca i miękkiego posłania?
Przewróciłem się z grzbietu na brzuch i wychyliłem czubek głowy znad trawy. Niedaleko jakaś wadera zajadała się świeżo schwytaną sarną. Była cała umazana krwią i jeszcze do tego miała zaczerwienione oczy i nos. Zaśmiałem się cicho, ponieważ wyglądała wręcz... Wahałem się między zabójczo, a komicznie.
Czarna wilczyca rozejrzała się nerwowo wokół siebie i zdenerwowana wpatrzyła się w końcu w miejsce gdzie siedziałem.
- Wyłaź - warknęła - może pośmiejemy się razem?
- Z chęcią - posłałem jej zawadiacki uśmiech i podszedłem bliżej.
- Kim jesteś?
- Lucyfer - skinąłem głową - jestem nowy w tej watasze.
- Touka - odpowiedziała powoli.
Zmierzyła mnie wzrokiem.
- Z czego się tak śmieszek nabijał?
- Nie obrażając cię, ale wyglądasz dosyć... specyficznie.
- To znaczy?
- Jest na tobie więcej czerwieni niż na młodym maku - wyszczerzyłem się szerzej i popchnąłem wilczycę w stronę kałuży.

< Touka? >

Od Touki cd Leloluch

-Lelou..-powiedziałam do basiora kojącym głosem.
-Tak? -zapytał.
-Podasz mi tę..ee no, tą sardynkę. -zapytałam grzecznie.
-Jasne. -powiedział podając mi konserwę.
Błękitne, bezchmurne niebo. Soczysta zielona trawa i jezioro. Taki krajobraz kocham. Nic dziwnego, że wybrałam takie miejsce. Było w sam raz - jak nie idealne, na piknik.
Mocno wdychałam powietrze i wydychałam, siedząc na kocu z zamkniętymi oczami wyglądałam niemal jak jakiś joggin. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak basior siedzi i patrzy na horyzont. Postanowiłam wyrwać go z zamyślenia i wyjęłam z piknikowego koszyka, kokosową babkę. Zapach był intensywny, trudno było się jej oprzeć. Jestem ciekawa czy Lou również będzie się opierał.
-Co tak pachnie? Oo..-powiedział a ja wcisnęłam mu babeczkę do pyska.
-Jedz i nie gadaj. Patrz! -powiedziałam do niego i wskazałam na środek jeziora.
Basior zjadł babeczkę i wytarł okruchy z pyska. Popatrzył na mnie zdawkowo i z zakłopotaniem.
-Dobrze się czujesz? -zapytał.
-A dlaczego mam się źle czuć? Phi. -prychnęłam.
-Bo majaczysz. I wskazujesz na coś czego nie ma.
-Jesteś ślepy? Spójrz tam..Przecież on jest bajeczny. -wzdrygnęłam się.

<Lelou? Dostrzegasz coś? >

Od Lucyfera do Renesmee

Przyglądałem się wilczycy z irytacją. Zachowuje się jak małe dziecko. Niczym szczenię, któremu matka za krótko pozwoliła bawić się z rówieśnikami i nudzi się w domu.
- Ehhh... - westchnąłem. Wstałem i otrzepałem się z drobinek wody.
- Nic nie powiesz?
Spojrzałem na nią jeszcze raz. Denerwowała mnie. Tak bardzo jak nikt inny do tond.
Odwróciłem się w przeciwnym kierunku niż nora i ruszyłem przed siebie ze zwieszoną głową. Potrzebuję spokoju, a tutaj go nie znajdę.
Na niebie było widać jeszcze kilka szarych kłębków, ale było o wiele jaśniej niż wcześniej. Oczywiście oprócz tego, że nie padało.
Dotarłem do wodospadu i usiadłem na jednym z płaskich kamieni i zapatrzyłem się na wodę. Wodę, która wydawała się z zewnątrz wzburzona, ale tak na prawdę bardzo spokojna. Moje przeciwieństwo. Zawsze staram się sprawiać wrażenie opanowanego, przekonuję sam siebie o tym, że właśnie taki jestem. Brednie.
Jeszcze przez jakiś czas siedziałem wpatrzony w ścianę przezroczystej cieszy, po czym podniosłem się i postanowiłem wrócić to nowej znajomej. Każdemu warto dać szansę. Nawet komuś takiemu jak ona *lekko się krzywi*.
- Czego znowu chcesz? - zapytała niezadowolona wadera.
- Sam nie wiem. Chyba znudziła mi się na jakiś czas samotność - spróbowałem się uśmiechnąć - chciałabyś może przejść się ze mną na spacer? Jeszcze nie zdążyłem dokładnie zwiedzić tutejszych terenów - oczekując na odpowiedź stanąłem przy wylocie jaskini.

< Renesmee? >

Od Annabell c.d Vincenta

-Do jutra-Odparłam z delikatnym uśmiechem. Basior po chwili zwłoki opuścił jaskinie medyka; znów zostałam sam na sam z myślami. Podpisując pakt z Owarim wiedziałam czym to będzie skutkować dlatego też byłam na siebie zła. Wiedziona nienawiścią nie pomyślałam o mojej nowej rodzinie, którą zdobyłam. Mogę im zrobić krzywdę i nawet nie zdać sobie z tego sprawy! Było to bardzo samolubne i nie odpowiedzialne,a le przeszłości nie zmieniły, jedynie możemy się z niej czegoś nauczyć. Westchnęłam i po dłuższej chwili patrzenia na upstrzone bruzdami sklepienie jaskini usnęłam
*****
Następnego dnia obudziłam się około południa, by nie nadwyrężać gościnności Esmeraldy wstałam i wyszłam z jaskini. I tak dosyć tu przeleżałam. Słońce milutko przygrzewało, a ptaki wesoło podśpiewywały siedząc na jeszcze nagich gałęziach, które dopiero zaczęły przywdziewać zielone barwy. Mięśnie były strasznie zesztywniałe tak że łapy uginały się pod moim ciężarem, jakby odzwyczajone od wysiłku. Po paru minutach szłam pewniej przed siebie, jednak moje kończyny dalej trzęsły się grożąc zawaleniem niczym metalowa konstrukcja skrzypiąca pod wpływem wiatru. Ujrzawszy ptaka siedzącego na gałęzi zaczęłam szybciej przełykać ślinę, która napływała mi gwałtownie do pyszczka do tego doszedł ból pochodzący z żołądka, jednym słowem-byłam głodna...Strasznie głodna. Po chwili ptak został oblepiony całunem ciemności a jego martwe już ciało znalazło się pod mymi łapami. Bez żadnych refleksji dotyczących życia przeze mnie bestialsko odebranego zjadłam łapczywie jeszcze ciepłe mięso. Gdy zostały same kosteczki poczułam jak łapy stają się stabilniejsze z powodu otrzymanej energii. Pewniejsza siebie ruszyłam w kierunku jaskini Vincenta. Zrobię mu niespodziankę. Muszę się postarać by było tak jak zwykle- beztrosko i radośnie. Po paru minutach marszu ujrzałam sylwetkę basiora, już z daleka wiedziałam, że był to Vincent, jego srebrnej sierści nie dało się pomylić z niczym innym. Gdy przyjaciel mnie ujrzał uśmiechnął się delikatnie. Jego widok wywoływał przyjemne ciepło, towarzyszyły mu uczucie podekscytowania i tęsknoty....A, to były te całe więzi....Ciekawe czy mu też towarzyszyły podobne emocje? Gdy znajdowałam się od niego metr, może dwa spytałam z troską w głosie:
-Jak tam twoja łapa?

(Vincent? Wybacz, że tak długo czekałeś ;-; )

czwartek, 21 kwietnia 2016

Od Renesmee do Toshiro

Rano obudziłam się sama . Nie miałam bladego pojęcia gdzie podziewał się basior . I szczerze lepiej żeby mnie z nim Klair nie widziała . Ukatrupi mnie własnymi łapami...Poza tym ciężko określić czy traktuje mnie bardziej jak siostrę czy przyjaciółkę czy nie wiadomo co...Do czego zmierza ? Wiem że lepiej coś zjeść . Usłyszałam jak brzuch mi burczy , a raczej warczy . Grrrr...Wyszłam i co ?Toshiro kawałek przed jaskinią z zającem w pysku . Położył zdobycz na ziemi .
-Witam , witam ! Gotowa na wycieczkę ?
-Ale...gdzie ?!
-Zobaczysz , zjemy i wyruszamy .
Zjedliśmy zwierzynę i idziemy...idziemy... Tak jakoś nie wiedziałam gdzie się znajduje . Dotarliśmy na polane z rzeką . Woda była płytka i wolno płynęła , wręcz prawie stała . Wiedziałam po co ta woda , ale zdziwiło mnie kiedy po prostu przeszliśmy przez nią . Na drugiej stronie z pagórka zobaczyłam piękny widok .Był las , kolorowa łąka i pola .Nie brakowało ciszy i spokoju . Ah...
-To tu ?- spytałam
- Jeśli chcesz możemy zostać tu , albo zejść na dół .
-Ymm...Zejdźmy , tam też jest ładnie .
- Oczywiście , ale idź powoli -i puścił się galopem w dół
-Ej !-zaczęłam biec za nim
-Miałaś schodzić powoli ! -śmiał się
-Nie dałeś mi wyboru -również wybuchłam śmiechem

<Toshiro ? ;V >
Szablon
NewMooni
SOTT