czwartek, 29 czerwca 2017

Nieobecność

Hej, kochani!
Co tam u Was słychać? Jak mijają wakacje? Wena dopisuje?
Cóż, przechodząc od razu do meritum - piszę tę oto notatkę, jak już możecie się domyślić z tytułu posta, aby powiadomić Was o moich nadchodzących nieobecność. Pierwsza trwać będzie od dziś do niedzieli (2 lipca), przez ten czas prosiłabym, abyście wysyłali swoje opowiadania/formularze itp. do Mavi (RitaKota009 na Howrse). Moja druga nieobecność natomiast trwać będzie od 9 do 15 lipca - przez ten czas, również proszę, abyście wysłali swoje opowiadania na pocztę do Mavi, której to bardzo dziękuję za pomoc.
Miłego dnia wszystkim i masy weny!

~Ashi

Od Karo cd Lelou

Spojrzałam na basiora, uśmiechając się.
— Zawsze jestem gotowa — powiedziałam, jakby przypominając mu oczywisty fakt. Lelou jedynie skinął głową
Ruszyliśmy do akcji.
Nie będę się teraz rozczulać, jak przebiegała ewakuacja, zajęła ona bowiem dość sporo czasu i aż dziw, że Kyria wówczas nie zaatakowała. Muszę przyznać, że “nowa” odsłona lasu w ogóle mi się nie podobała. Brakowało mi delikatnego szumu liści, czy wszechobecnej, kojącej zieleni. Las zdawał się teraz być sztucznym wytworem. Rękodziełem, które ktoś stworzył na sklepowe wystawy. Czymś, co ma po prostu ładnie wyglądać, nie mieć duszy. Wcześniej przyjazne, domowe miejsce stało się istnym polem minowym i w żaden sposób nie dało się tego ukryć. Niemalże każdy sypał pytaniami.
“Co z liśćmi?”
“Co się dzieje?”
“Czemu wszędzie jest biało?”
Szczerze powiedziawszy, nie wiedziałam, co robić. Jeśli były one kierowane do mnie, mruczał zazwyczaj coś, że to tylko chwilowy stan, że postaramy się odbić las. Sama nie wiem, czy byłam tego w stu procentach pewna, starałam się jednak robić wrażenie, jakby serio tak było. Nie mogliśmy wszczynać paniki, pod żadnym pozorem. Większość wilków bez problemu ścisnęło się w naszej saperskiej kryjówce. Niektórzy byli ukryci pod jaskinią Ashity i Zuko. Paru miało swoją kryjówkę w bibliotece, czy kolejnym podziemnym zakątku, spowodowanym zabawą materiałami wybuchowymi. Każda kryjówka posiadała także swojego wartownika, chociaż i ten oczywiście był w ukryciu. Można powiedzieć, że wszystko przebiegało zgodnie z planem i przez jakiś czas faktycznie tak było. Przez czas, doputy wracając do reszty, aby włączyć się do strategii bojowej nie usłyszeliśmy wraz z Lelou śmiechu. Głośnego, nad wyraz pewnego siebie śmiechu. Dźwięk przebiegał między chłodnymi, szklanymi drzewami tak zgrabnie, że ciężko było określić, jak daleko znajduje się jego właścicielka. Najpierw cienie, potem porcelana, co jeszcze skrywa? Ze zdumieniem odkryłam, że wcale nie chcę się o tym przekonywać. Nie. Jedyne, czego pragnęłam, słysząc ten okropny śmiech, to się jej pozbyć. Pozbyć się i nie musieć słyszeć tego durnego głosu, widzieć oszklonych drzew, słuchać pytań innych wilków, co się dzieje i czy coś zagraża ich rodzinom. Instynkt przygody wyłączył się zupełnie, zastąpiony irytacją, a nawet nutką strachu. Spojrzałam na basiora, jakby szukając czegoś w jego mimice. Z początku, samej ciężko było mi określić, czego. Kiedy jednak to odnalazłam, zrozumiałam. Lelou czuł to samo, a przynajmniej tak mi się zdawało, patrząc wówczas na niego. Również był tym zmęczony. Również się bał.Najwidoczniej oboje pamiętaliśmy poprzednie starcie i wiedzieliśmy, że skończyły się żarty. Wróciła, o wiele silniejsza, niż wcześniej. A co najgorsze, nie byliśmy teraz z nią sami. Wtargnęła na nasz teren i była zagrożeniem dla naszych.
Zauważyłam jednak, że tym razem nie to końca to kierowało mnie w myślach, że trzeba się jej pozbyć. Wtedy, wraz z towarzyszem chcieliśmy, aby nie dostała się na teren watahy. Teraz.. Teraz obawiałam się także, że skrzywdzi basiora. Ojciec był bezpieczny, mamy dawno nie widziałam na naszych terenach, a siostry i Shiori gdzieś wybrnęły. O Mavi ciężko było się martwić, znając ją doskonale sobie poradzi. Wiedziałam, że Lelou również jest zaprawiony. A mimo to bałam się, że właśnie jemu się coś przytrafi. Owa troska, słysząc śmiech lalki, zbierała się we mnie z chwili na chwilę. Staliśmy oboje, z uszami wzniesionymi w górę, gotowi na atak. Przez moment przeszło mi przez myśl, że może Barbie już zaatakowała i dlatego właśnie się śmieje. Okazało się jednak, że nie. Po chwili była tuż przy nas, szczerząc się dziwnie. Zdałam sobie wówczas sprawę, że nie ustaliliśmy żadnego sygnału, albo przynajmniej naszej dwójki nie było, podczas ustalania jakiegoś. Nie wiele myśląc, wydałam z siebie wycie. Krótkie, lecz donośne. Zupełnie, jakbym wołała “tutaj!”.
— I pomyśleć, że trafiłam akurat na was — kobieta uśmiechnęła się — tak długo czekałam na chwilę, gdy w końcu zregeneruję się wystarczająco, aby sprawić wam rewanż.
— Cokolwiek planujesz, nie uda Ci się, starucho — warknął Lelou. Na twarzy Barbie zjawiła się kpina.
— Świetnie — powiedziała tak, jakby tylko na to czekała— tańczmy, zatem.
— Tylko nie narzucaj tempa walca — oznajmiłam. Poczułam nagły przypływ determinacji.
~ Nie jestem pewna, czy nazywanie jej staruszką i podjudzanie jej to najlepsiejszy pomysł — szepnęła ostrzegawczo Molly. Miała rację, pokusa była jednak zbyt silna. Kuria ruszyła ku nam, tym razem nie tworząc żadnych istot. Wytworzyłam wokół siebie kawałki szkła, strzelając w nią. Lelou zaś urzeczywistnił swój dziób i szpony, gotowy na atak. Kyria zaatakowała z góry, basior jednak stanął wyprostowany, uderzając ją ptasim otworem gębowym. Natarła z lewej, ja jednak wystrzeliłam w jej kierunku vectorem. Wymiana ciosów ciągnęła się raz po raz, dłuższą chwilę, do momentu, kiedy dostrzegłam biały połysk w jej dłoni, gdy kierowała się na Lelou. Nie miałam pojęcia, co planowała, nie zamierzałam się jednak przekonywać. Rozpuściłam się w powietrzu, aby zmaterializować się tuż przed basiorem. Chciałam wybełkotać jakieś przeprosiny wiedząc, co wilk o tym myśli, zrezygnowałam jednak pod wpływem nagłego szoku, gdy kobieta prawdopodobnie już się usunęła, a kula uderzyła moje czoło. Spuściłam łeb, pod wpływem bólu, nie do końca rozumiejąc, co się dzieje.
— Karo?! — usłyszałam za sobą basiora. Ruch koło mnie zasugerował, że wilk przemieścił się po chwili, stając obok. — Karo, co Ci zrobiła?
Ból po chwili ustał, a ja spróbowałam otworzyć oczy. I wtedy zrozumiałam, ze zdumieniem, co Barbie uskuteczniła.
Nic nie widziałam. Zupełnie. Dotknęłam łapą miejsca, w którym powinny znajdować się moje oczy i wyczułam pod nią szkło. Zaklęłam, zupełnie już pojmując, na czym polegał atak kobiety. Moje oczy pokrywała zastygnięta porcelana. Byłam ślepa.
— Takim sposobem kończę twoją zuchwałość — zaśmiała się — ale nie martw się, oszczędziłam Ci szkaradnego wyglądu. To, co zabrałam, w zupełności wystarczy.
— Nie żałuję — prychnęłam, zgodnie z prawdą, jednak chcąc zrobić krok pokazując jej, jak bardzo mnie to nie obchodzi, co już nie do końca było prawdą, potknęłam się o kamień, padając jak długa na ziemię.
— Dopiero zaczniesz — Miałam wrażenie, że Kyria znowu się uśmiecha. Nie. Byłam pewna, że się uśmiecha.
Podniosłam się, warcząc, wiedziałam jednak, że po części miała rację.
Nie widząc jej, nie byłam zdolna do walki.
— Karo, Lelou! — za nami usłyszałam znajomy głos, chociaż przez oszołomienie trudno było go przypasować do konkretnej osoby. Wiedziałam po prostu, że już go słyszałam. Mogło to oznaczać tylko tyle, że nasi zaraz dotrą na miejsce.
— Przepraszam — szepnęłam, chociaż nie byłam pewna, czy kieruję te słowa do basiora.
— Koniec przerwy na pogaduchy — rzuciła Kyria — zaczynamy rundę drugą.

<Lelou? >

wtorek, 27 czerwca 2017

Od Herona do Blackburn'a

Ostrożne wychyliłem się zza drzew, lustrujący uważnie dopiero co odnalezione przeze mnie stadko jeleniowatych. Grupa roślinożerców pasła się na całkiem sporej polanie umiejscowionej w głębi lasu. Naliczyłem siedem osobników, co nie było proste, gdyż sylwetki zwierząt zlewały się ze sczerniałym obrazem lasu, a i one same nie bardzo kwapiły się do ruchu. Także odległość i moje słabiej widzące lewe oko nie pomagało w tej sytuacji. Mimo to udało mi się dostrzec trzy łanie, w tym dwie z młodymi oraz jednego, rosłego byka, czuwającego nad bezpieczeństwem samic. Stadnik wiedział o mojej obecności-tropiąc ofiarę cały czas miałem nad sobą przyciągającą wzrok kulę światła, doskonale widoczną w nocnej czerni. Teraz dezaktywowałem swą zdolność, co nie ukrywam, wywołuje w moim żołądku niemiły ucisk zgrozy, jednak jeleń był absolutni pewien, iż gdzieś tam się czaję. Co rusz trafnie spoglądał w stronę zarośli, będących miejscem mojego ukrycia. Duże uszy unosiły się z uwagą, gdy tylko śmiałem poruszyć gałązki nisko rosnącej roślinności.
Chciałem, aby to polowanie zakończyło się w miarę szybko, bez zbędnych pościgów czy szarpania za jelenie nogi-Blackburn i tak dość długo na mnie czeka. Wizja taszczenia dużo większej zdobyczy przez cały teren watahy również nie przypadła mi do gustu. Już nie wspominając o możliwych obrażeniach. Samotne polowanie na tak sporą zwierzyny, nawet dla rosłego wilka, jest nieco kłopotliwe. Liczą się umiejętności i strategia.
Nie chciałem zabijać młodych ani ich matek-jest to nieopłacalne dla mnie jako drapieżnika, jak i dla całej natury. Najkorzystniej schwytać osobnika słabego, chorego bądź starego. I taki właśnie okaz udało mi się spośród tej grupy wychwycić. Dostrzegłem łanię nieposiadającą młodego. Poruszała się niechętnie, a jak już to mocno kuśtykając na tylną kończynę. Nie miała szans przetrwać z tak ranną nogą. Zginęłaby prędzej czy później.
Zacząłem działać. Skryłem się w gęstych krzewach, chcąc zaatakować z zaskoczenia. W głowie miałem dokładnym plan zapędzenia wybranej łani wprost w moje szczęki. Potrzebny był tylko impuls, który spłoszy i pokieruje zwierzę w moją stronę. Skupiłem swą magię, przywołując Skierkę tuż obok posilającego się stada. Kula światła rozbłysła białą poświatą, zalewając polanę jasnością. Jeleniowate odskoczyły, przerażone nieznanym zjawiskiem i jęły uciekać, prowadzone przez samca. Ranna łania rzuciła się za pobratymcami, lecz ognik zastawił jej drogę, zmuszając do zmiany kierunku; pobiegła wprost w moją stronę. Jeszcze chwila, jeszcze moment... atak.
Wyłoniwszy się z krzewów, zacisnąłem szczęki na szyi łani, która, przerażona i zaskoczona jęła wierzgać i młócić kopytami powietrza. Pociągnąłem ją w dół. Straciła równowagę. Padła, gniotąc mnie ciężarem swego ciało, nie puściłem jednak. Trzymałem hardo, unikając chaotycznych kopniaków, aż w końcu brak tlenu zrobił swoje: samica straciła przytomność. Dobiłem ją bez żadnego trudu. Ciepła posoka przyjemnie pobudzała mój język. Chwyciłem pewnie mięsisty kark i począłem ciągnąć zdobycz w kierunku Blackburn'a.

-O, jesteś już! - dobiegł mnie głos wilka.
Czerwony basior zauważył światło rzucane przez Skierkę, jeszcze zanim dostrzegł mnie. Zbliżył się, a gdy zobaczył kawał jeleniego truchła, jaki trzymam w zębach, zagwizdał z podziwem:
-No, tego to starczy na nas dwoje i jeszcze zostanie!
W jego tonie, niby pełnym uznania dało się wczuć nutkę nerwowości, zazdrości. Ogon samca kołysał się skostniało, a on sam stał sztywno. Miałem wrażenia, że zawsze odczuwał coś na kształt frustracji, choć nie do końca byłem pewien czy miał tak od małego, czy może moja obecność wyzwala w nim pokłady niewyżytej złości. Blackburn chwycił łanią nogę, pomagając mi dotaszczyć ofiarę do przygotowanego pod ognisko miejsca.
-O tutaj. - wskazał łapą, położywszy ciało tuż obok. - Skieruj swój płomyczek tu.
Jakbym nie wiedział. Palenisko było dobrze wykonane, rozpałka przygotowana, a całość odizolowana od reszty łatwopalnych elementów środowiska.
-Dobra robota. - zwróciłem się do towarzysza. - A teraz odsuń się, bo może trochę razić w oczy.
Ustawiłem Skierkę blisko stosu, skupiając energię w kuli. Intensywność wydzielanego przezeń światła wzrosła, podobnie jak emitowane ciepło. Zaraz z przygotowanej podpałki buchnął dym, żar objął wyschnięte gałązki. Ukazał nam się płomień.
-Udało się!
-A jakże. - skwitowałem apatycznie. - Miałem już styczność z przyrządzaniem pokarmu w ten sposób, jednakże nie zapamiętałem z tego zbyt wiele. Głównie ze względu na to, iż jadam głównie surowe mięso. - ująłem łanię w zęby, kładąc ją tuż pod łapy towarzysza. - Ufam, że wiesz, co robić. Nie widzi mi się jeść zwęgloną dziczyznę.
-Będzie dobrze, najesz się jak nigdy. - zapewnił, ufny we własne zdolności. - Czeka nas przepyszny posiłek.
-Na to właśnie liczę.
Wilk zajął się przygotowywaniem mięsa, podczas gdy ja cierpliwie czekałem, podejrzliwie obserwując poczynania basiora, chłonąc nową wiedzę. Wątpiłem, by umiejętność opiekania jeleniny jakkolwiek przydałaby mi się w życiu, jednak to zawsze jakieś urozmaicenie swoich zdolności. Kolejne minuty mijały nam w milczeniu.
-Dobra! - oświadczył Blackburn. - Piecze się. Teraz musimy czekać i pilnować, żeby się nie spaliło.
Skinąłem głową. Nie mając lepszej rozrywki, zająłem swój umysł obrazem wesoło skaczącego ogniska. Płomieniste jęzory lizały upolowaną przeze mnie zdobycz, czyniąc mięso coraz bardziej rumianym i pachnącym. Pożerane gałązki trzaskały jakby w beztrosce. Falująca, pomarańczowa poświata rzucała wokół przyjemne ciepło i rozmywała niepokojący mnie mrok. W swej dzikości zdawała się skuteczniejsza w odstraszaniu majaków niż moja Skierka. Tutaj musiałem przyznać Blackburn'owi rację. Skupiłem uwagę na basiorze, którego wzrok uciekł w stronę opiekanego nad ogniskiem mięsa. Skrzywiłem się nieznacznie. Wiedziałem, że spogląda na mnie, gdy tylko ma okazję, myśląc, że na wszystko jestem ślepy. Łypał, badał, przeszywał na wskroś. A potem zaciskał zęby, tłumiąc w sobie coś, czym pewnie chciał mi sarknąć w twarz. Tak też było w tym przypadku.
-Coś nie tak? - rzuciłem chłodno w stronę samca.
Ogniskowa łuna odbijała się w czerwonych ślepiach Blackburn'a, przybierając postać wesołych iskierek.
-A co ma być "nie tak"? - odparł. - Wszystko w porządku. Dlaczego pytasz?
Zmrużyłem oczy. Westchnąłem:
-Mniejsza. To mięso już gotowe? - gładko zmieniłem temat.
Zapach był naprawdę kuszący, podobnie jak wygląd mięsa. Chłonąłem charakterystyczną woń, pozwalając by wypełniała mój organizm, pobudzała pierwotne zmysły i głód. Żołądek zaburczał niecierpliwie, chcąc być zapełnionym tu, teraz. Mimowolnie oblizałem wargi.
-Jeszcze chwilka. - oświadczył basior, machając ogonem w podekscytowaniu. - Ja też nie mogę się doczekać.
-Świetnie. Po tym, jak już będziesz przebadany - dodałem po chwili. - poszukam Ashity i Zuko i obgadamy wszystkie kwestie.
Spojrzał na mnie, nieco zdziwiony. Chciał coś rzec, lecz w słowo wpadły mu moje wyjaśnienia.
-Ashita i Zuko to para Alfa Watahy Porannych Gwiazd. Sympatyczne wilki. Co prawda spotkałem tylko Ashitę, ale po tym, jak wychwalała swego partnera, mogę stwierdzić, że oboje są równie przyjacielscy. - uśmiechnąłem się zwiewnie, przywołując w pamięci uroczy, acz nieco przytłaczający monolog wspomnianej wadery. - Z resztą, o wszystkim wypowiadała się jak o wspaniałościach tego świata.
-I jakie kwestię będziemy obgadywać?
Przewróciłem oczami.
-Kwestię przyjęcia do watahy. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że gramoliłeś się przez całe pasmo górskie, dając się przypalić tu i ówdzie, tylko po to, żeby upiec sobie dziczyznę. - ozwałem kąśliwie.
-Nie, oczywiście, że nie! - żachnął się. - Niech ci będzie. Pójdziemy do nich, gdy tylko mnie opatrzą. Ale wpierw coś zjedzmy. - ściągnął mięso z ognia. - Już gotowe.
-Cudownie.
Zabraliśmy się za ciepły, naprawdę przepyszny posiłek, spożywając go w milczeniu, od czasu do czasu wymieniając tylko spojrzenia.

<Blackburn? Przepraszam za tak długi czas oczekiwania.>

Od Lelou do Karo

Nie powiem, zaskoczyła mnie wiedza Karo o kryjówkach na ternie watahy - tym bardziej, że, jak do tj pory, uważałem się za ich znawcę. Teraz jednak moja pewność siebie stopniała, zdmuchnięta jak słaby płomyk na źdźble trawy. O ilu rzeczach jeszcze mogłem nie wiedzieć...?
- Zajęte- uśmiechnął się dotąd poszukiwany przez nas Jax. Kolejne zdziwienie - nawet w najśmielszym planie nie oczekiwałem, że tak szybko uda nam się odnaleźć miejsce pobytu basiora. Ten, w wyraźnie dobrym humorze, otaksował naszą dwójkę, zapewne usiłując odgadnąć powód naszej wizyty.- Co was tu sprowadza? Chcecie coś może wysadzić?
Jakaś część mnie podsunęła obraz wybuchając Kyrii i przyznałem w myślach wilkowi rację. Miałem jednak paskudne przerzucie, że to kompletnie nierealna wizja. Potrzeba byłoby chyba tony szczęścia i samurajskich umiejętności, by to wypaliło. Zaraz znowu stwierdziłem, że z zapędami Karo do kamikadze, wszystko jest możliwe, ale prędzej cały śnieg Lodowej Krainy wyparuje, niż ja pozwolę waderze na tego typu akcje.
- Uznajmy to za plan Z- zaproponowałem.- Mamy problem.
Dopiero teraz basior wyszedł z kryjówki, ogarniając wzrokiem nowy, porcelanowy krajobraz lasu. Natychmiast spoważniał i rzucił nam pytające spojrzenie.
- Wataha została zaatakowana przez Kyrię z Dworu Zapomnienia- wyjaśniłem naprędce.
- Porcelanowe zombie- uzupełniła moja przyjaciółka.- W chwili obecnej trwa zbieranie wojowników.
- Plan już został opracowany- wtrąciłem.- Mieliśmy ci przekazać, żebyś zarządzał ewakuacją.
- A dlatego, że...?- zawiesił głos. No tak, zapewne wolałby pomagać w walce - podkładając ładunki czy coś.
- Najlepiej ze wszystkich znasz kryjówki- wyjaśniłem.- Nanami ze szczeniętami są już bezpieczne. My z Karo postaramy się zebrać jak największą grupę tutaj, potem podzielimy ich na mniejsze, żeby się pomieścili. Będzie tyle miejsca.
Basior uśmiechnął się do nas, a ja nie mogłem powstrzymać myśli, że przypominał teraz nieco szczeniaka, który bawi się złapaną po raz pierwszy raz myszą. Nieco przerażające było zobaczyć to w jego wykonaniu - zazwyczaj mogło wróżyć kłopoty.
- Lelouch, spokojna twoja rozczochrana- zaśmiał się.- Tam na dole mamy dwa razy tyle przestrzeni, wal wszystkich jak leci.
W tym samym momencie, w naszą stronę przybiegła biała, puchata kulka, w której to rozpoznałem towarzysza mamy - Lulu. Yujin zapiszczał i wskazał łapką przed siebie. Nie wiem, jakim cudem, ale maluch jakimś cudem zdołał zebrać niemal połowę watahy - w głównej mierze wilki zajmujące się profesjami medycznymi czy będące nauczycielami - wszyscy, którzy nie czuli się zbyt dobrze w walce. Zaraz ruszył w przeciwnym kierunku, najwyraźniej kontynuując misję daną od mamy.
- No, to teraz tylko znaleźć resztę- uznałem.- Jax, jak tylko ze wszystkim skończysz, pomóż mamie, trzeba jakoś zabezpieczyć teren watahy.
- A ty myślisz, że na co ja czekam?- wyszczerzył się.
Pokręciłem łbem, ale nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Następnie spojrzałem na Karo.
- Gotowa?- zapytałem.

< Karo? >

poniedziałek, 26 czerwca 2017

Od Karo cd Lelou

Mówi się, że mówić uczymy się przez kilka lat, milczeć zaś całe życie. Często cisza kojarzy się ze spokojem. No, cóż, najwidoczniej nie tym razem. To, co brzmiało w naszych uszach prędzej nazwano by ciszą przed burzę. Okropną, w letni dzień mrożącą krew w żyłach ciszą, zwiastującą nadejście czegoś okropnego.
- Pod nami jest przejście- rzuciłam nagle. Lelou spojrzał na mnie, zdumiony.
- Skąd wiesz?- zapytał nagle, a ja poczułam się urażona. Hej, nie tylko Jax bawi się tutaj dynamitami!
- Tajemnica zawodowa- mruknęłam. Basior wylądował na ziemi. Bez zbędnych ceregieli zaczęłam odsuwać dość spory kamień. Basior nie potrzebował nawet chwili obserwacji, aby się do mnie dołączyć i Już zaraz nasze sylwetki nacierały mocno na głaz, przesuwając go. Po chwili ukazał się nam tunel.
- Jest dość wąski, ale bez problemu kilka wilków się wciśnie. Na dole jest całkiem sporo przestrzeni. Trzeba tylko sprawdzić, czy nic tam wcześniej nie ukryliśmy- poinformowałam.
- Schowacie broń pod kamieniami?- zapytał basior. Uśmiechnęłam się słysząc to pytanie.
- Żeby tylko broń...- odparłam, niewinnym głosem- w każdym razie, to wgłębienie było na początku opuszczoną norą lisa, Jax jednak postanowił wrzucić tam dynamit.- Pamiętałam ten dzień, jak wczoraj. Wraz z Jaxem i Adidasem wyjątkowo się nudziliśmy a basior niemalże błądził wzrokiem po otoczeniu, szukając czegokolwiek, co mogłoby pójść z dymem. Ja trzymałam się zaś trochę z boku, na razie tylko obserwując. Żaden z nich nie zamierzał dopuścić mnie wówczas do żadnych ładunków. Był to jeden z moich pierwszych dni, zresztą. W każdym razie, w ową dziurę wpadł łapą Adidas, z czego ja przez resztę dnia się śmiałam. Ekspert od wybuchy postanowił jednak zagospodarować to puste, jak potem ustaliliśmy, miejsce na własny sposób. I tak oto powstała kryjówka, w której chowaliśmy się czasem w nazbyt ciepłe dni. Dziura po dynamicie wystarczyła bez problemu, aby pomieścić naszą trójkę. Cóż, teraz już tylko dwójkę, pomyślałam smętnie.
- Wszystko w porządku?- Lelou potrząsnął mną lekko.
- Ta, zamyśliłam się- wzruszyłam ramionami- chodź, trzeba sprawdzić, czy jest pusto- to mówiąc wcisnęłam pysk w dziurę, aby boleśnie zderzyć się z inną czaszką.
- Ałć- mruknęliśmy niemal równocześnie, a ja od razu odskoczyłam, masując zbolałe miejsce. Z dziury po chwili wyłonił się Jax w całej swojej okazałości.
- Zajęte- uśmiechnął się basior, również masując się po głowie.
I pomyśleć, że znaleźliśmy go szukając kryjówki. Tak prosto wykonane zadanie sprawiło, że moja czujność niemal podskoczyła.


<Lelou? >

Od Victora cd Renesmee

Sytuacja wprowadziła w moją głowę jeden, wielki mętlik. Ledwo ogarniałem, co się w ogóle wydarzyło, nie mówiąc już, o jakichkolwiek skutkach i przyczynach.
- Res?- wyrzuciłem, podchodząc do wadery. Astoria prychnęła donośnie.
- Daj temu dzieciakowi spokój. Robi sceny lepsze od książkowej Ofelii. Przecież widać, że chce zwrócić na siebie uwagę.- Drgnąłem, słysząc słowa wadery. Przez moje ciało, ogrzewane letnimi promieniami słońca, przeszła fala chłodu, która przy buforowaniu informacji zamieniać się zaczęła w nagłą falę nieprzyjemnego ciepła. Nie takiego, które wypełnia Cię, gdy powiesz coś niewłaściwego, do niewłaściwej osoby. Nie było to też takie ciepło, jakie odczuwasz, będąc z kimś, kogo kochasz. O nie. To ciepło, to autentycznie była złość. Złość, przeszywająca powoli moje komórki. Demon, który chciał się wydostać, a którego ja postanowiłem pohamować. Przynajmniej na tyle, aby być w jakimś stopniu komunikatywny.
- Co powiedziałaś? - syknąłem, gwałtownie odwracając głowę i patrząc waderze wprost w oczy. Przez chwilę widziałem, jak rozszerzają się pod wpływem zdziwienia. - Nie masz prawa osądzać Renes. Nie przy mnie. Jak Ci tak zależy, żeby się przeszkolić, to lepiej przynieś mi wodę, nim miarka się przeleje. Trzeba ją ocucić.
Coś na twarzy wadery wyglądało tak, jakbym z niej zakpił. Byłem niemal pewny, że lada chwila, a splunie mi w twarz. Ta jednak po chwili zrobiła potulną minę i skinęła głową.
- Tak, masz rację. Wybacz. Znajdę gdzieś wiaderko? - Jej oczy zaświeciły, jakby ujawniła się w nich nowa myśl. Byłem niemal pewny, że sprawdzę jej intencje.
- W mojej jaskini. Tylko się pośpiesz. - Odprawiona tymi słowami wadera pobiegła w wypowiedzianym przeze mnie kierunku. Ja natomiast zająłem się nie pierwszy, ani nie ostatni raz budzeniem Res. Który to już był przypadek jej zemdlenia? W wodzie, w plenerze, a teraz na terenie watahy. Mógłbym próbować wielu medycznych sposobów, ale po co? Zbliżyłem się do wadery i zacząłem ją łaskotać. Początkowo nie wydarzyło się nic, po dłuższej chwili na pyszczku Rene pojawił się jednak uśmiech, a po kilku sekundach śmiała się już w najlepsze, chociaż jej otwarte oczy zdawały się nad wyraz zmęczone.
- Vici...- mruknęła, kiedy przestałem- gdzie ta fałszywa kupa futra?- Renes rozejrzała się, jakby w poszukiwaniu wadery. Po incydencie sprzed chwili nawet mi nie przeszkadzały jej słowa. Wciąż byłem zdenerwowany na Astorię a tego tak łatwo nie przepuszczę.
- Pobiegła po wodę- rzuciłem.
- Zamierzasz coś od niej pić?- niemal od razu się podniosła, prawie z wyrzutem. Ja jednak po kręciłem głowę.
- Zamierzam sprawdzić jej intencje. Historia przedmiotu i te sprawy- szepnąłem. I tak się sprawa ma, drodzy państwo. Stary Victor zamierza przejrzeć historię wody, ot co.- Ty też nic od niej nie wypijesz- dodałem.

<Ren? Vic detektyw >.> >

sobota, 24 czerwca 2017

Od Lelou do Karo

Nieco zawstydzony reakcją mamy na widok mój i Karo, usiłowałem jakoś zebrać myśli, ale atmosfera za bardzo w tym nie pomagała. Wilczyca obok mnie zdawała się być równie zmieszana, jak ja, mama patrzyła na nas oboje wyraźnie zachwycona, a tata... cóż, tata, jak to było do przewidzenia, ze znaczącym, szerokim uśmiechem obserwował całą tę scenę.
- W watasze pojawił się intruz- wydusiła w końcu moja przyjaciółka.
- Kyria z Dworu Zapomnienia- dodałem.- Porcelanowe zombie.
Rodzice drgnęli, wyraźnie zaniepokojeni, po czym wznieśli wzrok w górę, ku koronom drzew. Dopiero teraz dostrzegli, że miast zieleni liści i chropowatych, ciemnych pni, mają przed sobą obraz nierzeczywisty, jakby wyjęty ze snu. Jakby nadmorski wiatr zabrał barwy zewsząd i umknął gdzieś hen, daleko za horyzont. Nie słychać było zewu lasu, szumu liści - tylko fale rozbijające się o brzeg i krzyki mew. Pomimo intensywnego zapachu soli, jaki zwykł być w pobliżu morza, zazwyczaj czułem też delikatną woń mokrej gleby z lasu. Teraz już jej zabrakło.
Uśmiech mamy znikł jak zdmuchnięty. Rozszerzyła szeroko oczy, a sierść na jej karku zjeżyła się. Najwyraźniej doskonale wiedziała, o kim takim mowa.
- Powiadomiliście już kogoś?- zapytał tata, patrząc na nas czujnie, również zaniepokojony.
- Tak, Mavis i Vincenta, mają zebrać wojowników. I Nami, zabrała szczeniaki do bezpiecznej kryjówki. Wie też Victor.
Mama najwyraźniej intensywnie nad czymś myślała i sprawiała wrażenie, jakby moje słowa ledwo co do niej dotarły. Dopiero po chwili lekko potaknęła, jakby się tego spodziewała.
- Dobrze- mruknęła, biorąc głęboki wdech.- Ja z Zuko już tam biegniemy, pomożemy Mavi i Vinowi, trzeba zabrać jak najwięcej zdolnych do walki. Wam zostawiam sprawę bezpieczeństwa reszty. Udajcie się do Jax'a, on ma prawdopodobnie największą wiedzę o kryjówkach na tym terenie. jeśli go nie znajdziecie, nie traćcie czasu i lokujcie wszystkich gdzie tylko się da. Pod naszą jaskinią też jest zejście, zmieści się tam około dwudziestu wilków, trzydzieści, jeśli się ścisną porządnie. Kilku odeślijcie, by razem z Nami pilnowali szczeniąt. Jasne?
- Tak- odparliśmy równocześnie z Karo. Mama z tatą, nie tracąc ani chwili, ruszyli biegiem w stronę watahy. Ja natomiast chwyciłem waderę, po czym wzbiliśmy się w powietrze, wyprzedając moich rodziców. Poczułem ukłucie strachu, kiedy minęliśmy ścianę drzew. Nie chciałem widzieć lasu, który wyglądał, jakby umarł, całkowicie okradziony z barw, z zapachu, dźwięku, swojej tożsamości. A co się stało ze wszystkimi istotami, które akurat w nim były? Co, jeśli ich też dotknęła ta klątwa?
- Znowu kogoś szukamy, huh...- mruknąłem, uważnie przypatrując się okolicy. Tutaj raczej mogliśmy polegać tylko na szczęściu.
- Na coś możemy się przynajmniej przydać- odparła Karo, ale nie wyczułem w jej głosie zbyt wiele przekonania.
Każdy kolejny zakręt czy pagórek przyprawiał mnie o szybsze bicie serca. Miałem wrażenie, że za każdym kolejnym pniem czeka Kyria, gotowa uderzyć z pełną mocą, gdy tylko nas ujrzy. Ale las był spokojny. Zdecydowanie zbyt spokojny.

< Karo? >

czwartek, 22 czerwca 2017

Od Vincenta do Mavis

Piach pod nami był mokry i nieco chłodny, osiadał na mym futrze, tworząc wilgotne grudki, ale nie było w tym niczego, co mogłoby mi zawadzić. Patrzyłem z zachwytem na taflę morza mąconą delikatnymi falami. Woda poruszała się opieszale, a na jej powierzchni tańczyły setki odcieni pomarańczy, złota i czerwieni. Gasnące za horyzontem słońce rzucało ciepłe kolory na puszyste chmury. Barwy kontrastowały ze sobą: oranż płonącej kuli, granat wieczornego nieba. W twarz dęła mi subtelna bryza, ciepła i słona. Wziąłem głęboki wdech morskiego powietrza, przetrzymałem je w płucach, by wypełniło mnie w całości, po czym wypuściłem poprzez długi, okraszony rozkosznym mruknięciem wydech.
- Czuje dokładnie to samo, co ty, Mavi. Po tym wszystkim nawet brudna kałuża jest cudownym widokiem. A takie morze? - wskazałem łapą pozłacaną taflę wody. - To widok wręcz nieziemski.
Skinęła głową. Poczułem jak wadera opiera głowę o mnie, przysuwając swe ciało bym je podparł. Usłyszałem ciche westchnięcie. Mavis przymrużyła lekko oczy, oddając się tej chwili, podczas gdy ja siedziałem nieco sztywno, a mój oddech przyśpieszył nieznacznie. Przytuliła się do mnie. Nie pierwszy przecież raz, jednak...
Poczułem się jak wtedy w Podziemiach, gdy Mavis polizała mnie w nos. Myślami wróciłem do tej chwili. Język beżowej wilczycy czule muskający mnie po zakończeniu pyska, dający upragnioną odrobinę ciepła w tamtejszym zimnym i pustym świecie. Przyjemne mrowienie przebiegło wówczas całe me ciało: od nosa poprzez cały kręgosłup, rozeszło się po łapach czyniąc je miększymi, kończąc na ogonie, wprawiając go w nieśmiały ruch uciechy. Przez moment me serce poruszyło się mocniej, pobudziło krew, zalałem się rumieńcem. Zakłopotanie i przyjemne ciepło w jednym, ale przede wszystkim konsternacja. Zdumienie tak intensywne, iż odebrało mi mowę. Patrzyłem na Mavi, czekając na jakieś słowa, choć sam do końca nie byłem pewien czy trzeba cokolwiek tłumaczyć. To nie był zwykły, przyjacielski gest, ani chybi. Jednak nie było wtedy czasu, by nad tym rozmyślać. Tak wiele miałem do przemyślenia...
Zastanawiałem się, czy Bryź zapisał w sobie ten moment. Czy mógłbym odtworzyć go i przeżyć jeszcze raz?
Me futro zmierzwiła bryza, teraz jednak była nieco silniejsza i zdecydowanie chłodniejsza. Dreszcz zdołał wytrącić mnie z rozmyśleń, przywracając do chwili obecnej. Zamrugałem nieco zaskoczony tym, jak nagle zrobiło się ciemno. Słońce zdążyło skryć się za linią morza, pozwalając księżycowi zawładnąć niebem. Na firmamencie poczęły pulsować odległe, srebrzyste ciała niebieskie coraz bardziej odznaczające się na ciemniejącym nieboskłonie. Wyraźnie się ochłodziło, a i wiatr przybrał na sile: mocniej wzburzał morskie fale, których szum słyszalny był z oddali, jak i rozdmuchał kłębiące się na niebie chmury, zapowiadając czystą, granatową noc. Mavis nadal trwała wtulona we mnie. Wilczyca oddychała głęboko i spokojnie, jakby pogrążona w półśnie. Tak bardzo poddałem się myślom, iż nie zauważyłem jak zapada noc.
- Hej, Mavi... - szepnąłem do ucha przyjaciółki.
- Hmm? - mruknęła sennie; może rzeczywiście drzemała?
Opierała się całą sobą o mnie; czułem ciężar wadery, ciepło jej ciała i miękkość beżowego futra. Wtulona w szarą sierść swojego przyjaciela udała się na spoczynek, pewna, że przy nim może bez obaw zatracić się w marzeniach sennych. Widziałem jej subtelny uśmiech. Ufa mi i oddaje w me łapy własne bezpieczeństwo. Wie, że nie pozwolę jej skrzywdzić. Ja też to wiem. Przysiągłem sobie sprawować pieczę nad każdym członkiem watahy. Teraz jednak miałem pewne wątpliwości, czy aby nie tworzy się wie mnie podział na tych, których będę chronił bardzo i bardziej.
- Słońce zaszło - uśmiechnąłem się szeroko. Delikatnie skubnąłem ucho przyjaciółki, by choć trochę ją rozbudzić. - Mała Mavi idzie spać?
Otworzyła oczy, odnajdując wzrokiem miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wisiała ognista kula. Widząc blado-granatowe niebo zdziwiła się nieznacznie. Odsunęła się ode mnie, co przyjąłem z lekkim żalem. Rozejrzała się po okolicy, po czym zwróciła się do mnie nie ukrywając nutki zakłopotania:
- Och, wybacz... jestem trochę zmęczona po tym wszystkim. Przysnęło mi się.
- Wybaczam i nie chowam urazy. - wstałem, strzepując z siebie piach i pobudzając ciało. - Widocznie ta plaża i szum morskich fal mają jakieś magiczne zdolności, bo też troszkę odpłynąłem.
- Zasnąłeś?
- Zamyśliłem się nieco. Ale nadal będąc czujnym! - dodałem dumnie. Odchrząknąłem następnie, mówiąc z charakterystyczną dla mnie troską: - Jeśli jesteś zmęczona to możemy wrócić do siebie.
Pokręciła głową. Jęła się wyciągnąć, przygotowując swe ciało do niedalekiego wysiłku. Podziwiałem zgrabną sylwetkę wilczycy, gdy moją uwagę zwrócił odgłos odbiegający z tyłu, z lasu. Odwróciłem się przez ramię, dostrzegając w koranach drzew gwałtowny ruch. Wątłe gałązki najwyższych partii łamały się, gdy brykająca, ruda kita poń hasała. Zaraz ukazała mi się druga wiewiórka, goniąca tę pierwszą. Obydwie skakały z konara na konar, mącąc swym zachowaniem nocną ciszę. Czy nie powinny już spać w dziuplach?
- Skoro nie jesteś tak bardzo zmęczona to może pójdziemy głębiej w las i coś zjemy? - zaproponowałam, odwracając się z powrotem do towarzyszki. - Albo poganiamy wiewiórki.
Wskazałem nosem roztańczone gryzonie, one jednak zdążyły już zniknąć w gęstych koronach drzew.
- Myślę, że to dobry pomysł. W sensie z jedzeniem. - Mavis zerknęła w stronę morza. Tafla wody odbijała w sobie ciemność nocnego nieba, przez co ciężko było wyłapać linię oddzielającą niebo od akwenu. - Cóż, i tak niewiele mamy tu do roboty. Może jak już Esmeralda zdejmie nam te bandaże to wrócimy na plażę, żeby popływać?
- Świetny pomysł! Zwłaszcza w upał! A teraz choć - wskazałem ruchem głowy leśną gęstwinę. - upoluje ci coś do jedzenia.
Mavis zmierzyła w moją stronę, lecz wtem stanęła w miejscu i zmierzyła mnie krzywym spojrzeniem.
- Że TY coś dla mnie upolujesz? - zaznaczyła w tonie swego głosu, iż me słowa niezmiernie ją uraziły. - Skąd pomysł, że sam będziesz polować?
- Nie twierdzę, że nie dasz rady. - rzekłem spokojnie, finezyjnie się uśmiechając. - Chodzi mi o to, byś nie zrobiła sobie dodatkowej krzywdy. Wiem, że łapa nadal cię pobolewa. Poza tym, Esmeralda by mnie unicestwiła, gdybyś po naszym „bezpiecznym” spacerku odniosła dodatkową kontuzję.
Żachnęła się na niby, dumnie zarzuciła głową i z królewsko naburmuszoną miną ruszyła w stronę gęstwiny. Minęła mnie bez słowa, dla zaczepki szturchnąwszy puszystym ogonem w nos, po czym skoczyła w krzewy i jęła się przez nie przedzierać.
- Tylko ostrożnie! - zawołałem za nią, na co odpowiedziała mi śmiechem:
- Vin, czy ty kiedykolwiek przestaniesz martwić się o wszystkich wokół siebie?
Przebiła się przez zbitą roślinność, wołając bym się pośpieszył. Nie marnując ani chwili zacząłem przedzierać się przez drapiące krzewy, mając w głowie słowa przyjaciółki. Nie, nigdy nie przestanę - odpowiedziałem sobie sam, widząc przed oczami mych przyjaciół i pobratymców. A ponad ich wszystkich Mavis, którą, zdałem sobie sprawę, chronię bardziej niż kogokolwiek innego. Jest osobą, z którą dziele swe troski i radości, me najskrytsze tajemnice. Z którą mogę i chcę przebywać cały czas bez obawy przed jakimkolwiek wygłupem, bo wiem, że akceptuje mnie takim, jakim jestem. Ta świadomość przypomina jak bliską jest mi osobą, że ufamy sobie bezgranicznie i dokonamy dla siebie rzeczy niemożliwych.
A jednocześnie dawała alarmujące odczucie, że stoję na granicy pewnych przerażająco silnym emocji względem przyjaciółki...

<Mavis? Przepraszam za zwłokę...>

środa, 21 czerwca 2017

Od Karo cd Lelou

Basior nagle zmienił kierunek lotu. Niemalże się zdziwiłam. Co prawda, wiem, że nigdy nie miał problemu, aby znaleźć Nanami, jednak czy mógł wiedzieć, gdzie są Ashita i Zuko? Zresztą, skąd miałby? Już sam fakt że potrafił tak znaleźć jedną osobę, a nawet określić, czy wszystko z nią dobre, był niezwykły. Jeśli teraz jednak nie kierował się jedynie przeczuciem, cóż, wywiera to wielkie wrażenie. Czy to właśnie nazywa się siłą miłości?
Drgnęłam lekko, na to słowo, miałam jednak nadzieję, że basior tego nie zauważył. Mimowolnie odwróciłam głowę wstecz. Las porastał porcelaną. Może, gdyby nie oznaczało to, że wszystko, co kocham, zamieni się w szklany pejzaż uznałabym ten widok za całkiem ładny, w tej jednak chwili napawał mnie grozą. Przez moją głowę przechodziły przerażające obrazy, niczym wyjęte z księgi z zabytkami. Porcelanowe wilki, zastygnięte w swoich normalnych czynnościach, albo w boju. Wyobrażałam sobie już turystów, którzy raz za razem przyglądają się moim pobratymcą, robią im zdjęcia. Tata mówił kiedyś, że ludzie piszą i mówią o różnych odkrytych rzeczach. “Tajemniczy rzeźbiony las nieznanego artysty”. Po raz kolejny drgnęłam. Bylibyśmy wystawą w jakiejś nędznej sztuce. Wszyscy. W tym momencie cieszyłam się, że Tami i Mortem są na pewno gdzieś daleko stąd, bezpieczne (a przynajmniej tak chciałam zakładać). Byłam jednak w stanie zobaczyć ojca, zastygłego w bezruchu w pozycji biegu. Kochał biegać. Mama pewnie tkwiłaby w jednym miejscu, obserwując go, lub patrząc w dal. Ostatnio im się nie układa, mimo to jednak widzę to w ten sposób. Na pyskach Arshi i Eldorado malowałby się obraz cichej kłótni, zapewne o smaczny kąsek. Riki zapewne miałaby lekko wydęty pyszczek, nucąc jakąś piosenkę. A Lelou.. Lelou pewnie pouczałby Nanami. Dopiero jednak, kiedy pomyślałam o nim w tej formie, zrozumiałam, jakie to wszystko jest mroczne. Nie, nie, nie, nie, nie. Nie ma takiej opcji. Jak żyję, nie pozwolę nikomu na tej terenie zamienić się kawałek grzmoconej porcelany, którą można zniszczyć, jeśli tylko za mocno stukniesz w nią łapą. Niech sobie Kyria nie myśli, że tym swoim porcelanowym móżdżkiem i cienistymi przydupasami rozgromi Watahę Porannych Gwiazd. Niedoczekanie.
Niemal automatycznie poderwałam głowę w górę, na pysk basiora, chcąc zobaczyć, czy nadal tam jest. Głupie, prawda? Gdyby go nie było, nie znajdowałabym się nadal u góry. Niby trzymał mnie delikatnie w szponach, a jednak w tym momencie bardzo chciałam dotknąć tych części jego ciała, które widuję na lądzie. Chciałam go przytulić i poczuć, że jego futerko jest ciepłe, a skóra twarda, nie mająca zamiaru łatwo pęknąć.
Na pyszczku basiora malowała się determinacja, ale i zdecydowanie. Patrząc na tę mimikę byłam pewna, że wie, dokąd zmierzamy. Zresztą, wystarczyło, abym opuściła głowę, by zobaczyć pejzaż Litore Somina i dwie czarne plamki. Wbrew mojej woli wyszczerzyłam zęby w dość wesołym uśmiechu. Mamy ich! Lelou najwidoczniej również dostrzegł swoich rodziców, gdyż przyśpieszył. Już po chwili lądowaliśmy prawie że tuż przy nich.
— Och, Lelou — Ashita spojrzała na mnie, po czym znacząco się uśmiechnęła — I Karo. Powinnam złożyć wam błogosławieństwo?
Drgnęłam, zdziwiona, niemal czując, jak robi się o wiele cieplej, niż ustawa przewidywała. B-błogosławieństwo?
No tak, to miejsce znane jest, jako miejsce schadzek.
— W-właściwie, to sprawa jest z-zupełnie innej kategorii — Lelou również wydał się zawstydzony tym, co usłyszał od swojej mamy. — Dla jakiej innej kategorii sprawy mógłbyś tutaj przylecieć, z waderą, o której tyle mówisz? — mimowolnie spojrzałam na przyjaciela, który aż podskoczył pod wodzą tego spojrzenia. Uśmiechnęłam się lekko, jednak doskonale wiedziałam, że nie mamy czasu. Od razu spoważniałam:
— W watasze pojawił się intruz — oznajmiłam, siląc się na ukrycie swojego zawstydzenia.

<Lelou?>

Od Lelou do Karo

- W takim razie nie traćcie czasu- oznajmiła Mavis, niespokojnie machając ogonem. Wbiła wzrok w drzewa za nami, jakby lada chwila miał zza nich wyskoczyć wróg - chociażby w osobie Kyrii. Kiedy byłem jeszcze szczeniakiem, zawsze w pewien sposób imponowała - pewna swoich racji, gotowa bronić watahy, z twardym kręgosłupem. "Ciocia Mavis", matka chrzestna, wadera, przy której zawsze mogłem czuć się bezpiecznie. Uświadomiłem sobie, że nie przyleciałem prosto do niej jedynie ze względu na zajmowane stanowisko Bety - zrobiłem to raczej z szacunku, mimo że teraz nie patrzyłem na nią w ten sam sposób, jak w wieku szczenięcym, kiedy była moją mentorką. Kiedyś, w chwili zagrożenia, a rodzice byliby gdzieś daleko, właśnie do niej zaciągnąłbym Nami, by nas ochroniła. Teraz to raczej ja chciałbym się jej odwdzięczyć za te wszystkie cenne lekcje, które od niej otrzymałem - podobnie jak wszystkie ważne dla mnie osoby, to ja chciałem bronić.
- My z Mavis sobie poradzimy- odezwał się basior stojący obok wadery. Uspokojony, zwróciłem teraz wzrok z kolei na niego. Vincent, basior, którego umiejętności - według mamy - czyniły wilka jednym z najlepszych wojowników w całej watasze, o ile nie na samym czele nich. Muszę przyznać, że niegdyś wzbudzał we mnie pewien rodzaj lęku połączonego z podziwem - chciałem kiedyś osiągnąć jego poziom. Teraz jednak, kiedy lepiej poznałem charakter basiora, czułem do niego raczej sympatię. Był rzadkim przypadkiem, kiedy doskonałe umiejętności bojowe nie stały na przeszkodzie do zajmowania się maluchami - niesamowicie empatyczny i serdeczny. W watasze zdobył respekt dzięki wielu zasługom i przygodom, z których zawsze wychodził cało, zupełnie jak jakaś postać z legend. Nie zdziwiłbym się, gdyby tam gdzieś, w odległych krainach, podróżne wilki w Amfiteatrach snuły historie o dzielnym Vincencie z Watahy Porannych Gwiazd. Skoro zadeklarował pomoc, będzie dobrze. Kiedy powiadomimy rodziców i zbiorą się wojownicy razem z Mavis i Vinem, damy radę z Kyrią. Nami będzie bezpieczna gdzieś w ukryciu, a ja osobiście dopilnuję, by Karo wyszła z tego wszystkiego cała, nawet gdyby znowu chciała coś odwalić z tymi swoimi zapędami godnymi kamikadze.
- Wyruszymy natychmiast- obiecałem, napełniony dodatkową motywacją. Nie mogę zawieść, nie teraz.
- My powiadomimy wojowników. Zbierzemy tylu, ilu tylko zdołamy.
- Trzeba też ukryć resztę- powiedziałem, usiłując ukryć drżenie głosu. Mavis spojrzała na mnie ze zrozumieniem. Wielokrotnie była świadkiem mojego łażenia za siostrą i często pełniła rolę swoistego mediatora w naszych kłótniach.
- Nie bój nic, Lelou- odezwała się zatem.- Dopilnuję, by reszta znalazła jakieś schronienie na czas... dopóki wszystko się nie uspokoi. Idźcie już, nie traćmy czasu.
Byłem niemal całkowicie przekonany, że chciała użyć słowa "bitwa" lub czegoś w tym guście. A skoro nawet ona uważała, że cały zastęp wojowników może mieć problem, sytuacja zdecydowanie nie należała do najciekawszych. A więc i nie powinniśmy marnować czasu na dyskusje.
Wzleciałem na skrzydłach i złapałem Karo za delikatne ciało. Jak zawsze, miałem wrażenie, że zbyt mocne ściśnięcie dosłownie ją zmiażdży, więc starałem trzymać ją względnie lekko, a równocześnie na tyle mocno, by nie wypadła. Nim zniknęliśmy za ścianą drzew, usłyszałem jeszcze głos Vina:
- Uważajcie na siebie!
- Będziemy- obiecała moja przyjaciółka, chociaż wiatr połknął jej słowa.
Dwa wilki natomiast spojrzały na siebie porozumiewawczo i odbiegły w stronę watahy. Wziąłem głęboki oddech. Nie mogliśmy tracić czasu na bezsensowne krążenie po terenach w nadziei, że w końcu natkniemy się na moich rodziców. Równocześnie, bez nich nie mogliśmy się obejść.
- Musieli właśnie teraz wybrać się na romantyczną przechadzkę. Od tego ich całego spacerowania będę miał w końcu nowych członków rodziny- parsknąłem ze złością, sam nie wiem czy bardziej do siebie, czy do Karo. Wadera parsknęła śmiechem, zaraz jednak spoważniała.
- Nie mogli wiedzieć. A dzisiejszy dzień jest naprawdę ładny.
- W sam raz na walkę na śmierć i życie- uznałem ponuro.- Kocham walczyć z porcelanowymi zombie w blasku zachodzącego słońca.
~ Doskonale się składa~ zamruczał jakiś głos z głębi lasu. Przeszył mnie dreszcz.
- Gdzie jesteś?!- krzyknąłem, robiąc gwałtowny zwrot. Znowu rozległ się chichot, jednak nie umiałem  określić, z której strony dobiegał. Brzmiał raczej tak, jakby śmiał się cały las.
~ Jeszcze troszkę, drogie wilczki. Jeszcze tylko troszkę, a do was przyjdę. Póki co, przyjmijcie ode mnie mały prezent... nieco piękna dla waszych drogich drzew...
Z początku nie miałem pojęcia, o co jej chodzi. Dopiero po chwili zrozumiałem, patrząc w dal.
- Lelou...- szepnęła słabo Karo, najwyraźniej również widząc to, co ja.
- Tak... wiem- odparłem.
Drzewa straciły zieleń liści. Wszystko stawało się białe i szkliste. Jakby... porcelanowe. Nawet ziemia.
Skupiłem się, tak mocno, jak nigdy w życiu. Nami mogłem wyczuć zawsze, w każdym miejscu, o każdej porze, nawet teraz, tylko ją. Ale teraz musiałem zrobić coś więcej. Mama i tata znaczyli dla mnie wiele. Muszę wiedzieć, gdzie są!
Jakieś dwie jasne plamy nagle pojawiły się w mojej głowie, jakby nałożone na mapę terenów watahy. Wybrzeże. No tak, Litore Somina. Romantyczna schadzka, nie ma co.
- Lecimy- rzuciłem tylko, odwracając się i jak najszybciej lecąc w kierunku morza. Cały las przypominał już dziwaczną kolekcję porcelany jakiegoś ekscentrycznego staruszka...

< Karo? >

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Od Renesmee C.D Victora

No to kończymy zabawę. Pomyślałam z satysfakcją. Mina, jaką przyjęłam, równie dobrze pasowała by do cichego zabójcy...na przykład nie jakiej Valii, lub jak to woli Atroi. Astoriunia, Astriś, Astorcia, tfu, tfu! Samo to imię wywołuje wymioty a co dopiero zdrobnienie...Ble...Jak ta beznadziejna przygoda się zakończy będę musiała umyć usta...oczy, uszy...wszystko? Jakim prawem przyjęła moją postać a mnie samą zmieniła w samą siebie?! I jeszcze jakby było mało została "Panną Słodką" w różowym futerku. Aj...to się porobiło. Ale nie, nie. Będzie dobrze! Będzie bardzo dobrze, tak. A wszystko dzięki Ashi i jej magicznym łapką oraz zdolnościom kucharskim. Ta malutka buteleczka z eliksirem to moja nadzieje. moja deseczka ratunku, która odkręci wszystko.
Stanęłam w krzakach. Stąd było widać idealnie Victora i to...to coś...Niby niewinnie się przyniosła do basiora. Ten jednak trzymał ją na dystans, jak zwykle był niewiarygodnie mądry w tym działaniu i tym co mówił. Hm...ciekawe co, i ile musiał by wypić żeby przestać być tak trzeźwym? Adidas by wiedział...Potrząsnęłam głową. Teraz nie czas na rozmyślanie. Muszę wprowadzić mój plan w życie. Wciągnęłam powietrze. Będzie dobrze. Uśmiechnęłam się najsłodziej jak umiem. Niech Valia wie, że też mogę być urocza. I tu może podkreślmy - być, nie udawać.
- Hejka, co u was?
- Renesmee?- powiedzieli chórkiem
- A no, któż by inny. Chyba że mam nazwać się Valia. Wiecie...znałam kiedyś taką brzydką Valię... Ma teraz tyle lat co ja i nie za radnego braciszka. Sama nawet nie umiała kiwnąć palem bez tatusia! Ah, jaka to była udana rodzinka! Zostawili ją i poszli w świat...a wtedy z nudów porwali se jakąś wadere którą zabili! Boooo
- Coo?- zamrugał Vici, całkiem zdezorientowany
- Pff, wcale nie była brzydka! Ma piękne kasztanowe futerko i urocze złote włosy. A tata wcale jej nie porzucił on tam wróci!
 -Och, kochana przestano patrzeć się w wodę! Przecież opisujesz mnie. No bo przecież Valia wygląda zupełnie inaczej, nieprawdaż?
Widziałam jak jej szczęka się zaciska. Jeszcze chwila i wybuchnie. A biedny Victor szukał wody...której nie było. Zawsze coś powiem nad czym się wszyscy zastanawiają...cóż...
- Ojejku...ale tu gorąco. Napiłabym się...- oczy wadery się rozszerzyły. Doskonale wiedziała co zrobię- Victoś, patrz jaki pyszny sok mam! Ha ha...choć to może być trudna...ale w takim towarzystwie nic mi się nie stanie
Jego oczy również się rozszerzyły. Obydwoje stali jak wmurowani czekając, co się stanie, gdy skończę pić zawartość butelki...Co prawda nie była najsmaczniejsza, jednak wypiłam do dna. I...coś się stało. Obydwoje rzucili się w moją stronę. Poczułam że upadam. Victor stanął nad mną i spojrzał w moje oczy. W jego oczach moje były...niebieskie? To byłam prawdziwa ja. Tyle że prawdziwa ja zamknęła oczy i została ciemność. Właśnie teraz gdy mój partner ( może jednak były?) cierpiał z bólu, który zadawała mu "panna słodka"...

< Vici? Zadzwoń po mnie jak będzie trzeba zabić Astorie. Zrobię to z wielką przyjemnością :) muhaha, i teraz mi uwierz! >

niedziela, 18 czerwca 2017

Od Karo cd Lelou

Poczucie winy dobijało mnie za każdym razem, gdy pozwoliłam sobie na relaks. Wiedział, że muszę się w pełni skupić, a mimo to przebywanie w powietrzu z Lelou zawsze kojarzyło mi się z przyjemną podróżą. Nie ważne, czy gdzieś się przemieszczaliśmy, uciekaliśmy, czy czegoś szukaliśmy. Nie liczyło się, czy miał to być przyjazny, podniebny spacer, czy ostateczności w obliczu zagrożenia. Zawsze lecąc z basiorem czułam się błogo. Nie było to to samo, co przemieszczanie się w powietrzu jako jego cząsteczki. Samotne “wysokie” podróże nie sprawiały mi tyle frajdy.
Teraz jednak musiałam się skupić. Nie wolno mi było przekomarzać się z basiorem, zasypiać, czy podziwiać widoki. Nie mogłam odczuwać przyjemności z ciepła, jakie odczuwałam przez Lelou. W tej sytuacji bardziej, niż w każdej innej musiałam to sobie wybić z głowy. Trzeba wyjść z kamienną twarzą nie ważne, jak bardzo wolałabym pozostać zrelaksowana. Tak też tępo wpatrywałam się w teren pod nami, na siłę starając się cokolwiek zobaczyć. Cóż. Drzewa. Dzik. Kamień. Drzewa. Na wschód drzewa, na zachód drzewa, na północ drzewa, na południe, to ci zabawna niespodzianka! drzewa. W tej drzewnej nużącej scenerii sztuką wręcz byłoby znaleźć jakikolwiek wilkokształtny żywy obiekt, któryby był przydatnym w zaistniałej sytuacj… Wróć!
— Lelou, stop!
Cofnij.. A teraz powolne odtwarzanie. Wilkokształtny obiekt, przydatny w tej sytuacji. Jakże ironiczne, że akurat taki jeden był tuż przed naszymi nosami.
— Przecież to Mavis! — basior również dojrzał sylwetkę beżowej wadery poruszającej się pomiędzy drzewami. Wraz z innym wilkiem, którego z daleka nie mogłam rozpoznać spacerowali.
— Na co czekasz? — pośpieszyłam basiora. Ten bez zbędnych gadek runął w dół, aby następnie zgrabnie wylądować koło wadery oraz Vincenta, jak ustaliłam.
— Och, witajcie. — Beta nie wydała się wzruszona naszym nagłym pojawieniem się, chociaż na jej twarzy nadal tkwił pogodny uśmiech. Kiedy patrzę na nią z moich dziecięcych wspomnień, Mavi przypomina mi trochę mędrca. Wydawała mi się wtedy obeznana we wszystkim, chociaż w życiu bym się do tego nie przyznała. Zresztą, czemu miałabym to robić? Nadal nie rozumiem jęków nad wodospadem.
— Mam nadzieję, że w niczym nie przeszkadzamy.. — zaczął basior, ja jednak pozwoliłam sobie na przejęcie sterów.
— Mamy w watasze niebezpiecznego intruza — poinformowałam. Towarzysze niemal od razu spoważnieli.
— Co to za intruz? — Vincent spojrzał na naszą dwójkę.
— Nazywa się Kyria — Odparł Lelou. Przez moment wpatrywałam się w niego, zdumiona. Jak samo imię miałoby cokolwiek rozświetlić.
~ Dla kogoś, kto ma problemy z zapamiętaniem go faktycznie może ono być nieistotne — wcięła się Molly.
~ Barbie lepiej jej pasuje — zauważyłam.
Mavis uniosła brwii.
— Kyria z Dworu Zapomnienia? — zapytała, jakby nie dowierzając.
— Słyszałaś o niej? — zdziwiłam się. Najwidoczniej nie bez powodu zapamiętałam ją jako mędrczynię.
— Coś obiło mi się o uszy. Jeśli mamy z nią faktycznie do czynienia, nie będę was rozpatrywać o szczegóły. Ta kobieta to żywe srebro, jest pełna niespodzianek. Lepiej od razu powiadomić wojowników. Czemu od razu nie powiadomiliście o tym alfy?
— Prawdopodobnie mama wybrała się na niezapowiedziany spacer. — Lelou udzielił odpowiedzi.
— Zamierzamy jej poszukać — dodałam.
— W takim wypadku nie traćcie czasu — poleciła — ona może być wszędzie.

<Lelou? >

Od Lelou do Karo

- Zemszczę się- obiecała wadera, ale na jej pyszczku zawitał delikatny, uroczy uśmiech. Nie wiedzieć dlaczego, jej postać nagle zdała mi się być niezwykle podobna do fiołka. Zaraz poczułem intensywne ciepło na policzkach, więc spróbowałem wepchnąć ową myśl gdzieś głęboko w zakamarki umysłu, by, brońcie wszystkie świętości, nie przybrała kształtów dźwięku, który mógłby dotrzeć do uszu Karo. Podejrzewam, że wtedy ów gorąc, który teraz tylko łechtał kawałeczek skóry, spaliłby mnie w ułamku sekundy na kupkę popiołu.
- Nie mogę się doczekać- wydusiłem, nim wstyd całkowicie sparaliżował moje struny głosowe. Wziąłem głęboki oddech, nie chcąc zadać pytania tonem przypominającym rozgdakaną kurę.- To jak, lecimy?
Dla odmiany, brzmiałem pewnie niczym wystraszone pisklę. Przyjaciółka spojrzała na mnie czujnie, jakby wyczuła, że coś ukrywam, ale albo uznała to za wytwór swojej wyobraźni, mało ważny temat, albo postanowiła nie drążyć sprawy. Byłem jej wdzięczny za to, że nie dociekała, biorąc pod uwagę, że perspektywa samozapłonu nie była jakoś szczególnie zachęcająca.
- Im wcześniej, tym lepiej- potaknęła, wychodząc z jaskini lekkim krokiem. Pomimo jednak pozornie beztroskiego chodu i spokojnego głosu, czujnie rozglądała się dookoła, zaś jej kroki były nieco cichsze, niż zazwyczaj. Skrzydełka jej nozdrzy falowały, szukając potencjalnego zagrożenia. Doskonale rozumiałem Karo. Uświadomiłem sobie, że moje uszy cały czas czujnie wyłapują każdy dźwięk, a serce tłucze o pierś mocniej, niż zwykło. Wziąłem po raz kolejny głęboki oddech, by uszeregować myśli. Musieliśmy działać szybko i sprawie.
Śladem wilczycy wyszedłem na powietrze - jasny, słoneczny dzień, jakby stworzony do pląsania i beztroskich wypraw, a nie do walki z jakimiś porcelanowymi zombie.
Rozpostarłem szeroko skrzydła, a zastrzyk mocy niemal natychmiast wypełnił moje ciało porządnym zapasem energii, który niemal wypychał moje ciało w powietrze. Nie dałem mu zbyt długo czytać. Kyria nie Kyria, wzywał mnie zew błękitu. Jednym mocnym uderzeniem odepchnąłem się od twardej ziemi i chwyciłem drobne ciało Karo w szpony.
- Mam nadzieję, że szybko ją znajdziemy. Przy odrobienie szczęścia może natkniemy się na moich rodziców- zadumałem się.- Czemu wszyscy zawsze znikają, kiedy ma się do nich jakąś sprawę?!
- Nie gderaj- zaśmiała się wilczyca.- Skup się, bo jeszcze coś przeoczysz. Musimy prędko kogoś znaleźć, więc dawaj przyspieszenie... chyba że nie możesz?
Ostatnie słowa przybrały ton aż ociekający zaczepką - dodały mi jednak znacznej porcji motywacji. Kolejna rzecz, o jakiej wolałem nigdy nie wspominać Karo, jednak sama obecność wilczycy dodawała mi znacznej ilości sił - czy to do czegoś tak przyziemnego jak wyścig do największego drzewa, czy walka w obronie życia.
- Pff- dumnie zamachnąłem się ogonem i wzleciałem w górę, by wykonać popisową beczkę.- Pani, trzymaj się mocno, bo będzie szarpać!
- Znalazł się as powietrza- parsknęła z rozbawieniem, ale zaraz wróciła do patrolowania okolicy. Starałem się lecieć szybko, ale równocześnie zachowywać odpowiednią odległość od ziemi, by niczego nie przeoczyć, no i nie zaliczyć przy okazji bliskiego spotkania z drzewem. Zupełnie coś innego od moich zwyczajnych wycieczek, kiedy raczej próbowałem wzlecieć jak najwyżej, a na swojej drodze spotykałem co najwyżej ptaki, które to zazwyczaj same wolały usunąć się z drogi.
- Lelou, stop!- głos Karo przebił się przez szum powietrza. Momentalnie się zatrzymałem, usiłując wypatrzeć obiekt, który zainteresował waderę.

< Karo? Wybacz, że dopiero odpisuję >

Od Nevry cd Vincenta

Nie mam pojęcia, które z nas padło pierwsze. Czy był to Vin, czy jednak ja. Niezależnie jednak od tego nasz drogi organizator zabawy miał widocznie jakiś powód, aby utrzymać naszą dwójkę przy życiu. Mógł nas przecież wykończyć gdy byliśmy nieprzytomni. Czyżby obawiał się, że utraci swoje zabawki? W chwili, w której świat zawirował, a moje cielsko opadło na ziemię nie miało to dla mnie szczególnego znaczenia. Właściwie, chciałem zostać zgładzony. Znowu, psia kość. Znowu pozwoliłem, aby instynkty mnie poniosły, nieomal krzywdząc przy tym Vincenta. Czy ja w ogóle mam jakąkolwiek szansę, na zmianę? Czy jest coś, co mogłoby uczynić ze mnie wilka takiego jak wszystkie inne? Zapewne już do szarego końca skrywał się będzie we mnie morderczy kanibal, nawet, jeśli będę chciał dobrze. Na tę chwilę jednak został zaspokojony. Gdybym to samo mógł powiedzieć na temat mojego sumienia..
Źle mi było z tym, że przez moje szaleństwo Vincent mógł ucierpieć. Czułem się okropnie winny z tego powodu. Ból rozsadzający mi czaszkę zdawał się dodatkowo wzmagać te uczucie. Nic nie widziałem, a pod łapami czułem zaledwie glebę. Raz po raz starałem się coś wybełkotać, powiedzieć, że mi przykro, prawdę mówiąc jednak byłem zupełnie oszołomiony. Ledwo co byłem zdolny, aby usłyszeć jakiekolwiek kierowane do mnie słowa. Jedno zdanie jednak wyraźnie zapadło w mojej pamięci, nim zupełnie straciłem świadomość, a grunt pode mną zdał się zapaść.

“To dopiero początek historii, drogie wilki... to dopiero początek.”

~*~

Okropny ból w czaszce przewał beztroski sen. Gleba zdawała się o wiele zimniejsza, niż kiedy upadłem, a jej twardość równać się mogła ze skałą. Ponadto moje ciało zdawało się przybrać na wadze od utraty przyjemności. Miałem wrażenie, że samo podniesienie głowy wiele ode mnie wymaga. Tak więc powoli wnosiłem łeb wyżej, rozchylając powieki. Obraz nie należał do najostrzejszych, co zapewne nie jest żadnym zdziwieniem. Nie chodzi o samą utratę przytomności. Vin nieźle mi przydzwonił. I dobrze, gdyby nie to, mogło być już po nim. Gdzieś tam przed sobą widziałem zarys leżącego wilka. Byłem niemal pewny, że podczas naszej potyczki zraniłem go w łapę, aczkolwiek nic nie byłem w stanie zrobić, póki moje własne zdrowie godne było jedynie pożałowania. Nie byłem pewien, czy wokół jest tak głucho, czy to ja nic nie słyszę. Właściwie, żadnemu ze zmysłów nie ufałem. Niby było ciemno i chłodno, ale czort wie, może to jakaś iluzja. Na ten moment byłem jedynie pewien, że zaraz coś może nas kropnąć. Musiał szybko dojść do siebie, a widział tylko jeden sposób.
Regenerację.
Zamknąłem więc oczy, aby nawet najsłabszej jakości obraz nie wchodził mi teraz w głowę i skupiłem się na odnawianiu moich komórek. Zmęczenia może nie usunę, powinienem być jednak w stanie naprawić mój wzrok, oraz rany znajdujące się na ciele. Powoli, acz skutecznie czułem, jak moje ciało powraca do sił minęło kilka minut, gdy byłem już w stanie się podnieść, postanowiłem więc nie marnować czasu na dalszą naprawę organizmu. Trzeba działać.
Wraz z tą myślą zerwałem się na równe łapy. To śmieszne, ale świat wydał mi się o wiele piękniejszy, gdy na nowo widziałem wszystko we właściwej ostrości. Piękny, acz wciąż niebezpieczny. Podszedłem do Vincenta, którego zarys był całkiem widoczny na nocnym niebie. Rana nie wyglądała najlepiej. Dobrze byłoby ją przemyć, w pobliżu nie widziałem jednak żadnej wody. W takim wypadku będzie trzeba jej poszukać.
Poczułem, jak przez moje futro boleśnie przebijają się kości, z dwóch stron łopatek, tworząc zarys skrzydeł. Nie znosiłem tego robić, gdyż każda modyfikacja mojego ciała oznaczała silne rozrastanie się kości i rozoraną skórę. Sytuacja tego jednak wymagała. Kiedy mój szkielet stał się lekki, a skrzydła porosły pióra wiedziałem, że nie mam zbyt wiele czasu. Muszę szybko odnaleźć wodę i nie zwariować w powietrzu. To też od razu chwyciłem towarzysza i wzbiłem się niezdarnie w górę.
Tylko nie panikuj.
Rozejrzałem się dookoła, niemalże ściskając Vincenta, który nadal był nieprzytomny.
Patroni, z uwagi na krytyczną sytuację i mój strach przed lataniem sprawcie proszę, aby w pobliżu znajdowała się woda.”
Raz za razem huczały mi w głowie tym podobne słowa. W oddali ujrzałem błysk. Źródło! Bez zastanowienia wystrzeliłem w tamtą stronę, nieomal zabijając nas o kilka drzew. Gdy w końcu wylądowaliśmy przy wodzie przez dobrą minutę dychałem ze zmęczenia. Skrzydła powoli zaczęły zanikać, a ja zabrałem się za przemywanie rany. Na moje oko lapie nic nie zagrażało, aczkolwiek wcięcie do lekkich nie należało.
To naprawdę ja to zrobiłem?
Rozdrabniałem w łapach źdźbła trawy, aby stworzyć prowizoryczny opatrunek, gdy basior przebudził się.
— Nareszcie — westchnąłem — wygląda na to, że na jakiś czas mamy spokój, lepiej jednak nie tracić czujności.
Wilk spojrzał na mnie zdumiony. Jego mimika mieszała zdezorientowanie, zmęczenie, ból, ale też i ulgę. Wszystko razem.
— Vin, chol.ernie mi przykro — zacząłem — przepraszam Cię za to, co próbowałem zrobić kiedy zabiło tamto serce. Obiecuję, że jak to całe gówno się skończy będę się trzymać z dala od ciebie, aby Cię więcej nie skrzywdzić w taki sposób.

<Vin? Nic się nie stało ^^>

sobota, 17 czerwca 2017

Od Victora cd Renesmee

Po części rozumiałem decyzję wadery. Naprawdę potrzebowaliśmy przerwy. Co jak co, ale ostatnimi czasy skaczemy sobie jedynie do gardeł, a przecież nie o to chodzi. Mieliśmy wiele dobrych chwil. O ile to w ogóle były nasze dobre chwile. Cho.lera, Victor!
Naprawdę chciałabym, aby te nagłe myśli zastąpiła dawna ufność, jaką darzyłem waderę.
Astoria wróciła do mnie po chwili, uśmiechając się delikatnie.
- Więc, profesorku, od czego zaczynamy? - zapytała, szczerząc zęby. Spojrzałem na nią, lekko zakłopotany używanymi przez nią słowami.
- Proszę Cię, nie nazywaj mnie w ten sposób - powiedziałem stanowczo, acz uprzejmie. Samica w ogóle się tym nie przejmując zbliżyła się do mnie tak, że dzieliły nas tylko centymetry.
- Wolałbyś “doktorka”, co?- zaśmiała się. Ja jednak szybko cofnąłem się zmieszany.
- Wolałbym rozpocząć już szkolenie - wybrnąłem, mijając ją i wychodząc poza jaskinię?
- Zamierzasz mnie uczyć w plenerze, doktorku? - zapytała przyjmując dziwny akcent.
- Mogłabyś proszę zwracać się do mnie imieniem?- mruknąłem, już lekko zirytowany. Wadera zaśmiała się nagle.
- Jasne, jeśli tak Ci bardziej odpowiada.- Spojrzałem na nią, zdziwiony nagłym, luźnym tonem, jaki przybrała. - Jesteś strasznie sztywny, wiesz? - Przewróciłem oczami.
- Sztywny, hmm?- Na mój pysk wstąpił promienny uśmiech.- No dobra, rusz się. Biegniemy do lasu Stardust. Jak mnie zgubisz, to niestety będziesz musiała znaleźć drogę sama, młoda damo.- Wraz z tymi słowami odbiłem się od ziemi i nie dbając o to, czy Astoria biegnie za mną, czy nie, ruszyłem w wyznaczonym kierunku, pierwszy raz od dłuższego czasu czując się zupełnie wolnym. Nie było nikogo, kto kazałby mi się zatrzymać. Jedyną osobą, zdolną, aby teraz mnie dotknąć był szalejący wiatr. Tylko moje łapy mogły decydować, co się za chwilę stanie. A mimo to czułem pewną pustkę. Pamiętałem te dni, kiedy biegałem wraz z Renesmee. To zaś przynosiło mi na myśl jedne z naszych pierwszych wspólnych działań, wyścig wraz z waderą. Reni poruszała się wtedy niezwykle zgrabnie. Przynajmniej do czasu, aż nie runęła na ziemię. Nawet wtedy jednak w moich oczach zachowała grację. Byłem wręcz dumny z tego, że mogłem doprowadzić do zasklepienia się małej ranki, która pokazała się wtedy na jej karku. To był chyba jeden z bardziej beztroskich okresów w moim życiu. Bez odpowiedzialności, bez dzieci, tylko ja i Renesmee. Co prawda, pozostawał wtedy jeszcze cień smutku po Maril. Przez długi czas nie mogłem się pogodzić z utratą waderki. Właściwie, chciałbym, aby teraz tu ze mną była. Aby moja czarna, puszysta kuleczka doradziła mi, co myśleć, komu wierzyć. Byłem przekonany o moim uczuciu do Renesmee. Nie miał zaś bladego pojęcia, jak się ma jej uczucie do mnie. Czy naprawdę jestem kimś ważnym? A może to kolejny plan? Czy to jest jakiś konkurs, do stu kopyt? “Kto pierwszy ubije Victora”? Tak by się to nazywało? Wraz z moimi usterkami ubywało drogi, zupełnie, jakby ktoś przewijał taśmę raz za razem. I w końcu zatrzymałem się przed wyznaczonym miejscem, po chwili padając z łap. Ech, chyba wyznaczyłem Astorii zbyt szybkie tempo. Cóż, jakoś tu dotrze, powiedziałem jej, gdzie idziemy.
- Cofam wszystko, co o tobie powiedziałam- niemal podskoczyłem, słysząc głos wadery.- Nie jesteś sztywny, jesteś szalony.- Dysząc teatralnie opadła, opierając się o mnie. Nie było to wcale tak miłe uczucie, jak gdy przytulałem Res, lub kogoś mi bliskiego, to też szybko wstałem.- No weź.- prychnęła.
- Przykro mi, milady, jesteś jednak jedynie moją uczennicą. Osób do przytulania mam od grona.
- Przecież Res od ciebie odeszła- rzuciła, zbita z tropu.
- Robimy sobie przerwę- pokiwałem głową- jest różnica.
- Mi powiedziała co innego- wadera dumnie uniosła głowę.
- Z całym szacunkiem, Astorio, dlaczego jednak miałaby Ci cokolwiek mówić? - czujnie przyjrzałem się waderze, która zdawała się być zbita z tropu.
—- Too... Czemu tu jesteśmy? Chcesz mnie uczyć ziół, czy jak?- wyminęła pytanie, rozglądając się. Nie no, trzymajcie mnie. Każdy wokół coś ukrywa? Ale każdy?

<Reniś? Ashi? Trochę Victorek wyszedł z wprawy :/>

Od Ashity do Vincenta

Cielsko młodego smoka, niemal całym ciężarem oparte o mój grzbiet, znacznie utrudniało ruchy i opóźniało marsz - równocześnie jednak świadomość, że w tej chwili los owego stworzenia zależy ode mnie i Vina, dodawała mi otuchy i sił potrzebnych do stawiania kolejnych kroków. Pomimo znaczącej różnicy w budowie i powiązaniach, nagle przypomniały mi się czasy, kiedy Leloś i Nami byli szczeniętami - maleńkie, bezbronne kulki, które dopiero co otwierały oczka, całkowicie zależne ode mnie i Zuko. Do tej pory pamiętam to przyjemne uczucie ciepła rozlewającego się po całym ciele, kiedy oba szczeniaki leżały tuż obok mnie, cichutko wypuszczając małe obłoczki pary, kiedy nastała zima. Kochałam te chwile, ale dopiero kiedy te dorosły, w pełni je doceniłam - te momenty, kiedy stale czułam przy sobie istoty stanowiące jakby część mnie mającą nie umrzeć wtedy, kiedy nadejdzie kres dni tego ciała, ale pójść dalej, znacznie dalej.
- Ashi?- głos Vina przywrócił mnie do rzeczywistości.- Dajesz radę?
Przewróciłam z niedowierzaniem oczami, ale równocześnie spodziewałam się tego pytania. Z której strony by na to nie spojrzeć, basior znany był z tego, że martwił się o wszystkich, tylko nie o siebie.
- Nie, wiesz, jestem bliska omdlenia- zaśmiałam się.- Spokojnie, wszystko w porządku. Zaraz zresztą będziemy.
Drzewa powoli się przerzedzały, ukazując zbiorowisko jaskiń, gdzie mieszkała większość wilków naszej watahy - w tym i medycy. Smok, widząc przechadzające się po terenach czworonogi pisnął cichutko i poczułam, jak wyraźnie drży pomimo ciepłego dnia. Do naszej dwójki już przywykł, ale podejrzewałam, że dużym stresem będzie dla niego przejście choć kawałka przez miejsce rojącego się od nieznajomych, których zamiary mogły się okazać równie dobrze przyjacielskie, co wrogie - ze szczególnym naciskiem na to drugie. Zatrzymałam się, zanim ktokolwiek miałby szansę na zauważenie nas. Wolałam nie stresować dodatkowo malca - mógłby sobie coś dodatkowo uszkodzić.
Zmarszczyłam pysk, kiedy przyszło mi na myśl rozwiązanie niebędące bynajmniej zbyt... hm, poprawne? Sprawiedliwe?
- Ashi?- zagaił Vin, przyglądając mi się czujnie - najwyraźniej doskonale rozumiał, dlaczego wciąż stoję w miejscu.- Co robimy?
Wzięłam głęboki wdech. Rozwiązanie tymczasowe, ale przecież maksymalnie dwa razy będziemy przechodzić tędy, więc...
- Użyję Kołysanki- postanowiłam.- Uśpię go na tyle, byśmy mogli bezpiecznie dotrzeć z nim do Victora.
- Mogliśmy w sumie o tym wcześniej pomyśleć- stwierdził po chwili namysłu, ale też wydawał się nie do końca przekonany.
- Twoje rozwiązanie było lepsze. Nabrał do nas zaufania. Ale to nie zadziała z każdym członkiem watahy oddzielnie. To jak?
- Próbujemy. Gdybyśmy próbowali przeciągnąć go na siłę, nic by z tego dobrego nie wynikło, i tak już jest zdenerwowany.
Smok nadal się trząsł leciutko, a z jego nozdrzy wylatywały strzępki pary, która zaraz rozwiewała się w powietrzu. Skupiłam się, kierując odpowiednią dawkę mocy do umysłu młodego stworzenia, ono zaś po chwili zachrapało cichutko i przymknęło oczy, przejeżdżając jeszcze tylko raz ogonem po suchej glebie. Nie chcąc stracić ani jednej cennej chwili, ja i Vin ruszyliśmy w kierunku jaskini medyka, ściągając na siebie zaciekawione spojrzenia wilków. Gdzieś z tyłu dostrzegłam nawet Lelosia - basior rozmawiał tam z Karo, z którą, swoją drogą, widywałam go ostatnio naprawdę często. Syn jednak nie podszedł i nawiązał ze mną jedynie kontakt wzrokowy. "Wszystko w porządku" - "Tak, tak, spokojnie".
Wreszcie dotarliśmy - wciągnęłam nosem powietrze, szukając zapachu Victora pomiędzy mocnymi, charakterystycznymi woniami ziół i innych medykamentów. Co prawda, nawet kiedy basior był akurat w plenerze, pozostawiał tu swój ślad, ale teraz wiedziałam, że, na całe szczęście, jest u siebie.
- Victor?- głos Vina rozniósł się dookoła, a po chwili z cienia wyłoniła się sylwetka basiora.
- Hej- przywitał się.- Potrzebujecie...
Jego wzrok spoczął na smoku, który wciąż spał pomiędzy mną a Vinem.
- Tak...- potwierdziłam.- Możesz mu pomóc?
- Znaleźliśmy go niedaleko- dopowiedział wilk obok mnie.- Ma ranne skrzydło.

< Vin? Wybacz, że dopiero odpisuję >

środa, 14 czerwca 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XVI

Witamy Was cieplutko, wilczki kochane w kolejnym - szesnastym już - wydaniu naszej gazetki "Wilcza Łapa". Wakacje coraz bliżej, więc i czasu wolnego więcej - z tego powodu, za niedługo na blogu zapewne Ashita przeprowadzi parę zmian. Być może odbędzie się również jakiś mały konkurs.
Na początku, tradycją przywitajmy nowych członków - Halta oraz Blackburn'a. Dużo weny do opowiadań, mamy nadzieję, że pozostaniecie z nami jak najdłużej i będziecie się dobrze bawić.
Jeśli zaś chodzi o Koło Fortuny, w tym miesiącu owym wylosowanym szczęśliwcem okazał się być Nevra, który to zdobywa Punkty do statystyk.
Jeśli zaś poruszamy kwestię rankingów, w tym miesiącu najwięcej opowiadań napisał Victor i Renesmme - ich liczba wynosi trzy.
Jeśli natomiast chodzi o opowiadanie miesiąca, w tym wydaniu zostaje nim opowiadanie od VIncenta do Nevry z 14 czerwca (link). Ujawniający się drugi Nevra zabija wszystkich przeciwników, zaś kiedy wszyscy zostają pokonani, basior atakuje Vincenta, który, ranny i zmęczony, postanawia ostatecznie obronić się za pomocą Gwiazdy. Nevra wraca do swojej pierwotnej formy, jednak tajemniczy głos oznajmia, iż to dopiero początek...
A więc witam w już ostatnim punkcie gazetki! Standardowo są to streszczenia opowiadań członków watahy, a w ostatnim czasie pojawiło się kilka ciekawych wątków!
Historia Renesmee i Victora powraca! Wadera została porwana przez dawnego przyjaciela, lecz z łatwością powróciła na tereny z informacją o niebezpieczeństwie w jakim znajduje się jej partner. Niejako tym niebezpieczeństwem była siostra przyjaciela Renesmee, która miała za zadanie pozbycia się Victora. Kiedy basior nie wie komu już wierzyć, postanawia oddalić się z nowo poznaną waderą, którą rzekomo przysłała do niej Ashita. Zdenerwowana Renesmee ubiega się o pomoc Ashity, którą alfa jej ostatecznie ofiaruje. Czy Victor uwierzy partnerce i wszystko będzie takie, jak dawniej?
Po ciężkich próbach zdobycia zaufania młodego i rannego smoka, Vincent wpada na pewien pomysł. Ma zamiar ocieplić malucha przy pomocy jednej ze swoich mocy, w dodatku z nadzieją, że światło skojarzy się gadowi z czymś znajomym. Z początku nieprzekonana do tego Ashita ostatecznie się zgadza. Smok na szczęście zachował się dokładnie tak, jak przewidział basior. Po tym towarzysze ruszyli w drogę z rannym stworzeniem do wilczych medyków.
Nevra nie panuję nad sobą. W jego ciele biją naraz dwa serca, co zdumiewa Vincenta. Żądny pożywienia Nevra po pozbyciu się wrogów, przystępuje do zaatakowania swego towarzysza. Vincentowi brakuje sił, przez co jego nieopamiętanemu przyjacielowi łatwo przychodzi zadanie bolesnych cisów. Ostatkami sił Vicent ratuje się od Nevry przy pomocy mocy, co sprawia, że oba basiory padają bezsilnie na ziemię. Wtem powraca istota, która całą tą zabawę rozpoczęła, jednak wyczerpane wilki tracą przytomność.

Właśnie tak nastaje koniec tego czerwonego wydania „Wilczej Łapy”! Mamy nadzieje, że przyjemnie się wam je czytało i będziecie czekać na już wakacyjną, lipcową część! Żeby wam wena dopisała, Kochani!
A poza tym, cieszycie się z końca roku? Jakie są Wasze plany na wakacje?
Redakcja „Wilczej Łapy”

Od Vincenta do Nevry

Stałem.
Stałem nieruchomo i zszokowany patrzyłem jak ciało Nevry ulega przemianie. Wilcze łapy nabrały mięśni, wydłużyły się w ręce i nogi o szponach długich i ostrych niczym szable, widziałem, jak tors rośnie, oczy tracą swą bystrość, stoją się mgliste. Śnieżnobiałe kły barwiły się purpurą, gdy basior rozszarpywał naszych wrogów i pożerał niekiedy jeszcze żywe gady. Nic nie potrafiło wybić go z morderczego transu. Węże kąsały go, oplatały kończyny, lecz on nie dostrzegał ich, dopóki nie skończył pochłaniać tego, co akurat miał w pysku. Pochłaniał szybko, bez opamiętania. Złap, rozerwij, połknij. Nic innego się nie liczyło. Wołałem jego imię, lecz nie reagował. Chciałem podejść, ale każda cząstka zdrowego rozsądku zakazywała mi tego. Stałem i pozwoliłem, aby to się działo. Patrzyłem na ogromną pierś basiora, drżącą, poruszaną czymś nienaturalnie dużym. Dwa serca biły jednocześnie.
Drugie serce.
Drugi Nevra.
Wilk skierował swój wzrok na mnie. Jego ślepia zdradzały żądze mego mięsa-widziałem te przerażające pragnienia w jego oczach, widziałem ślinę pieniącą się w kącikach wilczych ust, gdy nos wyłapywał cudowną dlań woń. Jego boki drżały z głodu, choć ciało miał wielkie i masywne. Ogromne szpony drapnęły ziemię, łapy trwały napięte niczym sprężyny. Gotów był skoczyć i pożreć mnie jak najsłabszą zwierzynę.
-Nevra...
Zbyt szybki. W jednej chwili rzucił się wprost na moją szyję. Nie byłem w stanie wykonać uniku. Moje mięśnie nie potrafiły mnie obronić. Zbyt wyczerpany...
Kły basiora zatopiły się w mej łapię, którą odruchowo zasłoniłem gardło. Gdyby nie ten impuls nie doczekałbym kolejnej chwili. Padliśmy na ziemię. Nevra przygniótł mnie do podłoża, wbił pazury w skórę, uniemożliwiając ucieczkę. Napierał na chwyconą łapę, chcąc przebić się do gardła. Zacisnąłem zęby, dyszałem z wysiłku. Kopałem go po brzuchu, chciałem odepchnąć, lecz na marne były me próby. Począłem warczeć, by zaraz krzyczeć. Wołałem Nevrę, wołałem kogokolwiek. Las był pusty, martwy. Nikt nie odpowiedział.
Wtem basior sapnął z irytacją, po czym mocniej zacisnął szczęki i szarpnął mną z taką siłą, iż czułem, jakby wyrwał mi łapę, rozłupawszy kość na kawałki. Machnął mną, jakoby lalką ponownie ciskając o ziemię. Uderzenie odebrało mi dech. Obraz stał się czarny. Powarkiwania Nevry, jego język spijający z pyska krew odbijały się echem w mojej głowie. Próbowałem wstać, ale nie byłem w stanie utrzymać ciężaru własnego ciała. Zraniona kończyna ugięła się i chrupnęła złowrogo. Czułem przejmujący ból. W oczach wezbrały mi łzy.
Niech to wszystko się skończy...
Nevra natarł ponownie. Kroki zmutowanych łap dudniły o podłoże. Rozchyliłem lekko powieki. Basior zbliżał się do mnie, łakomie oblizując wargi. Nie byłem w stanie uciekać. Nie byłem w stanie do niego dotrzeć. Dotychczasowe walki zupełnie wyciągnęły ze mnie siły.
Musiałem go zaatakować.
Gdy wielka łapa spoczęła na mym ciele, a śmiercionośne szczęki rozwarły się z mlaskiem, skupiłem resztki swojej energii celem ocalenia życia. Użyłem Gwiazdy. W jednej chwili zalała mnie fala ciepła, eksplodowałem oślepiającym blaskiem i piekielnym żarem. Skowyt Nevry zadzwonił mi w uszach, basior padł z hukiem na grunt, popiskując i drapiąc podrażnione oczy. Futro na jego łapie sczerniało, a skóra przybrała boleśnie czerwony kolor.
Wybacz mi, Nevro...
Nie byłem w stanie się poruszyć. Nawet drgnąć. Leżałem kompletnie wyczerpany, bezbronny, spoglądając z żalem na rannego towarzysza. Wilk zataczał się, kulejąc na poparzoną łapę. Kręcił się w miejscu, szukając punktu odniesienia; mój czar oślepił go. Mam nadzieję, że nie na zawsze...
-Vi... Vin... - ciało Nevry jęło się kurczyć. Jego ruchy stawały się coraz bardziej niemrawe, a gdy już stał się na powrót sobą: padł wykończony na ziemię. - Vincent... ja...
Zamilkł. Wciął głębszy łyk powietrza, zakaszlał i sapnął. Zaczął warczeć. Napiął swe ciało w rozpaczliwej gotowości do starcia. Nie był w stanie nawet się podnieść.
Zewsząd zdawała się mnie otaczać drażniąca woń siarki, ciężka, kłująca w nos, oczy i świeże rany. Zaraz dobiegł mnie swąd spalenizny oraz krwi, przez co zrozumiałem agresywną postawę Nevry. Również i w mojej gardzieli zawibrował groźny mruk, lecz nie byłem w stanie go uwolnić, krztusząc się szkodliwym odorem i własną bezsilnością. Gdzieś niedaleko rozbrzmiał odgłos kroków kopyt. Stawał się coraz bliższy i bliższy, a wraz z nim na mocy nabierał swąd. Czułem, że nie mam czym oddychać. Coś zdawało się naciskać na mą pierś.
-Nevra... - wydusiłem tylko.
Wilk leżał płasko na ziemi. Jego pierś ledwie się unosiła. Poruszał ustami, ale nie zdołałem nic usłyszeć. Mów wzrok szwankował. Obraz rozmywał się i żółkł, jakby dusząca nas siarka stała się na tyle gęsta, by przybrać postać trujące mgły. Krztusiłem się, próbowałem wierzgnąć łapami w panicznym odruchu, kaszlałem, łapiąc w płuca jeszcze więcej toksyn. Gardło miałem niby wypalone, nie mogłem mówić, nie mogłem oddychać. Nevra stał się odległym, rozmazanym bytem, gdzieś za siarkową zasłoną. Traciłem przytomność, mając w głowie myśl, iż to nasze ostatnie chwilę.
Dudnienie kopytnych kroków dochodziło zewsząd. ON był wszędzie. Zdawało mi się, w ostatnich sekundach świadomości ujrzeć jego demoniczne, szkarłatne ślepia.
I bezduszny śmiech wewnątrz mojej głowy:
-To dopiero początek historii, drogie wilki... to dopiero początek.
Świat rozmył się w jedną wielką plamę, by następnie zginąć w mroku i bezgłosie.
Przez moment unosiłem się w pustce, wisząc tuż nad nieskończoną nicością.
Nitki świadomości były zbyt słabe, by mnie utrzymać...

<Nevraaa? Wybacz, że musiałeś czekać. ;-;>

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Od Blackburn'a do Herona

- Jestem Blackburn. - burknąłem w szybkim, naturalnym odruchu i krótko, pojedynczo potrząsnąłem łapą, którą wyciągnął do mnie, jak się właśnie dowiedziałem, Heron.
Jedno tylko chodziło mi po głowie - co to za basior? Wyglądem przypominał raczej potężny posąg czy chociażby wspaniały, surowy i zimny górski szczyt, taki, jak te malujące się tuż za nami. I nie chodzi mi tylko o sierść w szarym kolorze, raczej o cały majestat bijący z jego wspaniałej postaci. Był wysoki, wyższy nie tylko ode mnie, co by było całkiem naturalne, ale chyba od większości znanych mi wilków, a także wspaniale umięśniony - przez dłuższą chwilę wpatrywałem się jak zaczarowany w jakże przecudnie rozbudowaną klatkę piersiową i silną szyję. Stał tak dumnie, a jego wzrok zdradzał wiele powagi, odpowiedzialności, męstwa... Cholera, on jest zbyt cudowny, żeby w ogóle żyć, żeby być prawdziwy! Ile ja bym dał, żeby dostać od losu choć połowę tego, co otrzymał on. Nagle poczułem się przytłoczony wielkością wspaniałego osobnika spoglądającego na mnie z góry w jak najbardziej dosłownym sensie, coś zmusiło mnie, żebym spuścił głowę do ziemi w dziwnym, impulsywnym i mimowolnym akcie przyznania mojemu towarzyszowi ogólnej wyższości. Jak nie trudno się domyślić, nie przyjąłem tego najlepiej, gniew i zazdrość zapłonęły na mojej twarzy, sprawiając, że poczułem uciążliwy gorąc, oczy otworzyły mi się szeroko, a z gardła jęły płynąć przyspieszone oddechy i ciche, jak na razie, warknięcia. Cholera, nie, tylko się nie denerwuj... Uspokój się, nie zdradzaj nic, bo weźmie cię za dziwaka... Stwierdziłem spanikowany, że ja wcale nie potrafię się uspokoić, już się bałem, że zaraz wybuchnę i albo rzucę się na szarego basiora, albo zacznę wrzeszczeć, albo, co gorsza, polecą mi z oczu łzy. Tak, czasem, kiedy się mocno zdenerwuję, bywa i w ten sposób. Nienawidzę tego jak niczego innego i bardzo staram się wyzbyć się takiej reakcji, ale przecież nie jestem nazbyt dobry w tłumieniu emocji. Szczęśliwie, przypomniało mi się, że przed chwilą padło w moją stronę jakieś pytanie, postanowiłem więc skupić się na nim i w ten sposób zapomnieć jakoś o zazdrości. A więc, o czym on tam...? Medycy. Nie mam nic przeciwko, tak w sumie. Co prawda nie sądzę, żebym miał jakieś poważniejsze zranienia, ale zawsze mogą mi nasmarować czymś rany i oparzenie, to będzie mniej boleć. Żaden wstyd chyba. Chyba. Dobrze, zgadzam się, tylko, że jest jeden problem...
- No chyba nie dzisiaj. - rzuciłem z dziwnym uśmiechem, mającym podłoże w tłumionym przed chwilą silnym gniewie, wycierając jednocześnie pot z czoła i ostatecznie uspokajając oddech. - Jestem pewien, że medycy zamieszkują raczej centrum watahy, a nawet jeśli tutaj się mylę i są jednak deczko rozsiani po mapie, to i tak z pewnością nie znajdziemy ich w tych wstrętnych górach i okolicy. Ile możemy iść? Od rana do wieczora? Chłopie, nie da rady, ja tu pod tym drzewem mogę spać i zbierać siły cały jutrzejszy dzień. Znaczy dzisiejszy, bo chyba już po północy...
Powstrzymałem się przed zapytaniem, co też basior robi tutaj o tej porze. Jest zbyt uprzejmy, by knuć mroczne intrygi, albo stanowić jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
- Tak, rzecz jasna, możesz najpierw odpocząć. Tylko nie wiem, czy cały jutrzejszy dzień. Noc ci chyba wystarczy... - odrzekł basior poważnym tonem, nie patrząc na mnie, tylko błądząc wzrokiem po otaczającym nas lasku
Wzruszyłem ramionami.
- Kto wie? Tak czy inaczej, zgoda, dobrze, zaprowadzisz mnie.
Basior kiwnął beznamiętnie głową, na znak, że i on wyraża zgodę. Na chwilę zapadła między nami cisza, którą po chwili przerwałem pytaniem:
- Jesteś wilkiem ognia? - spojrzałem na basiora spode łba, a w mym głosie ponownie można było wyczuć rosnącą wściekłość. Bo jak się jeszcze okaże, że Heron i żywioł ma najwspanialszy z możliwych, to ja już serio, już naprawdę nie wytrzymam...
Niespecjalnie namiętny wzrok szarego wilka padł teraz na mnie.
- Nie. Ziemi. - odpowiedział krótko
- To skąd to światełko? - kiwnąłem głową na niemałej wielkości świetlną kulkę unoszącą się nad mym rozmówcą
Basior nie odpowiedział, ale postanowiłem ciągnąć temat.
- A ciepłe to to jest?
- Całkiem.
- Jakbyś zbliżył do jakichś suchych patyków, buchnąłby ogień? Wiesz, ja bym dał rady go rozdmuchać...
- Dlaczego chcesz wiedzieć?
- Mógłbyś mi zrobić ognisko.
- A po cóż ci niby ognisko? Skierka właśnie da nam światło i ciepło.
Cmoknąłem ustami, wyrażając niepewność.
- No niby tak, ale jakieś to światło takie ciepłe, złote i spokojnie. Ogień to co innego, szaleje taki szkarłatem, pomarańczą, skacze w górę i odstrasza ewentualne bestie, a twój z lekka apatyczny świetliczek tylko takie przyciągnie. Poza tym, umieram z głodu, a nad ogniem można upiec zwierzynę, wtedy to jest dopiero dobre...
Heron westchnął zirytowany w pierwszej chwili, ale później wyrzekł ze zrezygnowaniem ,,Dobrze.''. Dźwignąłem się, by stanąć prosto i zignorowałem ból w łapach, który nie zdążył jeszcze zmaleć.
- Chodź, idziemy. - rzekłem, kiwając głową w gęstwinę lasu.
- Dokąd?
- Ja pozbieram w okolicy patyki na ognisko.
- A ja?
- Ty pójdziesz głębiej, żeby coś nam upolować. Ufam, że taki amator górskich wycieczek w świetle księżyca nie czuje jeszcze zmęczenia.
Basior wzruszył ramionami, po czym, zadowolony czy nie, zniknął w gęstwinie drzew. Złote światełko podążyło w ślad za nim, ale trudno, noc nie była zbyt pochmurna i księżyc z gwiazdami dawał mi wystarczająco dużo światła. Poza tym, moje zadanie nie było czaso i wysiłkochłonne, zwłaszcza, że posiadałem moc powietrza. Jeden ruch łapą i jakieś opadnięte, wyschnięte drzewo przyfrunęło pod mój nos z pobliskich krzaków, łamiąc się na części w następnym dmuchnięciu. Kolejny, zakręcony podmuch wyczyścił leśną ściółkę z opadniętych gałęzi, patyków, igieł i szyszek oraz suchej trawy. Wszystko to znalazło się na jednym stosie. Powtórzyłem akcję jeszcze kilka razy, potem wykopałem niegłęboki dołek, aby w nim rozpalić ognisko, by przypadkiem nie wywołać pożaru w lesie. To wszystko. Teraz pozostało czekać na Herona. Z zadowoloną miną położyłem się na ziemi.

<Heron?>

piątek, 9 czerwca 2017

Od Herona do Blackburna

Kroczyłem przez gęste knieje, kierując się w stronę pasma gór, zwanych przez tutejsze wilki "Szpiczastymi Górami". Nazwa, mam nadzieję, dobrze oddaje ich wizerunek. Do postawienia sobie na cel odwiedzenie tego miejsca pod pewnym względem zachęciła mnie alfa watahy, Ashita-swoją drogą bardzo miła i, um... rozrywkowa wadera-której dziki trajkot zasiał we mnie ziarno ciekawości odnośnie tego miejsca. Oczywiście podczas miłej pogawędki zdołała mi opisać chyba każdy centymetr terytorium Watahy Porannych Gwiazd, aczkolwiek Góry zainteresowały mnie najbardziej, poniekąd przez mą bliskość z żywiołem ziemi.
Drogę przez las oświetlała mi moja niezawodna przyjaciółka Skierka. Dyndała tuż nad moją głową, rzucając na wszystko w promieniu najbliższych dziesięciu metrów jasną łunę. Wyraziste światła i głębokie cienie tańczyły na pniach drzew, gdy tylko te znalazły się w zasięgu moje czaru. Uważnie lustrowałem granice między okręgiem jasnoci a tonącym w czerni lasem, bacząc na najmniejsze choćby niebezpieczeństwo. Ze Skierką nad głową stałem się niezwykle widocznym i atrakcyjnym celem dla jakiegoś zaczepnego stwora. Wiedziałem, że decydując się na nocną wycieczkę, będę zmuszony przemienić się w punkt widoczny z drugiego krańca terytorium, acz postanowiłem w pełni świadomie podjąć to ryzyko. Bezczynne siedzenie w jaskini i myśli krążące wokół tego ile to jeszcze czasu upłynie, nim wstanie słońce i będę mógł wyruszyć, ciążyłoby mi znacznie bardziej niż obecne przedzieranie się przez nie do końca znane mi lasy. Czujność miałem wyostrzoną; "Te tereny są bezpieczne" mówiła Ashita. Mimo to z maniakalną wręcz dokładnością badałem ciemność przede mną, próbując dostrzec nieistniejące bestie. Mój lęk przed mrokiem czasem przywoływał frustrację...
Wtem do mych nozdrzy dotarł nienaturalny dla leśnych obszarów swąd. Zatrzymałem się natychmiast, wziąłem głębszy łyk powietrza. Woń spalenizny mieszała się z charakterystycznym zapachem futra, które szybko zidentyfikowałem jako wilczą sierść. Zapach był nieco rozmyty, aczkolwiek byłem w stanie określić kierunek, z którego przyciągnął go nocny wiatr. Przyznam, iż to nietypowa mieszanka woni. Niemal od razu usłyszałem cichy szepcik w mej głowie: "odnajdź, zobacz, zbadaj". Odkrywanie tego, co jeszcze mi nieznane było niemal naturalnym odruchem mego organizmu, towarzyszącym mi odkąd pamiętam. A doświadczenie mówiło mi, iż aby bezpiecznie podejść do niewiadomej, trzeba zadbać o swój kamuflaż. Dezaktywowałem więc świecącą nade mną Skierkę, pozwalając opatulić się ciemności. Wywołało to niemały dyskomfort, jednakże nie zamierzałem zaprzątać sobie głowy wyimaginowanymi, mrocznymi tworami. Przynajmniej do czasu aż nie zacznę widzieć potencjalnego oprawcy w najmniejszym ruchu leśnych krzewów. Ruszyłem prowadzony nicią zapachu.
Drzewa poczęły się przerzedzać, a nad iglastymi koronami zamajaczyły ośnieżone szczyty. Domyśliłem się, iż mimowolnie dotarłem do Spiczastych Gór-pierwotnego celu mej nocnej wyprawy. Nie wydały mi się jednak aż tak interesujące, jak na początku-góry stać tu będą wieczność. Podejrzany, przypalony osobnik raczej nie. Zatrzymałem się, wąchając powietrze. Zapach tutaj był o wiele intensywniejszy, podejrzewam, iż nieznajomy może być tuż-tuż. Swe kroki zatem starałem się stawiać jak najostrożniej, co zanadto mi nie wychodziło: me rosłe, acz niepraktyczne w sztuce skradanie ciało nie pozwoliło stąpać bezszelestnie. Toteż nie zdziwiłem się, gdy zaalarmowanym szelestem ściółki osobnik zareagował. Wyraźnie słyszałem poruszenie, gdzieś dalej, między drzewami. Serce zabiły i mocniej. Przez myśl mi przeszło, iż to może być jakiś niedźwiedź, lis czy któreś z mistycznych, o wiele niebezpieczniejszych stworzeń, czyhających w mroku by niepostrzeżenie zaatakować i zatopić we mnie swe kły... Odpędziłem jednak te myśli, sapiąc nieco zirytowany. Ciemność coraz bardziej wzmaga we mnie bojaźliwość. Zwróciłem się w stronę pni, uważnie lustrując teren pomiędzy nimi. To właśnie stamtąd dobiegł mnie szelest, gdzieś tam swe źródło miał swąd palonego futra. Przywołałem z powrotem kulę światła (ach, jakże dobrze mieć nad sobą jasność!), kierując ją w stronę domniemanego osobnika. Subtelnie okrążałem każdy podejrzany pień, aż w końcu, gdy Skierka wychyliła się za jeden z nich, zauważyłem gwałtowny ruch. Coś warknęło, kłapnęło zębami, po czym odskoczyło, ukazując mi się w swej pełnej krasie. Ujrzałem basiora, którego zjeżona sierść nabierała barwy żywej czerwieni pod wpływem jasności rzucanej przez me zaklęcie. Krwiste ślepia łypały wrogo na kulę, kły łapały blask, odznaczając się na tle tonącego w ciemności lasu. Lekko zniszczony szal zakołysał się na szyi wilka. Przywołałem Skierkę nad moją głowę. Czar posłusznie przybył we wskazanie miejsce, a zanim powędrował agresywny wzrok nieznajomego, by w końcu spocząć na mnie-stojącego w blasku glorii, niemal dwa razy większego basiora.
- Ktoś ty? - kłapnął na mnie zębami. - To świecące coś to twoja sprawka?
Skrzywiłem się. Nie podobał mi się ton jego wypowiedzi. Miałem wrażenie, jakby wilk mógł w każdej chwili pokonać dzielące nas metry, by skoczyć i zaatakować za sam fakt, iż śmiałem zaniepokoić jego osobę. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek bijatyki. To byłaby nierówna walka.
-Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy. - zachowałem opanowany ton. Zmierzyłem basiora, dostrzegając liczne otarcia, zmierzwioną sierść i poparzenia. - I tak jesteś już dostatecznie skrzywdzony.
Żachnął się, prychnął pod nosem jakieś niepochlebne słowa w moim kierunku. Nie starałem się ich wychwycić.
- Mniemam, że nie jesteś stąd?
Łyknął na mnie czerwonym okiem.
- Nie.
- I podróżujesz sam?
- Tak...
- A przybyłeś tutaj w jakimś konkretnym celu?
- Może...
Zmrużyłem oczy.
- Bawimy się dalej w zgadywanki, czy może wykażesz się czymś więcej niż pojedynczo wysarkniętymi partykułami?
Ogon basiora sztywno ustawił się w jednej linii z jego tułowiem. Posłał w moim kierunku złowrogie mruczenie. Wibrujące w wilczej gardzieli warczenie przybrało na sile, gdy fuknął:
- Czego ty ode mnie chcesz?
Teraz to ja rzuciłem mu nieprzyjazne spojrzenie, nie zdradzałem jednak swoim ciałem dezaprobaty względem obcego.
- Na pewno nie chcę kłopotów. A raczej nie chcę na CIEBIE sprowadzać kłopotów. Możesz tego nie wiedzieć, ale znajdujesz się właśnie na terenie Watahy Porannych Gwiazd i zapewniam, że każdy obcy, awanturniczy wilk długo tutaj nie pobędzie.
Ogon rudego samca lekko opadł, a ślepia spojrzały na mnie z uwagą.
- "Watahy Porannych Gwiazd"? - powtórzył nieco spokojniejszy tonem.
- Tak, chyba dość wyraźnie się wyraziłem. - również złagodniałem. Zerknąłem ukradkiem w stronę Spiczastych Gór, uświadamiając sobie, iż jest to atrakcja na kiedyindziej. - Od niedawna należę do tej sfory.
Zachowując pełną roztropnością, podszedłem do basiora, który nie zdradzał już oznak agresji, jednakże wciąż spoglądał na mnie nieufnie.
- Myślę, że jesteś zmęczony podróżą i nieco obolały. Mogę zaprowadzić cię do któregoś z medyków, by przyjrzał się twoim ranom. Oczywiście, jeśli chcesz. - podałem mu łapę w przyjacielskim geście. Zdobyłem się na subtelny półuśmiech - Nazywam się Heron.



<Blackburn? Trochę przydługie wyszło, wiem... ^^'>

Od Renesmee C.D. Victora

Patronie mój, trzymaj mnie! Nie wytrzymam z nim! Nerwy mi zaraz puszczą... I teraz wybierz, zostać z tym pomylonym basiorem czy iść dokopać księciuniowi... Ach, i jeszcze przydało by sie znaleźć miksturę która...ym...przywróci mi normalny wygląd? O ile jest to możliwe...Pff, zawsze cis musi się posypać. Chyba że...
-Skoro tak patrzysz na sprawę...To po prostu fajny sobie trochę czasu. Może znajdziesz se kogoś lepszego niż ja. Tak będzie lepiej. Pozwól teraz że zamiennie słowo z Valią, to znaczy z jaśnie Astorią- przewróciłam oczami.
Odeszłam zostawiając go samego.
-Hej śliczna
-Ach...Czyli ten niedołęga nie potrafił cie zatrzymać w domu...Do przewidzenia... On zawsze był słaby. Ja taka nie jestem. Zabijał szybko i boleśnie- uśmiechnęła się, zapewne pomyślała o czymś przyjemnym. Przyjemnym, ale tylko dla niej.- Ja w przeciwieństwie do tego cymbała skończę to co zaczął tata. Ale pierw zabije twojego kochasia.
-Tego idiotę?! Ach, bierz go sobie. Jest mi zupełnie niepotrzebny! -odparłam obojętnie- Między nami koniec.
Wadera zamrugała nie rozumiejąc co się dzieje. Tak jak myślałam pokrzyżowało jej to plany. Jedyną osobą jaka jej pozostała do zabicia by się na mnie zemścić to byłam ja, bo o dziewczynach nic nie wiedziała. A przynajmniej taką miałam nadzieje... Valia wstała. I radosnym krokiem podreptała do Victora. Basior uniusł brwi nie rozumiejąc o czym rozmawiałyśmy. Ja tylko uśmiechnęłam się przekornie i poszłam w swoją stronę. Tak naprawdę zamierzałam śledzić ich. Każdy ich ruch, każde mrugnięcie, każde poruszenie klatki piersiowej. Jednak najpierw muszę wrócić do normalnej postaci. Najlepiej na oczach Victora. A to zagranie da mi jedynie odrobinę czasu.
******
Wpadłam jak burza do biblioteki. Zaklęcia, zaklęcia, zaklęcia...Dla czego nie ma tu jakiś literek albo wskazówek gdzie czego szukać... Jest! Mam! Ale chwila...Zaklęcia?! Raczej mikstur muszę szukać!
Biegałam jak opętana. Dobrze że byłam tam sama, inaczej dostałabym ksywkę Pomylona, albo coś w tym stylu.
"Cooo? (Znów chińczyk wala na obiad) Ile ja tych składników tu mam uzbierać?! -myślałam czytając odpowiedni przepis- Kto tu...Ann? Ashi? Riki? Mavis? Trza przepytać sąsiadów...W tym stanie? Odpada! Jestem zmuszona wykraść coś nieco... Przecież płetwy księżycowego tuńczyka nie zdobędę tak szybko! Księżcowy tuńczyk! Co to w ogóle jest!
***jakieś pół dnia później***
Zmotywowana usidłam pod drzewem. Zajrzałam do torby i na przepis. Mamy wszystko. Teraz wystarczy...ym...Połączyć to? W garnku? Kociołku? Nieee, tak się nie da! Potrzebuje pomocy! Mam nadzieje że Ashita zrozumie to Wszystko dość szybko. I będzie się na tym znać. Ruszyłam więc dalej do jaskini alfy.
-Ashi! Jak dobrze że jesteś! Potrzebuje twojej pomocy. j ej mina mówiła "Boże, to duch!". Westchnęłam.- To ja, Renesmee...Usiądź bo teraz opowiem ci dłuuugą historię...
Kolejna cenna godzina uciekła zanim się dogadałyśmy. Ashi podjęła się zrobienia odpowiedniej mikstury dla mnie, a ja miałam śledzić Victora i Valle. W sumie, czemu alfa nie wytłumaczy mu skąd kwa praktykantka jest dlaczego nic o niej nie wie? Może dlatego że uzna iż pewna waderka z imieniem na R otruła ją, lub szantażowała? Opcji było wiele. Gdyby każdą napisać innym kolorem powstałaby bardo bogata i wyjątkowa tęcza o wielu barwach. Ale nie myślmy o tęczy! Pomyślny gdzie teraz mogą być nasi medycy...lub medyk i psychopatka.

< Vici? Wena zdycha z gorąca >

środa, 7 czerwca 2017

Od Blackburn'a do kogoś

Jak od kilku minut leżałem płasko na gruncie, uparcie zaciskając powieki i ignorując istnienie otaczającego mnie świata, tak teraz przyszedł czas, o którego nieubłaganym nadejściu wiedziałem od dawna, by w końcu poddać się, powstać i rozejrzeć w koło. Jęknąłem na wpół tylko gniewnie, przecierając kilkakrotnie łapami oczy pełne piachu, pyłu, czarnej ziemi, podrażnione dodatkowo dymem, a z mojego gardła będącego w podobnym, niezbyt dobrym stanie stanie wydobył się krótki atak kaszlu. Wsparłem się na łapach, po czym podniosłem się chwiejnie. Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami pojawiły się mroczki. Zwiesiłem na chwilę łeb, zamknąłem oczy, zrobiłem kilka oddechów, a kiedy poczułem się lepiej, jąłem rozciągać się, słuchając strzykania własnych kości przeskakujących na miejsca. W tylnich łapach i na brzuchu czułem pulsujący ból, nie był on jedak nazbyt intensywny, stwierdziłem więc, że to tylko obicia, na których miejscu pojawią się wkrótce siniaki, oraz kilka otarć podrażnionych brudem i ziemią. Szczęście, że kości całe. Spuściłem wzrok, chcąc teraz skontrolować oparzenie na klatce piersiowej. Nieduże, niezbyt głębokie. Trochę boli, ale da się przeżyć. Westchnąłem głęboko. Nic poważniejszego. Warknąłem natomiast, widząc dwie małe, wypalone dziurki w szaliku owiniętym wokół mojej szyi, po czym gniewnie odwróciłem się, spoglądając na potężnego wroga, który omal nie zmiótł mnie z powierzchni ziemi - góry. Tak, góry. Stały wielkie, szpiczaste, strome. Szczyty skryte były mgłą, a niektóre zbocza zdobił biały śnieg. Do jasnej, ile czasu ja pokonywałem ten łańcuch? Trzy dni? Trzy dni. Gniew we mnie urósł, kiedy przypomniałem sobie wszystko, co tam przeżyłem. Najpierw strome, twarde, kamienne zbocza, po których co chwila się ześlizgiwałem, ścierając sobie skórę i nabijając guzy, potem, jak już wlazłem na te cholerne szczyty były godziny błądzenia we mgle, zakończone odwiedzeniem jakiejś... już tu nie będę szukać wulgarnych określeń, krainy wulkanów, skąd jakiś ognisty smok gonił mnie przez kupę czasu, omal nie kończąc mojego żywota... A drogę na dół to ja spędziłem głównie turlając się po zboczach w dół. Przetarłem łapą pysk, nie odrywając wzroku od srebrnych gór. Czy było warto? Nie wiem, czy to możliwe, żeby tutaj, za tym nieprzyjemnym pasmem były tereny jakieś watahy. Możliwe, że padłem ofiarą kawału. Pytałem wędrowca o drogę do Watahy Porannych Gwiazd, blisko terenów której miałem się wówczas znajdować, a ten pewnie skierował mnie złośliwie na jakąś opuszczoną krainę, gdzie wszystko jest równie nieprzyjemne i niebezpieczne jak te właśnie góry. Przekląłem siarczyście w myślach. Nie wiem, jutro będę szukał dalej. Teraz jestem wyczerpany. Poza tym, księżyc już na niebie. Jest ciemno, zapada noc. Odwróciłem się i kulejąc z lekka wolno ruszyłem przed siebie, w stronę malutkiego lasku złożonego z niestarych jeszcze, iglastych drzew typowych dla okolic górskich, które to nie rosły tu nazbyt gęsto. Oparłem się o jeden z wierzchnich pni, dysząc z wysiłku uniosłem mimowolnie głowę do nieba, a potem spojrzałem wgłąb lasu. Jutro rano pójdę tam zapolować. Jestem strasznie głodny, polowania na nierównym, stromym i co najważniejsze zamglonych tak, że nie widzę na nawet metr przed siebie terenie górskich szczytów nie idą zbyt efektownie, ale teraz nie jestem w stanie zdobyć się na taki wysiłek. Zastanawiałem się też, czy gdzieś wśród drzew nie płynie jakaś rzeczka. Z wysiłku paliło mnie pragnienie i żałowałem bardzo, że nie jestem wilkiem wody. Wyobraziłem sobie, jak rozkazuję, by przede mną pojawiło się malutkie, chłodne jeziorko. Napiłbym się, przemył rany, oczyścił futro, już czułem, jak chłodna woda koi ból, odpręża zmysły... Nie, nie ma tak łatwo. Mocą powietrza dmuchnąłem sobie w pysk, by trochę się ochłodzić i ocucić, a potem ze wściekłą miną tworzyłem podmuchy powietrzne na całe swe ciało, by choć trochę pozbyć się ziemi, brudu i sadzy, które mnie pokrywały. Jutro, jutro rano. Odzyskam siły, wszystko załatwię, poszukam tego mojego wymarzonego stada, watahy porannych... Tak. Zamknąłem oczy i momentalnie pogrążyłem się we śnie. Nie trwał on długo. Obudziły mnie kroki po leśnej ściółce. Natychmiast otworzyłem oczy i rozejrzałem się w okół z czujnością, jakby znużenie wcale mnie dotyczyło, jakbym wcale nie został nagle obudzony. Dojrzałem postać przechadzającą się w oddali. Czy to dziwne? Nie wiem, może trochę? Niby spotkałem już po drodze wielu samotników, wędrowców, niby możliwe, żebym akurat tu się z kimś minął, można powiedzieć, że to normalne, ale - spojrzałem na niebo w kolorze ciemnego granatu. Żadnego śladu, żadnego malutkiego blasku wschodzącego słońca. - czy to nie dziwne, że on tak tutaj w środku nocy? Nie jest to efektowne, ani się nie wyśpisz, ani nie widzisz, dokąd idziesz. Może jest tu z ważnych przyczyn? Te wszystkie wątpliwości spowodowały, że postanowiłem się nie wychylać - cicho osunąłem się za pień drzewa i płasko przylgnąłem do ziemi. Niech w spokoju robi, co musi, bo nie wygląda to za dobrze. Może mnie nie zauważy?
<Chętny ktoś?>

wtorek, 6 czerwca 2017

Profil wilka - Blackburn

Imię: Blackburn. Imię proste, nieszczególnie poetyckie, a nie dość, że odznacza się tymi właśnie całkiem cenionymi przez nosiciela owego miana cechami, to jeszcze, trzeba przyznać, pasuje do niego jak ulał i całkiem zgrabnie oddaje jego charakter, a może nawet i aparycję. Po prostu świetnie.
Przezwisko/ ksywka: Fakt, powiedziane zostało, że basior lubi swoje imię, ale przecież nie aż tak, żeby mieć coś przeciwko skrótom, jak Burn, które po lekkim zmienieniu może występować jako Bourne - jeśli ktoś zwraca uwagę na znaczenia, zauważy różnicę, którą, co prawda to prawda, niekoniecznie słychać w wymowie. Black? Nie brzmi to już tak ładnie, ale czemu nie, jeśli ci zależy... Co do jakichś bardziej wymyślnych pseudonimów, radzę ściągnąć wodzę swojej wyobraźni. Nie to, że grożę, bo Burn groźny nie jest, ale nie będzie to dla niego przyjemne.
Motto: ,,To battle is the only way we feel alive'' 
,,I love myself better than you, I know it's wrong, but what should I do?''
,,Wypoczynek, jak wszystko, kończy się zmęczeniem.''
Wiek: Basior ten jest stosunkowo młody, ma bowiem niecałe (ale już możemy zaokrąglić, czemu nie?) trzy lata.
Płeć: Basior, samiec, tutaj nie ma właściwie nad czym się rozwodzić i co komentować.
Charakter: Jak i to główne, pierwsze motto mogło nam wcześniej powiedzieć (o ile ktoś w ogóle zwraca uwagę na motta), jest to basior, który od walk nie stroni. W sumie nie wiadomo do końca, czym to jest spowodowane, ale ten wilk chodzi po świecie i tylko szuka zaczepki do rozpoczęcia konfliktu ze wszystkimi niemal napotkanymi istotami, niekoniecznie tylko wilczymi. Na szczęście dla was, los postanowił zakpić sobie też nieco z biednego Blackburn'a, i jakże hardą, wojowniczą i ognistą duszę umieścił w tak słabym i widocznie niewielkiem ciele. Tak, teraz małe sprostowanie, te wcześniej wspomniane konflikty to raczej kłótnie i walki na słowa, zbyt częste pojedynki raczej nie są dla niego, bo nie wykluczone, że słabiutkiego Burn'a rozłożyłaby na łopatki średniej wielkości wadera. Czyli co, nie dość, że odczuwa gniew na cały świat, to jeszcze nie może go rozładować bijatyką, przez co jeszcze bardziej się denerwuje? Fatalnie, błędne koło... Także ten, widać, że basior, choć na co dzień raczej wyglądający na normalnego, jest raczej taką tykającą bombą, miną, która może wybuchnąć pod wpływem malutkiego, z pozoru niewinnego, nawet niezauważalnego dla nieuważnego obserwatora bodźca, i zalać świat potokiem wulgaryzmów i destrukcji tak wielkiej, na jaką tylko stać niedużego Blackburn'a. Na co dzień chodzi on raczej, choć nie do przesady nadąsany, trochę z niego mruk, ale uwaga, tylko trochę, bo zbyt dużo w nim przecież młodzieńczej, ognistej energii, siły i woli walki, o tym tu przecież było wcześniej wspomniane, by stać się poważnym, śmiertelnie obrażonym na świat. Nie może chodzić przybity, to się w ogóle kłóci z całą istotą basiora o ciemnym futrze. Nie nie, on jest tylko bardzo niecierpliwy, co za tym idzie trochę niekulturalny, czasem zaczepny, czasem mruczy jakieś sarkastyczne teksty pod nosem, tudzież obelgi. Rozpiera go energia, to widać, zawsze musi coś robić i, co jest zaletą, łatwo się nie poddaje, a porażek wcale nie znosi tak źle - po krótkim czasie jest gotowy spróbować jeszcze raz. Lubi udawać takiego męskiego, samowystarczalnego, obojętnego na świat i niebezpieczeństwa... Jak wiele w tym prawdy to ja nie wnikam, pewnie niewiele, ważne, że jak zaproponujesz mu pomoc, to już możesz szykować się na ostry gniew tego kurdupla. Tak naprawdę nie stroni od towarzystwa i lubi, gdy coś się dzieje, choć czy od razu by się do tego przyznawał... Lubi udawać obojętnego... Tak, nie przyzna się on do jakichkolwiek z grubsza wilczych uczuć, na przykład nie zdradzi nikomu swojego przywiązania, z którym, trzeba przyznać, wcale nie tak trudno u niego. Cóż, puenty żadnej ładnej akurat tutaj nie wymyślę, ważne, że o Blackburn'ie wiecie niemal już wszystko.
Lubi: Lubi aktywność fizyczną i treningi, wojsko i wszystko, co związane z walką. Z niewiadomych przyczyn uwielbia wielkie, ciemne lasy: Tysiącletnią Puszczę, zamgloną Przełęcz Shuryo czy nawet wierzchni obszar Lasu Śmierci, a jego ulubionym kolorem jest szmaragdowy. Ciągnie go nieco do tajemnic i przygód.
Nie lubi: Słońca, upału, jasnych kolorów, miejsc typu Mizu no Yume, szczeniaków... Choć kiedyś chciałby zostać ojcem.
Boi się: Nie wydaje mi się, żeby miał jakieś typowe fobie, ale oczywiście żaden z niego mocarz, jak każdy przestraszy się wielkiego smoka, mrocznego, głębokiego jeziora, poczuje dyskomfort stojąc na szczycie górskiego szczytu itd.
Aparycja: Pierwsze i najważniejsze - basior jest bardzo niski. Nie raz był z tego powodu wyśmiewany i ma na tym punkcie kompleks. Można by to jeszcze przekuć w zaletę, gdyby był mocniej zbudowany, miał silniejszy kark i większą szczękę, ale i tu dup... ale i tu pudło, bo bardzo brakuje mu masy mięśniowej. Nie potrafi wyrobić. Dlaczego? Nie wiadomo. Nie jest wychudzony, tyle dobrze. Pysk ma mały i smukły. Sierść jest koloru ciemnobrązowego, powiedziałabym, że to ładny, mahoniowy odcień, zmieszany z krwistą czerwienią, przechodzącą z kolei niekiedy w ognistą pomarańcz (rudość...?). Oczy jego są czerwone, co jest największym atutem i największą tajemnicą dla ciemnobrązowego wilka. Nosi swój talizman - czerwony szalik.
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja: Haha, głupie pytanie. To oczywiście wojownik, żołnierz. Czasami nie wyrabia na treningach, to prawda, to trzeba przyznać, ale służba w armii to sens jego życia.
Żywioł: Charakter sugerowałby ogień, wygląd ogień lub coś z kategorii mrok/śmierć, a tu nie, bo powietrze. Jakby biedny basior nie miał już wystarczająco ciężko w życiu...
Moce: 
-Wywoływanie pojedyńczych podmuchów wiatru. Proste, logiczne, naturalne dla żywiołu.
-Możliwość ograniczenia zużycia powietrza w organiźmie bez większych szkód dla ciała - tłumacz sobie jako nieco ułomne oddychanie pod wodą. Black i tak nie lubi wody...
-Latanie... póki co idzie raczej średnio i basior zdołał wznieść się na jakiś może metr, półtora... Może zmienimy nazwę na wysokie skoki i szybszy, mniej męczący bieg (radziej i lżej stawia łapy na ziemi)?
-Coś, co on sam nazywa Nawałnicą - zmiana pogody. Niebo zachodzi chmurami, zrywa się wiatr. Jak wyżej, nie idzie zbyt dobrze.
-Niewidzalność - któraś z części ciała basiora o ciemnej sierści rozpływa się w powietrzu i wraca na własne jego życzenie. Tak, któraś z części, bo jak dwie powyższe, moc nieopanowana.
Umiejętności: Nie jest umięśniony - nie umie walczyć. Kondycję i wytrzymałość też ma żałosną, na próżno tutaj szukać pozytywów. Jedyną jego nadzieją jest rozwijanie własnej prędkości i zwinności za pomocą magicznej zdolności latania, ale on nie jest zainteresowany, no gdzie, po co trenować ucieczki? Z racji tego, że cały swój czas uparcie poświęca treningom sprawnościowym, nie ma czasu na uczenie się czegokolwiek, co niezwiązane z walką - żadnych przyziemnych spraw typu śpiew, malowanie.
Historia: Nie jest to długa, ani porywająca historia. Blackburn nie jest wyrzutkiem, nie jest wybrańcem, nie jest jedynym ocalałym z całego klanu. Urodził się natomiast spory kawał drogi stąd w gęstym, szmaragdowym lesie, w rodzinie wilczych samotników... Rodzinie? Czy to nie za dużo powiedziane? Basior wychował się bez ojca. Nic takiego, żadna tragedia, po prostu związanie się jego z matką Burn'a było decyzją nieprzemyślaną, i kiedy ta była w ciąży, zrobili sobie coś w typie rozwodu. Zdarza się. Matka tego zbyt mocno nie przeżywała - była silną, samodzielną waderą. Niektórzy powiedzieli by, że chamską. Rodzeństwo? Jeden brat, Bruno. Zmarł niedługo po narodzeniu. To się czasem w puszczy zdarza. Tak więc, dzieciństwo spędził Blackburn sam ze swoją matką. Nauczył się, czego miał się nauczyć, a w wieku nastoletnim postanowił ją opuścić. Dlaczego? Nigdy nie zbudowali zbyt mocnej więzi. Bardzo często się kłócili, a Tamal nie była też zbyt opiekuńczą waderą. W dodatku, ile można było tak żyć w samotności? Oni sami, w jednym lesie. Bez przyjaciół, znajomych, watahy... Trzeba było to przerwać. Blackburn opuścił dom i ruszył w podróż. Wiecie, że pierwszą watahą, jaką w życiu spotkał, była właśnie ta? Wataha Porannych Gwiazd... postanowił spędzić tu trochę czasu.
Rodzina: 
*Ojciec - nieznany.
*Matka - Tamal. Wadera o kruczoczarnej sierści, sylwetce smukłej jak u geparda i podobnej jemu zwinności. Po niej Blackburn odziedziczył żywioł. Podobno paskudna z charakteru.
*Rodzeństwo - Bruno. Basior, który zmarł we wczesnym dzieciństwie. 
Zauroczenie: Ma oczy szeroko otwarte...
Partner/ Partnerka: brak
Potomstwo: brak
Patron: Choć z charakteru jest bardzo podobny do Musuko, sam wepchnął się pod skrzydła Tatakiego.
Talizman: Materiałowy szaliczek w kolorze krwistej czerwieni. Ot, zwykły dodatek, znaleziony gdzieś po drodze. Pasuje mu do oczek.
Towarzysz: Brak, aczkolwiek pragnie jakiegoś znaleźć
Cel: Samorozwój? Przeżycie ekscytującego życia? Gdzieś w oddali majaczy się założenie rodziny...
Inne zdjęcia: brak
Dodatkowe informacje: 
*Jest bardzo religijny
Przedmioty: brak
Statystyki: 
Siła: 3 ; Zwinność 10 ; Siła magiczna: 15 ; Wytrzymałość: 4 ; Szybkość: 8 ; Inteligencja: 10 ;
ZK (Złote Krążki): 0
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel: Mineola (Hw)
Szablon
NewMooni
SOTT