czwartek, 22 czerwca 2017

Od Vincenta do Mavis

Piach pod nami był mokry i nieco chłodny, osiadał na mym futrze, tworząc wilgotne grudki, ale nie było w tym niczego, co mogłoby mi zawadzić. Patrzyłem z zachwytem na taflę morza mąconą delikatnymi falami. Woda poruszała się opieszale, a na jej powierzchni tańczyły setki odcieni pomarańczy, złota i czerwieni. Gasnące za horyzontem słońce rzucało ciepłe kolory na puszyste chmury. Barwy kontrastowały ze sobą: oranż płonącej kuli, granat wieczornego nieba. W twarz dęła mi subtelna bryza, ciepła i słona. Wziąłem głęboki wdech morskiego powietrza, przetrzymałem je w płucach, by wypełniło mnie w całości, po czym wypuściłem poprzez długi, okraszony rozkosznym mruknięciem wydech.
- Czuje dokładnie to samo, co ty, Mavi. Po tym wszystkim nawet brudna kałuża jest cudownym widokiem. A takie morze? - wskazałem łapą pozłacaną taflę wody. - To widok wręcz nieziemski.
Skinęła głową. Poczułem jak wadera opiera głowę o mnie, przysuwając swe ciało bym je podparł. Usłyszałem ciche westchnięcie. Mavis przymrużyła lekko oczy, oddając się tej chwili, podczas gdy ja siedziałem nieco sztywno, a mój oddech przyśpieszył nieznacznie. Przytuliła się do mnie. Nie pierwszy przecież raz, jednak...
Poczułem się jak wtedy w Podziemiach, gdy Mavis polizała mnie w nos. Myślami wróciłem do tej chwili. Język beżowej wilczycy czule muskający mnie po zakończeniu pyska, dający upragnioną odrobinę ciepła w tamtejszym zimnym i pustym świecie. Przyjemne mrowienie przebiegło wówczas całe me ciało: od nosa poprzez cały kręgosłup, rozeszło się po łapach czyniąc je miększymi, kończąc na ogonie, wprawiając go w nieśmiały ruch uciechy. Przez moment me serce poruszyło się mocniej, pobudziło krew, zalałem się rumieńcem. Zakłopotanie i przyjemne ciepło w jednym, ale przede wszystkim konsternacja. Zdumienie tak intensywne, iż odebrało mi mowę. Patrzyłem na Mavi, czekając na jakieś słowa, choć sam do końca nie byłem pewien czy trzeba cokolwiek tłumaczyć. To nie był zwykły, przyjacielski gest, ani chybi. Jednak nie było wtedy czasu, by nad tym rozmyślać. Tak wiele miałem do przemyślenia...
Zastanawiałem się, czy Bryź zapisał w sobie ten moment. Czy mógłbym odtworzyć go i przeżyć jeszcze raz?
Me futro zmierzwiła bryza, teraz jednak była nieco silniejsza i zdecydowanie chłodniejsza. Dreszcz zdołał wytrącić mnie z rozmyśleń, przywracając do chwili obecnej. Zamrugałem nieco zaskoczony tym, jak nagle zrobiło się ciemno. Słońce zdążyło skryć się za linią morza, pozwalając księżycowi zawładnąć niebem. Na firmamencie poczęły pulsować odległe, srebrzyste ciała niebieskie coraz bardziej odznaczające się na ciemniejącym nieboskłonie. Wyraźnie się ochłodziło, a i wiatr przybrał na sile: mocniej wzburzał morskie fale, których szum słyszalny był z oddali, jak i rozdmuchał kłębiące się na niebie chmury, zapowiadając czystą, granatową noc. Mavis nadal trwała wtulona we mnie. Wilczyca oddychała głęboko i spokojnie, jakby pogrążona w półśnie. Tak bardzo poddałem się myślom, iż nie zauważyłem jak zapada noc.
- Hej, Mavi... - szepnąłem do ucha przyjaciółki.
- Hmm? - mruknęła sennie; może rzeczywiście drzemała?
Opierała się całą sobą o mnie; czułem ciężar wadery, ciepło jej ciała i miękkość beżowego futra. Wtulona w szarą sierść swojego przyjaciela udała się na spoczynek, pewna, że przy nim może bez obaw zatracić się w marzeniach sennych. Widziałem jej subtelny uśmiech. Ufa mi i oddaje w me łapy własne bezpieczeństwo. Wie, że nie pozwolę jej skrzywdzić. Ja też to wiem. Przysiągłem sobie sprawować pieczę nad każdym członkiem watahy. Teraz jednak miałem pewne wątpliwości, czy aby nie tworzy się wie mnie podział na tych, których będę chronił bardzo i bardziej.
- Słońce zaszło - uśmiechnąłem się szeroko. Delikatnie skubnąłem ucho przyjaciółki, by choć trochę ją rozbudzić. - Mała Mavi idzie spać?
Otworzyła oczy, odnajdując wzrokiem miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą wisiała ognista kula. Widząc blado-granatowe niebo zdziwiła się nieznacznie. Odsunęła się ode mnie, co przyjąłem z lekkim żalem. Rozejrzała się po okolicy, po czym zwróciła się do mnie nie ukrywając nutki zakłopotania:
- Och, wybacz... jestem trochę zmęczona po tym wszystkim. Przysnęło mi się.
- Wybaczam i nie chowam urazy. - wstałem, strzepując z siebie piach i pobudzając ciało. - Widocznie ta plaża i szum morskich fal mają jakieś magiczne zdolności, bo też troszkę odpłynąłem.
- Zasnąłeś?
- Zamyśliłem się nieco. Ale nadal będąc czujnym! - dodałem dumnie. Odchrząknąłem następnie, mówiąc z charakterystyczną dla mnie troską: - Jeśli jesteś zmęczona to możemy wrócić do siebie.
Pokręciła głową. Jęła się wyciągnąć, przygotowując swe ciało do niedalekiego wysiłku. Podziwiałem zgrabną sylwetkę wilczycy, gdy moją uwagę zwrócił odgłos odbiegający z tyłu, z lasu. Odwróciłem się przez ramię, dostrzegając w koranach drzew gwałtowny ruch. Wątłe gałązki najwyższych partii łamały się, gdy brykająca, ruda kita poń hasała. Zaraz ukazała mi się druga wiewiórka, goniąca tę pierwszą. Obydwie skakały z konara na konar, mącąc swym zachowaniem nocną ciszę. Czy nie powinny już spać w dziuplach?
- Skoro nie jesteś tak bardzo zmęczona to może pójdziemy głębiej w las i coś zjemy? - zaproponowałam, odwracając się z powrotem do towarzyszki. - Albo poganiamy wiewiórki.
Wskazałem nosem roztańczone gryzonie, one jednak zdążyły już zniknąć w gęstych koronach drzew.
- Myślę, że to dobry pomysł. W sensie z jedzeniem. - Mavis zerknęła w stronę morza. Tafla wody odbijała w sobie ciemność nocnego nieba, przez co ciężko było wyłapać linię oddzielającą niebo od akwenu. - Cóż, i tak niewiele mamy tu do roboty. Może jak już Esmeralda zdejmie nam te bandaże to wrócimy na plażę, żeby popływać?
- Świetny pomysł! Zwłaszcza w upał! A teraz choć - wskazałem ruchem głowy leśną gęstwinę. - upoluje ci coś do jedzenia.
Mavis zmierzyła w moją stronę, lecz wtem stanęła w miejscu i zmierzyła mnie krzywym spojrzeniem.
- Że TY coś dla mnie upolujesz? - zaznaczyła w tonie swego głosu, iż me słowa niezmiernie ją uraziły. - Skąd pomysł, że sam będziesz polować?
- Nie twierdzę, że nie dasz rady. - rzekłem spokojnie, finezyjnie się uśmiechając. - Chodzi mi o to, byś nie zrobiła sobie dodatkowej krzywdy. Wiem, że łapa nadal cię pobolewa. Poza tym, Esmeralda by mnie unicestwiła, gdybyś po naszym „bezpiecznym” spacerku odniosła dodatkową kontuzję.
Żachnęła się na niby, dumnie zarzuciła głową i z królewsko naburmuszoną miną ruszyła w stronę gęstwiny. Minęła mnie bez słowa, dla zaczepki szturchnąwszy puszystym ogonem w nos, po czym skoczyła w krzewy i jęła się przez nie przedzierać.
- Tylko ostrożnie! - zawołałem za nią, na co odpowiedziała mi śmiechem:
- Vin, czy ty kiedykolwiek przestaniesz martwić się o wszystkich wokół siebie?
Przebiła się przez zbitą roślinność, wołając bym się pośpieszył. Nie marnując ani chwili zacząłem przedzierać się przez drapiące krzewy, mając w głowie słowa przyjaciółki. Nie, nigdy nie przestanę - odpowiedziałem sobie sam, widząc przed oczami mych przyjaciół i pobratymców. A ponad ich wszystkich Mavis, którą, zdałem sobie sprawę, chronię bardziej niż kogokolwiek innego. Jest osobą, z którą dziele swe troski i radości, me najskrytsze tajemnice. Z którą mogę i chcę przebywać cały czas bez obawy przed jakimkolwiek wygłupem, bo wiem, że akceptuje mnie takim, jakim jestem. Ta świadomość przypomina jak bliską jest mi osobą, że ufamy sobie bezgranicznie i dokonamy dla siebie rzeczy niemożliwych.
A jednocześnie dawała alarmujące odczucie, że stoję na granicy pewnych przerażająco silnym emocji względem przyjaciółki...

<Mavis? Przepraszam za zwłokę...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT