czwartek, 31 sierpnia 2017

Od Karo cd Lelou

— Jak zawsze — stwierdziłam. Już po chwili wysunęłam w powietrzu cztery kończyny, oplatając zwierzę. Uniosłam dzika kilka łap nad ziemią, tak, aby nie szurał o grunt. Każdy vector trzymał jedną nogę, przez co stwór zawieszony był brzuchem do góry. Musiało to wyglądać dość komicznie, odpowiadało mi jednak o niebo bardziej, niż obejmowanie go nadprogramowymi łapami w talii, o ile tak to możemy nazwać.
— Poradzisz sobie? — zapytał troskliwie basior. Używanie vectorów, podobnie jak echolokacji, jakoś nigdy szczególnie mnie nie przeciążało, w odróżnieniu od tych bardziej wymagających mocy. Te… Cóż, prawie ciągle mi towarzyszyły, nie było więc powodu do zmartwień.
— Na spokojnie — odpowiedziałam, odwracając się. Do jaskini Dakoty mieliśmy jakieś dziesięć minut drogi, najlepiej więc było nie zwlekać. Ruszyłam w tamtym kierunku, sztywno trzymając martwe zwierzę. Powalenie dzika nie było tak satysfakcjonujące, jakby się mogło wydawać. Zwierz kwiczał przez cały czas i uciekał w przerażeniu… Potrząsnęłam głową. Jesteśmy drapieżnikami! Takie zachowania leżą w naszej naturze. To coś, na kształt kręgu życia. Co innego dostarczać sobie posiłek, a co innego maltretować niewinne stworzenia!
Po części było mi głupio, że nic nie powiedziałam podczas pochówku. Nie byłabym w stanie jednak dopowiedzieć cokolwiek więcej, niż Lelou. To były zupełnie obce nam istoty. A pomimo tego wszyscy się nimi przejęli. Mimo że nasza wataha składa się z drapieżników. Uśmiechnęłam się delikatnie do tej myśli… Tak, w gruncie rzeczy, nie taki wilk straszny, jak go malują.
Poćwierkiwanie nieświadomych niczego ptaków towarzyszyło nam całą drogę. Było dziwnie radosne, nie pasujące, do ogólnych nastrojów. Miałam ochotę charknąć na te wszystkie istoty, aby przestały. Nie zrobiłam tego jednak.
Zastanawiało mnie, czy dzik waży więcej, niż za życia? Zapewne tak. Ta istota była istnym skarbcem mięsa. Nikogo nie zdziwi, jeśli powiem, że nie należała do najlżejszych? Stwór mógł ważyć tyle, co dwie nogi konia? Może nie licząc kopyt. Odłożyłam go kilka metrów od jaskini, gdy byliśmy na miejscu.
— Zajrzę do nich — stwierdził Lelou — odpocznij.
Zaczerpnęłam trochę powietrza. Trzymanie czegoś w vectorach niespecjalnie mnie męczyło, aczkolwiek po wykonanej pracy miałam wrażenie, jakby nagle dodatkowe ręce stały się trochę cięższe, niż były. Po kilku minutach miało ono jednak minąć.
— Nie ma takiej potrzeby, pójdę z tobą — odparłam. Przeszło mi jednak przez myśl, czy mówiłam serio, gdy przekroczyłam próg jaskini, dostępując wręcz posępnej atmosfery.
~ Wszyscy dają z siebie, co tylko mogą, spójrz na to z tej strony — zauważyła Molly.
Kiwnęłam głową. Dragonixa podeszła do nas.
— Coś się stało? — zapytała wadera. Jej głos wyrażał zmęczenie. Powinna się przespać, acz w zaistniałej sytuacji miała na to marne szanse. Lelou miał naprawdę świetny pomysł, aby dla nich zapolować.
— Właściwie, to przynieśliśmy wam coś do jedzenia — wytłumaczył Lelou.
— Jest odrobinę od jaskini — dodałam. Wadera kiwnęła głową.
— To miło z waszej strony — powiedziała — podzielimy się na grupy i zjemy. Ktoś musi stale być przy pacjentach.
— Możemy pomóc — zaproponowałam. Dragonixa pokiwała głową, przecząco.
— Nie ma takiej potrzeby, jest tu nas i tak dość sporo. Możemy wychodzić jedynkami.
Niedługo po tym dialogu opuściliśmy jaskinię medyków. Niektóre zwierzęta były już o wiele sprawniejsze, inne dochodziły do siebie. Były też takie, dla których kolejne minuty mogły stać się decydującymi.

<Lelou? Wzięło mnie coś na dziwne jednostki miar i wagi xd>

Od Lelou do Karo

Skryty razem z Karo w krzakach, na spokojnie obserwowałem niczego nie podejrzewającego dzika, który właśnie grzebał długim ryjem w ziemi w poszukiwaniu pożywienia. Dość sporych rozmiarów jak na swój gatunek, a gdy spojrzałem nań nieco z boku - dostrzegłem, że kły miał również imponujące, długie i ostre, które to, choć upaprane glebą, budziły respekt. Z całą pewnością był wystarczającą wielką masą mięsa, by nasycić zielarzy, uzdrowicieli i medyków - nawet nie jeden raz.
Nadal nierozwiązana pozostała jednak kwestia przeniesienia tego giganta, gdy już go upolujemy. Jeśli nam się to w  ogóle uda - do pomysłu podchodziłem raczej sceptycznie, na niego potrzeba było zdecydowanie więcej wilków, by polowanie zakończyło się sukcesem.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł - stwierdziłem zatem, choć dzicza woń była naprawdę obiecująca. - Jak niby zamierzasz go przenieść?
- Użyję vectorów - odparła, jakby to była najoczywistsza rzecz w świecie. - Idziesz?
Przez chwilę miałem ochotę wytknąć jej, że sama, nawet z pomocą dodatkowych łap, nie da rady unieść aż tylu kilogramów, postanowiłem ugryźć się jednak w język. Sam przecież zaproponowałem to polowanie, a nie wiadomo kiedy znaleźlibyśmy kolejną zwierzynę. No i przecież zawsze mogę pomóc, prawda?
- Idę - przytaknąłem, mrużąc nieco oczy i oceniając odległość dzielącą nas od dzika. Niecałe dziesięć metrów w linii prostej, ale na drodze stoi nam trochę krzaków, po starannym ominięciu ich, wyjdzie pewnie jakieś dziesięć.
Chciałem też zastanowić się nad taktyką - czy atakujemy równocześnie z jednej strony, od tyłu, czy też jedno z nas rusza okrężną drogą i czeka, aż drugie zwabi dzika nieco bliżej? A może lepiej, gdybym zaatakował zwierzę z powietrza? Albo gdyby tak...
Karo jednak nie dała jednak mi nawet możliwości zakończenia dumania nad strategią - zamiast tego, poruszyła leciutko ogonem i wystrzeliła jak z procy, zgrabnie omijając przeszkody w postaci krzewów.
Na ułamek sekundy zamarłem, niepewny, co właściwie powinienem zrobić. Dopiero kiedy moja partnerka wybiegła na polanę, długim susem pokonałem znaczną odległość i zacząłem biec za waderą, która z kolei zmierzała w stronę dzika.
Zwierz, zaalarmowany nagłym hałasem, gwałtownie wyjął ryj z ziemi i odwrócił łeb - a kiedy dojrzał dwa wilki biegnące prosto na niego, zakwilił przeraźliwie i wciągnął jedzone właśnie dżdżownice, by czym zaczął przebierać raciczkami w błocie, rozbryzgując dookoła breję. Zaraz zaczął też uciekać w stronę Shinrin, cały czas wydając z siebie piskliwe odgłosy przerażenia.
Zakląłem - niekoniecznie pod nosem - przyspieszając, by nie stracić dzika z oczu. Pomimo swojej wagi i stosunkowo krótkich nóżek, poruszał się zaskakująco szybko, lawirując między drzewami. W chwili, gdy myślałem, że już go nie dogonimy, w sukurs przybył nam wystający, sękaty korzeń, o który to dzik w szaleńczej ucieczce zaczepił racicą, padając jak długi na mokrej trawie i opadłych liściach, ślizgając się po mokrej powierzchni. Spróbował jeszcze wstać, rozpaczliwie machając kończynami na wszystkie strony i próbując nas odstraszyć swoimi zębami, utrata równowagi zrobiła jednak swoje - doskoczyłem do jego szyi, kłapnięciem szczęk przegryzając tętnicę stworzenia. Z rany strumieniem trysnęła jasnoczerwona ciecz, plamiąc sierść na moim torsie, zanim nie odskoczyłem - dzik natomiast zakwilił rozpaczliwie po raz ostatni, przez jego ciało przebiegł konwulsyjny dreszcz i... znieruchomiał.
Westchnąłem głęboko, patrząc na upolowane stworzenie. Każdego innego dnia byłbym z nas dumny, że zdołaliśmy upolować dzika, teraz jednak, patrząc na martwe ciało, poczułem coś na kształt wyrzutów sumienia - przypomniał mi się widok ofiar Asriela.
Karo podeszła do mnie, biorąc głęboki wdech. Chwilę jeszcze odpoczywaliśmy, regenerując utraconą podczas gonitwy energię. W końcu jednak przeciągnąłem się, patrząc na rozciągnięte na ziemi, ciężkie truchło, do którego zaczynały już zlatywać się muchy i inne owady.
- Jesteś gotowa? - zwróciłem się do partnerki.

< Karo? >

Od Karo cd Lelou

Uniosłam uszy, zdziwiona. Polowaniu? Szczerze powiedziawszy, nie wyobrażałam sobie, abym była w stanie chociażby tknąć cokolwiek do jedzenia, a wątpiłam, aby basior był głodny. Dlaczego więc…?
— Nie miałabym — przytaknęłam — ale czemu?
Basior lekko poruszył łebkiem.
— Chciałbym jakoś podziękować medykom, zielarzom i uzdrowicielom… Poza tym, na pewno od nocy niczego nie jedli. — Przez moją twarz przebiegł blady cień uśmiechu. No, tak, siły medyczne naszej watahy w tej chwili dają z siebie wszystko, aby zminimalizować liczbę ofiar. Zajmują się pacjentami, ale kto zajmie się nimi?
— To świetny pomysł — odparłam.
Gorszym pomysłem było jednak znoszenie do jaskini pełnej konających zwierząt martwego posiłku, również w zwierzęcej postaci.
— Tylko… Może lepiej połóżmy je wtedy gdzieś z boku? — zasugerowałam.
— Też o tym pomyślałem — skinął głową. Letni wiatr znów wydał się dziwnie chłodny, chociaż w mniej przerażający sposób. Przeszła mnie nagle myśl, że to za pewne nie jest ostatnia taka sytuacja. Zwierząt było wiele, wiele też nie przetrwa. Możliwe, że niedługo konieczny będzie kolejny pochówek. Tegoroczny koniec lata chyba nie będzie najprzyjemniejszym dla watahy.
— Zostawimy je gdzieś z boku — stwierdził Lelou. Skinęłam głową, a następnie ruszyłam w kierunku lasu. Właściwie, polowanie było nam potrzebne. Chwila skradania się, w skupieniu, wybijania łap w biegu, oraz kulminacyjny moment śmierci ofiary… Ech. Chodzi mi o to, że przez kilkadziesiąt następnych minut skupić się będziemy mogli tylko na tym. Teraz będzie to naprawdę przydatne.
Już po krótkiej chwili wyczułam dość intensywny zapach. Kierowana wonią, wybiegłam w kierunku, z którego się wydobywała. To bez wątpienia był jakiś dzik. Co prawda, z dzikiem łatwo może nie być, acz mięsa z tego, co nie miara.
— Nie jestem pewny, czy to taki dobry pomysł — odezwał się partner, najwidoczniej również czując dziczą woń. — Jak niby zamierasz go przenieść?
— Użyję vectorów — stwierdziłam — idziesz?

<Lelou?>

Od Lelou do Karo

Mama po chwili skończyła mówić. Westchnęła głęboko i cofnęła się o krok, przebiegając wzrokiem po wszystkich obecnych.
- Czy ktoś chciałby dodać coś od siebie? - zapytała. Wtedy właśnie udało nam się złapać kontakt wzrokowy - skinęła w moją stronę zachęcająco łebkiem. Doskonale wiedziałem, co chce mi przekazać. Karo miała rację, powinniśmy pożegnać ich tak, jak należy - jedno z nas choć powinno się wypowiedzieć. Dlatego podszedłem do Alfy, niepewnie wodząc wzrokiem po zebranych. Nigdy nie grzeszyłem zbytnim darem wymowy, nie miałem pojęcia, co właściwie powinienem powiedzieć w takiej sytuacji. Nie mogliśmy też jednak zrezygnować.
- Znałem je niecałą dobę - zacząłem, przymykając na chwilę oczy, by przywołać w myślach obraz zwierząt. - Nie wiem, jak miały na imię, skąd pochodziły, czemu konkretniej tam się znalazły, jak wyglądały ich dni, co właściwie czuły. Właściwie, nie zamieniłem z nimi ani słowa. Ale widziałem ich oprawcę. Widziałem warunki, w jakich musiały żyć. I razem z Karo wyprowadziliśmy je, pomimo że większość odeszła. Ale wszystkie zrobiły to jako wolne stworzenia, które walczyły do końca, pomimo strachu i bólu...
W tym momencie raptownie urwałem. Nawet wypowiedzenie tych paru zdań przyszło mi z trudem - spojrzałem na partnerkę, która szurała lekko łapą po piasku, najwyraźniej czekając na mnie. Nie mogła mnie zobaczyć, ale najwyraźniej domyśliła się, czemu nagle umilkłem - nie wykonała jednak żadnego ruchu, tylko pokręciła lekko pyszczkiem. Podszedłem zatem do niej.
Pożegnanie trwało jeszcze tylko chwilę - naprawdę zdziwiło mnie, jak uroczyście zostało przeprowadzone, pomimo że właściwie nikt nie znał tych stworzeń ani nie zamienił z nimi ani słowa. Wilki stały jednak teraz tutaj, żegnając wszystkie zmarłe ofiary Asriela w taki sposób, jakby były naszymi starymi kompanami. Po moim wnętrzu rozlało się coś na kształt przyjemnej fali ciepła - w takich chwilach byłem jeszcze bardziej pewny, że wszyscy stanowimy jedną wielką rodzinę. A w takich momentach stawaliśmy się jednością, która żegnała poległych.
Krótko później, wszyscy zaczęli się rozchodzić - pojedynczo lub w grupach. Mama spojrzała jeszcze na mnie przelotnie, razem z tatą zaraz jednak odeszli w towarzystwie Riki, Mavis i Vincenta - dołączały się do nich co jakiś czas inne wilki, wymieniając szeptem między sobą jakieś uwagi.
- Idziemy? - zwróciłem się do wadery, a ta przytaknęła. We dwójkę w ciszy ruszyliśmy z powrotem w stronę jaskiń. Pochłonięty myślami, ledwo zwracałem uwagę na drogę, którą podążaliśmy - raz czy dwa o mało co nie doświadczyłem bliskiego spotkania z pniem drzew, a nie zliczę, ile razy potykałem się o wystające korzenie.
Przypomniałem sobie o tym, co obiecałem w duchu zrobić dla medyków, uzdrowicieli i zielarzy, którzy zapewne nawet teraz pracowali bez chwili wytchnienia, próbując utrzymać przy życiu i pomóc w odzyskaniu zdrowia reszcie zwierząt. Zapewne większość z nich nawet nie miała kiedy zmrużyć oka od tego czasu, nie wspominając nawet o przełknięciu czegoś. Nie wiem, czy dobrze by to odebrali, gdyby tak jednak zostawić upolowaną zwierzynę gdzieś z boku i zawołać choć część, by mogli odzyskać siły...
- Karo - zaczerpnąłem przesyconego zapachem żywicy powietrza, spoglądając kątem oka na partnerkę. - Miałabyś coś przeciwko kolejnemu polowaniu?

< Karo? >

Od Karo cd Illyi

Wiecie co? Czuję się zaskoczona. Spodziewałam się… No nie wiem, krasnoludów, na przykład? Nie, nie, to by było za proste. Wynajmijmy armię trupków, będzie zabawnie. Roztrzaskałam kolejnego truposza, uderzając w niego vectorami. Cóż, jakiś czas temu mogłabym powiedzieć, że nie będzie ich nieskończoność… Ale, he, niestety Kyria nauczyła mnie, że jest taka możliwość. Jeden z kościotrupów usadowił swoje kościste palce w moim grzbiecie. Poczułam nieprzyjemne mrowienie, gdy wbił je w skórę, ukrytą pod gęstym futrem. Mocnym ruchem ogona oderwałam mu czaszkę, powodując tym samym jego rozpad. Okropnie kruche były te istoty. Do prawdy, czyżby za czasów świetności brakowało im białka, przez co kości stały się łamliwe?
Okej, fakt, nie byli to godni przeciwnicy, acz ich ilość mogła zaważyć nad zwycięstwem. Wystarczyło przecież tylko, aby nas unieruchomili i pach, tyle by z nas było. Średnio wykwintny koniec. Musieliśmy zastosować coś innego. Coś, co chociaż minimalnie ułatwiłoby sytuację. Tylko co taka niewielka wadera, oraz basior z rasy tankowanych, mogliby poczynić?
Rozesłałam długą falę po pomieszczeniu, chcąc się upewnić w jego rozkładzie. Nie mogłam pominąć żadnej opcji zwycięstwa.
Kiedy dojrzałam stalagmity, wystające z sufitu, coś przeszło mi przez myśl. Coś cho.lernie ryzykownego i głupiego… Czyli to, co tygryski lubią najbardziej.
— Ej, Illya! — zawołałam do basiora — uderz w ścianę!
Odpowiedź dobiegła do mnie po chwili, acz nie była satysfakcjonująca.
— Co?! — odkrzyknął, rozgramiając kilka potworów. Westchnęłam ciężko.
— Uderz tym swoim spasionym cielskiem w ścianę! Czego tu można nie zrozumieć?! — zawołałam. Jeśli wszystko ładnie poprowadzimy, czmychniemy bocznym korytarzem. Ewentualnie będzie z nas krwawa paoka, wolałam jednak nie dopuszczać do siebie tej opcji. No hej, to tylko waląca się jaskinia!
— Niby po co?! — żachnął się, wyraźnie zirytowany poleceniem. Westchnęłam ciężko.
— Zrób to, jełopie! — Ruszyłam w jego kierunku, przebijając się przez sypiące trupki. — A potem biegnij. Najszybciej, jak potrafisz!
Illya daleko do korytarza nie miał. Wystarczyłyby trzy mocne skoki, aby się wydostał z obleganej części. Mnie dzieliło ich troszkę więcej, ale anusz mogłabym się osłonić vectorami. No dobra, to nadal nie był mądry plan, ale wciąż do wykonania. Basior mruknął coś pod nosem, poddenerwowany, ale faktycznie, przy najbliższej okazji uderzył mocno w ścianę kilkukrotnie. Sufit zadrżał gwałtownie.
— Leć! — warknęłam, przyspieszając kroku. (Nie)umarłych przed sobą odganiałam vectorami, zdzielając jednego za drugim. Nie zmieniało to jednak faktu, że co poniektórzy delikwenci łapali mnie z sogon, lub łapy. Gdzieś w oddali usłyszałam pierwszy trzask. Drugi już wcale nie był tak daleko ode mnie. Straciłam rachubę już przy trzecim, niedługo po nim coś uderzyło jednak zaraz przede mną. Wyminęłam stalagmit, w panicznej próbie dotarcia gdziekolwiek. Kroki dzielące mnie od korytarza wydawały się teraz kilometrami. Wyskoczyłam, uprzedził by mnie jednak kolejny lecący kamień. Nagle potężna łapa wciągnęła mnie w głąb korytarza, oddzielając od walącego się terenu.
— Jesteś nienormalna! — wydyszał basior, jego głos nie wyrażał jednak oburzenia, a dziwną ekscytację.
— Nie odmówisz mi jednak zaradności — zauważyłam, dźwigając się na łapy. Raczej nigdy nie powiem tego głośno, ale Illya w gruncie rzeczy był NAWET przydatny.
Drgnęłam nagle, zaalarmowana. Pojedynczy kamyczek spadł nagle z ogromnego wysypu skał. Zaraz po nim pojawił się jednak następny, większy, który już po chwili miał w nas uderzyć. Kamień zatrzymał się jednak w powietrzu, podtrzymany przez mój vector.
— Lepiej się stąd wynośmy — mruknął basior. Kiwnęłam głową, a następnie już oboje wybiegliśmy wzdłuż korytarza, kiedy to puściłam kamień vectorem. Mogliśmy odetchnąć dopiero, gdy kolejne przejście okazało się być mniejsze od goniącego nas kamienia.
— Jak wrócimy? — zapytał Illya.
— Labirynt ma wiele wyjść. Skupmy się na zadaniu. — Wzruszyłam ogonem, jakby to nie miało większego znaczenia.
Fakt, labirynt miał wiele wyjść. Żadne jednak nie było nam znane.
~ To zabawne — odparła Molly.
~ Co konkretnie? — dopytałam, chociaż ze średnim zainteresowaniem.
~ Jakim cudem ktokolwiek przydzielił do jednej drużyny ryzykantkę, oraz kogoś, kto nawet nie zwróci uwagi, że przed chwilą mógł przypłacić życiem? — zapytała. Ponownie machnęłam ogonem.
~ Jest tu nowy. Może nie wszyscy widzieli, jak mało nie przepłaca życiem.
Tulpa westchnęła.
~ Jeśli wasza dwójka wyjdzie z tego cało, w jakimś twoim śnie wyszczekam alfabet po starogrecku — powiedziała, dość niepewnym tonem głosu. I gdzie ten jej optymizm, ja się pytam?
~ Stoi — zgodziłam się stanowczo ~ chętnie to zobaczę.

<Illya?>

Od Karo cd Lelou

— Świat nie jest sprawiedliwy, Lelou — szepnęłam cicho, jakby stwierdzając oczywisty fakt. Wiatr wydawał się o wiele zimniejszy, niż każdego letniego dnia, na które jak co roku tyle narzekałam. W tej jednak chwili zatęskniłam za tym upierdliwym ciepłem. No już Karo, bądź dorosła.
— Tak — basior przytaknął. Westchnął ciężko, jakby z trudem było mu przełknąć tę myśl.
Wiecie co? Dorosłość ssie.
Taki szczeniak mógłby w takim momencie powiedzieć, że zmieni świat. Że sprawi, że przestanie być niesprawiedliwy. Tyle że… Nie. Na świecie jest jedna sprawiedliwość, która właśnie się dopełniła. Wszyscy zginiemy.
~ Wiesz co, Karo? — zapytała nagle Molly ~ cichaj. Twoje melodramatyczne nastawienie do świata nie polepsza sprawy. — Od niej też było słychać smutek, mimo że zgasiła mnie w identyczny sposób, jak zwykle.
Przez moment po prostu stałam, wtapiając się w nicość. W tym momencie cieszyłam się, że nic nie widzę.
Po chwili jednak położyłam łapę na łapie partnera.
— Zróbmy to, jak należy — odparłam, uśmiechając się smutno — nie żegnajmy ich stając gdzieś z tyłu.
Basior kiwnął głową. Delikatnie polizałam go w policzek, a następnie ruszyłam przed siebie, starając się ignorować sztywniejące nogi. Kiedy jednak znalazłam się wśród grona basiorów i wader, poczułam się nieswojo. Ot tak, z dnia na dzień, podzieliliśmy się tą wielką tragedią z niemalże wszystkimi. I wszyscy się zaangażowali. Zacisnęłam łapę na piasku. Lelou również stał koło mnie, łeb miał utkwiony gdzieś z przodu. Przez moment przeszła mnie fala dziwnego strachu. Powinniśmy coś powiedzieć, prawda? Ale co? Ledwo co znaliśmy te istoty.
Ashi mówiła coś, starając się gdzieś w całej tej wypowiedzi zachować pogodę ducha. Tak, aby zwierzęta, patrzące na nas z góry mogły uśmiechać się ukradkiem, widząc własny pogrzeb. Żeby mogły się cieszyć, że umarły w ciepłym miejscu, wśród dobrze życzących im istot. Sama nigdy nie umiałabym utrzymać takiej atmosfery. Jedyne, co mogłam o nich powiedzieć, to to, że byli prawdziwymi wojownikami. Silnymi duszami, potraktowanymi nieprawowicie przez brutala, podającego się na ofiarę.

<Lelou?>

środa, 30 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Przygnębiony, spojrzałem na świeżo skopaną ziemię, która kryła w sobie teraz ciała zwierząt, które jeszcze wczoraj szły razem z nami ścieżką - w stronę lepszego życia, jak byłem pewien wówczas. Teraz jednak łapały mnie wyrzuty sumienia: może gdybyśmy nie zmuszali ich do tak ciężkiej wędrówki, szczególnie w czasie burzy, większa część mogłaby przeżyć? Albo gdybyśmy sprowadzili prosto do nich medyków?
Zaraz jednak pokręciłem stanowczo łbem, usiłując strząsnąć natrętne myśli. Były w bardzo ciężkim stanie już wtedy, gdy znaleźliśmy je w lochach Asriela, a odejście w otoczeniu przyrody, jako wolne stworzenia, z całą pewnością musiało być lepsze, niż śmierć we własnej krwi i urynie, jako więźniowie szalonej, zmutowanej kozy. Musiały odczuwać jakąś ulgę...
Prawda?
Przegryzłem wargę, czując, jak po moim języku rozlewa się wąska strużka cieczy o metalicznym posmaku. Przełknąłem płyn, a z małej rany po chwili przestała już wypływać krew, piekło tylko lekko. Przez moje ciało przeszedł dreszcz - próbowałem wmówić sobie jednak, że to przez chłodny wieczór. Jakie prawo ja jednak w ogóle miałem, by myśleć o tak mało znaczącej rzeczy, gdy nie zdołałem uratować tamtych biedaków? Zadrżałem znowu na wspomnienie wielkich, wypełnionych przerażeniem oczu łani, która jako pierwsza chciała uciec, gdy chcieliśmy dać im ku temu okazję. A potem, gdy zamknęły się ostatni raz, a drobne ciałko sarny zostało wyniesione poza jaskinię medyków.
- Więc teraz Litore - stwierdziła cicho Karo, gdy ostatni dołek został zasypany.
No tak. Ciała zostały złożone tu, ale to na plaży - będącym zaledwie parę kroków stąd - miało się odbyć coś na kształt kolejnego symbolicznego pożegnania. Westchnąłem cicho, przypominając sobie, jak własnie będąc na Litore Somina, ja i Karo wyrzuciliśmy Asriela z powrotem do jego świata. Zakląłem pod nosem. Nie mógł się gdzieś zgubić czy coś?
- Ano - przytaknąłem, usiłując zachować możliwie obojętny ton głosu. Szliśmy razem z partnerką tuż obok siebie - ciepło jej ciała było jednym z nielicznych czynników, które teraz pozwalały mi trzymać się na własnych łapach. Cieszyłem się, że Nami nie była teraz obecna - wiedziałem aż za dobrze, jak źle znosi tego typu rzeczy. Wiedzieli to też rodzice, więc siostra została, pomimo tego, że chciała przyjść, aby pożegnać stworzenia - po cierpliwych namowach, została jednak ze szczeniakami w zastępstwie Vincenta, który był tu teraz obecny. Stał teraz tuż obok Mavis i rodziców, a łagodny uśmiech, który tak często gościł u niego, teraz został zastąpiony poważnym wyrazem pyska - patrzył uważnie na świeże groby, wyraźnie zasępiony.
Po krótkiej chwili marszu, przed nami wyrosła jednak plaża - a razem z nią i widok na morze, które powitało nas łagodną bryzą. Fale szemrały ciepło i przyjaźnie, jakby kompletnie nieprzejęte panującym wokoło ponurym nastrojem. Umilkły nawet mewy i większość ptaków - tylko mały rudzik przysiadł na gałęzi sosny nieopodal, ale jego trel, miast wesołego świergotu, bardziej przypominał marsz żałobny.
Mama, razem z tatą, powiedziała parę słów od siebie - przy Mizu no Yume obecna też była Dakota, jednak najwyraźniej, ponaglana obowiązkami, zdążyła już pójść. Obiecałem sobie upolować dla uzdrowicieli, zielarzy i medyków coś porządnego tak szybko, jak tylko będę mógł.
Teraz jednak skupiłem się na samym niebie, przez które mknęły chmury, ponaglane silnym wiatrem. Zupełnie jakby uciekały. Jakby były to te zwierzęta, które jeszcze wczoraj żyły...
- To nie było sprawiedliwe - mruknąłem do siebie, po chwili jednak dotarło do mnie, że powiedziałem to na tyle głośno, by usłyszała to Karo. Uniosłem zatem wzrok, spoglądając na partnerkę. - Przepraszam... tylko głośno myślałem...

< Karo? >

Od Ilyi cd. Karo

O jakim delikwencie ona mówi? To ona ma go załatwić, no nie? No nic, mówi się trudno. Najwyżej wjedziemy z buta (łapy) i wtedy zacznie coś kombinować. Ja tak naprawdę nie muszę nic robić, wystarczy, że wskoczę i rzucą się na mnie, prawda? Ale hej, wadera będzie mieć czystą drogę, tak sądzę...
Schodziliśmy powoli po kamiennych schodkach, rozglądałem się dookoła. Z każdym kolejnym stopniem w dół, powietrze robiło się... jakby to ująć? Cięższe? Nie lubiłem przebywać pod ziemią, zdecydowanie lepiej sobie radzę na powierzchni, w wodzie lub w górach, ale nie w podziemiach. Brr... Patrzyłem, jak wadera ostrożnie stawia łapy, jednak nie skupiała się na tym, co ją otacza. Tak jakby tego nie widziała lub nie chciała widzieć. Po chwili przystanęliśmy w końcu na jednym poziomie, jednak ciągłe schodzenie odrobinkę mi zbrzydło, czując mrowienie w łapach. Nie bolały, ale miałem wrażenie, że muszę stawiać kroki coraz to niżej.
– Ruszamy – powiedziała dość ozięble. Nawet głupi by się domyślił, że jeszcze do końca mi nie ufa i nie planuje na mnie polegać bardziej niż potrzeba.
Szliśmy i szliśmy. W pewnym momencie czułem, że kręcimy się w kółko. Wydaje mi się, że jest osobą rozważną i powinna się przyznać, jeśli zgubiła drogę. Nie będę jej mieć tego za złe, prawda? Nagle coś przylepiło się do mojego ogona. Natychmiastowo się odwróciłem, a moim oczom ukazała się mała szkarada. Mała, urocza szkarada. Przygryzała moją sierść, a kiedy zorientowała się, iż wiem o jej obecności, zaszarżowała na głowę. Udało mi się ją zdmuchnąć i szybciutko dogonić waderę. Nie szedłem przodem, bo ja to bym się na pewno zgubił, poza tym będąc na tyłach, nie muszę się gimnastykować i ciągle mam ją na oku.
Upadłem. Upadłem i to nie z byle jakim hukiem. Może nie jestem super ciężki, ale swoje kilogramy to mam. Spojrzałem przed siebie. Nie słyszała? Nie, jej uszy gwałtownie się poruszyły, więc musiała to słyszeć. Nie obchodziło jej to? Nie, to coś innego.
– Idź przodem, zaraz cię dogonię.
Kiwnęła głową i ruszyła z kopyta. Przykro, szedłem wolno, ponieważ takie narzuciła mi tempo, a teraz porzuca mnie tutaj (nieważne, że kazałem jej iść przodem) i ucieka z prędkością światła. Próbowałem wstać, ale na nic. Tak jakby ktoś zabawiał się z grawitacją. Warknąłem głośno, wyrażając swój gniew.
– Nie mam na to czasu – burknąłem.
Postanowiłem spróbować raz jeszcze, wkładając w to więcej siły niż wcześniej. Usłyszałem tuż za swym uchem śmiech, dziecięcy chichot. Kiedy spojrzałem za siebie... Zauważyłem całe stadko małych, uroczych szkarad. Rzuciły się na mnie i nie pozwalały się ruszyć, niektóre z nich zaczęły mnie otaczać. Potraktowali mnie jak jakiegoś jeńca, jak ofiarę dla swojego bożka. Gdybym wiedział, że skończę zjedzony przez maleństwa, przeżyłbym lepiej swoje dotychczasowe życie.
– Ej! Wstawaj!
Otworzyłem oczy i znów nerwowo rozejrzałem się wokół.
– Co się stało? – Wadera zmierzyła mnie wzrokiem. – To mi nic nie mówi.
– Zasnąłeś, najwidoczniej ta mała istotka zdążyła coś ci zrobić... – Wskazała na ciałko już martwej istotki. – I ty masz mnie ochraniać, dobre sobie...
– Tak, ja mam cię ochraniać – potwierdziłem jej.
Westchnęła i ruszyła dalej. Rzuciła jeszcze o jakiejś iluzji, śnie. No tak, łatwo mnie złapać w iluzję, ale z każdą kolejną jestem coraz to lepszy w ich złamaniu! Nie jestem dobrym przeciwnikiem dla istot, które pałają się do niszczenia umysłów, w końcu ja go tak średnio mam i używam... Taka prawda. Zacząłem truchtać za waderą.
– Dlaczego zgodziłaś się zabijać? Łatwiej byłoby się zająć szczeniakami, prawda?
Otworzyła pysk, ale nie zdążyła nic powiedzieć, ponieważ zostaliśmy zaatakowani. Oczywiście atak kościstego wilka skierowany był w jej stronę, nie w moją, ale ej, zdążyłem skoczyć i zablokowałem go własnym ciałem. Zdezorientowany truposz cofnął się odrobinę, po czym w jego towarzystwie pojawiły się kolejne dwa. Z każdą chwilą było ich coraz więcej. Uśmiechnąłem się i rzuciłem się do boju. Nowa znajoma radziła sobie świetnie, aż trudno stwierdzić, kto przyszedł w obronie kogo.

< Karo? Coś idzie 8] >

Od Karo cd Lelou

— Chodźmy — przytaknęłam. To była właśnie jedna z tych chwil, kiedy należało się zachować spokojnie, dojrzałe. Jedna z chwil, kiedy wolałabym być piszczącym szczenięciem, biegającym za ogonem matki. To jednak nie miało prawa nastąpić. Mogłam jedynie spiąć się w sobie, unieść głowę i pójść przed siebie, przygotowana na to, co będzie dalej.
A dalej mogło być tylko gorzej. Chyba faktycznie powinnam potraktować to w sposób, w jaki mówił Lelou. Przynajmniej umrą wolne. Tak, to na pewno lepsza śmierć, od takiej, w zaciszu własnej klatki, będąc zakutym w kajdany. Po całej tej farsie, nareszcie dostąpiły spokoju.
Miałam jednak gdzieś daleko promyk nadziei. Taki zaciszny, delikatny. Szeptał on sugestię, że część z nich na pewno się wykaraska, chociaż nie będzie to łatwe. Otrząsną się, zaczną żyć swoim życiem. Jeśli chociażby jeden z nich będzie szczęśliwy, pomimo trudów, jakie przeszedł, było warto.
Westchnęłam, robiąc kilka kolejnych kroków. Chciałam powiedzieć, że będzie dobrze, ale nie miało być. Chciałam powiedzieć, że damy radę, ale sama się wahałam. Chciałam powiedzieć cokolwiek, ale nie mogłam wysilić się na nic, co nie brzmiało by żałośnie. Wolnym krokiem, acz docieraliśmy do rzeki, która powoli sunęła wzdłuż brzegu, jakby nieświadoma tego, co się dzieje. Poczułam się nieswojo, czując zapach początkującej zgnilizny. Do rozkładu dojść nie mogło, ale u co po niektórych coś musiało zacząć się dziać, zważywszy na nieprzychylny zapach. Cóż. My je tutaj przyprowadziliśmy, my je więc odprowadzimy. Powoli odbicia dźwięków zaczęły malować ciałka, o wiele drobniejsze, od tych poprzednich. Jeśli był we mnie chociaż cień dobrego humoru, to właśnie wyparował. żołądek niemalże podszedł mi do gardła, gdy zobaczyłam porozkładane ciała. Pamiętałam jeżyka, oraz kota, które przenosiłam zeszłym nocy. One również znalazły się wśród martwych zwierząt. Westchnęłam smętnie. Wizja kopania stała się nagle o wiele mniej przyjemna, niż za szczeniaka.
— Więc… Pochowamy je tutaj? — zapytałam. Pamiętałam tę okolicę, jako dość ładną. Może, jeśli zwierzęta odejdą nad rzeką przeznaczenia, poczują się bardziej spełnione?
Głupia Karo, one już nic nie poczują. Teraz Owari się nimi zajmie. Mam nadzieję, że tak, jak na to zasługują.
Właściwie, tak też zrobiliśmy. Wykopaliśmy tutaj kilka dołków, chociaż poszło dość powoli, w ciszy. Po zakończeniu pracy, pochowaniu zwierząt, nastąpiła chwila długiej, ciągnącej się ciszy.
— Więc, teraz Litore — pomyślałam na głos.

<Lelou?>

wtorek, 29 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Szliśmy powoli w stronę jaskini Dakoty, by sprawdzić stan zwierząt - tym razem żadnemu z nas zbytnio się nie śpieszyło - ba,mogłem wręcz powiedzieć, że nasze tempo było powolne, szuraliśmy łapami po ziemi, jakby niepewni każdego kolejnego kroku. Nie miałem pojęcia przecież, co zastaniemy, gdy będziemy już na miejscu - większość stworzeń była naprawdę poważnie ranna, więc istniała możliwość, że nie zdołały przeżyć trudu podróży w burzy, szoku wywołanego tymi wszystkimi szramami i komplikacji po tych wszystkich przeprowadzanych eksperymentach i ranach.
- Myślisz, że jest bardzo źle? - zapytała smętnie Karo, wyraźnie równie przygnębiona, co ja.
Przez chwilę rozważałem odpowiedź w stylu "Na pewno wszystko będzie dobrze, wyliżą się!", wewnętrzny głos podpowiedział mi jednak, że nie jest to zbyt mądry pomysł. Partnerka była przecież wtedy tuż obok mnie i, nawet jeśli pozbawiona wzroku, doskonale zdawała sobie sprawę ze stanu zdrowia zwierząt.
- Nie wiem - przyznałem zatem szczerze, biorąc głęboki wdech. - Karo, naprawdę, nie mam pojęcia... wiesz, jak to wszystko wygląda...
- Wiem - potwierdziła cicho, smętnie stawiając łapę za łapą. Jaskinia Dakoty z każdą chwilą była coraz bliżej - w miarę, jak rosły moje wątpliwości co do odwiedzin.
- Ale nawet jeśli część... nie dała rady - podjąłem, nie dając rady jednak mówić wprost "umarły" - to jestem pewien, że były szczęśliwe z możliwości odejścia jako wolne stworzenia. - Może nie zobaczyły też słońca czy księżyca - spojrzałem na wciąż pochmurne niebo - ale widziały przecież zielone, rozciągnięte aż po horyzont tereny, za którymi roztaczały się ich domy. Widziały burzę, która ich płakała. Niebo płaczące nad dolą wszystkich cierpiących, płaczące z radości, że są wolne. Nawet jeśli część odeszła, zrobiły to jako wolne stworzenia, a nie króliczki doświadczalne.
- Mam nadzieję - mruknęła głucho w odpowiedzi. - Lelou...
- Damy radę. My ich stamtąd wyciągnęliśmy, damy radę się z nimi...
W tym momencie przekroczyliśmy próg jaskini Dakoty. W pierwszym odruchu cofnąłem się o dwa kroki, przerażony widokiem, jaki zastałem: każdy, nawet najmniejszy skrawek podłoża, zajęty był przez leżące nań stworzenia, a dwie medyczki w towarzystwie uzdrowicieli i zielarzy krzątały się między nimi, najwyraźniej wyczerpane po nieprzespanej nocy. Wszyscy pomagali, jak tylko mogli - przyłączyły się nawet niektóre stworzenia w nieco lepszym stanie - więc kto tylko mógł, wylewał siódme poty, by pomagać rannym - nakładano świeże bandaże, rany nacierano różnymi specyfikami, do pyszczków stworzeń wlewany nieznane mi preparaty... dreszcz przebiegł mnie jednak, by Dragonixa łagodnym ruchem łapy przejechała po oczach młodej łani, a dwa stworzenia - kulający nieco na prawą łapę łoś i jeleń bez oka - w idealnie skoordynowanych ruchach, podnieśli nieszczęsne, stygnące już ciałko i wynieśli je gdzieś, a po chwili wrócili.
W tym samym momencie, zauważyła nas Hanami - wymieniła szybkie spojrzenie z medyczkami i podbiegła w naszą stronę. Na pierwszy rzut oka dało się jednak zauważyć, że jej ruchy pozbawione były sprężystości, a uśmiech, który niemal nigdy nie schodził z jej pyszczka, zastąpiony został ponurą minką. Najwyraźniej wszystkim udzielił się panujący nastrój - nawet mama, która, jak dostrzegłem po dłuższej chwili, chodziła pomiędzy wilkami, nie tryskała radością i energią - tylko gdy zagadywała do chorych, na moment stawała się tą samą mamą, którą znałem od szczenięcia. Wszyscy starali się zresztą być możliwie pogodni, gdy dochodziło do kontaktu z pacjentem - ze swojego miejsca widziałem doskonale, że gdy wracali po specyfiki i inne rzeczy, uśmiechy znikały jakby zmazywane niewidzialną gumką.
- Jest aż tak źle? - zapytałem bez ogródek, zbyt przygnębiony, by stopniowo poznawać brutalną prawdę.
Zielarka przytaknęła, wyraźnie wykończona i posmutniała.
- Osiem stworzeń zmarło krótko po przybyciu, kilka kolejnych w nocy... a od ranka odeszło znowu dwanaście. Zamiast zażegnywać kryzys, mamy wrażenie, jakby było tylko gorzej.
- Anie niektóre stworzenia są w lepszym stanie, prawda?
- Owszem, jeśli chodzi o zdrowie fizyczne, większość się wyliże... ale co niektóre wykrzykiwały, gdy spały. Nie chcę nawet wiedzieć, czego musiały tam doświadczyć.
- Możemy jakoś pomóc? - zapytała Karo.
- W jaskini i tak już nie ma gdzie igły wcisnąć - stwierdziła. - Ale dziękuję. Jeśli chcecie... przed zachodem słońca będziemy wszystkich symbolicznie choć żegnać, niektórzy już się tym zajmują. Wiecie, nie bylibyśmy w stanie... - w tym momencie urwała, gwałtownie schylając pyszczek i mrugając szybko oczami. Doskonale jednak wiedziałem, co ma na myśli. Nigdy w życiu byśmy nie tknęli zwłok tych biedaków. Zasługiwali na godny pochówek po tym, co ich spotkało. Jeśli chcecie im pomóc, zajrzyjcie nad Mizu no Yume albo Litore Somina, tam chyba powinni być.
- Rozumiem, dziękuję - mruknąłem.
- Tak... teraz wybaczcie, muszę już wracać i pomóc.
- Jasne, przepraszamy za kłopot - pożegnała ją Karo, a po chwili i ja wymamrotałem parę słów pożegnania. Gdy Hanami wróciła do jaskini, spojrzałem znowu na Karo.
- Idziemy?

< Karo? >

poniedziałek, 28 sierpnia 2017

Od Karo cd Lelou

Ziewnięcie basiora wywołało każdemu znaną reakcję łańcuchową, automatycznie wręcz otwierając mój pyszczek w tym samym geście. Niech rzuci kamieniem, komu się to nie zdarzyło. Kiwnęłam głową, wciąż lekko zaspana.
— Możemy, acz tak, jak mówiłeś — odparłam — z dala od tysiącletniej.
Lelou pokiwał głową, a następnie dodał:
— I dziwnych królików.
Przytaknęłam.
— Oraz podejrzanych dziur.
Ponownie przytaknęłam.
— Powinniśmy też trzymać się z dala od wszelkich mutantów i…
— Wiem — powiedziałam, urywając wypowiedź basiora. Miałam wrażenie, że jak dam mu się rozkręcić, zrobi monolog o doświadczeniach ostatniego wieczora, a średnio mi to odpowiadało. Wiedzieliśmy przecież, co się stało. Chciałam jeszcze dzisiaj zajrzeć do Dakoty i Dragonixy. Obawiałam się, że wiele stworzeń nie przetrwało, acz starałam się o tym za bardzo nie myśleć. To oczywiste, że nie wszystkie mogły sobie poradzić.
Wyszliśmy z jaskini, zagłębiając się po chwili w Stardust Forest. Powietrze po burzy było rześkie, wilgotne, a trawę przepełniała rosa. Jedno z drzew było zupełnie roztrzaskane, piorun musiał uderzyć centralnie w nie. Westchnęłam cicho. Nie zazdroszczę sprzątaczom roboty. Przeszliśmy chwilę, gdy wyczułam przyjemny zapach, sygnalizujący, że nieopodal są sarny. Lelou również musiał go wyczuć, gdyż zatrzymał się na moment. Kiedy basior spojrzał w moją stronę, jedynie kiwnęłam głową. Ruszyliśmy za tropem. Nie natrafiliśmy jednak na duże stadko, a zaledwie trójkę koziołków, trzymających się jedno przy drugim. Jak na śniadanie, dość obiecująca wizja. Przez krótki moment skradaliśmy się, jednak po chwili wycofaliśmy, obgadując strategię. Po chwili cichego sporu ustaliliśmy, że przepłoszę zwierzęta w stronę basiora, a on się nimi zajmie. Wycofałam się, mając nadzieję, że tym razem nic nas nie spotka. Co jak co, ale nawet ja miałam dość przygód na jakiś czas. Szczególnie, po historii z Asrielem. Zgodnie z umową, po zajęciu miejsca odczekałam siedem sekund, aby następnie ruszyć w kierunku zwierząt, naprowadzając je na Lelou. Ten skoczył na jednego z nich, powalając na ziemię. Ja pochwyciłam jedno z uciekających zwierząt w vector, zatrzymując je, a następnie obezwładniając mocnym skokiem. Po chwili zwierz już leżał, martwy.
— No, proszę, jednak potrafimy złapać coś normalnego — zaśmiałam się.
— Ano — rzucił basior — aż dziw, co? — posililiśmy się niewielkimi koziołkami. W efekcie tego nie opchaliśmy się na resztę dnia, a głodni też raczej za szybko nie będziemy.
— Zajrzymy do Dakoty? — zapytałam, oblizując się. Lelou skinął głową.
— Też o tym pomyślałem. Trzeba by sprawdzić stan tych zwierzaków. No i przeprosić Dakotę i Dragonixę za zamieszanie.
— Tak — zgodziłam się — trzeba nam przyznać, mamy talent do kłopotów — dodałam, uśmiechając się.
— A myślisz, że są za to jakieś oznaczenia? — zapytał wesoło basior.
— Na przykład “Kłopociarz roku”? — zarzuciłam — jeśli tak, to może lepiej to zatajmy, średnio wdzięczny tytuł — zamachałam lekko ogonem. Z jednej strony, faktycznie chciałam zobaczyć, co słychać u zwierząt, a z drugiej… Trochę się obawiałam. Miałam świadomość, że wiele z nich mogło nie dożyć dzisiejszego poranka. Przeszliśmy kilka kroków, gdy rzuciłam, o wiele poważniej:
— Myślisz, że jest bardzo źle? — Nie oczekiwałam wcale odpowiedzi w stylu “Nie, na pewno sobie poradzą”. Po prostu było mi szkoda. Zwierzęta dużo przeszły, a wiele z nich nie dojrzy pewnie nawet wschodzącego słońca następnego dnia.

<Lelou?>

Od Lelou do Karo

Z ulgą powitałem ciepłe wnętrze jaskini - kiedy jednak znaleźliśmy się tam z Karo, byliśmy już cali przemoczeni - woda zmyła z nas jednak większość krwi pozostałych zwierząt.
- Coś się stało? - zapytał z troską Nami, kiedy wróciliśmy. Doprawdy, czasem miałem wątpliwości, kto tu się kim opiekuje w naszym rodzeństwie. - Długo nie wracałeś, braciszku. Zaczynałam się martwić!
Równocześnie, niebo przecięła istna sieć błyskawic i niemal natychmiast można było usłyszeć głośny dźwięk gromu, który na moment zagłuszył ulewę. Wzdrygnąłem się lekko, z niepokojem patrząc to na wadery, to na niebo - siostra doskonale wiedziała o tym, że od szczeniaka nie znosiłem za dobrze burz, więc rozumiałem jej obawy. Teraz jednak zastanawiało mnie, jak wytłumaczyć jej naszą dłuższą nieobecność - nie chciałem w końcu dostarczać siostrze powodów do zmartwień, a podejrzewałem, że gdybym opowiedział jej o naszej przygodzie z krainą Asriela, a także o losach wszystkich tych zwierząt, nie przyjęłaby tego najlepiej.
- Wszystko w porządku - odpowiedziałem zatem, siląc się na lekki uśmiech. - Chcieliśmy z Karo zapolować w Tysiącletniej Puszczy, a potem złapała nas burza...
Uznałem, że nie było to kłamstwo - pominąłem po prostu parę elementów, o których zresztą nie miałem ochoty opowiadać. Nami nie dopytywała - zapewne wyczuła, że nawet jeśli coś pominąłem, to sprawa jest zamknięta. Zwróciła zatem się do Karo:
- A jak z tobą, wszystko w porządku? - dopytywała, wciąż jednak nieco zaniepokojona. - Musieliście wybrać się naprawdę daleko, skoro aż tyle zabrał wam powrót.
- Nic mi nie jest, Nanami - uśmiechnęła się wilczyca.
- Polowanie po prostu zbyt nie wyszło, jutro pewnie znowu spróbujemy - westchnąłem. - Ale tym razem już rzeczywiście w Stardust Forest, przez najbliższy czas wolę nawet nie zbliżać się do Tysiącletniej Puszczy.
- To teraz lepiej odpocznijcie - poradziła wilczyca. - Burza raczej prędko się nie uspokoi.
- Niestety - mruknąłem ponuro, czując kolejny zimny dreszcz towarzyszący kolejnemu grzmotowi. - Wybaczcie, ja już chyba pójdę spać.
- Ja też - potaknęła Karo, ziewając. - Mam nadzieję, że jakoś uda się zasnąć.
- Wszystko w końcu musi minąć, całą noc tak przecież nie będzie - uznała Nami, podczas gdy ja i Karo ruszyliśmy w kąt jaskini, jak najdalej od siekającej ulewy i gromów.
- Miejmy nadzieję - mruknąłem, przymykając oczy.
Burza zdawała się jednak przeciągać w nieskończoność, skutecznie uniemożliwiając mi wędrówkę do krainy snów. Gdy już odpływałem, zaraz przywracał mnie do rzeczywistości kolejny huk gromu - wtedy raptownie otwierałem oczy, patrząc na spektakl rozgrywający się przed moimi oczami - takiej burzy od dawna nie widziano na terenach watahy. Myślami wróciłem do szczenięcych dni, gdy podczas każdej takiej burzy zasypiałem, wtulony w rodziców - ciepło ich ciała dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Teraz zaś leżałem, dotykając równocześnie Karo - wadera oddychała równomiernie, najwyraźniej już śpiąc. Przysunąłem się nieco bliżej do niej po kolejnym grzmocie.
***
Burza ustała na trochę przed brzaskiem słońca. Wtedy też udało mi się jakoś zasnąć, choć ciągle budziłem się - pomimo wszechobecnej ciszy, w głowie cały czas słyszałem odgłosy huczących gromów. Dlatego gdy przyszła pora na pobudkę, podniosłem się markotnie, zupełnie niewyspany. Burczący żołądek przypominał mi jednak o konieczności spożycia posiłku - chciałem też zajrzeć do medyków, by sprawdzić stan zwierząt. Miałem nadzieję, że wszystkie zdołały przeżyć noc.
- Chcesz może zapolować? - zapytałem Karo, ziewając głośno.

< Karo? >

Od Karo cd Lelou

Ucieszyło mnie nie jako, że basior poszedł przodem, gdy zdałam sobie sprawę z pewnego faktu. Nie znałam namiarów na żadnego medyka, czy uzdrowiciela! Moimi “usterkami” zazwyczaj zajmował się ojciec. Uważał to za swego rodzaju chlubę, że zawsze mnie łata. Co prawda, gdyby zdarzyło się coś poważniejszego, wolałabym nie iść do niego, nie chcąc go stresować. Taka sytuacja miejsce jednak miała tylko trzy razy i chcąc nie chcąc, i tak wylądowałam w jego jaskini. Niczym wizyty prywatne, co? W tym momencie okropnie mi go zabrakło. Byłam pewna, że poradziłby sobie nawet z taką chmarą rannych. Ciekawe, jak mu idzie, razem z Nevrą? Miałam nadzieję, że basior dba, aby tacie nic nie dolegało. Nie był wcale taki młody.
— Wszystko w porządku? — zapytał Lelou, mijając mnie i moją “wesołą” gromadkę.
— Właściwie, to nie — przyznałam — nie mam bladego pojęcia, gdzie w watasze znajdują się medycy. — Basior obniżył lot.
— Dakota mieszka najbliżej, to chwila drogi stąd. Idź przed siebie, zaraz wrócę z kolejnym zwierzakiem, wtedy Cię nakieruję. — Przytaknęłam, wykonując polecenie. Kilkoro zwierząt na moim grzbiecie i w vectorach nie robiło aż takiej różnicy, jak by się można spodziewać, martwił mnie jednak ich stan. Przyśpieszyłam kroku, mówiąc sobie, że zaraz dostaną pomoc. Będzie w porządku. Lelou przeleciał nade mną po raz kolejny, poszłam więc w ślad za nim. Najbliższe dźwięki powoli zaczynały malować twardy zarys skalnego odbicia.
— Co się dzieje? — zapytała zaniepokojona Dakota, gdy przekazałam jej kolejne stworzenia.
— Spokojnie, przez watahę nie przeszła żadna klęska żywiołowa, ani nic w tym stylu — zapewniłam. — To imigranci. — Usłyszałam, jak wadera odetchnęła, ze swoistą ulgą. Faktycznie mogło to z początku tak wyglądać. Lelouch znowu pojawił się w jaskini.
— Dużo ich zostało? — zapytałam.
— Jeszcze kilka — poinformował, wyraźnie zmęczony.
— Może ja je przeniosę? — zapytałam — i tak trzeba będzie pobiec po Dragonixę, a Ty lepiej znasz drogę. — Basior zgodził się, a ja pobiegłam w miejsce, w którym pozostawiliśmy zwierzęta. Pochwyciłam kota, o rysach pyszczka Asriela, w vector. Miał obciętą połowę ogona, oraz przedniej łapy. Na plecy wzięłam sobie kilka gryzoni, które również nie za bardzo mogły się ruszyć. Powróciłam do jaskini, słysząc coraz bardziej zbliżające się dźwięki burzy. Niedługo po mnie zjawili się Lelou i Dragonixa.
— Możemy jeszcze jakoś pomóc? — dopytałam. Medyczki żywo pracowały orzy nowych podopiecznych, wciąż trochę zdziwione nagłym “wysypem” pacjentów.
— I tak jest tu nie wiele przestrzeni — rzuciła Dragonixa — idźcie już, sporo zrobiliście.
Podziękowaliśmy waderom i wyszliśmy z jaskini, czym prędzej kierując się do domu. Rozpadało się już na dobre, cali byliśmy mokrzy. Pod łapami czułam śladowe ilości błota, sklejającego futerko. Krew co po niektórych zwierząt z grzbietu zmywała woda. Mimo umiłowania do deszczu, odetchnęłam z ulgą, kiedy stanęliśmy w progu jaskini.
— Coś się stało? — Nanami leżała, gdy weszliśmy, teraz jednak poderwała się — długo nie wracałeś, braciszku. Zaczynałam się martwić.
Za nami rozległ się gwałtowny, naprawdę bliski trzask. Wątpiłam, aby wielu członków zażyło tej nocy snu. Dobre, że donieśliśmy zwierzęta przed burzą, chociaż teraz i tak musiały być zdenerwowane.

<Lelou? Home sweet home xd >

niedziela, 27 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Zerknąłem z niepokojem na ciężkie, burzowe chmury, zawieszone nad terenem watahy. Cóż, spodziewałem się nieco weselszego przywitania, ale jednak wróciliśmy. To już coś. Teraz tylko musimy zaprowadzić wszystkie te zwierzęta do medyków - cóż, czeka ich teraz masa roboty, to nie ulega wątpliwości. Spróbowałem wyobrazić sobie reakcję rodziców i reszty watahy na "wizytę" przyprowadzonych przeze mnie i Karo stworzeń.
- Chyba powinniśmy się sprężać - uznała wilczyca, z niepokojem spoglądając na niebo.
- Dobrze by było - stwierdziłem, krzywiąc się na dźwięk kolejnego grzmotu. Póki co, burza była raczej dość daleko, a deszcz był nieco tylko mocniejszy od mżawki - miałem jednak tę przykrą świadomość, że lada chwila zyska na sile i przeobrazi się w prawdziwą ulewę, tym bardziej, że zmierzaliśmy w jego stronę. Musieliśmy utrzymać możliwe szybkie tempo, bo a chwilę ścieżki zmienią się w błotniste pułapki, z którymi problem miałoby nawet żwawe, młode zwierzę - większość naszej grupy stanowiły przecież ranne stworzenia, które z trudem mogły ustać na własnych siłach.
- Oby burza za niedługo minęła.
- Jak z tobą w ogóle? - zapytałem, z troską zerkając na partnerkę. - Dasz radę iść w takich warunkach?
- Jasne - westchnęła, kręcąc lekko przy tym łebkiem. - Lelou, dam sobie radę z zamkniętymi oczami.
Uśmiechnąłem lekko się na tę uwagę. Zaczęliśmy iść w stronę jaskiń, przy okazji zerkając, jak radzą sobie pozostali - większość była w stanie iść, nawet jeśli z czasu się potykała. Część szła, wzajemnie się podpierając, ale... kilka wyczerpanych osobników zostawało wyraźnie z tyłu - niezdolne do wykonania kolejnych kroków, ciężko opadły rozmiękłą pod wpływem deszczu dróżkę, a strugi deszczu skapywały po ich futrach.
- A dałabyś radę trafić beze mnie? - zapytałem, marszcząc lekko sierść na pysku.
- Tak, poradzę sobie... ale dlaczego pytasz?
- Część nie da rady iść - wytłumaczyłem. - Więc przenosiłbym je pojedynczo. Mogłabyś może wziąć na grzbiet mniejsze stworzenia albo w te swoje niewidzialne łapki?
Wilczyca przez chwilę trawiła moje słowa, w końcu jednak z namysłem przytaknęła. W ten sposób, po chwili transportowała na sobie wymęczonego szarego zająca z sierścią pozlepianą krwią w strąki, który ledwo łapał oddech,przymykając oczy - ledwo kontaktował. Niosła również mewę bez prawego skrzydła, po którym pozostała jedynie długa, poszarpana szrama oraz małego jeża, który stale niuchał powietrze, tuptając nerwowo jedyną zdrową łapką. W powietrzu natomiast dryfował kolejny ledwo żywy zając.
Ja natomiast przywołałem skrzydła - na grzbiet wcisnąłem kunę, zaś w szpony chwyciłem młodą łanię.
- Zaraz wrócę - obiecałem, wbijając się szybko w powietrze. Deszcz siekał coraz mocniej, a grzmoty z każdą chwilą zyskiwały na sile - miałem tylko nadzieję, że zanim burza rozpęta się na dobre, zdążymy przenieść wszystkie zwierzęta...
Dlatego gdy tylko dotarłem do jaskini najbliższego medyka - Dakoty - zostawiłem prędko zwierzęta i krzyknąłem: "Zaraz będzie reszta", a gdy zobaczyłem, że wadera wychodzi z jaskini, wyraźnie zakłopotana, tylko ruszyłem z powrotem drogą, którą miała iść grupa z Karo.
- Wszystko dobrze? - zapytałem, zwalniając nieco, gdy mijałem wilczycę w drodze po następne stworzenia.

< Karo? >

Od Karo cd Nikolaja

— Hej! — zawołał za nami Oath — nie możesz tak po prostu wyjść! Trenujemy!
Odwróciłam się do oburzonego basiora, odpowiadając najbardziej pogodnym i wesołym głosem, na jaki było mnie stać.
— Ale cóż ja poradzę? W końcu to urocze zajączki, siła wyższa — odparłam, idąc za basiorkiem. W ten sposób przynajmniej nie rozwalę żadnej kukły — Do potem — rzuciłam jeszcze, już normalnym, suchym tonem głosu. Nie rozumiem, co Niko w ogóle myślał. Przecież nie możemy ot co zabrać sobie zająca z nory. A co dopiero kilku! Zresztą, skoro siedział tam z nimi, pewnie przesiąkły jego zapachem. To oczywiste, że rodzice nie wracają.
— Niko — zwróciłam się do szczeniaka, chyba po raz pierwszy mówiąc krótszą wersją jego imienia — wiesz, jak bardzo zawaliłeś sprawę?
Basior zatrzymał się nagle, zdziwiony, po czym przechylił gwałtownie głowę w moim kierunku.
— Ale o co Ci chodzi? Idę pomóc małym zajączkom! — zaprotestował z przekonaniem. Westchnęłam.
— Nie wolno dotykać cudzych młodych — pouczyłam go.
— Dlaczego? — zdziwił się — zresztą, wcale ich nie dotknąłem!
— Chodzi o zapach — powiedziałam cierpliwie — w przyrodzie często jest tak, że jeśli od młodego czuć zapach wilka, człowieka, lub innego zwierzęcia, które go dotknęło, rodzice przestają je poznawać — wytłumaczyłam. Malec prychnął.
— Ale ja ich nie dotykałem. Mówię Ci, że ich rodzice albo ich porzucili, albo nie żyją, bo nie było ich bardzo, bardzo długo… — upierał się.
— Ile trwa to twoje bardzo, bardzo długo? — zapytałam. Basior nadął policzki.
— Dużo — oznajmił. Usiadłam na miejscu, czując łaskoczącą trawę pod futerkiem — co Ty znowu wyprawiasz? — żachnął się towarzysz. Uśmiechnęłam się pod nosem.
— Odpoczywam — stwierdziłam — jest ciepło, a ja mam ciemne futro, chcę na chwilę usiąść.
Basior przechylił głowę, zdziwiony.
— Co? Nie! Wstawaj! — położyłam się, pozwalając trawie podrapać mnie lekko po nosie, w efekcie czego wydałam z siebie psiknięcie. Basiorek ze zdenerwowaniem wbił pazurki w ziemię, aby następnie rzucić się w moim kierunku, krzycząc “ruuusz sięę!”. Zatrzymałam go vectorem, lekko chwytając jego pochylony łebek. Napierał przez chwilę na nadprogramową rękę, próbując się przebić, po czym uniósł na mnie głowę, poddenerwowany. Nic sobie z tego nie robiąc, położyłam pyszczek na łapach, licząc w myślach.
Jeden, dwa, trzy, cztery…
Skwar doskwierał okropnie, jednak nocne opady sprawiły, że trawa była całkiem przyjemna, nie wysuszona, jak to często latem bywa. Nikołaj chodził w kółko, raz za razem rzucając jakąś uwagę w moją stronę.
Osiemdziesiąt cztery, osiemdziesiąt pięć, osiemdziesiąt sześć…
— Karo! Daj spokój! Siedzisz tutaj już bardzo długo, a te zajączki są pozostawione same sobie! — basior wybuchł w końcu.
— Jak bardzo długo? — dopytałam niewinnie, przewracając się na plecy. Nikolaj tupnął łapą.
— Bardzo, bardzo długo! — Poderwałam się nagle, zadowolona.
— I tutaj Cię mam! — brzmiało to conajmniej, jak “eureka!”. — Według moich skromnych obliczeń, siedziałeś tam około półtorej minuty — odparłam z uśmiechem. Jakoś tak lubiłam pokazywać temu dzieciakowi swoją chytrą stronę. Jego reakcje były zabawne, ot co.
— Gadasz głupoty! Cień się wtedy poruszył, jestem pewien! — Basior wciąż był przekonany. Trzeba przyznać, uporu by mu niejeden pozazdrościł. Jestem ciekawa, czy jakaś wadera z nim wytrzyma, w przyszłości.
— Jasne… — mruknęłam, powracając do chodu. Przez kilka minut podążałam za naburmuszonym szczenięciem w ciszy, aż wreszcie zawołał — to tam! Sama zobacz!
Rozesłałam promień gps’a wokół. Faktycznie, coś tam było, popiskiwało zresztą. Trzy, małe zwierzątka bawiły się ze sobą nawzajem, uderzając uszkami. Było to dość rozkoszne.
— Nie wyglądają na jakieś zaniedbane — zauważyłam.

<Nikolaj?>

Od Hiro do Nikolaja

Ah, fakt, przyjęcia mnie do nowej watahy, bez większych problemów naprawdę radował moje serduszko. Miło w końcu było mieć swoje miejsce na ziemi, mimo iż jakaś części mnie nadal ma wrażenie, że nie potrwa to zbyt długo. Było tu dosyć przyjemnie. Wszyscy wydawali się być miłymi i dobrymi wilkami, co prawda nie znałem tu wszystkich, ale ogólne wrażenie było pozytywne. Tereny również były moją nową miłością, okolice były kolorowe i różnorodne. Dzisiejszy, letni dzień był do prawdy idealny na poznanie kolejnego miejsca. Słońce grzejące delikatnie moje futro, pięknie śpiewające ptaki i wysp przeróżnych istotek.  No, przynajmniej tak sądziłem, do czasu kiedy zgodnie z planem ruszyłem na spacer. I wtedy właśnie z dala od głównej jaskini zastał mnie deszcz. Letnia ulewa, była zdecydowanie czymś czego potrzebowałem...Westchnąłem i ruszyłem szukać schronienia by zmoknąć jak najmniej. Myślałem szybko, próbując sobie przypomnieć miejsca jakie mijałem. Nieco z tropu zbił mi zapach jakiegoś wilka, ktoś musiał być w pobliżu. Zawsze może być to wróg z obcej watahy, któremu nie warto się narażać... ale z drugiej strony może być to też ktoś straszy z mojej! Zaryzykowałem i ruszyłem w stronę zapachu. Wylądowałem pod jakąś niewielką jaskinią. Po drobnym zastanowieniu, wszedłem do środka. Zamrugałem przyzwyczajając się do ciemniejszego miejsca. Oczywiście pierwszą rzeczą jaką dostrzegłem był drobny, przemoczony, śpiący wilk. Był raczej stąd, czułem znajomą woń innych członków. Widocznie, go jeszcze nie zdążyłem poznać. Fakt, że podszedłem obudził go, leniwie się podniósł i popatrzał na mnie.
- Ym, wszytko ok? - spytałem niepewnie przyglądając się mu.
Był dosyć drobny i wyglądał na nieco osłabionego. Mimo, że sam byłem dosyć młody, on wyglądał na dużo malutkie szczenie.
- Hm, co tu robisz? - zapytał zainteresowany, pewnie nie usłyszał mojego pytania.
- Też chciałem jak najszybciej schować się przed deszczem, w końcu nagłe zerwanie pogody powoduje same problemy... Wiesz, jestem Hiro, a ty? - powiedziałem starając się nawiązać jakąkolwiek konwersacje.

<Niko?>

Od Nikolaja do Karo

-Może miałem, ale historia jest taka nudna, więc uciekłem i wybrałem się na drzemkę do lasu-oznajmiłem.
-I co jest w tym takiego fascynującego, kurduplu?-mruknęła wadera i pewnie jakby mogła, to by przewróciła oczami.
-No bo jak już byłem w tym lesie, to wpadłem do takiej dziury i odkryłem tam małe zajączki.
-Nie mów mi, że je wszystkie zabiłeś i zjadłeś…
-Nie, nie, znaczy na początku chciałem, ale jednak były zbyt urocze-stwierdziłem, machając ogonem.
-No i co z tego, po co mi to mówisz?
-Bo im trzeba pomóc! Bo nie mają rodziców.
-Skąd ten wniosek?-spytała Karo z cichym westchnieniem.
-Bo byłem tam długo, a one ciągle były same. Więc chodź pomożesz mi je ukryć w bezpiecznym miejscu.
-Ta, zrobię to, a ty wracaj na lekcję.
-Nie ma mowy-stwierdziłem.
-Niby dlaczego?
-Bo po drodze może cię spotkać jakaś super przygoda, a ja jakbym został to bym to przegapił. Przecież to proste jak słońce-wyjaśniłem.
-Pewnie i tak mnie nie posłuchasz i pójdziesz, ze mną?
-Dokładnie, tak!
-Cho.lera, jesteś naprawdę denerwujący-burknęła wadera.
-Tak, ale jestem mały, więc to urocze-stwierdziłem wesoło. -A teraz chodź wreszcie…-mruknąłem i zacząłem iść do lasu, odwracając się czasami, aby upewnić się, że Karoś idzie za mną.

<Karo?>

Od Karo cd Lelou

Basior wkroczył do pokoju w eskorcie skrzypiących drzwi. Dzierżył ze sobą ciastko zmniejszające. Uśmiechnęłam się, słysząc jego kroki, szybko jednak przypomniałam sobie, że przy tym produkcie trzeba uważać. Wystarczy bowiem się zaciągnąć i klops. As był jednak zbyt zdenerwowany, aby faktycznie się tym przejmować. Wciąż próbował się poruszać, w dzikiej nadziei odzyskania wolności. Lelou bezceremonialnie wepchnął mu trochę ciastka do gęby. Zdziwienie na twarzy mutanta musiało być ogromne, przez chwilę trwał on bowiem w zupełnym bezruchu. Nim przetworzył dane, było już za późno. Mleko się wylało, a nasz przygłup osiągnął rozmiar godzien mrówki. Nim jednak gdziekolwiek dalej się ruszył, pochwyciłam go w vector.
— Ty też idziesz z nami — oznajmiłam ostro — w tym świecie możesz znaleźć ten swój napój — zastanawiało mnie, co zrobiły z callplumem. Moglibyśmy zwyczajnie go gdzieś zamknąć. Wrzucić pod klosz, umieścić w bibliotece, sprawa zamknięta. Czy był to jednak dobry pomysł?
Widząc niewielkiego prześladowcę, zwierzęta poczęły zachowywać się zupełnie inaczej.
— Ich oczy… — mruknął Lelou.
— Tak? — zapytałam.
— Wcześniej zdawały się być utkwione… Gdzieś, w oddali. — Uśmiechnęłam się, szeroko. Czasem strach tnie najostrzej. Czyżby to był początek końca tej farsy? Pomniejszyliśmy stworzenia, te jednak, zamiast trzymać przez moje vectory, pochowały się w naszych futrach. Już kierowaliśmy się do wyjścia z pokoju, gdy zdałsm sonie sprawę, że nie wiemy, gdzie iść. Nagle do sali wkroczył królik, znany nam z początku tej historii. Zwierzę po raz kolejny ochoczo zamachało uszkami, jakby nas zachęcając. Lelou spojrzał w moją stronę. Może pomyślał o tym samym? Królik znał wejście, to zna też wyjście. W końcu, ruszyliśmy za nim. Przez chwilę po prostu wędrowaliśmy, bez określonego celu, a przynajmniej tsk mogło by się zdawać. Zwierz wyprowadził nas z zamku i przy stanął koło jakiejś nory, następnie do niej wskakując, ponownie wychylając zachęcająco uszy. Weszliśmy za nim, aby wyskoczyć… W pokoju, w którym już byliśmy. Tam, gdzie znajdowało się ciastko, stolik i napój. Królik zaczął dziwnie wymachiwać uszami, kiedy byliśmy na miejscu. Postanowiłam pozwolić sobie na przetłumaczenie jego mowy, słysząc, jak popiskuje.
“Dzięki wielkie, bardziej pomóc nie mogliście. Co do Asriela, wezmę go. Nie wracam tam.” Weźmie Asriela? A, niech go bierze! Bez wahania oddałam temu steorzeniu callumpa. “Serwus!” mruknął jeszcze, wyskakując z nory. — To co, chyba czas ich poodmieniać? — rzucił basior. I właśnie to zrobiliśmy. Gdy w końcu cała nasza Arka Noego wyszła z podziemi, okazało się, że pada. Co więcej, w oddali zaczęło grzmieć.
— Chyba powinniśmy się sprężać — stwierdziłam

<Lelou?>

sobota, 26 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Zmrużyłem oczy, uważnie wpatrując się w postać Asriela, który zawzięcie wierzgał i wywijał łapami, najwyraźniej usiłując znaleźć sposób na odzyskanie swobody ruchów. Na moich wargach zaigrał zimny uśmiech satysfakcji, gdy tak obserwowałem jego bezskuteczne próby, po których tylko tracił energię. Teraz tylko wymyślić, jak go unieszkodliwić na dłużej - nawet jeśli obwiązałem go tym łańcuchem mocniej, niż było to konieczne, wolałem nie kusić losu - zawsze istniała szansa, że jakoś się przeciśnie lub podczas naszej nieobecności znajdzie go jeden ze strażników i rozwiąże - a do tego dopuścić nie mogliśmy. Zabójstwo nie wchodziło w grę w wyniku nowych okoliczności, a ogłuszenie załatwiłoby sprawę tylko na jakiś czas - tym bardziej, że istniała szansa na to, że odbije się to na zdrowiu przetrzymywanych tu zwierząt.
- Ciasto zmniejszające - mruknęła nagle Karo, unosząc gwałtownie łebek.
Spojrzałem na nią, zaskoczony. No przecież!
- Jesteś genialna! - uśmiechnąłem się szeroko, patrząc to na partnerkę, to na Asriela. - Możemy też od razu podać je tym wszystkim stworzeniom i wrócić. Będziemy musieli tylko uważać, by nas to nie złapało... a potem zabierzemy kawałek i na miejscu je przywrócimy do normalności, gdzie już będą mogły trafić pod opiekę medyczną!
- Pytanie tylko, gdzie jest sala tamtego doktorka - sucho przypomniała wadera, wyraźnie jednak zadowolona, że zbliżaliśmy się coraz większymi krokami do rozwiązania całej sprawy.
- Możliwe, że dam radę odtworzyć trasę - mruknąłem w zamyśleniu, usiłując przywołać w pamięci obraz mijanych korytarzy. - Zostaniesz tu na moment?
- Tak, pospiesz się tylko.
- Będę leciał jak na skrzydłach - urwałem, zdając sobie sprawę, że to jest jakiś nawet pomysł. - No, nawet nie tylko "jak", zaraz wracam - trąciłem jeszcze lekko waderę nosem. - Uważaj na siebie, pani kamikadze.
- No przecież - parsknęła. Chwilę później wybiegłem w sali, a już w korytarzu zasadziłem długi, mocny sus, po drodze zmieniając kończyny na ptasie skrzydła i szpony. By uniknąć możliwe błądzenia, co jakiś czas rysowałem po ścianach pazurem - nie czułem ani odrobiny poczucia winy, chociaż kolor mieli całkiem ładny. Jeśli nie mogłem przeorać nimi pyska Asriela, mogę wyżyć się na jego budynku.
Po drodze, uważnie przyglądałem się każdym drzwiom, szukając tych odpowiednich - po niecałych dwóch minutach, wreszcie trafiłem na te, które powinny być dobre. Ostrożnie wylądowałem i popchnąłem je, pamiętając doskonale o nieistniejącej już podłodze - o ile trafiłem do właściwego pokoju. Miałem tylko nadzieję, że jego druga część, schowana za kotarą, ostała się. W przeciwnym razie, cały nasz plan diabli wzięli.
Stanąłem na skraju pustki i ponownie mocno wybiłem się, rozkładając szeroko skrzydła. Zaryzykowałem spojrzenie w dół: oprócz czarnej, bezdennej pustki, nic jednak nie dostrzegłem.
Zgodnie z moimi oczekiwaniami, drugi pokój pozostał nietknięty. Wstrzymując możliwie długo oddech, delikatnie chwyciłem ciastko w szpony, uważając, by nie pokruszyć delikatnego ciasta - co prawda, nie zdołałem uniknąć paru okruszyn, które ułamały się, miałem jednak nadzieję, że chociaż kawałek ostanie się aż do sali, gdzie czekała na mnie Karo.
Wyglądając ostrożnie na korytarz w poszukiwaniu ewentualnych strażników, zwiększyłem możliwie tempo, tym razem już bez trudu pokonując dzielącą mnie odległość. Miałem nadzieję, że nie wydarzyło się nic złego podczas tych paru minut mojej nieobecności.
- Możemy zaczynać! - obwieściłem, przeciskając się przez duże drzwi, które zaskrzypiały ponownie: uznałem to za swego rodzaju powitanie.

< Karo? >

Od Karo cd Niko

Gdy wrzód na du.pie począł dusić się ze śmiechu, ja w spokoju dokończyłam swój posiłek, odsyłając już vectory. Łaskotki to swego rodzaju tortura, a znęcanie się nad tym gniotem raczej do moich obowiązków nie należało. Korzystając z okazji, Nikolaj padł na ziemię, ziewając.
Błagam, nie zasypiaj tutaj… — pomyślałam, nikt jednak nie raczył posłuchać mojej niemej modlitwy. Już po krótkiej chwili dobiegło do mnie chrapanie basiora. No, to pięknie.
W nadziei, że mały dziad zaraz się zbudzi, podziubałam jeszcze chwilę mięso, pomimo napełnionego już brzucha. Otóż, nie. Nadal spał, skubany. Cóż, trzeba to będzie odnieść na miejsce, jak mniemam? Wstałam, a następnie posadziłam sobie szczeniaka vectorem na plecach, zupełnie, jak kiedyś Asriela, aby wolnym krokiem podążyć do niewielkiej groty, nieopodal jaskini alf. Tam też zostawiłam szczenię. Zdążyłam przejść zaledwie kilka kroków, gdy usłyszałam radosny głos.
— I jak tam, Karoś? — zapytała Ashita — chyba nie było aż tak źle, co?
Posłałam jej słaby uśmiech.
— Prawie to opatentowałam, acz mogłaś mi dać jakąś instrukcje obsługi — zażartowałam. Wadera zaśmiała się cicho.
— Oj, wybacz, ostatnią oddałam opiekunom — odparła. Rzuciłam coś w stylu “kurcze, szkoda” i pożegnałam się z waderą, kończąc tym samym naszą małą gierkę słowną. Postanowiłam przejść się nad wodospad Mizu, w poszukiwaniu Lelou. Swoją drogą, czemu basior nie uprzedził mnie, że to wcale nie żadna misja?

~*~

Wykonałam proste cięcie pazurami, wzdłuż kukły, rozcinając ją. Trochę suchej słomy spadło na trawę, której podsuszenie było zresztą podobne. Usłyszałam westchnięcie Oarh’a.
— Słuchaj, pani Demolka, jeszcze trochę, a wysiądziemy z kukieł! — odparł zdenerwowany.
— Mało masz tutaj drzew? — burknęłam — równie dobrze można trenować na nich. — Cóż. Problem ze mną i Oathem był taki, że oboje mieliśmy dość trudne charaktery. Takie osoby zazwyczaj albo się uwielbiają, albo wzajemnie na siebie denerwują. Niestety, o wspólny język między nami było dość ciężko.
— Nie bój nic! — Klairney właśnie dokonywała swój obchód — kukiełek jeszcze troszkę mamy. W razie w, poinformuję kogo trzeba. Ewentualnie zrobimy kurs szycia dla zabójców, co wy na to?
— Dla mnie bomba — pomimo ironicznej wypowiedzi, posłałam waderze leciutki uśmiech. Właściwie, to lubiłam naszą gammę. Kiedy miałam problem z oczami, dość często do mnie zaglądała.
Nagle usłyszałam piskliwy głosik, który wręcz zwiastował kłopoty.
— Karo! Karo! Karo! — Nikolaja słychać było wręcz z daleka.
— Wiesz, nie musisz dawać znać całej watasze, że mnie szukasz — odparłam, gdy drobna sylwetka zauważyła nas i podbiegła.
— Karo! Chodź! Musisz to zobaczyć! — Klair zaśmiała się, widząc zapewne, jak basior podskakuje przy mnie, wyraźnie czymś podekscytowany.
— Nie masz może lekcji, piszczałko? — burknęłam w jego stronę. Zdecydowanie nie powinno go tutaj teraz być.

<Nikoś?>

Od Nikolaja do Karo

-Oczywiście, że wiem jaki mam żywioł, to jest metal, potrafię zrobić takie kule z niego-oznajmiłem dumnie, chociaż one bardziej wyglądały jak małe kuleczki, niż coś co mogło staranować po drodze, każde zagrożenie.
-O to jak mówisz, że to takie super to może pokażesz-odezwała się wadera.
-I tak nie zauważysz, a w ogóle do tego potrzeba dużo siły, a już się robi coraz później, więc jestem zmęczony-stwierdziłem, jakby było to jasne jak słońce.
-Mhm, oczywiście dzieciaku, każdy w to uwierzy-parsknęła wilczyca.
-Jeszcze zobaczysz, jak kiedyś będę kim w tej watasze, to wtedy się policzmy o!-oznajmiłem i tupnąłem łapką w ziemię, by zrobić jeszcze lepsze wrażenie. Po wypowiedzeniu tego zdania usłyszałem śmiech Karo. -No co? Z czego się śmiejesz? To wcale nie jest zabawne!
-Ależ jest, wyobraź sobie takiego kurdupla, który ci grozi, to sam zrozumiesz, a nie czekaj...Ty byś musiał chyba jednak sobie wyobrazić mrówkę, by być od niej wyższy.
-Jesteś nie miła! Pan gilglotek się z tobą policzy!-krzyknąłem oburzony jej zachowaniem.
-Ach tak? Ale pamiętaj, że on jest jednak po mojej stronie-mruknęła Karo i zostałem zaatakowany.
-Nie! Niech sobie pójdzie!-zacząłem wołać i śmiać się jednocześnie. Ciekawe czy Zuko też kiedyś atakował ten potwór? Pewnie tak jak został takim super alfą. Hektor to jednak zło.

<Karo?>

Od Karo cd Niko

Szczeniak postanowił nie sprawdzać realności mojej groźby, co przyjęłam z ulgą. Co jak co ale chwila ciszy zdawała się być w tym momencie, niczym odległe, acz niezwykle przyjemne marzenie, a tu proszę. Najwidoczniej nie tylko Hektor był złotym środkiem w takowych sytuacjach. Odwróciłam się od Nikolaja.
— Nie umrzesz chyba, jak chwilę zostaniesz sam, co? — rzuciłam w jego kierunku. Basiorek, już pewnie najedzony, wstał jednak ochoczo, merdając ogonkiem.
— Chcę zobaczyć, jak mordujesz! — zawołał, z głosem przepełnionym ekscytacją. Westchnęłam. No tak, czego ja się spodziewałam? Tyle było z chwili ciszy.
— No nie wiem, czy to taki ciekawy widok — mruknęłam, cicho idąc przed siebie. Oczywiście, nie mogło się obyć bez nalegań.
— No proszę, Karoś! — Czułam, jak wałęsa się gdzieś pod moimi łapami. — Ashi mówiła mi, że będą mnie uczyli różni nauczyciele. Chciałbym móc powiedzieć na swoich pierwszych zajęciach z poliwania i walki, że oglądałem już kfogoś w akcji! — dalej starał się mnie przekonać.
— I co, będziesz kozaczyć, jak to widziałeś waderę w czasie polowania? — burknęłam — do prawdy, jest się czym chwalić.
— Karo! — jego głos wyrażał protest — No weź! — Na jednej z niższych gałęzi potężnego drzewa nieopodal nas, przycupnął niewielki orzeł. Ptasie mięsko, hę? Jak najbardziej mi takowa opcja odpowiadała. Wbiłam pazury w ziemię, gotowa na chwilę zabawy.
— Masz szczęście — rzuciłam w stronę szczeniaka. Silnym ruchem vectora chwyciłam orła za szyję i zrzuciłam na ziemię, aby następnie mocnym skokiem rzucić mu się do gardła, pozbawiając tym samym ostatniego oddechu. Skrzywiłam się, czując metaliczny posmak krwii, którą teraz musiał być unorany mój pyszczek. Fuj.
— To nie fair! — zdenerwował się Niko — Hektor Ci pomagał!
Zaśmiałam się cicho, słysząc ową wypowiedź.
— Żarcie to żarcie, nawet się tego nie spodziewał — odparłam, starając się nie myśleć o tym ogromie krwii. Przewróciłam zwierzę na plecy i wgryzłam się w soczyste mięso, jakie oferowało.
— Jak będę miała kiedyś okazję, to poćeiczymy sobie twój żywioł, co? — rzuciłam luźno do Nikolaja.
— Żywioł? — zapytał, zdziwiony.
— Dokładnie. Chyba, że nadal go nie znasz, lamusie? — zapytałam, szczerząc się niemiło do szczenięcia. To nadęło policzki, zdenerwowane.

< Niko? >

Od Karo cd Lelou

Nawoływanie partnera ocuciło mnie w końcu z stanu głębokiego paraliżu. Poczułam się dość głupio, że dałam się tak po prostu ponieść emocjom. Asriel miał nas przez to, jak na tacy! Przez ten czas, kiedy nie byłam zdolna wykonać najmniejszego ruchu, ustaliłam jednak jedno. Człowiecza noga Callpluma zniknęła. A skoro jej nie było, mogło to oznaczać tylko jedno - miał ją Dreemur. Kiedy umarł, zniknęła i ona, zamieniając się w… Kozią racicę. Czyżby ten mały gniot faktycznie miał coś z kozami wspólnego? Najwidoczniej. Jego niezgrabne ciało bezsprzecznie budowały jednak istoty wokół mnie.
W pierwszej chwili miałam ochotę zatrzymać jakoś Lelou. A co, jeśli zamierzał zabić tego przeklętego krętacza? Zaufanie do partnera powstrzymało mnie jednak. Byłam pewna, że cokolwiek planuje, podejmie słuszną decyzję. Asriel podążył za nim wzrokiem, co mogłam ustalić na podstawie poruszającej się głowy. Niemalże od razu odciągnęłam Asa od nadlatującego basiora, obniżając tym samym lot, w jakim był zawieszony.
“Nie ośmielisz się, Karo. Oboje to wiemy”.
Oczywiście, że nie, ty mały kurduplu. Przecież się znamy, co? A przynajmniej Asriel najwidoczniej zdążył już poznać się na moich możliwościach. O ile jego żałosne, liche życie było tylko zbędnym wirusem, którego z chęcią bym usunęła, tak nie umiałam nie zlitować się nad tymi istotami. A ta gnida doskonale o tym wiedziała, przez tę całą akcję z ratowaniem jego zmutowanego tyłka! I bądź tu mądry!
Lelou tym czasem podążył w stronę łańcucha, podtrzymującego kurtynę. Hej, co jak co, ale trzeba przyznać, architekt tego miejsca, to wprost uwielbiał kurtyny. Co z tego, że w pokoju były także drzwi? Dowalny kurtynę, tak dla klimatu!
— Co Ty wyprawiasz?! — Nasz milusiński król widocznie się zirytował, widząc, jak Lelou za pomocą szponów mocuje się z przedmiotem — Psujesz mi Feng Shui pomieszczenia! — zawołał, wyraźnie przejęty. Ja jednak w pełni rozumiałam. Biedny, niczego nieświadomy Asriel. Za moment sam stanie się elementem otoczenia.
Kiedy basior w końcu uporał się z łańcuchem, a kurtyna opadła, As najwidoczniej zrozumiał, co jest grane. Zaczął poruszać się i wierzgać, a każdy oryginalny element jego ciała stawiał opór mojemu vectorowi, na tyle, że posłałam do jego pilnowania pozostałe kończyny, zupełnie unieruchamiając delikwenta.
Basior bez najmniejszego skrępowania obwiązał aktora potężnym łańcuchem, w związku z czym ja przydzwoniłam go do ziemi, opuszczając vectory spowrotem.
— I niby co wam to da?! Tak po prostu mnie tutaj zostawicie?! — żachnął się głośno, zirytowany.
— Milcz — warknęłam. Różnorakie uszy Asriela podkuliły się. Każda ze zwierzęcych głów wpatrzona była w niego. Gdyby nie fakt, że doktorek był jak najbardziej żywy i ludzki, zaczęłabym się zastanawiać, czy nie jest to przypadkiem armia zombie. Zamiast tego jednak przeanalizowałam, po kolei zwierzęta. Najbardziej trzeźwa i pozostała przy zdrowiu (o ile tak to można było nazwać) wydała się łania.
— Hej — zwróciłam się do niej, cicho, delikatnie — nie patrz na niego, nie jest tego wart, wiesz? Masz okazję, aby być zupełnie niezależną od tego knypka. Kontrolował Cię, ale w gruncie rzeczy, jest słaby. Pozwól nam sobie pomóc, zgoda?
Stała sztywno, wpatrując się hardo w Asriela. Westchnęłam głęboko, szykując się do przetłumaczenia jej słów.
— Karo — Lelou podleciał tuż koło mnie — nie nadużywaj swoich mocy. Przed chwilą nie skończyło się to dobrze — upomniał mnie.
— Oj, narzekasz. — Lekko potrąciłamgo nosem. — Nic mi nie będzie.
— Moment temu też nic Ci nie było, co? — zarzucił. Miałam istną ochotę wywrócić oczami, zamiast tego ścisnęłam jednak usta w wąski rulonik.
— To nie jest odpowiedni czas na to — powiedziałam, starając się zachowywać nadal cicho i delikatnie. Musieliśmy zachowywać się nadzwyczaj przyjaźnie. Doceniałam troskę basiora, acz w tym momencie mogła nam trochę zaszkodzić. Szczególnie, jeśli As postanowi się wyswobodzić, chociaż wątpiłam, aby się to powiodło.
— Nie słuchaj tej kupy futra! — zawołał król — jesteś nikim! Nikim, komu mogłoby się cokolwiek udać. Wy wszyscy jesteście. No dalej, na co czekacie?! — Dobre pytanie. Naprawdę zastanawiało mnie, co tak paraliżuje te zwierzęta. Może to sama świadomość, że As jest na tę chwilę bezwładny, a może czekają na podjęcie wyboru?
— Pozwolisz wmawiać sobie takie bzdury? — zapytałam, w kierunku łani — Możesz stąd wyjść. — Nie wiecie nawet, jak bardzo się powstrzymywałam, aby nie przetłumaczyć sobie jej słów. Jedna łania w tę, czy wewtę, co zaszkodzi? Przecież nie padnę od tak błachej czynności, bawienie się w skaner to było co innego!
Najzdrowszy z okazów, jakie posiadał Asriel odwrócił nagle łeb w naszym kiernku. Wszystkie inne istoty zrobiły to samo. Znowu przeszło mi przez myśl, że równie dobrze, każda z nich mogłaby być już dawno martwa. Że tak naprawdę, to zwyczajne roboty, a my zamiast pozbyć się Asriela, robimy tyke zachodu.
Ale nie, to nie możliwe. One jak najbardziej żyły. Jak więc zagwarantować im bezpieczeństwo? Jak sprawić, aby Asriel nie mógł ich tknąć? Czy możnaby jakoś unieszkodliwić tego gniota?
Nagle mnie olśniło.
— Ciastko zmniejszające… — nim się powstrzymałam, wypowiedziałam myśl na głos.

<Lelou?>

piątek, 25 sierpnia 2017

Od Lelou do Karo

Karo nagle zaprzestała ataku, zszokowana wpatrując się w Asriela. Całkowicie zbity z tropu, spojrzałem na partnerkę. Czyżby znowu poczuła się osłabiona? A może on jej coś zrobił?
- Lelou... - szepnęła wadera, wyraźnie roztrzęsiona - mamy poważny problem...
Doskoczyłem momentalnie do partnerki, jeżąc sierść i szczerząc kły.
- Coś jej zrobił? - wysyczałem, przyjmując pozycję bojową.
- Och, ja? - przekrzywił łeb, jakby kompletnie zbity z tropu. - Drogi przyjacielu, jaką krzywdę mógłby wy-wyrządzić t-taki nieszkodliwy call-callump jak ja? Podzieliłem się z nią po prostu pewną... informacją.
- Co on ci nagadał? - zwróciłem się tym razem do Karo, próbując jakoś ogarnąć sytuację. Co tu się, do jasnej cholery, wyprawiało?! - Musimy go zabić tak szybko, jak to możliwe.
- Nieładnie, aj, nieładnie - zacmokał z rozczarowaniem Asriel. - Najpierw mi pomogliście, potem ty mnie nagle wrzuciłeś do portalu, w poważaniu mając możliwe zagrożenia... a teraz grozisz mi śmiercią?
- Na nic innego nie zasługujesz - warknąłem.
- Bawimy się w samosądy? Niezbyt to chyba uczciwe, czyż nie?
- Eksperymentowaliście na żywych stworzeniach! - krzyknąłem, ledwo panując nad wściekłością. - Więc nie praw mi kazań o sprawiedliwości! Rozszarpię cię na kawałeczki!
- Lelou - przerwała mi głucho Karo. - Nie możemy.
Gwałtownie poderwałem pysk, czujnie patrząc na partnerkę. W pierwszej chwili miałem ochotę ostro wyrazić swoje zdanie - oczywiście, że mogliśmy zabić tą beksę, choćby zaraz - ale patrząc na skuloną sylwetkę wilczycy, momentalnie zamarłem.
- Co on ci powiedział? - wyjąkałem tylko. - Karo, co to ma niby być?!
- Nie możemy - powtórzyła nieco głośniej, tupiąc łapą. - On połączył życia....wszystkich...
W pierwszej chwili nie zrozumiałem, co dokładnie ma na myśli. Dopiero później dotarła do mnie brutalna prawda.
Mam być szczery? Pierwszy mój zalążek planu nie miał nic wspólnego ze szlachetnością. Przez moment miałem ochotę go po prostu rozszarpać, nie zważając na to, że życie przy okazji może stracić tyle istot. Jeśli zostawimy go przy życiu, one w końcu padną, wyczerpane ranami i warunkami, w jakich musiały się gnieździć. Może szybsza śmierć będzie dla nich lepszych rozwiązaniem, pozbawionym cierpień...?
Nie, wymyślimy coś innego. Przegryzłem wargi, czując metaliczny smak krwi, która rozlała się powoli na moim języku. Gdybyśmy mogli go tylko jakoś unieruchomić na dłuższy czas, z całą pewnością pomoglibyśmy choć części stworzeń... tymczasem, zwykłe ogłuszenie czy kilkuminutowe zaklęcie nie zdałoby się na wiele - zanim przekonamy przynajmniej jedno zwierzę, minie sporo czasu. Równocześnie, właśnie ono mogłoby mieć decydujący wpływ - jeśli tylko pójdzie pierwsze, reszta powinna podążyć za nim. Siła grupy była niesamowita, choćby na przykładzie sarny, którą od odejścia powstrzymało własnie wrogie nastawienie reszty do tego typu samowolek. Musiały przejść naprawdę wiele, skoro z takim strachem, przeradzającym się wręcz w agresję, reagowały na każdą próbę ucieczki. Miałem wrażenie, że gdyby Asriel nakazał im zaatakować mnie i Karo, ani przez myśl nie przeszłoby im, by rzucić się na dręczyciela, a zaatakowałyby tych, którzy chcieli im pomóc.
- Już taki pewny siebie nie jesteś, co? - rzucił callump, uśmiechając się szeroko.
Nie odpowiedziałem, skupiony na obserwowaniu pomieszczenia. Mój wzrok natrafił na gruby łańcuch, który podtrzymywał jedną z kotar do zasłoniętego pomieszczenia. Gdyby tak tylko jakoś go sięgnąć...
Spojrzałem uważnie na Karo. Nie było mowy, żebym złapał z nią kontakt wzrokowy... zatem musiałem polegać na szybkiej reakcji partnerki.
- Odciągnij jego uwagę! - krzyknąłem, zmieniając przednie łapy w skrzydła, a tylne - w szpony. Wzniosłem się błyskawicznie w górę, szykując się do ataku...

< Karo? >

Od Nikolaja do Karo

-Dlaczego Hektor? Nie mógł sobie wybrać jakiegoś lepszego imienia, na przykład Jędrzej. To fajne i majestatyczne imię-stwierdziłem, gdy przełknąłem mięso zająca, którego miałem w ustach.
-Mogę go zawołać i sam się przekonasz-oznajmiła wadera z lekkim uśmiechem.
-O nie, nie, ja jednak uważam, że to fajne imię ten cały Hektor, sam bym tak chciał mieć…-powiedziałem szybko, zaczynając się rozglądać wokół siebie, by być gotowym na atak, ale na szczęście ten nie nadszedł.
-No widzisz? Potrafisz być dobrym chłopcem-stwierdziła Karo z pełną ironią w głosie.
-Cóż pewnie mój wzrok pomaga mi być tak grzecznym aniołkiem-fuknąłem.
-Szkoda, że nie pomaga ci być mądrzejszym-odgryzła się wilczyca.
-Tak, a ty…
-A teraz bądź cicho, bo jak nie zjem czegoś,to ty zostaniesz moim obiadem-warknęła ta staruch, na co ja szybko zamilkłem. Jednak nie chciałem zostać obiadem w tak młodym wieku, a szczególnie jej. Jak już to to tylko Zuko i może trochę Ashita będą mogli mnie zjeść.

<Karo?>

Profil szczeniaka - Hiro

Imię: Hiro
Wiek: Rok i osiem miesięcy
Płeć: Basior
Charakter: Hiro to dosyć spokojna istotka. Nie przepada za tłumami czy większym zamieszaniem. Zwykle to wszytko go po porostu przerasta. Jest dobry i troskliwy i w razie potrzeby zajął by się nawet najgorszym wrogiem. Mimo dosyć młodego wieku ma silne poczucie odpowiedzialność i lojalności, mimo iż nadal czasem się jej boi. Jest inteligentny i bardzo ciekawski. Za interesującym tropem wsadził by łeb nawet do najmniejszej dziury w ziemi. Z reguły wprost mówi innym co myśli, jednak zwykle są to rzeczy pozytywne. Jest kreatywny i zaradny, dzięki czemu potrafi znaleźć, czasem odrobinę tchórzliwe, wyjście z każdej sytuacji. Unika ranienia innych jest raczej miły, sympatyczny i ciepły. Nigdy nie narzuciłby komuś swojego zdania, choć nie wiadomo jak pewien by go był. Całkiem łatwo zdobyć jego zaufanie i niemal błyskawicznie się przywiązuje, na czym już kilka razy się przejechał. Jest dosyć uparty jeśli chodzi o spełnianie celów, nawet jakby stanęły przed nim wszelkie leki i tak tego dopnie. 
Lubi: Szczeniak upodobał sobie długie spacery, szczególnie te pod gwieździstym niebem. Uwielbia także zabawę w jesiennych liściach czy zimowym śniegu. 
Nie lubi: Za dużych problemów, tłumów i zamieszania. Strasznie nie podoba mu się też zapach większość kwiatów.
Boi się: Jego największym lękiem jest strach przed straceniem kogoś. Z tych mniejszych niemal panicznie boi się żółtych grzybów, sam nie pamięta konkretnego powodu, ale niemal od początku budziły u niego niepokój, te ,,żółte, małe skurczybyki".
Aparycja: Hiro jak na swój wiek jest dosyć duży. Ma dosyć puchate futro, szczególnie na ogonie i szyi. Jest śnieżnobiałe, nie licząc czarnej maski i przednich łap tego samego odcieniu. Jego oczy są szare miejscami przechodzącymi w jasnoniebieski.
Hierarchia: Uczeń
Profesja: Starszy uczeń
Przyszłą profesja: Obrońca
Mentor: Nie posiada
Żywioł: Wiatr
Moc: Na razie jego moc opiera się tylko na kreacji obrazów z liści czy patyków za pomocą wiatru.
Umiejętności: Jest całkiem zwinny, aczkolwiek jego najlepszą zaletą jest wyjątkowo wyostrzona percepcja. Potrafi usłyszeć kroki z dużej odległości, czy wywęszyć wilka schowanego dużo dalej.
Historia: Hiro wywodzi się z dosyć dalekiej, północnej watahy. Trzymała  się wszystkich tradycji i była raczej dosyć zamknięta na resztę świata. Hiro urodził się w zwykłej rodzinie omeg, gdzie był wychowany z pełnią troski i ciepła. Był raczej samotnikiem i nie przepadał za wilkami z poza najbliższej rodziny. Mimo, że stado nie mieszało się w problemy innych, inne za to mieszały się w nich. Podczas jednej z większy bitw o terytorium również i tej watasze nieźle się oberwało. Hiro widząc cierpienie, ból, a szczególnie jego niemoc w całej sprawie odszedł pozostawiając rodzinę tylko jako wspomnienie. Przez następne miesiące włóczył się doczepiając się do niewielkich watach nie wyznających żadnych wiar czy zasad. Zmęczony podróżami postanowił w końcu znalazł swój dom w Watasze Porannych Gwiazd.
Rodzina:  Lirę i Jacka, pamięta bardzo dobrze jako kochanych rodziców. Podobnie jest z rodzeństwem, tymi trzema starszymi od niego wilkami, którzy na zawsze pozostaną jego przyjaciółmi.
Patron: Iki
Towarzysz: Brak
Poziom: Zero
ZK: Zero
Przedmioty: Brak
Pochawły:Brak
Ostrzeżenia: Brak
Kontakt: h_adamski@op.pl

Od Karo cd Nikolaja

Głos Niko brzmiał niezwykle pociesznie, gdy ten ekscytował się swoją pierwszą, małą “wielką zdobyczą”. Przypominało mi to moje szczenięce lata, gdy byłam w stanie wylecieć z jaskini za małym motylkiem. Wtedy właśnie króliki były ogromne, a łanie zdawały się być wręcz potworami. No dobra, jakoś szczególnie nie wyrosłam na tle innych, aczkolwiek teraz nie patrzyłam już na świat w owy sposób. Teraz wszystko było takie… Zwyczajne. Oklepane. Tuzinkowe. Chyba po części zazdrościłam dzieciakowi owej energii i ekscytacji, jaka wręcz buzowała z niego po upolowaniu zdobyczy. Cóż, trzeba przyznać, że to i tak dziw, że zając mu nie uciekł.
— Powiedz! Powiedz! Powiedz! — nawoływał raz za razem, dając mi do zrozumienia, jak bardzo oczekuje na potwierdzenie swoich domniemań. Cóż, Zuko najwidoczniej mu zaimponował, skoro basiorkowi aż tak zależało na dumie mojego teścia.
— Czy ja wiem? Takie liche to twoje zajęczysko — odparłam spokojnie. Wiele wader nie miałoby serca zgasić jego zapału w takim momencie, ale cóż, ja miałam.
— Ale jak to liche? Jest prawie tak duży, jak mój ogon! — zaprzeczył żywo Nikolaj — oj już daj spokój, Karo! Na pewno byłby dumny, wiesz o tym! — Ciężko byłoby się nie zaśmiać, słysząc owe zaparcie. Może to i małe, ale hałas zrobić potrafi.
— Jasne, jasne — potwierdziłam sarkastycznie — szczęka, to by my opadła do samej ziemi, na widok tej twojej miniatureczki. Ale przycisz się, bo płoszysz mi mój obiad — przypomniałam.
Basior nagle drgnął.
— Och, faktycznie, nie ma tutaj niczego dla ciebie — trwał chwilę w bezruchu, jakby się nad czymś zastanawiał — hej, Karo! Może chciałabyś nóżkę mojego zajączka? W końcu powiedziałaś mi, jak go złapać.
Przez chwilę byłam iście zdziwiona. Czy ten wypłosz właśnie zaproponował mi część swojego pierwszego, pełnoprawnego łupu?
— Nie, coś Ty — pokiwałam głową — coś sobie znajdę, a Ty się lepiej posil. Przy treningu ze mną i panem gilgotkiem raczej potrzeba Ci będzie dużo energii.
Maluch zabrał się więc do jedzenia, nie obyło się jednak bez wybrzydzania, jak to futerko stworzenia strasznie mu przeszkadza przy dobyciu się do mięsa. Ja zaś komentowałam to, mówiąc teksty typu “życie jest pełne rozczarowań, co?”.
— Karo… — powiedział nagle, z pełnym pyszczkiem — jak ma na imię pan gilgotek?
Drgnęłam, zdziwiona pytaniem. No dobra, wiem, ta nazwa wymyślonego przeze mnie stwora zbyt kreatywna nie była, a sama przecież kiedyś zarzuciłam Lelou, że bałwan nie może być “panem Bałwankiem”, bo jego nikt nie nazywa “panem Basiorem”. Wobec tego…
— Hektor — mruknęłam, niezobowiązująco — tak naprawdę na imię mu Hektor.
Skoro już jeden z moich vectorów miał robić za żywą postać, niech nosi przynajmniej godne, rymujące się imię.

< Niko? >

Od Karo cd Lelou

Odwróciłam się w kierunku Asriela, wbijając pazury w podłogę. Oto przed nami stał ten mały skurczybyk. Oszust, który podawał się za elfa-kozę, przywódcę jakiegoś tam królestwa, którego przeciwnik okrutnie potraktował. Istota, na pomoc której poświeciliśmy tak dużo czasu i energii. Hybryda, wobec której ongiś ciężko było nie czuć współczucia. Callumpo, callplum, czy jak mu tam, który jest specem, jeśli chodzi o krokodyle łzy. Sponsor cierpień tych wszystkich stworzeń, pokaleczonych i zamkniętych w klatkach. Przez głowę przedarło mi się krótkie zdanie, stworzone zaledwie z dwóch członów, podsumowujące jednak mój stosunek do stworzenia. “Nie daruję”. Dla tej małej mendy nie było chociażby cienia litości, czy zrozumienia.
— Och, widzę, że rozprawiliście się z Dreemurem? — zapytał, obracając wystającym, kameleonowym okiem w kierunku leżącego na ziemi ciała mężczyzny. O, to, to! To był ten słynny Drakula? Istota, przez którą Asriel wylądował w naszym świecie? Proszę, oto kolejne kłamstwo, sprzedane przez mutanta. Ile jeszcze ich będzie?
Właściwie, to delikwent w kitlu sam się ze sobą rozprawił, nie zamierzałam jednak uświadamiać w tym istoty. Lelou najwidoczniej miał podobny zamiar, gdyż także milczał. Niech sobie Asriel myśli, to daje nam jakąś przewagę.
— Oczywiście, że to zrobiliście. Przecież to dla was mała kawa, czyż nie, drodzy przyjaciele? Zawsze tak samo dzielni i wytrwali — zaśmiał się złowieszczo.
— Twoi przyjaciele zaraz spuszczą Ci niezłe manto — poinformowałam, gotowa już zaraz rozłożyć Asriela na łopatki. Lelou jednak zwrócił łeb w moim kierunku i chociaż nie mogłam nic wyczytać z mimiki jego twarzy byłam niemalże pewna, że w tym momencie obdarzył mnie spojrzeniem, każącym mi przystopować. Słyszałam nawet w głowie, jak mówi “dopiero, co się ocknęłaś, daj spokój!”. Nie zamierzałam jednak zupełnie odpuszczać sobie starcia z Asrielem.
— Och, oczywiście, nie wątpię — As zaśmiał się — jestem pewny, że ta sama wadera, która potrafiła potrząsnąć mną niczym dziecięcą grzechotką i basior, nie mający do mnie chociaż odrobiny zaufania teraz bardzo chętnie skopią mi du.pę po tym, co żem zbroił. Problem w tym, kamraci, że jesteśmy na m o i m s t a t k u — ostatnie dwa słowa wypowiedział podobnie, jak doktorek jeszcze przed paroma godzinami. Jakby coś w niego wstąpiło. Zwierzęta, jak na zawołanie, zerwały się, rzucając w naszym kierunku.
“No chyba sobie kpisz!” pomyślałam, słysząc te wszystkie kroki, biegnące do nas. Nie chciałam krzywdzić żadnego z nich. Podejrzewałam, że nic nie mogły zrobić ze swoim zachowaniem. Nie były niczemu winne.
Czas zdawał się zatrzymać, im bliżej były. Czy tak właśnie czuł się doktor krew i flaki, gdy jego podopieczni mieli stratować go w biegu po wolność?
Nie skończymy w ten sposób! Rzuciłam się z vectorem w stronę Asriela, podnosząc go i sprawiając, że uderzył głową w sufit. Był to impuls, acz zadziałał idealnie. Zwierzaki zastygły w bezruchu.
— Ty mały draniu — warknęłam, w kierunku stworzenia, bedąc jednak w stanie lekkiego szoku. Centumetry dzieliły nas od boju. I kto mi teraz powie, że szczegóły nie mają znaczenia, co? — Wykorzystujesz ledwie żywe stworzenia do walki?
Nagle usłyszałam głos callpluma, gdzieś w mojej głowie, odbijający się echem. Zupełnie zapomniałam, że ma takowe zdolności, a tu proszę.
“No śmiało, zabij mnie. To przecież bardzo proste, prawda? Tylko widzisz, jest jeden problem, Karo. Ich dusze połączone są z moją. Mam w sobie element każdego z nich. Jeśli zginę, pociągnę je za sobą!”.
Zastygłam nagle w bezruchu, nie zdolna do wykonania jakiejkolwiek operacji. Oddech zdawał się zalegać w płucach. Fale odbiły się od kociej mordy Asriela, ukazując jej szeroki uśmiech.
— L-lelou… — powiedziałam cicho, nie zwracając głowy w stronę partnera. Z trudem przyszło mi w ogóle zmuszenie języka i gardła do współpracy. Tak, to oszust. Oczywiście, że mógl kłamać. Pomimo tego, przerażała mnie wizja, jaką zapowiedział — mamy poważny problem… — Nie wiem nawet, po co mu to zakomunikowałam. Wyraz pyska Asriela, który nawet ja mogłam wyraźnie po składać, doskonale obrazował całą sytuację, która na pewno nie zapowiadała się kolorowo.

< Lelou? >

Od Karo cd Illyi

Nigdy jakoś specjalnie nie cieszyło mnie, gdy Ash wyznaczała mi “obronę” w czasie misji. No bo hej, umiem sobie sama radzić! Mus był jednak musem, chociaż podejrzewałam czasami, że Lelou maczał swoje łapki w tego typu przedsięwzięciach. Kiedy jednak tylko wyciągałam owy temat, wzbraniał się mężnie, jak to on nic o tym nie wie, a zresztą to dobrze, bo przynajmniej jestem bezpieczna. Dzisiaj jednak wręcz czułam, że owa misja zapowiada się długą, chociażby ze względu na mojego niego towarzysza.
Czy on jest jakiś nietomny? Przysięgam, jeszcze chwila, a usiadłabym przed owym basiorem i rozłożyła na czynniki pierwsze, czego to my nie mamy zrobić, doprawdy. Gdybym cokolwiek widziała, linijka po linijce przeczytałabym mu świstek, jaki wręczyła mi dzisiaj Ash, słowo za słowem, sylaba po sylabie. Na jego, a w sumie to nasze szczęście, nie było to jednak konieczne, gdyż w końcu uświadomił sobie, że idzie ze mną.
— Jasne. Tylko nie próbuj mnie spowalniać — burknęłam w kierunku basiora, ruszając w znaną mi stronę. Podziemny labirynt! Ilekroć o nim słyszałam, zawsze miałam ochotę tam zajrzeć. Tylko… Cóż, było parę istot, które stały mi na przeszkodzie. Za szczeniaka, wzbraniała mnie przed tym matka, teraz zaś dość skutecznie robił to mój partner. Nawet dzisiaj, Lelou słysząc o misji kilkakrotnie zapytał mnie, czy wiem w co się pakuje i czy czuję się na siłach. Doskonale rozumiałam Nanami, gdy mówiła mu niejednokrotnie, że nie jest z porcelany. Ja też nie byłam.
— Więc… Daleko jeszcze? — bąknął basior.
— Jedyne znane mi przejście znajduje się jakieś sto kroków stąd, jest całkiem dobrze ukryte. Ash mówiła mi, jak się tam dostać, ale może to chwilę zająć — wytłumaczyłam sucho, krocząc przed siebie. Zastanawiało mnie, czy wewnątrz będzie chłodno? Przyjemnie było by odpocząć od kończącej się już, letniej pory, chociażby tam, na dole.
~ Bo przecież walka na śmierć i życie jest o niebo lepsza od słońca — skomentowała sceptycznie Molly.
~ Cieszę się, że się rozumiemy — odpowiedziałam. Większość drogi przebyliśmy w ciszy, co względnie mnie zadowalało. Mogłam sobie wyobrażać, że idę na misję zupełnie sama. Jedynie dźwięk łap kroczących równomiernie nieopodal mnie oraz odgłosy oddychania konfrantera sugerowały, że faktycznie ktoś idzie obok.
~ I tak wypadało by się chociaż przedstawić… — Molly westchnęła. Może i miała chociażby cień racji, nie zamierzałam jej jednak tego mówić. Ja znałam imię wilka,podała mi je alfa, orzyznając misję. On zaś o moje się nie dopominał, więc i po co miałabym się nim chwalić? Z imionami należy być ostrożnym.
~ Gadasz głupoty — stwierdziłam.
Zatrzymałam się nagle, prześwietlając teraz za pomocą gps’owej fali dźwięku. Kamień, odgradzający przejście do podziemi do najlżejszych na pewno nie należał, kształtem nie szło go jednak z niczym pomylić. Zaiste tak, jak mówiła wadera, przypominał on połowę marchewki, rozciętej w pionie i położonej na ziemi.
— Widzisz ten marchewkowy kamień? — zapytałam basiora.
— Na moje oko, to on jest szary — odpowiedział, dość wesoło. Westchnęłam głęboko, łapiąc w płuca letnie powietrze.
— Dobra, powiem prościej — syknęłam — czy widzisz kamień o dziwnym kształcie? Doszło?
— Zaiste, co w związku z tym? — spytał.
— Pod nim jest przejście, do labiryntów. Musimy go przesunąć. — Ta wiadomość zaś dość szybko dobiegła do basiora, który ochoczo ruszył w kierunku wyróżniającego się kamienia. Miałam już ruszyć, aby mu pomóc, ten jednak dość szybko uporał się z przeszkodą, odsłaniając dziurę w ziemi. Podeszłam do niej, po uchylając się lekko.
— Zanim wejdziemy, mam nadzieję, że dobrze zapamiętałeś sobie mój opis naszego delikwenta. Ja nie będę w stanie go rozpoznać. — Po tych słowach wlazłam do dziury, wchodzac po kamiennych schodkach w dół.

<Illyu?>

Od Lelou do Karo

Ani jedno zwierzę w dalszym ciągu nie wykonało żadnego ruchu - nie pomagały ani moje prośby, ani groźby. Raz tylko łania przystąpiła o krok do przodu, w następnej chwili jednak przywarła z powrotem do ściany, zgromiona wzrokiem pozostałych stworzeń. Jej cienkie kończyny drżały, gdy tak wodziła swoimi dużymi, ciemnymi oczami po pomieszczeniu, jakby błagając nas o ratunek.
Zakląłem - niekoniecznie pod nosem - usiłując coś wymyślić. Przecież musi być zarówno jakiś sposób, jak i powód ich zachowania, a jeśli dogłębnie poznam ten drugi, łatwiej powinienem też znaleźć pierwszy. Czy możliwe, że po prostu bały się reakcji swoich oprawców? Niewykluczone, że już kiedyś próbowały ucieczki i skończyło się to dla nich niezbyt przyjemnie. Zacisnąłem szczękę, myśląc o okrucieństwach, jakich mogli dopuścić się Asriel i ten doktorek.
- Je...jest dla nich jakaś nadzieja? - usłyszałem w pewnym momencie.
Odwróciłem się gwałtownie, a mój wzrok spoczął na Karo, która najwyraźniej odzyskała dopiero co przytomność. Wciąż najwyraźniej była osłabiona, z ulgą przyjąłem jednak fakt, że odzyskała siły na tyle, by móc w miarę pewnie ustać na własnych łapach.
- Nie wiem - przyznałem szczerze zgnębionym głosem. Zaraz jednak poderwałem łeb, odzyskawszy rezon. Hardo spojrzałem na waderę, powstrzymując ogarniającą mnie złość, której przecież nie miałem prawa robić partnerce jakiekolwiek wyrzuty. Pretensje jednak zwyciężyły. - Ale wytłumacz ty mi jedno. Co, do cholery, wyobrażałaś sobie, używając mocy, kiedy byłaś zmęczona?! Czy do ciebie nie dociera, że możesz zrobić sobie poważną krzywdę, jeśli czasem nie pomyślisz o możliwych konsekwencjach, zanim rzucisz się łeb na szyję, by podejmować kolejne wariackie działanie?! Nie rozumiesz, że ja się tu zamartwiam, no nie wiem, jak będzie z tobą, a ty... Karo, dlatego znowu pytam. Czy ty czasem myślisz o sobie?
- Lelou - wadera spojrzała na mnie, wyraźnie wymęczona - wiesz dobrze, że teraz najważniejsze to ocalić te...
- Nie - przerwałem, twardo patrząc na wilczycę. - Priorytetem jesteś tu ty i to, żebyś wyszła stąd cała i zdrowa.
Ta w odpowiedzi westchnęła ciężko, wyraźnie zrezygnowana. Odebrałem to jako zły znak co do ilości jej energii.
- W każdym razie, lepiej odpocznij, ja coś wymyślę - poleciłem po chwili.
- Dam radę, zrobimy to razem - zaprzeczyła. - Czuję się dużo lepiej.
- Tak, tak - mruknąłem. - Mi tu by się chwilowo przydał ktoś, kto znałby ich mowę, więc...
- Lelou, mówię ci, że mogę pomóc.
- Przybyło ci trochę tych umiejętności - uśmiechnąłem się na wspomnienie momentu, gdy partnerka poinformowała mnie o swoich nowych umiejętnościach. - Ale się nie przemęczaj, dam przecież radę. W ostateczności, wypędzę je siłą.
- Część przecież ledwo stoi - wytknęła, wskazując pyszczkiem na ciężko ranne stworzenia. Miała rację. Potrzebowały natychmiastowej opieki medycznej.
- Musimy je zabrać do medyka tak szybko, jak to możliwe - stwierdziłem. - Pytanie tylko, dlaczego one nie chcą się ruszyć. Może dlatego... bo, sam nie wiem, Asriel i tamten doktorek je zastraszyli?
W tym momencie, naszą rozmowę przerwał jednak znajomy głos:
- Jesteś bardzo blisko prawdy, drogi przyjacielu.
- Aż kusi, by rzec: o callumpie mowa - warknąłem, mierząc wzrokiem sylwetkę Asriela, który właśnie wyszedł z cienia. Drzwi zamknęły się z głośnym zgrzytem.

< Karo? >
Szablon
NewMooni
SOTT