sobota, 31 grudnia 2016

Od Riki do Toshiro

Westchnęłam cicho po czym ułożyłam się w pozycji leżącej na środku kuli. Oparłam pysk na łapach i przyglądałam się Toshirowi. Basior był naprawdę zdenerwowany na całe to zamieszanie o cielesną formę magii. Osobiście nic nie miałam do tego - sama byłam zła, ale skryłam to gdzieś w sobie. Wolałam chyba spowodować uśmiech na pyszczku mojego towarzysza, niż wywoływać mój i jego krzyk. Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam co. Sytuacja naprawdę była beznadziejna. No, ale i w takich sytuacjach można się uśmiechnąć. Postanowiłam trochę rozweselić Tośka. Spojrzałam tylko jak opiera się o ścianę kuli i wypatruje czegoś na horyzoncie po czym opada zrezygnowany łapami na posadzkę. Podniosłam głowę i chciałam już coś powiedzieć, kiedy nieznana mi siła uderzyła w kulę i spowodowała jej obrócenie na drugą stronę. Kilka sekund przed wpadnięciem do wody udało mi się zaczerpnąć choć trochę powietrza. Potem chłodna ciesz przywitała mnie w swoich objęciach. To nieprzyjemne uczucie, kiedy oczy zaczynają cię szczypać, a do nozdrzy dostaje cię coraz więcej wody.
Nie miałam pojęcia co cię stało. W jednej chwili bum, plusk i paniczne przebieranie łapami spowodowane obawą o swoje życie. Powietrza wzięłam naprawdę mało - mnie i basiora ta sytuacja niezwykle zaskoczyła. Z chwili na chwilę coraz bardziej mi brakowało tlenu i czułam już ucisk w klatce piersiowej. Rozejrzałam się wokoło szukając mego towarzysza. W końcu zobaczyłam tą znajomą sylwetkę. Nagle jednak się przeraziła - tylne łapy Toshira były trzyma przez trytony. Wilk próbował się wyszarpać, ale istoty były o wiele silniejsze. Chciałam mu jakoś pomóc, lecz trytony miały lepiej opracowany plan działania. Mnie również za tylne łapy złapała dwójka ów stworzeń. Ich uścisk był tak silny, że myślałam o tym czy ja nadal mam łapy. Wierzgnęłam parę razy przednimi kończynami i machnęłam łbem, ale dla wrogów to były zwykłe drgania. Nie miałam z nimi szans, podobnie jak Tosh. Czy tak ma wyglądać nasz koniec? Wiem, że trytony nienawidzą wilków, ale miałam jakieś przeczycie, że tym razem kryje się za tym coś głębszego. Jakoś nie mogłam uwierzyć, że tak mogę umrzeć. Tu musiało chodzić o coś więcej. Albo to po prostu takie nędzne przypuszczenia umierającego?
Oczy już zaszły mgłą. Widziałam drobną smugę światła wpadającą do wody. Kątem oka popatrzyłam jeszcze na Toshira. Basior też już nie miał powietrza. Jęknęłam cicho po czym zamknęłam oczy i otworzyłam lekko pyszczek z którego ulotniło się kilka maleńkich bąbelków powietrza. Cisza, błoga cisza... I ciemność... Piękna, a może zwodząca?

***

Poczułam ponownie wodę, która oblepiała całe moje ciało. Ciche pomrukiwania dobiegały do mych uszu, a w nozdrzach przeszkadzała mi słona ciecz. Miałam swego rodzaju zaćmienie umysłu. Nie wiedziałam, co się stało, gdzie jestem i czy ja na pewno nadal żyje, a może stoję przed obliczem bogów. Tylko, że w wodzie? Teraz wszystko było dla mnie prawdziwe. Całe ciało bolało mnie jak diabli, najmniejszy ruch sprawiał problem. Niepewna tego co do końca robić, otworzyłam ostrożnie ślepia. Obraz był strasznie niewyraźny, widziałam niepełne kształty, a do tego szczypały mnie oczy. Zamrugałam kilka razy i przetarłam oczy łapami. I w tedy zobaczyłam coś dziwnego. Na moich przednich łapach miałam po jednej małej błonie. Takiej, jaką mają ryby. Zdziwiona tym faktem podniosłam gwałtownie głowę, by zobaczyć resztę ciała, ale nagły ruch spotkał się z odmową moich mięśni. Syknęłam głośno z bólu po czym opadłam głową ponownie na posadzkę. Właśnie, gdzie ja byłam? Chwila... Gdzie my byliśmy? Chwilowa utrata pamięci nie była mi na łapę, ale z każdą minutą przypominałam sobie więcej. Rozejrzałam się na tyle ile mogłam. Byłam w ogromnej podwodnej jaskini, która porosła wszelką podmorską roślinnością. Jednak najbardziej zdziwiło mnie to, że znajdowałam się pod wodą, a i tak oddychał. Spojrzałam przed siebie i na całe szczęście niedaleko mnie leżał... Tosh? Teoretycznie basior przypominał tego samego wilka, którego poznałam na lądzie, ale... Na jego czterech kończynach było po jednej małej błonie, a z grzbietu wyrastała jedna duża. Dwie kolejne pojawiły się na końcówce śnieżnobiałego ogona. Z pyska zniknęły wilcze wąsy, a sierść bardziej przylegała do ciała. Jedynie grzywka odstawała. Postanowiłam ponowić próbę przyjrzenia się swojej sylwetce, tylko tym razem trochę spokojniej. Powoli podniosłam głowę, co poskutkowało tylko lekkim bólem. W końcu mogłam się przyjrzeć sobie i cóż... Ze mną nie było lepiej. Miałam błony ryby w tych samych miejscach co Toshiro oraz sierść bardziej pokrywała ciało niż odstawała. Niestety i samo włosie nie było już tak kolorowe. Nie wiem jakim cudem, ale z mojego ciała zniknęły wszelkie kolorowe wzory. Jedynie grzywka opadająca na mój pyszczek pozostała w swoich barwach. A tak to... Zwykłe czarne futro. Westchnęłam cicho poirytowana faktem, że wszystko nie boli, nie mam zielonego pojęcia dlaczego tak teraz wyglądam i co tu się do jasnej Tory podziało. Nie, chwila! Przypomniałam sobie w końcu zajście z trytonami. Ale... Na co im my? Dlaczego nas nie zabili?
- R-Riki? - usłyszałam niemrawy głos mojego towarzysza. Odwróciłam wzrok na Tośka i syknęłam z bóli. Ach, ten problem... Samiec wyglądał na równie przyćmionego jak ja na początku.
- Wiem, że to mało prawdopodobne, ale tak. To ja - zaśmiałam się. Basior dokładnie zlustrował mnie wzrokiem, nie dowierzając chyba własnym oczom.
- I tak - ty też wyglądasz podobnie. Tylko twoja sierść została taka jaka była - uprzedziłam wilka przed jakimkolwiek pytaniem na temat jego wyglądu.
- No pięknie... A co się do-ajć! - jękną z bólu Tosh kiedy próbował podnieść łeb.
- Poleż trochę spokojnie, zaraz ci opowiem wszystko do czego sama doszłam - odrzekłam kładąc łapę na łopatce basiora - Znajdujemy się w podwodnej jaskini i możemy żyć. Jeśli sobie przypominasz, to złapały nas trytony i nie wiem w jaki sposób nasze ciała zostały zmienione. I odpocznij chwilę, bo na pewno wszystkie mięśnie cie teraz bolą - też tak miałam na początku. Czy masz jakąś pow-hej! - urwałam zdanie, gdyż ległam plackiem na ziemie. Spojrzałam za siebie i zobaczyłam swoje tylne łapy skute kajdanami, a łańcuchy od nich było przyczepione do ściany.
- A, no i jesteśmy swego rodzaju więźniami - odrzekłam i uśmiechnęłam się. Po chwili cofnęłam się trochę by wstać i ponowiłam swoje pytanie skierowane do mego towarzysza - Czy masz jakąś poważniejszą ranę?
- Nie, tylko obolałe mięśnie jak mówiłaś. Daj mi chwilę, zaraz dojdę do siebie - powiedział i uśmiechną się delikatnie - A jak z tobą?
- Ja tam się bardziej o ciebie teraz martwię - zaśmiałam się i usiadłam niedaleko Toshira - Ale tak czy sak nic mi nie jest.
- To... Dobrze - rzekł spokojnie samiec, próbując się podnieś. Chciałam mu pomóc, ale powiedział, że da sobie radę. Po chwili siedział na przeciwko mnie. Machnął głową i zamrugał jeszcze parę razy, a później już spokojnie siedział. Dopiero teraz zauważyłam, że jego źrenice są bardziej powiększone niż zwykle, lecz to nie był efekt strachu. Raczej ten "transformacji".
- Masz powiększone źrenice jeszcze - szepnęłam przyglądając mu się wciąż. Trudno było się przyzwyczaić do takiej formy Toshira.
- To pewnie przez tą przemianę, bo twoje też są większe - odrzekł i uśmiechną się do mnie.
- Czekaj, sprawdzę - zaśmiałam się i odchyliłam głowę do tyłu, jednak po paru sekundach upadłam na ziemie plecami i wraz z basiorem parsknęliśmy śmiechem.
- Coś nie wyszło - uśmiechnęłam się i usiadłam ponownie przed Tośkiem.
- Trochę - prychną samiec. Nagle jednak spoważniał widząc kajdany, którymi byliśmy skuci.
- Coś nie tak? - zapytałam niepewnie.
- To kajdany z Glimerytu - odrzekł basior, a ja popatrzyłam na niego niezrozumiale - Kiedyś o nich czytałem. Są one w stanie zatrzymać magię istoty, którą więżą. W sensie nie jesteśmy w stanie użyć jakichkolwiek mocy. Znaczy, głównie to zasługa Glimerytu, czyli metalu z jakiego są zrobione.
- Czyli... Teraz jakby nie mamy magii?
Nagle do mych uszu dobiegł wilczy pisk i dość doniosły męski głos. Odwróciliśmy głowy w tamtą stronę. Odgłosy dobiegały z korytarza prowadzącego do jaskini w której byliśmy. Wymieniłam z basiorem porozumiewawcze spojrzenie.
- Trytony - szepnęliśmy razem.
- Cyninde deta (Poczekajcie tu) - w korytarzu ponownie rozległ się męski głos. Co to był za język...?
Do jaskini weszła czwórka trytonów. Dwóch z nich trzymało w rekach metalowe obroże z łańcuchami. Te też chyba były z tego całego Glimerytu.
- Zuhir di tantine (Zróbmy to szybko) - odrzekł jeden z nich lodowatym głosem, kiedy znaleźli się obok ja. Ja i Toshiro dokładnie się im przyglądaliśmy przy czym pokazaliśmy kły. Dobrze, że zęby wilcze zostały.
Tak czy owak, na nic się nie zdały. Jeden tryton złapał mnie za kark i mocno trzymał, a drugi Tośka. Nie mogliśmy nic zrobić, aż tak wilki nie mogą skręcać szyi. Jedynie wiliśmy się z wyszczerzonymi kłami z nadzieją, że to coś da. Po chwili podszedł do mnie jeden z nich, który trzymał w dłoniach obrożę po czym założył mi ją na szyję. Cóż, do najlżejszych przedmiotów bym jej nie zaliczyła. Osobnik trzymający mnie za kark puścił go w końcu, a złapał za łańcuch doczepiony do obroży. Podobnie został potraktowany Toshiro. Po chwili dwa trytony płynęły przed nami, a dwójka pozostałych nas trzymała.
- Cokolwiek się stanie, damy sobie radę. Co nie? - szepnęłam do Tośka z uśmiechem.
- No jasne, że tak. Wątpisz w nas? A może we mnie?- odszepną basior i udawanie się oburzył.
- W przyjaciół? Nigdy - uśmiechnęłam się pogodnie, a Tosh odwzajemnił gest. Nagle oboje zostaliśmy szarpnięci za obroże przez trytonów. Na chwilę zapomniałam o tym całym zamieszaniu. O tym, jak ja i mój towarzysz wyglądaliśmy, o trytonach, nawet przestałam na jakiś czas myśleć o tym, czego chcą. Jednak wszystko wróciło do mnie tak szybko, jak na moment zniknęło.
- Parszywe stworzenia... Nie wiem co Kalisen takiego w nich widzi - odrzekł tryton trzymający mnie. Kątem oka spojrzałam na dwójkę istot magicznych.
- Fakt, ale musisz przyznać, że cudownie jest patrzeć jak ten sam gatunek wybija siebie nawzajem. Trochę widowiska. Tak czy siak, to już ostatni raz. Chyba - odparł drugi. "Ten sam gatunek wybija siebie nawzajem "? Słowa trytona dudniły mi w głowie.
Już od jakiegoś czasu płynęliśmy jednym korytarzem. Nie mogłam poddać się zbytnio emocjom - tak jak zawsze w takich sytuacjach. Już przyzwyczaiłam się do płetw, więc jedno zmartwienie z głowy. Teraz pozostawała sprawa trytonów. No i rzecz jasna jak zawsze ochrona naszej dwójki. Westchnęłam cicho.
- Hej, Rikuś... - jękną Tosh zwracając moją uwagę, poprzez dotknięcie mnie w bok łapą. Spojrzałam na niego szybko po czym odwróciłam wzrok miejscu znajdującemu się przed nami. Była to kolejna jaskinia, ale... Na jej środku w podłodze była wydrążona duża arena.W sumie nie była jakaś nadzwyczajna, ale po dialogu dwójki trytonów, dużo bardziej mnie przerażała. Jak trytony mogły się do czegoś takiego posunąć? Może nie doceniałam za bardzo tego gatunku pod względem rozumowania. Rozejrzałam się dokładniej po miejscu. Wokół chyba zgromadził się cały jeden ród. Wszystkie trytony miały ogony w błękitnej barwie, a gdzie nie gdzie przebłyski jasnego zielonego. Uwagę moją jednak przykuła para wilków, która właśnie wyszła z przeciwległego korytarzu. Było to wadera o szarej sierści oraz basior, którego futro za to było w ognistych barwach. Również mieli zmienione ciała, a na szyjach widniały glimerytowe obroże. Trytony też nad nimi panowały, ale oni mieli coś dziwnego w dłoniach, czego nie mogłam dostrzec. Nagle z tłumu nieprzyjacielskich istot wyłonił się jeden, trochę bardziej umięśniony od reszty tryton. Przywódca rodu, hę? Może to jest ten cały... Kali... Kalisun? Nie pamiętam.
Przywódca wskazał ręką wilki stojące naprzeciwko nas. Niespodziewanie, dwójka trytonów trzymająca ich wręcz można powiedzieć wepchnęła im do pysków to, co mieli w rękach. Wilki wiły się bez opamiętania, lecz po chwili dziwnie się uspokoiły i... Wyglądały jak gotowe do ataku. Na nas. Przeraźliwie kłapały zębami w naszą stronę.
- Tosiek, co tu się do jasnej Tory dzieje...- szepnęłam do towarzysza. Jakaś dziwna... Roślina? Może, nie ważne - włączył tryb agresorów w naszych pobratymcach. Nadal pozostawała sprawa naszej dziwnej przemiany, cel w tym wszystkim trytonów... Dużo informacji, więcej jeszcze pytań, a odpowiedzi tyle o ile... Wszystkiego musieliśmy się domyślać.
- Sam chciałbym wiedzieć... Obawiam się tylko jednego, najbardziej pasującego do tego scenariusza - odrzekł, spoglądając na nabuzowane wilki, przenosząc kolejno wzrok na arenę w jaskini. Przełknęłam głośno ślinę. O co tu chodziło? Nadal po głowie krążyła mi myśl jak to możliwe, że oddychamy pod wodą i mamy zmienione ciała... Czy my naprawdę mieliśmy walczyć z tymi wilkami, które przez trytony nie były przy zdrowych zmysłach? Czy mieliśmy... Ich zabić? Nie wiem, Riki nie myśl o tym! Najbardziej i tak zastanawiał mnie motyw trytonów w tym wszystkim. Ich cel... Chciałabym wierzyć, że to wszystko tylko sen. Choler*y sen...


<Toshiro? Nie bij, ja nie wiem co wymyśliłam w tym pokręconym świecie xd Wyszło takie cuś no i... Tak xd Ogólnie końcówka taka trochę nie, ale mam nadzieje, że i tak opowiadanie w pewnym stopniu ci się spodoba. I jeszcze raz przepraszam za tą przerwę. Ale wracam, raczej wracam c: (i nie straciłam do zera honoru, jej!  ^^)>

Od Vincenta do Steva

Sztorm wyrzuca na brzeg wiele ciekawych przedmiotów. Bursztyny, okrągłe niczym tarcza księżyca kamienie, meduzy, ryby czy jakieś dziwne przyrządy robiące fajne rzeczy bądź nierobiące nic. Nie spodziewałem się wilka.
Wschodzące słońce rzucało na piaski Litore Somina różowawą poświatę. Jasne futro osobnika chłonęło tą barwę, przez co ciężko było go dostrzec.Biała postać leżała nieruchomo na linii brzegowej, pozwalając by morze raz po raz zakrywało ją i odkrywało spienionym kocem.
Zeskoczyłem ze skał, biegnąc w stronę rozbitka. Piach usuwał się spod moich łap, wyskakując w powietrze z każdym moim odepchnięciem. Długimi susami pokonałem dzielącą nas odległość. Jego zapach był nieco zniekształcony przez długi pobyt w morskiej wodzie. Woń soli wyraźnie wsiąknęła w jego futro. Mimo to wiedziałem z kim mam do czynienia. Duże, w stosunku do smukłego ciała, białe skrzydła oraz dwa ogony od razu pozwoliły mi rozpoznać w nim członka watahy. Basior poruszył nieznacznie głową, jęknął. Zbliżyłem się jeszcze trochę. Wyczuł moją obecność, gdyż nadstawił uszu, lecz nie miał siły by odnaleźć mnie wzrokiem.
-Steve? – zapytałem ściszonym głosem. – Wilku, co ci się stało?
Właściwie to nie musiał mi odpowiadać. Domyśliłem się, że podczas lotu nad morzem łapała go burza. Chciałem sprawdzić, czy jest w stanie mi odpowiedzieć.
-Ngghh… - stęknął. Jego skrzydła podniosły się nieznacznie, a raczej drgnęły, nie mogąc swobodnie się poruszyć. Wilk próbował zaprzeć się łapami, chcąc wstać. Był jednak zbyt obolały.
-Spokojnie, spokojnie. – zareagowałem natychmiast. Stanąłem przed nim by widział mnie dokładnie i nie musiał się więcej ruszać. Pochyliłem się. – Oh, nieźle cię poturbowało.
-Coś ty? – mruknął i zakaszlał. Z jego pyska wypłynęło trochę wody. –Ouł… przeklęta burza… moje skrzydło.
Tego się obawiałem. O ile prawe wykazywało jakieś ambitniejsze zdolności motoryczne o tyle drugie tylko drżało przyklejone do podłoża, pozbawione części piór. Przygryzłem wargę. Nie jestem w stanie nawet usztywnić tego skrzydła. To przekracza moje umiejętności. Spojrzałem na niego niepewnie. W dwubarwnych oczach Steva ujrzałem obawę.
-Bez nerwów, kolego. – nie mogłem zdradzić zaniepokojenia. Mój brak opanowania mógł tylko bardziej przygnębić wilka. – Wystarczy zanieść cię do medyka. Tam się tobą dobrze zajmą. Dasz radę wstać?
Pysk Steva wykrzywił się w grymas bólu, gdy basior spróbował się podnieść. Pomogłem mu, pozwalając by wsparł się o mój bok. Stał niepewnie, jego łapy drżały a ranne skrzydło zwisało bezwładnie. Nie wyglądało to dobrze.
-Ciężko ci będzie dojść do jaskini medyka nawet z moją pomocą. – zauważyłem.
-Nie czuje się najlepiej. – skinął głową, po czym gwałtownie padł na piach. Podtrzymałem go, nim zderzył się z podłożem.
Walka z własnym ciałem nie miała sensu. Widać było, że kosztuje go to nie lada wysiłek. W dodatku by z terenu Litore Somina dostał się do Stardust Forest trzeba pokonać gęste chaszcze i wyboistą drogę. Zamiast zmuszać basiora do mozolnej wędrówki postanowiłem wziąć ten wysiłek na siebie. Skupiłem swą magiczną moc by ostrożnie chwycić towarzysza telekinezą. Jasna poświata toczyła ciało wilka, po czym siłą woli uniosłem go ponad ziemię, trochę wyżej niż sięgała moja głowa. Steve zamłócił łapami powietrze.
-No to w drogę. – zwróciłem się do basiora, posyłając mu budujący uśmiech. Odwzajemnił go, choć na jego pysku widniało zmęczenie.
Szybkim truchtem ruszyłem w stronę lasu nosząc nad sobą rannego towarzysza.

<Steve? Vin zawsze gotów do pomocy! ^^>

piątek, 30 grudnia 2016

Od Vincenta do Nevry

Czułem jak miażdżące trzonowce roślinożerców mielą moje kości niczym łodyżkę. Wrażenie tysiąca ciał napierających na mnie, duszących, pożerających żywcem było zbyt realny. Każdy bodziec odczuwałem ze zmożoną siłą, jakby był jednym wielkim nerwem. Ciepłe oddechy ofiar… drapieżników, mierzwiące moje futro. Pachniały krwią i nienasyconą rządzą. To moja krew. To mego mięsa żądały.
Kąsały, wyrywały płaty ciała, spijały krew mlaszcząc przy tym łakomie, wydając chciwe odgłosy nie podobne do żadnego stworzenia, przepychając się byle pochłonąć jak najwięcej. Ignorowały moje rozpaczliwe próby walki, drapanie, gryzienie, warczenie. Z zadanych przeze mnie ran nie płynęła krew. Dla nich byłem tylko kawałkiem mięsa.
To nie byli drapieżcy. To były Demony.
Iluzja była przerażająco rzeczywista. Nawet teraz, leżąc na chłodnej ziemi oszołomiony i drżący od niedawnej tortury, czułem na swym ciele ślady zębów, choć byłem cały, bez najmniejszego zadraśnięcia.
-Też to czułeś?
Obróciłem głowę tak, by móc zobaczyć Nevrę. Basior, tak jak ja, drżał, a oczy miał pełne niepokoju.
-Tak. – odparłem nie siląc się na dłuższą odpowiedź.
Spróbowałem wstać. Łapy nadal dygotały, utrudniając podniesie się z ziemi. Oddech miałem przyśpieszony, nierówny. Coś trzepotało mi w piersi. Rozejrzałem się wokół. Las, tak przerażająco pusty las.
-To… - Nevra również postanowił stanąć na łapy. Wymagało to od niego odrobiny wysiłku. – Nawet nie wiem, jak to opisać.
Wziąłem głębszy wdech. Moje serce powoli przestawało łomotać w panice, stałem już stabilnie.
-Przerażające. - ująłem to jednym słowem. – Teraz nie mam wątpliwości. Coś nad nami wisi.
Byłem jakby obdarty ze własnej skóry. Nie mowa tutaj o faktycznym skórowaniu przez demoniczne iluzje, nie. Postawiony w roli ofiary czułem się, jakby cała moja drapieżność zanikła. Byłem słaby, pozbawiony jakiejkolwiek możliwości ratunku. Odebrano mi opcję ucieczki, ataku, pomocy rodaków. I bezczelnie wykorzystano tę słabość. Wtedy nie czułem się wilkiem. Czułem się nikim.
Gwałtownie potrząsnąłem łbem, odrzucając od siebie mgliste obrazy masakry. Wewnątrz mnie kłębiły się frustracja i bezsilność napędzające siebie nawzajem. Nie dam się tak upokarzać.
-Nie daruje temu, kto za tym stoi. – nie omieszkałem grozić. Nie bardzo odchodziło mnie czy sprawca naszych problemów słyszy me słowa czy też nie. Potrzebowałem się wyładować. – Osobiście dopilnuje, by spotkała go zasłużona kara!
-Doskonale cię rozumiem. – Nevra nawet nie próbował ukryć w swoim głosie złości. – Ale teraz nasze słowa nie mają żadnej mocy. Musimy podjąć działanie. Nie wiadomo, czy na tych iluzjach się skończy.
Skinąłem głową. Groźby nie przyniosą owocnych profitów. Potrzebujemy wsparcia. Alfy, magowie, tropiciele… każde wilcze oko musi dostrzec, przed jakim niebezpieczeństwem została postawiona wataha. Teraz widzę, iż głód może być naszym najmniejszym zmartwieniem.
-Nie traćmy czasu. – rzekłem do swego towarzysza.
Nevra chyżo ruszył przodem, kierując się w stronę Stardust Forest. Ostatni raz przeczesałem teren wzrokiem, jakby gdzieś pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami mógł ukrywać się krwiożerczy jeleń. Las jednak pozostał pusty, dołująco cichy, jakoby martwy. Odwróciłem się by podążyć za Nevrą, lecz w tym samym momencie dobiegł mnie nagły odgłos, zupełnie jakby w gardle basiora ugrzązł sporych rozmiarów kamień. Wilk stanął zupełnie sztywno, zatrzymując łapę w pół kroku.
-Nevra? – zaniepokoiłem się.
Niepewnym krokiem podszedłem do towarzysza stając u jego boku. Idąc za wzrokiem basiora od razu dostrzegłem, co go tak sparaliżowało. Nie powiem, również poczułem jak moje mięśnie spinają się w nagłym stresie.
Zając. Tak po prostu zając.
Szarak stał równie nieruchomo, co my. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu; wielkie oczy zwierzęcia przeskakiwały ze mnie na Nevrę i z Nevry na mnie. Mały nosek poruszał się śpiesznie.
-No nie. – wydusił z siebie basior.
Na dźwięk jego głosu uszy zająca stanęły sztywno, lecz jego łapy nadal trwały przybite do podłoża.
-To pułapka, tak? – mruknął do mnie towarzysz.
-Nevra, ja już sam nie wiem, w co wierzyć. – odszepnąłem, czując jak przyśpiesza mi oddech.
Kłapnąłem zębami w stronę futrzaka potęgując groźbę gardłowym warknięciem. Uszak uskoczył jakbym rzucił się na niego z rozwartymi szczekami, po czym dwoma susami zniknął równie szybko jak się pojawił. Zaraz, jak za dmuchnięciem magicznego wiatraka, podfrunęła do nas woń rzeczonego zwierza. Jeszcze nigdy nie miałem w nozdrzach tak intensywnego zapachu jakiejkolwiek ofiary. Niby aromat tysięcy młodych, zdrowych zajęczych ciał skumulował się w tym jednym osobniku. Nawet trzydniowa głodówka nie wywołała we mnie takich emocji, jakie odczuwam teraz. Mimowolnie oblizałem wargi, a mój żołądek skręcił się żałośnie, jakbym wytropił swój pierwszy posiłek od początku istnienia. Spojrzałem strapionym wzrokiem na Nevrę. Wilk łakomie przejeżdżał językiem po pysku, po czym spojrzał na mnie równie niepocieszony.
-Przynęta. – powiedział.
-Musimy się opanować. – starałem się sprawiać wrażenie niezłomnego i taką też barwę nadałem swemu głosowi. – Jeśli ulegniemy głodowi i frustracji to będziemy jak na tacy.
-Wiem to. – warknął żałośnie. – Ale co mamy zrobić? Iść za tym zającem i modlić się, by nie paść ofiarą… ofiar?
Przez głowę przybiegła mi wizja zająca wgryzającego się w me ciało. Niemal czułem długie siekacze przerywające skórę, ścięgna, mięśnie…
-To była tylko iluzja. – zapewniłem go, jaki i siebie. – To nie możliwe by jeleń od tak cię pożarł, Nevra. – postawiłem krok w stronę lasu gdzie prowadził hipnotyzujący zapach zająca. – Może i działam lekkomyślnie, ale to nasz jedyny trop. Jeśli zgubię tego zająca… może już nie być okazji by zobaczyć jakiekolwiek inne zwierzę.
<Nevra? Nie mam za złe, Vin jest cierpliwy ^^>

środa, 28 grudnia 2016

Od Nevry CD Vincent

Przez jeszcze krótką chwilę szukaliśmy czegokolwiek, acz jedyne zapachy, jakie dochodziły do naszych nozdrzy, były zapachami kwiatów, a jedyne ślady...jedyne ślady należały do nas samych. Westchnąłem, zastanawiając się, czy to ma jakiś sens..ale, nie mogliśmy się poddawać! Domyślałem się, że raczej nikomu nie widzi się opuszczenie tego terenu, tym bardziej, iż jeśli rzucona została klątwa, to następne tereny i tak nic nam nie dały..a może..
-Hej.-Mruknąłem nagle, rozważając opcje, jaka zaświtała w mojej głowie.-A może inne zwierzęta nadal tu są?-Zapytałem, zatrzymując się w miejscu i przyglądając uważnie wszystkiemu wokół.
-Właśnie w tym celu ich szukamy.-Zauważył Vincent. Pokręciłem głową, jakbym był wprowadzony w jakiś trans.
-Nie, nie, nie, nie!-Zaprzeczyłem, po chwili wyjaśniając.-Może one tutaj są, ale z nami jest coś nie tak?
-Co masz na myśli?-Mimo zadanego pytania czułem, iż basior rozumie moją wizję. W ogóle mi się jednak ona nie podobała, a w moim żołądku zaczynało burczeć.
Najgorszy w tym był fakt, iż jedynym źródłem mięsa koło mnie był..Vincent.
-Powiedz, łatwiej byłoby wypędzić cały las, nie budząc przy tym wilków, czy też rzucić przekleństwo na watahę, aby jej członkowie nie widzieli niczego związanego z pokarmem?-Vincent przytaknął, rozumiejąc. Może moja teoria wzięła się od czapy, ale na dłuższą metę miała ona sens.
-Faktycznie byłoby to łatwiejsze.-Potwierdził, po czym dodał.-Musimy porozmawiać z magami, rusz się!-Bez źdźbła oporu przystałem na ową propozycję, świadom, że w ten sposób możemy nie tylko dowiedzieć się prawdy, ale też znaleźć się w towarzystwie innych wilków. Czułbym się o wiele lepiej, wiedząc, iż nie jestem sam z drugim osobnikiem >swojego< gatunku. W trakcie drogi wydarzyło się jednak coś dziwnego..
Moją czaszkę rozsadził nagły, przeszywający ból, jakby coś biegło po niej, i samym swoim ruchem niszczyło wszystko wokół. Starałem się oprzeć chęci padnięcia na ziemię, uległem jednak po krótkiej chwili. Sekundy później na oczy widziałem mnóstwo zwierząt, a wszystkie wpatrywały się we mnie, jak w idiotę. Były tam też takie gatunki, które ciężko było zastać w lesie. Antylopy, zebry, niedźwiedzie polarne, kangury... Gdyby nie liczne książki w bibliotece, jak i moje zainteresowanie genami i różnymi gatunkami, nie miałbym pojęcia, jak w ogóle się nazywają! Nigdy nie marzyłem nawet zobaczyć je na żywo!
Po chwili szary królik wystąpił przed szereg, a za nim postąpiła cała ferajna zwierząt. Szły w moim kierunku. Wszystkie.
Cofnąłem się, nie wiedząc, co zrobić, po czym obnażyłem kły. Ssaki jednak nie przestały się zbliżać. Chciałem wytworzyć skrzydła, aby wylecieć w powietrze, te jednak również się nie pojawiły. Byłem udupiony.
Zacząłem biec, niektóre zwierzęta były jednak o wiele szybsze ode mnie. Zanim jednak któreś mnie dopadło uderzyłem o coś szklanego, co oddzielało mnie od dalszej drogi. Bariera?
Psia kostka, pokryt delikatną warstwą mięska i tłuszczyku, nie!
W tym momencie ból głowy nie był już zmartwieniem. Zwierzyna, na którą tak chciałem polować, uczyniła sobie zwierzynę ze mnie.
-Odejdźcie!-Chciałem zawołać, z mojego gardła nie wydobył się jednak żaden dźwięk. Coś ciężkiego uderzyło w moje plecy, prawdopodobnie kopytami. Fala bólu przebiegła przez moje ciało. Kolejne zwierzęta atakowały i uderzały..zjadały mnie. Królik odgryzł mi ucho, i słyszałem, że powoli się nim delektuje. Chciałem wyć z bólu, z mojego gardła nic się jednak nie wydobywało. Męczarnie stawały się tylko gorsze, i okropniejsze, z każdą chwilą. Chciałem nie czuć już bólu. Chciałem umrzeć, odejść. Bez ceremonialnie wyzionąć ostatnie tchnienie, spojrzeć w niebo, paść z sił.
Jak na moje życzenie ból ustał, a ja znajdowałem się w miejscu, w którym się zaczął. Oboje z Vincentem leżeliśmy na chłodnej ziemi.
-Też to czułeś?-Zapytałem.
<Vin? Przepraszam, że tak długo.>

wtorek, 27 grudnia 2016

Od Riki do Nanami

Muszę przyznać, że lubiłam chodzić wieczorami po lesie. Nie robiłam tego często, ale jeśli już to zawsze byłam bardzo zachwycona. Dzisiaj nie byłam pewna co do tego z powodu na Nami, ale nie potrafiłam jej odmówić. Lelou nie potrafi jej czasami odstąpić na krok i zwracał waderze uwagę nawet na najmniejszy korzeń delikatnie wystający z ziemi. Jak najbardziej rozumiałam jego troskę o siostrę - w pewnym stopniu byłam temu przeciwna, a zarazem wspierałam to co robił Lelou - oczywiście w własnych myślach. Jednak Lelouch powinien zrozumieć, że Nami też miała swoje życie. Wadera była kowalem swego losu, basior nie mógł jej z tego wyręczyć. Jednak przyznać muszę, że czasami to rodzeństwo było wyjęte jak z kreskówki. Braciszek opiekuńczy, siostrzyczka uparta, kłócą się, godzą... Oczywiście bywało sytuacje, kiedy Lelou idealnie wpasowywał się w moment, by pomóc Nami.
Wiedząc, że samica nie ma zawsze tyle swobody i czasu dla siebie ile by chciała, postanowiłam się zgodzić, a za punkt honoru na ten wieczór obrałam sobie ochronę Nanami i danie jej jak największej dawki frajdy. Szłyśmy spokojnie, nie spiesząc się. Trwałyśmy w ciszy, przyglądając się lasowi, który wyciszył się kompletnie - żadnych szmerów, hałasów, szelestów... Tylko cisza. Jednak moja muzykalna strona postanowiła się odezwać. Zaczęłam cichutko nucić jakąś spokojną piosenkę, w głowie przypominając sobie wers po wersie tekstu. Zerknęłam na Nami. Wadera rozglądała się wokół, jakby czegoś szukając lub się obawiając, jednak uśmiech nadal pozostawał na jej pyszczku.
- Wracamy już? Czy masz siłę jeszcze? - zapytałam, przyglądając się wciąż samicy. Na jej pyszczek wstąpił lekki grymas.
- Ja bym nie miała siły? - odrzekła z dumą Nami i wyprzedziła mnie, uśmiechając się po chwili. Zaśmiałam się w duchu. Skoro tak, postanowiłam zabrać ją do Amfiteatru. O tej porze oczywiście nic nie było grane i to było najlepsze. Czasami chodziłam tam, podczas moich nielicznych nocnych spacerów. Muszę przyznać, że za każdym razem ów miejsce wyglądało wspaniale. Jak na zawołanie, zapalały się pochodnie, które oświetlały pustą widownie i scenę. Pojawiała się w tedy taki klimat, który trudno opisać. Chciałam zobaczyć, czy Nami też tak się zachwyci jak ja.
Już chciałam przedstawić waderze mój pomysł, lecz kiedy otworzyłam pyszczek, za naszych pleców odezwał się czyiś głos brzmiący bardzo drwiąco.
- A ja za to obawiam się, że dalej już nie pójdziecie!
Niczym żołnierze na komendę generała, ja i Nami odwróciłyśmy się za siebie, a moje źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia. Elegancko i zgrabnie na ziemi wylądował masywny basior o niezwykle złotych ślepiach. Jego ciało pokrywała czarna jak węgiel sierść, a z grzbietu wyrastały dwa skrzydła nietoperza, które najbardziej mnie zdziwiły. Jegomość był wyższy od nas, co jeszcze bardziej mnie przytłoczyło. Z drwiącym uśmieszkiem spojrzał na naszą dwójkę. W sumie każdy wilk mógł tak wyglądać, ale od niego biła jakaś dziwną aura. W dodatku jego "przywitanie" też do najlepszych nie należało. Przez chwilę stałam jak wryta, ale szybko odzyskałam jasność umysły. Rzuciłam szybkie spojrzenie na Nami, która przyglądała się z wielkim zdziwieniem w oczach basiorowi. Skoczyłam ku waderze, zasłaniając ją własnym ciałem. Napięłam mięśnie, zjeżyłam sierść i ukazałam kły - jak to wilki mają w zwyczaju w takich przypadkach. Zawarczałam na osobnika.
- Mam nadzieje, że jesteś świadom swojego położenia. To tereny Watahy Porannych Gwiazdy, a jako delta nakazuje ci opuszczenie naszych ziem - warknęłam. Kątem oka popatrzyłam na Nanami. Wadera chyba nie była pewna co zrobić, ale napięła mięśnie i zjeżyła sierść. Dobrze, jest gotowa do ewentualnego ataku - tyle na razie wystarczyło. Powróciłam wzorkiem ku nieproszonemu gościowi, trzymając z nim kontakt wzrokowy. Basior zaśmiał się.
- Owszem, wiem - dlatego tu jestem. Pozwolicie, że porwę was na jakiś czas. Obiecuję, że szybko wrócicie tutaj - uśmiechną się delikatnie do nas z błyskiem w oku.
- Spróbuj tylko tknąć Nami - odrzekłam, chowając nas pod barierą dźwiękową.
- Co teraz? - zapytała mnie wadera, nachylając się nad moim uchem.
- Na razie musimy uważać na jego ruchy - zaczęłam mówić, odwracając pyszczek do samicy - pochopnie nie możemy działać, nie wiemy ja... - w tym momencie Nami głośno krzyknęła.
- Riki! - odwróciłam głowę ponownie w stronę nieprzyjaciela. Zobaczyłam jedynie czarną kulę energii w łapie jegomościa, którą po chwili rzucił w naszą stronę. Jasny błysk i... Ciemność. No to uważałaś na jego ruchu, Riki...

***

- Riki? Riki, proszę otwórz oczy! Riki wstawaj, wstawaj, wstawaj! - usłyszałam niepewny głos Nami. Otworzył ostrożnie jedno oko, widząc jak przez mgłę drobną sylwetkę wadery. Chcąc szybko wstać, podniosłam gwałtownie głowę, co spotkało się z bólem. Syknęłam po czym upuściłam z powrotem łeb na ziemie.
- Boli cię coś jeszcze? - zapytała zatroskana Nami. Wadera siedziała obok mnie, przyglądając się mojej osobie. Spojrzałam na nią z lekkim uśmiechem.
- Dzięki za troskę, ale wszystko dobrze. Daj mi chwilę, pewnie po uderzeniu tej dziwnej kuli walnęłam głową w pień drzewa - prychnęłam ze śmiechem. Dopiero teraz jednak uświadomiłam sobie, co się stało. Po raz kolejny podniosłam pysk, lekceważąc wszelki ból. Rozejrzałam się po okolic. Wraz z Nanami byłyśmy zamknięte w klatce znajdującej się w ogromnej jaskini. Skarciłam siebie w duchu. Miał dbać o Nami - a co z tego wyszło? Porwał nas nieznany wilk, który Lykos wie co zrobi. Dobra, trzeba się wziąć w garść. Nadal muszę starać się ochronić Nanami bez względu na wszystko. Wyprostowałam przednie łapy przed sobą i spróbował wstać. Pierwsza próba - leżę, druga próba - leżę. Do trzech razy sztuka, nie?
- Pomóc może? - uśmiechnęła się Nami.
- Nie trzeba, za dużo chyba herbatki wypiłam - zaśmiałam się. I... Sukces! Wstałam na równe łapy i otrzepałam się z wszelkiego kurzu - A ty? Jak się czujesz?
- Wszystko dobrze, żadnych poważnych obrażeń - odpowiedziała wadera z drobnym uśmiechem. Odpowiedziałam tym samym gestem.
- No, no. Jak miło, że panie wstały! - wraz z samicą odwróciłyśmy głowy w kierunku z którego dobiegał głos. Ponownie ujrzałyśmy tego samego basiora. Tym razem jednak jego uśmiech był... Pogodny. Może to tylko takie zagranie? Postawiłam uszy w geście zdziwienia i zainteresowania, podobnie zrobiła Nami.
- Czego od nas chcesz? - zapytałam chłodnym tonem, nie okazując żadnych większych emocji.
- Cóż... Dowiecie się jak przyjdzie szef - odpowiedział z nutką drwiny w głosie, jednak po chwili na jego pysku pojawił się smutek i niepewność. Zauważyłam to przed jego odwróceniem się do nas tyłem. Położył się i zaczął grzebać pazurem w ziemi. Powróciłam spojrzeniem na samicę. Nadal w jej oczach tliła się niepewność.
- Hej, czyżby ktoś nie miał sił? - zaśmiałam się, a Nanami wraz ze mną - Załatwimy to szybko i wracamy na herbatkę do mnie, hm?
Usłyszałam prychnięcie od strony basiora. Spiorunowałam go wzrokiem po czym wróciłam z uśmiechem do mojej towarzyszki.
- Musimy jeszcze dokończyć zabawę w kalabmury i g-głupawkę - po chwili jednak z niewiadomych naszej dwójce przyczyn ległyśmy na ziemie śmiejąc się w najlepsze. Kątem oka zobaczyłam tylko jak czarny basior nam się przygląda ze zdziwieniem. Machną swymi skrzydłami nietoperza i powrócił do swojego zajęcia.
- Aragorn! - po jaskini rozeszło się echo, a ja z samicą powróciłyśmy myślami do naszej kiepskiej sytuacji. Spojrzałyśmy po sobie po czym podniosłyśmy się na równe łapy. Samiec leżąc kawałek dalej podniósł się gwałtownie i podbiegł do wejścia do jaskini w którym stał inny basior podobny do niego. Wyglądał tylko na starszego i był trochę większy. Różnili się równią sierścią, która w przeciwieństwie - jeśli dobrze usłyszałam - do Aragorna była szara.
- Tak, ojcze? - przełkną głośno ślinę czarny basior. Szary zaś osobnik rozejrzał się po jaskini, a dostrzegając nas w klatce oczy mu się zaświeciły. Podleciał do nas i staną centralnie przed klatą, a zaraz obok niego pojawił się jego syn, jeśli dobrze zrozumiałam ich króciutki dialog.
- Dość chude, ale mam nadzieje, że mają większą moc magiczną od poprzednich wilków - rzekł chrypiącym głosem, obchodząc dookoła naszą klatkę.
- I-ich wataha jest bardzo silna, dlatego myślę, że wilki należące do niej mają silne zaklęcia - odpowiedział ze zwieszoną głową Aragorn. Przy ojcu już nie był taki dumny. Ale... O co mogło im chodzić? Wymieniłam z samicą spojrzenia po czym spojrzałam złowrogo na szarego basior. On również wbił we mnie wzrok.
A, no tak! - prychną szary samiec - Gdzie moje maniery. Heksen, miło mi. A to mój syn - Aragorn. Pewnie zastanawiacie się co tu robicie?
- Miło by było prosić o wyjaśnienie tego - odrzekłam siadając bliżej Nanami.
- Już śpieszę z wytłumaczeniem! Otóż, jedyne czego od was chcemy to waszej mocy - zaśmiał się krótko Heksen.
- Mocy? - odezwała się cicho Nami.
- Owszem! Mocy magicznej, rzecz jasna. Nie bójcie się, wysysanie energii magicznej nie boli - odrzekł z uśmiechem. Spojrzałam na Aragorna. Miał nadal spuszczony łeb i wyglądał na przytłoczonego.
- Jak to... Wysysanie energii magicznej? - zapytałam oburzona faktem śmiałości w mówieniu o czymś takim basiora.
- Cóż... To chyba oczywiste, nieprawdaż? Potrzebuję większej ilości magii, do bycia silniejszym. Władza - to czym teraz kieruje się większość tego świata - w tym ja. Ale możemy już skończyć to tłumaczenie? Muszę to robić przy każdych schwytanych wilkach. Porozmawiajmy o konkretach czyli... Która pierwsza? - odpowiedział Heksen uśmiechając się szeroko. Spojrzała na Nami. Co tu się działo?! Westchnęłam cicho. Basior bez żadnych ceregieli mówił o tym czego chce i że chce to szybko. A jego syn, Aragorn, wyglądał jakby chciał się postawić, a nie mógł, bo coś go trzymało... Sytuacja była poważna. Dla mnie i dla Nanami jak najbardziej - dla Heksena już mniej. Nachyliłam się nad uchem wadery.
- Obiecałam, że nic ci się nie stanie i słowa dotrzymam - szepnęłam, po czym odsunęłam się i uśmiechnęłam do wadery. Ta miała zdziwiony wyraz pyszczka. Odwróciłam wzrok na szarego osobnika.
- Pójdźmy na pewien układ - skoro mamy rozmawiać ta bezpośrednio, to rozmawiajmy. Posiadam dwa żywioły, moja towarzyszka jeden. Moja moc będzie bardziej użyteczna dla ciebie. Zabierzesz mi energię magiczną, a ją puścisz wolno. Tylko nie próbuj żadnych sztuczek - odrzekłam ze stoickim spokojem, uśmiechając się lekko.
- Riki! - Nami spojrzała na mnie z wyrzutem, a zarazem smutkiem.
- Spokojnie, mi nic nie będzie - zaufaj mi - szepnęłam do wadery. Ponownie popatrzyłam na Heksena, który widocznie myślał nad odpowiedzią. Ja w tym czasie myślałam nad jakimś sensownym planem uratowania siebie i Nami. Musiałam ją wkręcić, że naprawdę chce oddać swoją moc - inaczej wiedziałam, że by nie zareagowała na tyle wiarygodnie i z takim smutkiem. Oczywiście w ostateczności, gdyby mi się nie udało zrealizować zamierzonego planu, bym się poświęciła. W końcu rodzina jest od poświęceń, a wataha to jedna wielka rodzina, no nie? Miałam tylko nadzieje, że ten się zgodzi i że moje podejrzenia względem zachowania Aragorna były prawdziwe.


<Nanami? Taaa... Trochę musiałaś na mnie czekać - bardzo cię przepraszam ;w; Chyba część mózgu odpowiedzialna za pisanie mi zarosła... Starałam się by opowiadanie wyszło jakieś sensowne, ale i tak jakaś zlepka marnych słów z tego jest... Mam nadzieje, że choć odrobinę się tobie podoba i - daję ci pole do popisu w kontynuacji c:>

Od Steva do Kogokolwiek

Kolejna błyskawica przeszyła niebo, uderzając w wodę.
Cień rozłożystych, wilczych skrzydeł błysnął na tafli oceanu jak po lampie błyskowej. Tuż potem usłyszałem głodny huk, który ogłuszył mnie już całkowicie.
Wiedziałem, że lot podczas burzy nie był dobrym pomysłem.
Ale skąd mogłem wiedzieć, że spokojna noc zamieni się w istne oko cyklonu...cóż, nieważne - teraz płaciłem za to z nawiązką.
Moje oczy zwęziły się w szparki, byle by tylko dostrzec coś pośród ściany deszczu. Wiatr świszczał mi w uszach, wytrącał z równowagi podczas lotu i nie pozwalał wylądować. Kiedy tylko starałem się zejść niżej, wichura zaraz podrzucała mnie wysoko górę. Dziwię się pogodzie, że przy takiej wysokości jeszcze mnie nic nie trafiło. Chociaż lada moment mogło się to zmienić.
Napiąłem mięśnie, machnąłem silnymi skrzydłami, wiatr dudnił jak bęben. Lotki były poharatane, mokre i postrzępione. Z czymś takim nie dało się płynnie latać.
Nagle lodowaty deszcz uderzył gradem szpil w wycieńczoną skórę, zacisnąłem zęby by nie zawyć o pomoc. Pewnie i tak nie by tego nie usłyszał...
Sztorm spychał mnie niebezpiecznie blisko morskich fal, które osiągały tej nocy kolosalne wymiary. Były jak tytani, rozbijający się o siebie nawzajem z głośnych hukiem. Gdybym tylko znalazł się pomiędzy nimi, pozostałby ze mnie martwy rosół. Jeszcze raz machnąłem desperacko skrzydłami, by przelecieć nad grzbietem jednej z nich. Nie miałem już siły dalej latać, byłem wyczerpany, mięsie bolały jak diabli, a oczy wręcz płonęły od nadmiaru słonej wody.To było już za wiele na moje siły. Za wiele by utrzymać się w powietrzu...
Ostatnie co pamiętam to smak oceanu na języku i bąbelki - ulatujące w górę jak ostatnie chwile mojego nędznego żywota.
***
Z czarnego snu wzbudziła mnie mewa. Jej namolne piski wkomponowały się idealnie w subtelny szum fal i nadmorskich drzew. Już nic nie targało moim ciałem, nie musiałem już walczyć o oddech. Jedyne co czułem, to wodę obmywającą mi bok.
Leżałem rozłożony na plaży, wyrzucony przez kapryśne morze. Był piękny poranek, słońce grzało w najlepsze, a chłodna woda obmywała raz po raz nagrzane futro - ospale, bez pośpiechu. Jakby owy rytm miał być pewnego rodzaju muzyką obejmującą całe wybrzeże.
Sprawdziłem czy byłem w stanie podnieść powieki. Potem łeb. Mozolnie i z jękiem, ale się udało. Rozejrzałem się wokół - całkiem urocza plaża. Tylko gdzie ja trafiłem? Nie poznaję tej części terenów. Pachną zupełnie obco.
Jednak...nie wszystko jest inne. Czułem czyjąś obecność, znajomy zapach, którego nie zapomniałbym nawet podczas końca świata. Zapach wilka, najsłodszy na świecie.
(Ktoś?)

Od Karo c.d. Lelou

Spojrzałam głęboko w oczy stojącego nade mną basiora, starając się nie zmienić swojej twarzy w dorodnego buraka.
-Cóż, wygląda na to, że jestem w potrzasku.-Odparłam, uśmiechając się lekko.-Mój konfranter, patyk, nawet nie ruszy pojedyńczym listkiem, aby mi pomóc, zastygł zupełnie jak kij w ziemii, zamiast ruszyć na odwet.-Mówiłam to wszystko ze spokojem, dyskretnie wysuwając łapki coraz wyżej. Powoli do celu, gorzej, jeśli zaśmieję się przed dokonaniem swojego planu.-Co więc mi pozostało, jeśli pozostać tutaj, na chłodnym letnim piasku, wpatrując się w mojego oprawcę, tylko po to, aby..-Nagle moje lapki gwałtownie wysunęły się w przód, dobywając jego brzucha.-Sprawdzić, czy ma łaskotki!-Zawołałam triumfalnie, kiedy Lelou wybuchł śmiechem, dając mi tym samym się wydostać, i padając na ziemię.-1:1!-Oznajmiłam, nadal łaskocząc Lelou. Moja chwila chwały nie trwała jednak długo, gdyż basior postanowił przykolegować się do mojej taktyki, i teraz to on łaskotał mnie.
-Było się cwanym!-Uśmiechnął się szeroko, łaskocząc mnie.
-Hhaa, zawsze się, hah, bę-he-dzie!-Odpaliłam, śmiejąc się. Moja wlasnataktyka obróciła się przeciwko mnie, o ironio! Ale nie zamierzałam przegrać naszej małej, wesołej wojenki. Wyskoczyłam w górę, sprawiając, że basior stracił równowagę. Oboje zaczęliśmy się toczyć i runęliśmy wprost do wody, zatapiając się w niej. Wypłynęłam w górę, rozglądając się wokół.
~Gdzie wcięło Lelou?-Zdziwiła się Molly. Dokładnie! Przed chwilą tu był. Już miałam go zawołać, gdy nagle pode mną nastąpił ruch, a następnie byłam już na plecach towarzysza, zanurzonego w wodzie.
-Co Ty wyprawiasz?-Wydukałam w jego kierunku.
-Zabawa zabawą, alemjak szybko stąd nie wyjdziemy, to spędzimy resztę zimy odwiedzając twojego tatę, aby robił nam kontrole zdrowotne.-Basior wyszedł z wody, wraz ze mną na plecach.
-Dzięki, ale umiem chodzić.-Powiedziałam, staczając się z jego plecow, i lądując na piasku. Cóż, tetaz całe moje (mokre) futro pokryte było beżowymi kryształkami piasku. Lelou uśmiechnął się.
-Nie wątpię.-Przytaknął, lekko się pochylając, aby następnie dać mi nosem sygnał, abym wstała, trącając mnie tym samym. Podniosłam się, stając przy nim z wielką chęcią otrzepania się. Piasek był wszędzie..-Zanim jednak się gdzieś wybierzemy, powinniśmy wyschnąć.-Nim zdołałam cokolwiek powiedzieć, z pleców Lelou wyrosły skrzydła. Nie rozukiem..chyba nie zamierzał teraz latać? Basior jednak zbliżył się do mnie, i lekko otulił mnie jednym ze skrzydeł. Uśmiechnęłam się delikatnie, nim zdołałam zgasić owy grymas. Spojrzałam na Lelou.
-Obyłoby się bez tego.-Odparłam.
~Sknera.-Odparła Molly, zwracając się do mnie. Przewróciłam oczami.~Sknera, sknera, sknera, Karo!-Powstrzymałam chęć zaśmiania się. Nigdy nie pomyślałabym, że skrzydło przyjaciela mogłoby być tak ciepłe.
-Wybrzydzasz.-Mruknął, w odpowiedzi na mój komentarz.
-Lubię wybrzydzać.-Wzruszyłam ramionami, aby następnie lekko wtulić się w ciepło skrzydła Lelou. Następnie uwolniłam się z uścisku skrzydła.-Powinniśmy iść.-Zakomunikowałam.
-Ano, wiec chodźmy. Jeszcze zaczną się o nas martwić.-Przytaknęłam, ruszając w kierunku naszej watahy, wraz z towarzyszem. Zastanawiało mnie jednak..kiedy staliśmy się sobie tak bliscy?
<Lelou? Nie trza, dostałam pełno czekolady na święta, sadełko rośnie! xD>

Kaidasha odchodzi!

Smutna wiadomość, wilczki! Decyzją właścicielki, wadera Kaidasha postanowiła odejść z naszej watahy. Dziękujemy za wspólnie spędzony czas!


poniedziałek, 26 grudnia 2016

Od Victora CD Renesmee

Biegłem dłuższy czas, mimo braku świadomości gdzie, i czego właściwie miałbym szukać. Moje łapy odbijały się od podłoża z diabelską prędkością. Sam już nie wiedziałem, jak długo poruszam się w takowy sposób, ani w którą stronę znajduje się do. Równie dobrze w tym swoim piekielnym biegu mogłem skręcić z dziesięć razy, bo czemu by nie? Kiedy jestem zdenerwowany nie panuje nad swoimi kończynami. Minęła dłuższa chwila, a może kilka sekund, nim usłyszałem szum wody. Stanąłem gwałtownie, uświadamiając sobie, jak okropnie pragnąłem teraz się napić. Rozejrzałem się wokół, orientując przy tym, że słońce za jakieś pół godziny zajdzie, a ja nie mam pojęcia gdzie jestem. No, i nikt nie wie, gdzie jestem, w końcu zostawiłem córki bez słowa i wybrnąłem przed siebie. Ech, mógłbym po prostu cofnąć się w czasie, i zatrzymać Rene zanim wybiegła. Problem w tym, że nie mam niczego łączącego mnie z tą chwilą, a moja moc nie obejmuje moich “widzi mi się…”.
Prawda, Vic.-Przypomniałem sobie.-Chcesz poznać prawdę.
Westchnąłem, i ruszyłem w stronę strumienia. Poza poznaniem prawdy, stary nudny pan medyk chciałby się jeszcze napoić! Dźwięk prawidłowo poprowadził mnie do przezroczystej cieczy, w aktualnej chwili iskrzącej się na kolor pomarańczowy. Było to ujście wodospadu. Zanurzyłem w nim pysk, i pociągnąłem ledwo łyk, gdy dostrzegłem sylwetkę, znajdującą się w wodzie i płynąca prędko z jej nurtem. Przez chwilę jednak jedynie wpatrywałem się w nią, zdumiony swoim nieszczęściem w szczęściu. Właściwie, był to kamyk nieszczęścia zamknięty w pudełku na kolczyki szczęścia, które zaś tkwiło w związanym supłem harcerskim worku nieszczęścia. Tak, wiem, dziwne, ale już wyjaśniam! Powiem to nawet całkiem zwięźle.
Postać, która płynęła wraz z nurtem rzeki wprost w paszczę wodospadu była bowiem moją partnerką, chociaż nie byłem pewny, jak długo mogę ją jeszcze tak nazywać. To była Reniś, we własnej osobie, chociaż nie taka, z jaką żyłem przez ostatnie lata.
Wykorzystałem resztki swojej mocy, aby spowolnić czasoprzestrzeń. Teraz woda nie była taka rwąca, a Rene nie pędziła ku rychłej śmierci. Wskoczyłem w wodę, starając się nie dać oporowi, który stawiała. Najszybciej, jak umiałem ruszyłem w jej kierunku, walcząc z prądem, każącym mi iść w drugą stronę. No dalej, stary pryku, spowolnij czas jeszcze trochę! Tylko trochę..
Nagle woda przestała mi się stawiać w jakiś bardzo odczuwalny sposób, a ja poruszałem się całkiem swobodnie. Twarda sztuka, z tej rzeki. Pędem ruszyłem do Renesmee, przechwytując ją w pysk i wyskakując z wody, a kiedy tylko to zrobiłem, czas na powrót zaczął biec swoim normalnym tempem, a nasza dwójka upadła niezdarnie na ziemię. Prychnąłem, podnosząc się ociężale, i patrząc na partnerkę. Ta powoli zamknęła powieki. Westchnąłem cicho, z dość widocznym smutkiem. Potrzebowała odpoczynku. Kiedy wstanie czeka nas ciężka rozmowa. Usiadłem, smętnie wpatrując się w Res.
Następne kilka godzin zaważy nad naszym dotychczasowym życiem.
Zaważy nad naszą rodziną.
Zaważy nad nami.
<Rene? Udało mi się zmotywować do uskrobania czegoś! ^^>

niedziela, 25 grudnia 2016

Od Lelou do Karo

Kątem oka zauważyłem, jak Karo przygląda się falom obmywającym piaszczysty brzeg, mieniący się na złoto w promieniach słońca. Musiałem przyznać - było co podziwiać. Pora zmierzchu, kiedy niebo przybierało barwę szkarłatu, a chmury przypominały roztańczone, barwne baletnice, miała w sobie mnóstwo ulotnego uroku i królewskiego przepychu, ale środek dnia również miał się czym poszczycić: tafla morska, odbijająca złote błyski, mewy krążące w powietrzu, przyjemne jeszcze ciepło, miła bryza płynąca z lądu.
- Masz ochotę iść trochę bliżej morza?- wypaliłem nagle.- Trochę chyba jest za chłodno na kąpiel, ale łapy zawsze można trochę pomoczyć.
Wadera spojrzała na mnie jakby z lekkim zdziwieniem, przekrzywiając nieco łebek. Uśmiechnąłem się lekko, odwzajemniając jej spojrzenie.
- Czemu nie- uznała po chwili z cichym westchnięciem, kierując się w stronę wody. Podreptałem za nią wesoło, trącając lekko wilczycę w biegu.
- Ścigamy się!- krzyknąłem- Ahoooj!
I w tym momencie potknąłem się o kawałek drewna. Spektakularnie, z wyrazem pyska zastygłym w czymś pomiędzy przerażeniem absolutnym, ekscytacją, słówkami niecenzuralnymi, a kompletnym zaskoczeniem, ze stłumionym przez piasek odgłosem uderzenia, przejechałem kilka ładnych metrów, niesiony siłą rozpędu - aż nie zanurzyłem całego łba, karku i połowy grzbietu w słonej wodzie. Przez ten czas, kiedy to ja leżałem zagrzebany, Karo najwyraźniej w miarę spokojnie i bezkolizyjnie podeszła w moją stronę.
- I tak oto falstart został ukarany- podsumowała z lekkim rozbawieniem. Niepocieszony, wstałem powoli, wytrzepując sierść z naburmuszoną miną.
- To nie moja wina, tylko tego kijka. Nie powinien tam leżeć.
- Kłóć się z nim, nie ze mną.
- Doigrasz się, patyku!- krzyknąłem, ale zaraz zaniechałem z nim dalszej dyskusji. Spojrzałem n Karo z triumfem, jakbym znalazł złoto.
- Czyżby panienka z nim współpracowała?! A masz!- trzepnąłem przednią łapą wodę, która opryskała wilczycę.- I Ty, droga przyjaciółko, przeciwko mnie?
- Zaprzeczam podejrzeniom!- odparowała, tupiąc lekko łapką. Odskoczyłem, chcąc uniknąć zamoczenia, ale mój kark i tak został rażony.
Odskoczyłem daleko, oddalając się na bezpieczną odległość, kładąc się na przednich łapach i unosząc tylną część ciała do góry. Zaszczekałem, skacząc na Karo. Wadera upadła na miękki piach, suchy jeszcze tylko przez sekundę. Przytrzymałem łeb towarzyszki pomiędzy przednimi kończynami, patrząc na nią z góry i szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
- I co teraz?- zapytałem, wprawiając ponownie ogon w ruch, machając nim niczym wahadłem w prawo i w lewo.

< Karo? Chyba czekoladę powinienem Ci dać za to, że tak długo nie odpisywałem *zły net i brakowen*, no i za to opko dziwaczne - przepraszam raz jeszcze! >

Eira odchodzi!

Decyzja właścicielki, Eira odchodzi z naszej watahy. Dziękujemy za wspólnie spędzony czas!


sobota, 24 grudnia 2016

Święta!

Witam wszystkie kochane Wilczki! Choinka udekorowana? Wszystko przyszykowane? Ja już dzisiaj zdążyłam ubrać drzewko i trochę ogarnąć, ale roboty nadal mnóstwo - magia! 
Jak zapewne każdy z Was już wie, dzisiaj kalendarz wskazuje nam 24 grudnia - czyli Wigilię! Z tej okazji, chciałabym wszystkim Wam złożyć serdeczne życzenia: zdrowia, szczęścia i pomyślności, także na ten nadchodzący rok. Mnóstwo posłusznej i szczodrej weny, żeby Was nie gryzła przy próbie współpracy, no i rozwijania swoich pasji! Życzę Wam także wielu szczęśliwych, miłych chwil, która jak najlepiej zapiszą się w Waszej pamięci. Mocy uścisków, samych sukcesów, a na dzisiaj - no to wiadomo: Mikołaja oraz karpia, stołu rodzinnego w szwach pękającego i mnóstwa świątecznej magii! Zero kłótni, dobrych stopni, kto pracuje - no to powodzenia i żeby Was tam zbyt nie wymęczyli *to samo uczniom!*. A przede wszystkim - aby nasza Wataha jak najdłużej działała i abyście o niej nie zapomnieli, abyście na zawsze pozostali tą wspaniałą, kochaną gromadką wilczków, za którą poszłabym na koniec świata! Wesołych Świąt Wam wszystkim, trzymajcie się! 
Ashi
P.S. Będzie ktoś ze mną czatować dzisiaj na św. Mikołaja? I szpiegować zwierzęta o północy? Trzeba ich wreszcie zdemaskować!
No i może postraszę Was troszkę sobą: 


Wesołych Świąt!

wtorek, 20 grudnia 2016

Od Renesmee do Victora

Biegłam na oślep przed siebie. Czułam jak gorące łzy spływały po moich policzkach. Przebiegając przez rzeczkę zatrzymałam się. Moje odbicie...byłam tą samą złą waderą co 2 lata temu...Poczułam że tęsknie za tymi Rozbawionymi, błękitnymi oczami. Zostały one jednak na terenie watahy. Tam gdzie sztuczna Renesmee. Tam gdzie moje życie. Tu jestem inna, i tu będzie inaczej. Przysięgam sobie że juz nigdy, przenigdy nie będę mieć partnera ani dzieci. I tak pozostanie, aż do mej śmierci.
Udeżyłam z całej siły w wodę, jakby chcąc zabić tą waderę. Postać winną wszystkiemu. Każdemu czynów i jakiego teraz dokonam k każdej myśli która nawiedziła moją głowe. Gdy odbicie przestalo falować i znów nabrało ostrości pokazując wstrętą zeczywistość, poczułam jeszcze większą złość. Uderzyłam jeszcze raz ale dużo silniej. Łapa ugrzęzła mi w kamieniach pod lodowatą wodą. Rozejrzałam się nigdzie nie było niczego co by mi mogło pomóc. Spojrzałam w niebo mm ając nadzieje że spadnie piorun który rypnie mnie w głowę i dobije. Jakby na moje życzenie rozpadało się. Było mi zimno. Z góry lodowaty deszcz, w dole mroźna ciecz. Szarpnełam z całej siły łapą. Co prawda uwolniłam się i skaleczyłam. Miało to też inne skutki. Z pluskiem wpadłam do rwistej wody. Bezradnie poruszałam łapami. To zdarzenie zaskoczyło mnie, nie zdążyłam nawet zaczerpnąć powietrza. Bezwładnie przemieszczała się gdzie tylko woda mnie poniosła. Nagle w coś uderzyłam. Była to gałąź starego drzewa. Z nijaką satysfakcją wczołgałam się na nią. Nage usłyszałam trzask. Gałąź pękła. Chyba uznała że to jeszcze nie mój przystanek. Pisnełam. Przed mą był mały niegroźny wodospad...z ostrymi jak brzytwa kamieniami na końcu. Moje myśli były głośne jak szum wody. Jedyną rzeczą, która wywołała na moim pysku grymas przypominający uśmiech była myśl że umrę w boleściach jakie mi się należą za oszustwo. Zamkłam oczy. Doskonale wiedziałam że spadam. Poczułam ból jakby wbito mi nóż pomiędzy żebra. Wciąż nie otwierałam oczu. Bałam się widoku zakrwionej wody. Chyba ciecz się zlitowała i wyrzuciło mnie na brzeg. Tak, to był ląd. Pod łapami poczułam piasek. Otworzyła oczy. Takie piękne miejsce by skonać...Chciałam zobaczyć ostatnie drzewo jakie przyjdzie mi oglądać ale zasłoniła mi je sylwetka wilka...zamkłam powieki.

<Victorku? Tęsknie

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Od Lii CD Victor

http://warofdragons.pl/images/data/bots/skeleton-dog.jpgParaliż. To znaczy, że są w pobliżu szkielety. Zaczęłam gwizdać
- Czy ty... gwizdasz? - spytał Victor
- Tak. A co? - spytałam. Po chwili w drzewach koło lasu wyłoniły się cielska szkieletów. Okropne łyse pały
- Co to do cho.lery? - spytał Toshiro
- ta wiedźma wezwała szkielety. - mruknął Konir a po chwili dodał. - Szybkie jak cho.lera.
  - Gwizdaniem?
- Specjalnym stylem. - Powiedziałam, a Victor obrócił głowę.
- EJ! Ja mogę sie ruszać.
- Gwizdaniem?
- Specjalnym stylem. - Powiedziałam, a Victor obrócił głowę.
- EJ! Ja mogę sie ruszać.
- No widzisz. Najlepsze na zaklęcia martwych są martwi a teraz.... W NOGI! - wrzasnęłam. Nikomu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wszyscy zaczęli uciekać w przeciwną stronę do szkieletów. Tych umarłych nie można zabić. Jak już to ogłuszyć. Są bardzo szybkie. Biegają jakieś 120 km na godzinę a tylko ja mam skrzydła. Jeden z umarłych był tuż przy Victorze. Zawróciłam, chwyciłam Victora w łapy i przeniosłam jakieś 80 m dalej po czym wylądowałam na ziemi i biegłam z innymi. Myślałam, że ten pościg nigdy się nie skończy ale... myliłam się. Trafiliśmy na ślepy zaułek. Popatrzyłam z przestrachem na urwisko. Odwróciłam się tyłem do skały i najeżyłam. Reszta uczyniła tak samo. Po paru sekundach dobiegły do nas szkielety. Najpierw wydały z siebie bezgłośne warczenie potem jeden z nich popatrzył na mnie ( Jeśli wogóle może patrzeć skoro nie ma oczu ) Swoimi pustymi oczodołami. Po chwili nachylił się i skoczył na mnie ale w połowie drogi powaliła go na ziemię czarno-biała wadera przez którą szkieletowe kości rozprysły się na wszystkie strony. Drugiego przetarmosiła a resztę gdzieś wywiało.
- Dzięki Raksza. - mruknął Toshiro podchodząc do wadery o imieniu Raksza.
- nie ma za co.... mogę wiedzieć co to było i co to tu robiło?
- To było coś o nazwie szkielet i zaraz tu nam wszystkim przypier*oli jeśli zaraz stąd nie zwiejemy -Mruknął Konir patrząc na kości szkieletu które lekko sie ruszały. Najwyraźniej zbierając się z powrotem w pełny szkielet.
- Dobra.... chyba... a raczej na pewno trza już iść... - mruknęłam patrząc z przestrachem na kości.
- Ej... ciebie z kądś znam... - powiedziała Raksza lustrując mnie wzrokiem. - W przeciwnieństwe do tego czarnego. - tu wskazała na Konira
- Ja to Lia, on to debil. Może być? A teraz chodźmy z tond bo zaraz zostaniemy podziurkowani. - Mruknęłam i popatrzyłam znacząco na Victora.

< Victor? Może inni uczestnicy? Weny życzę! >

niedziela, 18 grudnia 2016

Od Vincenta CD Nevra

Rozejrzałem się czujnie po okolicy, lecz nigdzie nie dostrzegłem choćby jednej małej kosteczki pozostawionej po truchle zająca. Wytężyłem zmysły, węszyłem, szukałem wzrokiem czegokolwiek. Nic. Żadnego śladu, żadnej woni jakiegoś stworzenia. Wszystko, co żyło jakby wyparowało. Poczułem dreszcz niepokoju biegnący po mym grzbiecie. Bez świergotu ptaków, odgłosu powietrza młóconego skrzydłami, stąpnięć zwierzyny kopytnej odczuć się dało ciszę niezwykle dołującą. Teraz nawet posępne krakanie wrony przyniosłoby otuchę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak żywe są lasy, gdy nad głową wzlatują ptaki, bzyczy mucha czy w oddali parskają dziki. Gwizd wiatru, trzeszczenie nagich koron drzew wydawały się takie sztuczne. Spojrzałem na Nevrę. Przynajmniej jego obecność zapewniła mnie, iż wszystko nie wymarło.
-Nie podoba mi się to. – rzekłem nieco zirytowany brakiem jakiekolwiek tropu. – Jak to możliwe? Jak mogliśmy tego nie zauważyć? Każde zwierzę zamieszkujące te tereny od lat ni stąd i zowąd znika. – zacząłem krążyć po terenie, w nadziei odnalezienia najdrobniejszego chociaż śladu. Błądząc bez celu natknąłem się na niewielką jamkę wykopaną w ziemi. Wetknąłem tam nos. Coś, co powinno pachnąć zajęczą norą, było tylko wydrążoną w gruncie pustką. – Żadnego jelenia, zająca, motyla, gołębia. Zero niedźwiedzi, rysiów, lisów. W chwili obecnej nawet widok tych rudych krętaczy napawałby mnie radością.
Nevra zbliżył się do jamy, obwąchał ją dokładnie. Skrzywił się, dając sygnał, iż również nie wyczuł obecności uszaka. Zaczął przyglądać się terenowi dokoła nory, zapewne szukając tropu. Determinacja, z jaką oglądał ziemię, źdźbła trawy czy pobliskie zarośla była godna podziwu.
-Skoro te nagłe zniknięcia dotknęły zarówno nasze ofiary jak i owady czy ptactwo – mówi, nie zaprzestając tropienia. – oraz powszechnie występujące drapieżniki… to, dlaczego nie dotknęły i nas?
O to zapytawszy spojrzał na mnie, jakby znał odpowiedź, albo chociaż mógł odrobinę to wyjaśnić.
-Wilki też są zwierzętami, drapieżnikami. – dopowiedział. – Skoro lasy opustoszały… to dlaczego my jesteśmy tu nadal?
Wziąłem ciężki wdech. Powietrze było ono chłodne, nieco kłujące w płuca, lecz ożywcze. Wydech uformował się w niewielką mgiełkę, która zawisła w mrozie tuż przed moim nosem.
-To nie może być przypadek. – mówiąc to czułem rosnący gniew skierowany w to coś, co chciało nam zaszkodzić. Najgorsze w tym, że nie wiedziałem, na co dokładnie kieruje swą złość. – Moje przypuszczenia mogą okazać się prawdziwe. Choć nie ukrywam, że bardzo chciałbym się mylić.
-Naprawdę myślisz, że ktoś byłby w stanie wypłoszyć stąd wszystkie populację tak, byśmy nic nie zauważyli?
-Nie wiem. – mruknąłem. – Na chwilę obecną nie mam lepszego wyjaśnienia. I… Nevra. Uwierz, że nasza wataha mierzy się z wieloma kreaturami. Niektóre z nich byłyby zdolne do takich posunięć, byle tylko uprzykrzyć nam życie.
-Rozumiem. – skinął głową i wrócił do poszukiwań.
Ja również nie pozostałem bierny. Obydwoje jęliśmy przeszukiwać teren. To jedyne miejsce, w którym widziałem zwierzę przed tym całym cyrkiem. Jeśli tutaj nic nie znajdziemy to nie mam pojęcia, co dalej. Chodzić, pytać, węszyć? To niezbyt efektywny sposób, a nam zależało na czasie. Każdy punkt zaczepienia mógł okazać się przełomowy.
<Nevra? Czy znajdziemy cokolwiek ?.? >

czwartek, 15 grudnia 2016

Od Nevry CD Vincent

Mimo, że bałem się, iż mógłbym niechcący skrzywdzić rozmówcę, w większe przerażenie wprawiła mnie opcja braku pożywienia, który już teraz mógł zacząć doskwierać młodym. Nie zamierzałem również migrować, bynajmniej! Dlatego też, mimo obaw, nie miałem sposobności odmówić basiorowi.
-Postaram się dać z siebie wszystko.-Uśmiechnąłem się lekko do rozmówcy.
-Wszystko? Hm, dość hojnie.-Zaśmiał się, chociaż w dość spokojny i łagodny sposób.-W każdym razie cieszy mnie twoja postawa.-Chciałem powiedzieć, że mnie cieszy, iż nie wyciągnął żadnych pochopnych wniosków, na mój temat, mimo mojego-dość dziwnego-zachowania, ugryzłem się jednak w język.
-Więc, gdzie jest to miejsce?-Dopytałem, ze szczerym zamiarem wypełnienia zapisanych kilka linijek wyżej słów. Chociaż raz mogłem się w jakiś sposób do czegoś przydać, i bardzo mnie to cieszyło-po mimo stresu, jaki odczuwałem.
-To trochę na wschód stąd, może z pięć, dziesięć minut drogi.-Powiedział, obracając się w wypowiedzianym kierunku i idąc w tamtą stronę. Ruszyłem za nim. -Wczoraj przechwyciłem w tych okolicach królika. Nic wielkiego, ale od czegoś trzeba zacząć, a to jak na razie największy trop, jaki mamy.-Miał rację. W martwej ciszy, którą można by porównać do Lasu Śmierci, chociażby dźwięk trzepotu skrzydeł motyla byłby pocieszny. Różnica polegała na tym, że w wspomnianym lokum taka cisza, to był chleb powszedni, a jeśli usłyszałeś jakiś dźwięk, mogłeś być pewny jednego-szykują się kłopoty. Tam każdy najmniejszy trzask wprawiał Cię w paranoiczne podejrzenia, że zaraz ktoś (lub coś) poderżnie Ci głowę i ustawi ją sobie jako trofeum nad kominkiem, by następnie czytać przy nim bajki swoim dzieciom. No, może też ją zjeść, chociaż skóra na głowie nie jest zbyt dobra. Oczy wypływają, czasem trochę się klejąc, a samo mięso jest dość suche. Nos przeważnie lodowaty, a gryząc go masz wrażenie, jakbyś gryzł gąbkę, z tą różnicą, że gąbka nie zniszczyłaby się tak szybko, i nie smakuje tak, jakby ktoś przelał swój katar do kubka i zmieszał z tanią, zimną szynką, którą ma już od kilku dni.
-Tak. Zresztą, jak był zając, to nieopodal może być i nora, choć wątpię, aby tam się coś ostało.-Odparłem. Z tego, co wiedziałem Vincent podobnie jak Milo czy Izis zajmował się młodymi, choć sam nie miał żadnego potomstwa. No, i jestem pewien, że robił coś jeszcze, chociaż nie wygląda mi na medyka, bądź zielarza.
-To wszystko jest takie bez sensu.-Stwierdził basior. Nasze łąpy przemieściły się po podłożu jeszcze około siedemdziesięciu razy, nim oznajmił-Jesteśmy na miejscu. To znaczy, tak mi się wydaję. Tyle, że o ile królika nie porwał żaden sęp, to coś z niego powinno tu jeszcze zostać..
-Sęp byłby w tym momencie dość miłym widokiem.-Odparłem posępnie, przyglądając się podłoży i równocześnie wciągając w nos powietrze. Żadnej woni, żadnego zwierzęcia. W pobliżu nas nie słyszałem też najcichszego ruchu. Czy naprawdę jesteśmy sami w lesie?
<Vincent? c:>

Od Victora CD Lia

-Na litość boską..-Mruknąłem, patrząc wprost na zbulwersowaną koleżankę.-Nie krzycz tak, moja droga. Przyznam się, że było to mało roztropne z mojej strony, ale jeśli ktoś miały wiedzieć, co się szykuje, to tą osobą jest Ashi. Pragnę Ci przypomnieć, że jesteśmy na jej terenach.-Lia prychnęła, nie odrywając ode mnie wzroku.
-A ja pragnę Ci przypomnieć, że to nie z twoimi wrogami mamy do czynienia, matole!-Przewróciłem oczami, przemówiłem jednak bardzo spokojnie, mimo urażonego ega.
-Ci wrogowie zadzierają jednak z moją rodziną.-Tu na moment spojrzałem na Toshiro, a następnie na Lię. Mimo, że żadnego z nich nie znałem dobrze, mogłem nazwać ich swoją rodziną, byli częścią mojej watahy. Konir zaśmiał się pod nosem, widząc to, na co ja spojrzałem na niego z wyższa.-Nie rżyj, z tego, co zauważyłem, jesteś wilkiem.
-Zabawne, bo ja przez te kilka minut dojrzałem w tobie pantoflarza. Zastanawia mnie tylko, czy to dlatego, że mówisz do tej tu pokraki-wskazał łbem na Lię-jakby była nie wiadomo kim, czy też przez to, że jesteś przeciętnym idiotą.
-Nie obrażaj dam w moim towarzystwie.-Syknąłem jedynie, już z góry czując, że nie wdam się w ciepłe relacje z tym osobnikiem.
-Zbaczacie z tematu.-Zauważył Toshiro. On chyba jako jedyny z naszej czwórki nie był poddenerwowany, mimo, że mogłem wręcz poczuć napięcie, jakie pulsowało w powietrzu.
-Okej.-Oznajmiłem, zwracając się do Lii.-Będzie jak chcesz, żadnej armii. Ale o wszystkim musimy zadeklarować Ash, i w razie w wziąć chociażby kilku wojowników, na wszelki wypadek.
-Lepiej.-Mruknęła, mijając mnie i oznajmiając.-Chociaż nie zadowalająco. Co konkretnie powiedziałeś Ashi?-Poszła przed siebie, w stronę watahy, jak gdyby nigdy nic. Uniosłem głową, ruszając za nią. Konir i Toshiro uczynili to samo. Teraz nasza czwórka wyposażona w zbroję i idąca jeden za drugim przypominała trochę partyzantkę, ukrywającą się w cieniu drzew, planując kolejny atak. Tyle, że sytuacja była odwrotna, to nie my planowaliśmy atak, nas mieli atakować.
-Moja moc ogranicza się do wysyłania pojedynczych słów.-Oznajmiłem, brodząc łapami pomiędzy szorstkimi liśćmi, które wydawały się już dość wyschnięte. Powietrze było zimne, i łatwo było wyczuć, że nadchodzi zima. Jeszcze tylko chwila, a nasze łapy brodzić będą w zimnie. Karo na pewno się ucieszy. Tymczasem ciężar łuku na plecach przypominał mi, że nadal mamy jesień, i zadanie do wykonania. Co jak co, ale w tej kwestii nie zamierzałem zawieść.-Wysłałem jej więc słowa “Winegra”.
-I co niby ma zrobić z tym słowem?!-Mruknęła oburzona Lia.-Będzie w ogóle wiedziała, co to jest? A co, jeśli ogłosi alarm?-Toshiro uśmiechnął się poczciwie.
-Ashi nie rozpęta paniki. Dobrze ją już znam.-Lia mruknęła coś pod nosem.
-No dobra, ale po co wysłałeś jej to słowo?
-To dość proste.-Powiedziałem.-Jeśli winegry zaatakują, skojarzy, że to o nie chodziło. Zresztą, dzięki temu wzmocni czujność.-Lia przystanęła na moment, i widziałem, że ciśnie ją język, aby coś odpowiedzieć, nagle jednak stanęła w miejscu, jak wryta. Obserwowałem zupełnie zbity z tropu, jak każdy mięsień na jej ciele zamiera, a po chwili zrozumiałem, że i ja stoję w miejscu. Chciałem obejrzeć się za siebie, na towarzyszy, nie mogłem się jednak poruszyć. Jakby coś nie pozwalało mi iść dalej.
<Lia? Co się dzieję?>

środa, 14 grudnia 2016

Od Vincenta C.D Nevra

Widząc samotnie kroczącego, nie do końca mi znanego basiora nie mogłem oprzeć się pokusie, by podejść i zagadać.
-Niezła historia, co? - zagaiłem, rozglądając się po lesie. - Kto by pomyślał, że na tak rozległym obszarze jak teren naszej watahy może zabraknąć jakiejkolwiek zwierzyny?
Basior skinął powoli głową. Wyglądał na nieco zdezorientowanego. Jego zielone oczy uważnie mnie lustrowały, by za chwilę umknąć gdzieś w bok, jakby szukał drogi ucieczki.
-Możesz mnie nie kojarzyć. - kontynuowałem cierpliwie się uśmiechając. - Nazywam się Vincent i spełniam tutaj funkcję Delty. Ty, o ile dobrze podsłuchuje, jesteś Nevra?
Wcześniej widywałem go okazjonalnie, z pewnej odległości. Teraz mogłem przyjrzeć się mu dokładnie, robiąc to dyskretnie. Wilk był nieco wyższy ode mnie i masywniejszy; pod szarą jak popiół, przerzedzoną sierścią wyraźnie rysowały się mięśnie. Miałem więc przed sobą solidny, młody kawał basiora, który w trakcie starcia może być dla mnie wyzwaniem. Fakt, iż wilk ten miał za sobą... dość horrendalne doświadczenia raczej nie przemawia za tym, by spędzać z nim czas sam na sam. Jednak... miałem dziwne przeczucie, że mój nowy towarzysz nie wyrządzi mi żadnej krzywdy. Teraz, gdy staliśmy na przeciw siebie nie potrafiłem dojrzeć w nim oprawcy. A może to ja jestem ślepy i naiwny?
-Tak, to ja. - odparł krótko.
-Jeśli chodzi o ten cały... wiesz, kanibalizm. - starałem się brzmieć łagodnie, dobierać słowa w taki sposób, by nie odebrał tego jako ataku. - Nie pochwalam tego. Ale nie zamierzam osądzać cię za to co było kiedyś. Wszyscy popełniliśmy coś, czego żałujemy i czego już nigdy więcej się nie dopuścimy. I wierzę, że z tobą jest tak samo, kolego. Tak więc - pozwoliłem sobie na entuzjazm. - nie ma co się bać, prawda?
Skinął głową na potwierdzenie. Z uśmiechem dostrzegłem jak jego oczy przestały badać teren pod względem potencjalnej trasy mającej na celu niespodziewane zniknięcie. Zamiast tego skupił się na mnie, a w jego oczach dostrzegłem fascynację wymierzoną w punkt na mojej szyi. Odwrócił wzrok.
-Jako łowca pewnie jesteś niepocieszony myślą, że każdy możliwy do upolowanie kąsek tak sobie po prostu wyparował, hm?
-To... dziwne. - odezwał się. - Nie wierzę, że wszelka łowna zwierzyna zniknęła od tak. - był wyraźnie niepocieszony.
-Dokładnie. W dodatku nie miałem okazji nic jeść od wczorajszego wieczoru i jestem dość zdeterminowany by znaleźć cokolwiek. - na wzmiankę o jedzeniu żołądek skręcił się boleśnie. Mój pysk wykrzywił grymas. - Niepokoi mnie ta sytuacja. Zwierząt zawsze było tutaj pod dostatkiem. Jeśli przez dłuższy czas nic się nie zmieni to albo będziemy zmuszeni wyruszać bogowie wiedzą gdzie w poszukiwaniu pożywienia, albo przejdziemy na wegetarianizm lub opuścimy te tereny. Nie widzi mi się przeprowadzka w miejsce, gdzie łaskawie będą hasać sarenki.
Nevra przechylił lekko głowę.
-Co masz na myśli?
-Chyba sam dobrze wiesz. Zamierzam poszukać przyczyny. Zwierzyna od tak nie zmówiła się, by zrobić nam na złość. - spojrzałem czujnym okiem podświadomie kierując wzrok w stronę Lasu Śmierci. - Podejrzewam, że ktoś próbuje nam zaszkodzić. Oczywiści to tylko domysły, ale nie uśmiecha mi się czekać cierpliwie na zmiany, gdy moi rodacy niepokoją się głodem. Chciałem udać się w miejsce, gdzie ostatnim razem widziano jakiekolwiek ślady ofiar. - tu spojrzałem z nadzieją na Nevrę. - I po cichu liczyłem, że ty, jako łowca mi w tym pomożesz. Wszakże, to ty tu jesteś spec, nie ja. Jeśli oczywiście to nie stanowi problemu.
<Nevra? Vin gotów do poszukiwań! ^^>

Od Lii C.D Victor

ONI ZACZYNALI MNIE DENERWOWAĆ! Armia? Chcą mieć armię? I niby z kąt wilki z tej watahy miały by wiedzieć co to winegra? Przecież to potwór stworzony przez wilki mojej watahy. Ale chyba pojęcia to nie mają. Winegry to nic.... mogą być jeszcze smoki... umarlaki... no. Oni to mają fajnie. Są zmarli więc zabić ich można tylko wbijając im sztylet w ich pustą pałę a jak oni Cię zadrapią lub ugryzą... po 1 dniu jesteś umarlakiem.Coś zaszumiało za krzakami. Szybko się odwróciłam ze sztyletem w pysku. Z krzaków wyskoczył czarny wilk ze złotymi oczami. Rzucił się na mnie przewracając i przyduszając.
- Rzućcie broń bo...
- Konir... błagam Cię przestań. Nie chcę się za ciebie wstydzić... - mruknęłam ze znudzeniem
- Zawsze musisz coś zepsuć? - spytał z wyrzutem i zszedł ze mnie. Toshiro i Victor wyglądali głupio
- Jasne. Bo Cię nie lubię
- Nawzajem
- No. Przynajmniej w tym się zgadzamy. Przyznaj się. To przez Ciebie te winegry. - Konir zrobił zdziwiono zaskoczoną minę.
- Nienawidzę cie ale... na nikogo nie posyłam niczego. Wole sam rozstrzygnąć swoje porachunki. A to.... twoi "koledzy"? - Walnęłam bo w bok
- Ah... no tak... gdzie moje maniery -( O ile je mam. )- To Konir. Mój znajomy i wstrętnie okropny kolega z klasy. A to Victor i Toshiro. To... też znajomi.
- Miło poznać - Mruknął Konir bez entuzjazmu.
- Nam również. - Powiedział Victor lustrując mojego ,, kolegę " wzrokiem.
- Szykuje się wojna? - spytał Konir patrząc na łuk Victora
- Nie wiadomo - mruknął basior. Mój " kolega" zaśmiał się
- Jasne, ze WIADOMO. Wataha z kąt ja i i ta jędza - miał na myśli mnie - pochodzimy jest w stanie wojennym. Ten kto wysłał ty winegry musiał mieć coś do tej jędzy albo musiał być psychopatą żądnym władzy.
- Czyli to nie ty? - spytał Toshiro
- No raczej. Mam swój honor. Wolę jam rozprawić się ze swoim wrogiem niż, żeby ktoś odebrał mi przyjemność.
- Wiadomo... mruknęłam. - Jak tam Crystal?
- Ten biały, głupi smok płci żeńskiej? Próżnuje. Siedzi i zjada nam barany
- Mogła zjeść Ciebie. Było by o jednego barana mniej
- A tyś jest pijawka
- Możecie przestać się kłócić? - spytał Victor.
- My się nie kłócimy. My dyskutujemy. - powiedział Konir i mruknął.
- Idzie wojna jakiej jeszcze nie było. Trza obmyślić strategię
- Trzeba zawiadomić alfę. - powiedział Toshiro
- Już to zrobiłem. -Powiedział Victor. Wymieniliśmy przerażone spojrzenia z Konirem.
- COŚ TY ZROBIŁ!? - Wrzasnęłam. Victor wyglądał na przestraszonego i zdziwionego
- Raczej powinienem....
- Nie rozumiesz?! Im więcej wilków i grzechów tym więcej kłopotów! Winegry będą się rozmnażać! Nie mówiąc już o większych ofiarach przy starciu z umarlakami!

< Victor? Masz wytłumaczenie? >

Od Jessiki do Megami


Widzisz czyjeś cierpienie. Nie reagujesz. Nie chcesz mieć kłopotów. Przechodzisz obojętnie obok innych osób. Nie obchodzą Cię inni ale... czy nie są to twoi bracia?

****

Miałam zmartwienie. WIELKIE zmartwienie. A mianowicie takie, że.... jestem kopnięta, szurnięta i nie ma zajęcy. Ironia losu.... Szczenięta. Tak.... te małe robale. Może i słodkie ale dociekliwe. O wszystko pytają nie robią nic pożytecznego, a ja JESTEM szczeniakiem bo nie ukończyłam 3 lat a 2 lata to wiek nastoletni. Powinnam mieć żywioł pecha. Siedziałam nad brzegiem jakiegoś stawu gładząc zdechłą... a raczej zagryzioną rybę, z wyciągniętymi pazurami. Lubiłam je ostrzyć. Ryba była szara a jej łuski mieniły się barwami tęczy. Usłyszałam szelest i odwróciłam się. Zobaczyłam wilczą łapę i migiem, bez zastanowienia, wlazłam na wysokie, grube drzewo ( Nie zapominając o rybie oczywiście.) i weszłam na odstającą grubą gałąź. Nie była ona daleko od ziemi więc pewno dobry skoczek by tu wskoczył ale gałąź była tuż przy wodospadzie nad taflą czystej wody, a z doświadczenia wiem, że wilki nie przepadają za kąpielą.
- Kim jesteś. - warknął ( ktoś )
- Wilkiem'
- Jesteś na nie właściwych terenach i... dobrze wiesz co mam na myśli pytając kim jesteś. - To mi się wydawało dziwne. Rozmawiałam z krzakiem... a raczej z kimś kto za nim stał do tego płci mi nie znanej choć wydawało mi się, że to wadera.
- Czemu miała bym zdradzać swoje imię skoro nawet nie wiem jakiej płci jesteś?
- Bo nie jesteś na swoich terenach.
- Chmm... naprawdę? Nie zauważyłam. - Mruknęłam z sarkazmem i położyłam się na gałęzi rozcinając rybę.
- Wiesz, że robisz z siebie idiotkę...
- Wiesz, że mam to dosłownie w dupie?
- Jesteś nie znośna
- Dzięki. Staram się. - Odparłam i zaczęłam żreć rybę. ,, Bidna ryba "

< Mag? Będziesz łaskawa odpisać idiotce? >

niedziela, 11 grudnia 2016

Od Nevry

Jak co rano wybrałem się na teren łowców, aby pogadać o dzisiejszym polowaniu i tym, kto właściwie będzie brał w nim udział. Chłód tego poranka był wręcz uderzający, a ostatki liści ledwo utrzymywały się na drzewach. Nie przeszkadzało to jednak grupce szczeniąt w wesołym, ale nad wyraz głośnym bieganiem w kółko, goniąc siebie nawzajem i pokrzykując coś. Co po niektóre z nich kojarzyłem, gdyż nauczyciele łowiectwa raz po raz zapraszali łowców na warsztaty z młodymi. Była to dla mnie okazja, aby trochę przyjrzeć się potomstwu moich kolegów i koleżanek. Dostrzegłem dla przykładu, że Amnezja posturą przypominała swojego ojca, Milo, acz umaszczeniem podobna była do matki, Izis. U jej brata, Simona, sytuacja miała się zupełnie na odwrót: posturą przypominał matkę, kolor jego futra jednak odpowiadał kolorowi futra ojca. Przywitałem się miło z gromadką, aby następnie ruszyć dalej. Kiedy jednak dotarłem na miejsce, w powietrzu wisiało dziwne napięcie. Wilki spoglądały na siebie jeden przez drugiego, niechętnie. Podbiegłem do Tiamo, pragnąc się czegoś dowiedzieć.
-Hej.-Mruknąłem na powitanie.-Co się dzieje?-Basior spojrzał na mnie wielkimi oczami, jakbym urwał się z innej planety. Właściwie, po części tak było, no nie?
-Nie wiesz? Nie możemy zlokalizować ŻADNEJ zwierzyny od wczorajszego wieczoru. Zuko wysłał kilku naszych związkowców w promieniu najbliższego kilometra, ale poza nami, nie ma tu żywej duszy.-Zakląłem cicho, słysząc to.
-To przecież niemożliwe!-Warknąłem, patrząc wokół. Nie, żebym był samolubny, ale ja muszę coś zjeść, nim mi odbije i zacznę patrzeć na moich pobratymców jak na chodzące steki. W głowie zabrzmiał mi paranoiczny dźwięk drugiego serca.
A kysz, nędzny mięsny klocku.-Pomyślałem wrogo, uciszając jego bicie w mojej piersi. Nie pozwolę mu przejąć kontroli.
-Uwierz mi, nie Ty jeden tak uważasz. W każdym razie wygląda, że mamy wolne. Nie wiem, jak Ciebie, ale mnie to specjalnie nie ekscytuje.-Z tymi słowami odszedł w swoim kierunku. Prychnąłem z irytacją. Nie może nie być żadnej zwierzyny! To przecież niemożliwe, do diaska! Ruszyłem w głąb stardust forest, nasłuchując uważnie, słyszałem jednak jedynie wilcze kroki. Dlaczego dopiero teraz zwraca to moją uwagę? Przecież rano również nie widziałem chociażby ptaka! Wbrew własnej woli poczułem, jak ślina napływa mi do ust, kiedy usłyszałem ruch za sobą. Połknąłem ją jednak i odwróciłem w stronę postaci, która za mną szła. Słuch nie zawiódł mnie, był to wilk.
Choliwka, byłem sam z innym wilkiem i bez śniadania. To nie może się dobrze skończyć.
-Hej, kojarzę Cię.-Zagadała postać z uśmiechem.-Jesteś ten od kanibali?
-To niestety ja.-Przytaknąłem, niepewnie obserwując puls na szyi rozmówcy. Kiedy się jednak na tym przyłapałem przeniosłem wzrok wprost na jego oczy. O dziwo słysząc moje potwierdzenie przedstawiciel mojego gatunku nie uciekł. Z drugiej strony, po cóż uciekać przed członkiem własnej watahy?
<Tak, znowu nawijam o jedzeniu. Ale mam nadzieję, że pan/pani ktosiek zechce się przyłączyć do poszukiwań? ^^>

Od Victora CD Lia

Przyglądałem się strzałom, obserwując ich połysk odbijający się od światła dziennego. W ogóle nie podobały mi się prognozy, jakie snuła wadera, tym bardziej, że walka z jedną winegrą była już dość wyczerpująca.
Poza tym-przyznam się bez bicia-pierwszy raz w swoim długim życiu widzę łuk. Ale jak to mówią:
Jak dają, to bierz. Jak biją, to uciekaj.
Byłem niemal pewny, że przy odrobinie wkładu jakoś uda mi się ogarnąć strzelnictwo. Ot nowe wyzwanie. Spojrzałem na Toshiro, który również patrzył w moim kierunku. Zaszło między nami krótkie, ale porozumiewawcze milczenie. Po czym oboje skinęliśmy głową.
Trzeba powiadomić Ash.
Nie była to pierwsza sytuacja, w której wiedziałem, iż na watahę szykuje się najazd. Co prawda, dalekie kilometry dni i nocy dzieliły mnie od tego dnia, kiedy wraz z Res pobiegliśmy na audiencję u Ashity, aby opowiedzieć jej o wizji mojej przyszłej partnerki, acz poczułem, jak zalewa mnie fala wspomnień z owego pojedynku. Byłem wtedy jeszcze świeżakiem, pogrążonym w melancholii po utracie Maril. Uderzyła we mnie ta chwila na moście, gdy przejąłem na siebie część obrażeń naszej przywódczyni, i przyznam, że jeśli zaszłaby taka konieczność, gotów byłbym, aby zrobić to jeszcze raz, perspektywa kolejnego oblężenia napawała mnie jednak o wiele większą niepewnością niż wcześniej. Wtedy byłem samotnym wilkiem, chcącym się zaaklimatyzować, i walczącym o względy pięknej znajomej. Teraz byłem ojcem i czułem potrzebę pielęgnacji chociaż dwóch pociech, które mi zostały. Nie wątpiłem, że Karo i Mortem umieją się obronić, acz znałem też w pewnym sensie ich słabość, odziedziczoną zresztą po mnie. One nigdy nie pojmą, że czasem należy się wycofać. Tak samo jak ja nie pojmę, gdzie zniknęła moja radosna Tami i czarująca Res. Życie bywa okrutne.
-Jestem pod wrażeniem twojego asortymentu, moja droga-Zwróciłem się do Lii, po wstrzymując swój myślotok i wszechobecne milczenie. Nie zwracałem na to dotychczas uwagi, ale w chwili naszej ciszy dało się słyszeć szum najwyżej położonych liści drzew. Dźwięk ten po części mnie irytował, nie należał bowiem do łatwych w wychwyceniu. Wytwarzał w powietrzu wokół nas podejrzane napięcie, co też sprawiało, że nie chciałem go dłużej słuchać. -Acz uważam, że powinniśmy jak najszybciej powiadomić Alfę. Sami w żadnym wypadku nie będziemy w stanie powstrzymać Winegr, nawet wyposażeni w twoją broń. Jeśli naprawdę chcemy stanąć do obrony, potrzebujemy Ann, Riki, oraz znacznej części naszej armii. No, i oczywiście, medyków.
-Przecież tutaj stoisz, jeden nam wystarczy.-Prychnęła wadera, wpatrując się wyczekująco w Toshiro.
-Zgadzam się z Victorem.-Odparł basior, prostując się.-Musimy zawiadomić nasze siły zbrojne, a jako gamma jestem wręcz zobowiązany do powiadomienia o wszystkim Ashity i Zuka. Zawracamy do watahy.
-Ej, no co wy..-Powiedziała, patrząc na nas. Mruknęła coś pod nosem, widząc nasze miny, po czym dodała. -Świetnie. Chodźmy, i nie marnujmy tutaj więcej czasu.-Po czym dumnie ruszyła do przodu, a my za nią. Wpatrywałem na niebie Arshii, aby ta mogła przekazać wiadomość, kiedy jednak jej nie dostrzegłem wysłałem w kierunku naszej przywódczyni jedno, krótkie słowo.
“Winegra”.
W tym samym momencie coś zaszeleściło w krzakach.
 
<Przepraszam za moją zwłokę. Lia, Toshiro, może Ash? Albo sponsor szelestu? ^^>

sobota, 10 grudnia 2016

Od Vincenta CD Ashita

Zaśmiałem się krótko. Wiem, iż z uszkodzonym, nabrzmiałym nochalem, ubabrany błotem i zgniłymi liśćmi nie prezentowałem się po królewsku, ale to nie przeszkodziło mi w przyjęciu dumnej postawy, pysznie przy tym zarzucając łbem.
-Amator? - rzekłem z uśmieszkiem. - Ashi, stoisz przed wojownikiem i opiekunem szczeniąt w jednym, po czym pytasz, czy amator wyzwań.
Wadera skinęła zgodnie głową:
-No przecież...
-Ale jeśli chodzi o moją motywację - mówiłem dalej. - to chciałem sobie potrenować zwrotność. Wiesz, stary już jestem, kosteczki rdzewieją. Trzeba te dziady trochę rozruszać. A pogoda nie taka zła. - zerknąłem w szare niebo, ale czując krew spływającą w dół gardła od razu powróciłem do poprzedniej pozycji. - Trzeba korzystać, nim opatuli nas pięć metrów śniegu. A nasza Alfa? - przejechałem wzrokiem po ciele Ashity, sprawdzając ja ona ma się po wypadku. Była cała utytłana w ziemi i fragmentach krzaków, ale poza tym... - W jakim celu przyb… - dostrzegłem błyszczącą strugę krwi spływającą po łapie wilczycy. - Och...
-Huh? - zdziwiło ją moje nagłe zamilknięcie. Odszukała miejsce, na którym zatrzymałem wzrok. Uniosła łapę. - A, to tylko małe zadrapanie.
Pokręciłem głową z pełną powagą. Zbliżyłem się do uniesionej kończyny. Uważnie przyjrzałem się ranie, z niepokojem widząc ile wokół niej zabrudzeń.
-Wiesz, jak łatwo o zakażenie? - powiedziałem pieczołowicie.
Ashitę wyraźnie rozbawiła moja troska. Niedbale machnęła łapą, strzepując z niej co większe nieczystości. Mi to nie wystarczyło.
-Pójdę do medyka tylko wtedy, gdy ty pójdziesz ze mną. - propozycja ta nie podlegała opozycji. - Małe, nie małe, moim obowiązkiem jest dbać o bezpieczeństwo wilków. Alf w szczególności.
Przewróciła oczami. Ashita, jak to Ashita: póki nie grozi nam zagłada nie ma powodu do strachu i powagi.
-Niech będzie. - oparła w końcu. - Łaskawie zaakceptuje twe żądanie. Ale ciebie, drogi Vincencie, opatrują pierwszego.
-Tak jest! - mówiąc to kilka kropel krwi z nosa dostało się na mój język. Skrzywiłem się niepocieszony tym faktem. - Chodźmy już.
Waderę rozbawiła moja mina. Zaśmiała się, ponaglającym ruchem kierując nas w stronę jednego z medyków. Posłusznie ruszyłem za naszą przywódczynią. Ashita jakby już zapomniała, że zaliczyła karambol i jakby nigdy nic dreptała przed las, unikając co większych wybojów i sterczących korzeni. Co rusz obracała się do mnie, by sprawdzić czy aby się nie zgubiłem, a widząc mój ubrudzony w krwi i błocie pysk-uśmiechała się pocieszająco i nieco litościwie. To trzeba waderze przyznać: błysk w niebieskich oczach i najszczerszy w świecie uśmiech czyniły z niej prawdziwy wulkan pozytywnych wibracji, szaleństwa i swawoli. Pod naporem jej optymizmu i ja zacząłem odpowiadać szerokimi, odsłaniającymi niemal wszystkie zęby uśmiechami, przez co wyglądałem komicznie. Zaraz zrównałem z nią krok i razem szliśmy drocząc się ze sobą rozkosznie. Przy takiej osóbce nie sposób jest poddać się markotności.
Esmeralda z profesjonalnym spokojem opatrzyła nasze rany nie będąc specjalnie zdziwiona tym, że zrobiliśmy sobie krzywdę. Sprawnie opatrzyła mój nos, najpierw stwierdzając, iż nie jest złamany, po czym oczyściła go czystą, zimna wodą, posmarowała roślinną mazią tak intensywną w zapachu, iż przez opuchnięty kinol dostała się woń wywołująca nieprzyjemne swędzenie wewnątrz nozdrzy. Kichnąłem raz, drugi, trzeci, nim przywykłem do dokuczliwego aromatu. Następnie medyczka wepchnęła mi w obydwie dziurki zwinięte lecznicze cośki, całość przykrywając dużym, lepkim liściem.
-To powinno zmniejszyć opuchliznę. – tłumaczyła. – Noś to przez jakąś godzinę, a po zdjęciu opatrunku dokładnie przepłucz czystą, chłodna wodą. Gdyby nos dalej krwawił, wiesz gdzie mnie szukać.
Podziękowałem jej serdecznie. Odpowiedziała uśmiechem i zwróciła się do Ashity. Alfa z zainteresowaniem przyglądała się różnorakim ziołom i słoiczkom ustawionym na półkach. Miałem wrażenie, że zaraz wskaże łapą któryś z nich i zapyta: "A co to robi?"
-Tylko ta łapa? – zapytała Esme. – Nic więcej ci nie dolega, Ashito?
-Nie. – odparła entuzjastycznie. – Tylko ta łapa.
Wilczyca uważnie przyjrzała się ranie.
-Oczyszczę ją, odkażę, założę opatrunek i będziecie wolni. – oznajmiła nam. – Vincent, ty musisz uważać na nos, a ty Ashita – tu uśmiechnęła się pod ukradkiem. – na pędzące wilki.
Odchrząknąłem.
-Ja tego nie planowałem.
Esmeralda przystąpiła do oczyszczania łapy Ashity, podczas gdy ja zastanawiałem się, jakby to spędzić czas w miły sposób. Przecież mały wypadek nie może mnie uziemić na resztę dnia, co nie?
-Ashi. – zwróciłem się do wilczycy. – Skoro już na sobie wpadliśmy to może spędzimy trochę czasu razem? Tak dawno żeśmy się nie widzieli.
-Tylko proszę was, bez zbędnych kontuzji. – rzekła Esme.
-Oczywiście, oczywiście! – pokiwałem głową. – Ze mną, słowo ci daję, naszej Alfie nic złego się nie przydarzy.
Oczy medyczki nie wydały się przemawiać za wiarą w moje słowa, zwłaszcza, że teraz skupiały się, aby dobrze odwiązać ranną łapę Ashity.
-To jak? – zamerdałem ogonem.

<Ashita? Pakujemy się w kłopoty? xd>

Od Megami do Lii

Nikogo nie znałam.Poszłam nad rzekę się napić. Niestety, moja jaskinia jest bardzo daleko od strumyku, ale lubię chodzić na spacery.Gdy dochodziłam, zobaczyłam waderę. Była o nieco znajomych barwach.Podeszłam bliżej.
-Lia?-Zapytałam podbiegając do niej.-Megami?-Odwróciła się.-Ty też tu należysz?
Uśmiechnęłam się.-Tak, od wczoraj. (...) Takie szczęście mam, że przynajmniej jeden znajomy się trafił.-Dodałam.
Zanurzyłam łapy i pysk.-Chodźmy do watahy.-Powiedziała odchodząc.
Pobiegłam za nią.-Jakie są w tej watasze wilki?-Dogoniłam ją.
-Em...Fajne.-Popatrzyła na mnie.-Em.OK.-Pomyślałam.
Poszłyśmy do jaskini Lii.-Czy macie dużo wrogów?-Spytałam kładąc się.
-Raczej..Nie.-Odpowiedziała.-A czemu się pytasz?-Dodała.
-(...).NIE nawidzę wrogów.-Wstałam i podeszłam do wyjścia od jaskini.
-A kto ich lubi?-Parsknęła śmiechem Lia.
-A... Jakim cudem tu trafiłaś?-Spytałam siadając.
(...)
-Nie wiem. Krążyłam tu i tam..-Odpowiedziała.-Aż przyszłam tutaj.To bardzo miłe miejsce.
-Aha.-Podniosłam się.-Idę pozwiedzać.-Odparłam.I poszłam.
-Ciekawie, gdzie jest alfa tej watahy.-Pomyślałam.

Lii? 

Profil wilka - Jessica

 https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhLW9h8gdvCNPzUFrkhpIrQrYRw590eVcalksWgLd2NIr1t9WN4tH2LVPyaFMySWjcqH6ewsYkdPYpY8Z_pnxmu-hbuBhYwbI8sGB3tkizZ1H8hu_Y8cfkKhpucn5amX-gA-oFApgWT-g/s640/stardust_serenade_by_liabordercollie-d783qvm.png
Imię: Jessica
Ksywka: Jessi ( Dżesi ) Nie pozwalaj sobie. Jeśli ją tak nazwiesz bez jej zgody.... udusi.
Motto: Trzymaj się własnego nosa, bo możesz szybko go stracić
Wiek: 2 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Jessi to miła wadera ale łatwo ją wnerwić. Gdy sie wkurza zmienia swoją postać. Jeśli chodzi o nowe znajomości to nowych omija szerokim łukiem. Traktuje ich jak powietrze. Jest typem samotnika. Jeśli nie zabije Cię przy pierwszym spotkaniu albo nie zmieni w kupkę popiołu to znaczy, że albo masz szczęście albo zauważyła w tobie coś co nie pozwoliło Cię zabić. Zaprzyjaźnić jest się z nią trudno. Sama uważa, ze jest zdziwaczała a co dopiero inny wilk. Potrafi się roześmiać do łez chociaż to zdarza się nie zbyt często. Jeśli przylepisz się do niej jak pucha do lepu to nie dziw się, że patrzy na Ciebie z pode łba. Bardzo szybko biega i wysoko skacze. Ma bezszelestny krok dzięki czemu lepiej się skrada. Ma płynne ruchy w walce. Jej najlepszymi cechami jest zwinność, wytrzymałość, słuch i węch.
Lubi: Śpiewać, Latać, Pływać, swoje życie
Nie lubi: Nowych, pytań
Boi się: Pająków
Aparycja: Jessica jest cała ciemno niebieska. Pod oczami ma żółte pasy, na łapach też ma ale trzy żółte pasy. Pod brzuchem ma żółte i skrzydła ma żółte ale końce się przyciemniają. Oczy ma czarne razem z nosem.
Żywioł: Ogień
Moce:
1. Samozapłon ( zmienia się albo w ogień, albo i wilka z ognia. Ona się w tedy nie pali ale może spalić innych)
2. Potrafi wywołać u wilka iluzje takie jak ( wilkowi wydaje się, że chce mu się pić albo, że się pali i tp )
3. Niewidzialność
4. Bardzo szybkie latanie. Jak dotąd osiągnęła 10km/s ( 10 kilometrów na sekundę )
Umiejętności: Szybko biega i wysoko skacze jak i lata. Ma doskonały węch i słuch. Wciśnie się w każdą dziurę która jest wielkości jej głowy.
Historia: Jessi urodziła się na terenach niczyich. Matka nie chciała mieć szczeniaków więc ją całe jej rodzeństwo porzuciła. Po 5 minutach szczenięta zaczęły marznąć czyli przy okazji zaczęły skomleć. Znalazł je w tedy pewien feniks i zabrał do ogromnego gniazda. Po 1 roku Jessica zaczęła być ciekawa świata i wyglądała z gniazda. W końcu spadła. Pochłonięta zwiedzaniem nie zauważyła, że oddala się od swojego dotychczasowego domu. Gdy do niej dotarło, że się zgubiła zaczęła żyć samodzielnie. W końcu postanowiła podróżować i znalazła się tutaj.
Rodzina:
Kuzynka, Lia
Zauroczenie: Szuka
Partner: Brak
Szczenięta: Marzenie...
Patron: Unmei
Talizman: klik
Głos: Gnash - I love u, I hate u
Towarzysz: Brak
Cel: Znaleźć matkę i jej wszystko wygarnąć
Dodatkowe informacje: Jessi nigdy, PRZE NIGDY nie miała, nie ma i nie będzie miała na sobie obroży. To dla niej znak zniewolenia i udomowienia.
Przedmioty: 0
Statystyki:
Siła: 6
Zwinność 7
Siła magiczna: 7
Wytrzymałość: 12
Szybkość: 6
Inteligencja: 12
ZK: 0
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel: Karia

piątek, 9 grudnia 2016

Nieobecność Ashity.

Witam wszystkie wilki. 
Mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku i powoli przygotowujecie się do Świąt.
Pozwólcie jednak, że przejdę do rzeczy. Niestety, nasza Alfa, Ashita, ma problemy z Internetem. W zaistniałej sytuacji nie jest ona w stanie wstawiać opowiadań ani formularzy, dlatego poprosiła mnie, abym chwilowo przejęła jej rolę w tej sprawie. Chcę Was więc poinformować, że od dziś do, prawdopodobnie, Świąt Bożego Narodzenia, wysyłajcie opowiadania, formularze i pytania do mnie.
Mam nadzieję, że te zmiany nie sprawią Wam kłopotu.
Beta, Mavis.

wtorek, 6 grudnia 2016

Od Ashity do Vincenta

Poranny bieg to jedna z najprzyjemniejszych możliwości, jakie może zaoferować nam zimowy dzień - a przynajmniej ja zawsze odczuwałam to w ten sposób. Z samego ranka, Leloś wybiegł gdzieś z Nami, a Zuko akurat zastępował kogoś przy patrolu granicznym. Zostałam wiec sama z Lulu, jednak yujin spał sobie smacznie w kącie jaskini, przykryty skrawkiem jeleniej skóry, wykończony wczorajszym baraszkowaniem w śniegu - w sumie, to mu się nie dziwiłam, spędził w sumie kilka ładnych godzin na żywiołowej zabawie. Początkowo, miałam w planach zabranie go na małą wycieczkę, stwierdziłam jednak, że należy mu się jednak chwila wytchnienia, bo jeszcze by się nieboraczek przeziębił, a sama nie miałam ochoty na pozostanie przez cały dzień w grocie. Kiedy tylko pierwsze promienie zaczęły odbijać się od śniegu, wyskoczyłam na zewnątrz, topiąc się w białym puchu. Obskoczyłam większość terenów, gawędząc z napotkanymi wilkami: Riki, Mavis i Aysuke.
Na sam koniec, czyli kiedy już niemal nastało południe, obrałam sobie Shinrin: nie spodziewając się ataku z żadnej strony, pewnie przemierzałam zdradliwe tereny, uważając, by nie zahaczyć łapą o poskręcane korzenie, ukryte pod śniegiem oraz by nie wpaść w poślizg, kończąc wycieczkę jako zaspa pod jakimś wiekowym, twardym drzewem.
Nie wzięłam jednak pod uwagę, iż kiedy wyskoczę z kępy krzewów, wpadnę prosto na hasającego sobie beztrosko wilczka: usiłowałam jeszcze jakoś zawrócić, ale odległość, jaka nas dzieliła, jasno dawała do zrozumienia, iż za sekundę dojdzie do nieuniknionej kolizji. Zdążyłam jeszcze tylko ugiąć kończyny, kiedy osobnik walnął we mnie, siłą rozpędu rzucając moim ciałem w krzaki. Przez chwilę leżałam jeszcze otumaniona, usiłując ustalić, gdzie jest góra, a gdzie dół i dlaczego tam w oddali widzę światło: po chwili jednak podniosłam się, wytrzepując energicznie z sierści grudki śniegu i rozmokłej gleby, za późno sobie uświadamiając, iż takie coś tylko wzmocni efekt wirowania. W konsekwencji tego, jeszcze raz ległam na śnieg, tym razem jednak wstałam nieco szybciej, już nie próbując oczyścić sierści. Chwiejnym krokiem wróciłam na ścieżkę, ówcześnie upewniając się, czy aby już nie zastąpię drogi żadnemu biegaczowi. Z zaskoczeniem odkryłam, że nie ucierpiałam znacząco na tej stłuczce, z mojej prawej przedniej łapy kapała tylko cienka strużka krwi.
- Nic ci nie jest? Halo? Jesteś ranny? Ranna?- usłyszałam znajomy głos, którego jednak nie mogłam przypasować do żadnego wilczka.
Dopiero po chwili znalazłam wzrokiem tajemniczego osobnika. Z zaskoczeniem odkryłam, że to nie kto inny, a stary, poczciwy Vin. W następnej sekundzie odnotowałam zaś jego stan: nos miał nabrzmiały i sączyła się z niego krew, nie wyglądało jednak, aby odniósł jakieś poważniejsze obrażenia.
- Hej, Vin!- krzyknęłam wesoło, zbiegając w niewielkiego wzniesienia w stronę basiora.- Długo Cię nie widziałam, co tam słychać? Przepraszam ogółem, że tak wyskoczyłam nagle na drogę, po prostu nie przypuszczałam, aby ktoś jeszcze wybrał się w taką pogodę na spacer. Mi nic nie jest, ale Ciebie chyba lepiej zabrać do medyka, nie?
- Witam, witam serdecznie- odezwał się nieco zniekształconym głosem, z którego teraz jednak teraz bez trudu wyłapałam ton charakterystyczny dla niego.- Oj tam, nic się nie stało, mi również raczej nic nie jest.
Uśmiechnęłam się, trącając go żartobliwie w bok.
- Mówi mi to ktoś, kto ledwo może mówić przez opuchliznę na nosie. Pójdziesz po dobroci czy mam Cię zaprowadzić siłą, drogi panie?- uniosłam łebek, usiłując z dumą zaprezentować swoje możliwości, podejrzewałam jednak, iż efekt wyszedł dość komiczny, szczególnie w zestawieniu z moją sierścią ociekającą wodą, pełną gałązek i zeschłych liści.- Tak w ogóle, to ci Cię tu dzisiaj sprowadza? Co jak co, ale pogoda chyba nie zachęca: plucha, jakieś resztki śniegu i wszędzie kałuże. Amator wyzwań?

< Vincent? >

Od Vincenta do kogoś

Wykonawszy obowiązki dnia codziennego postanowiłem spożytkować wolny czas w sposób aktywny. Udałem się na teren Shinrin, który to znany jest, jako tor przeszkód, pomagający wilkom wyćwiczyć zwrotność, wytrzymałość i wyczucie. Pogoda wydała się znakomita do takowego treningu; ostatnimi dniami popołudnia były cieplejsze niż przystało na tą porę roku, choć drzewa stały nagie, a ranem na trawie osiadał zimowy przymrozek. Aktualnie chłodne wiatry stały się łagodniejsze, chmury, bure i gęste nie przepuszczały słońca, lecz i nie prószyły śniegiem. Dobra, jesienno-zimowa stagnacja.
Ustawiłem się przed sporym korzeniem wystającym spod grząskiej ziemi, rozgrzewając łapy do wysiłku. Zależało mi, aby popracować nad ostrymi skrętami, które to stanowią dla moich kończyn niemałe wyzwanie-nigdy nie byłem zagzakowcem. Jąłem opracowywać w głowie plan toru. Metę ustawiłem zaraz przy Mizu no Yume, znajdującej się po drugiej stronie lasu. Wzrokiem rozchwytywałem drzewa, które miałem zamiar ominąć krótkimi łukami z nadzieją, by nie uderzyć w żaden z pni. Następnie ustawiłem się przed linią startu-rzeczonym korzeniem-decydując się resztę trasy wymyślić po drodze. Przyjąłem dogodną pozycję, napiąwszy mięśnie, aż drżały, biorąc głęboki wdech jesiennego powietrza. Czułem we krwi odrobinę adrenaliny.
Start!
Ruszyłem jak strzała uwolniona z ręki łucznika. Jednym susem pokonałem wystający korzeń. Pędząc wyrzucałem za siebie grudy grząskiej ziemi, która to przylegała do mych łap, jakby próbując powstrzymać mnie od biegu. Pierwszy z zakrętów pokonałem z godną dumy łatwością. Śmigałem między drzewami z zadziwiającą dla mnie zręcznością; od czasu do czasu ocierałem się o szorstką korę bądź ślizgałem się na wilgotnym gruncie. Metr za metrem, skok za skokiem. Za ścianą drzew i wzniesień dostrzegłem połyskującą taflę Mizu no Yume. Ogarnęła mnie radość i spełnienie, wszakże udało mi się bezkraksowo pokonać Shinrin, co nie zdarzało mi się za każdym razem. Z uśmiechem na pysku pokonywałem ostatni odcinek trasy…
…gdy na drogę wkroczył mi jakiś wilk.
-AJĆ! – pisnąłem, świadom, iż nie jestem w stanie jakkolwiek zaradzić zderzeniu.
Z rozmachem rozbiłem się na osobniku. Jęk wilka usłyszałem wyraźnie przy moim uchu. Następnie przez Shinrin przebiegł gruchot toczących się ciał, aż w końcu wylądowałem tuż pod jednym z drzew. Zapanowała cisza. Świat wokół mnie wirował, rozdwajał i spajał się w jedno. Czułem poobijaną skórę oraz nos tak bolący, iż w moich oczach wezbrały łzy. Miałem wrażenie, iż na pysku mam wielki, nabrzmiały pomidor.
-Uch. – podniosłem się z ziemi. Do mego futra przyległy grudy wilgotnej ziemi, prze co czułem się ciężki i mokry. Na łapach trzymałem się nieco niepewnie, lecz mogłem oprzeć ciężar ciała na każdej z kończyn. Nie były uszkodzone. To dobry znak. – Halo? – zawołałem. Z zapuchłym nosem musiałem brzmieć nieco nienaturalnie. – Jest tu ktoś?
Nigdzie nie mogłem dostrzec uczestnika kolizji. Pewnie wpadł gdzieś w krzewy, za jakiś pagórek lub mi wzrok szwankuje i nie byłem wstanie go wychwycić. Chyba, że zderzenie wywaliło go w kosmos.
-Nic ci nie jest? – nie byłem w stanie wyczuć wilczej woni. Z obydwu nozdrzy zaczęła powoli broczyć krew. – Szlag by to… -syknąłem. - Halo? Jesteś ranny? Ranna?
Gdzieś z boku doszedł mnie dźwięk poruszonych krzewów.

<Chce ktoś może kontynuować? ^^>
Szablon
NewMooni
SOTT