Przez jeszcze krótką chwilę szukaliśmy czegokolwiek, acz jedyne zapachy,
jakie dochodziły do naszych nozdrzy, były zapachami kwiatów, a jedyne
ślady...jedyne ślady należały do nas samych. Westchnąłem, zastanawiając
się, czy to ma jakiś sens..ale, nie mogliśmy się poddawać! Domyślałem
się, że raczej nikomu nie widzi się opuszczenie tego terenu, tym
bardziej, iż jeśli rzucona została klątwa, to następne tereny i tak nic
nam nie dały..a może..
-Hej.-Mruknąłem nagle, rozważając opcje, jaka zaświtała w mojej
głowie.-A może inne zwierzęta nadal tu są?-Zapytałem, zatrzymując się w
miejscu i przyglądając uważnie wszystkiemu wokół.
-Właśnie w tym celu ich szukamy.-Zauważył Vincent. Pokręciłem głową, jakbym był wprowadzony w jakiś trans.
-Nie, nie, nie, nie!-Zaprzeczyłem, po chwili wyjaśniając.-Może one tutaj są, ale z nami jest coś nie tak?
-Co masz na myśli?-Mimo zadanego pytania czułem, iż basior rozumie moją
wizję. W ogóle mi się jednak ona nie podobała, a w moim żołądku
zaczynało burczeć.
Najgorszy w tym był fakt, iż jedynym źródłem mięsa koło mnie był..Vincent.
-Powiedz, łatwiej byłoby wypędzić cały las, nie budząc przy tym wilków,
czy też rzucić przekleństwo na watahę, aby jej członkowie nie widzieli
niczego związanego z pokarmem?-Vincent przytaknął, rozumiejąc. Może moja
teoria wzięła się od czapy, ale na dłuższą metę miała ona sens.
-Faktycznie byłoby to łatwiejsze.-Potwierdził, po czym dodał.-Musimy
porozmawiać z magami, rusz się!-Bez źdźbła oporu przystałem na ową
propozycję, świadom, że w ten sposób możemy nie tylko dowiedzieć się
prawdy, ale też znaleźć się w towarzystwie innych wilków. Czułbym się o
wiele lepiej, wiedząc, iż nie jestem sam z drugim osobnikiem
>swojego< gatunku. W trakcie drogi wydarzyło się jednak coś
dziwnego..
Moją czaszkę rozsadził nagły, przeszywający ból, jakby coś biegło po
niej, i samym swoim ruchem niszczyło wszystko wokół. Starałem się oprzeć
chęci padnięcia na ziemię, uległem jednak po krótkiej chwili. Sekundy
później na oczy widziałem mnóstwo zwierząt, a wszystkie wpatrywały się
we mnie, jak w idiotę. Były tam też takie gatunki, które ciężko było
zastać w lesie. Antylopy, zebry, niedźwiedzie polarne, kangury... Gdyby
nie liczne książki w bibliotece, jak i moje zainteresowanie genami i
różnymi gatunkami, nie miałbym pojęcia, jak w ogóle się nazywają! Nigdy
nie marzyłem nawet zobaczyć je na żywo!
Po chwili szary królik wystąpił przed szereg, a za nim postąpiła cała ferajna zwierząt. Szły w moim kierunku. Wszystkie.
Cofnąłem się, nie wiedząc, co zrobić, po czym obnażyłem kły. Ssaki
jednak nie przestały się zbliżać. Chciałem wytworzyć skrzydła, aby
wylecieć w powietrze, te jednak również się nie pojawiły. Byłem
udupiony.
Zacząłem biec, niektóre zwierzęta były jednak o wiele szybsze ode mnie.
Zanim jednak któreś mnie dopadło uderzyłem o coś szklanego, co
oddzielało mnie od dalszej drogi. Bariera?
Psia kostka, pokryt delikatną warstwą mięska i tłuszczyku, nie!
W tym momencie ból głowy nie był już zmartwieniem. Zwierzyna, na którą tak chciałem polować, uczyniła sobie zwierzynę ze mnie.
-Odejdźcie!-Chciałem zawołać, z mojego gardła nie wydobył się jednak
żaden dźwięk. Coś ciężkiego uderzyło w moje plecy, prawdopodobnie
kopytami. Fala bólu przebiegła przez moje ciało. Kolejne zwierzęta
atakowały i uderzały..zjadały mnie. Królik odgryzł mi ucho, i słyszałem,
że powoli się nim delektuje. Chciałem wyć z bólu, z mojego gardła nic
się jednak nie wydobywało. Męczarnie stawały się tylko gorsze, i
okropniejsze, z każdą chwilą. Chciałem nie czuć już bólu. Chciałem
umrzeć, odejść. Bez ceremonialnie wyzionąć ostatnie tchnienie, spojrzeć w
niebo, paść z sił.
Jak na moje życzenie ból ustał, a ja znajdowałem się w miejscu, w którym
się zaczął. Oboje z Vincentem leżeliśmy na chłodnej ziemi.
-Też to czułeś?-Zapytałem.
<Vin? Przepraszam, że tak długo.>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz