czwartek, 30 czerwca 2016

Od Riki do Hanami

Ech, jak ja nie lubię mieć takich dni, kiedy z chęcią bym zniszczyła pół globu, jak nie więcej. Leżałam prawie do południa w swojej jaskini, nie robiąc nic konstruktywnego. Chodziłam po całej grocie ze spuszczonym łbem, albo leżałam i przekręcałam się z jednego boku na drugi. Potem zaczęła się zabawa moją barwną grzywką. Wypuszczałam podmuch powietrza z pyska, a grzywka się podnosiła. Jednak szybko mi się to znudziło. Nie wiedziałam co robić w sumie. Byłam zła sama nie wiem na co i w dodatku nic na nic nie chciało mi się robić. Dobra, trzeba jakoś sobie poprawić nastrój, pomyślałam i westchnęłam głośno. Cały dzień nie będę tu leżeć i marudzić.
Leżałam właśnie i wpatrywałam się w ścianę mojej jaskini. Westchnęłam głośno po czym podniosłam głowę, a następnie cały tułów. Kiedy stanęłam już na równych łapach, otrzepałam się ze zbędnego piasku, który dostał się na moją sierść kiedy leżałam. Potem rozciągnęłam kończyny i ziewnęłam głośno. Ze spuszczoną głową ruszyłam w stronę wyjścia z mojej jaskini, gdy nagle usłyszałam za sobą dobrze znany mi skrzek. Odwróciłam głowę i zobaczyłam mojego orła – Hoshi. Samica siedziała w swoim gnieździe jakie stworzyła u mnie w grocie. Rozłożyła ochoczo skrzydła po czym podleciała do mnie i usiadała na moim grzbiecie. Nawet nie wiedziałam kiedy wleciała.
- W takim razie idziemy razem – powiedziałam i prychnęłam cicho wychodząc z jaskini.
Zaczęłam iść między drzewami Stardust Forest. Krajobraz zawsze był taki sam, ale jednak było coś takiego w nim, co sprawiało, że była w nim zawsze nutka takiej niezwykłości. Westchnęłam cicho przemierzając ów las. Zające kryły się w krzakach, wiewiórki i ptaki urzędowały na drzewach, a wiatr był panem wszystkiego. Nagle Hoshi odleciała z mojego grzbietu i leciała tuż przede mną, zachęcając mnie do biegu.
- Nie mam ochoty na wyścig, Hoshi – rzekłam znudzona, na co ptak zaskrzeczał i usiadł mi na głowie, dziobiąc mnie lekko. Na początku nic sobie z tego nie robiłam, ale później szybko mnie to zdenerwowało.
- Hoshi! – powiedziałam z wyrzutem. Potrząsnęłam głową, by ptak przestał, jednak samica nadal to robiła.
- O co ci chodzi? – burknęłam spuszczając łeb.
Zwierze zeszło mi z głowy i leciała obok mnie. Orzeł zaskrzeczał prosząc o zwrócenie na siebie uwagi. Spojrzałam na nią kontem oka i westchnęłam.
- Wiem, że chcesz jakoś poprawić mi humor. Przepraszam, że jestem taka oschła, ale jakiś humor mam zły – odrzekłam ze skruchą na co Hoshi szturchnęła mnie skrzydłem. Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Wiem co może zrobić, by poprawić mi humor – powiedziałam nagle, a samica spojrzała na mnie z zaciekawieniem w oczach – Może pójść do Amfi… – jednak nie dokończyłam zdania, gdyż wpadła na mnie jakaś wadera. Hoshi podleciała do góry, by uniknąć jakichkolwiek urazów. Wadera miała kolorowe futro, podobnie jak ja. Głównie przeważał kolor fioletowy, ale i róż się pojawiał. Co było dla mnie dość dziwne, pod wpływem światła, które przedzierało się przez korony drzew, jej sierść zyskiwała nowe barwy. Jednak tam gdzie nie było promieni słońca, jej futro znów było fioletowe. Miała duże uszy od średniej długości ogon. Ogólnie miała drobną posturę ciała.
- Ale miękko! – krzyknęła wadera. Przekrzywiłam lekko głowę z niezrozumieniem na pyszczku.
- … teatru – dokończyłam swoją wcześniejszą myśl. Samica spojrzała na mnie swoimi złoty oczami i zaśmiała się głośno.
- Takie Puchadełko z ciebie, wiesz? – uśmiechnęła się szeroko po czym z jej pyszczka znów wydobył się śmiech. Zlustrowałam waderę wzrokiem.
- Pierwszy raz słyszę takie określenie. Ale zaraz nie będę taka miękka i żywa, jeśli ze mnie nie zejdziesz – powiedziałam wzdychając.
- Och, no tak. Przepraszam – uśmiechnęła się pogodnie samica i wstała na równe łapy z chodząc ze mnie. Również się podniosłam i otrzepałam z kurzu. Nagle sobie uświadomiła, że spotkałam obcego wilka na naszych terenach.
- Czekaj… Czy ty należysz do Watahy Porannych Gwiazd? – zapytałam niepewnie.
- Tak! Jestem w niej od niedawna. A ty? – uśmiechnęła się.
- Ja też – odpowiedziałam po czym dodałam – Chodź Hoshi – rzekłam do orła i ruszyłam w stronę Amfiteatru.
- Czekaj, ty masz orła? – zdziwiła się wadera podbiegając do mnie i przyglądając się mojemu towarzyszowi. Skinęłam głową.
- Ale śliczny! – powiedziała radośnie. Hoshi rozłożyła skrzydła na pokaz. Samica się zaśmiała.
- Gdzie idziecie? – zapytała mnie.
- Do Amfiteatru – odpowiedziałam obojętnie.
- O, to super! Mogę iść z wami? – zapytała ochoczo. Spojrzałam na nią kontem oka i westchnęłam głośno.
- Niech będzie – odrzekłam, na co wilczyca podskoczyła radośnie.
- A tak w ogóle to nie zapytałam. Jakie jest twoje prawdziwe imię, Puchadełko? – zaśmiała się wadera.
- Mów mi Riki – odpowiedziałam.
- Hanami – rzekła przyjaźnie moja towarzyszka.
Podczas drogi Hanami pytała mnie o różne rzeczy, na co ja odpowiadałam krótko i zwięźle. W sumie pozytywne nastawienie wadery dobrze wpływało na mój zły humor, który poprawiał się powoli. W końcu jednak dotarłyśmy do Amfiteatru. Zdążyłyśmy idealnie na jakieś przedstawienie. Chyba komedię?

***

- Śmiesznie było, co nie? – zagadała mnie Hanami, kiedy wychodziłyśmy z Amfiteatru. Jak przewidywałam, humor od razu mi się polepszył.
- Zgadzam się – uśmiechnęłam się radośnie. Hoshi chcąc pokazać, że jej też się podobało, zaskrzeczała radośnie rozkładając skrzydła. Zaśmiałyśmy się obie po czym ruszyłyśmy przed siebie. Nagle Hanami się zatrzymała i spojrzała na mnie zdziwiona.
- Czekaj… Na początku byłaś jakaś ponura i w ogóle, a teraz się śmiejesz i uśmiechasz – powiedziała zaskoczona. Spojrzałam na nią przyjaźnie.
- Magia – odpowiedziała z uśmiechem i dodałam – Zwykle jestem radosna i optymistycznie patrzę na świat, ale miewam dni kiedy po prostu mam zły humor i staram się go jakoś sobie poprawić, jak na przykład dzisiaj idąc do Amfiteatru – wytłumaczyłam.
- Rozumiem – rzekła wadera kiwając głową.
- Toooo… Masz ochotę się gdzieś przejść jeszcze? – zapytałam Hanami.


<Hanami? Początki są zawsze trudne, a przynajmniej dla mnie ;-;>

Od Rakszy - Quest dla wojowników

Wstałam rano w dobrym humorze. Ranek był rzeki, świeciło słońce ptaki śpiewały a na trawie była jeszcze rosa. Minęło już sporo czasu a ja poszłam na pole ostatniej bitwy, gdzie spotkam waderę i rozmawiały my o różnych nudnych sprawach. Przed sobą ujrzałam rannego basiora.
-Co się stało? Powiedziałam opanowana jak nigdy.
-Wrogowie atakują.
-Gdzie?
-Koło klifów. Powiedział nerwowo i padł ze zmęczenia.
Zerwałam się do biegu ale zatrzymała mnie wadera.
-Spokojnie ja pójdę.
-Ale Wojownicy mają walczyć wszyscy!
-Tak ale to ty jesteś tą jedną z najsilniejszych, i sobie sama poradzisz. Powiedziała jakby coś przeczuwałam i pobiegła. Gdy się obróciłam zjawił się jeden z naszych sojuszników, a gdy spojrzałam za siebie zobaczyłam wilka prowadzącego swoją armię. Czułam się jakbym miała wybrać po której stronie jestem. Bez wahania rzuciłam się na przywódcę armii a potem na tych najsilniejszych. Razem z sojusznikiem pokonaliśmy wszystkie wilki.
-To dopiero może być początek Raksza. Powiedział zaniepokojony.
-Wiem i musimy być w pełni gotowi do ataku.
-Myślisz że sobie poradzimy?
-Tak, musimy. Będziemy walczyć do ostatniej kropli krwi! Wykrzyknęłam I wspieram się na skałę
-Idą? Zapytał
-Tak.
Walkę z wrogami wygraliśmy i jeszcze lepszego dnia nigdy nie przeżyłam.

Banner od Rakszy

Raksza wykonała banner dla naszej watahy, za co jej serdecznie dziękuję! Tym samym, ukończyła Quest 4.

Od Mavis C.D Renesmee

- A co to jest? - spytała z zaciekawieniem Renesmee, łapą wskazując na przedmiot leżący obok moich tylnych łap. Obejrzałam się przez ramię. I natychmiast poderwałam się na równe łapy. - Hm? Co jest? Coś się stało? - dodała lekko zaniepokojona wadera.
- Ja... - zaczęłam, po czym urwałam, przełykając głośno ślinę. - Renesmee... to nie jest szkło. To kryształ. Przyjrzyj się kształtowi. Przypomina Ci coś? Skup się.
Wadera obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem, ale po krótkiej chwili jej wzrok utknął w dziwnym przedmiocie. Na jej pyszczku odbiło się lekkie zaskoczenie.
- To ludzka czaszka? - spytała, przekrzywiając łeb i unosząc wysoko brew.
- Tak - potwierdziłam. - Kryształowa Czaszka. Słyszałaś może o niej? - Renesmee pokręciła przecząco łbem. - Podobno takie same, tylko mniejsze, umieszczano w ludzkich świątyniach, bardzo dawno temu. Za czasów niejakich Azteków. Pojawiały się w różnym czasie w różnych miejscach, więc ludzie uznali, że są darami od bogów. A nawet ludzie wiedzą, że z takimi darami powinno obchodzić się wyjątkowo ostrożnie. Zaczęli składać czaszki w świątyni. W końcu, kiedy było ich dwanaście, Aztekowie utworzyli z nich krąg, pewnie nawet nie wiedzieli, czy ma to jakiś sens. I wtedy oczodoły boskich darów rozbłysły, kierując światło na sam środek kręgu. W jego miejscu pojawiła się ona - wskazałam łapą wyjątkowo duży kryształ. - Kryształowa Czaszka, mająca przynosić szczęście i dobrobyt. Ale to tylko mit. A mity nigdy nie są prawdziwe. Dlatego właśnie Czaszka przynosiła głód i nędzę, zamieniając osady Azteków w zbiorowe mogiły.
- Nieźle... - stwierdziła z nutą uznania Rene. - Ale... co ona tu robi? - dodała ze zdziwieniem.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem - powiedziałam, uważnie przyglądając się przedmiotowi. - Ale chyba nie wypada zostawić tej sprawy ot tak, co? - dodałam, uśmiechając się. Wyjrzałam na zewnątrz. Grad padał coraz gęściej, z każdą chwilą powiększając swe rozmiary. Niewiele myśląc, chwyciłam skórę jelenia i zawinęłam w nią czaszkę, po czym pakunek zarzuciłam sobie na grzbiet.
- Co robisz? - zapytała Renesmee. - Chyba nie powiesz, że...
- Tak, dokładnie - przytaknęłam z szaleńczym błyskiem w oku. - W podziemiach Amfiteatru jest biblioteka. Może w niej uda nam się czegoś dowiedzieć - wyjaśniłam, po czym wybiegłam przed jaskinię, czując jak grad boleśnie obija się o moje ciało.

Francuzko ty moja? Zew przygody! xd

Od Mavis C.D Raksza

Słońce chyliło się ku zachodowi, swoją krwistoczerwoną poświatą ochlapując źdźbła trawy i tworząc piękną anomalię na powierzchni rzeki Mizu. Westchnęłam, prostując łapy i postanawiając obejść tereny watahy. Wieczór to jedna z najlepszych pór na atak dla wilków z wrogich plemion lub watah. Albo ludzi. Wzdrygnęłam się, robiąc następny krok w kierunku jeziora, nad którym szumiał sobie radośnie wodospad również poświęcony Mizu. Wszystko dookoła powoli zamierało, jedynie sowy od czasu do czasu przelatujące mi nad głową uświadamiały mi, że las nigdy nie kładzie się spać. Wzięłam głęboki oddech, racząc płuca lekkim, deszczowym powietrzem. Dobrze, zbiera się na burzę. Niech pada, rośliny powoli usychają od tej duchoty. Poczułam, jak moje łapy zaczynają zapadać się w mokry grunt. Czyżbym docierała na miejsce? Szum wody upewnił mnie w tym przekonaniu. Stanęłam nad brzegiem jeziora, czujnym wzrokiem rozglądając się dookoła. Zatrzymałam wzrok na kępie krzaków. Czy... coś tam... świeciło? Nie, musiało mi się wydawać. Wolnym, ale pewnym siebie krokiem zaczęłam okrążać jezioro, mając cichą nadzieję na to, że w czasie mojego obchodu napotkam kogoś znajomego, z kim mogłabym wspólnie penetrować tereny. Bądź co bądź, ale wizja samotnego spotkania się z ludźmi uzbrojonymi w broń palną, sztylety oraz dziwne, przenośne źródła ognia wcale nie napawała mnie optymizmem. Kolejny krok napełnił mnie podejrzliwością. Coś ewidentnie było nie tak. Delikatnie uniosłam łeb, starając się wywęszyć jakikolwiek zapach, który mógłby zdradzić czyjąś obecność. Tak... ktoś tu był... i to blisko... Wtem, po mojej prawej rozległ się cichy trzask pękającej gałązki. Wystarczył mi, abym rzuciła się w kępę krzaków. Poczułam pod sobą czyjeś ciało. Wraz z potencjalnym wrogiem przeturlałam się przez kilka metrów, a następnie poczułam, jak czyjeś szczęki przecinają powietrze niebezpiecznie blisko mojej szyi. Odskoczyłam od przeciwnika i cofnęłam się o następne kilka metrów, gotowa w każdej chwili albo do ucieczki, albo do ponownego ataku. 
- Co ci odwaliło!? - z pyszczka sylwetki pokrytej czarnym, gęstym futrem dobiegł mnie surowy, ganiący głos. Chwilę potem zdałam sobie sprawę z tego, że jest to głos wadery. Kolejną chwilę później, wyprostowana przedstawicielka mojej płci o świecących oczach wbiła we mnie wyjątkowo wrogie, nieprzychylne spojrzenie. - To było, kuźwa, chore!
Zalała mnie fala wstydu. Rzeczywiście, dość żywo zareagowałam. Nie zamierzałam jednak się kulić. Nie, kiedy wadera wyraźnie miała wobec mnie złe zamiary. Zakryłam co prawda zęby kufami, nie chcąc zdradzać ogólną postawą zbytniej wrogości, jednak pozostałam w pozycji bojowej. Nie zaatakuje mnie z zaskoczenia. Nie dam się w ten sposób. 
- Kim jesteś? - rzuciłam sucho, unosząc lekko łeb.
- Moment, kim ty jesteś, żeby wymagać ode mnie ujawnienia tak ważnej informacji!? - zaprzeczyła ostro.
Nawet nie spodziewałam się takiej reakcji. Zaskoczyła mnie, co musiało wyraźnie odbić się na moim pysku, gdyż po chwili dodała buńczucznie:
- No co, języka w gębie zapomniałaś?
- Och, przegięłaś - mruknęłam pod nosem, teraz prześwietlając ją wrogim spojrzeniem. - Zakładam, że należysz do tutejszej watahy, co? - dodałam głośniej, unosząc brew. Zawahała się przed odpowiedzią, co stanowiło dla mnie wystarczający dowód na to, że miałam rację. - Doskonale. Wiedz więc, że rozmawiasz z jej betą, Mavis - chwilowa konsternacja odbiła się na jej pyszczku. - Zapytam po raz kolejny. Jak Ci na imię?

Raksza? Zechcesz udzielić odpowiedzi? ^^

Od Adidasa C.D Annabell

Wciągnąłem powietrze z nijakim zadowoleniem. Przed nami powoli rozpościerało się miasto. Teren tak dobrze mi znany. Tu się wychowałem. Wśród tych spalin, hałasu i stukotu kół. To nie był może ten sam dom, ale każde zatrute przez ludzi miejsce wyglądało tak samo. Dziwię się jak oni rozróżniają te tereny. Ochoczo przyśpieszyłem, lekko wyprzedzając waderę. Te ogromne, przeźroczyste domy, kolorowe obrazki rozwieszone wszędzie i niosące śmierć szybkie maszyny. Tu była tylko jedna zasada, której nauczyłem się już jako szczeniak. Nie używać mocy. Tutejsi mieszkańcy nie znali magii, bali się jej nawet. Z własnego doświadczenia wiem, że te istoty na dwóch nogach bez jakiegokolwiek owłosienia są najdziwniejszymi stworzeniami. Ja tu rozmyślam, a towarzysząca wadera szła już lekko spięta. Jej łapy jakby szykujące się na coś z każdym krokiem głośniej drapały podłoże pazurami. Zdałem sobie sprawę że ta wilczyca kryje za sobą całkiem długą historię. Kiedyś tą opowieść chętnie posłucham, ale może później...Teraz musiałem się zastanowić co wiąże samicę z tą okolicą. Paktat? Tylko tyle wiedziałem o jej przeszłości.
Weszliśmy na chodnik, gdy jacykolwiek ludzie przeszli obok nas wadera odsłaniała zęby. Wypatrywałem drogi powrotnej do domu...Trzeba było przejść przez miasto. Powoli przeszedłem przez ulice. Zainteresowała się nami mała dziewczynka. Chciała nas pogłaskać. Wyciągnęła rączkę, na co Ann groźnie kłapnęła zębami. Musiała naprawdę nienawidzić ludzi. Cicho niczym kocica, a nawet ciszej, wskoczyła na płot po czym wdrapała się na dach tyciego domku jednorodzinnego. Wszedłem za nią robiąc to już dużo głośniej. Wnioskuje po tej sytuacji że poświęciła większość swojego życia na trening, a może jednak się mylę?
-Co robisz?- zapytałem widząc że coś wypatruje
Wadera jednak mi nie odpowiedziała. Była bardzo pewna tego co robiła. Może była tu już kiedyś? Po chwili zeskoczyła i ruszyła szybkim krokiem. Poszedłem więc za nią. Spokojnie wyprowadziła nas z miasta. Gdy tylko znaleźliśmy się w lesie dotyku trawy moimi opuszkami towarzyszyła wielka ulga. Już spokojnie szedłem ścieżką w lesie. Nagle ziemia się za trzęsła. Kolejna niespodzianka dnia... Co teraz? Demon? Nie, ludzie. Ścinali drzewa. Ann przeskoczyła przez nowo ścięty dąb i poszła dalej. Zrobiłem to samo. Przed naszymi oczami ukazała się łąka. Zobaczyłem zająca, a że głód mi nawet trochę doskwierał zacząłem się do niego skradać. Nagle usłyszałem trzask i poczułem ból. Zwierz spokojnie zmierzył mnie wzrokiem i odszedł. Ja zaś utknąłem w metalowym cholerstwie stworzonym przez człowieka. Poczułem jak z rany zaczęła płynąć stróżka krwi. Wiedziałem że szarpanie się na wszystkie strony nie pomoże. W pobliżu leżał patyk. Nie udolnie próbowałem nim rozbroić zatrzaski. Po chwili mi się to udało, wyciągnąłem obolałą kończynę i kuśtykając powędrowałem dalej. Otarłem nogę z krwi o trawę. Nie chciałem, by wadera widziała, że cokolwiek mi się stało. Mogła mnie uznać za mięczaka. Pozbierałem się i ruszyłem przed siebie. Ann skarciła mnie surowym spojrzeniem. W sumie mogłem za tym kicajłem nie biec, tylko poczekać aż przekroczymy granicę naszych terenów. Jaki ja głupi jestem, że nie przewidziałem tego...

<Ann?>

Od Ashity do Steva

Tak się zastanawiałam, czy aby wejście do pałacu Musuko, postawionym tuż na Słońcu, jest aby na pewno bezpieczne. Znaczy, rozumiem, na pewno było tam chłodniej niźli przy samej powierzchni gorejącej gwiazdy, ale czy wraz nie skończymy jako wilki na szaszłyku? No wiecie, nie to, że nie lubię lata, jednak miejmy jakieś ograniczenia. Aż dziw, że ja tak mówię...
- Ashi? Idziesz w końcu?- z zamyślenia wyrwał mnie głos białego basiora.
Uniosłam łeb w górę. Steve patrzył na mnie wyczekująco, machając co rusz skrzydłami. Delikatnie wypuściłam powietrze z płuc, zapominając o wszelakich wątpliwościach - zaradzenie suszy na terenie watahy był moim priorytetem. Oderwałam się łapami od ziemi, a w następnej sekundzie byłam już obok wilka w przestworzach. Ogniste jęzory naszego przyjaciela Płomyczka parzyły wręcz niemiłosiernie - wolałam nawet nie wiedzieć, jak musi wyglądać jego ukochany dom...
- Idę, idę- mruknęłam w końcu.- Tylko jak coś, to potem nie na mnie, Rosołku.
- To co, może od razu powiesz, że to moja wina?- parsknął z rozbawieniem.
Na to już nic nie odpowiedziałam, rzuciłam tylko Stevowi jednoznaczne spojrzenie i czym prędzej wleciałam w portal.
Spodziewałam się... sama nie wiem, czego konkretnie. Wybuchających wulkanów? Płomieni strzelających z każdych możliwych miejsc? Samozapłonu? Kociołka z wrzącą wodą, który tylko czeka, aby przyrządzić w nim jakieś wilki? Cóż, cokolwiek to by nie było, w moich wymysłach wyglądało spektakularnie. Z całą pewnością inaczej, niż to, co zobaczyłam...
Spojrzałam uważnie na posadzkę wyłożoną czerwonymi płytami. Ze szczelin nie wyglądały żadne płomyki ani potoki magmy, wręcz przeciwnie, zdawała się być dość chłodna. Mimo to, w milczącym porozumieniu ze Stevem, lecieliśmy nadal dokładnie pośrodku długiego korytarza, omijając starannie jasne ściany. Okna, wychodzące na zewnątrz, ukazywały z pozoru całkiem zwyczajny krajobraz: szczeniaki bawiące się dookoła, plotkujących dorosłych. Dopiero gdy przyjrzałam się bliżej, dostrzegłam inną warstwę nałożoną na iluzję: czyli złotą powierzchnię Słońca i ogromne wybuchy co kilka chwil. Zastanawiałam się, kogo niby mógł zwieść poprzedni obraz. Kto niby się nie zorientuje, że został przetransportowany z Ziemi na gwiazdę?
Zerknęłam dyskretnie za siebie. Płomyk, teraz już zredukowany do wysokości trzech metrów, podążał za nami, zostawiając na czerwonej posadzce szlak magmy, która natychmiastowo wsiąkała w szczeliny.
Odwróciłam łeb dopiero wtedy, gdy przywaliłam w coś dużego i płaskiego. Zaskomlałam cicho, próbując odzyskać równowagę. Biały basior, gdy zobaczył, że spadam, szybko chwycił jedno z moich skrzydeł w szczękę. Na ułamek sekundy zawisłam, podtrzymywana w powietrzu tylko za kilka piór. Jednak ten czas wystarczył; machnęłam drugim skrzydłem, a wilk puścił mnie.
- Dziękuję- powiedziałam, spoglądając na feralną przeszkodę: ogromne, szklane, pozłacane drzwi z wieloma, dziwnymi rysunkami. Niektóre przedstawiały historię powstania Słońca, jeszcze inne różne przygody Musuko. Patron wszędzie otoczony był płomieniami, spoglądał w dół z wyrazem lekkiego zirytowania, jakby cały świat był u jego stóp. Westchnęłam z delikatną złością. Jak widać, plotki o jego ego nie były przesadzone. Rozmowa może być dość trudna.
- Wchodzicie czy zamierzacie tu sterczeć i podziwiać?- zapytał nasz przewodnik, wyciągając długie jęzory ognia na podobiznę rąk. Pchnął zdecydowanie oba skrzydła drzwi, ukazując ogromną komnatę...

< Steve? >

Od Victora c.d. Dune

Spojrzałem na napotkaną waderę zastanawiając się, czy kiedykolwiek ją widziałem. Istotny szczegół, jakim był brak ogona uświadomił mi że nie. Nie znałem tej istoty. Uśmiechnąłem się ciepło w stronę nieznajomej.
-Nie jesteś stąd, prawda?-Zapytałem. W odpowiedzi wadera pokręciła przecząco głlwą, nadal jakby zaskoczona tym spotkaniem. Faktycznie, pojawiła się znikąd. Chociaż, z jej perspektywy to ja mogłem pojawić się zupełnie z powietrza. Futro wadery było mieszane, w niektórych miejscach szkarłatne w innych kremowe. Niebieskie opuszki łap lekko połyskiwały w słońcu, którego niekiczne promienie przebijały liście drzew.-Nic nie szkodzi.-Powiedziałem z uśmiechem, przyglądając się nowej osóbce.-Jestem Victor, a Ty?
-Nazywam się Dune.-Odezwała się po raz pierwszy. Jej głos był dość spokojny. Przytaknąłem, słysząc szelest liści nad moją głową. Jakaś wiewiórka skakała po drzewach, wydajàc przy tym trochę hałasu.
-Miło mi Cię poznać, Dune.-Powiedziałem, po chwili dodając.-Nigdy nie spotkałem się z takim imieniem. -Wadera delikatnie uśmiechnęła się na to stwierdzenie. Ucieszyło mnie, że przyjęła to jako komplement.-Więc, Du-zwróciłem się do niej, pozwalając sobie skrócić imię wadery-Co sprowadza Cię na tereny watahy porannej gwiazdy?-Posłałem w jej stronę pytanie.
<Dune? Witaj ^^>

Od Karo c.d. Shiori

Spojrzałam na waderę. Musiała wstać nie tak dawno temu.
-A spodziewałaś się mnie gdzieś obok?-Zapytałam. Shiori przewróciła oczami, jakby z góry spodziewając się tym podobnej odpowiedzi. Naprawdę aż tak łatwo było mnie rozgryźć? Nie, to co innego. Szczeniackie zachowania, których nie sposób byłoby nie zapamiętać przekładały się na tą sytuację. Rozejrzałam się, oriętując, że wadera jest sama.
-Szukasz Lliana?-Zapytała. Miałam ochotę odpowiedzieć “No nie, jednorożca z dwoma rogami i tęczową grzywą..” ale tutaj już się powstrzymałam, nie chcąc się powtarzać. Słońce lekko prażyło mnie po niebieskich pręgach na futrze. Nie wiedzieć jednak czemu, tego dnia humor mi dopisywał. Shiori musiała uznać ciszę za potwierdzenie, gdyż powiedziała:-W takim wypadku tutaj go nie znajdziesz.
-Co uzgodniłyście z Ashi?-Trochę bałam się odpowiedzi. Przez moment przeszło mi przez myśl, że alfa wygnała zwierzę siną w dal. Szybko jednak odtrąciłam taki scenariusz. Znałam waderę, którą mojej siostrze zdarzało się nazywać “ciocią Ashi” na tyle, że mało nie skarciłam się za podobną myśl. Pamiętałam jeszcze, jak po kłótni z tatą wraz z mamą i siostrami spałyśmy u Ashity i Zuko. Nie możliwe, aby go wygnała. W moim przekonaniu utwierdził mnie spokojny, łagodny głos Shiori.
-Llian śpi w innej jaskini, zaraz się tam wybierzemy.-Oznajmiła. Zaraz okazało się faktycznie odpowiednim słowem, gdyż już po chwili kierowałyśmy się we wskazanym przez waderę kierunku do porośniętego mchem skalnego “domu”, w jakim nasz towarzysz spędził nocleg.
-Tato?-Zdziwiłam się, widząc białego wilka w towarzystwie nieznanej mi wadery o granatowym futrze oraz podobnie, jak w moim wypadku-długim ogonie. Mój ojciec uśmiechnął się z nie małym zdziwieniem na nasz widok.-A Ty co, szczęścia szukasz?-Zapytałam z przekąsem.
-Karo?-Najwidoczniej obaj byliśmy zdziwieni takim spotkaniem.-Niestety, zasmucę Cię, ale szukam zwierzęcia. Poznaj proszę, to jest Amica, uzdrowicielka.-Przedstawił mi waderę.-Amicio, to jest Karo, moja córka.-Spojrzenie, jakie mi posłał należało do lekko podejrzliwych. Zapewne twierdził, że znowu wpakowałam się w kłopoty. Ech, rodzice..
-Bardzo mi miło.-Wadera obdarzyła mnie uśmiechem.
-Ehe.-Rzuciła, tylko, na co twarz mojego ojca wykrzywił grymas.
-Musisz jej to wybaczyć.-Rzucił do towarzyszki, po czym dodał cicho.-Ma drzazgę w łapie.-Puściłam tą uwagę mimo uszu. Następnie Shiori, Amica oraz mój ojciec przywitali się ze sobą na wzajem i zaczęli o czymś rozmawiać. Oczywiście, w końcu cała ich trójka pełniła funkcje medyczne. Wnioskując, że nie zauważą mojego zniknięcia udałam się do jaskini, w której zastać miałam Lliana.
-Witaj, wielkoludzie.-Przywitałam go, na co ten skrzywił się.-Tym razem nie będziesz próbował pozbawić mnie tchu, co?-Zapytałam, dość ciepłym tonem głosu, o dziwo, a na takowy ciężko było mi się silić. Jakoś tak, kiedy wiedziałam, że ktoś nie może się ze mną porozumiewać słowami lepiej mi się przebywało w jego towarzystwie. Przyjrzałam się raną, które po interwencji medyka i uzdrowicielki wyglądały znacznie lepiej. Ciekawe, czy tata sprawdzał ich historię?-To, jak, zmieściłeś swój tłusty zadek tak, aby się wyspać?-zarzuciłam ze złośliwym uśmiechem. W odpowiedzi Llian zabawnie potrząsnął głową. Teraz, kiedy był w miarę syty, a jego rany znajdowały się w lepszym stanie, niż były uprzednio, wcale nie wydawał się groźny, czy niebezpieczny. Był po prostu oryginalny, ot co.
<Shiori?>

Od Victora c.d. Renesmee

-Podróżujemy.-Poinformowałem go. Ciężko było mu się nie przyglądać. Złote oczy połyskiwały w blasku słońca, a szarą grzywę rozwiewał wiatr. Monstrualne stworzenie uśmiechnęło się przez zęby, ja natomiast miałem wrażenie, jakby prześwietlało mnie od stup do głów jakimś laserem. Na może to właśnie robiło? Dyskretnie wykonałem krok w stronę Res.
-Dokąd, jeśli można?-Chciałbym znać powód, dla którego ten osiłek w ogóle nas zagadywał. Przecież, gdyby chciał, zrobiłby z nas potrawę, gustownie przyprawioną, a po slończeniu posiłku poobryzał by kości z whrazem satysfakcji na twarzy. Mimowolnie wodziłem wzrokiem po otoczeniu. Połyskujące w słońcu, ogromne gekony dumnie prezentowały swoje..szklane poroża. Mimo, że absurdalne, to połączenie było za razem czymś niezwykłym.
-Przed siebie.-Odpowiedziała Renes. Lew, chociaż niezwykle powoli, przytaknął. Gdyby nie takt, już dawno zapytałbym, co to w ogóle jest za miejsce.
-Ahrem, może, zatrzymacie się tutaj.-”Ahrem” oznaczało “więc”. W dalszym ciągu nie mogłem się nadziwić, dlaczego rozumiemy słowa które wychodzą z dobrze uzębionej paszczy lwa. A może on wcale nie mówił w innym języku, tylko nasze słuchy szwankowały? Kto mógł to wiedzieć. Ja na pewno nie zamierzałem doinformować się w tej kwestii.
-Wiesz, dzięki, ale..-Zacząłem, jednak towarzyszka postanowiła mi przerwać, z szerokim uśmiechem na pyszczku.
-Bardzo chętnie.-Spojrzałem na nią zdziwiony, na co ona Odpowiedziała szeptem.-Potraktuj to jak poznawanie nowej kultury.
-W takim wypadku chodźcie. Tędy. A, no tak. Nazywam się Koach.-Przedstawił się, jakby teraz w ogóle sobie o tym przypominając.
-Jestem Renesmee, a to Victor.-Partnerka uśmiechnęła się, a następnie ruszyła śladem Koach..Koach’a? Nie mam pojęcia, jak mógłbym to odmienić. Poszedłem za nią, czując, jak trawa delikatnie łaskocze moje łapy.
<Res?>

Od Rakszy do Kogoś

Leżałam nad brzegiem jeziora i odpoczywałam w cieniu rozłożystego drzewa. Cisza, spokój, samotność. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, ptaki powoli cichły. Świat zapadał w sen. Ale nie ja, podobnie jak inne zwierzęta nocne. Zrobiło się już całkiem ciemno. Gdzieś niedaleko usłyszałam szelest. Czujnie zaczęłam nasłuchiwać. Ktoś tu szedł. Wycofałam się dyskretnie do jakichś zarośli. Moje ciało znikło w nich całkowite. Dzięki czarnej sierści byłam prawie niewidoczna. Prawie. Tylko moje oczy zdradzały mą obecność. Dwa świecące punkty między gałązkami. Mogłabym je zamknąć, lecz ciekawość wzięła górę. Po chwili dostrzegłam innego wilka. Czy on jest z naszej watahy?Nie wiedziałam. Nie znałam oczywiście prawie nikogo zważając na czas, odkąd tu jestem. Może powinnam się wychylić? Ale miałam nadzieję, że zaraz odejdzie i mnie nie zauważy. Nie przepadam za towarzystwem. Zwłaszcza ciekawskim. Wilk zatrzymał się tuż obok mnie. Pora się wycofać. Zrobiłam krok do przodu. Ale oczywiście jakiś patyczek zaplątał się w długą sierść mojego ogona i złamał się głośno. Stanęłam w miejscu i zamarłam w bezruchu czekając na rozwój wydarzeń.
(Ktoś?)

Od Renesmee

Było to dawno, gdy bogowie chodzili jeszcze po ziemi w poszukiwaniu domów. Bóg Ikos jako że był najważniejszy musiał mieć do tak wysoko, aby patrzeć na innych z góry. Przeszukiwał chmury. Widział już wiele miejsc, lecz nic nie oddawało jego dumy. Pewnej nocy zobaczył pałac wokół którego latały światełka. Zaciekawiony zajrzał do środka. Podłogi były ze złota, a tak czyste że władca trzeciego pokolenia Razmy godzinami przeglądał się w nich. Meble i biedą nie świeciły. Piękne sofy, komody ze złotymi zdobieniami. Stół z zastawą również szlachetną wysadzaną zdobieniami. Lecz po jakimś czasie nie przynosiło to takiej radości i nie olśniewało. Czym jest życie bez miłości? Tak więc puścił to miejsce by dopełnić przeznaczenia. Zaszedł dużo niżej tylko po to by znaleźć tę jedną, władczynię chmur i błyskawic Torę. Aby zdobyć jej drogocenne serce zaprowadził waderę do swego złotego królestwa. Ta jednak wolała sama urządzić od początku swój wielki dom. Król chcąc być z partnerką po raz kolejny odszedł od pałacu. Wciąż jednak tęsknił...zarządził tam więc uczty i zebrania. Na pamiątkę swej obecności w tym miejscu pozostawił zwój papieru, na którym zapisywane są wszystkie cudowne przygody patronów. Jest dobrze ukryty w skrytce strzeżonej przez śpiącego smoka, który powstanie by zachować porządek i sprawiedliwość na świecie.

środa, 29 czerwca 2016

Od Riki do Toshiro

Z niedowierzaniem patrzyłam na dwa wilki stojące przed nami, które wyglądały dokładnie jak my. Jak to możliwe? W żaden logiczny sposób nie mogłam sobie tego wytłumaczyć. Tym bardziej nie wyjaśnię tego Władcy Śmierci. Stałam w osłupieniu wpatrując się tylko i wyłącznie w wilki, które patrzyły się na nas z wyrazem złości w oczach. W końcu dotarło jednak do mnie, że czas nadal płynie, a obok mnie stoi Śmierć, nie wspominając już o uzbrojonych szkieletach. Otrząsnęłam się z zdziwienia i starałam się w głowie układać różne scenariusze tego, co się może stać. Wymyślałam jakieś wyjaśnienia tego, ale uznałam w końcu, że w każde z nich nie przekona Śmierci. Kontem oka spojrzałam na Tośka. Basior wyglądał na równo zdziwionego jak i zamyślonego jak ja. Zbiłam zmartwiona wzrok w ziemie, aż w końcu do głowy wpadł mi pewien pomysł. Dość ryzykowny, ale jako jedyny został przeze mnie uznany za taki, co by mógł się udać. Przełknęłam głośno ślinę po czym uniosłam wysoko głowę z oburzeniem na pyszczku. Trzeba było zagrać jak aktor. Czyli blef.
- Przyjacielu drogi, Władco Śmierci, ty naprawdę w to wierzysz? Wierzysz w to, że my, twoim przyjaciele, byśmy cię okłamali? No spójrz na nich! – pokazałam łapą na dwójkę wilków przed nami, które słuchały tego z zdziwieniem – Czy ty myślisz, że to naprawdę twoim przyjaciele? Przecież to my! To my jesteśmy prawdziwi, przyjacielu! – skończyłam mówić przewrażliwionym głosem.
- Sombrie ma racje! My byśmy nigdy tak perfidnie cię nie oszukali! Jesteś naszym przyjacielem, a o przyjaciół trzeba dbać i być z nimi szczerym! – powiedział nagle Tosh również przewrażliwionym głosem. Czyli zrozumiał mój plan, pomyślałam i uśmiechnęłam się lekko.
Śmierć spojrzała na nas po czym na dwójkę naszych sobowtórów. Miałam wrażenie, że był bardzo zakłopotany. W sumie ja też. Z Toshiro powiedzieliśmy mu, że to my jesteśmy jego przyjaciółmi, pomimo tego, że to prawda nie była. Czułam się jak okropny kłamca, który kłamie na lewo i prawy, tylko po to, by ochronić swój tyłek. Prawdę mówiąc, tak zrobiliśmy, by się ochronić przed gniewem Śmierci. Westchnęłam cicho. Poczułam się strasznie głupio, ale starałam się jednak o tym tak nie myśleć, choć było trudno.
- No więc tak… Sprawa przedstawia się dość nietypowo. W takim razie, dopóki sam czegoś nie ustalę, to nikomu nic się nie stanie, ale i nikt nie wyjdzie z mojego zamku. Zostaniecie zamknięci w komnatach, a przed drzwiami będą stali moje szkielety. Po moich przemyśleniach dopiero wrócimy do tej rozmowy – zarządził władca.
Odetchnęłam. Byliśmy na jakiś czas uratowani. Ale nie wiedzieliśmy jak to się potoczy dalej. Przecież na dłuższą metę nie uda nam się okłamywać Śmierci. Tych wilków, które naprawdę są Verditem i Sombire też nie. Nie wspominając już o tym, że Śmierć zabrała nam Błękitny Kompas na czas jego przemyśleń. Nie mieliśmy za dużo opcji do ucieczki stąd z kompasem. Nawet można powiedzieć, że nie mieliśmy żadnej. Śmierć była od nas o wiele potężniejsza. Z ogromem myśli w głowie, zostałam zaprowadzona wraz z Toshiro do jednej z komnat pałacu Śmierci.
Szliśmy prostym i długim korytarzem. Ściany były czarne i miałam wrażenie, że coś do mnie szeptają. Podłoga była taka sama jak wszędzie. Zamknięte w niej dusze przyprawiały mnie o dreszcze podobnie jak wcześniej, lecz tym razem miałam jakiś większych strach przed nimi. Jakby zaraz miały mnie złapać za łapy i zamknąć w swoim świecie. Wzdrygnęłam się. Spojrzałam na czerwony dywan z czarnymi motywami po którym kroczyliśmy. Chciałam już darować sobie oglądania przerażonych dusz. Wzrokiem więc ciągle błądziłam po czerwono-czarnym materiale. Nagle uświadomiłam sobie, że nadal jestem w tych wszystkich kosztownościach. Zupełnie o tym zapomniałam. Połyskująca biała peleryna ciągle zdobiła mój grzbiet, a kaptur opadał na mój łepek, lekko przykrywając grzywkę. Złote i srebrne bransolety wciąż obijały się o siebie przy każdym moim kroku. Za to mój naszyjnik swobodnie wisiał mi na szyi. Czułam się strasznie przytłoczona tym wszystkim. Nie uważałam, bym zasługiwała na takie piękne ozdoby. Nie uważałam, bym mogła nosić w ogóle coś takiego. Nie chciałam mieć nic z tych rzeczy.
Nagle poczułam jak ktoś mnie delikatnie popycha. Spojrzała na osobnika, a nie był to nikt inny jak Tosiek. Basior wyszczerzył ząbki z uśmiechem. Z uśmiechem pokręciłam głową.
- Ile razy jeszcze w tej krainie mnie szturchniesz? – zaśmiałam się.
- Tyle, ile będzie potrzeba byś się rozchmurzyła – uniósł wysoko głowę zadowolony z siebie. Prychnęłam.
- Do twarzy ci w koronie, wiesz? – powiedziałam uśmiechając się.
- No, a co myślałaś? Nie wiedziałaś, że ja kiedyś królem byłem? – Powiedział teatralnie Toshiro, idąc dumnie z uniesioną głową.
- Ach, no tak. Przepraszam królewską mość – schyliłam głowę śmiejąc się cicho. Po chwili dołączył do mnie Tosh.
- To ta komnata – powiedział nagle jeden ze szkieletów, jakie szły za nami. Odwróciłam się gwałtownie w jego stronę wraz z moim towarzyszem. Kościotrup pokazał swoją kościstą ręką na średniej wielkości drzwi, znajdujące się po naszej prawej stronie. Spojrzeliśmy na nie.
- Wchodźcie – zarządził drugi szkieletowy rycerz, otwierając jednym z kilkunastu kluczy drzwi. Było to na końcu korytarza którym szliśmy. Rzuciłam jeszcze wzorkiem na to co było na jego końcu. Zładowało się tam ogromne okno z widokiem na całe miasto. Nie dano mi było jednak się przyjrzeć, gdyż straż Śmierci kazała mi szybko wejść do komnaty. Wraz z Tośkiem stanęliśmy przed drzwiami, które zostały szybko zamknięte na klucz przez szkielety. Usłyszeliśmy jeszcze kilka ich ruchów, aż ustawili się i stanęli w korytarzy przy naszych drzwiach.
- No to teraz tu siedzimy – skwitował basior przyglądając się drzwiom.
Westchnęłam głośno po czym odeszłam od drzwi, przyglądając się naszej komnacie. Na środku stało ogromne łóżko. Miało pięknie zdobioną ramę, oczywiście z czarnym kolorze. Pościel była idealnie ułożona w szaro-czarnym kolorze. Obok niego stała nieduży stoliczek w również czarnej barwie. Na przeciwległej ścianie znajdowała się duża szafa w takim samym kolorze co stoliczek. Po lewej stronie łóżka, na oddzielnej ścianie wisiało kilka obrazów. Przedstawiały one różne dusze, czy jak ktoś zginą. Szybko zdjęłam z nich wzrok z przerażenia i przeniosłam go na ogromne oko, zajmujące całą jedną ścianę. Podeszłam do niego i spojrzała na to, co było za nim. Podobnie jak okno w korytarzu pokazywało mi całe miasto tego podziemnego królestwa. Pomiędzy ciemnymi uliczkami, przemykały szkielety zwierzą, ludzi jak i istot magicznych. Krajobraz niby straszny, a jednak tak magiczny i intrygujący, że chce się dłużej na niego patrzeć.
- To co teraz? – zwróciłam się do samca, który rozglądał się po pokoju.
- Nie wiem. Nasze moce chyba tu za dużo nie dadzą. Kompas ma Śmierć, my nie jesteśmy tak naprawdę jego przyjaciółmi… Chyba mamy problem – śnieżnobiały basior spuścił łeb.
Spojrzałam na niego niepewnie po czym sama wbiłam wzrok w ziemie. Westchnęłam głośno podchodząc do łóżka. Wskoczyłam na nie i ułożyłam się wygodnie. Podkurczyłam łapy, kładąc przy tym pyszczek na miękkiej pościeli. Toshiro spojrzał na mnie. Basior przekręcił łepek zamyślony po czym sam podszedł do łóżka. O dziwo położył się obok mebla, a nie na nim jak ja.
- Czemu na ziemi się kładziesz? – zapytałam spoglądając na niego.
- Mi tam łóżko niepotrzebne. Ty się na nim położyłaś, więc ty leż sobie spokojnie na nim. Mi podłoga wystarczy – zaśmiał się wilk.
- Oj tam, choć – powiedziałam radośnie przesuwając się kawałek.
- Nieeee. Ty tam, ja tu – odrzekł rozbawiony samiec.
Chwilę się tak kłóciliśmy z uśmiechami na pyszczkach. Zostało w końcu jednak tak jak było. Po małej dawce śmiechu przymknęliśmy na chwile oczy, by trochę odpocząć. Jednak nie dane na było trochę pospać.
- Wstawać, wstawać śpiochy! Trzeba was stąd uwolnić! – usłyszałam nagle radosny, kobiecy głos. Podniosłam powieki i zamrugała kilka razy. Łeb wzięłam do góry i spojrzałam na osobę, która była właścicielem ów radosnego głosu. Przed łóżkiem, stała wysoka kobieta o blond włosach, które połyskiwały delikatnie. Miała białą sukienkę ze złotymi motywami rozkwitających kwiatów, która sięgała jej do kolan. Dodatkowo miała złoty płaszcz z kapturem, oraz kozaki na lekkim obcasie w również złotej barwie, tylko, że na nich za to białym kolorem był namalowany ten sam motyw, co na sukience. W ręku trzymała długą złotą laskę, która na samej górze tworzyła okrąg, a w nim znajdowała się jakaś dziwna kula energii, emanująca złotym światłem. Przy pasie za to miała sznurek, który oplatał niedużą kryształową kulę. W jej środku również dało się zobaczyć jaką dziwną energie, ale tym razem białą. Za to jej błękitne niczym niebo oczy wpatrywały się w naszą dwójkę.
- Kim jesteś? – zapytał Tosh równie zdziwiony jak ja.
- No jak to kto? Ach, no tak! Nie przedstawiłam się, przepraszam. Życie jestem, miło mi. Wiecie jak trudno się tu dostać przez tą barierę jaka otacza to miejsce? Mój brat nieźle się postarał by nikt tu nieproszony nie wchodził. Ale jakoś mi się udało – zaśmiała się kobieta i stanęła na jednej nodze, opierając się o swoją złotą laskę z szerokim uśmiechem na ustach.
Otworzyłam lekko pyszczek ze zdziwienia. Przede mną właśnie stało Życie. Życie w cielesnej postaci. To Życie z tych opowieści Śmierci?
- Chwila, moment… Co?! – powiedziałam zdziwiona.
- Ach, widzę, że muszę wam wszystko wytłumaczyć – zaśmiała się kobieta po czym dokończyła swoją wypowiedź – Otóż z tego co wiem, zadanie odnalezienia cielesnej formy magii zleciła wam wasza bogini – Crystal. Kiedy moja dobra przyjaciółka, a wasza również bogini Juryo spotkała władczynie kamieni szlachetnych, ta opowiedziała jej o tym, jakie zadanie zleciła dwójce wilków – czyli wam. Juryo zaciekawiona tym postanowiła was odwiedzić, a jak dobrze wiemy, lubi być w różnych światach. Kiedy zobaczyła was uwięzionych w jednej z komnat zamku Śmierci, od razu mnie powiadomiła o tym. W końcu to zamek mego brata, czyż nie? Więc taka oto się tu dostałam i jestem by wam pomóc – skończyło Życie.
Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.
- Ale czekaj… Jak Juryo nas „odwiedziła”? – dopytywał Tosh.
Nagle obok Życia pojawiła się wadera o brązowej sierści z błękitnymi oczami. Na szyi za to miała niebieski medalion.
- Mam pewną zdolność do spoglądania na wilki. A to, że wiedziałam, że siedzicie zamknięci w pałacu Śmierci nie było trudne do odgadnięcia. Życie dużo opowiadało mi o swoim bracie – skończyła bogini.
Nie miałam zielonego pojęcia co się dzieje. Wpierw stanęło przed nami życie. Teraz pojawiła się Juryo. W dodatku siedzimy ciągle z twierdzy Śmierci!
- Jesteśmy tu żeby was zabrać stąd wraz z kompasem byście mogli odnaleźć cielesną formę magii. Mu już tego nie zrobimy, to jest wasze zadanie – rzekła kobieta. Spojrzałam na Tośka, który wstał na równe łapy i przyglądał się Życiu oraz Juryo. Po chwili przeniósł na mnie wzrok. Skinęliśmy razem głowami i uśmiechnęliśmy się w stronę kobiety i wilczycy. Juryo już chciała coś powiedzieć, gdy nagle rozległ się głośny ryk.
- Życieeeeeeeee! – rykną ktoś. Życie wzdrygnęło się, zginając lekko kolana.
- To chyba był mój brat – zaśmiała się kobieta. Przełknęłam głośno ślinę i zeskoczyłam z łóżka stając obok Tośka.
- Wiem! – powiedziało nagle Życie – Zamknę was na jakiś czas w mojej kryształowej kuli. Na czas ucieczki stąd będzie tam bezpieczni.
Położyłam uszy i podkuliłam ogon. Nie byłam co do tego przekonana.
- Spokojnie, nie będziesz tam przecież sama – powiedział do mnie radośnie Tosh, widząc mój niepokój. Przekonała się trochę po jego słowa. Postawiłam znów moje czarne uszy, a puszysty ogon swobodnie leżał na ziemi. Juryo nagle zatrzęsła się jakby coś poczuła.
- Szybciej. Czuje, że Śmierć już nas szuka i prawdopodobnie wie, gdzie jesteśmy – powiedziała bogini ze spokojem.
Życie skinęło głową po czym wycelowała w nas swoją laską. Złota kula energii rozbłysła. Po chwili otoczyła nas złota aura. Później już nie widziałam nic. Tylko ciemność.

***

- Riki? Riki, wstawaj! Riki! – usłyszałam nagle głos Toshira.
Otworzyłam niepewnie oczy. Zobaczyłam przed sobą łapy basiora. Po chwili zniżył pyszczek i odetchną z ulgą.
- Nic ci nie jest – szepną z uśmiechem. Prychnęłam cicho po czym podniosłam głowę do góry. Nie miałam na sobie już żądnych kosztowności. Płaszcza też już nie leżał na moim grzbiecie. Tosh również był wolny od tego stroju.
- Gdzie jesteśmy? – zapytałam samca, rozglądając się dokoła. Widziałam tylko białą przestrzeń, nic więcej.
- Znajdujemy się w tej kryształowej kuli należącej do Życia. Pamiętasz? – powiedział wilk. Przypomniałam sobie wcześniejszą sytuacje, kiedy ów kobieta użyła na nas swoje mocy i nas tu zamknęła na jakiś czas dla naszego bezpieczeństwa. Skinęłam więc potwierdzająco głową. Wstałam i rozciągnęłam się.
- To co teraz? – rzekłam spoglądając na Tośka.
- Siedzimy i czekamy. Prawdopodobnie Życie wraz z Juryo uciekają przed Śmiercią. Mam nadzieje, że już im się udało i zaraz będziemy mogli stąd wyjść – odpowiedział samiec. Pokiwałam łebkiem na znak, że rozumiem.
- A czy… – nie dane mi było jednak dokończyć pytania, gdyż wszystko nagle się zatrzęsło, a ja wraz z Toshiro znów straciliśmy przytomność.

<Toshiro? Wybacz mi, że musiałeś tak długo czekać :c Mam nadzieje, że te moje wypociny nie wyszło aż tak źle jak myślę xd> 

Od Annabell c.d. Adidasa

Demon odepchnął nas od siebie falą energii. Za kogo się on uważa?! Jak on śmie mnie tak traktować?! Pokazałam basiorowi by się nie wtrącał. Tylko zawadzał. Nie pokonamy w ten sposób demona. Nie miałam innego wyboru jak zmienić postać. Przed ciekawskim wzrokiem towarzysza zasłoniła mnie czarna chmura przez którą widać było tylko jarzące się na czerwono oczy. Po co mam mu pokazywać swoją ohydną postać. Stojąc przed demonem zawarczałam:
-Wracaj tam skąd przyszedłeś inaczej będę zmuszona cię tam wysłać siłą!-Pan płonąca główka zmierzył mnie od łapek aż po sam czubek główki swymi pustymi oczodołami.
-Głuchy jesteś?!-Warknęłam stawiając kolejny krok na co demon zamachnął się by mnie uderzyć. Wykorzystałam ten moment i chwyciłam w pysk jego rękę po czym wykręcając ją spowodowałam, że mój przeciwnik uklęknął. Wbiłam pazury w jego dłoń i spoglądając mu w twarz, prosto w te puste oczodoły oznajmiłam chłodno:
-Popełniłeś wielki błąd Dishronie.-Na dźwięk swego prawdziwego imienia rozpłynął się wracając po piekła. Dym, który był jedyną oznaką jego obecności został rozwiany przez wiatr. Podniosłam łeb i wykrzywiając go pod nienaturalnym kontem spojrzałam na stojącego za sobą basiora. Na jego pyszczku malowało się piękne uczucie strachu i niezrozumienia. Mogłabym go tu zabić i nawet nikt by tego nie zauważył. Potrząsnęłam z irytacją głową zmieniając się w wilka. Nie wolno ci tak myśleć Ann przecież to członek rodziny. Gdy znów wyglądałam jak ja czarna chmura rozwiała się w mgnieniu oka nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Ruszyłam dalej przed siebie pytając:
-Idziesz czy nie?-Pewnie stchórzył. Każdy boi się nieznanego jest to częścią naszej natury jednak basior podbiegł do mnie zrównując ze mną krok. Nie powiem zdziwił mnie pozytywnie tym zachowaniem. Po dłuższej chwili ciszy usłyszałam pytanie ze strony Adiego:
-Co to było?-Nie zamierzałam mu tłumaczyć całej zawiłej historii w jaką się wplątałam dlatego odparłam krótko:
-Mam moce demona, jednak jestem od większości z nich silniejsza. Teoretycznie miałam pilnować porządku na ziemi by reszta moich braciszków i siostrzyczek nie rozrabiało. Jednak tak naprawdę robię co chce. Tylko czasami dostaje zlecenia od Owariego-Basior chyba nie spodziewał się usłyszeć takiej odpowiedzi. Minęła chwila zanim przyswoił ją do wiadomości. Po tym nastał czas na kolejne pytanie:
-Jesteś taka od urodzenia?
-Zyskałam tą moc przez podpisanie paktu-Odparłam beznamiętnie. Gdy z basiorem wszystko sobie wyjaśniliśmy szliśmy dalej w ciszy. Nie miałam ochoty o tym rozmawiać. Po dłuższej wędrówce naszym oczom ukazały się betonowe budowle ze szklanymi oknami. Drogi, zapach spalin, hałas rozmów. To wszystko mówiło tylko o tym, że ludzie nie powinni żyć. Zatruwają wszystko czego dotkną.

(Adi?)

Od Tamary C.D. Leloucha

Trzymajcie mnie w dziesięciu ! Jak on może tyle łazić za siostrą?! Przecież mi by po dwóch miesiącach zbrzydło. Mama i tata wypuszczali mnie nawet samą w wieku roku...
-Może chciałabyś się poznać z moją siostrą?- powiedział
-Na Razmę...czy ty znasz słowo adrenalina czy chociaż zabawa....-wymruczałam dość nie wyraźnie
-Co proszę?
-Z chęcią poznam twoją siostrę- mruknęłam i położyłam uszy po sobie...
Idąc za nim marzyłam o jakimś trzęsieniu ziem czy czymkolwiek... Niech się coś dzieje!-błagałam w myślach. Raczej nikt tego nie wysłuchał, a ja wręcz więdłam z nudy...Mówił że zdarza mu się rozerwać...Chyba na torturach w średniowiecznym zamku, takim jak z wieczornych opowieści taty...
-Hej mamo, Riki, Mavis. Co tam Nanami?- przywitał się ochoczo na co jego siostra położyła na chwilę uszy i zrobiła nie smaczną minę- To jest Tamara- przedstawił mnie
-Dzień dobry- starałam się być miła i promienista pomimo popsutego humoru
-Jedna z trzech córek Francuzki, tak?- spytała Mavis
-Oczywiście.
Jedyna błogosławiona Ashita wybawiła mnie z stanu zasypiania. Nie żeby nie miło się gawędziło, ale liczyłam na odrobinę zabawy.
-A może pokarzesz Tamarze to miejsce gdzie bawiłeś się w dzieciństwie z siostrą?- zaproponowała z uśmiechem
-Myślę że to dobry pomysł- powiedziałam szybko zanim basior się rozmyśli.

<Lelouch? Brak weny, dialog...wybacz :/ >

Od Rakszy Cd Adidas

Poszłam z nim, ale chciałam mu też udowodnić że ja taka wredna też nie jestem tylko postarać się trzeba.
-Na pewno możesz być lepsza. Powiedział
-Może. Ale teraz chodźmy!
-Ale czemu? Zapytał z złudzeniem
-Temu że obce wilki się zbliżają. Jak nie wierzysz to sam powąchaj.
-Musze ci przyznać rację.
Idąc przez las natknęliśmy się na wielkie czerwone oczy przed nami. Chciałam atakować ale przypomniałam sobie to jak byłam mała.
-Uciekamy.
-Czemu? Stchórzyłaś?
-Nie ale pamiętam że pojawiło się to samo gdy Jako szczeniak wyszłam w trawie. Też chciałam atakować, ale zaczęło do mnie podchodzić, a jakiś obcy wilk rzucił się przede mnie.
(Adidas?)

wtorek, 28 czerwca 2016

Od Adidasa C.D Annabell

Futro owej wadery błyszczało w świetle, jednak gdy znikła w cieniu zastanawiałem się, czy ona nadal jest. Starałem się zadawać jak najmniej pytań, bo to wiele wilków po prostu denerwuje. Ta postać jednak odpowiadała mile. Wadera sprawiała wrażenie mrocznej i tajemniczej.
- Gdzie chcesz iść? -zapytała
I tu zaczął się problem, przeglądałem w myślach wszystkie miejsca. Mój mózg robi to z nijakim trudem. W końcu loteria zatrzymała się.
-Wiesz, nie daleko stąd odkryłem urwisko. Jest tam przepiękny widok...
-No...dobrze.
Więc poprowadziłem samicę najpierw przez plażę. Tam to dopiero widać było gwiazdy. Czasem zastanawiam się, czy to nie one świecą mocniej od księżyca. Po kilku metrach ta błyszcząca trasa skończyła się w chaszczach. Wśród wysokich drzew i wielu chwastów przeciskaliśmy się by wyjść na najzwyczajniejszą skałę, ale czy jednak? Pewnie podszedłem do krawędzi. Za sobą usłyszałem kroki. Ann chodziła bardzo cicho, wcześniej przez świerszcze nic nie słyszałem. Siadała równie bezszelestnie...Przed nami rozpościerało się pasmo górskie, a poniżej kłębiły się chmury. Choć może bardziej była to mgła? Po kilku sekundach mieliśmy się tego dowiedzieć. Krawędź się urwała, a my spadliśmy w dół. Przed totalnym upadkiem zatrzymała nas postać. Stała ona tyłem do nas. Okryta szarą peleryną z kilkoma kartami ukrytymi po kieszeniach i brązowym, zakurzonym kapeluszem. Gdy się odwróciła okazała się być demonem. Przypominał płonącą czaszkę. Na jego widok przeszły mnie ciarki. Byłem pewien, że nie ma dobrych zamiarów, tu się wyjątkowo nie myliłem.
-Witam kolejne ofiary! -mówił tak szybko że ledwo kojarzyłem a co dopiero byłem w stanie coś powiedzieć- Macie kochani wybór, zginiecie razem lub tylko jedno z was. -przerwał na sekundę- To zginie jedno z was, a drugie może puszczę wolno...To zasady są proste! Żadna z waszych mocy magicznych nie działa. Maci dobę na przejście...labiryntu! Kto pierwszy dotknie ognisty puchar wygrywa. Będę przy nim czekać, powodzonka.
I oto ten przemiły gościu zniknął a przed moimi oczami pojawił się labirynt z żywopłotu, którego tu wcześniej nie było...Ann stała nadal obok. Jak widziałem, lekko wściekła.
-Wiedziałeś o tym od początku?!
-Nie, inaczej bym się tu z tobą nie przyszedł...-spojrzała na mnie i ruszyła przed siebie- Zaczekaj, ruszyłem za nią
-Na co?!
-Kur*a na nic!- po czym sam ruszyłem w drogę zupełnie inną ścieżką
To było masakryczne. Gdzie bym nie poszedł był ślepy zaułek...Wtedy do głowy przyszłą mi pewna myśl. Może i moce nie działają, ale kto mówił o umiejętnościach? Mój zakuty łeb przechodzi przez różne krzaki. przeskoczyłem więc przez jedną ścianę. Ku mojemu zdziwieniu zastałem tam pułapkę. Armatki obstrzelały mnie kulkami po grzbiecie. Pozbierałem się i ruszyłem dalej. Znów zmuszony byłem przeciskać się przez żywopłot. Pędziłem dalej. Wiatr lekko muskał moje futro na prostej, przestawał zaś gdy skręcałem. Następna przeszkoda była przesadą, rozżarzone kamyki. Serio? Za dużo by przeskoczyć, zmuszony byłem prze kuśtykać. Jeszcze chwila i meta! Spotkałem tam waderę.
-Och, dobiegliście tu razem? Jaka szkoda...No cóż zabiję was obydwoje.
-Ann? Ty też masz ochotę go zabić?- powiedziałem wściekły, na co samica skinęła znacząco głową i rzuciliśmy się na demona.
 
<Ann?>

Od Shiori c.d Karo

Obserwowałam przez chwilę Karo która odchodziła w stronę lasu z którego dopiero co z nią przyszłam.
- Masz zatem jakiś pomysł ? - skinęłam głową i wraz z Ashitą zaczęłam iść w przeciwną stronę, do granic watahy. Illian podążał za nami powoli stawiając kroki.
- Na obrzeżach terenów jest porośnięta przez bluszcz i mech grota - Ash skinęła głową, lekko się uśmiechając zerknęła na stwora idącego za nami.
- Myślisz, że będzie to odpowiednie dla niego miejsce - potwierdziłąm krótko, zapadła cisza któa trwała aż do momentu kiedy to stanęłyśmy przed wejściem do owej groty. Bluszcz zwisał tak, że przesłaniał odrobinę wejście do niej i ograniczał promienie światła. Ciernie rosnące między kamieniami rozrosły się na ścieżkę przez co trudno było się do niej dostać wilkom, jednak Illian bez problemu przeskoczyłby przez nie.
- Raczej żadko kiedy ktoś tu się zapuszcza. Jak ją znalazłaź ? - Ashita oglądała dokładnie jaskinię oraz okolicę.
- Szukanie roślin - wadera zerknęła na mnie lekko zdziwiona - często nie mam co robić w nocy, szukam więc ziół - wyjaśniłam szybko po czym uśmiechnęłam się szeroko.
- Nada się dla niego, rano przyprowadzisz tu medyka albo uzdrowiciela oraz poprosić łowców o upolowanie czegoś większego - oznajmiłą szykując się już do odejścia - poinformuję watahę o jego obocności, a teraz zostawiam was. Miłej nocy - skinęłam głową na pożegnanie i podeszłam do stwora. Wyjaśniłam mu wszystko, posłusznie udał się do jaskini.
Uchyliłam powieki i rozejrzałam się po swojej jaskini. Powoli podniosłam się z ziemi i przeciągając się podążyłam do wyjścia. Tuż przed nim stała Karo, zdziwiona spojrzałam się na nią.
- Ty już tutaj ? - spytałam przechylając lekko głowę.

(Karo ?)

Od Leloucha do Tamary

Chwilę pomyślałem nad słowami wadery, równocześnie połykając jeden z płatów mięsa.
- Owszem- potwierdziłem.- Jest tu mnóstwo życzliwych i wspaniałych wilków, chętnych do pomocy. Ale wiesz, może i jesteśmy jedną, wielką rodziną, ale każdy ma też swoje życie, marzenia. Niektórzy lubią też samotność. Czasami moja siostra ma tak samo albo po prostu akurat nikogo innego nie ma przy niej. Dlatego ja jestem zawsze obok niej, nawet jeśli mnie nie widzi. Każdy ma własną definicję szczęścia, a moją jest bezpieczeństwo Nami, które sam jej chcę zapewnić...
- Przecież ty też masz swoje życie- zauważyła z wyrzutem Tamara.- Twoja siostra jest już dorosła, na pewno sobie poradzi!
- Mam, mam- potaknąłem.- I mogę z nim robić, co tylko zapragnę, więc postanowiłem czuwać nad Nami. Mnóstwo kłótni o to było, bo ona uważa, że ją 'kontroluję'- prychnąłem z rozbawieniem.- Ale tu jest też sporo basiorów. Skąd mam wiedzieć, czy któryś jej nie skrzywdzi? A jeśli się zakocha? Wiesz, dawno temu postanowiłem, że jeśli jakikolwiek basior nie udowodni, że jest silniejszy ode mnie i umie zaopiekować się moją siostrą, to zrobię wszystko, aby był jak najdalej od niej. Jestem za nią odpowiedzialny.
Napełniwszy żołądek sarniną i zakończywszy monolog, wstałem i ruszyłem w stronę, gdzie ostatni raz była Nami. Towarzysząca mi wadera szybko podniosła się na nogi i podbiegła do mnie.
- Obiecałeś, że kiedy upewnisz się, że twoja siostra jest bezpieczna, będziesz miał czas- przypomniała z wyrzutem.
- Nadal tak twierdzę- zgodziłem się.- Ale równocześnie mówiłem, że nie zamierzam być za daleko od Nami, więc zamierzam trochę przejść.
Tamara rzuciła mi markotne spojrzenie, mrucząc coś pod nosem. Wyłoniłem zaledwie kilka słów, takich jak ''nudziarz" i ''obsesja". Rozbawiony, zatrzymałem się pomiędzy bukiem a starym dębem. Według mojego wewnętrznego radaru, Nami była jakieś trzydzieści metrów ode mnie, nadal z Riki, Mavis i mamą. Nieco uspokojony, zapytałem z uśmiechem:
- Oj, ręczę Ci, że też zdarza mi się trochę rozerwać od czasu do czasu.
- Coś ciężko mi uwierzyć...
- Ranisz mnie- cicho się zaśmiałem, szturchając wilczycę.- To jak?
- Co ''jak"?
- Może chciałabyś się poznać z moją siostrą?- zaproponowałem.

< Tamara? >

Od Renesmee C.D. Kaidashy


-Stój! Rozluźnij się i chodź ze mną schować - wyszeptałam
-Czemu? Przecież to tylko robotyczny wilk...
Nie takie tylko. Dobrze pamiętam jak osobnik owej razy mocno zranił Ashitę... Po moim grzbiecie przeszły ciarki. Nie wiem jakim prawem te potwory dalej nachodzą na stado...przeklęte maszyny. Weszłam po cichu w krzaki, po czym dałam znać aby wadera zobiła to samo. Ona się tylko spojrzała i ruszyła na niego. Nie miałam innego wyjścia i przyłączyć się do bójki. Wadera skoczyła na niego. Zachwiał się lekko po czym spróbował rozciąć bok Kaidishy. Spróbował, bo odtrąciłam ją.
-Teraz to już musimy go zabić- powiedziałam i ugryzłam wilka rażąc z całej siły co nic nie dało
Wadera także zaczęła używać magicznych mocy. Zaczęłam się rozglądać, szukając pomocy w postaci wody...Kałuża! Przesłałam myśli samicy : " To ja Renesmee, widzisz może kałużę? Musimy go tam wepchnąć , aby zrobiło się spięcie".
-Jak ty, co? Ty nic nie mówiłaś!
-Jedna z moich mocy...Teraz zrób to co ci przekazałam...
Z całych sił wepchnęłam z pomocą wadery maszynę o rubinowych oczach do wody. Chwila napięcia... i zdziałało! Robot zaczął podskakiwać po czym padł, a z jego pyska odpadła blacha. Wyglądał strasznie, aż przeszedł mnie dreszcz...
-Żyjesz? Wszystko w porządku ?- spytałam

<Kaidisha? Nie zranił cię?>

Od Adidasa C.D. Rakszy

Stałem i patrzyłem na waderę. Ona nie miała problemu z brakiem zaufania, a wrednością. Tu mnie wali, tu jęczy...Skoro chcę pobyć sama to niech pobędzie. Ja nie będę się wtranżał w jej życie.
-No cóż...To muszę cię samą zostwić. To spadam jak to kilka razy kazałaś.- i chwila wachania...Ona chyba chciała aby się o nią postarał...
Jaki ze mnie deblil! Czemu nie mogłem sobie po prostu odejść?
-Wiesz...może jednka. zostanę. Poznamy się bardziej i może zovaczysz że ja to nie taki pofur i można mi zaufać. To może chcesz iść popływać?
-Dobrze...
Zaprowadziłem ją nad wodospad Mizu. Jeśli mi zaufa to wejdzie w głębszą wodę, jeśli nie, zostanie na brzegu. Wpłynołem na idealny środeczek.
-Chodź, na brzegu nie popływasz.

<Raksza? Wena wyparowała przez ten upał>

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Od Steva cd Ashity

- Pewnie. - Odpowiedziałem. Miałem tylko nadzieję, że to na serio potrwa tylko kilka minut.
- Wspaniałe! - Płomyk zeskoczył z uschłej łodygi i zaczął iść w stronę środka jeziora. - Za mną, pachoły!
Okrzyknął jakby uważał się za naszego dowódcę, a my nie mieliśmy innego wyboru jak tylko iść za nim i schować honor do kieszeni.
Płomyczek stanął centralnie na środku dna i rozejrzał się wokół.
- Chodzie tuuu! Wolniej nie możecie?- Jęczał i tupał ognistymi nóżkami.- Ja chcę do Musuko!
Stanęliśmy przed nim lekko podirytowani, czekając na dalsze wskazówki.
- A teraz uważajcie ja oczy. Może być gorąco...
Zachichotał i otworzył małe usta. Łapał powietrze do płuc tak szybko, jakby się dusił, ale z każdym wdechem, płomyk rozrastał się dwukrotnie. No taa...ogień i tlen musi oznaczać pożar.
Niegdyś mały płomyczek rozrósł się do rozmiarów stuletniego drzewa, a my cofnęliśmy się od bijących żarem, języków ognia.
Ogromny ogień zaśmiał się triumfalnie, ale tym razem jego głos był niski i chrapliwy. Spojrzał na nas z góry.
Płomienie na jego ogromnym brzuchu zaczęły się przerzedzać, tworząc dziurę na wylot. Po drugiej stornie nie zobaczyliśmy jednak naszego wyschniętego jeziora, ale bezkresne pola, przeżarte przez ogień i żar. Płomyk w samym sobie otworzył portal do...do czego tak właściwie? Ja bym obstawiał piekło.
- C-co to ma być?!- Ashita zrobiła jeszcze jeden krok w tył.
- Powierzchnia słońca.- Zaśmiał się ponownie. - Dom naszego króla ognia, Musuko!
My jednak nie poruszyliśmy się nawet o milimetr.
- Co z wami? Wchodźcie!
- Ale...- Przerwałem mu. - Tam jest z miliard stopni. Upieczemy się!
- Ale z was drewniaki...- Płomień mamrotał coś pod nosem, a ogień zaczął pożerać portal. Na jego miejsce pojawił się kolejny, ale tym razem prowadził do czerwonych jaskiń, w których wybudowano ogromny pałac z bordowej skały.
- Macie, co chcieliście...- Mruknął ogień.- Oto wnętrze słońca w pakiecie z zamkiem Musuko. Przegapiliście główną atrakcję - Lizanie stópek przez gorące języki. To prawie jak gorące źródła.- Rozmarzył się.
Rozłożyłem skrzydła i wzleciałem w powietrze.
- Chodźmy już po to zadanie Musuka. Bo jeszcze ten tutaj się rozmyśli.
Zaproponowałem waderze i wzleciałem na wysokość portalu.
(Ashi? Co powiedziesz na audiencję u boga? :3 )

Od Rakszy Cd Adidas

Skoczyłam za nim. Gdy już wyszliśmy chciałam z nim spokojnie porozmawiać
-Adidas, chce z tobą porozmawiać na spokojnie. Powiedziałam I przystanęłam.
-No słucham.
-Przepraszam że taka jestem ale mój musiał się sama wychowywać, nie miałam komu ufać i teraz już nikomu nie ufam. Jeśli ktoś ma zdobyć moje zaufanie, to musi na nie zasłużyć, a nie być jak mój ojciec a teraz zostaw mnie samą. Proszę.
Myślę że uświadomiłam basiorowi że moje dzieciństwo było pełne nienawiści i nie wiem komu ufać.
(Adidas? nie obchodzi mnie twoje płaszczenie)

Zapisy- Event!

Witam Was, wilczki drogie! Otóż, jak zapewne część z Was wie, niedługo będziemy przeżywać rocznicę istnienia naszej watahy, a konkretniej rzecz ujmując, 5 lipca. Z tej okazji, chciałabym zorganizować jakiś większy Event, no bo w końcu takiego święta nie przeżywa się codziennie, prawda? Wydarzenie zacznie się prawdopodobnie rano, właśnie 5 lipca. Piszę do Was z prośbą: kto byłby chętny do wzięcia udziału, jeśli znalazłby czas, to prosiłabym o powiadomienie mnie (Ashity- na Howrse: Ayame) na poczcie, bądź w komentarzu pod tym postem, gdyż chciałabym wiedzieć, ile mniej więcej osób byłoby chętnych, a w razie małej ilości osób, zapewne zorganizuję po prostu konkurs. Szczegółów podawać na razie nie będę *hi hi!*, ale planuję zrobić ok. trzy etapy Eventu. A nagrody? Zależne są jeszcze od liczby chętnych, jednak na tą chwilę, wyglądają następująco:
1 miejsce: (dla Delt, Epsilonów) miejsce w hierarchii wyższe o jeden stopień; (dla Gamm, Bet i Alf): niebieskie stanowisko + 100 ZK
2 miejsce: Jajo towarzysza II/ (dla wilków z towarzyszami): Przywilej Bogatego Wilka
3 miejsce: 500 ZK
Wyróżnienie (maksymalnie dwa): Eliksir Żywiołu
Wszyscy pozostali uczestnicy otrzymają natomiast 150 ZK i pochwałę.
P.S. Nawet jeśli się nie zapiszecie, a zdecydujecie wziąć udział po rozpoczęciu pierwszego etapu, nie ma problemu, wystarczy wysłać pracę i będziecie dodani do uczestników. Można się również w każdej chwili wycofać. Zapisy pomagają mi jedynie w ustaleniu nagród oraz zdecydowaniu, czy w ogóle opłaca się robić Event. No bo w końcu jeśli zgłoszą się np. dwie-trzy osoby, zrobimy prawdopodobnie mniejszy konkurs...
Chyba że w ostateczności coś jeszcze wyjdzie...
Uczestnicy: Raksza, Renesmee, Annabell, Toshiro, Victor, Riki
Zachęcam także do przeczytania informacji o przedstawieniu w lewym, górnym rogu bloga.
Pozdrawiam,
Ashita.

Od Annabell c.d. Adidasa

Pełnia była jedną z moich ulubionych pór. Srebrna tarcza księżyca pokazywała się w całej swej całej okazałości. Jednak nie ze względu na piękne widoki był to mój ulubiony czas. Niektóre z ziół, które stosowałam do trucizn zyskiwały dzięki blasku księżyca większą moc niż zazwyczaj. Nałożyłam na grzbiet dwie torby po czym wyszłam ze swojej jaskini. Nie spodziewałam się o tej porze spotkać, żadnego wilka, co jeszcze bardziej poprawiało mi humor. Chodź stałam się nie co łagodniejsza niż na początku nadal nie miałam ochoty na posiadaniu całej masy przyjaciół, trzeba było z nimi utrzymywać kontakt, podtrzymywać więzi co zabierało cenny czas jaki mogłam wykorzystać na trening. Żmijjad, kieł kobry, sieć tarantuli.....Gdy zebrałam prawie ostatni składnik ze swojej listy jakim był mech pawi skierowałam się w stronę pobliskiego jeziora. Gdy skończę, będę mogła zabrać się za najciekawszą część czyli ważenie trucizn. Wyciąganie esencji, krojenie, suszenie. Na samą myśl uśmiechnęłam się. Mój dobry humor jednak zniknął gdy tylko moim oczom ukazała się sylwetka białego wilka. Był pochylony nad zbiornikiem. Mogłam się jeszcze wycofać, jednak wtedy nie zdobędę płetw węgorza, które były mi potrzebne. Po dłuższej chwili zwłoki wyszłam z chroniącego mnie baldachimu drzew. Teraz byłam bardzo dobrze widoczna, przez białe futro odbijające łunę satelity. Stanąwszy przy brzegu rozejrzałam się po tafli jeziora. Była na tyle spokojna bym mogła ujrzeć kamyczki na dnie. Niestety nie widziałam ani jednej ryby. Zapewne musiały być głębiej. Przed wyruszeniem na środek jeziora powstrzymał mnie głos basiora:
-Witaj. Jestem Adidas, a ty?
-Niechętna do rozmowy-Mruknęłam licząc na to, że go spławię. Basior jednak usilnie próbował wyciągnąć ode mnie odpowiedź na swoje pytanie:
-Szkoda. Może byś się jednak przedstawiła skoro jesteśmy na terenach tej samej watahy?
-Annabell.-Westchnęłam idąc wzdłuż brzegu
-Miło mi. Może jakiś spacerek? Taka ładna noc...pasujesz do niej.-Uśmiechnęłam się delikatnie, jakbyś zgadł pomyślałam po chwili oznajmiając:
-Niech będzie. Muszę tylko coś załatwić
-Co takiego?-Spytał zaintrygowany basior
-Zobaczysz-Mruknęłam wyczarowując cieniste okręgi, które unosiły się w powietrzu. Przeskakując z jednego na drugi dotarłam na środek jeziora po czym przyglądając się przez chwili wodze zarzuciłam haczyk. Po paru minutach wyłowiłam rzucającego się na wszystkie strony węgorza. Chwyciwszy go w zęby ruszyłam z powrotem do brzegu. Odcięłam mu wszystkie płetwy wrzucając z powrotem do rzeki, przynajmniej nic się nie zmarnuje. Schowałam składnik do torby oznajmiając:
-Teraz możemy ruszać-Idąc alejką jaką utworzyły drzewa starałam się nie być wredna. Może wydawać się to śmieszne ale łatwiej jest być wrednym niż miłym, to zapewne dlatego większość ludzi wybiera moją ścieżkę. Ciszę, która nałożyła na nas swój całun przegnał głos basiora:
-Po co ci był węgorz
-Po to, żebyś się pytał
-A tak na serio-Odparł uśmiechnięty basior, chyba nie przeszkadzał mu moje szorstkie podejście.:
-Do trucizny-Odparłam po chwili wiedząc, że jeśli nie zaspokoję ciekawości basiora ten nie da mi spokoju.
-Po co ci trucizny-W głosie Adidasa dało się wyczuć pewne napięcie. Chyba nie podejrzewał mnie o zdradę czy inne tego typu teorie spiskowe, co nie? By rozwiać jego wątpliwości odparłam:
-By zatruć swoje ostrza, dzięki temu praca zabójcy idzie mi łatwiej.-Po chwili odezwałam się sama ze siebie, co było pierwszy takim przypadkiem od początku naszej rozmowy.:
-A ty czym się zajmujesz?
-Ja jestem saperem. Wiesz wybuchy, eksplozje to moja działka-Przypominał mi pewnego basiora, który zalazł mi za skórę. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, który niezauważenie pojawił się na moim pyszczku. Chodź starałam się go ukryć Adi go zauważył mówiąc z entuzjazmem:
-Wreszcie się uśmiechnęłaś, wreszcie się uśmiechnęłaś-Przewróciłam oczami, przypominał w niektórych momentach szczeniaka. Po dłuższej chwili ciszy spytałam:
-Gdzie chcesz iść?

(Adi?)

Od Dune do Ktośka

Pustynia. Wszędzie pustynia.
Wędrowałam przez nią już od dobrych paru tygodni. Myślałam że znajdę granicę tej ogromnej piaskownicy, ale jak widać rezultatów jak na razie nie ma. Na zachód piasek, na wschód piasek, na południe piasek, a na północ - piasek. Może jeszcze od czasu do czasu jakaś laguna z dwiema czy trzema palmami daktylowymi, ale nic poza tym. Miałam tej pustyni już serdecznie dosyć.
Mozolnie stawiałam łapę za łapą, które po kostki zapadały się w gorącym piasku. Żar lał się z nieba bez przeszkód, ponieważ na niebie nie było nawet jednej chmurki. Ani jednej.
Za to stada sępów nieźle uzupełniały tą pustą przestrzeń.
Latały nade mną, zataczając okręgi, skrzecząc i nawołując kolejne do przyszłej uczty. Gdyby tylko leżało tu coś więcej prócz piasku...ale ja dawno nie grałam w rzucanie do celu. Niestety był tu tylko piasek. W końcu to pustynia idiotko...
Podniosłam wzrok znad wydm, szacując ile jeszcze mam do przejścia. W każdym innym przypadku wynik mojej analizy brzmiał ,,dużo' jednak teraz zobaczyłam coś więcej. Za wydmą rosła polara. Piękna, zielona i pachnąca kwiatami. Czyli jednak istnieje koniec tej pustyni?! Cóż...chociaż nie umrę!
Rzuciłam się biegiem w dół ogromnej wydmy wyjąc, wrzeszcząc i robiąc wszystko to, co da upust mojemu szczęściu. W końcu odnalazłam cywilizację, racja? A to było różnoznaczne z ,,BĘDĘ ŻYĆ!"
Lewa łapa zatonęła w piasku, tylne wypruły na przód i resztę drogi przeszłam turlając się po wydmie. Nagle poczułam glebę pod opuszkami, zero piasku. W końcu mogłam rozprostować zmęczone kości.
Wyskoczyłam naprzód najszybciej jak potrafię, ciesząc się normalnym twardym gruntem, gdzie nie zapadasz się podczas lekkiego truchtu (czego nie można było powiedzieć o pustyni) . W końcu mogłam bez przeszkód pobiegać...
Po chwili trawa była już taka wysoka, że łaskotała mnie w kark. Pojedyncze kłosy poprzyczepiały się do mojego futra, a dmuchawce rozrzucały nasiona gdy tylko w nie uderzałam. Za kilkadziesiąt metrów wbiegnę w linię drzew. Las. Oto pierwszy las jaki kiedykolwiek zobaczę na oczy.
Jednak nagle coś przysłoniło mi widok zielonych koron drzew. Coś, a bardziej ktoś wyskoczył z wysokich traw i stanął naprzeciwko. Wilk stał ode mnie jakieś 10 metrów , jednak to wystarczyło by w moim mózgu włączył się naturalny alarm przeciw-kontuzyjny. W jednej sekundzie spięłam mięśnie i zaryłam łapami o ziemię. Odchyliłam się na tyle w tył, że runęłam płasko na grzbiet. Mój bieg się skończył, ale przynajmniej nie wpadłam na nieznajomego.
(Ktosiu?)

Od Adidasa do Annabell

Był to najdłuższy dzień roku. Przy okazji i najgorętszy. Przez całe popołudnie leżałem w pół przytomny w jaskini. Ostoja chłodu, i to jedyna! Z chęcią bym wskoczył do lodowatej wody, ale...słońce! Zawsze jest jakieś zbawienie z haczykiem. Tu było to że musiałbym przeczołgać się w upale. I była możliwość że nie dotarłbym przed rozpuszczeniem. Więc nie widzą innego wyjścia leniuchowałem. W nocy gdy tylko się ochłodziło przeciągnąłem się i powoli wychyliłem łeb z domu. W około słyszałem świerszcze i co jakiś czas sowę. W miastach nie ma takiej wygody dźwiękowej. Może i dobrze że tu trafiłem? Jest do kogo otworzyć pysk.
Zrobiłem sobie mały spacer nad jeziorko powolnym truchcikiem. Pochyliłem się i napiłem wody. W falującej tafli jeziora zobaczyłem cień. Gdy wszystko stało się wyraźnym odbiciem , uświadomiłem sobie że za mną stoi wadera. Była dosyć drobnej budowy. Po pakunkach jakie miała uznałem że wraca z jakiejś podróży. Rozglądała się. Nie byłem pewien czy szuka kogoś, czy
może też wspomina miejsce. Była także opcja że się boi.
Ta ostatnia myśl szybko uciekała z mojej głowy, gdy zobaczyłem jak pewnie kroczy owa samica. Widać że była pewna siebie. Zaintrygowała mnie. Nie pewnie podszedłem.
-Witaj. Jestem Adidas, a ty?
-Niechętna do rozmowy.
-Szkoda. Może byś się jednak przedstawiła skoro jesteśmy na terenach tej samej watahy?
-Annabell.
-Miło mi. Może jakiś spacerek? Taka ładna noc...pasujesz do niej.

<Ann?>

Od Adidasa C.D. Rakszy

Teraz z przyjemnością walnąłbym głową w mur. Jej gderanie mnie dobijało.
-Nie!- przerwałem waderze- Nie robisz mi ŻADNEJ przysługi! Zaprosiłem cię do towarzystwa. Ja mam poczucie godności i płaszczyć się przed tobą nie będę.
-Tylko chciałam żebyś był milszy...A ty mu tu z tym wyjeżdżasz? Spadaj...
-Skąd z klifów? Już to robiłem. Jesteś wredna. Zamiast 'Guten Morgen' było 'Butem w Mordę'...Ja wiem że potrafisz być lepsza...Przejdź się ze mną, a może cię polubię i warunki spełnię nawet ich nie znając. I idziemy teraz na klify.
Jej zdziwienie mnie rozbrajało. Nie spodziewała się co można w życiu . Skoki z klifów prosto do chłodnej wody...przeszły mnie ciarki. Tak kocham adrenalinę...Stanołem na krawędzi skaly.
-Zrobię teraz coś szalonego. Nic mi nie będzie. Jeśli zechcesz możesz pójść w moje ślady.- uprzedziłem ją po czym nie czekając na odpowiedź zeskoczyłem .
Poczułem znajome uczucie ryzyka, wiatr w sierści a później chłód ogarniający moje ciało.

<Raksza? Plis! Ja nie chcę się płaszczyć...>

Od Tamary C.D. Leloucha

-Jesteś może głodna?- zapytał basior
Właśnie te słowa mnie zastanowiły. Nie chce zostawić siostry, ale by coś zjadł. Żeby coś zjeść, trzeba upolować. Jak upolować to i gonić za zwierzyną. Gonić, przemieszczać się. Logika łatwa. Jeśli w ten sposób odciągnę go od nadopiekuńczości...
-A wiesz że tak? Z przyjemnością coś przekąszę- powiedziałam z tajemniczym uśmiechem starając jak się tylko da go zataić
-Akurat czuje łanie...-głośno wciągnął powietrze nosem
-Łanie to i jelenie...z porożem duży problem.
-Dla dwóch wilków nic trudnego.
-To za zaskoczenia jedną samicę i tyle.
Wyrwałam do przodu, ale po chwili pozwoliłam basiorowi mnie wyprzedzić bo to on w końcu wywęszył jedzonko. Weszliśmy w krzaki, zobaczyłam cale stado. No...sporawe było. Duże i mało ogarnięte. Łanie same wchodziły w krzaki. Tu raczej nie było samca alfa.
-Lelouch- szturchnęłam go lekko- Tam sama weszła w las...
Zaczęłam powoli się czołgać. Skoczyłam i rozdrapałam bok łani. Basior najprościej ją powalił, a potem rozgryzł gardło. Taki potulny opiekuńczy, a jednak.
-Zjedzmy i chodźmy na łąkę, co?- powiedziałam
-Yhmm
-Nie zastanawiasz się czasem nad pewnymi rzeczami?- zapytałam gdy byliśmy na miejscu
-Co masz na myśli?- powiedział oblizując się po posiłku
-Ehh- westchnęła- Kiedy tak łazisz za siostrą to mu sią to męczyć. Podglądasz ją za krzaków, nie pozwalasz na nic. Ma też jakieś moce , tak?- spojrzałam mu w oczy
-Ta...Może i masz racje...
-Na pewno. Jest tyle życzliwych wilków, które jej pomogą w razie czego.

<Lelouch? Pora na zmiany...>

Od Renesmee C.D. Victor

Może ma racje? Ale nie ma we mnie tyle szaleństwa i poczucia młodości. Gdzie spontan? Tyle mnie blokuje...Gdyby rozwinąć taśmę przeżyć z Vicim to był y niezły film.
-Idziem. Prosto przed siebie!
-Teraz?
-Oczywiście- uśmiechnełam si
-Widzę że humor ci wraca.
Kiedy tak zchodziliśmy z pagórka przypominało mi się jak jeszcze kiedyś Victor znosił mnie na plecak. Byliśmy wtedy człowiekami...Później byliśmy partnerami, nadal na dwóch nogach. Tyle się zmieniło. Czas nie ustaje. Kiedyś które z nas umrze , a drugie zostanie samo. Hyh...wolę być pierwszą. Czasem zastanawiam się kto był takim idiota i czaczoł patzreć na to jak wszystko się starzeje... Nazwał po nie wiadomo co wszystko. Sekundą, minutą, godziną, dniem, miesiącem, rokiem, wiekiem i tak dalej. Niestety, nie przewidział że to stanie się przekleństwem stworzeń...Życie. No właśnie, czemu jest tak krótkie?
Tak myśląc zorientowałam się że znów oby dwoje milczymy zadumani. Jak to my. Para myślicieli. Chociaż Karo i Mortem urzywają mózgu w przeciwieństwie Tami. Coś po na mają...
Nawet się nie zrojętowałam gdy przeszliśmy przez jakiś most. We mgle. Co ciekawsze zaraz ponim była łąka.
-Vici?- wyrwałam i siebie, i partnera z rozmyślań- Spójrz, jaka piękna łąka.
-Mhm..
-Kojarzysz te kwiatki?
-Nie...Res...Spójrz w górę...-basior głośni przełknoł ślnę
Czemu? Nad nami chodziły sześcioma nożne mamuty . Wśród nich plątały się gryfy z rogami. Co lepsza były tam szare lwy z niebieskimi znakami na futrze. Teraz przestałam obserwować roślin. Zwierzęta były przerażająco durze. Lwy powoli do nas podchodziły, a reszta stworzenia po prostu nas nie zauwarzała.
-Wiesz...to raczej nie nasze terany, jaki nie świat.- powiedziałem robiąc instyktownie krok w tył.
-De Tehitre- powiedział Jemen lewy jakby na powitanie
I tu warjactwo mojej osoby. Po chwili go zrozumiałam. Mówił "Witajcie"
-Czy mi odbija, czy ty też go rozumiesz?
-Nie tylko tobie...-powiedział Victor zdziwiony
-Yyyhh...My też witamy. -Odparłam
-Co was tu sprowadza, Feriene? - "Feriene", wilki. Ciekawy język...

<Vici? Musiał być duży upał xd>

niedziela, 26 czerwca 2016

Profil wilka- Dune

Imię: Dune
Przezwisko: Zbyt krótkie imię by dało się cokolwiek sklecić.
Motto: ,,Życie to nie bajka. Nie ma żadnej gwarancji Happy End’u.”
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Dune miała sporo czasu, by przekonać się ,że życie nie wygląda tak samo jak w bajkach. Doświadczyła paru negatywnych emocji i o wiele mniej tych pozytywnych. Już dawno zapomniała jak jest marzyć i śnić o absurdach, które i tak się nie spełnią. Podejmując każdą decyzję, opiera się na ostrożności, sprycie i rozwadze.. Rzadko się śmieje, jedynie co to uśmiecha się lekko pod nosem gdy nie nie patrzy. Nie przepada za towarzystwem innych wilków, często unika niepotrzebnych spotkań.Uwielbia odgłosy ciszy, oraz posiada talent do zapamiętywania mało istotnych szczegółów, za to tymi bardziej ważnymi faktami zwykle nie zaprząta sobie głowy. Przez swoją drobiazgowość jest też bardzo pamiętliwa. Mogłaby być wyrozumiała dla równowagi emocji, gdyby nie fakt, że ,,pamięć'' i ,,zemsta" bardzo często mylą się jej bez opamiętania. Jednak jest pewien wyjątek jej chłodu serca...jeśli już się jej ktoś przypodoba, ceni go sobie nad życie, nie pozwala by ten odszedł bez pożegnania, stawia go sobie wyżej od siebie i pozwala być bita i poniżana tylko i wyłącznie dla jego dobra.
Za to wszystko odwraca się podczas ,,troszeczkę mniej pożądanej'' w jej oczach osoby. Nie potrafi ukryć negatywnych emocji, więc uważaj, gdyż nikt jeszcze dotąd nie wpadł nie wpadł na pomysł z kagańcem.
Lubi:
•Słońce
• Upał
• Ciszę i prywatność
Nie lubi
• Wścibskości (u innych wilków )
• Zbytnich optymistów
• Bycia popychadłem
Boi się:
•że ktoś będzie miał nad nią absolutną władzę, bez przerwy rozstawiał ją po kątach.
•kompletnej bezradności i zależności od innych.
Aparycja: Dune to dość wysoka, dobrze zbudowana wadera z długim, szkarłatno-kremowym futrem i zawsze stojącymi jak na baczność uszami. Ma turkusowe oczy i opuszki łap, które delikatnie lśnią w ciemnościach. Nosi biżuterię, głównie złote krążki w uszach i wisiorek z wizerunkiem kryształowego Sfinksa, ale zdarza jej się zakładać na wielkie okazję złotą obrożę z klejnotem.
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja: Mag
Żywioł: Sen
Moce:
• Spacery duchem po świecie, podczas snu.
• Porozumiewanie się z duchami. Zwykle tymi tułającymi się po świecie, a te często zaklina w przeróżnych przedmiotach.
• Zamiana energii życiowej (główny materiał budulcowy dusz) na magię miotającą
• Wyczuwanie magii -jak zapachu- w powietrzu.
Umiejętności:
• Jej dusza nie jest tak dobrze przypisana jej dotychczasowemu ciału, więc zdarza się jej odczytu do czasu ,,wyskoczyć ze skóry”. Jako duch jest złożona z czystej energii, więc może przerabiać samą siebie na magię miotającą. Nawet jeśli przetrwa jedynie skrawek jej duszy, może się zregenerować, czerpiąc energię z innych żyjących stworzeń.
• Zna mowę duchów, tak zwaną Sirithar. Wyłącznie jeden język jest dość dużym ułatwieniem dla zagubionych duszyczek, które mogą bezproblemowo porozumiewać się ze sobą nie patrząc na ich dawną kulturę i pochodzenie.
Historia: Pochodzi z dalekiego wschodu, z krainy słońca i piasku, gdzie nikt nie stąpał po niczym innym niż po pustyni. Tamtejsze pustynne wilki nie znały drzew, ani dużych trawożerców, a byli wręcz uzależnieni od rzeki jaka przepływała przez ich tereny. Wilk pustyń może i miały duże problemy z przeżyciem w tamtych krainach, ale to nie przeszkodziło im zbytnio w założeniu dużej i silnej watahy. Dla ochrony przed prażącym słońcem kopali głębokie nory z mnóstwem korytarzy. Tam też rozwijało się rzemiosło, nauki i religia. Pustynne wilki miały swoje bóstwa, a jednym z ważniejszych był bóg Snu - Murtun. A wadera była jego kapłanką.
Wychowywali ją na kapłana odkąd zaczęła mieć prorocze sny. Był to znak od Murtuna, że ten wilk ma w sobie potencjał magiczny. Oczywiście pustynne wilki nie zamierzały tego ignorować, więc szybko brały sprawy w swoje łapy. Ale czy robili to dobrze? Cóż...z jej osobistego doświadczenia można spokojnie powiedzieć, że byli okropni. Traktowali kapłanów jak święte relikwie, przedmioty. Według nich byli tylko pionkami boga snów do przekazywania swojej woli wszystkim wiernym. Wilki ubierały ich w drogie, kaszmirowe szaty, nie pozwalali wychodzić na powierzchnię, zamykali w podziemnych złotych kaplicach i kazali się modlić o dobro wszystkich wilków. Nie dane im było angażować się w sprawy polityczne oraz militarne watahy, nie widzieli o absolutnie niczym dziejącym się na pustyni. Ale najgorsze były święte noce…
Dune spała wtedy na marmurowym stole pośrodku sali modlitewnej, a wokół niej klęczeli setki - chcących usłyszeć jej sny - wilków. Podczas świętych nocy nie mogła spać. Ciągłe pokasływania, szuranie, skrobanie oraz świadomość, że gapią się na nią setki wścibskich oczu doprowadził ją do skraju wyczerpania. Wszystkiego dopełniała ta bliska obecność obcych wilków więc nigdy nie czuła się w ich towarzystwie bezpieczna. Ale pewniej nocy nagromadziło się tego już za wiele. Gdy ktoś próbował ,,wziąć kawałek jej osoby dla osobistych celów duchowych", miała absolutnie dość tego chorego miejsca. Więc uciekła. Daleko od piaskowych wilków i tej ich cholernej religii. Opuściła pustynię raz na zawsze i zamieszkała w gęstych, zielonych lasach starając się znaleźć nowy dom.
Rodzina: Została całkowicie odseparowana od rodziny gdy tylko została kapłanką, więc...nie pamięta ich ani trochę.
Zauroczenie: Jakoś nigdy nie miała czasu na szukanie miłości,
Partner: Brak
Potomstwo: Nie ma nic przeciwko maluchom, ale na razie nie ma ani jednego.
Patron: Myalo
Talizman: Zawsze nosi na szyi wisiorek z wizerunkiem Sfinksa. Przypomina jej o dawnym domu, a jednocześnie pomaga jej w krytycznych sytuacjach. Kamień z którego wykuto zawieszkę, nazywano w jednoczenie rodzinnych stronach kryształem dusz. Można przypisywać do niego duchy, które utraciły już swoje ciało, a potem czerpać z nich energię. Jest dla wadery awaryjnym źródłem magii, gdyby kiedyś sama dała z siebie zbyt wiele.
Próbka głosu: Halsey - Castle
Towarzysz: Brak
Dodatkowe informacje: Cierpi na bezsenność. Boi się własnych snów, przez co często zarywa nockę. Chociaż wie, że to niezdrowe i tak woli TO,niż demony w jej koszmarach. Teoretyczne to tylko sny, ale wadera nie jest tego tak do końca pewna.
• Dune nie ma ogona, co wiąże się to z pewną rodzinną tradycją, praktykowaną u wszystkich kapłanów boga snów. Murtun jak i wszystkie bóstwa dalekiego wschodu nie posiadają ogonów, co było symbolem ich wielkiej wolności i mocy magicznej. Ogon jest jak lina wiążąca ciało i duszę razem. Bez niego duch kapłana może co noc opuszczać swoje ciało i - jak wierzyły pustynne wilki- spotykać się sam na sam z bogiem snów. Ile w tym prawdy? Więcej niż sobie wyobrażasz.
Przedmioty: brak
Statystyki:
• Siła: 8
• Zwinność: 6
• Siła magiczna: 12
• Wytrzymałość: 6
• Szybkość: 8
• Inteligencja:10
ZK: 0
Pochwały 0
Ostrzeżenia:0
Poziom:0
Właściciel: Finka

Od Rakszy Cd Adidas

-Zgoda. Ale pamiętaj nie próbuj mnie znowu wkurzać. Powiedziałam
Poszliśmy do tysiącletniej puszczy.
-To jak. Pogodzimy się i sobie pójdziemy? Zapytał.
Musiałam przeanalizować słowa, które wypowiedział basior. Zastanawiałam się nad jego propozycją i chyba byłby to dobry pomysł.
-Przyjmuje propozycje. Tylko mam kilka pytań oraz warunków. Niech nikt sobie nie pomyśli, że można mnie poniżać, a tym bardziej ignorować! -spojrzałam z ukosa na Adidasa
(Adidas?)

Od Ashity do Steva

Patrzyłam z konsternacją na płomyk. Steve również wlepiał w niego wzrok, jakby obserwował UFO smażące naleśniki z wilków ugotowanych w kociołku z dodatkiem rosołu i bigosu.
- Ten Musuko to ma łeb do pomysłów!- zachwalał patrona stworek, dumnie wystrzeliwując w powietrze, choć nadal sięgał mi do wysokości jednej czwartej łap. Nachyliłam łeb tuż obok oczu istoty, choć jego niemiłosierny żar, pomimo niepozornych rozmiarów właściciela, osmolił mi sierść.
- Jesteś może jego tworem? Służącym? Potomkiem?- zapytałam z zainteresowaniem.
Płomyczek po trzykroć zaprzeczył.
- Jam jest posłaniec wielkiego Musuko!- oznajmił piskliwym głosikiem.- Zrodzony z jego ognia, ożywiony przez wolę mego pana. Można by uznać mnie za cząstkę umysłu władcy ognia. Możecie już klękać, żałosne istoty!
Prychnęłam z rozbawieniem.
- Płomyczku, nie jesteś ciut przymały jak na umysł patrona? A może ma ego takie jak twoje i stąd twoje ograniczone rozmiary rozumku?
Steve, stojący za mną, zakrztusił się i lekko trącił mnie w bok. Rzuciłam mu szybkie spojrzenie mówiące ''pomóż-albo-się-nie-wtrącaj".
- Twa impertynencja nie zna granic, wadero. Kim ty niby jesteś?!
Wyprostowałam się dumnie, tym razem patrząc z góry na ognik.
- Ashita, Alfa watahy Porannych Gwiazd. Miło mi. A ten basior- wskazałam na białego wilka- to Steve, również jest członkiem naszej rodziny. Świetny z niego materiał na rosół.
- Ah- płomyczek ze znużeniem ziewnął.- Więc to wy jesteście z tej bandy, co ma pokonać Ferluna, tak? Znakomicie, miałem was szukać, a wy sami przyszliście, pachołki. Otóż mam dla was małą umowę.
Przekrzywiłam z zainteresowaniem łbem.
- Słuchamy.
- Wy wykonacie jedno, małe zadanie dla pana Musuko, on przestanie się gniewać i pozwoli, aby spadł deszcz. Co powiecie?
- A jakie to on ma powody, aby być złym?- zapytał Steve.
- Z całą pewnością wina leży po waszej stronie, jednak pan nie udzielił mi szczegółowych informacji. Zresztą, i tak wam bym nie powiedział. Pachołki nie muszą wiedzieć...
Warknęłam i kłapnęłam zębami tuż nad płomyczkiem. Uformowałam Wietrzne Ostrza nad nim, obracając nimi jak najszybciej. 
- Słuchaj mnie, Maleństwo- wycedziłam.- Jeszcze raz tak się wyrazisz, a zobaczysz, że wiatr może wyrządzić ogniu takie same szkody, jak woda. Więc radzę ci być miłym.
- Moje życie nie ma tu żadnego znaczenia, ale pan Musuko będzie zły. Skażecie waszą krainę na suszę?!
- Oh, jestem pewna, że coś byśmy wymyślili. Ale myślę, że znajdziemy chwilę na twoje zadanko. Z twoją pomocą, wykonamy je raz-dwa. Jak myślisz, Steve, mamy kilka minut?

< Steve? A nadal chowa się w szafie, ale co jakiś czas wychodzi ^.^ >

Od Grima ,,Kościana Klatka" cz.2

Demony zawyły triumfalnie gdy tylko znalazły się na skraju cmentarza. Grupka za grupką powoli wchodziły przed ogromne, druciane bramy z wizerunkami kościotrupów i demonów, a te - jak mi się zdawało- śledziły mroczny orszak tysiącami żelaznych oczu.
Ziemia cmentarna tak bardzo przesiąknęła nekromancją Owariego, że już nic na niej nie wyrosło. Pozostały jeszcze pojedyncze ślady życia w postaci uschłych kępek trawy, ale te też szybko zostały podeptane przez pożeraczy dusz. Orszak szedł żwirową drogą, mijając pojedyncze nagrobki i krzyże wetknięte w ziemię. Droga prowadziła na wysoki pagórek, gdzie gromadzone były wszystkie duszyczki z łapanek. Razem ze mną i wszystkimi jednorożcami na uboczu.
- Zgon! Zgon! Zgon!- Skowyczały demony na pagórku widząc, że orszak wszedł na teren bólu. Wszystkie po kolei wychodziły z ukrycia z chęcią zobaczenia co tym razem przyniósł łów ich pobratyńców. Wszystkie kościane klatki położyli wokół ogromnego ogniska płonącego zielonym ogniem, który wyznaczał jednocześnie środek całego obozu. Potwory nie przestawały wiwatować, a do ich krzyków dołączały koleje. Niedługo potem wokół ogniska zebrał się całkiem pokaźny tłum patrzący tylko na nas - na ofiary pożeraczy dusz. Skowyt był wręcz nie do zniesienia, ale demonom najwyraźniej się podobał. Jedyne co mogłem teraz zrobić to zatkać własne uszy. Namioty, które wyznaczały granice okrągłego obozu, zaczęły szeleścić na wietrze o smaku siarki. Potwory wyły jeszcze głośniej, aż z największego z namiotów wyszła grupa wilków. Dobrze mi znanych wilków. Może trochę aż za dobrze.
Na froncie grupy stał Zgon - przedstawiciel wszystkich zebranych tu pożeraczy i najwyższy kapłan Owariego. Po jego lewej i prawej stali dwa nekromanci - Choroba i Zaraza- jak również jego najbardziej zaufani kompani. Kiedy ich jeszcze znałem, działali pojedynczo, wszyscy na własną łapę. Byli tylko słabymi pożeraczami dusz trzeciego kręgu. Od kiedy połączyli swoje siły i wstąpili do drugiego kręgu, zaczęto nazywać ich trójcą bólu. Najważniejszymi jednostkami kultu śmierci, których jedynym przełożonym był sam bóg. Oni to dopiero mają władzę. Szczególnie nade mną, kiedy to właśnie zostałem ich osobistym kozłem ofiarnym. Mogli ze mną zrobić co chcieli. Ale najpierw muszą mnie rozpoznać.
Cała trójka zaczęła okrążać zielone ognisko, oglądając każdego złapanego z osobna.
- Zgon, no popatrz tylko!... - Czarnofutry Zaraza wytknął jednego z małych smoków pazurem.- Słodki aż na zabój! - Powiedział to z takim jadem w głosie, że zatrułby całą okolicę.
- Mówisz.- Zaśmiał się Zgon. - Możesz go sobie wziąć jak chcesz. Tylko nie wybebeszaj beze mnie...
Demony zawyły jeszcze raz, uderzające kończynami o twardą ziemię. Kapłan ucieszył ich jednym skinięciem łba.
W międzyczasie Choroba bawił się małym lisem, wyjętym z jednej z klatek, wyrywając mu po kolei wszystkie zęby. Śmiech nekromanty był przerażająco szczery, a skowyt zwierzęcia miażdżył bębenki.
Krew spłynęła z ust maleństwa, brudząc przy okazji zgniłozielone futro Choroby. Ten - mając już w pazurach cały zestaw zębów z kawałkami dziąseł- wrzucił liska z powrotem do klatki rechocząc przy tym pod nosem.
Choroba był znany z zabierania zębów swiom ofiarom. Robił z nich naszyjniki, które potem nosił na każdej części swojego ciała. Grzechotały one jak marakasy, przez co powstała pewna wlicza legenda o grających melodie chorobach, zarażających o północy tych, którzy odważyli się posłuchać jej kociej muzyki... Mało prawdziwe, ale to w końcu tylko legenda.
Przyjaciele Zgona bawili się wyśmienicie, jednak on szedł dumnie przed siebie, jedynie co łypiąc na co poniektóre stworzenia. Ominął dwa gryfy, jednorożca i poranioną sarnę. Następna klatka była moja, co najwyższy kapłan zdążył już zauważyć. Byłem jak na razie pierwszym wilkiem z tej łapanki, ale do tego jakim. Dawnym nekromantą trzeciego kręgu, przyjacielem trójcy bólu i zdrajcą całej sekty. Takie wilki nie trafiają do kościanych klatek z byle jakiego powodu. Zgon był mocno zdezorientowany,ale jak zwykle, po chwili jego zęby wykrzywiły się w ohydnym, jadowitym uśmiechu.
- Grim, Grim, Grim...- Zaśmiał się kapłan.- A ja myślałem, że od nas uciekłeś przyjacielu...
I miał rację. Uciekłem. I wróciłem, ale nie z własnej woli oczywiście. Kościana klatka nie należała do największych, przez co mogłem tylko kulić się w kącie. Co oczywiście nie dodawało mi męskości.
Był cholernie wysoki, szczególnie gdy patrzyłem na niego z podłogi. Czerń jego futra kontrastowała z białymi kośćmi wystającymi mu spod skóry. Był to głównie kręgosłup, zaczynający się między łopatkami, kończący jako ogon, który już składał się już z samych kręgów. Jak każdemu pożeraczowi, z grzbietu wyrastał szereg ostrych kolców, gdzie na niektórych powbijano parę ludzkich czaszek.  Tuż za oczami Zgon nosił parę spiralnych, baranich rogów, które w części zakrywały brak jednego ucha. Zapewne odciął je sobie na ofiarę z bólu dla Owariego.
Ale oprócz bieli i czerni, jego sylwetka przystrojona była w jeszcze jeden kolor - czerwony. Kolor krwii.
Oczy miał praktycznie całe czerwone, razem z opuszkami łap i nosem. Ale nie byłoby to dziwne, gdyby nie jeden fakt - Zgon płakał krwią. I nie tylko podczas smutku. Krew ciekła mu z oczu praktycznie bez przerwy i wpłynęła dalej, krwawiąc mu zęby i cały pysk. Rogi spłynęły krwią, tak samo kolce i kręgosłup. Niektóra była cudza ,ale ciągle świeża, jasnoczerwona. Nawet nie chciałem wiedzieć co on robił w tamtym wielkim namiocie.
Jednak jasne było to, że zabierze tam również i mnie . Razem z tą swoją odrażającą świtą.
C.D.N

Od Karo do Jax'a

Sama byłam zdziwiona propozycji, jaką złożyłam siostrą. Nie wiem, czy wynikała ona z tego, że jakiejś cząstce mnie brakowało domu, czy z mojego, o dziwo, przywiązania do wader, jednak jaskinia wydawała mi się po prostu pusta, kiedy zamieszkiwałam ją samotnie. Skończyło się na tym, że nasza trójka zamieszkała razem. Tami kilka razy przebiegła pomieszczenie, jakby nie wierząc w jego wielkość, Mortem natomiast obserwowała jej poczynania z pewną rezerwą, leżąc na środku nowego domu. Mimowolnie zaśmiałam się na ten widok, po czym skierowałam się do wyjścia.
-A Ty co?-Tamara zastąpiła mi drogę, stając przede mną-Już nas zostawiasz?-Spojrzała na mnie spod szarych oczu, w których prawie że zawsze można było dojrzeć iskierki.
-Jeszcze się z wami nasiedzę, tak by wynikało.-Odpowiedziałam, mijając ją. Nic z tego, na powrót wyszła przede mnie, z zadowoloną z siebie miną.
-Oczywiście...przez ostatnie dwa lata byłaś w domu łącznie może z miesiąc.-Odparła, przewracając zabawnie paczydełkami.
-Dobry i miesiąc.-Powiedziałam, przyglądając się siostrze. Była trochę wyższa ode mnie mimo, iż była młodsza. Cóż, ani Ja, ani Mortem nie odziedziczyłyśmy zbyt wiele centymetrów, ktoś więc musiał.-Mam zamiar się nacieszyć brakiem kontroli, tak więc zejdź mi z drogi.-Dodałam, machając rytmicznie ogonem.
-Tak, jakbyś kiedykolwiek ją uznawała..-Rzuciła w odpowiedzi, schodząc na bok.-Tylko uważaj, nie chcę za szybko być ciocią!-Dodała z rozbawieniem w głosie, uśmiechając się przy tym szeroko.
-Jeszcze czego?-Prychnęłam, wychodząc na zewnątrz. Przymrużyłam oczy, kiedy dotarły do nich świetliste promienie słońca. Dzień zaczął się już dawno i to, jak zdążyłam zauważyć, pełną parą! Ruszyłam ochoczo przed siebie, nawet się nie oglądając. Mimo, że z całego serca tego nie znosiłam, wypadałoby poznać współpracowników, a raczej z tego co słyszałam współpracownika. Jax, czy jakoś tak. Pewnie i tak nie zapamiętam jego imienia, heh. Powolnym krokiem zbierałam się do siedziby wojowników. Nie za bardzo mi się widziało przebywanie w tak dużej grupie wilków. Nagle usłyszałam podejrzany dźwięk. Coś jakby syczenie, dość donośne, a następnie głośne “booom”.
~Będą kłopoty.-Powiedziała Molly, Ja natomiast obracałam się w miejscu, jakby próbując zarejestrować, co dzieje się wokół mnie. W oddali jakieś drzewo upadło na kolejne, niczym domino. Spraqiło to, że pod ciężarempnia inne z drzew uginało się i tak ciągle. Wszystko to działo się niewyobrażalnie szybko. Nagle zobaczyłam, jak jeden z pni leci wprost na mnie. Rozpłynęłam się w powietrzu w ostatniej chwili, by uniknąć nagłej śmierci z powodu przyniecenia. Cieżki konar upadł na trawę w miejscu, w którym stałam. Pojawiając się na nim zauważyłam czarnego wilka, którego futro wyróżniało się zielonymi plamami. Z zadowoleniem wpatrywał się w drzewa tworząc coś, co przypominało bombę. Nie rozumiem, chciał wysadzić taką kupkę? Nudziło mu się, czy jak?
-Mógłbyś trochę uważać, na kogo zrzucasz drzewa, co?-Warknęłam w jego stronę, wbijając pazury w konar. Odwrócił się, jakby dopiero teraz mnie dostrzegając. To tylko zwiększyło moją irytację.
<Jax? Co kombinujesz?>

Od Victora c.d. Renesmee

-Co Ty mówisz?-Zapytałem zdumiony, z troską wpatrując się w waderę.
-Kiedy..tak właśnie jest!-Jęknęła, opuszczając głowę. Zbliżyłem się do niej obejmując ją. Poczułem, jak moje futerko robi się wilgotne. Biedna, musiało jej być naprawdę przykro.
-Posłuchaj mnie-szepnąłem czule wprost do jej ucha.-Nasze dzieci niedawno wybyły z domu, zapewne chcą zobaczyć, jak to jest żyć na własną rekę, bez nas. Prędzej czy później się stęsknią, zobaczysz. Niczym się nie przejmuj, kochanie. Zawsze będziemy przy tobie.-Obiecałem.
-Ale...Karo..-Wadera nie do końca umiała dobrać słowa, wiedziałem jednak, co ma na myśli.-Zastanawiam się czasem, czy ona w ogóle wie, że ma matkę.
-Na pewno tak. Znasz ją, musi pobyć sama ze sobą, ale na pewno bardzo Cię kocha. Gdyby coś miało się dziać skoczyłaby za ciebie w ogień.-Zapewniłem, patrząc w smutne, niebieskie oczy wadery. Przez cały ten czas ani trochę nie uważałem, by się postarzała. Przeciwnie, dla mnie z każdym dniem była coraz młodsza i piękniejsza.
-Skąd ta pewność?-Pociągnęła nosem. Lekko ją polizałem.
-Zdążyłem się już na niej poznaç podczas tych wszystkich ucieczek.-Zaśmiałem się, jednak trochę gorzko. Następnie powróciłem do rozmowy z partnerką.-Poza tym, nie jesteś stara! Masz przed sobą jeszcze całe życie, a Ja już zadbam o to, aby było niezapomniane. Pamiętasz, jak mówiłaś coś o podroży, we dwoje? Co stoi nam na przeszkodzie?-Zapytałem, obserwując jak wyraz pyszczka partnerki ożywia się na moment.
-Nie myślisz chyba..-Powiedziała, uważnie mnie obserwując.
-Owszem, myślę.-Przerwałem jej, nabierając tajemniczego tonu głosu, jak przy naszym pierwszym spotkaniu. Kimbym był, gdyby wadera nie przedstawiła mi się wtedy? Kto wie. Jednak na dzień dzisiejszy jestem po prostu szczęśliwy z nią u boku.-Renesmee, nie chciałabyś wybrać się ze mną na dłuższą wycieczkę, w nieznanym kierunku?
<Res? Przepraszam, że tak króciutko T.T Nie płakusiaj! D:>

Od Leloucha do Tamary

- Niet! Teraz zajmiesz się sobą i spędzisz ze mną cały dzień!- burknęła wadera, nadymając policzki.
- Ale...-zacząłem, jednak urwałem na widok wzroku Tamary. Wziąłem głęboki wdech, kontynuując wypowiedź.- Może i jest w moim wieku, ale dla mnie zawsze będzie małą siostrzyczką. Martwię się o nią i nie jestem w stanie być spokojny, jeśli nie wiem, czy ona jest bezpieczna. Rozumiesz?
- Nie! Na pewno sobie poradzi przez kilka godzin, daj spokój!
Pokręciłem przecząco łbem, po czym minąłem wilczycę.
- Przepraszam- rzuciłem na odchodne.- Ale nie darowałbym sobie, gdyby Nami stała się jakakolwiek krzywda.
- A co ona, jajko?!
- Moja kochana siostrzyczka
- Jesteś niemożliwy...
Tamara, mimo wszystko, ruszyła za mną, rzucając co jakiś czas jakieś uwagi. Westchnąłem, usiłując się skupić. Przecież umiem wyczuć Nami, prawda?
Sztuka ta wyszła mi dopiero po kilku sekundach. Z triumfalnym, pełnym ulgi uśmiechem na pysku, ruszyłem przed siebie, wydłużając krok. Po zaledwie kilku susach, drzewa rozrzedziły się, a ja zobaczyłem Nami. Wadera siedziała razem z mamą oraz Mavis i Riki przy Mizu no Yume. We trójkę o czymś plotkowały, radośnie i głośno plotkując. Z niejaką ulgą wycofałem się.
- To jak?- zapytała Tamara, wyrastając jak spod ziemi tuż przed moim łbem.- Masz teraz czas?
Zerknąłem na samicę. Naburmuszona patrzyła mi prosto w oczy. Po prostu wulkan energii.
- Owszem- przyznałem ciężko.- Pod warunkiem, że nie każesz mi się zbyt oddalać od siostry.
- Przecież ją widziałeś- zaprotestowała żywo!- Jest bezpieczna.
- W każdej chwili może potrzebować mojej pomocy. Nie martw się- lekko popchnąłem waderę.- Ze mnie taki uparciuch od szczeniaka, a bezpieczeństwo Nami to mój priorytet. Każdy ma coś,co chce chronić za wszelką cenę.
Tamara rzuciła mi spojrzenie spod byka. Zaśmiałem się krótko, machając ogonem. Jednocześnie pomyślałem, że mogła mieć rację. Dawno nie zrobiłem sobie całkowicie wolnego dnia. Choć coś mnie przed tym powstrzymywało...
- No... Jesteś może głodna?- zapytałem, wyczuwając w pobliżu zapach łań.

< Tamara? >
Szablon
NewMooni
SOTT