Był to najdłuższy dzień roku. Przy okazji i najgorętszy. Przez całe
popołudnie leżałem w pół przytomny w jaskini. Ostoja chłodu, i to
jedyna! Z chęcią bym wskoczył do lodowatej wody, ale...słońce! Zawsze
jest jakieś zbawienie z haczykiem. Tu było to że musiałbym przeczołgać
się w upale. I była możliwość że nie dotarłbym przed rozpuszczeniem.
Więc nie widzą innego wyjścia leniuchowałem. W nocy gdy tylko się
ochłodziło przeciągnąłem się i powoli wychyliłem łeb z domu. W około
słyszałem świerszcze i co jakiś czas sowę. W miastach nie ma takiej
wygody dźwiękowej. Może i dobrze że tu trafiłem? Jest do kogo otworzyć
pysk.
Zrobiłem sobie mały spacer nad jeziorko powolnym truchcikiem. Pochyliłem
się i napiłem wody. W falującej tafli jeziora zobaczyłem cień. Gdy
wszystko stało się wyraźnym odbiciem , uświadomiłem sobie że za mną stoi
wadera. Była dosyć drobnej budowy. Po pakunkach jakie miała uznałem że
wraca z jakiejś podróży. Rozglądała się. Nie byłem pewien czy szuka
kogoś, czy
może też wspomina miejsce. Była także opcja że się boi.
Ta ostatnia myśl szybko uciekała z mojej głowy, gdy zobaczyłem jak
pewnie kroczy owa samica. Widać że była pewna siebie. Zaintrygowała mnie.
Nie pewnie podszedłem.
-Witaj. Jestem Adidas, a ty?
-Niechętna do rozmowy.
-Szkoda. Może byś się jednak przedstawiła skoro jesteśmy na terenach tej samej watahy?
-Annabell.
-Miło mi. Może jakiś spacerek? Taka ładna noc...pasujesz do niej.
<Ann?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz