wtorek, 30 sierpnia 2016

Od Karo c.d. Lelou

Obudziłam się dość wcześnie, jak na mnie, było bowiem rano. Rodzice nadal spali, Gertruda jednak krzątała się po pomieszczeniu, patrząc na boki. Cóż, kiedy mama zawołała nas do pomocy, miałam wrażenie, że będziemy gościć jakiegoś boga, a tu pff, tylko babcia. Sama nie wiem, czy aby mi wtedy nie ulżyło. Właściwie, gdyby nie to jej krytyczne ocenianie..wszystkiego wokół..byłabym w stanie polubić jej towarzystwo.
-Powiedz rodzicom, że poszłam do siebie, jak już wstaną.-Powiedziałam, zwracając się do niej. Ta spojrzała na mnie dziwnie.
-Dzień dobry.-Rzuciła ostro, patrząc w moją stronę. Przewróciłam wymownie oczami.
-To się okaże.-Mruknęłam pod nosem, opuszczając grotę, nim zadała kolejne pytanie. Jakoś tak nie ciągnęło mnie do socjalizowania się z samego rana.
~Och, już daj spokój.-Zawołała Molly, na co ja prychnęłam.~Jest starsza, ma swoje dziwactwa. Nie możesz jej odtrącać tylko dlatego że..
~..patrzy na mnie, jakbym występowała w jakimś “mam talent!” a moim zadaniem było zaimponowanie jej? Może rodzice chcą odstawiać szopkę, ja nie zamierzam.-Wyznałam, przyśpieszając kroku, w razie, gdyby chciała mnie zawołać. Zdecydowanie lepiej czułam się w towarzystwie własnym, Molly, sióstr..może Lelou? Zdziwiłam się, gdy ta myśl przeszła przez moją głowę, ale właściwie, to tak. Lubiłam przebywać w towarzystwie basiora. Tulpa, dusza..właściwie od wczoraj nie wiem w stu procentach, kim ona jest, zaczęła mówić mi coś o tym, że nie powinnam chodzić zbyt szybko, bo jeszcze przemęczę łapę, jednak nie zwracałam na to uwagi. Kij tam z łapą, przecież chwilowo nie daje się we znaki.
Carpe diem!
Czy coś..
Weszłam do naszej groty i przywitałam się z siostrami, przez co przywitać rozumie się powiedzenie “Cześć” do Tami, oraz nazwanie Mortem lamusem, na co ona stwierdziła, że też się cieszy iż widzi takiego przymuła jak ja. Wbrew pozorom, lubiłam nasz “rytuał” wyzwisk, Tamira często on bawił, ba, nawet się przyłączała! Czasem współczułam wilkom z sąsiednich grot. O ile Tam ciężko nazwać spokojną, mi i Mortem zdarza się robić takie wrażenie mimo, że wśród naszej trójki potrafimy drzeć się na całe gardło o jakąś nie istotną sprawę. W końcu jednak i spokojne leżenie, miotając ogonem podłogę zaczęło mnie nudzić i wyszłam. Z początku był to zwykły spacerek, gdy nagle zobaczyłam motyla, podobnego do tego, który kiedyś w dzieciństwie “zaprowadził” mnie do Shiori i Lliama. Postanowiłam dyskretnie za nim podążać, by zobaczyć dokąd zabierze mnie tym razem.
Wiem, to bardzo dorosłe.
Tak czy inaczej taka “dyskretna” przechadzka zamieniła się w coś podobnego do pogoni, mimo protestów mojej towarzyszki. W końcu znalazłam się nad wodospadem Mizu, gdzie postanowiłam zaprzestać pogoń. Zatopiłam pyszczek w chłodnej wodzie, dopiero teraz czując lekki ból w łapie, który stopniowo się nasilał. Wynurzyłam pyszczek, patrząc w przestrzeń.
-Hej, hej, jak tam łapa?-Spokojny głos szybko jednak przywrócił mnie do rzeczywistości.-Jesteś pewna, że możesz w ogóle chodzić?-Teraz, sumując to pytanie z głosem, bez odwracania się rozpoznałam Lelou.
-Absolutnie.-Odparłam, odwracając głowę w jego stronę. Jak trafnie wcześniej stwierdziłam, był to basior.-W innym wypadku by mnie tu nie było.-Położyłam głowę na trawie.
-Wątpliwe.-Rzucił, siadając obok mnie. Trochę mnie zdziwiła jego obecność, spodziewałam się bardziej, że w tym momencie będzie przebywał z siostrą. Ziewnęłam przeciągle. Powinnam mu podziękować. Znowu. Tak samo, jak powinnam podziękować tacie. Tyle, że jakoś nigdy nie ciągnęło mnie w stronę podziękować. Byłam zdeka zażenowana faktem, że basior prawdopodobnie musiał mnie przenieść do jaskini ojca. Tylko..dlaczego akurat tam? W ten sposób wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Westchnęłam, przyglądając się Lelou.-Tak poza tym, to dobrze się czujesz?
-Nic mi nie jest.-Mruknęłam niemal od razu. Poza tym lekkim bólem naprawdę czułam się świetnie, a nie zamierzałam tracić formy. Zresztą, jako saper byłam przyzwyczajona do tym podobnych sytuacji.
-Wczoraj powiedziałaś to samo.-Rzucił, również mi się przyglądając.
-Meh.-Westchnęłam.-Teoretycznie rzecz ujmując było to dzisiaj w nocy.-Basior zaśmiał się krótko, ja tylko ograniczyłam się do delikatnego uśmiechu.-Zakończmy ten temat. Jak CI się spało?-Zapytałam, po chwili jednak się pesząc. Co to było w ogóle za pytanie?!
<Lelou?>

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Od Lelou do Karo i Victora

- Pewnie gdybyś się nie zjawił, próbowałaby walczyć z tą istotą do ostatniej kropli krwi- mruknął Victor.
Spojrzałem na basiora, a potem przeniosłem wzrok na waderę, równocześnie zastanawiając się, skąd niby medyk mógł wiedzieć o walce z istotą. Niemniej, musiałem zgodzić się z jego stwierdzeniem: uparta natura Karo już dała mi się we znaki wcześniej, chociaż, z drugiej strony, podziwiałem ją za brawurę. Czasem może nieco nieprzemyślaną, ryzykowną i głupią, stanowiła jednak niezbity dowód odwagi.- Tak, jak mówiłem, witamy śród żywych, wariatko.
Drgnąłem, zwróciwszy ponownie wzrok na wilczycę. Rzeczywiście, błękitne znaki na jej ciele, zaczęły jarzyć się ciepłą, błękitną poświatą, rozświetlając jaskinię i przeganiając panujący w niej mrok. Odetchnąłem z ulgą, widząc otwarte, czerwone ślepia wadery, wpatrujące się w przestrzeń, jakby usiłowała zrozumieć, gdzie obecnie jest.
- Czemu tak na mnie patrzycie?- zapytała po chwili,najwyraźniej zdezorientowana.- Mam coś na pyszczku?
Parsknąłem śmiechem, obserwując, jak wilczyca powoli zaczyna kontaktować z rzeczywistością.
- Nie, nie masz- uznałem.- Po prostu to zadziwiające, że ktoś o tak wielkim talencie do pakowania się w kłopoty, wybiera możliwie najbardziej ryzykownych decyzji i w dodatku chce robić wszystko samodzielnie, może nadal funkcjonować całkiem sprawnie, a tuż po wycieczce niemal na drugą stronę, jak najbardziej poważnie jest w stanie zapytać, czy aby nie ma czegoś na pyszczku! - zdałem sobie sprawę, że ostatnie słowa niemal wykrzyczałem, próbując znaleźć ujście dla kotłujących się we mnie nerwów. Wziąłem głęboki wdech, dodając już nieco spokojniejszym tonem.- Jak żyję, tak Ci mówię, taki okaz trafia się raz na sto lat, powinniśmy zrobić notatki.
- Widzisz, Karo, jesteś przynajmniej wyjątkowa według Leloucha- zachichotał Victor.
Zerknąłem na basiora. Był zaskakująco opanowany, choć nawet wolałem nie wiedzieć, jakie męki musiał przeżywać, kiedy zobaczył swoją córkę całą we krwi. Na jego miejscu, chyba nie byłbym w stanie nawet drgnąć.
- Nie jestem pewnie, czy tak bym to ujął, ale może i racja. Takiej drugiej ryzykującej bez zastanowienia to się chyba na całym globie nie znajdzie.
Wadera prychnęła z irytacją, nadal nieco otumaniona. Stwierdziłem, że i tak nic tu po mnie, swoje zrobiłem.
- To ja już będę się zbierał, zostawiam tu Karo i liczę, że nic jej się nie stanie- mruknąłem z rozbawieniem.- Dobranoc.
- Będzie bezpieczna- obiecał jej ojciec, spoglądając na przysypiającą córkę.- Ty też uważaj na siebie.
Potaknąłem krótko, wydając z siebie coś na kształt "yhym", po czym wolno ruszyłem do swojej jaskini, po drodze uważnie lustrując uważnie teren w poszukiwaniu oznak obecności ewentualnych wrogów, ale poza sową pohukującą w gałęziach wiekowego dębu, nikogo nie dostrzegłem. Kiedy przekroczyłem próg groty, Nami nadal smacznie spała, ja natomiast wygodnie ułożyłem się pod zimnym kamieniem, zamykając oczy.
***
Kiedy natomiast ponownie je otworzyłem, niebo było błękitne, niezmącone ani jedną chmurką, natomiast Słońce, pokonawszy znaczący odcinek swojej codziennej trasy, opromieniało teren rażącym w oczy, złotym blaskiem. Wolnym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia z jaskini, szukając Nami, ale, oczywiście, nigdzie jej nie było. Normalnie, zerwałbym się  i w tej chwili biegł, szukając wadery, ale dzisiaj stwierdziłem, że najpierw odwiedzę Karo, by zobaczyć, jak się ma, o ile już się obudziła.
Ziewając raz po raz, szedłem w stronę groty rodziców wadery, tam jednak dowiedziałem się, że wróciła już do siebie. Kiedy tam dotarłem, Mortem z kolei wyjaśniła mi, iż jej siostra z samego rana postanowiła urządzić sobie mały spacer. Na moje pytanie, czy aby na pewno powinna chodzić w takim stanie, wadera odparła, iż z łapą Karo już lepiej, natomiast wilczycy nie chciało się leżakować cały dzień w jaskini.
Nie miałem pomysłu na dalsze pytania, dlatego po prostu podziękowałem i odszedłem, po drodze zagadując parę wilków, czy aby nie widzieli wilczycy, ale większość kręciła przecząco łbem, tylko Mavis poradziła mi poszukać w okolicach Wodospadu Mizu.
Pozbawiony innych opcji, ruszyłem biegiem w tamtą stronę, docierając na miejsce w zaledwie kilka minut. Rzeczywiście, Karo tam była: siedziała obok jeziora, najwyraźniej krótko po jakimś dłuższym wysiłku. W pierwszej chwili, chciałem rozpocząć tyradę na godzinę, w której dokładnie wypytałbym waderę, czemu niby poszła na spacer, zamiast odpoczywać i pozwolić kończynie zregenerować się. No i od wczorajszej nocy, zastanawiałem się nad kilkoma sprawami dotyczącymi samicy, uznałem jednak, że to może poczekać.
- Hej, hej, jak tam łapa?- zapytałem jak najspokojniej mogłem, podchodząc.- Jesteś pewna, że możesz w ogóle chodzić?

< Karo? >

sobota, 27 sierpnia 2016

Od Victora c.d. Lelou

-Żyje ktoś?!-Ziewnąłem przeciągle, ledwo słysząc słowa. Podniosłem się jednak, lekko zdziwiony tak późnym najsciem.-Po..potrzebujemy pomocy!-Ruszyłem w kierunku męskiego głosu, zastanawiając się co mogło się stać o tej porze. Właściwie, na myśl przychodziło mi wiele rzeczy. W mroku dostrzegłem sylwetkę, znajdującą się w progu.
-Co się stało?-Zapytałem ospale. Teraz jednak dostrzegłem, co też było powodem, dla którego basior się tutaj zjawił, i musiałem przyznać, że lekko to mną wstrząsnęło. A bynajmniej lekko w początkowym tego wstrząśnięcia stadium. Basior, w którym rozpoznałem Leloucha, syna Ashity oraz Zuko jak i brata Nanami, zalany był krwią i zdawał się uginać pod jakimś ciężarem. Dopiero teraz dostrzegłem lżejszą niż zwykle, niebieską poświatę, oświetlającą jego plecy. Gwałtownie wypuściłem powietrze z nozdrzy, orientując się, że jedyną osobą jaką udało mi się spotkać, świecącą w ten sposób była najstarszą z moich córek, Karo. Była martwa? Gdyby była martwa, przyniósłby ją tutaj? Nie kłopotałby się z tym, prawda? Po prostu by nas wezwał? Nie mogłem wiedzieć, jak by postąpić, nie byłem z nim w jakiś głębszych relacjach, Karo też nigdy nie wspominała o basiorze. Ale w sumie, hah, Karo rzadko kiedy wspominała o czymkolwiek, co by lubiła w stopniu minimalnym. Czego by nie lubiła również.
-Żyje.-Krótką wiadomość przyjąłem z wielką ulgą. Nie mogłem się jednak ruszyć. Są tacy, którzy wybuchnęliby teraz złością, ja jednak milczałem. Przez myśl przeszła mi Maril, której cialo podczas jej śmierci bardzo przypominało drobne ciało Karo, mimo, że Mari wówczas była szczeniakiem. Bardzo wyrośnięty, szczeniakiem.-Ale jeśli jej nie pomożesz, to zaraz może być naprawdę kiepsko.-Dodał, co jakby wybudziło mnie z początkowego szoku. T-tak, teraz pamiętam, jestem przecież, do cho.lery, medykiem! I nawet miałem coś w zanadrzu na tym podobne wypadki. Bez zastanowienia wysiliłem się na wyluzowany głos, zwracając się do basiora.
-Połóż ją gdzieś tutaj.-Wskazałem łapą na miejsce przed nami. Szybko ruszyłem w zakątek jaskini który nazywałem pieszczotliwie bawialnią. Było to miejsce, gdzie mieścił się mój składzik, wiecie, opatrunki, dziwne zabawki, etc. Nawet nie wyobrażacie sobie pilnowania, aby dzieci się do tego nie zbliżały, gdy wadery były jeszcze młode. Westchnąłem, wyciągając buteleczkę, gdy nagle dobiegł mnie głos basiora.
-Ma pułapkę myśliwską na łapie.-Przytaknąłem, mimo świadomości, że Lelouch nie mógł widzieć tego ruchu, po czym rozejrzałem się po magazynku. Nie było tutaj niczego potrzebnego w tym momencie. Westchnąłem, zatrzumując czas i wraz z flakonikiem i bandażem podchodząc do Leloucha i Karo. W mojej wizji basior poruszał się w bardzo powolnym tępie, to też nim zdążył zrobić kilkanaście kroków w tył ja już przystawiałem łapy do pułapki na łapie córki. Mój plan polegał na użyciu mocy, dzięki której zwykłem się wspinać. Produkowała ona jakby małe przyssawki na moich łapach, umożliwiające tym samym poruszanie się po pionowej lub pochyłej powierzchni z taką samą łatwością, jakby była ona pozioma, wręcz w pełni gładka. Chciałem przy pomocy tych przyssawek otworzyć pułapkę więżącą kończynę Karo. Powoli zaczęłem przystępywać do planu z nie małym trudem, obserwując, jak ta powoli się rozsuwa, dając ujście krwi, która w mojej perspektywie i tak wydobywała się niezwykle powoli. Zerwałem pułalkę z łapy wadery, która w tym momencie wydała się jeszcze drobniejsza niż za zwyczaj. W sumie, to z Rene byliśmy dość wysocy, ciężko było mi zrozumieć, po kim córki odziedzyczły niski wzrost. Może Gizuo był niski? Jakby nie patrzeć pokrywałoby się to z charakterem ojca..ups! W całym tym zamieszaniu dopiero zdałem sobie sprawę, iż Gertruda nie opuściła jeszcze naszego domu i w najlepsze spała w kącie. Ech, skup się, najwyżej staruszka urządzi nam ostry potop szwedzki złożony z licznych pytań. Otworzyłem flakonik, wylewając jego zawartość na otwartą ranę. Jeśli smocza krew naprawdę działała tak, jaki mówiono, powinno to załatwić sprawę, ewentualnie pozostawić drobną bliznę. Zająłem się owinięciem łapy Karo bandażem, a kiedy skończyłem, przywróciłem normalny bieg czasu, z ulgą wypuszczając powietrze. Lekko poczochrałem bujne futro na głowie córki, po czym spojrzałem na jej towarzysza.
-Raczek nie zajmie długo, nim się obudzi. Flakonik, który zużyłem posiadał mocne własności tegeneracyjne.-Cała operacja zajęła mi może chwilę lokalnego czasu, mimo, że tak naprawdę wcale nie wydawała mi się taka krótka. Jeszcze tylko jedna rzecz mnie nurtowała. Spojrzałem na pułapkę, skupiając się na niej. Dawno żem nie miał wizji. Po chwili doskonale wiedziałem, co wydadzyło się w lesie. Odwróciłem się w stronę basiora.-Muszę Ci podziękować. Karo często bywa zuchwała, ale bardzo ciężko przychodzi jej pogodzenie się z porażką. Pewnie gdybyś się nie zjawił próbowała by walczyć z tą istotą do ostatniej kropli krwi.-Chciałem coś dopowiedzieć, gdy nagle pokój rozświetliła niebieska aura. Spojrzałem w stronę wadery, mrużącej oczy.-Tak jak mówiłem, witamy wśród żywych, wariatko.-Uśmiechnąłem się ciepło do wilczycy, która teraz rozglądała się po całym pomieszczeniu.
-Czemu tak na mnie patrzycie?-Zapytala lekko zbita z tropu.-Mam coś na pyszczku?
<Lelou?>

piątek, 26 sierpnia 2016

Od Lelou do Karo

Głuche uderzenie martwego ciała. Śmiertelny, pełen bólu skowyt umierającego. Szkarłatna krew, płynąca szerokim i wartkim strumieniem z rany. Gasnące oczy, z których ucieka życie, ostatnie, przepełnione rozżaleniem słowa. Być może nie byłem, chwała niebiosom, specjalistą w tej kwestii, ale to właśnie był obraz śmierci istot, które zostały zabite przeze mnie lub przynajmniej na moich oczach. Wszystkie miały coś jeszcze do przekazania, jakieś pretensje, pożegnanie, wyraz skruchy, cokolwiek. Tylko to stworzenie zniknęło w milczeniu, brakowało chociażby obłoczka dymu. Dopiero kiedy spojrzałem na ziemię, dostrzegłem parę oczu o tym samym odcieniu czerwieni, co tamtego zwierza, jakby to tam przelał całą swoją krew. Mimowolnie się wzdrygnąłem, ale cofnąłem zaklęcie pozwalające na przemienienie mojego wilczego pyska w ptasi dziób. Wziąłem głęboki oddech, spoglądając na Karo...
Stwór pozostawił jednak po sobie jeszcze jedną pamiątkę. Pułapka nadal zaciskała się na łapie wadery, zaś plama krwi była coraz większa, obszar trawy, która przybrała kolor szkarłatu, osiągnął zdecydowanie zbyt dużą średnicę. Jeśli nie zobaczy jej prędko medyk, wykrwawi się na śmierć. Zakląłem, podbiegając w stronę wilczycy.
- Wszystko w porządku- wycedziła, mimo że coraz ciężej oddychała. Miała drobne ciało, nawet jeśli była dość wytrzymała, nie pociągnie za długo.- Poradzę sobie.
- Tak samo, jak z tą Kyrią, co?- warknąłem. Do głowy nie przychodziło mi żadne logiczne rozwiązanie, które pomogłoby mi uwolnić kończynę towarzyszki, a poza tym, wtedy rana otworzyłaby się jeszcze bardziej, po czym krew zaczęłaby płynąć ze zdwojoną prędkością. No i jeśli są tam jakieś zadry albo coś w ten deseń, bez odpowiednich narzędzi, mógłbym tylko pogorszyć jej sytuację. Tylko jak przenieść ją w tym stanie do medyka? I do którego, przecież wszyscy o tej porze śpią. Najbliżej była jaskinia Victora, byłbym gotowy obudzić teraz nawet smoka, ale podejrzewałem, że ojciec na widok córki w takim stanie, mógłby być tak zdenerwowany, że też coś by przeoczył. Kto jeszcze?
Dragonixa! Byłem niemal absolutnie przekonany, że jej jaskinia zlokalizowana jest gdzieś w pobliżu. Może lepiej zostawić tu Karo i sprowadzić medyczkę w to miejsce? Z drugiej strony, w każdej chwili może wrócić kolejny stwór, a wtedy...
Zdałem sobie sprawę, że wilczyca milczy od dłuższego czasu, nie słyszałem jej odpowiedzi na moje poprzednie stwierdzenie. Pochyliłem się nad nią i trąciłem lekko nosem.
- Hej, nie zasypiaj!- krzyknąłem jej do ucha.- Zaraz zabiorę cię do medyka, dobrze? Jeśli zaboli, to mów!
Spróbowałem przyzwać skrzydła, ale ani jedno pióro nie pojawiło się na moich łapach. Zakląłem (wcale nie pod nosem) i zarzuciłem sobie Karo na grzbiet. Pułapka na jej łapie głucho zabrzęczała, wbijając się ostrym kantem w moje ciało. Wolałem sobie nawet nie wyobrażać, co czuje wadera, skoro w jej łapie tkwiło mnóstwo ząbków...
Wędrówka zdawała się trwać w nieskończoność, mimo że Księżyc dalej pozostawał w niemal tym samym miejscu, co wtedy, gdy znalazłem ranną samicę. Do jaskini Dragonixy dotarłem ostatkiem sił, zanosząc modły do wszystkich znanych mi patronów, aby Karo wytrzymała. Nawet przez sierść wyczuwałem, jak ciało wadery traci ciepło, a nią zaczynają wstrząsać delikatne dreszcze.
- Hej!- krzyknąłem, przekraczając próg groty.- Jest tu kto?!
Poczekałem kilka sekund, ale jedyną odpowiedzią na moje zapytanie, było echo, odbijające się od kamiennych ścian. Wszedłem nieco dalej, usiłując wyczuć zapach wadery. Nadal był wyczuwalny, ale nie było jej tu od kilku godzin. Może wyruszyła na małe polowanie?
Warknąłem, usiłując znaleźć jakieś ujście dla kotłującej się we mnie irytacji. Gdzie mógł mieć jaskinię Tomoe? Albo Dakota? Zwykle chodziłem do Victora albo Dragonixy, dlatego teraz byłem nieco zdezorientowany.
"Kończy ci się czas"- przypomniał mi cichy głosik w głowie. Odzywał się zwykle tylko wtedy, gdy chodziło mu o Nami lub chciał nieco ponarzekać na moje umiejętności, dlatego teraz zdziwiłem się, że go usłyszałem.
- Wiem- mruknąłem, zawracając.- Karo, budź się, budź, wytrzymaj, już prawie jesteśmy!
Niemal biegłem resztą sił w stronę jaskini Victora, chociaż miałem wątpliwości co do tego pomysłu. Gdyby mi w środku nocy jakiś basior, cały we krwi (tym bardziej, że najwyraźniej nie jego) przyniósł na grzbiecie ranną córkę, miałbym co najmniej uzasadnione obawy w stosunku do jego uczciwości. No i mimo wszystko, medycyna i silne uczucia zwykle nie idą w parze. Ale basior był ostatnią deską ratunku.
- Żyje ktoś?! Po...potrzebujemy pomocy!- krzyknąłem, usiłując zachować spokój, chociaż głos zaczynał mi się rwać. Dawno tak się nie bałem. Wadera straciła dużo krwi, a ja, mimo że znałem ją niecałą dobę, polubiłem ją i naprawdę nie uśmiechała mi się perspektywa utraty kompana w tak krótkim czasie, tym bardziej, że nie zapytałem jej o kilka istotnych spraw, które zaprzątały moje myśli od czasu naszej konfrontacji z wilko-szympasem.
Z ciemności wyłoniła się sylwetka basiora. Z niepokojem wyglądałem ,czy aby nie obudziłem reszty domowników, ale najwyraźniej wstał jedynie on.
- Co się stało?- zapytał, zaspany. Wszedłem nieco dalej, tak, aby księżycowe światło oświetlało nas. Nawet z odległości kilku metrów dostrzegłem reakcję Victora, kiedy rozpoznał córkę.
- Żyje- odpowiedziałem na jego niezadane pytanie. Miał wszystko wypisane w oczach, szeroko otwartych, odbijających mleczną poświatę- Ale jeśli jej nie pomożesz, to może zaraz być naprawdę kiepsko.

< Karo? A może Victor? Przepraszam, że tak długo nie odpisywałem, no i za takie nijakie opko, wena sobie zrobiła wakacje >

czwartek, 25 sierpnia 2016

Od Nanami do Riki

Nawet nie musiałam się zastanawiać, aby wiedzieć co chcę robić dziś wieczorem. Uśmiechnęłam się lekko, po czym spojrzałam na Waderę.
- Co powiedziałabyś na mały spacer? - potrząsnęłam pyszczkiem w stronę wyjścia z jaskini.
Musiałam wprowadzić Riki w małe zakłopotanie, pewnie nie była zachwycona moim pomysłem. Znała moją sytuację w której jestem z Lelou i pewnie nie chciała mi tego odmawiać.
- Myślałam, że zaproponujesz coś innego, nie zrozum mnie źle, ale wolałabym, żebyśmy zajęły się czymś...
- Bardziej bezpiecznym, prawda? - wtrąciłam Waderze.
- Nie ukrywam, że o to właśnie mi chodziło, ale nie mam serca ci odmówić, niech ci będzie.
Podbiegłam do Wadery i mocno ją przytuliłam, a słowo ''Dziękuję'' powtórzyłam chyba z pięćdziesiąt razy.
- No już, bo mnie udusisz i kto ci herbatki będzie robił, hę? - Wadera szeroko się uśmiechnęła, a po chwili obie parsknęłyśmy śmiechem.
- Ruszajmy już lepiej, kto wie kiedy mojemu braciszkowi zbierze się na odwiedziny. - mruknęłam, powoli dochodząc do siebie.
- Więc w drogę! - krzyknęła Riki, pociągając mnie za przednią łapę.
Po jakimś czasie, obie równy krokiem dreptałyśmy przed siebie jedną z leśnych dróżek.
Las o tej porze staje się strasznie tajemniczy, wszystko milknie. Im byłyśmy dalej, tym bardziej czułam niepokój, a serce biło mi coraz szybciej. Nie chciałam tego pokazywać po sobie, bo w końcu ta wyprawa była moim pomysłem. Starałam się cały czas utrzymać uśmiech na moim pyszczku, choć nie jestem pewna, czy cokolwiek co na nim było, przypominało go chociaż trochę.
- Wracamy już? Czy masz siłę jeszcze? - spytała Riki, nucąc coś pod nosem.
- Ja bym nie miała siły? - odrzekłam z lekkim grymasem na pyszczku, wyprzedzając Waderę.
- A ja za to obawiam się, że dalej już nie pójdziecie!
Po tych słowach ja i Riki gwałtownie odwróciłyśmy się za siebie, to kogo tam zobaczyłyśmy przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.

<< Przepraszam, że tyle czekałaś. To co za magiczna istota, nie pozwala nam dalej iść? ^.^ >>

środa, 24 sierpnia 2016

Od Victora c.d. Renesmee

Przez moment obserwowałem, jak Rene idzie w swoją stronę. Bałem się, że wadera zraniła jej uczucia, z drugiej jednak strony nie zależało mi bardzo na opinii matki. Nawet jej nie znała, jakim prawem śmiała ją oceniać? Nie wiem, może gdybym żył w tak martwym miejscu też byłbym marudny, ale..w końcu mojej partnerce się tu podobało. Byłem pewny, że jej oczy zarejestrowały coś innego od moich. Powoli kontury zarysu wilczycy znikały, aż w końcu i kasztanową plamę zabrała dal. Miałem dziwne wrażenie, że tracę pewność siebie, kiedy już faktycznie jej nie widziałem. Oby dotarła sama do domu. Echh, nie jest dzieckiem, na pewno dotrze. Na pewno..
-Nie martw się, nie zabłądzi, a nawet jeśli..-Gwałtownie odwróciłem wzrok w stronę wilczycy piorunując ją wzrokiem. Ta tylko prychnęła, przerywając wypowiedź. Chyba wiem, po kim córka odziedziczyła część charakteru. Jeśli ta postać naprawdę jest moją rodzicielką, rzecz jasna.-Po coś tutaj w ogóle przylazł?-Warknęła, obmywając pysk zębami.
-Chcieliśmy udać się na miły spacer.-To, co powiedziałem było po części prawdą. Res chciała zwiedzić nieznane jej tereny, a ja spojrzeć prawdzie w oczy. Chociaż nie jestem pewien, czy nadal chciałbym to zrobić..-Przez miły mam na myśli to, że mogłabyś być milsza.-Powstrzymałem się, aby nie dodać “ostatnim razem byłaś”. Wcześniej w ogóle krótko rozmawialiśmy, a do tego dręczyła mnie wraz z innymi duszami. Ciężko tu mówić o uprzejmości. Poza tym, mimo wszystko mi pomogła. Nie chciałem ranić jej uczuć, wiedziałem też jednak, że szybko jej nie odpuszczę tego, w jaki sposób potraktowała Renesmee.
-Nikt nigdy nie napisał nigdzie, że miałabym być miła dla synowej.-Odparła ze stoickim spokojem, napawającym mnie zarazem coraz to silniejszą irytacją.-Poza tym, przyjrzałeś się jej? Te oczy..jesteś pewien, że to nie jakaś wariatka..?
-Posłuchaj mnie.-Starałem się być opanowany. Mój ostatni wybuch zdarzył się co prawda w innej rzeczywistości, ale wolałbym nie wchodzić do domu oznajmiając “Kochanie, dzieci, zamordowałem waszą i tak martwą babcię!” a potem z uśmiechem zasiąść do stołu i zabrać się za jedzenie obiadu. Odetchnąłem więc, licząc w myślach do dziesięciu.-Nie masz prawa wypowiadać się na temat Res, skoro nawet jej nie znasz, a jeśli faktycznie masz zamiar nas dzisiaj odwiedzić, to radziłbym trzymać język za zębami.-Słowa te bardzo ciężko było wypowiedzieć tonem głosu takim, jak gdybym złączył się z oceanem spokojnym, nie chciałem jednak wszczynać kłótni.-Jestem tutaj też z innego powodu..-mruknąłem, trochę ciszej. Wadera drgnęła, przyglądając mi się. Pod nosem mruknęła coś w stylu “Zupełnie, jak ojciec..”, ja jednak postanowiłem to zignorować.-Kim jesteś?-Zapytałem, niczym bachor wyrwany z długiego transu, który dodatkowo popadł w amnezję. Naprawdę jednak chciałem to wiedzieć.
-Przecież sam się domyśliłeś.-Powiedziała, patrząc na mnie dziwnie.-Jestem twoją matką, Victorze.-Zupełnie nie to miałem na myśli, zadając jej pytanie.-A może raczej Sutoriku..
-Nie o to pytałem.-Sutoriku musiało być imieniem, jakie nadali mi rodzice. Fakt, że to Maril ochrzciła mnie “Victorem”, kiedy powiedziałem jej, że skoro ja ją nazwałem, ona może nazwać mnie. Dotychczas nie posiadałem zupełnie żadnego imienia.-Dlaczego jesteś materialna, skoro rzekomo byłaś duszą? Kim Ty w ogóle jesteś..? I..kim jestem ja?-wilczyca zaśmiała się.
-Zadajesz bardzo dużo pytań.-Zauważyła, przekrzywiając głowę z niejakim rozczuleniem. Może i nie należała do miłych, ale mimo wszystko nadal byłem jej synem, a ona moją matką. Może i łączyła nas jakaś dziwna więź?-Ale postaram się odpowiedzieć na wszystkie.-Dodała, po czym wzięła głęboki wdech. Wyglądała tak żywo na tle tego miejsca, iż ciężko było mi patrzeć w jakąkolwiek inną stronę. Czułem, jak ciekawość zżera mnie od środka, powoli pochłaniając mój mózg. Nie jestem pewien, czy Ashi i Riki spodobałby się fakt, że je mnie ktoś inny od nich, ta przenośnia była jednak bardzo kusząca. Wadera wstała, po czym ruszyła głową w bok, informując mnie tym samym, że nic nie stoi na przeszkodzie, aby wyjaśnić mi to wszystko idąc. Wystąpiłem przed nią, ruszając w kierunku domu, a ta prędko mnie dogoniła. Ku mojemu zdziwieniu nie zniknęła na granicy tego miejsca, mimo, że było tak ostatnio. Chciałem zapytać, dlaczego, ale wolałem najpierw poznać pozostałe odpowiedzi. Ciało matki połyskiwało w słońcu, niczym rubiny, czasem jednak miałem wrażenie, iż momentami jest przeźroczyste. -Bo widzisz..

~*~

“Wraz z ojcem nie należeliśmy do żadnej watahy. Błąkaliśmy się po prostu po świecie. Jeśli chcesz wiedzieć, uciekłam z domu jako dziecko. Chciałam być niezależna, a moje okolice bardziej przypominały więzienie, niż ostoję. Alfy traktowały wilki niczym poddanych, rozkładając je po kątach, a wszelka niesubordynacja była karana w różnoraki sposób. Można było powiedzieć, że oni byli monarchią, a my zaledwie jakimś plebsem.”W tym momencie wadera urwała na moment, aby krótko się zaśmiać.”Wiesz, teraz jak o tym pomyślę, to było całkiem zabawne, chociaż współczuję wilkom żyjącym w tamtym miejscu, jeśli ich wataha jeszcze istnieje. Wyobrażasz się, że ród alf rozmnażał się tylko ze sobą na wzajem? Nie chcieli zbrudzić swojej krwi dopuszczając do siebie inne wilki, to też zwykle brat zostawał partnerem siostry, a następnie mieli razem dzieci. Z jednej strony to całkiem zabawne, ale z drugiej trochę przykre. Jeśli któraś z alf ośmieliła się “spoufalać” z kimkolwiek należącym do naszego “plebsu” zostawała ona likwidowana. Możesz nazwać mnie egoistką, ale wręcz cieszyłam się, zostawiając za sobą to miejsce. Jedynym, co mi po nim zostało miało być moje imię. Miałam wówczas na imię “Biena”, co w sumie brzmiało podobnie do “Biedna”, nie uważasz? Jakiś czas wędrowałam samotnie, oswajając się powoli z prawem dżungli. “Zabijasz, albo giniesz” i te sprawy. W sumie, to i tak podobało mi się to bardziej, niźli prawo panujące w mojej starej watasze, o ile w ogóle była mowa o jakimś konkretnym prawie. Była tylko jedna zasada “Alfa ma zawsze rację”, to też chyba ciężko tu mówić o konstytucji, chociażby i na upartego. I w sumie, poznałam twojego ojca gdy byłam już w pełni zaznajomiona z zasadami przetrwania. Otóż, tego dnia dojrzałam dorodnego, soczystego cielaka jelenia. Wyobraź sobie, jaki to był soczysty kąsek na tak pustych terenach..”Oblizała się na samą myśl, zupełnie w taki sposób, jakby przed nią stał jeleń, nie natomiast syn którego nie widziała około pięciu lat. Może powinienem się bać?”Wybacz, rozmarzyłam się. Tak czy inaczej ja i twój ojciec zaczailiśmy się na to samo zwierze i wybrnęliśmy z ukrycia w tym samym czasie, równocześnie oboje dowiadując się o swoim istnieniu. Byłam wściekła, gdyż przez niego jeleń uciekł, Gizuo jednak był bardzo opanowany, a bynajmniej przez pierwsze pięć minut, gdy też na niego krzyczałam. Potem sam wrzasnął, że mam niezły tupet, i że on też był głodny, a do polowania miał takie samo prawo, jak i ja. Twój ojciec miał bardzo szczęśliwe życie, wiesz? Kiedy go poznałam był rozwydrzonym dupkiem, który myślał, że wszystko mu wolno. Bardzo przypominał mi wtedy moją dawną “rodzinę”, i szczerze nie mogłam na niego patrzeć, ani tym bardziej go słuchać. Znaczy, nie mogłabym, samotność jednak źle działa na wilki. Gizu od zawsze dostawał to, czego chciał, nie znosił sprzeciwu. Był oczkiem w głowie swoich rodziców, i często to wykorzystywał. Ci natomiast należeli do rodu wrogiemu temu, z którego pochodziłam. W sumie mało mnie to obchodziło, zasada jednak panowała tam podobna, basior miał zostać partnerem swojej siostry, kiedy ta dorośnie. Mimo wszystko nie mogłam się powstrzymać, aby nie ciągnąć z nim kłótni. Wyżyłam na tym idiocie całą swoją frustrację, panującą od ucieczki, a ten tylko się zaśmiał, wyobrażasz sobie? Później zapytał mnie, co jeszcze robię na jego terytorium, w końcu zasłaniam mu słońce. Pewnie się nie zdziwisz, jeśli powiem, iż go zaatakowałam? Rozłożyłam barana na łopatki..a ten, zamiast mnie przeprosić, lub okazać jakikolwiek szacunek, zapytał mnie o imię. Ze zdziwieniem przedstawiłam się wtedy jako Gertruda, nie chciałam bowiem przyjmować niczego powiązanego z dawnym życiem. Może Cię to rozbawi, jednak po tej walce ja i Gizuo zaczęliśmy się dogadywać. Przychodziłam od czasu do czasu w to miejsce i niemal zawsze go spotykałam. Z czasem zrobił się nawet trochę milszy! Ale najbardziej zdziwiło mnie, kiedy pewnego dnia przywitał mnie z prezentem. Wiesz, taki samolubny księciunio rzadko kiedy sprawia komukolwiek prezenty, a szczególnie nie komuś tak prymitywnemu, jak moja osoba. To jego słowa, nie moje, tyle, że zamiast samolubnego księciunia nazwał się czarującym dostojnikiem. Miałam czuć się zaszczycona, czy coś w tym stylu. Pewnie zastanawia Cię, co to był za prezent? Świeżo upolowane ciele, podobne do tego, które straciliśmy.”Wyszczerzyła zęby, a jej policzki przybrały lekko fioletowy kolor. Mówiła jednak dalej.”Było po prostu przepyszne! Tego też dnia twój ojciec oznajmił mi, iż jest we mnie zakochany, i ma zamiar w ciągu najbliższych nocy opuścić swoją byłą watahę, by nie musieć wiązać się ze swoją wciąż dorastającą siostrą. Powiedział też, że ta krzykliwa oferma strasznie go denerwuje. Szczęka mi opadła. Ale, mimo, że był takim palantem, ja również żywiłam do niego ciepłe uczucia. I tak zostaliśmy parą, a w kilka nocy później Gizu znalazł mnie na polanie nieopodal naszego stałego miejsca pobytu i wyznał, że opuścił swój dom. Oboje byliśmy wolni od wszelkich nakazów i zakazów. Robiliśmy co chcieliśmy i kiedy chcieliśmy, bez jakiejkolwiek odpowiedzialności. W końcu, odpowiadaliśmy jedynie za siebie na wzajem, a mimo wszystko sobą umieliśmy się zająć. Twój ojciec bardzo się zmienił, chociaż nigdy nie wyzbył się do końca samolubności. Pewnie przewraca się w grobie, gdy o tym mówię, ale pozwólmy sobie to pominąć.”Puściła mi oczko z dość ponurym wyrazem twarzy. Westchnąłem. Zaspojlerowała zakończenie w samym środku historii!”W końcu, z naszego związku powstałeś Ty, i to w dość szybkim czasie. No, ale mimo to nie było nam dane długo się tobą cieszyć, Victorze. Nasze watahy nigdy nie odpuściły nam ucieczki spoza ich terenu, jak się potem okazało, a nas było zbyt mało, aby się bronić. Pewnego dnia jeden ze szpiegów wytropił nas i powiadomił alfę. W końcu zaatakowali. Gizu wbiegł w środek ich szeregów i kazał mi uciekać, wraz z tobą, Vic. Mogę Cię tak nazywać, prawda?”Niepewnie skinąłem głową w odpowiedzi. Może źle ją oceniłem? Ale w końcu, ona również źle oceniła Res!”Gdyby Cię wtedy tam nie było, obydwóch nas zabiliby na miejscu, nigdy bowiem nie byłabym w stanie zostawić go z tym samego..”Jej głos drżał. Opowiadanie o tym nie mogło być dla niej łatwe, doskonale to rozumiałem. Chciałem ją jakoś wesprzeć ale z drugiej strony..nie widziałem jej tyle lat! Gdybym przeszedł koło niej, nawet bym jej nie rozpoznał. Czy naprawdę mogłem myśleć o niej, jak o matce?”Nie uciekłam daleko, Vic. Zostawiłam Cię w zaroślach uprzednio całego obtaczając w błocie, aby nie poznali twojego zapachu, po czym odbiegłam. Byłam pewna, że kiedyś mnie znajdą, a nie chciałam narażać Cię na niebezpieczeństwo. Nie widziałam też świata poza Gizu, a byłam wręcz pewna, że ten mój świat się zapadł. Ja..również walczyłam z przeszłością, Victorze. Bardzo łatwo przyszło jej, a raczej im mnie jednak pokonać. Poległam, podobnie jak twój ojciec, ale jednak nie do końca. Bo rozumiesz, moim żywiołem jest dusza. Można powiedzieć, że utknęłam na tym feralnym świecie na wieki. Kiedy umarłam, opuściłam swoje ciało i długo wędrowałam w postaci nie materialnym. Spędzałam dni i noce na ciągłym płaczu, mieszanym z poszukiwaniem ciebie. Żałowałam, że istniałam, wiesz? Potem trafiłam tam, pośród te wszystkie kwiaty i poczułam, że to jest moje miejsce. Co prawda, odkąd tutaj przybyłam raz wydawało się niezwykle żywe, raz natomiast martwe, ale tutaj moja dusza..zyskiwała na sile. To dlatego teraz mnie widzisz, Vic. Podczas twojej ostatniej wizyty miałam zbyt słabą duszę, aby jako w pełni widoczna postać opuścić to miejsce. Teraz jednak można powiedzieć, że mam nowe ciało. Dość przejrzyste, co nie?”
~*~

Wadera westchnęła głęboko.
-To chyba wszystko, wydaje mi się iż opowiedziałam na każde z twoich pytań.-Skinąłem powoli głową, patrząc na nią.-Wiem, że za prędko mi tego nie odpuścisz, ale żywię nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy, po tym obiedzie.-Odparła.-No, a teraz przynajmniej dane będzie mi zobaczyć, jaka jest ta twoja “partnerka”.-Ostatnie słowo wypowiedziała z lekkim obrzydzeniem. Ciekawiło mnie, co jej się tak bardzo nie podobało. Przechodząc przez teren watahy napotkałem Maennelise, która maiła właśnie swoją zmianę. Wadera dziwnie spojrzała na Gertrudę.
-Czego szukasz?-Warknęła, przyglądając jej się bacznie.
-Bez obaw. Jest ze mną, wpada na obiadek.-Zapewniłem ciepło.
-Proszę proszę..-Jasna wadera spojrzała na mnie wilkiem.-Nasz medyk jada obiadki z duszami.
-Oczywiście!-Uśmiechnąłem się, prezentując przy tym wszystkie moje ząbki.-W wolnym czasie prowadzę też dogłębne rozmowy z jeżami-pączkami szukającymi zaginionego lukru. Nie chcesz się kiedyś wybrać? Miejsce w pierwszym rzędzie, tylko bez siedzeń.
-Podziękuję.-Mruknęła sucho.-Niech wejdzie. Tylko aby nie narobiła problemów.
-Dzięki, nie narobi.-Spojrzałem bacznie na Gertrudę, szukając potwierdzenia w jej oczach. Na szczęście takowe odnalazłem. Ruszyliśmy w stronę mojego domu, a ja przez ten czas opowiadałem jej o tutejszych terenach.
-Kto w ogóle zarządza tym miejscem?-Zapytała z irytacją.
-Nasze alfy nazywają się Ashita, oraz Zuko. To naprawdę wspaniałe wilki, słowo daję!-Wolałem jej nie mówić, iż Ash kilka razy dla żartu obiecała mnie ugotować.
-Skoro tak mówisz..-Mruknęła bez przekonania. Pod naszymi nogami przebiegła grupka szczeniaków., Uśmiechnąłem się, przypominając tym samym, kiedy Tami, Mortem i Karo były tak małe.-Twoje córki..-Musiała pomyśleć o tym samym, gdyż niepewnie zaczęła temat.
-Są dorosłe.-Dokończyłem, przerywając je. Przytaknęła, a ja w oddali dojrzałem wadery kąpiące się.-Jesteśmy blisko.-Odparłem z uśmiechem. Res widząc nas spojrzała w stronę, po której jakieś czterdzieści metrów dalej znajdowała się nasza jaskinia, po czym powiedziała coś do naszych córek. Cała czwórka ruszyła w naszym kierunku.
-Mamo.-Powiedziałem, trochę spokojniej, gdy spotkaliśmy się w środku drogi.-To jest Tamara, Karo oraz Mortem.-Wskazałam kolejno na każdą z sióstr.-Kochane, to wasza babcia, Gertruda.
-Bardzo nam miło.-Uśmiechnęła się Tami.
-Taak, witamy.-Odparła przeciągle Mortem.
-Cze.-Mruknęła od niechcenia Karo.
-Witajcie, ja również cieszę się, że mogę was poznać-Wadera spojrzała krzywo po całej trójce. Ruszyłem w stronę Rene, aby ją uściskać, po czym szepnąłem jej na ucho.
-Jestem I winny przeprosiny, za ten cały zamęt, ale chciałem znać prawdę, a sam nigdy bym się nie odważył tam wrócić. Wiem, że mogłaś się poczuć lekko zszkowana. Cieszę się, że się zaangażowałaś, naprawdę. Przepraszam.-Po tych słowach polizałem ją w policzek i ruszyłem w stronę domu, wraz z czterema pozostałymi waderami.
<Renesmee? Masz troszku czytania za karę :*>

wtorek, 23 sierpnia 2016

Od Renesmee C.D. Victora

Byłam zachwycona widokiem który roztaczał się przed mną. Piękne kolorowe kwiat, malutkie źródełko, otwarta przestrzeń z widokiem na zachodzące słońce...Tylko dlaczego Victor był zdziwiony moim zachwytem? Wadera w oddali widząc nas ruszyła w naszym kierunku. Kolor jej futra przypominał niebo, a oczy, ciemne niczym noc dodawały jej powagi. Wyglądała mi bardzo poważną i wybredną osobę o wysokich standardach.
-O mamy towarzystwo!- zawołałam kiedy była bliżej
Vici mruknął coś pod nosem i niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. Czyżby znał ową wilczyce? Po jego nerwowych ruchach wyczułam że najchętniej by stąd odszedł. Udałam jednak że tego nie widzę. Nie można przecież całe życie siedzieć w domu i spacerować po okolicy...Tyle nowych miejsc czeka na nas. Wyszłam waderze na spotkanie. Mój partner od razu wyrównał kroku.
-Dzień dobry...- zaczęłam rozmowę z waderą
-Mamo...to jest Renesmee- przerwał mi Victor
A teraz proszę pauze bo będzie duże WHAT?! , mamo?! . Ja żem będę rozmawiać z teściową? To rodzice Vctora żyją? Na Razme! Czego ja jeszcze nie wiem o swoim partnerze? Oj, jak moje córki znajdą partnerów to wypytam o wszystko i opowiem dzieje rodu normalnie...A teraz wracając do...yyy...mamy? To czy ja nie powinnam się wykąpać, posprzątać dom i zrobić kolacje? Jeszcze indyka z pieca wyjąć i nakryć do stołu.... Nic z tego nie zrobiłam a goście już przyszli łehehe! Nie mogę płakać bo makijaż mi się rozmarze...Ok, ogarnijmy się. Wracamy do teściowej.
-Jest moją partnerką.- basior kontynuował rozmowę. Hi hi...ciekawe czy powie jej że jest już babcią...Biedaczek chyba nie miał z nią za dobrych relacji.- Mamy trzy córki...
-Victorze...- wadera pochyliła się nad nim z wściekłością i zaskoczeniem na twarzy- Czemu mówisz mi teraz o tym?! Akurat wybrałeś sobie taką partnerkę?! Nie było innych?!- wrzasnęła mu do ucha
-Ehemm...Miło panią poznać.- powiedziałam starając się ratować sytuacje, udałam że nie dosłyszałam jej krzyków. Odkąd zamieszkaliśmy razem na basiora krzyczeć mogłam tylko ja....-Przeszła pani pewnie długą drogę by tu dotrzeć może Victor zaprowadzi panią nad wspaniałe miejsce w naszej watasze, a ja przygotuje kolacje i zawołam córki? - i posprzątam w domu...pomyślałam.
-Och...Tak, chętnie. - wyprostowała się, jej twarz od razu spoważniała. Po chwili jednak posłała synowi wściekłe spojrzenie.
-Dobrze...to ja was zostawiam samych. -podniosłam głowę i odeszłam
Przemiła osoba...Wzeszłam za krzaki by nie widzieli jak biegnę do domu. Przecież partnerce Victora nie przystoi tak koślawo truchtać...

***parę minut później***

Wpadłam do domu córek. Były wszystkie, choć Karo właśnie wychodziła.
-Kochane, babcia przyjechała....będzie na wytwornej kolacji u mnie i u taty w domu. Trzeba wszystko przygotować! Pomożecie mi prawda?

********
Po godzinie go sprzątania, ratowanie potrawy Tami byłam brudna, zakurzona i padnięta. Jaskinia była wystrojona. Na stole stało mięso z jelenia przyprawione ziołami z dodatkiem owoców.
-Przyszedł czas na kąpiel -oznajmiłam radośnie
Wszystkie zanurzyłyśmy się w chłodnej wodzie. Po chwili pluskania trzeba było już wyjść i się szykować. Chyba z milion razy przeczesałam swoje włosy jak i córek. Wpięłam dzieciom kwiaty koło ucha. Sama zaś założyłam bransoletkę ze stokrotek. Zobaczyłam na horyzoncie zmęczonego Victora i starszą waderę która coś właśnie mu opowiadała. Rzuciłam okiem na wszystko...chyba jest dobrze.

<Vici? Wybacz że czekałeś prawie miesiąc....ale jak ładnie dom posprzątałam! Co to będzie...>

poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Od Karo c.d. Lelou

Byłam lekko oszołomiona, kiedy ponownie tej nocy zobaczyłam czarnego basiora, tym bardziej, że rzucił się na napastnika, nim zdążyłam mrugnąć. Ten jednak, po chwili turlania szybko odrzucił go w bok, co lekko mnie przestraszyło.
I tyle z braku osób postronnych.
Na szczęście basior po chwili podniósł się, co wprawiło mnie w ulgę. Dziwaczny stwór podbiegł do mnie i zaczął krzyczeć, niczym dziecko któremu zabrano lizaka. Jedno z jego słów jednak przykuło moją uwagę bardziej, niż kolczatka zaciśnięta na mojej łapie, która zdawała się z każdą chwilą uciskać trochę mocniej, jakbym była jej jedynym punktem zaczepienia.
Może nadzieją?
Miałam zamiar pokręcić głową, to tylko przedmiot przez który tracę krew, pewnie mi się wydaje.
Wracając, słowo, które postanowiło dać mi o sobie znać brzmiało “słyszy”. Dlaczego ktokolwiek miałby go słyszeć? Musiał być obłąkany. Nagle ze zdumieniem odkryłam, o co mogło mu chodzić. Nie zauważyłam nawet, gdy Lelou stanął przede mną i zaczął chłodnym tonem głosu mówić coś w kierunku zmutowanej małpy. Ale to przecież było nie możliwe. Znaczy..nie mogło mu chodzić o..
-Molly..?-Wydukałam, starając się zatuszować zdumienie. Nie, nie mogło chodzić o nią. Przecież ją wymyśliłam! Znaczy.. Wymyśliłam ją, prawda?
Szympans drgnął gwałtownie, a jego oczy zapłonęły jeszcze soczystszą czerwienią. Tak, chodziło mu o nią. A-ale dlaczego?
-Zrozumiałaś!-Powiedział, obłąkanym wręcz tonem. Chciałam cofnąć się o krok, ale nie mogłam. Miałam wrażenie, że płynąca krew stanowi mijający czas, którego było coraz mniej. Tylko.. nie wiedziałam dlaczego.-A teraz oddawaj ją! Należy do mnie!-Prychnęłam donośnie, słysząc to.
-Molly nie jest przedmiotem.-Wysyczałam, patrząc na Lelou. Musiał czuć się zagubiony w tej sytuacji. Ech, dlaczego cały czas wciągam go w tym podobne bagna? Chociaż..tym razem sam się pojawił, prawda? Nie wiedziałam, co myśleć. Aż tak głośno krzyknęłam? na tą myśl przeszyła mnie fala wstydu. Ale, jeśli tak było, to dlaczego tylko on się obudził? A może nie zdążył jeszcze zasnąć? Wróciłam myślami do Moll. Chciałam zapytać, czy znała tą istotę, z drugiej jednak strony wyjątkowo powiedzenie teraz czegokolwiek w jej kierunku wydawało mi się nie na miejscu. Ale..jeśli faktycznie chciałaby wrócić gdziekolwiek miałaby wrócić z tym mutantem, i być przez to szczęśliwa to..ech. Szybka decyzja, Karo.
Szybka decyzja.
Powiedział, że należy do niego. To już samo w sobie mi się nie podobało. Tyle, że ja go przecież nie znam! Może wcale nie jest taki zły..a może jest wariatem. Z drugiej strony, mi też nie daleko do wariatki. Nie wolno mi decydować za Moll. Za bardzo ją doceniałam,aby sprawić jej tą przykrość.
-Jednakowoż.-Mruknęłam cicho, po chwili przybierając stabilny ton głosu. Coraz ciężej było mi ignorować ból.-Jeśli Moll będzie chciała pójść razem z tobą i sprawi jej to szczęście, dam jej wolną łapę.-Miałam już wysyczeć, że jeśli ją skrzywdzi, pożałuje, ale ten nagle gwałtownie zbliżył się w naszym kierunku.
~Nigdzie się nie wybieram.-Zadeklarowała nagle towarzyszka ku mojej ogromnej uldze.
-Hej!-Warknął Lelou występując gwałtownie do przodu-Jeśli chcesz wydostać się stąd żywy, trzymaj dystans!-Niezrażone stworzenie przeszyło nas wzrokiem i zaśmiało się szyderczo.
-Jakież to naiwne.-Uśmiechnął się, a wszystkie jego kły drgały w tym uśmiechu z nagłego podniecenia. W tym momencie naprawdę nie chciałam oddawać Molly w jego łapska.-Myślisz, że masz jakiś wybór? Jeśli Molly nie odejdzie wraz ze mną, nie odejdzie z nikim! Pułapka na twojej nodze nie tylko blokuje twoje zdolności magiczne, ale też powoli wysysa twoją duszę, aż w końcu pozostanie tylko ona. A wtedy..
-Mam dość.-Wtrącił Lelou, patrząc gniewnie na parodię małpy.-Zabieraj tą swoją głupią zabawkę i wynoś się stąd, zanim sami Cię wyprowadzimy, małpiszonie!-Małpa z twarzą wilka miała już coś odpowiedzieć, gdy wilk znów przejął głos.-Na co czekasz?-Zwierz zatrząsł się, po czym zaszarżował, chcąc pozbyć się zawadzającego mu na drodzę basiora. Przez moment się przestraszyłam, towarzysz jednak nawet nie wiem kiedy przywołał swój dziób i rozciął nim odsłoniętą wtedy tętnicę. Z rany nie poleciała krew, stworzenie nie upadło, ono po prostu..zniknęło. No, nie całkowicie. Na ziemi pozostały jego oczy, nadal świecące szkarłatem.
<Lelou?>

niedziela, 21 sierpnia 2016

Od Lelou do Karo

Biegłem w stronę, z której ostatni raz słyszałem krzyk. Wypatrywałem innych wilków, które, zaniepokojone krzykiem, mogłyby wyjść z jaskiń, aby zobaczyć, co przerywa im sen. Wokół jednak panowały pustki, oprócz głuchych uderzeń i szmerów, jakie wydawały moje łapy przy kontakcie z podłożem i szeleszczącą trawą, nie słyszałem żadnych dźwięków, które mogłyby być oznaką dla nadchodzącej pomocy. No, chyba że gra świerszczy, ale jakoś wątpiłem w ich skuteczność przeciwko czemukolwiek większemu od borsuka, choćby stanęła teraz przede mną armia tych stawonogów, wyposażona w polerujące, błyszczące nowością miecze wielkości źdźbła trawy, które niemal przygniatałyby te malutkie insekty.
Nagle usłyszałem trzask, przypominający strzelenie z bicza. Głośny, dobiegający z pobliża... niedaleko jaskini rodziny Karo, jak odnotowałem. Warknąłem głośno, przyśpieszając. Jeśli ta wadera znowu się w coś wpakowała, przyznam jej jakąś nagrodę, ledwo wszystko się skończyło i zaraz coś zaczyna. Być może po prostu jakoś niefortunnie upadła... błagałem każdego patrona, aby nie było to nic poważnego, cały czas pokładałem nadzieję, że może chodzi o coś innego, kogoś, kto nie jest Karo ani Nami.
Nie, na pewno wszystko dobrze. Przecież teren watahy jest naprawdę spory, a nasze jaskinie leżą niemal w jego centrum, patrol graniczny, obrońcy i strażnicy nie pozwoliliby nikomu obcemu przejść, w końcu razem tworzą sporą grupę, tym bardziej, że czasem pomagają nam wojownicy. Zakląłem. Dzisiaj udało mi się jakoś dostać wolne na cały dzień, kiedy sporą część poprzedniej nocy patrolowałem obszar, ale przecież, jeśli ktoś posiada odpowiednie umiejętności, zawsze znajdzie jakieś wejście, prawda? Ufałem umiejętnościom moich kompanów z profesji, byliśmy dość zżyci i często współpracowaliśmy z patrolem i strażnikami, ale nie potrafiłem zahamować obaw rosnących we mnie jak drzewo, które ktoś podlał super-nawozem.
Skręciłem ostro, niemal poślizgując się na mokrej trawie. W rozpaczliwiej próbie odzyskania utraconej równowagi i poprzedniego tempa, zacząłem prędko przebierać łapami, jednak pokryte rosą źdźbła znacząco mi to utrudniały. dążyłem jeszcze zaobserwować dwie postacie stojące w oddali, ledwo widoczne w słabym, księżycowym blasku. Jedna z nich, drobniejsza, stała do mnie tyłem, natomiast druga, o zdecydowanie niewilczych kształtach, spojrzała na mnie złośliwe czerwonymi, żarzącymi się ślepiami, tak podobnymi do oczu Karo. Moją pierwszą myślą, była obawa, czy aby wadera nie zmieniła się w jakiegoś dziwnego stwora, natomiast drugą, czy ten zwierz nie zabrał jej gałek... Chociaż zaraz też odrzuciłem ten pomysł. Z rozpędem, nie całkiem naumyślnie, wpadłem na domniemanego wroga, przewalając go swoim ciężarem, spotęgowanym szybkością. Obaj potoczyliśmy się po śliskim podłożu kilka metrów dalej, a ja próbowałem wczepić pazury w jego twardą, chropowatą skórę, jednak te nie mogły znaleźć dogodnego punktu, w którym dałoby się je zanurzyć w poszukiwaniu ujścia dla ciepłej krwi.
W końcu się zatrzymaliśmy. Kłapnąłem szczęką tuż nad czaszką intruza, jednak ten okazał się zwinniejszy, niż mówiła to jego niezgrabna postura. Odtoczył się z prędkością błyskawicy w lewo i podniósł się, podbiegając kaczkowatym chodem w stronę Karo z rozjuszonym wyrazem pyska. Teraz mogłem już widzieć łebek wadery, gdzie, jak z ulgą odnotowałem, nadal umiejscowiona była para szkarłatnych ślepi.
- Oddawaj! Oddawaj!- skrzeczał. Jego sylwetka szympansa dosłownie drżała ze złości i podniecenia, jakby czekał na tą chwilę miesiącami, natomiast wilczy łeb mioteł się z nadmiaru emocji. Kimkolwiek by nie był ten potwór, wątpiłem w jego przyjazne zamiary.- Wiem, że mnie słyszy! Oddawaj ją, niech przychodzi! W tej chwili! Rozumiesz?!
- Mówiłam już- warknęła lodowatym tonem, który zdawał się zamrażać wszystko w pobliżu.- Nic ode mnie nie dostaniesz.
Podniosłem się z ziemi, prostując obolałe łapy. Powiodłem wzrokiem od Karo do...stój! Teraz, kiedy bliżej przyjrzałem się wilczycy, dostrzegłem coś zaciskającego się na jej przedniej kończynie. Pułapka na zwierzęta leśne, dzieło tych ludzi! Ruszyłem pędem w jej stronę, próbując wytworzyć mur pomiędzy nią, a napastnikiem.
- Cokolwiek ci podobno zabrała- warknąłem chłodno- w co wątpię, jest jej według wilczego prawa, małpo, tym bardziej, jeśli to wygrała, więc zmiataj stąd i zabieraj tą swoją pułapkę.
Potwór zachowywał się, jakby nawet nie usłyszał moich słów, jego całą uwagę pochłonęła postać Karo. O cokolwiek się upominał, musiało mieć sporą wartość, chociaż podejrzewałem, że mógł też po prostu stracić rozum. Po pierwsze, twierdził, że jego zguba jest osobą płci żeńskiej, która go słyszy.
Nagle drgnąłem, dochodząc do absurdalnych wniosków. Może wadera ma dzieli się swoim umysłem jeszcze z jakąś istotą? Łączyłoby to kilka faktów: po pierwsze, jej dziwne zachowanie, nieobecne spojrzenie od czasu do czasu i zdania wypowiadane bez związku z sytuacją. Co, jeśli kontaktuje się z nią telepatycznie? I właśnie o to coś upomina się szympans? Albo jeszcze coś innego: stworzenie albo duch, które widzi tylko ona? Pokręciłem stanowczo łbem. Coraz bardziej absurdalne domysły nic mi nie dadzą i jedynie rozproszą. Musze się skupić. I to w tej chwili.
- Wtargnąłeś na teren watahy- zacząłem ponownie.- I atakujesz jednego z jej członków, co daje nam i tak już przysługujące każdemu z wilków, pełne prawo do obrony, włącznie z zabiciem agresora- spojrzałem na Karo z szerokim uśmiechem, chociaż zżerał mnie niepokój, kiedy widziałem, że towarzyszce coraz trudniej jest złapać oddech.- Czyli nikt nas nie będzie winił, jeśli nieco go poturbujemy, prawda?
Zerknąłem na jej łapę. Krew powoli sączyła się i skapywała na ziemię, tworząc rozlewająca się z każdą chwilą na coraz większym obszarze, szkarłatną kałużę. Chciałem jak najprędzej uwolnić ją z tego, ale doskonale też wiedziałem, że wtedy ciecz zacznie wypływać o wiele większym strumieniem i nie wiadomo, czy zdoła otrzymać pomoc na czas, a ani ja, ani ona, nie mieliśmy zbyt dużego pojęcia o medycynie. Nie zmieniało to jednak faktu, iż pułapka, zacieśniająca się w ciele wadery tak długo, nie przyniesie zbyt dobrych skutków, co dawało nam tylko jedną możliwość - załatwić sprawę szybko.

< Karo? >

piątek, 19 sierpnia 2016

Od Karo c.d. Lelou

-Myślę, że sobie poradzę.-Powiedziałam, patrząc na basiora. Już i tak wystarczająco dużo się ze mną męczył, a byłam zdania, że bez problemu trafię do domu, poza tym byłam pewna, że chciał szybko wrócić do siostry. Ja natomiast chciałam szybko położyć się przed jaskinią, torując swoim cielskiem wejście do niej, jak to czasem mi się zdarzało.
~Chciałabyś. Bez problemu da się przez ciebie przejść.-Zauważyła Moll.
~Nie powiedziałam, że bym chciała.-Mruknęłam w odpowiedzi.
~Ale pomyślałaś!-Uparła się. Miałam ochotę wymownie przywrócić oczami. Zamiast tego jednak przesłałam prostą, krótką wiadomość do uszu tulpy.
~Nie.-Po czym zwróciłam się do basiora-Dobranoc.-Przez moment wydało mi się, że ten niezwykle długi dzień minął w kilka sekund, niczym poruszenie się liścia na lekkim wietrze, chociaż było to mało prawdopodobne, jeśli nie wcale. Ale przecież tak właśnie działają wspomnienia, minuty, chwile. Wydają się długie, a potem, nim się obejrzymy uciekają. Basior miał rację, trzeba by to powtórzyć, choć chyba ciężko będzie sprowokować kolej rzeczy, jaka się wydarzyła, do powrotu.
~Zwariowałaś!-Krzyknęła piskliwie moja towarzyszka, co sprawiło, że mało się nie skrzywiłam.
~Hej, hej, spokojnie, nie musisz wszystkiego brać dosłownie.-Powiedziałam, ruszając w swoją stronę, a kiedy mój pyszczek raczej zniknął z jego pola widzenia wywróciłam oczami, kierując ten gest w stronę Molly.
~Nie muszę, ale mogę, i chcę.-Odparła, przerywając tą dyskusję. Szłam przed siebie, koncentrując swoje zmysły na podejrzanej ciszy tej nocy. Nagle zdało mi się, że słyszę wołanie, a po chwili ciszy nadeszło kolejne.
~Żartujesz sobie ze mnie?-Parsknęłam w kierunku towarzyszki. Bardzo lubiła w dwojaki sposób psuć mi nerwów, a to udając, że jakaś kolejna postać pojawiła się w mojej głowie, a to próbując mnie przestraszyć. Oba te sposoby już dawno się jednak przereklamowały, bo tulpa zwykle w różnych sytuacjach bała się bardziej ode mnie i to do kwadratu. Czasem zastanawiało mnie, czy ktoś potrafi piszczeć głośniej od niej.
~Nie, skąd.-Odparła niewinnym głosikiem, na co ja prychnęłam, ruszając dalej w stronę jaskini i ignorując nawoływania.
~Przysięgam, że kiedyś zostanę kaskaderką i będę Cię straszyć dniami i nocami, celowo prawie się z czymś zderzając..-Wysyczałam groźbę, na co Moll zaśmiała się.
~Dobrze, dobrze, pogadamy, kiedy już zejdę na zawał a Ty będziesz musiała sobie poszukać nowego sumienia.-Jej głosik wydawał mi się teraz iście przesłodzony.
~Mówiłam Ci już, nie jesteś moim sumieniem!-Wywarczałam, coraz bardziej pragnąc się zdrzemnąć.
~Oj, wiem, wiem, schowaj pazurki..kici kici..-W tym momencie zapewne bym ją zwyzywała, albo postanowiła ignorować, kiedy nagle moim ciałem wstrząsnął nieoczekiwany ból w okolicach lewej przedniej łapy. Z mojego gardła wydobył się skowyt, nim jeszcze pomyślałam, aby go powstrzymać, dźwięk ten zbratał się z trzaskiem, jaki usłyszałam pod sobą. Błyskawicznie domyśliłam się, że na mojej nodze zacisnęła się metalowa szczęka, pułapka na leśne zwierzęta. Ale, co ona tutaj robiła?
~Przepraszam!-Jęknęła Molly~Rozproszyłam Cię i tego nie zauważyłaś..
~Tylko nie jęcz, to nie twoja wina, zresztą, zaraz będzie po krzyku.-Spróbowałam rozpuścić się w powietrzu, moim ciałem wstrząsnęła jednak fala bólu. Psia krew! Że niby nie mogę teraz użyć mocy?! Po chwili w mroku ujrzałam parę szkarłatnych ślepi, świecących podobnie, jak te moje, kiedy widziałam je w odbiciu jakiejś kałuży. Wyszczerzyłam ze złością kły, gotowa na wszystko. Tyle szczęścia, że byłam sama, jeśli cokolwiek się teraz wydarzy, nikt postronny nie ucierpi.
-Daruj sobie.-Usłyszałam charkot, cichy jednak niczym szept.-Za długo czekałem, abyś teraz zniszczyła mnie przy pomocy nędznych sztuczek. A teraz oddaj co moje!-Nie miałam pojęcia, o czym mroczna postać mówiła, nie podobało mi się to jednak.
-Nie mam niczego, co należy do ciebie, ale jeśli zbliżysz się choć o krok, to gwarantuję, że bez wahania odbiorę Ci życie.-Wysyczałam, pochylając się. Każdy jednak najmniejszy ruch zdawał się boleć niemiłosiernie, a i był bezowocny, bo i tak tkwiłam w miejscu. Super. Po chwili usłyszałam śmiech obcego, który zrobił kilka kroków w moim kierunku. Może i był to wilk, ale wcale takowego nie przypominał. Jego budowa ciała przypominała szympansa, któremu ktoś dokleił w paincie wilczy pysk, a potem uznał się za wielkiego artystę. Ciało postaci skute było różnymi bliznami, a samo w sobie zdawało się czymś ociekać..co do?
-Jak zamierzasz to zrobić, maleńka? Jesteś unieruchomiona, a twoje moce tutaj nie działają. Jeśli oddasz ją po dobroci nie zaboli, zrobię to szybko.-Parsknęłam głośnym śmiechem, który spowodował grymas na twarzy przeciwnika.
-Nie wiem, czego szukasz, ale po starciu ze mną znajdziesz co najwyżej kilka nowych blizn.-Uśmiechnęłam się kpiącą, zastanawiając, czy to co powiedziałam mnie nie zgubi. Chyba powinnam trzymać język za zębami, ale szczerze powiedziawszy nie mogłam sobie oszczędzić komentarzy.-No dalej obżartuchu, chodź i zabierz co twoje!-Zawołałam wręcz radośnie, bez problemu jednak można było wykryć sarkazm w moich słowach.-Chyba się nie boisz, co?-Uśmiechnęłam się słodko, próbując zabić go wzrokiem. Niestety, nadal był żywy, a co więcej ruszył ze złością w moim kierunku. Nie widząc innej opcji trzasnęłam go z całej siły ogonem, niczym biczem, w nadziei, że złamię mu szczękę.

<Lelou? ja sama nie wiem, co tam powyżej się właśnie stało xD>

Od Lelou do Karo

- No...nie wiem- zastanawiała się Karo.- Pewnie porządne wyrko. A ty?
Spojrzałem w ślepia wadery, pochylając łeb, aby móc dokładniej spojrzeć w jej oczy. Nie mogłem pohamować głośnego westchnienia, które wyrażało zarówno bezbrzeżne zdziwienie, jak i zmęczenie.
- Gwiazd- powiedziałem.- Jest noc spadających gwiazd, możesz poprosić, o co tylko pragniesz, a ty chcesz jakiegoś wyrka?!
- Sam mówiłeś, ''o co chcę''- odparła z satysfakcją.- W tym momencie, najbardziej marzy mi się właśnie wygodne posłanie, to chyba nic złego, nie?
Pokręciłem łbem z rezygnacją. I weź ty tu zrozum logikę samic! Większość bredzi o jakichś strojach, miłości czy wegetarianizmie, a teraz jeszcze wyrko...
Nagle przypomniałem sobie poprzednie pytanie towarzyszki. Wziąłem kolejny wdech, patrząc w nocne niebo. Kolejna srebrna smuga przecięła granatowy płaszcz, znikając na zawsze i niosąc ze sobą życzenia tysięcy istot. Może to właśnie dlatego tak prędko usuwają się z nieba, obciążone życzeniami tylu stworzeń, zostają bezlitośnie oderwane, aby już na zawsze rozpłynąć się gdzieś daleko, poza naszym polem widzenia?
- Mam dużo marzeń- wyznałem.- I niemal każdą gwiazdę proszę o coś innego. To zawsze daje mi poczucie, że nie jestem sam, mogę dzięki temu ciężej pracować, aby dopiąć celu. Ale teraz- na chwilę zamilkłem, wdychając czyste, chłodne powietrze o zapachu deszczu. Być może jutro czeka nas ulewa- to o to wyrko dla ciebie poprosiłem...
- Dziękuję- zażartowała.- Nie spodziewałam się.
- Od wcześniejszej zażyczyłem sobie natomiast, żeby Nami zaczęła jeść mięso- wyliczałem.- Ogółem, siostra zawsze mówiła, że nie powinienem żądać tyle od gwiazd, bo się jeszcze na mnie obrażą.
- Byłam pewna, że poprosisz o bezpieczeństwo dla twojej siostry.
Uśmiechnąłem się szeroko. Kiedy obserwowałem swoją pierwszą noc spadających gwiazd, rzeczywiście o tym myślałem, jednak coś zawsze mnie powstrzymywało.
- Nie ufam gwiazdom na tyle, żeby powierzyć im bezpieczeństwo Nami- odparłem z rozbawieniem.- To coś, co muszę jej zapewnić osobiście, bez żadnej pomocy. Jako jej brat i obrońca, przysiągłem na własną krew, że póki będę się nią opiekował, nie dopuszczę, żeby stała się jej krzywda i słowa zamierzam dotrzymać. No, zaraz naprawdę zaśniemy. Wracamy już, co ty na to?
Karo pokiwała łbem, udzielając mi milczącej zgody. Przyłożyłem skrzydła do ciała, opadając na ziemię w zawrotnym tempie, krzycząc przy tym coś na kształt "JUHUUU!". Wyhamowałem, kiedy już niemal dotykaliśmy nosami ziemi. Powróciłem do równoległej pozycji względem ziemi, wróciłem do wilczej formy i stanąłem naprzeciwko Karo.
- Dzięki za dzisiaj- powiedziałem z szerokim uśmiechem.- Koniecznie trzeba to kiedyś powtórzyć. Trafisz sama?
- Myślę, że sobie poradzę- na chwilę zapanowała cisza, a pyszczek wadery znowu przybrał ten dziwny, nieodgadniony wyraz. Miałem wrażenie, jakby z kimś wtedy rozmawiała albo całkowicie odlatywała, chociaż wolałem nie pytać.- Dobranoc.
Skinąłem lekko łbem, również pozdrawiając samicę. Odczekałem kilka chwil, aż sama się nie odwróci i zacznie iść, sam zaś zacząłem wracać, kiedy bezpiecznie przekroczyła próg groty. Szedłem powoli, stawiając łapy na wilgotnej trawie, czując chłodne powiewy wiatru. Bezszelestnie wszedłem do domu, gdzie już spała Nami. Odetchnąłem z niejaką ulgą, podchodząc do leżącej siostry. Słaby, księżycowy blask, rzucał mleczną poświatę na jej pyszczek. Bezpieczna. Zwróciłem się w stronę ściany i zwinąłem w kłębek, zwracając łeb w taki sposób, abym w każdej chwili mógł zobaczyć, co dzieje się z Nami. Przymknąłem leniwie powieki, przygotowując się do wędrówki w krainę snów, kiedy nagle ciszę nocy przeciął skowyt. Zerwałem się na równe łapy, wybiegając z jaskini...

< Karo? Wybacz, że takie trochę dziwne zakończenie, wena odmówiła zawarcia rozejmu >

czwartek, 18 sierpnia 2016

Od Nadeshiko do Steve'a

Na pomysł z hamakiem w życiu bym nie wpadła. Chyba nawet już wiedziałam co Steve miał zamiar zrobić. Mogło się udać. Byleby tylko nie spaść.
- Szkoda czasu - stwierdziłam i zaczęłam szukać jakiś odpowiednich gałęzi. Steve poszedł w drugą stronę.
Okazało się to trudniejsze niż myślałam. Jedne gałązki były za krótkie, inne zbyt cienkie, a inne znowu były za grube. Juz miałam się poddać, kiedy usłyszałam, że wilk mnie woła. Wróciłam więc na miejsce i zobaczyłam, że trzyma takie idealne. Skąd on to wytrzasnął?! Czyżby talent małego odkrywcy?
- O znalazłeś - stwierdziłam standardowo powstrzymując emocje - Teraz tylko...
Podeszłam i użyłam moich pasm, aby obwiązać konary. Wszystko było gotowe.
- Gotowa? - zapytał Steve, gdy już znalazłam się w cudacznym pojeździe
- Nigdy nie będę - stwierdziłam - Miejmy to za sobą
Basior rozłożył swoje ogromne skrzydła i nim się zorientowałam byliśmy już w powietrzu. Normalnie nie mam lęku wysokości, ale od samej szybkości wznoszenia lekko zakręciło mi się w głowie.
- Nie jestem za ciężka? - krzyknęłam do Steve'a próbując zająć czymś myśli

<<Steve?>>

środa, 17 sierpnia 2016

Od Karo c.d. Lelou

Mimo wcześniejszego protestu kiedy tylko znaleźliśmy się u góry poczułam lekką ulgę, sugerującą, że niedługo dostanę się do łóżeczka, znanego także jako chłodne podłoże mojej jaskini. Mimo to miałam ochotę pospracerować jeszcze parę minut, ale no cóż, nie można mieć wszystkiego. Jakby nie patrzeć tutaj na górze czułam się o wiele pewniej niż na dole. Wiecie, taka cisza i martwa atmosfera jest podejrzana, SZCZEGÓLNIE jak na las śmierci, oraz aurę pecha, jaki rozsiewam. Gdyby nie fakt, że w jakimś stopniu ufałam basiorowi (ciężko komuś nie ufać, kiedy kilka razy zetrzesz się w jego towarzystwie z wrogiem jednej nocy) pewnie miałabym wrażenie, że zaraz spadniemy. Przy moim żywiole łatwo jest sobie wyrobić paranoję która sugeruje, że każdy kto przebywa razem z tobą jest narażony na jakieś niebezpieczeństwo. Może to dlatego tak cenię sobie towarzystwo Molly?
~Bo się wzruszę.-Mruknęła sennie tulpa, a mnie zaczęło zastanawiać, czy aby po dwóch latach nie nauczyła się w końcu sarkazmu.
Sama się sobie dziwię, jednak poczułam się na tyle bezpiecznie, aby przysnąć na moment. Śpioch to nie cecha, śpioch to styl życia. Mój płytki jeszcze wtedy, gdyż trwający zaledwie kilka sekund sen nie opowiadał o niczym innym, jak o psach przebranych w kostium żelek, która stanowiły właściwie jedyny element, jaki zapamiętałam, co było równe z tym, że nie pamiętałam nawet, co też robiły. Ową wizję przerwało mi lekkie potrząśnięcie. Turbulencje? mruknęłam leniwie w odpowiedzi.
- Hej, hej, śpiochu! Kontaktujesz nadal czy odleciałaś mi?-”Czy.”-Pomyślałam, słysząc szept. Mimo, że był on pierwszą rzeczą, którą usłyszałam po wybudzeniu się z drzemki, zdawał się być bardzo przyjemny dla ucha.-Otwórz oczęta i pbrwu tę, n mi dzi noc jąc iaz-Polecenie wydawało się niezwykle trudne. Było mi taaak miło z zamkniętymi oczami. Właściwie, pierwsza część pierwszego zdania była jedynym, co usłyszałam dokładnie, reszta przeszła jak przez moją głowę jakby zasłonięta mgłą. Powoli rozchyliłam jedną powiekę, najpierw widząc jedynie rozmazane plamy. Kiedy otworzyłam drugie z oczu obraz granatowej plamki zaczął się wyostrzać a Ja dostrzegłam więcej szczegółów.-O! Kolejna!-”Co? Co kolejne?”-Mój kontakt z rzeczywistością, w której psy nie są ubrane w kolorowy cosplay stopu żelatyny, zaczynał powoli wracać. Bardzo powoli.-Zdążyłaś pomyśleć życzenie?
-Życzenie?-Zapytałam cicho, powoli się rozglądając. Dopiero teraz dostrzegłam świecący konkurs skoków urządzony przez gwiazdy.-Wow..-Wydukałam, wodząc wzrokiem dookoła, głowę jednak utrzymując w stałym punkcie.-Mówiłam, że marsjanie zaatakują!-Zawołałam po chwili, na co odpowiedział mi chichot basiora.
-Ale raczej nie spodziewałaś się, że zrobią to w tak widowiskowy sposób?-Zarzucił, trochę cichym głosem, jakby się bał, że przepędzi te wszystkie gwiazdy, kiedy powie coś za głośno.
-Ależ oczywiście..-Powiedziałam, kompletnie już wracając na ziemię..znaczy się, w powietrze!
-Więc? Jakie jest twoje życzenie?-Przekrzywiłam głowę, zastanawiając się chwilę.
-Nigdy nie wierzyłam w życzenia.-Mruknęłam w końcu, rezygnując. I tak nigdy się nie spełniały.
~Mówisz tak, bo nigdy nie marzysz!-Zauważyła Molly, na co Ja przewróciłam oczami.
~Nie chcę się przejechać.-Rzuciłam, po chwili usłyszałam prychnięcie tulpy.
~To się przejdź.-Oszczędziłam sobie dalszego komentowania.
-Zawsze warto spróbować.-Opowiedział Lelou. Westchnęłam cicho. Czy było warto? Warto było próbować wiele rzeczy, chociażby dla doświadczenia, ale daleko mi do marzycielki.
-No..nie wiem.-Powiedziałam, a następnie przyszła mi do głowy myśl. Była ona jednak bardziej żartem, niż faktycznym życzeniem.-Pewnie porządne, wygodne wyrko. A Ty? Masz jakieś?-zadarłam głowę w górę, aby lepiej widzieć basiora.
<Lelou?>

Od Lelou do Karo

- Ale mamooo! Ja nie chcę!- rzuciła wadera, zapierając się w miejscu.
Westchnąłem głośno. Naprawdę nie chciałem, żeby się przemęczała, chociaż rozumiałem też jej obawy. Las Śmierci nie był kurortem wypoczynkowym, ale w końcu znajdowaliśmy się niemal na jego obrzeżach - a przynajmniej tak wnioskowałem z długości naszego marszu. Marudny ton głosu Karo, zamiast mnie zirytować, co zapewne w normalnych okolicznościach by uczynił, gdyż nie cierpiałem wręcz narzekania, nieco mnie rozczulił. Postanowiłam naśladować ton głosu wadery. Zdecydowanie chciałem, aby odpoczęła, przynajmniej trochę. Do watahy przecież zdążymy zawsze dojść, prawda?
- Ale córciu!- odparłem jak najwyżej, niemal piszcząc.- Herbatka już czeka, a potem lulu, w twoim wieku musisz kłaść się bardzo wcześnie, rośniesz!
- Nie jestem śpiąca!- upierała się.- Zostawiłam rzeczy w jaskini i chcę szybko wrócić!
- Bo dam ci szlaban!- spróbowałem powiedzieć to ze śladem gniewu, ale w połączeniu z piskliwym głosem, zabrzmiało to, jakby ktoś nadepnął na gumową kaczuszkę.- Idziemy i koniec dyskusji albo zawołam Krwawą Waderę i cię tu zostawię, zobaczysz!
- Ależ śmiało- rzuciła Karo.
Westchnąłem, całkowicie zrezygnowany. Wszystkie wadery są takie uparte?!
- Z wami nie można po prostu dyskutować- mruknąłem, powracając do normalnego głosu.- Przecież od małego postoju nic się nie stanie.
- A jeśli przez to właśnie, świat zaatakują Marsjanie, którzy tylko czekali na chwilę, aż nasza czujność zostanie uśpiona?- gdybała, nie zważając uwagi na moje któreś z kolei westchnięcie wyrażające kapitulację.
- Tylko mi później nie marudź- ostrzegłem.
Skoncentrowałem energię, uwalniając pióra i zmieniając tylne kończyny w ptasie szpony w rekordowym wręcz tempie. Odbiłem się od ziemi, uderzając mocno skrzydłami i pochwyciłem Karo, wznosząc się w górę.
- Nawet nie próbuj się wyrywać, bo tym razem nie zamierzam cię łapać- mruknąłem.- Jeśli tak nie chcesz postoju, proszę bardzo, tak będzie i szybciej- nie wspomniałem, że w każdej chwili możemy spaść. Moja moc była bliska wyczerpania, ale liczyłem, że zdążymy jeszcze dotrzeć do terenu watahy.- Możesz teraz spać i chrapać ile chcesz, o ile tylko nie ogłuchnę.
- Nie prosiłam o podwózkę- burknęła.
- Raczej podlotkę- zasugerowałem.- Nie martw się, dobrze będzie. Chyba.
Teraz z kolei usłyszałem westchnienie Karo, ale poza tym, panowała między nami cisza. Księżyc wisiał wysoko na niebie, otoczony wianuszkiem gwiazd. Po kolei rozpoznawałem gwiazdozbiory. Smok, Kasjopeja, Cefeusz, Mały Wóz... Tej nocy, na granatowej kopule wyraźnie odznaczały się srebrne punkciki, dlatego bez przeszkód mogłem obserwować nawet te mało widoczne ciała niebieskie...
I właśnie wtedy, moją uwagę przykuł ruch. Trwający sekundę, może nawet mniej, ale i tak doskonale widoczny. Sytuacja powtórzyła się jeszcze kilka razy, dopóty nie zrozumiałem dokładniej, jakiegoż to rzadkiego zjawiska jestem świadkiem. Potrząsnąłem lekko Karo, a w odpowiedzi usłyszałem mruknięcie, które mogło wyrażać zarówno protest, jeśli nadal nie spała, jak i po prostu to, iż wadera zasnęła.
- Hej, hej, śpiochu!- szepnąłem.- Kontaktujesz nadal czy odleciałaś mi? Otwórz oczęta i poobserwuj trochę! Zapomniałem na śmierć, dzisiaj jest noc spadających gwiazd!- wyszczerzyłem kły w szerokim uśmiechu. Zawsze z niecierpliwością ich wypatrywałem i wzlatywałem w górę, nierzadko na całą noc albo przesiadałem na najwyższych koronach drzew, czasem zabierając ze sobą i Nami. Pierwszy raz towarzyszył mi ktoś inny, z kim, mimo krótkiego czasu, jaki się znaliśmy, umiałem wyrazić radość z powodu pięknego widoku.- O, kolejna! Zdążyłaś pomyśleć życzenie?

< Karo? >

Od Adidasa C.D. Annabell

Niechętnie otworzyłem oczy. Czułem się jak po ostrej imprezie na haju...Czyli że normalny piątek ze znajomymi i pobudka w sobotę...oraz dochodzenie do siebie w niedziele. Chyba nie ja jeden to znam. Dobraaa...a teraz gdzie ta impra się skończyła? A-Anuś śpi związana pnączami obok mnie...Grota, zielsko, ja i Annabell. To nie była impreza i to z pewnością. Chyba żem znów wpakował nas w kłopoty. Podskoczyłem słysząc kroki. Starałem się wyplątać ,jednak pnącza coraz mocniej ściskały moje ciało. Zaczęło brakować mi powietrza. Albo to rzeczywistość, albo przed snem przesadziłem z marychą...Każdy dźwięk stawianej łapy stawał się głośniejszy. I oto przed mną stanął brązowo zielony basior z dwoma krzakami na głowie , czyli à la rogi.
-Witaj mój drogi. Mam na imię Platon – przewróciłem oczami, postanowiłem nie przerywać rozmówcy. Zapewne był to jakiś psychopata- Możesz zwracać się do mnie tato. Od teraz będziesz moim synem i Lilji. Mojej partnerki.- usłyszałem w głowie : A nie mówiłem?!
-Ta...a nie przeszkadza ci mój rozmiar, tatusiu?- powiedziałem naciskając na ostatnie słowo
-Za chwile nie będzie. - uśmiechnął się szyderczo
Basior spróbował mi wcisnąć do pyska miksturę, na co zrobiłem unik. Ten jednak był szybszy i ponownie podjął próbę napojenia mnie z tej buteleczki. Tą razom udało mu się. Natychmiast zmalałem. Świat stał się ogrooomny, a basior niebezpiecznie wysoki. Wziąłem głęboki oddech...zawsze wyższe wilki mnie stresowały. Jako szczeniak nieraz dostawałem od nich lanie. Jest dobrze...coś wykombinuje...Nie! Nie jest dobrze, zawiodłem Ann! Dlaczego zawsze JA zawodzę?! Spuściłem łeb. Pnącza natychmiast się rozluźniły.
-Chodź ze mną, za chwilę poznasz swoją matkę- powiedział basior
I zaraz narobię wam kłopotów- dokończyłem w myślach. Do robienie bałaganu miałem wrodzony talent...Chwileczka...Jestem tym szkaradnym szczeniakiem co kiedyś.... jak ja muszę wyglądać! Za niedługo to się zmieni- uspokoiłem się. Z zamyślenia wyrwał mnie głos wadery.
-Witaj malutki, jak masz na imię?
-Adidas...- burknąłem- A masz jakieś zabawki?
Najlepsza metoda, to zepsuć coś cennego. Wadera zerknęła na mnie lekko zdziwiona. Czego oczekiwała? Jestem obrzydliwie uroczym szczeniorkiem.
-Mam...Chodź za mną.
Niepewnie ruszyłem za dziwną, zieloną waderą. Zaprowadziła mnie do jednego z pokoi w tym podziemnym labiryncie.
-To są moje pamiątki z podróży. Bądź ostrożny- powiedziała nerwowo, najwyraźniej przeczuła moje zamiary.
Zamerdałem niby niechcący ogonkiem i booom! Ni ma półki, ni ma pamiątek. Wszystko spadło z hukiem na ziemię a ja dodatkowo zdeptałem to. No, teraz to odwaliłem kawał bałaganu.
-Adidas!!!-krzykneła wkurzona
-Mamo, przepraszam, nie wkur***j się....-hi hi, przekleństwo zawsze działa
-Co ty powiedziałeś?! Idziesz ze mną do swojego pokoju i porozmawiamy na temat twojego zachowania!
Przewróciłem oczami. W dzieciństwie czasem mi brakowało tej matczynej opieki...Ale nie krzyku. Zaprowadziła mnie do sali z kilkoma kolorowymi kwiatami dywanem i dwoma łóżeczkami. No i jedną jedyną piłeczką z korzeni. To się nazywa 0 gwiazdkowy luksus...Lilija już otworzyła pysk by mnie ochrzanić gdy nagle ktoś wszedł do pokoju.
-Adidas?- usłyszałem piskliwy głosik
Gwałtownie się obróciłem. Przed mną stała Biało-czarna wiaderka mojego rozmiaru...no trochę mniejsza. Ona też została szczeniakiem...tyle że ona wyglądała lepiej niż ja- puszysta, biała kulka z różowym nosem... Nie bardzo wiedziałem co powiedzieć towarzyszce...i co zrobić. Wszyscy staliśmy w milczeniu.

<Anuś? Weny troszkę przybyło....>

Od Ashity do Steva

Rozmowa z Burzołowcą była dość...dziwna, mimo że konwersowało nam się miło, chociaż w niecodzienny sposób. Przysiadłam na jego ogromnym pysku, mając trudne do wytłumaczenia wrażenie, że dzięki temu wytworzyła się między nami jakaś więź, jakby z jego głowy wypływały myśli, przechodząc od moich łap przez całe ciało, aż do mózgu, dzięki czemu słowa stwora odbijały się echem bezpośrednio w mym umyśle. Jego głos był donośny, ale zarazem łagodny, słowa wymawiał powoli, zważając na każdą literkę. Miałam wrażenie, iż zatapiam się w jego myślach, do których dał mi dostęp: całe wieki doświadczeń, zgromadzone w wielkim umyśle, wspomnienia płynące powoli i kolejne zdania naszych rozmów - wszystko to powinno całkowicie przytłoczyć każdego, ale dodawało otuchy, otulało jak ciepłą pierzyną. Imię Burzołowcy było pierwszą rzeczą, jaką mi wyjawił - "Azgor", co w dawnym języku miało oznaczać "Obrońca", stało się to też adekwatne do jego roli rycerza Suny.
Miałam też okazję do zobaczenia, iż ta z pozoru powolna masa, w razie potrzeby, może się poruszać dosłownie z prędkością światła. Kiedy tylko Steve wpadł do wody, nasz przewodnik bez wahania wykonał ostry zwrot, nurkując w dół. Ja ledwo zdążyłam otworzyć pyszczek, mając w planach głośny krzyk, już-już mając przed oczami wizję, jak ogromne cielsko Burzołowcy sprawia, że cała woda występuje z koryta, rozlewając się po bokach, a sam łeb Azgora ryje w ziemi, a razem z nim, cała moja osoba, pogrzebana kilkanaście metrów pod mułem, w którym nie będzie już ani kropli cieczy, tylko wijące się w poszukiwaniu życiodajnej rzeki rybki...
Jednak, o dziwo, tuż przed przejrzystą taflą, wyhamowaliśmy w taki sposób, iż smocze chrapy tylko lekko zakłóciły dotąd gładką powierzchnię. Azgor zdawał się przez chwilę dokładnie studiować widok, a w następnej chwili kłapnął szczęką z oszałamiającą szybkością po czy, jak gdyby nigdy nic, ponownie wzniósł się w górę.
"Mam twojego przyjaciela" oznajmił tylko, chociaż tym razem, jego myśli były nieco bardziej ożywione, najwyraźniej ucieszył się perspektywą posiłku. Nie tracąc ani chwili dłużej, ostrożnie zaczęłam iść po pokrytym łuskami łbie, ostrożnie pochylając łeb, kiedy stanęłam na wielkim nosie. Chwilkę obserwowałam paszczę, wypełnioną mnóstwem rybek, zanim nie dostrzegłam białego basiora. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Nazywa się Azgor- oznajmiłam z entuzjazmem, wskazując na stwora.- To jak, wychodzisz czy jednak chcesz nakarmić naszego kochanego przewodnika?
Wilk rzucił mi rozbawione spojrzenie, chociaż nie ruszał się jeszcze przez jakąś minutę. W sumie, nic dziwnego, zapewne był oszołomiony, dopiero co wpadł do wody i zaraz został też wyłowiony przez wielkiego, białego Burzołowcę, nie ma co narzekać na brak wrażeń. Zaraz jednak się podniósł i zaczął iść, ślizgając się na rybich zwłokach i co niektórych żywych sztukach, które rozpaczliwie uderzały o biały jęzor ich konsumenta.
- Dasz radę wyjść?- zapytałam, odsuwając się. Steve stanął na dwóch tylnych łapach, przednimi chwytając się jednej ze szpar między łuskami, po czym jakoś wspiął się na górę, dumnie stając tuż przede mną. Szeroko wyszczerzyłam kły, po czym zaczęłam iść z powrotem do tyłu. Ogromne, jasne oczy Azgora patrzyły na nas z wyraźną ulgą. Zwierzę zamknęło paszczę, najwyraźniej przeżuwając zdobyty pokarm, a ja ruszyłam na dawne miejsce, ciągnąc za sobą basiora. Zamknęłam oczy, czując na pyszczku chłodne podmuchy wiatru, mierzwiące moją sierść.
- Dziękuję. I smacznego- rzuciłam do Azgora. Stwór przekazał mojemu przyjacielowi te same informacje o sobie, co mi i przez chwilę lecieliśmy w milczeniu.
- Dlaczego jesteś wierny Sunie?- zapytałam w końcu.- Jestem pewna, że każdy świat z chęcią przyjąłby twój gatunek, a ty tak uparcie chcesz ją bronić. Masz jakiś szczególny powód?
"Zadajesz pytania, na które znasz odpowiedź"- odparł sennie- "Ona jest moim Stworzycielem, moją Panią i Królową, Matką. Przygarnęła mnie, kiedy cały mój gatunek niemal wymarł podczas wojen w innych światach, ja jestem jednym z ostatnich. Zawdzięczam jej wszystko, a ten świat ma wszystko, co do szczęścia potrzebne, a może i znacznie więcej. Jest doskonały."
Pokiwałam łbem, lekko się uśmiechając, po czym trąciłam lekko Steva.
- A ty co taki milczący?- rzuciłam wesoło.- Nie chcesz się też o coś zapytać? To być może jedyna taka okazja do rozmowy z Burzołowcą!
"Nie wiem, jak mam potraktować to stwierdzenie, bo optymistycznie nie zabrzmiało..."
- Wybacz- przeprosiłam, śmiejąc się.- Nie to miałam na myśli. Po prostu uważam, że istnieje małe prawdopodobieństwo ponownego trafienia do tego świata, więc...
Spojrzałam ponownie na basiora, nadal milczącego.
- Naprawdę nie masz nic do powiedzenia?- drążyłam.- Daj spokój, zaczynam czuć się jak jakaś gaduła!
Burzołowca skwitował to głośnym westchnięciem, po czym dodał, iż za kilkanaście minut będziemy na miejscu.

< Steve? Wybacz, że jakieś takie nijakie, wena postanowiła zrobić sobie wakacje >

Od Victora do ktosia

Dzisiejszy dzień nie owocował w niczym godnym uwagi, oprócz okropnego gorąca. Nawet ukryty w cieniu swojej jaskini, wraz z Ren, miałem wrażenie, że smażę się wraz z kotletami na grillu, a że nie byłem jakoś bardzo tłusty, wrażenie to potęgowało faktem, iż czasem czułem, jakby i cała moja biologia wewnętrzna była na bieżąco podsmażana. Partnerka natomiast zdawała się przyjmować owy ukrop z pokorą, jakby w ogóle jej nie przeszkadzał. Nie rozumiałem, jak mogła być tak spokojna! Siedzieliśmy cały dzień w domu.
W. Domu.
Jasny gwint! Początkowo chodziłem od jednego końca jaskini do drugiego, starając się czymkolwiek zająć łapy, ale w końcu z kapitulacją położyłem się obok Reniś, patrząc jak wadera wcina miękkie pozostałości upolowanego jeszcze nad ranem, białego zająca. Znaczy się, póki nie zagłębiła w nim swoich kłów był biały. Kły właściwie też były do tego momentu białe.
-Mała odmiana dobrze ci zrobi.-Powiedziała, przechylając zaplamiony krwią swojego posiłku pyszczek w moją stronę. Jej błyszczące niebieskie oczy wydawały się niezwykle ciepłe, co na ten moment dawało mi powód do zastanawiania się, czy nie wybuchnąć przypadkiem teatralnym śmiechem. Bogowie, dajcie mi tu Karo, albo Annabell niech ktoś oziębi tę letnią atmosferę! Ani jednak córka, ani pani generał nie pojawiły się przez następne kilka sekund. Westchnąłem ciężko, delikatnie wspierając głowę na tułowiu Res.
-Jak na razie mała odmiana sprawia, że dostaję cieplarnianego pierdolca..-Mruknąłem zrezygnowany, na co wadera zaśmiała się uroczo. Niektórzy twierdzą, że uczucia przemijają po jakimś czasie. Mogłem temu bezwarunkowo zaprzeczyć, przez cały ten czas nadal pałałem słabością, do chociażby szczegółów wyglądu, czy charakteru mojej partnerki.
-Skoro tak mówisz.-Odpowiedziała, a ja przez chwilę zastanawiałem się, czy z mimiki mojego pyska nie wyczytała właśnie moich myśli, po chwili jednak przypomniałem sobie, co żem powiedział.-A może coś przekąsisz?-Rzuciła, na co ja pokręciłem przecząco głową, po chwili obserwując, jak pyszczek ukochanej ponownie zanika w ciele zwierzęcia. Był to ostatni widok, jaki dostrzegłem, nim zasnąłem.

~*~

Kiedy się obudziłem było już trochę chłodniej, był bowiem wieczór. Jaskinia była pusta, co w ogóle mnie nie zdziwiło. Renesmee pewnie poszła zaczerpnąć kąpieli, lub coś w tym stylu, doskonale wiedziałem, że nie wysiedziałaby całego tego czasu w domu, mimo stoickiego spokoju, jaki w porównaniu ze mną okazywała. Natychmiast zerwałem się z miejsca, odzyskując pełny pasek życiowej energii oraz many, po czym energicznie ruszyłem w stronę wyjścia, z zachwytem rozkoszując się każdą chwilą kojącego chłodu. Cóż, ruszyłem to bardzo dobre słowo, gdyż na moment zatrzymał mnie widok kulejącej sylwetki, zmierzającej w stronę mojej jaskini. Bez wahania ruszyłem w tamtym kierunku.

<Ktoś, coś, jakoś?>

Od Karo c.d. Lelou

Lekko zdziwił mnie sposób, w jaki basior opowiadał o swojej siostrze, z drugiej jednak strony, było to na swój sposób urocze. Oczywiście, w pewnych granicach, w innych zaś lekko odpychające. Chodzi mi o to, że sama w życiu nie umiałabym z podobną czułością kogo kolwiek opisać, a jedna, średniej długości wypowiedź basiora wystarczyła mi, aby stwierdzić, że bardzo kocha swoją siostrę. Ba! Wystarczyłoby mi pół wypowiedzi, ot co. Mimo tego, nie mogłam się zgodzić ze stwierdzeniem, że wadery były kruche niczym szkło, z prostego powodu: Gdybyśmy faktycznie były tak delikatne każda wataha składałaby się z praktycznie samych basiorów, jeśli faktycznie powiedzieć, że rzucamy się bez pomyślunku. Znaczy..hmm..nie mogę powiedzieć, że tego nie robię, ale nie jest to zdecydowanie cecha wyłącznie wader. W końcu jesteśmy drapieżnikami, prawda? Doskonale rozumiałam, że Lelou martwił się iż ktoś mógłby wykorzystać Nami, ale gdy to powiedział zabrzmiało zbyt przesadnie. W końcu nikt nie rzuca się od razu w czyjeś ramiona, istnieją granice wyznaczane przez zaufanie, które powoli się zacierają. No, ale w sumie to nie mój interes. Chrząkniecie basiora wyrwało mnie z rozmyśleń, których nawet nie byłam w stanie wypowiedzieć na głos, gdyż zaraz po wydaniu owego dźwięku odezwał się.
-Wybacz, trochę się rozgadałem, a pewnie jesteś zmęczona, to był ciężki dzień. Jeśli chcesz, możemy zrobić postój, w pobliżu raczej nie ma żadnych potworów, przynajmniej na razie.-Westchnęłam lekko, przyglądając mu się w mroku, po czym stanowczo oznajmiłam.
-Przeżyję.-Basior jednak przysiadł w miejscu, jakbym powiedziała zupełnie coś innego.-Co?
-Sama mówiłaś, że jesteś śpiąca, myślę więc, że taka przerwa by się przydała.-Przewróciłam oczami, nadal patrząc na ciemną sylwetkę basiora, otoczoną ponadto mrokiem nocy, wspomaganym przez cienie drzew tego martwego miejsca. Meh, to zupełnie jak ta historia o czerwonej wiosce, z czerwoną ulicą, z czerwonym domkiem, wyposażonym w czerwone meble, w którym mieszkał czerwony człowiek, jego czerwona żona, czerwone dzieci oraz czerwony pies, tyle, że w wersji czarnej, w której czerwień może stanowić jedynie krew przelaną w tym głuchym na wrzaski miejscu. Nie wiedzieć czemu taki klimat mi się podobał, naprawdę. Wydawał się być tajemniczą odbitką koszmarów, jakie pojawiały się za szczeniaka, zarazem jednak przyciągał swoim mrokiem. Piękny, ale i niebezpieczny, jak wiele małych, uroczych zwierzątek.
-Taka przerwa tylko sprawi, że stracimy na moment czujność, poza tym możemy stać się bardziej senni..-Mruknęłam w odpowiedzi, przeciągając się. Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale postój jedynie spowalnia moją pracę. Wolę na raz iść do celu, aby do niego dotrzeć jak najszybciej i w tym wypadku wyłożyć się wygodnie w jaskini. Z drugiej strony bardzo przyjemnie podróżowało mi się wraz z Lelou,a przez bardzo przyjemnie mam na myśli to, że basiora jeszcze nie zraziło moje zachowanie, to po a, a po b, że był po prostu dobrym kompanem podróży, z którym dało się normalnie porozmawiać.
-Masz moją gwarancję, że obudzę Cię jak tylko usłyszę, że chrapiesz.-Basior zaśmiał się krótko. Widać było, że nie zdążył poznać części mojej natury, za którą odpowiadał żywioł, czyli tej kociej, a jak wiadomo, koty kochaaają spać.
-Ach, tak?-Rzuciłam lekceważąca, przechylając przy tym głowę.-W takim wypadku życzę Ci powodzenia w starciu z moim stalowym snem.-Zadeklarowałam, upierając się przy swoim.
-Jeszcze zobaczymy.-Uśmiechnął się, klepiąc ogonem miejsce obok siebie.-Chodź i nie marudź!
-Ale mamooo, Ja nie chcę!-Powiedziałam, przybierając kapryśny ton głosu w pewnego rodzaju parodii. Naprawdę nie widziało mi się rozkładanie się na środku lasu.
<Lelou? Przepraszam, że takie nijakie D;>"

wtorek, 16 sierpnia 2016

Od Lelou do Karo

Z lekkim uśmiechem wysłuchiwałem opowieści Karo o jej rodzeństwie. Szczególnie spodobało mi się porównanie ich wszystkich do Ying-Yang, w sumie, podzielałem jej zdanie, nawet nie wyobrażałem sobie życia bez mojej kochanej siostrzyczki.
- Przepraszam, trochę się rozgadałam- mruknęła w końcu wadera, odwracając wzrok. Przez ułamek sekundy, chciałem zachęcić ją do kontynuowania opowieści, ale równocześnie stwierdziłem, że może się na mnie zdenerwować. Zapewne przesadzałem, jednak, szczerze mówiąc, zawsze czułem się lekko skrępowany podczas rozmów z innymi wilkami, bałem się, że palnę coś nie tak, zanudzę albo wkroczę na niebezpieczny grunt. No i poza tym, następne zdanie skutecznie uniemożliwiło mi dalsze wypytywanie.- To może teraz ty opowiesz mi coś o swojej siostrze?
Przekrzywiłem łeb, zastanawiając się, od czego by tu zacząć, by w miarę przybliżyć sylwetkę rodzeństwa, a zarazem zbytnio nie zamienić opisu w wykład długi jak rzeka i nudny jak flaki z olejem, chociaż uważałem także, że o Nami mogę opowiadać godzinami. Inni jednak skutecznie uświadomili mi, że czasem należy nieco ograniczyć zapędy. Wziąłem głęboki wdech.
- No cóż, zacznę od tego, że jest starsza ode mnie o kilka minut, ale i tak traktuję ją jak młodszą siostrzyczkę- z mojego gardła wydobył się cichy chichot.- Jest naprawdę urocza i kochana, muszę was kiedyś poznać ze sobą. Nie lubi jeść mięsa, straszna z niej chudzina, ale nie tknie porządnego posiłku za nic w świecie, tylko jakieś jagody, maliny, trawa i tak dalej. Niedawno zaczęła więcej biegać, ale uważam, że nie powinna tak się męczyć, zanim nie zacznie porządnie jeść. Wiesz, jest bardzo delikatna i nie chcę, aby stała jej się krzywda, to dla mnie najukochańsza istotka we Wszechświecie i nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało, ale zawsze o to się kłócimy- zdałem sobie sprawę, że mówię praktycznie na jednym oddechu, ale kiedy już się rozgadałem, nie byłem w stanie przestać.- Ona uważa, że przesadzam tym chronieniem jej, ale przecież wszędzie jest pełno niebezpieczeństw, a Nami nie da się przetłumaczyć, że przecież może stać jej się krzywda- postanowiłem nie wspominać o tajemniczym głosie i znamieniu, które często przypominały mi o obowiązku i chwilach, kiedy siostra była w tarapatach.- Ale ogółem, jest milutka dla każdego, aż do przesady, a przecież jeśli zaufa jakiemuś basiorowi z niecnymi zamiarami, to jak to się skończy?! Przystawiają się do niej, a ona jeszcze się na mnie obraża, gdy ją bronię i daję tym zarozumialcom nauczkę, żeby trzymali się z daleka od mojej siostry. Dawno temu postanowiłem, że tylko jeśli ktoś mnie pokona i udowodni, że zajmie się lepiej Nami, to nie połamię mu wszystkich kości, ale i tak świerzbi mnie, kiedy tylko jakiś... delikwent z nią rozmawia. Są stanowczo za niedelikatni w stosunku do wader, one z kolei są przecież kruche, trzeba na nie chuchać jak na szkło, bo jeśli popełni się najmniejszy błąd, stłuką się na tysiąc kawałeczków. Mają wrażenie, że dadzą sobie radę z najcięższymi zadaniami, rzucają się bez pomyślunku i nie chcą ratunku, a ja się cholernie martwię, że coś się stanie i...
Nagle zdałem sobie sprawę, co takiego powiedziałem. Odwróciłem gwałtownie łeb w drugą stronę, chociaż, podobnie jak z przodu, drzewa tworzyły ledwo widoczne punkty. Kilkusekundowa cisza wydawała mi się teraz wiekami milczenia, a każda kolejna ciągnęła się w nieskończoność. Chrząknąłem, lekko zakłopotany.
- Wybacz, trochę się rozgadałem, a pewnie jesteś zmęczona, to był ciężki dzień. Jeśli chcesz, możemy zrobić postój, w pobliżu raczej nie ma żadnych potworów, przynajmniej na razie.

< Karo? >

Od Tamary C.D. Vindict'a

Parsknęłam śmiechem. Myśl utopienia tego sztywniaka mogła go rozruszać i wydać się zabawna ale zrezygnowałam. Nie znałam na tyle dobrze basiora by przewidzieć co zrobi.
-Na takie coś trzeba sobie zasłużyć...-powiedziałam z jeszcze większym śmiechem- Co ostatnio złego zrobiłeś?
Powiedziałam tworząc łapą fale w kierunku basiora. A ta ochlapała go w momencie gdy chciał coś powiedzieć. Miła, kochana ja. Mnie to normalnie do piekła zesłać i wyprzytulać. Nawet gdy chcę być miła zawsze kogoś wkurze. Zaczynam rozumieć Karo.
~ A co ja mam powiedzieć? Utknęłam z tobą na dobre...- odezwał się mój naszyjnik (czyt. mój mózg)
~Nareszcie coś mówisz...maiłaś chyba focha ostatnio co? - odpowiedziałam w myślach
~Ja niby czemu? - udała zaskoczoną- Chciałam tylko zmusić twój rozumek do pracy.
Już nie odpowiedziałam opiekunce. Basior najprawdopodobniej coś powiedział a ja się wyłączyłam. Już słyszę ten wkurzony głos „ Jak zwykle śpisz”...O dziwo medalion się nie odezwał. I nawet mi ulżyło z tego powodu.
-Przepraszam, co mówiłeś? Zamyśliłam się.-odpowiedziałam lekko zdenerwowana.
Nigdy nie mogłam stłumić tego przejęcia w głosie . Od chwili gdy poznałam Eso nigdy o niej nikomu nie mówiłam. Po dziś boje się że inni uznają mnie za wariatkę. Życie...

<Vins?>

Od Renesmee C.D. Yuko

-Śmierć- odpowiedział niski głos
Czyli że w krzakach czeka miły dowcipniś...albo i nie miły. Dobra...ten głos i żart pasuje do...przed moimi oczami przeleciała ogromna lista wilków. Wader jak i basiorów. Nie zatrzymała się na nikim znanym. Albo istota krzakowa zmieniła głos, albo jej nie znam. Zerknęłam jeszcze raz w strone rośliny po czym pochyliłam się znów pijąc wodę. Trzy...dwa...jeden...-odliczyłam w myślach-I go! Z impetem rzuciłam się w stronę nijakiej „śmierci”. Usłyszałam głuchy krzyk. I po chwili wylądowałam na wilku.
-Witaj śmierci- krzyknęłam podnosząc się
Potrząsam głową. Tej osoby akurat bym się nie spodziewała.
-Yuko!- wytrzeszczyłam oczy, gdyś księżyc rzucił trochę światła na jej pysk.
-A któżby inny?!
-A co ty robisz w środku NOCY ?!- zadałam jakże głupie pytanie, przepraszam bardzo a co to mnie niby ma interesować?! Może wadera porostu spaceruje?

<Yuko? Miałam problem cokolwiek napisać, wybacz>

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Od Steva cd Nadeshiko

-Może i mam.- Wzruszyłem ramionami. - Tylko nie wiem co będzie w praktyce...
Wszedłeś pod cień pobliskiego drzewa i zadarłem łeb.
-Słuchaj...- okrążyłem drzewo w poszukiwaniu odpowiednich gałęzi.-Masz może liny?
Wadera spojrzała na mnie dziwnie.
- Ale..do czego ci lina?
- Mój plan uwzględnia hamak, a bez lin gałęzi nijak nie połączę. Konary są dość długie, ale problem byłby z obcinaniem. Ale urwać też je moż...
- Mam coś w tym guście.- Nadeshiko mruknęła z uśmiechem.
Spojrzałem na nią, wyrwany z rozmyślań. Przed waderą wiła się jedna z tych wstęg, które wcześniej widziałem przy jej łapach. Tyle że ta była dwa razy dłuższa i tyle samo szersza. Najlepiej mogła się rozszerzyć centralnie na środku. Wyglądała jak hamak. To BYŁ hamak.
Przystanąłem na chwilę, zmarszczyłem brwi. Otworzyłem pysk, ale nie powiedziałem ani słowa. Wciągnąłem tylko powietrze.
- Okej!- Odparłem po chwili.- Mamy hamak.
Plan był prosty. Z moimi skrzydłami poniosę dodatkowego wilka, wystarczy tylko że złapię za rogi wstęgi, jak Nadeshiko będzie w środku. Widziałem to kiedyś u bocianów. Problem był w tym że bobasy w workach zawsze spadały na ziemię przed lądowaniem. Ale cóż, przecież to tylko dzieci.
(Nadeshiko? )

Od Steva do Ashity

-Dobra, nie ma sprawy...czekaj czekaj, zagadać? Do niego?!
Patrzyłem zdziwiony to na Ashitę, to na potwora.
Nawet nie wpadłbym na to, że ten stwór może do nas zagadać. Nie byłem nawet do końca pewny czy on w ogóle nas zauważył, czy tylko wykonuje polecenia Suny. Ale jeśli tylko burzołowca byłby dość rozmowny...to mogło się nawet udać.
Jeśli przedtem tylko nie zostaniemy pożarci.
- Jasne, że do niego! Albo chociaż spróbujmy. - Wadera wzbiła się wyżej i poleciała w stronę lądu.
Lecieliśmy mocno z tyłu, więc od łba stwora dzieliła nas spora odległość. No dobra...zgodziłem się. I poleciałem za Ashitą.
Przeleciałem pod pierzastym, orlim ogonem i między tylnymi nogami. Każde uderzenie skrzydeł powodował ruch powietrza pod brzuchem burzołowcy, a ja musiałem za każdym razem łapać równowagę. Naste z kolei uderzenie zepchnęło mnie na tylną, prawą nogę. Krzyknąłem, ale gdy poczułem, że w coś uderzyłem, uspokoiłem struny głosowe. Wszystko się trzęsło, ruszyło i sapało, a ja chciałem jak najszybciej znaleźć się w powietrzu. Zdezorientowany zrobiłem krok, stoczyłem się po błonie pławnej, jak po zjeżdżalni. Nie otworzyłem skrzydeł na czas, byłem zbyt oszołomiony by określić gdzie jest góra i dół. Wypadłem poza krawędź błony i nie oszczędzając gardła wpadłem do morza.
Pod powierzchnią było jakoś dziwnie cicho. Opadałem powoli, nie mogąc otworzyć oczu. Sól pod powieką to nienajlepsze uczucie, a nawet w pysku czułem jak okropnie słona jest woda. Nie wiedziałem w którą stronę płynąć, widziałem tylko ciemność. Spanikowałem i chcąc nie chcąc otworzyłem w końcu oczy.
Piekący ból, to poczułem na pewno. Potem światło pode mną, żółto-niebieskie rybki przemykające między moimi łapami. Cała ławica, szczerze powiedziawszy. Zasłaniająca większość widoku na niebo. Potem nagły huk pod wodą, ucieczka rybek w ciemność. Sam chciałem uciec razem z nimi.
Byle by nie zostawać sam pośrodku pustego morza, ale zesztywniały mi mięśnie, nie wiedziałem jak uciekać.
Usłyszałem sum fal, grawitacja znowu przycisnęła mnie do ziemi, a woda gdzieś zniknęła.
Razem ze światem.
Leżałem w paszczy burzołowcy, razem z tysiącem czerwonych ryb, które wyłowił z morza. Podskakiwały i taplały się w ostatnich kałużach wody, jakie znajdą w życiu.
Może to był pewnego rodzaju ratunek...albo ktoś znowu pomylił mnie z jedzeniem.
Paszcza otworzyła się, a zza górnego rzędu zębów wyjrzała Ashita, roześmiana jak nigdy dotąd.
- Nazywa się Azgor. - Powiedziała i gestem zasugerowała, żebym może wyszedł z jego pyska.

(Ash? Dyplomację zostawiam tobie ;3 )

Od Nadeshiko do Steva

Podeszłam trochę bliżej i spojrzałam w dół. Każdy malutki kroczek mógł skończyć się skręcona łapą, i to przy dobrej okazji. to było świetne miejsce, żeby skręcić nawet kark! Zerknęłam trochę zazdrośnie na skrzydła Steve'a. O ileż życie mogłoby być prostsze, gdybym je miała.
Gdybym przybrała moją drugą postać, dałabym radę. Nie chciałam jednak tego robić. Stając się tą drugą mną, mogłam łatwo stracić panowanie nad sobą. Aż strach pomyśleć, co wtedy mogłabym zrobić Steve'owi, który był naprawdę sympatyczny. Niesamowite uczucie, przepływającej, potężnej mocy, sprawiało, że czasem chce się zniszczyć wszystko i wszystkich na swojej drodze. To była postać bitewna, na trudnych przeciwników, nie do zabawy.
Pokręciłam przecząco głową na jego pytanie.
- Czy nie ma innej drogi? - spytałam, ale widziałam, że wilk juz kręci przecząco głową.
- Nie ma innej, tutaj wszystko co chwilę się zmienia, jeśli zawrócimy, to może minąć sporo czasu, aż trafimy na odpowiednią ścieżkę. - odparł
- Na dole są drzewa. W ostateczności mogę skoczyć - powiedziałam - Jeśli szczęście mi dopisze i będę miała w pobliżu jakąś porządna gałąź, będę mogła złapać ją moimi Pasmami. Wtedy nie spadnę, a zawisnę.
Szkoda tylko, że nie dało się stąd zobaczyć, czy taka gałąź w ogóle tam jest. Szansa, że znajdzie się odpowiednia były niewielka. Na myśl o tym po plecach przeszły mi ciarki.
- Chyba, że masz jakiś lepszy pomysł - powiedziałam do Steve'a

<<Steve?>>

Od Karo c.d. Lelou

Przez moment, kiedy basior nagle urwał pomyślałam, że poruszyłam niewłaściwy temat. Szkoda, bardzo lubiłam słuchać, gdy ktoś opowiadał o czymś, co lubi. Zaraz jednak zaczął opowiadać dalej, teraz już nie tylko o kolekcjonerstwie. Hmm, może wspomnienie o tej kryjówce go speszyło?
-Rozumiem.-Mruknęłam, aby dać mu sygnał, że słucham. Nie chciałam, aby jeszcze przerywał. w tym momencie jednak temat uległ zmianie.
-Taa-Potwierdził, jednak bez większego przekonania. Mimo wszystko byłam zadowolona, że udało mi się go trochę rozgadać. Rzadko kiedy ktokolwiek spoza rodziny chciał ze mną mówić o czymkolwiek, chociażby o pogodzie. Właściwie, to sama jestem sobie winna, nie, żeby bardzo mi to przeszkadzało. Taka miła odmiana po prostu robi przyjemność.-A w sumie, to masz dwie siostry... Tamarę i Mortem, racja?-Trochę zdziwiło mnie, kiedy o tym wspomniał. Dostrzegłam uśmiech na jego pyszczku, zapewne spotkał kiedyś którąś z nich. Raczej Tamarę, Mortem rzadko bywała jakoś specjalnie kontaktowa. Przytaknęłam, a gdy to zrobiłam nastała kilku sekundowa cisza.-Może opowiesz mi coś o swoich siostrach?
-To znaczy?-Zdziwiłam się. Nie do końca wiedziałam, co mogłabym opowiadać.
- No, jakie są, czy dobre masz z nimi kontakty, czy bardzo się różnicie, co robicie razem...takie tam ogółem, jeśli chcesz, oczywiście.-Zamilkłam na moment, po czym skinęłam głową. Właściwie, to czemu nie, mogłam opowiedzieć coś o moich siostrach. Właściwie, były to najbliższe mi osoby w watasze, mimo tego, że zachowywałyśmy się wobec siebie różnie.
-Zacznijmy od tego, że mieszkamy razem, to też trudno by nie mieć dobrych kontaktów, chociaż na pierwszy rzut oka ciężko byłoby stwierdzić, że jesteśmy spokrewnione. Z naszej trójki praktycznie tylko Tami w ogóle przypomina z wyglądu rodziców. Wiesz, kiedyś się nawet z Mortem zastanawiałyśmy, czy nie jesteśmy adoptowane. Do teraz się czasem kłócimy, która z nas, jeśli już, to taki żart między nami, a przynajmniej ja to tak odbieram.-Przez moment pomyślałam, że basior przewróci oczami, lub coś tym podobnego, ten jednak dalej słuchał. Jakby nie patrzeć, historia z byciem adoptowanym była bardzo dziecinna.-Właściwie wygląd oddaje to, jak jest naprawdę, różnimy się prawie wszystkim, często się kłócimy, czasem dość głośno, ale w sumie to nie wyobrażam sobie bycia jedynaczką, lub mieszkania samej. To trochę jak z Ying-Yang.-Zdziwiłam się, kiedy te słowa wypłynęły z mojego pyszczka, po czym miałam wrażenie, że robię się czerwona, co raczej było mało możliwe.-Przepraszam, trochę się rozgadałam.-Mruknęłam speszona. Po chwili jednak powróciłam do swojej poprzedniej postawy.-To może teraz Ty opowiesz mi coś o swojej siostrze?-Zapytałam, chcąc jak najszybciej zmienić temat. W sumie, nie wiele było mi wiadome o Nanami.
<Lelou?>
Szablon
NewMooni
SOTT