Jeszcze nigdy nie śledziłem nikogo z taką ostrożnością.
Co prawda , zdarzało mi się od czasu do czasu kogoś obserwować, ale
tylko z czystej ciekawości. Kim był? Co robił na naszej ziemi? Te
pytania dręczyły mnie za każdym razem gdy tylko spotykałem kogoś
nieznajomego na swojej drodze.
Tyle, że tamte wilki wydawały się beztroskie, nie martwiące się
zagrożeniami, które czaiły się a krzakach. Z nimi było aż nazbyt łatwo.
Nawet nie starali się wsłuchać w odgłos własnych kroków. Wtedy
przynajmniej wiedzieliby o ich cichrzej kopi, prawie idealnie
wpasowującej się w narzucony przez nich samych rytm. Byli otępieni
pięknem, jakim lsiło Stardust Forest.
Z tą wilczycą było inaczej. Była czujna, nadstawiała uszu na każdy szelest i co jakiś czas przystawała, obserwując otoczenie.
Musiałem się dopasować do jej chaotycznego rytmu, co było nowym
doznaniem. Stawiała wysoko poprzeczkę, co - powedzmy sobie wprost -
nakręcało mój spragniony adrenaliny możdżek.
Krok za krokiem, szelest uschłych liści pod stopami wilczycy, jej cichy oddech, przeciągliwe westchnięcie.
Stanęła.
Zamknęła oczy.
Cisza.
I nagle jakaś tajemnicza siła wyciągnęła mnie spomiędzy krzewów.
To było nagłe, szybkie i mocne. Jedno szarpnięcie za cztery łapy w
zupełności wystarczyło by wylądować praktycznie pod nosem wadery.
A ona z kamienną twarzą obejrzała się na mnie skulonego i zdezorientowanego. Nic nie powiedziała.
Musiałem przerwać tą przytłaczającą ciszę.
Nie wiedziałem co się ze mną stało i jak do tego doszło. Jednak po
spokoju wilczycy mogłem bez problemu wywnioskować, że to jej sprawka.
Żandego zaskoczenia czy zmieszania mą osobą. Nic. Tylko stoicki spokój.
I jakby oczekiwanie na wyjaśnienia z mojej strony.
Zanim się zorientowałem tajemnicza siła zniknęła. Miałem z powrotem
wolne łapy, a wadera nie musiała czekać długo na moją interwencję.
Stanąłem na czterech nogach, nadal nie spuszczając oczu z nieznajomej.
Może to i zbytnia ostrożność, ale ja wolałem być przygotowany na nagłe
ruchy.
Futro wilczycy było kremowo-białe, z czarnymi przebarwieniami. Była
lekko niższa, przez co musiała patrzeć na mnie, lekko zadzierając nos.
I zwracać ku światłu ogromne, fioletowe oczy, które lśniły w słońcu jakby były zrobione ze szkła.
Ale nie tylko oczy miały fioletowawą barwę. Cała aura wilczycy miała fiołkowy odcień. Tak samo jak magia wokół niej.
Można ją było poczuć nawet nie będąc wyczulonym na tego typu energię.
Magia była silnie związana z waderą i towarzyszyła jej na każdym kroku.
Dosłownie i w przenośni.
Do kostek nieznajomej były przywozane pojedyncze nitki zrobione z
czystej magii. Niektóre białe inne czarne, ale wszystkie wiły się i
rozpływały w powietrzu.
Nagle dotarło do mnie, że gapię się trochę dłużej niż powinienem.
Zatrzepotałem delikatnie skrzydłami i złożyłem je z powrotem. Szukałem
języka w gębie.
- Em...wybacz.- Tylko to mogłem z siebie wykrzesać. Nieotrzebnie ją śledziłem. Trochę więcej wiary w innych,Steve...
- Niby za co?- Wilczyca uniosła jedną brew.
- Za ten cały cyrk w krzakach.- Westchnąłem i uśmiechnąłem się łagodnie.
Starałem się rozluźnić i przestawić na z tego całego rozkojarzenia na
bardziej swobodny ton głosu. A co - przynam bez bicia - wychodzi mi
niezwykle prosto. Robiłem to zbyt często by teraz czuć jakąkolwiek
blokadę słowną.
- Steven jestem. - Dodałem i kiwnalem powoli głową, co miało robić za ukłon.- Ale możesz mi mówić Steve, jak wszyscy zresztą.
(Nadeshiko?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz