wtorek, 29 listopada 2016

Od Vincenta do Ikki'ego

Byłem zaintrygowany. Czy to zbieg okoliczności, iż natrafiliśmy na krwawy trop zaraz po tym jak nimfy wyszeptały Ikki’emu polecenie by odszukał szkarłatną jaskinię? Co jeśli rzeczony szkarłat okaże się krwią tajemniczego zwierzęcia, a ono samo teraz leży ranne, samotne?
Wraz z towarzyszem kroczyłyśmy tropem dziwnych śladów, mieszaniny łap i kopyt, jak trafnie zauważył Ikki. W powietrzu unosił się zapach posoki. Wiatr zapędzał do mych nozdrzy subtelne drobiny innych woni, nikły jednak one pod naporem metalicznych akcentów krwi. Nie podoba mi się to. Czułem w kościach, iż lada moment postawieni zostaniemy przed czymś, co nie koniecznie miało być beztroskim poszukiwaniem przygód.
-Wiesz, dokąd zmierzamy? – usłyszałem za sobą Ikki’ego.
Spojrzałem na basiora. Wilk nieustannie rozglądał się i węszył, lecz w jego oczach widziałem niepewność. Nie potrafił ocenić, z czym mamy do czynienia. Ja również. I właśnie ten fakt wzmagał w nas czujność.
-Wiem. – odparłem, zwalniając nieco kroku. Ślady, stawiane teraz nierówno i ciężko prowadziły wydeptaną ścieżką, kierującą tylko w jedno miejsce. – Spiczaste Góry.
Ikki się zatrzymał.
-Góry?
-Yhym. – mruknąłem, wskazując wpadającą w mrok nocy ścieżkę. – Te ślady wyraźnie tam prowadzą. Są to bardzo strome masywy, wysokie, zamieszkiwane przez różne kreatury. Nawet smoki.
-Smoki.
Odwróciłem się przodem do towarzysza. Nie wyglądał na zachwyconego perspektywą wspinaczki po górskich ścianach, pokrytych śniegiem i targanych porywistymi wichrami. Dodatkowo dochodziła kwestia tego, co możemy tam zastać. Szkarłatna jaskinia, krew nieznanego stwora, podejrzane ślady. Możemy trafić albo na ranne stworzenie, albo krwiożerczą bestię, która właśnie spożywa posiłek.
-Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciał iść. – powiedziałem spokojnie. – Bogowie jedni wiedzą, co tam spotkamy. Ja, jako wojownik muszę sprawdzić wszystko, co może potencjalnie stwarzać zagrożenie dla innych członków watahy. Od ciebie nie mogę tego wymagać, Ikki.
Zwróciłem się w stronę lasu. Ponad iglastymi drzewami widniały w mroku śnieżyste szczyty gór.

<Ikki? Nic nie szkodzi, jestem cierpliwy ;3 A, i wybacz, że tak krótko piszę, zwykle wychodzi to dłużej xd>

niedziela, 27 listopada 2016

Od Karo c.d. Lelou

-Ano.-Wydukałam, odpowiadając na któreś z pytań, chociaż nie byłam do końca pewna co do jego treści, ani tego, czy zostało w ogóle zadane. Przymrużyłam oczy, walcząc z napierającym na nie światłem słonecznym, po chwili jednak odwróciłam głowę w stronę basiora. Otworzyłam szerzej oczy, patrząc na Lelou. Co on tu robi i..gdzie jesteśmy? Woda, piasek, wo-woda. Litore Somina?
Nagle, zupełnie jak pękająca bańka mydlana, powróciło do mnie z hukiem wspomnienia poprzedniego dnia, a w głównej mierze Asriel. Dopiero po kilku sekundach powróciło również wspomnienie wieczornego spaceru, oraz nauki Lelou o gwiazdozbiorach.
Kolejna noc poza watahą? Ups. Moja rodzina chyba zacznie się do tego przyzwyczajać.
Chłód jesiennego morskiego powietrza swobodnie przechodził po moim ciele.
-A tobie jak się spało?-Zapytałam, orientując się, że wpatruję się w Lelou jak głupia od dobrych trzydziestu sekund.
-W porządku.-Uśmiechnął się lekko, chyba już rozluźniając. Nie ciężko była zauważyć, że w chwili zadania mi owego nie do końca zrozumiałego dla mnie pytania był lekko spięty. Dopiero teraz uderzyło mnie, dlaczego tak zareagował. Potraktowałam go niczym poduszkę! Choliwka..
-Przepraszam.-Wyrzuciłam, lekko zaskoczona, acz bardziej zawstydzona całą sytuacją, która trwała dobre kilka godzin! Sama nie wiem, czy bardziej zawstydzało mnie moje senne zachowanie, które lubiło się wymykać spod kontroli, czy fakt, że spało mi się naprawdę dobrze. Pamiętałam, że w swoim śnie przechodziłam po polu z bardzo wysoką, acz miękką trawą. Delikatnie łaskotała ona moją skórę, napawając dziwnym ciepłem. To było tylko tyle, acz bardzo miło wspominałam owy sen.
-Aj tam, nie masz za co.-Głos basiora wydał się lekko napięty, na pewno był on pośpieszny. Lelou wstał, rozsypując przy tym trochę piasku.-Chyba powinniśmy już iść, prawda? Będą się o nas martwić.-Skinęłam głową, również się podnosząc. Przez chwilę przeszła przeze mnie myśl, że jego rodzina faktycznie mogła się martwić. Moi byli przyzwyczajeni, że znikałam, ale nie byłam pewna, czy Lelou zdarzały się takie dłuższe wypady. Wiedziałam, że lubi sobie polatać, fakt, ale czy coś poza tym?
Mało prawdopodobne, pomyślałam. Mówił mi kiedyś, że chciałby odlecieć daleko, nie zważając na nic, ale nie wspominał, aby próbował. Ja próbowałam, od dziecka wymykałam się w jak najodleglejsze tereny od swojego domostwa.
-Taak, chodźmy. Wypadałoby coś zjeść.-Powiedziałam, ruszając przed siebie.
-Faktycznie, zjadłbym konia z kopytami.-Basior uśmiechnął się szeroko.
-To by było ciężkostrawne.-Mruknęłam, a towarzysz zaśmiał się cicho. Również się uśmiechnęłam, a nawet zaśmiałam cicho, spoglądając na naznaczający się piaszczysty teren. Gdyby nie było tak zimno, może skusiłabym się na kąpiel, wiedziałam jednak, że Lelou mógłby mieć ale w tej kwestii.

<Lelou? ^^>

Od Lelou do Karo

Położyłem łeb na łapach, czując, jak łaskocze mnie sierść Karo. W pierwszej chwili, zdziwiłem się bliskością wadery: rzadko kiedy doświadczałem takiej bliskości z kimkolwiek, ale z całą pewnością nie zaliczało się to do mało przyjemnych uczuć: przeciwnie, czułem gdzieś w okolicach żołądka miłe ciepło, dotyk wilczycy uspokajał mnie - miałem świadomość, że  wszystko u niej w porządku i że jest bezpieczna.
- Więc... dobranoc- wydusiłem z siebie po dłuższej chwili, uznając, że warto coś powiedzieć, a nie zachowywać się jak słup soli.
- Dobranoc, Lelou- ziewnęła, układając się wygodnie.
Przez chwilę obserwowałem spokojny, jednostajny oddech wadery, zanim i mnie nie zmorzył sen. Automatycznie przysunąłem się nieco bliżej Karo, zamykając powieki. Byłem wykończony, ale równocześnie - pobudzony, nadal czując we krwi resztki adrenaliny, jednak szum morza i oddech przyjaciółki ukołysały mnie do snu niemal natychmiast. Jak przez mgłę, myślałem jeszcze o naszej pozycji: ulokowaliśmy się niemal na środku plaży, robiąc z siebie cel doskonały, na przykład dla takich wygłodniałych harpii. Z drugiej strony, to Litore Somina: znana w okolicy jako jedna z najbezpieczniejszych krain. Będzie dobrze, na pewno. W razie czego, przecież się obudzę, prawda?
*ranek*
Ziewnąłem szeroko, usiłując ustalić, gdzie jestem. Pod łapami widziałem tysiące złotych ziarenek, a w oddali coś miło szumiało. Było mi niesamowicie ciepło i wygodnie, szczególnie przy torsie, gdzie też powędrował mój wzrok. W pierwszej chwili, nie rozpoznałem kłębka czarnej sierści, który leżał zwinięty tuż obok mnie. A więc Karo wciąż spała.
Powoli do mojego wciąż na wpół-śpiącego mózgu docierało więcej faktów. Litore Somina, odpoczynek, gwiazdy, Asriel, syreny. Karo.
Przez moment zastanawiałem się, czy nie warto by aby obudzić wadery. Spojrzałem na niebo: słońce wisiało już zaskakująco wysoko, najwyraźniej pokonawszy całkiem imponującą część swojej codziennej wędrówki. Musiałem strasznie długo spać. Z drugiej strony, wilczyca musiała odbudować zdecydowanie więcej sił, tym bardziej, że zraniona łapa wciąż jej dokuczała. Złożyłem ponownie łeb na łapy, tym razem nieco go przekręcając, aby mieć nieco lepszy widok na śpiącą przyjaciółkę. Spokojnie leżała, co jakiś czar poruszając się nieco gwałtowniej. Ciekawe, czy coś jej się śni... Zamyśliłem się na chwilę, usiłując sobie przypomnieć, jakie to mnie marzenia nawiedziły podczas wcześniejszego snu, z zaskoczeniem jednak odkryłem, iż nic nie pamiętam, co zdarzało mi się dość rzadko. Zazwyczaj pamiętałem przynajmniej jakiś mały szczegół, zdanie czy drobne zdarzenia.
Nagle zauważyłem, jak wadera otwiera oczy. Gwałtownie odsunąłem się, zdając sobie sprawę, jak mała odległość nas dzieliła.
- Obudziłaś się- zauważyłem, nieco poddenerwowany.- Jak się czujesz? Dobrze się spało, tak w ogóle?

< Karo? >

Od Lii do Victora

Te durne Winegry. Nie da się ich zabić. Można je unicestwić na pewien czas ale nie zabić. Popatrzyłam na Victora i Toshiro po czym mruknęłam.
- Chodźcie za mną.
- A gdzie ? - spytał Victor
- Zobaczysz. - mruknęłam i mówiąc to wzbiłam się w powietrze. Starałam się nie przyspieszać lotu by Toshiro i Victor mogli mnie dogonić. Zwykle w takich sytuacjach leciałam około 300 km na sekundę, ale cóż zrobić. Po chwili doleciałam do miejsca którego zmierzałam. Usiadłam na najniższej gałęzi leszczyny i poczekałam na znajomych... jeśli mogę się tak wyrazić.
- Po co nas tu przywlekłaś? - spytał Toshiro na co przewróciłam oczami i zleciałam na ziemię po czym podeszłam do paproci.
Ściągnęłam mech z ziemi po chyba zaczęłam kopać aż się dokopałam. Trafiłam na coś zimnego i zaczęłam wyciągać wszystko z .... mojego skarbca. Były tam różne rzeczy. Medaliony, opaski, jakieś materiały, łańcuszki, kamienie szlachetne... mam bzika na punkcie błyskotek. W końcu wyciągnęłam rzecz zawiniętą w chustę.
- Co to? - zdziwił się Victor.
- Mam pytanie. Który z was umie strzelać z łuku? - spytałam rozwijając szmatę. W środku był srebrny łyk wielkości..... prawie na wilka i zestaw strzał.
- Ja.... nie. - mruknął Toshiro patrząc jak osłupiały na strzały.- Z czego one są.....
- Nie dotykaj! - wrzasnęłam patrząc jak basior wysuwa łapę.
- Czemu?
- To taki rodzaj żelaza który roztapia się w 30 stopniach czyli już w łapach wilka a chyba nie chcesz mieć zastygniętego żelaza między łapami?
- No nie... - mruknął.
- A ty umiesz? - spytałam Victora. Basior przytaknął.
- Dobra. To został sztylet i kusza
- Masz sztylet? - spytał zdziwiony Victor. - I kuszę?
- Gromadzę sobie rzeczy. - mruknęłam.
- Dobra. A możesz powiedzieć po co Ci te rzeczy?
- Skoro była jedna winegra i zapuściła się aż tutaj czyli ponad 500 km od mojej dziedzicznej watahy to znaczy, ze ma kolegów. A są ich całe krainy więc... no cóż.
- Mogą tutaj przyjść?
- Bardzo prawdopodobne. - powiedziałam i wyciągnęłam sztylet oraz drewniany flet i czarny rzemień.
- Toshiro.... masz broń prawda?
- No... sztylet.
- To dobrze. - to mówiąc zawiązałam sobie rzemień na łapie i wyszeptałam zaklęcie i sztylet wraz z fletem zmieniły się w dwa małe piórka które przywiązałam do rzemyka. Dobrze wiedziałam kogo to sprawa. Nikt nie wiedział o mojej podróży oprócz jednej osoby. Tylko ona mogła na mnie nasłać winegry. Nie chcę by kolejna wataha została zrównana.

< Victor? Toshiro? Odpisze ktosik? >

sobota, 26 listopada 2016

Od Ikki'ego c.d. Vincenta

Spojrzałem na kałużę krwi, znajdującą się u łap Vincenta. Była spora, więc albo zwierzę się wykrwawiało, albo było naprawdę wielkie. Jestem przychylny tej drugiej opcji, gdyż nigdzie nie widać śladów ciągnięcia truchła ani szkarłatnych strug, jedynie nierówne odciski o ledwo czerwonej barwie. Czyli nasz dalszy trop?
- Odsuń się. Pokaż to. - Przysunąłem się do cieczy. Zanurzyłem w niej koniuszek języka i starałem sobie przypomnieć wszystko co już wiem o tropieniu. Smak, barwa, ciepło... - Bardzo świeży ślad. Nie może tu być dłużej niż godzinę. Zwierzyna musi być blisko. - Połknąłem te kilka kropel krwi i odsunąłem. Zacząłem się rozglądać na boki i w przód, dopiero po dobrej chwili orientując się, iż Vincent patrzy na mnie nie rozumiejącym wzrokiem.
- Skąd Ty to wiesz? - Zapytał zdziwiony. Rozbawił mnie trochę jego wyraz twarzy, więc usiadłem naprzeciw niego i wskazałem kałużę.
- Krew jest ciepła, i do tego nie zakrzepła. A tamte ślady także wyglądają na świeże - Wskazałem lewą łapą odciski ni to kopyt ni to łap. Zbliżyłem się do tego i przyjrzałem tropowi - Nie rozpoznaję tego. Żadne znane mi zwierze nie ma takich nóg. - Vincent zamyślił się i zaczął węszyć. Nadstawiłem uszu i nasłuchiwałem, ale nie dotarł do mnie żaden szelest.
- Idziemy dalej? - Zapytał Vinc, wracając do normalnej postawy. Przytaknąłem i podążyłem tropem, w stronę nie znanego stworka. A może dalej czeka nasza śmierć? - Ej, nie leń się, mam ślad! - Vinc puścił się sprintem w głuszę, a ja niewiele myśląc popędziłem za nim. Mniejsza o to, co jest na końcu. Ważna jest zabawa, czyż nie?

< Vincent? Wybacz, że długo. Brak weny :c >

Od Victora c.d. Lii

-Winerga.-Powiedziałem w zdumieniu, nie do końca pewny, czy dobrze wymawiam owe słowo.-A przynajmniej tak twierdzi Lia. Co tu robisz, Tosh?-Dopytałem. Jak już kiedyś mówiłem, mało kto nie znałby Toshiro. Poza faktem, iż pełni rolę gammy przez jego wyróżniający się, szalony charakter nie śmiałbym go z nikim innym pomylić. Zresztą, jako medyk znałem sporą część watahy przynajmniej z imienia i funkcji. W swoim stażu zdarzało mi się składać nie jedną mordkę, którą mijam wśród wilków.
-Prowadziłem patrol i zobaczyłem tę istotę, a potem was. Postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej.-Wytłumaczył Mag. Przytaknąłem, zwracając głowę w stronę Lii.
-Więc..co To było?-Zapytałem, gdy cisza rozciągnęła się coraz bardziej.
-Winegra.-Wzruszyła ramionami, jakgdyby nigdy nic.-Przecież już Ci mówiłam.
-Chodzi mi o to CZYM jest ta Winerga..-Mruknąłem, a wadera przewróciła oczami.
-Winegra, Vic.-Odparła cierpliwie, z lekkim uśmiechem na pyszczku.-Nie jestem żadnym specem od potworów, ale mogę dokończyć moją myśl. Winegra to istota stworzona z grzechów stworzeń wokół, sili się ich złą energią. Popełniając jakąś ciężką winę czasem dajesz życie winegrze. Słabe punkty, tak jak mówiłam, to oczy i kark.
-Ta Winerga..-Podjął Toshiro.
-Winegra.-Poprawiła spokojnie Lia.
-Właśnie. Ona wróci?-Pytanie basiora zabrzmiało kilkakrotnie w mojej głowie.
-O, tak.-Lia spuściła głowę.-Raz poczęta Winegra nie spocznie, póki nie odpłacone jej będą winy.
<Lia? Toshiro? Na wolontariacie złapałem chwilkę :3>

Od Eiry do Klairney

Zakłopotana poszłam do jaskini. Zapomniałam całkiem o odprowadzeniu szczeniaków. Przypomniało mi się, że mam wolne na dwa dni.
- Wreszcie! - odetchnęłam z ulgą.
Położyłam się, by jeszcze się trochę wyspać. Nie spałam pół nocy. Jeden mały wilk zjadł za dużą kość i musiał zwymiotować, i dlatego nie zmrużyłam oka.
*W południe*
Obudziłam się w południe. Byłam wyspana, i pełna energii. Pomyślałam, by zabrać na wycieczkę Klairney, do mojego tajemniczego miejsca.
Szybko pobiegłam do stanowiska Klairney, ale jej już nie było, jestem zapominalska! przecież dostała wolne na dwa dni i może pójść ze mną na wycieczkę!
Wróciłam się do jaskini Klairney. Klairney akurat leżała w swoim łóżku, i rozmyślała.
Zapukałam do drzwi.
- Cześć Klairney! - przywitałam się z wilczycą, gdy ona otworzyła drzwi.
- Cześć! - przywitała się.
- Chce cię zabrać do mojego tajemniczego miejsca! - powiedziałam.
- Hmm... powinnam zostać w domu z moim partnerem. - powiedziała, a obok niej pokazał się nieznajomy mi wilk.
- To jest mój partner, Toshiro. - Przedstawiła go Klairney.
- Witaj. - przywitał się nieśmiało wilk.
- Cześć! - przywitałam się do Toshiro.
- Wiesz, po prostu, chcę być dłużej z nim...sam na sam. - powiedziała Klairney, uśmiechając się do mnie.
- Ok, to pójdę sobie obejrzeć okolicę- powiedziałam i wyszłam bez pożegnania.
Pobiegłam do mojego tajemniczego miejsca. Tym miejscem był Las Śmierci. Przyjaźniłam się z okolicznymi potworami, to im ufałam. Wiem, że to trochę dziwne, ale przyznam, że oni są łagodni, zabijają wilki dlatego, że boją się, i chcą się bronić. Mi zaufały, bo uratowałam im potomka.
- Cześć! - przywitałam się z potworami, które dziwnie się zachowywały, miały inne oczy.
Zamiast się przywitać, zaczęły mnie gonić i atakować, musiałam uciekać. Nagle mi się przypomniało, że złamałam prawo, teraz mogę narazić życie innych wilków i mnie.
Nagle jeden śmiertelny kolec, ukuł mnie w serce. Poczułam straszny ból. Udało mi się zateleportować z dala od nich, ale moja magia nie działa w Lesie Śmierci. Za to powiedziałam głośno w myślach Klairney:
- Klairney! - zawołałam.
I nagle upadłam, kolec zaczął się coraz bardziej wgłębiać pod skórę, a z rany leciała krew. Wiedziałam, że teraz tylko Klairney i Toshiro mogą mnie uratować.

< Klairney? >

wtorek, 22 listopada 2016

Od Vincenta do Ikki'ego

Tyle razy bezskutecznie doszukiwałem się potwierdzenia mitu o tajemniczych szeptach Mizu no Yume, iż do zapewnień Ikki’ego podchodziłem z dystansem. Sądziłem, jakoby sam sobie wmówił te słowa, siłą wyobraźni przeinaczając szum wiatru czy plusk wody. Basior jednak wydał mi się tak zaaferowany tym co usłyszał, że byłem skłonny mu uwierzyć. Wyglądał na naprawdę przejętego.
Kroczyliśmy korytem rzeki, rozglądając się wokół, szukając rzeczonej „szkarłatnej jaskini”. Zewsząd otaczały nas drzewa Stardust Forest powoli niknące w mroku wschodzącej nocy.
-To gdzie właściwie mamy się udać? – zapytałem towarzysza.
Ikki przeczesał wzrokiem okolicę, wydał się zagubiony. W zasięgu oczy ani krzty jakiejkolwiek jamy.
-Nie jestem pewien. – mruknął po chwili. – One, te nimfy, nie mówiły dokąd mamy iść. Mówiły tylko o jaskini całej w szkarłacie…
Skinąłem głową na znak, iż rozumiem. No to sprzedały nam niezłą zagadkę. Tereny watahy są pokaźne, a i istnieje możliwość, że tajemnicza jaskinia leży sobie gdzieś poza granicą. O ile w ogóle istnieje.
-Cóż, pozostaje nam szukać. – posłałem wilkowi lekki uśmiech, traktując to wszystko, jako zabawę i drobne wyzwanie. – Obskoczymy każdą norę w okolicy, póki nam się nie znudzi, dobra?
-Jasne. – rozpogodził się, widząc moje zaangażowanie w sprawę.
Machnąłem ogonem w uciesze, czyniąc mój krok raźnym. Jeśli mamy przebadać wszystkie jaskinie to musimy się streszczać, inaczej nie wyrobimy się do śniadania. Ruchem głowy pośpieszyłem Ikki’ego.
-Proponuje najpierw udać się w stronę Tysiącletniej Puszczy. – rzekłem, gdy dłuższy moment bezcelowo kroczyliśmy wzdłuż rzeki. – Jeśli mamy szukać jakiś tajemnic to jest to pierwsze miejsce, jaki przychodzi mi do głowy. W przy okazji zaprezentuje ci je. To naprawdę intrygujący teren!
Ikki nie polemizował. Zawsze była to lepsza idea niż długa wędrówka wraz z biegiem Mizu on Yume.
-Prowadź.
Skierowałem się w stronę Tysiącletniej Puszczy. Po drodze rzuciłem kilka ciekawostek na temat tego miejsca, po czym jąłem spekulować na temat szeptu nimf.
-Szkarłat może określać barwę skał, z których jest zbudowana ta jaskinia. – powiedziałem. – Może to być na przykład grota o ścianach z rubinu, w której sercu znajduje się skarb!
-Rubiny, róże, niebo podczas zachodu słońca – wymieniał Ikki. – intensywny płomień, jesienne liście… Szkarłat może też oznaczać krew.
Plask.
Poczułem jak moja łapa zanurza się w kałuży ciepłej cieczy. Odruchowo zabrałem kończynę, ta jednak zdążyła nasiąknąć substancją o metalicznym zapachu. Krew.

<Ikki? Chyba mamy pierwszy ślad. ;o >

poniedziałek, 21 listopada 2016

Od Lii cd Victor.

Znieruchomiałam. Za Victorem... stał wilk. A raczej.... tworzył się wilk z czarnej mgły. Gdy utworzył się ogon dech mi zaparło.
- Uciekaj. - mruknęłam.
- co? - spytał zdziwiony.
- JUŻ! - wrzasnęłam i zanurkowałam ku niemu łapiąc go w łapy
- Co jest? - spytał zaskoczony
- Winegra....
- Co?- Postawiłam go na ziemi w lesie.
- Winegra. Przed tym uciekłam. - powiedziałam biegnąc najszybciej jak potrafię chociaż lot miałam z o szybkości światła.
- Ach....
- UWAGA! - krzyknęłam bo rozpalone drzewo runęło w naszą stronę. Odskoczyliśmy.
- Skąd w jesieni może być pożar? - spytał Victor.
- To nie zwykły ogień. - powiedziałam z przestrachem zauważając , ze ogień przy drzewie był czarny a po chwili... wyskoczył mieszaniec.
- Co to jest?! - spytał basior
- To mój drogi.... jest winegra. - to powiedziawszy stwór rzucił się na nas. Wzbiłam się w powietrze po czym zanurkowałam w stronę winegra i zadrapałam mu oko. Zawył i poleciała z niego morchew.... fioletowa krew potworów.
- Wiesz jak z tym walczyć? - spytał Victor
- Tak. I nie.... Jego słaby punkt to oczy i szyja. Jedno oko mamy z głowy ale jeszcze pozostały słuch i wę... - nie dokończyłam chociaż mówiłam mechanicznie i strasznie szybko. Winegr kolejny raz na nas się rzucił ale... zawył i w połowie drogi rozpłynął się w popiół. Nie do końca widziałam kto jest winien zabicia stwora ale po chwili zobaczyłam znajomy pysk. Za popiołem stał Toshiro.
- Co... co to było? - spytał, trzymając zakrwawiony sztylet.

< Victor?>

niedziela, 20 listopada 2016

Od Ikki'ego do Vincenta

Stałem w korycie rzeki, skupiony jak na s...śledzeniu jelenia w korycie rzeki. Tak, dokładnie to. Stałem tak zanurzony w wodzie, wsłuchując się dokładnie w jej plusk, pochłaniając każdy dźwięk jaki dobiegł do moich uszu. Szeroko rozstawione łapy utrzymywały mnie w jednej pozycji, chociaż w tak spokojnej rzeczce nie było to potrzebne.
Vincent stał dwa metry dalej, ustawiony pod kątem do nurtu. Również nasłuchiwał w skupieniu, z tego co mówił, już któryś raz. Nie wykonywaliśmy żadnych ruchów, oboje oddychaliśmy cicho. Mimo, że nie jestem jakimś łatwowiernym głupcem, to pewność w głosie Vincenta i sama jego osoba jakoś mnie przekonała do zaufania mu, wierzenia w ten najprawdopodobniej mit. No patrzcie, nie wierzę w Świętego Wilkołaja, ani w Kiełkową Wróżkę, a jednak wierzę w nimfy które szepczą wśród plusków rzeki. Ja jestem jakiś dziecinny czy c...
- Chodź tuu... - W połowie myśli do moich uszu dobiegł ledwie słyszalny szept, jakby na skraju świadomości, oddzielony ciężką, grubą kotarą od moich uszu. Ale jednak to słyszałem. Chyba, że te jagódki to jednak nie były jagódki, a ten różowy słoń nie był tylko przebraną lamą...
- Chooodź tuu...Do jaskini całej w szkarłacie... - Usłyszałem ten sam szept, jakby bliżej...Kur*a, zza pleców?!
Skoczyłem jak poparzony i szybko obejrzałem się wstecz. Nie zgadniecie, nie uwierzycie jak wam powiem! (Tfu, napiszę)... NIKOGO TAM NIE MA!
- ...est Ikki? - Dopiero po chwili usłyszałem głos Vincenta, nerwowo ruszając uszami na wszystkie strony. Potrząsnąłem łbem i odwróciłem do basiora, spoglądając na niego.
- Co? - Zapytałem, po chwili jednak uświadomiłem sobie co powiedział i nie pozwoliłem mu wydusić z siebie słowa. - A tak, umm...Też to słyszałeś? - Spytałem po raz kolejny, tym razem bardziej nerwowo. Wciąż rozglądając się wokoło, i spinając się w sobie, jakby w oczekiwaniu na jakiś atak.
- Że co? - Zaśmiał się Vincent, słysząc moje słowa. Pokręcił głową z rozbawieniem i spojrzał w taflę wody.
- To nie mogło mi się wydawać. To był jakiś szept...Taki uroczy, przekonujący. Mówił coś o...-Skupiłem się teraz na tajemniczym szepcie, marszcząc czoło... - Coś o jaskini...szkarłatnej, tak, szkarłatnej! Mam tam iść... - Spojrzałem na wodę i po chwili usłyszałem chlupot. Vincent zbliżył się do mnie, stanął obok równolegle i zaśmiał się.
- No to chodź. Poszukajmy tej jaskini. - Plusk obwieścił mi, że basior skierował się w stronę brzegu. Blady uśmiech zatańczył na mych wargach i szybko się odwróciłem. Ukradkiem oka spojrzałem dalej, w górę rzeki. W mroku, w tej szarówie dostrzegłem jakiś ciemniejszy kształt i daję ogon, że zobaczyłem czarnego basiora, masywnej budowy, o posępnym wyrazie twarzy i żółtych ślepiach zwiastujących ból, śmierć i walkę. Nie wiem jakim cudem, ale w myślach przemknęła mi myśl "Tataki" ... Chwila, co to Tataki? Jakiś nowy gatunek jeleni?
Zanim zastanowiłem się nad sensem tego zjawiska, Vincent gwizdnął na mnie i spojrzał pytająco. Z dwu sekundowym opóźnieniem ruszyłem za nim, nie odwracając się nawet. Ten cały dzień jest jakiś dziwny, chyba że to sen...

< Vincent? Znajdziemy coś, czy nie? c: >

Od Victora c.d. Lii

-Nic?-Powtórzyłem, przechylając głowę.-No nie wiem, czy takie “Nic”, wydałaś się nieobecna.-Wadera przewróciła oczami, patrząc na mnie, jakbym oszalał. Meh, jakby to był pierwszy raz.
-Gadanie..-Mruknęła pod nosem.-Może dokończymy to co zaczęliśmy,zamiast rozczulać się nad moimi wymysłami?-Lia chwyciła ponownie piłkę, (która do teraz nie wiem, jakim prawem działała) i odbiła ją w moim kierunku, ja jednak zamiast ponownie jej ją podać przechwyciłem ją.-Co znowu?
-Coś kombinujesz.-Stwierdziłem, przez jeszcze krótki moment obserwując rozmówczynię,aby następnie rzucić do niej piłką. Lia prychnęła prawie że gniewnie, w ostatniej chwili ją odbijając.
-Zdecyduj się, albo mnie przesłuchujesz, albo grasz..-Mruknęła, przyjmując kolejne moje odbicie. Zabawa nie trwała jednak długo, gdyż piłka (zważywszy, że utkana była z delikatnego materiału) bardzo szybko uległa destrukcji, odlatując niczym mała kołderka wraz z wiatrem. Latający dywan, ot właściwa nazwa.
-Super.-Wadera prychnęła, uderzając jedną łapką w grunt.
-Jesteś nerwowa.-Stwierdziłem, przysiadając obok. Przewrót oczami skłonił mnie do refleksji, czy to oby nie te dni.
-A z ciebie jest buc.-Powiedziała, na co i ja prychnąłem. Po chwili jednak uśmiechnąłem się, pragnąc nasycić moje urażone ego.
-Może i buc, ale szybki buc.-Odparłem, szczerząc kły jak pajac. Nim wadera zdążyła cokolwiek powiedzieć pobiegłem w ślad za naszą piłką-dywanem, a już po chwili usłyszałem, jak Lia odrywa się od ziemi, aby polecieć. Szybki świst, a następnie bum, i była koło mnie.
-Coś mówiłeś?-Odparła z dumnym uśmieszkiem.
-Ano!-Zawołałem, skupiając się.-Że jestem szybkim bucem!-To mówiąc przyśpieszyłem, osiągając swoją ponadczasową prędkość, starałem się jednak nie zgubić wadery. W końcu skoczyłem wprost na dywan, który wraz ze mną upadł na ziemię. Zaśmiałem się, tarzając w liściach.
-Musisz spróbować!-Oznajmiłem radośnie, podnosząc się.-Poważnie, puścimy go z wiatrem jeszcze raz a wtedy Ty skoczysz i..-Urwałem, patrząc na towarzyszkę zdziwiony. Zawisła ona w powietrzu, poruszając skrzydłami, a wzrok miała sztywno utkwiony w punkcie za mną. Nie byłem pewny, czy chcę się odwracać, czy jednak nie, zrobiłem więc krok w jej stronę, a resztki liścianej zabawki autorstwa Lii odleciały, szeleszcząc. Żadne z nas nie drgnęło nawet w ich stronę.
-Co jest?-Zapytałem dość głośno, patrząc na waderę.

<Lia? Wybacz timing, wyjazd mnie trochę ograniczył :/ >

Od Klairney do Eiry

Hah, kto by pomyślał, że Eira tak szybko się zaaklimatyzuje? Bo nie ja, pamiętam moje dołączenie...
O poranku poszłam do lasu, gdzie była Eira ze szczeniakami.

*w lesie*

- Eira! - zawołałam waderę.
- Huh? O, cześć! Co cię sprowadza?
- Avrilla. - Rzuciłam krótko.
- Co?
- Przyszły Medyk, musi stawić się u Medyków, łowiectwo nie jest jedyną nauką. Innych też trzeba odprowadzić.
- No tak, szczeniaki są nad rzeką, chodź!-wadera uśmiechnęła sie.
Zabrałam waderę do Medyków, a pozostałych odprowadziłam rodzicom.
Po południu udałam się do Stardust Forest na jakiś obiad.

<Eira? Sorki, że takie krótkie>

sobota, 19 listopada 2016

Od Vincenta do Ikki'ego

Skierowałem wzrok na niebo ze zdumieniem uświadamiając sobie, iż rzeczywiście niedługo zacznie się ściemniać. Okazuje się, że dobra zabawa przy Wodospadzie Mizu zabrała nam rachubę czasu, bynajmniej nie był to czas zmarnowany. Swawola w tak urokliwym miejscu w dodatku w dobrym towarzystwie jest czymś, od czego Kapitan Vincent odchodzi niechętnie. Mimo to przyznałem rację Ikki’emu: moje płuca zmęczyły się on częstego nurkowania, futro natomiast było przemoczone i ciężkie, co w połączeniu z jesiennym wiatrem, jaki odwiedzi nas wieczorem może skutkować przeziębieniem. A ja nie zamierzam kurować się w jaskini, gdy jesień taka piękna.
-Mógłbym przysiąc, że przyszliśmy tu ledwie moment temu. – rzekłem, wychodząc na brzeg. – Kałabangi zżerają masę czasu, co nie?
Basior przytaknął, stanąwszy na stałym lądzie. Jął miotać swym ciałem na wszystkie strony wyzbywając się wody z futra. Pokaźna część wyrzuconych przez wilka kropel wylądowała na mnie; parsknąłem, odpędzając natarczywy deszczyk od pyska, po czym odszedłem parę kroków i sam zająłem się osuszaniem futra.
-Skoro już jesteśmy prawie suszy moglibyśmy… - zamyśliłem się, gdy obydwoje staliśmy z sierścią na sztorc. – Na przykład przejść się wzdłuż Mizu no Yume. Wiesz, jest dla nas wyjątkowa, łączy się z nią wiele historii.
-Jakich na przykład? – zaciekawił się.
-Podobno, gdy się dobrze wsłuchasz w jej szum możesz usłyszeć głos mieszkających tam najad. Dodatkowo ma moc oczyszczania z grzechów lub przeklinania tych, którzy zrobili straszne rzeczy. Podobno też jest w stanie pokazać ci twoją przyszłość! – podszedłem do źródła Mizu no Yume powoli krocząc jej korytem. Obróciłem się w stronę Ikki’ego. Basior ochoczo podążał za mną. – Kiedy pójdziemy nieco głębiej w las możemy spróbować posłuchać nimf. – powiedziałem, gdy zrównał ze mną krok. – Tyle czasu wytężałem słuch przy tych wodach, tyle wilków wraz ze mną sprawdzało prawdziwość tych opowiastek, ale ani mi, ani chyba żadnemu z moich towarzyszy nie udało się wychwycić czegoś więcej niż szum pędzącej wody. Może tobie się uda?
-Może…
Ikki już teraz spróbował się skupić, lecz nic to nie dało-poszept opadającego wodospadu skutecznie zagłuszał delikatniejsze dźwięki. Wilk zmarszczył brwi niezadowolony z niepowodzenia. Szturchnąłem go lekko trochę w pocieszycielskim geście, trochę by zwrócić jego uwagę, następnie wskazałem nosem las, którego środkiem biegła rzeka. Ten teren odznaczał się spokojem i milczeniem starych drzew, także szanse na usłyszenie czegokolwiek były większe. Ikki zrozumiał i bez zbędnego stawiania uszu szliśmy dalej w głąb Stardust Forest. Gdy tak szliśmy od czasu do czasu zamieniając słowo, niebo nad nami szarzało w typowy dla jesieni sposób: szybko, nawet nie wiadomo kiedy. Cienie zaczęły się wydłużać i zalewać nam półmrokiem. Mizu no Yume zdawała się błyszczeć pod naszymi łapami. Ikki przyglądał się rzece z nieukrytym zafascynowaniem, podczas gdy jak, przyzwyczajony do tego widoku, kroczyłem dalej, co nie znaczy, iż obraz lśniącej tafli nie robił na mnie wrażenia.
-Tutaj powinno być dobrze. – zatrzymałem się. Wokół panowała przyjemna cisza, a postępujący zmrok tylko potęgował poczucie bezkresnej głuszy. Postawiłem uszy, sygnalizując swoją godowość.

<Ikki? ;3 >

Od Karo c.d. Lelou

Czy miałam ochotę teraz wracać? Zdecydowanie nie. Zdziwiło mnie to, co powiedział basior. Oczywiście, każdy przechodził kiedyś takie stany, acz nigdy bym nie pomyślała, że mógł się tak czuć.
-Jest już późno, lepiej zostańmy. -Odpowiedziałam, nadal zdziwiona. Nie tyle tylko słowami basiora, ale faktem, że mi coś wyznał, oraz reakcją na Molly. Byłam po prostu w jednym, wielkim, otępiałym szoku, który zalewał mnie kolejno nowymi falami, niczym morze. Lelou skinął głową i usiadł obok mnie, aby po chwili ziewnąć. Nim zdążyłam się powstrzymać ziewnięcie niczym zaraza przeszło i na mnie, rozchylając mój pyszczek podobnie jak tata, kiedy postanowił zrobić całej rodzinie przegląd dentystyczny. Bez zawahania położyłam się na chłodnym podłożu.-Powiedziałeś, że do niedawna tak się czułeś.. teraz już Ci lepiej?-Dopytałam, nie umiejąc się powstrzymać. Mimo, że byłam pewna odpowiedzi, musiałam się jeszcze upewnić. To stało nade mną niczym te wszystkie gwiazdy, aż sama zdziwiłam się tej potrzebie.
-Tak, znacznie.-Przytaknął. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiwając głową, po czym ułożyłam ją na łapkach, podniosłam jednak dość szybko, sycząc przy tym z bólu.
No tak, Karo, twoja rana nadal się zasklepia..
-To dobrze.-Szepnęłam, Lelou jednak spojrzał na mnie dość poważnie.
-Nadal Cię boli.-Nie zapytał, stwierdził. Przewróciłam oczami, prychając jednocześnie.
-Nie, łaskocze.-Powiedziałam spokojnie, po chwili dodając.-Nic mi nie jest.-Zapewniłam, towarzysz jednak jedynie pokręcił głową. Ech, nawet jeśli ból byłby mocniejszy, nic z tym nie zrobimy. Westchnęłam, czując chłód wzbierający się na ciele coraz bardziej, po czym spojrzałam na basiora. Po chwili lekko się do niego przysunęłam, aby następnie, tym razem świadomie, oprzeć się delikatnie na jego torsie. Sama zdziwiłam się swoim zachowaniem, po chwili jednak zrobiło mi się o wiele cieplej. Miałam już powiedzieć jakieś przeprosiny, kiedy usłyszałam:
-Więc..dobranoc.-Lekko zdziwiona spojrzałam na niego, powtarzając ostatnie słowo.
-Dobranoc, Lelou.-Potem sen przyszedł natychmiast, będąc ostatnim już zaskakującym czynnikiem tego dnia.

<Lelou? Wena popełniła harakiri ;w;>

piątek, 18 listopada 2016

Od Lelou do Karo

Właściwie, to istnienie Molly wiele by wyjaśniało - poczynając od nieobecnych spojrzeń Karo, kiwnięć łbem w różnych sytuacjach, krótkich, zagadkowych formułek - miałem już nawet teorię na temat pewnego zdarzenia, które utkwiło mi mocno w pamięci.
- Rozumiem- powiedziałem w końcu.- Nie zamierzam się z ciebie śmiać, Karo. Częściowo rozumiem, co czujesz- na pytające spojrzenie wadery, postanowiłem pokrótce opisać sytuację.- Mnie jeden głos kontroluje. Talizman, konkretniej rzecz biorąc, po prostu nie pozwala mi zaniedbywać dbania o bezpieczeństwo siostry. Jeśli Nami jest zagrożona...no, starczy powiedzieć, że wysyła mi ostrzeżenie. Ale wracając... Cóż, nie uważam, aby to było coś złego. Nawet jeśli ją wymyśliłaś, dałaś Molly życie, może po prostu cię uzupełnia, daje ci coś, czego bardzo potrzebujesz. Molly nie jest nikim, kogo powinnaś się wstydzić: skoro jest częścią ciebie, z całą pewnością jest wspaniałą istotką. Może to jakaś duszka, która znalazła schronienie w twojej świadomości? Dopełnia cię, jest być może tym, czego rozpaczliwie szukasz, częścią charakteru, którą chcesz skryć przed całym światem. Rozumiem, że Molly mnie cały czas słyszy?- Karo wolno pokiwała łebkiem, unikając mojego wzroku.- Hej, Molly- zwróciłem się nagle, patrząc cały czas na waderę.- Miło mi poznać, Lelouch jestem. Ogółem, to chciałem ci podziękować. Odwalasz kawał dobrej roboty, matkując tej masochistce. Coś mi mówi, że bez ciebie to wyrósłby z niej niezły kamikadze.
Uśmiechnąłem się, przez chwilę czując lekkie zażenowanie. Nie o to chodzi, że miałem przyjaciółkę za wariatkę: biorąc pod uwagę, ile czasu skrywała to przed światem, Molly stała się zapewne najbliższą jej istotą, częścią, bez której nie umiałaby się obejść. Gdybym spróbował namówić ją do pozbycia się, równie dobrze ktoś mógłby przekonywać mnie do zaniechania bronienia Nami. Po prostu nie bardzo wiedziałem, co w takiej sytuacji powinienem powiedzieć. Nigdy nie miałem przyjaciela, oprócz siostry, rzecz jasna, to było dla mnie coś nowego. Kotłowały się we mnie coraz dziwaczniejsze odczucia i myśli, które powoli już się nie mieściły w przegródce na przyjaźń, przez co nie miałem zielonego pojęcia, gdzie je ulokować.
- Jak czas wyznań, to i ja coś dodam- palnąłem w końcu, zanim zdążyłem ugryźć się w język. Przez ułamek sekundy, który zdawał się być wiecznością, kompletnie zapomniałem języka w gębie.- Jeszcze do niedawna, przechodziłem... hm, dość dziwaczny czas. Miałem dość watahy i wszystkiego, ale musiałem zachowywać się normalnie. Na każdej misji czy dalszej wyprawie zastanawiałem się, jak to by było zwiać, czy ktoś w ogóle by się przejął. Kiedy latałem, ledwo udawało mi się przymuszać do powrotu. Czułem, jak gwiazdy mnie wzywają, a grunt był dla mnie jak przekleństwo, więził mnie. Nawet kiedy patrzyłem na siostrę. Wszystko traktowałem jak jakiś cholerny obowiązek. Wtedy głos dawał mi się jeszcze bardziej we znaki- zaśmiałem się, nieco skrępowany. Czułem się dziwnie... taki "odkryty". Nieswojo, jakbym popełnił coś złego, że w ogóle ośmieliłem się pomyśleć o takich rzeczach.- Nie chodzi o to, że byłem nieszczęśliwy, po prostu miałem dość. Właściwie, długo odpychałem od siebie możliwość, że mogę tak sądzić, chciałem być jak te maszyny ludzi, wiesz, o co mi chodzi? Wielkie, metalowe stwory, które robią tylko to, co do nich należy i niczym więcej. No- mruknąłem, usiłując jakoś zmienić temat.- Idziemy dalej czy chcesz może tu przenocować?

< Karo? >

Od Eiry do Klairney

 Dzięki, Klairney! - Powiedziałam, spiesząc się na lekcje, byłam o godzinę sp&oacute;źniona!
Przywitałam wilczki, i wszyscy się przedstawialiśmy. Poszliśmy do znanego mi zakątka, w którym jest bardzo dużo zwierząt do upolowania.
- Mały, trochę odprężenia, musisz szybciej biegać! dalej, dalej! - zwracałam uwagi wilczkom, i im pomagałam.
Zobaczyłam zająca, i pokazałam wilczkom, jak go upolować. Gdy go upolowałam, pokazałam im kolejnego zająca, i tym razem same musiały go upolować.
- Najpierw się skradaj, ale bardzo cicho, gdy będziesz tak blisko jak teraz, przygotuj się na atak, i atak! - mówiłam.
Jednemu z wilczków udało się upolować zająca, a za to należała mu się nagroda, czyli zjedzenie tego zająca. Innym wilczkom zrobiłam treningi szybkości, skradania się i og&oacute;lnego polowania.
Robiło się ciemno, i musiałam z wilczkami wracać do domu, przy okazji, obiecałam im noc w lesie. Musiałam w domu zająć się swoimi obowiązkami, takimi jak przygotowanie tematu nocy w lesie.
Następnego dnia, przygotowałam tematy lekcji, zajęło mi to pół dnia, potem, musiałam iść na spotkanie z wilczkami, czyli na noc w lesie. W drodze spotkałam się z Klairney.
- Cześć Klairney! jak ci idzie dopilnowanie wilków w pracy? - zapytałam.
- Całkiem nieźle, a tobie, jak idzie? znasz już swoje stanowisko? - zapytała Klairney.
- Tak, znam już swoje stanowisko - uśmiechnęłam się do wilczycy. - A z wilczkami idzie mi świetnie! obiecałam im dzisiaj noc w lesie. - wytłumaczyłam.
- To fajnie! muszę już lecieć, bo wilki się zaraz rozleniwią, pa! - pożegnała się Klairney.
- Pa! - pożegnałam się.
Gdy byłam już w miejscu spotkania, czekałam sobie na małe wilczki. Po kilku minutach wszyscy przyszli. Rozpaliliśmy małe ognisko, i śpiewaliśmy różne piosenki. Aż wreszcie, przyszedł czas na wycie do księżyca, wszyscy wyliśmy. Potem trochę nauczyłam wilczki polowania na sarnę. A potem usnęłam z wilczkami, i obudziliśmy się w ranek.


< Klairney? >

Od Eiry "Przygoda na Wodospadzie Mizu" Część 2

Wystraszyłam wrogów tak, że oni uciekli. Jeden z nich zostawił torbę, a w nim zabitego królika. Gdy go zobaczyłam, zgłodniałam, i go zjadłam. Pomyślałam, że już powinnam wracać, ale nie wiem gdzie. Znalazłam swój trop, i po nim szłam. Niestety, pomyliły mi się drogi, i znalazłam się gdzie indziej. Przypomniało mi się, że musiałam bym jakoś przejść przez tunel prowadzący do źródła, ale jak? jestem chyba pod ziemią.
- Ale byłam głupia!- zdenerwowałam się, i uderzyłam się głową o ścianę. - Przy okazji nie umiem pływać!- powiedziałam.
Nagle, wpadłam w pewien pomysł, przejdę przez ten tunel i przez źródło. I to zrobiłam. Tunel był ciemny, ale udało mi się  przejść do źródełka. Musiałam zatrzymać powietrze, omal się nie udusiłam, ale wyszłam z tej dziury. Nagle, błysło jasne światło, i się obudziłam!
- Czyli to był tylko sen!- powiedziałam do siebie. - Muszę trochę pozwiedzać tereny watahy...

czwartek, 17 listopada 2016

Od Klairney do Eiry

Westchnęłam uświadamiając sobie, że muszę odbyć patrol i dopilnować wszystkich wilków, aby mi tu nie odstawiały lenia! Podreptałam ze swojej jaskini wprost na granice watahy. Na pierwszy ogień idą Strażnicy Granic watahy. Hehe. Uśmiechnęłam się gdy wiatr musnął mój pyszczek. To miłe.
Kiedy w końcu dotarłam na obrzeża watahy usiadłam na jakiejś skale i przejrzałam okolicę. Niby wilki wykonują robotę. Ugh. Podbiegłam do grupy wilków.
Dziwne, kogoś mają?
- Hej! - Krzyknęłam.
- Klair! Mamy kogoś, chodź!- odkrzyknął Grim.
Posłusznie podeszłam do kręgu wilków dostrzegając jakiegoś wilka. Sierść była ciemna z pasmami jasnych barw, a duże, zielone oczy przepełniała ciekawość.
- Kto to?- zapytałam.
- Przedstawiła się jako Eira. - Odparła Sierra.
- Zaprowadzcie ją do Alf. Nie w moich łapach zajmowanie się obcymi. - odparłam.
- Ale ja jestem w watasze!-odezwała się rzekoma Eira.
- Tak? Więc co robisz tu, a nie na swoim stanowisku?-rzuciłam podejrzliwie.
No bo Ash coś wspominała o kimś nowym...Ale wtopa.
- Chciałam pozwiedzać...
- Nie możesz! - wtrąciłam. - Twoim obowiązkiem jest być gdzie masz być, a moim pilnować, żebyś sprawowała się jak trzeba. Jaka jest twoja profesja, bo Strażnikiem i Zwiadowcą na pewno nie jesteś...
- Jestem Nauczycielem Łowiectwa, niezbyt wiedziałam, gdzie iść na swoje lekcje i tak tu przyszłam.
Odetchnęłam z ulgą. Zguba, wiec pomogę.
- Słuchaj Eira, chodź ze mną na Jushiri.
- Dobrze...?- uśmiechnęła się.
- A wy do pracy! Grim lewa, Sierra na prawo!
Zabrałam waderę ze sobą.
- Po co tam idziemy??-spytała entuzjastycznie.
- Tam odbywają się lekcje szczeniąt. - wzruszyłam ramionami.

<Eira?? Odpiszesz? >

Od Eiry "Przygoda na Wodospadzie Mizu" - Część 1

Spacerowałam sobie po terenie Wodospadu Mizu. Było tam bardzo pięknie! Strasznie zainteresowała mnie strasznie stara jaskinia. Gdy tam weszłam, było zimno, pusto i ponuro, jak ja takiej atmosfery nie cierpię! nie tylko dreszcz mnie obleciał, ale i dziwna myśl, że może tam mieszka jakiś stwór, a może gargulec!
- Nie nie, to są same bujdy!- pomyślałam.
Nagle, znalazłam jakieś źródełko. Pobiegłam do niego, a z niego wyskoczył wodny wir! Wirował i wirował i wirował, że aż mnie wciągną pod źródło. Było strasznie ciemno i gorąco, tak było gorąco, że aż zemdlałam.
Obudziłam się w całkiem innym miejscu. Było wszędzie pięknie, zielono i tak naturalnie...
- Gdzie ja jestem? - zapytałam samą siebie.
Z daleka, zobaczyłam moich największych wrogów, ludzi.
- Nie, nie! to nie może być prawda!- wszystkie myśli kręciły mi się w głowie, że aż wreszcie naraziłam swoje życie, i zaatakowałam...
CDN

środa, 16 listopada 2016

Profil wilka - Eira

Imię: Eira
Ksywka: Lisa, Darkness.
Motto: "Nie poddawaj się!" .
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Eira jest bardzo opiekuńczą wilczycą, zawsze potrafi się komuś poświęcić lub pomóc. Wilczyca jest trochę niezależna, ale potrafi być posłuszna.
Lubi: Być w swoim żywiole, czyli biegać, skakać i się bawić.
Nie lubi: Nie lubi wojen, które ją przygnębiają, nie lubi też być poważna, zawsze wprawia kogoś w śmiech.
Boi się: Eira jest bardzo odważną wilczycą, ale nawet taki wilk jak ona, może mieć swoje lęki. Wilczyca bardzo boi się ludzi, którzy kiedyś zabili jej rodzinę.
Aparycja: Wilczyca ma rudo-brązowe futerko, ma zielone jak trawa oczy i miękką sierść.
Hierarchia: Zwykły Członek.
Profesja: Nauczyciel łowiectwa
Żywioł: Natura
Moce:
Naturalna spirala: Wilczyca tworzy spiralę, i atakuje nią wroga, jednak bardzo rzadko z niej korzysta.
Siła umysłu: Wilczyca przez siłę umysłu potrafi komunikować się z kimś w myślach.
Wodny krąg: Eira w pobliżu wody, pobiera z niej połowę energii, i tworzy wielki i potężny krąg wody.
Teleportacja: Wilczyca dzięki tej mocy potrafi się przenieść wszędzie i kiedy sobie zechce!
Umiejętności: Wilczyca jest bardzo szybka jak na wilka, jest też dość silna.
Historia: Eira urodziła się w małej jaskini oddalonej od watahy. Wszystkie wilki w watasze były szczęśliwe. Wszystko się zmieniło, gdy pewnej nocy, watahę zaatakowali ludzie, nikt nie przeżył oprócz Eiry, która była tak mała, że nikt ją nie zauważył. Po odejściu ludzi, Eira postanowiła uciekać, miała tylko roczek, i trudno jej było się wspinać po górach. Po 2 latach, Eira odnalazła swoje miejsce w Watasze Porannych Gwiazd. Tam będzie szczęśliwa!
Rodzina: Jej rodzice mieli na imię mama- Risa, tata- Shadow, niestety, zmarli z innymi wilkami przez napad ludzi.
Zauroczenie: Wilczyca szuka, na pewno chciała by mieć słodkie małe wilczki.
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
Patron: Midori
Talizman: Eira dostała talizman od przywódcy jej starego domu, jest dosyć stary, ale bardzo wytrzymały. Linka powstała z bardzo mocnej trawy, a kryształ z kopalni.
Towarzysz: Brak
Cel: Przeżycia całego swojego życia w spokoju.
Przedmioty: Brak
Statystyki: Zwykły Członek
Siła: 15 zwinność: 10 siła magiczna: 10 Wytrzymałość: 5 ;Szybkość: 5;Inteligencja: 5
Zk: 0
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel: Sarabi ( na howrse, aktywna )

poniedziałek, 14 listopada 2016

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie X

Drogie wilczki, witamy Was w kolejnym wydaniu "Wilczej Łapy"! Jak tak się patrzy, to już dziesiąte, okrągła liczba, więc teraz dobijamy może do setki, co? Trzeba być ambitnym!
Ekhem... no dobrze, wracajmy może do nowinek.
Co do zawieszenia watahy, o którym ostatnio było wspominane - Waszej Alfie, kochana Mavi przemówiła do rozumu i póki co, na nic takiego się nie zapowiada, ale niedługo planowane jest przeprowadzenie akcji mającej na celu ożywienie bloga.
Kolejna... Hm, zapewne niedługo odbędzie się Event - wiecie o tym ze sporym wyprzedzeniem, bo będzie jakoś w połowie grudnia (nie bądźmy jak te reklamy Coca Coli) i zapewne zahaczał o tematykę świąteczną i zimową. Jeśli macie jakieś specjalne życzenia lub pragnienia co do niego, śmiało piszcie, wszystko zostanie rozpatrzone.
O, właśnie, zima! Pada śnieg, pada śnieg, u Was też sypał? Jeśli tak - śmiało chwalcie się gdzie chcecie, czy tam w komentarzach, czy na chacie, no i ile już spadło, a jeśli nie... też piszcie! Wasza Ashi jak tylko zobaczyła śnieg, trąbiła o tym wszystkim na około i skakała do każdego z okrzykiem "Śnieg", także, ten...
Coś jeszcze... Cóż, ostatnio do naszej wilczej rodzinki dołączyli Nevra oraz Ikki (dawniej znany jako Vindict). Wiecie, ten pan, co twierdzi, że jego opowiadania są... hm, "denne". A Ashi podjęła wyzwanie i niedługo pojawi się ankieta na najlepsze opka, liczę, że pomożecie jej wygrać zakład - pokażmy mu, że pisze dobrze! (tylko, wiecie, żeby nie było, że my Was tu namawiamy do stronniczości - głosujcie jak Wam wena dyktuje). Z nieco smutniejszych wiadomości, to odeszli od nas Tamara oraz Adidas, jak i Vindict.
Co do artykułów - póki co, niestety, raczej nie wrócą, ale jeśli Wam zależy - możecie zgłosić protest, a natychmiast wrócą. Jeśli natomiast spotka się to z brakiem odzewu, powrócą zapewne w okolicach marca.
A teraz, pora na rankingi, wilczki drogie! W tym miesiącu, pierwsze miejsce w kategorii na najwięcej napisanych opowiadań zajmują ex aequo Vincent oraz Lia (napisali ich równo po sześć), natomiast drugie miejsce, z niewielką różnicą okupuje Victor razem z Lelouchem - abo napisali i tylko po jedno opowiadaniu mniej.
No więc, kto ciekawy opowiadania miesiąca? Mam nadzieje, że tacy się znajdą. Ale może bez zbędnego przedłużania, przejdę do rzeczy. Drogie wadery i basiory, w tym wydaniu ów tytuł zdobywa… Opowiadanie Vincenta do Mavis z dnia 3 listopada! Opowiadanie od tego basiora pojawiło się tutaj już miesiąc temu, jednak trzeba przyznać, że i tym razem historię przedstawił równie świetnie! Krótkie streszczenie tego opowiadania znajduje się kilka linijek niżej.
Kochani, czas na Wasze opowiadania! Pojawiło się ostatnio kilka ciekawych wątków, które może was zaintrygują. Zachęcam do przeczytania tych krótkich streszczeń opowiadań naszych wilczków.
Przedziwny mutant zwany Asrielem opuścił już Karo i Leloucha. Dzięki dość niepewnemu, acz jednak skutecznemu planowi, dwójka przyjaciół zdołała wrzucić go do portalu, który prowadził do świata ów stwora. Później zmęczone całą sprawą wilki, wyruszyły na krótki spacer.
W ostatnim wydaniu była mowa o Vincencie oraz Mavi. Tym razem, pozwolimy sobie również wspomnieć o nich, a dokładniej - o Vincencie. Basior przez długi czas nie znał odpowiedzi na pytania, dotyczące jego przeszłości, jednak jego matka pokazała mu, jak wszystkiego się dowiedzieć. Rzeczą, która mu w tym pomoże, jest jego talizman, Bryź-Motylek.
Wiem, niestety wiem, że ta końcówka gazetki jest wyjątkowo krótka. Jednak liczę, że za miesiąc będzie dłuższa! Pojawiło się kilka nowych wątków, które myślę, że się ciekawie rozwiną w przyszłości!
To chyba nadeszła pora by się pożegnać. Bardzo wam dziękuje za przeczytanie tego wydania „Wilczej Łapy”. Mamy nadzieje, że miło wam się czytało oraz, że tego nie żałujecie! Jak zawsze życzymy wam oceanu weny! Wyczekujcie kolejnego wydania za miesiąc, mordki kochane!

Redakcja „Wilczej Łapy”

niedziela, 13 listopada 2016

Od Ikki'ego c.d. Vincenta

Zaśmiałem się szczerze. Vincent naprawdę potrafił się bawić, a 'Kałabanga' wyszła mu naprawdę świetnie. Ale nie pozwolę się pokonać pierwszemu lepszemu!
- Ahh tak? - Zagadnąłem. Podpłynąłem do ściany skalnej, skryłem się w cieniu i znowu przeniosłem się swoją mocą na szczyt wodospadu. Spojrzałem w dół, szukając miejsca gdzie woda była głęboko na kilka metrów. - Teraz patrz na show! - Zgarnąłem łapą garść piasku i rzuciłem wysoko w górę. Drobinki pyłu rzucały jednolity cień również na siebie. Wykorzystałem te małe uchybienia w świetle do teleportacji i wzniosłem się ponad sześć metrów w górę, podlatując jeszcze kilka centymetrów. Miałem sekundę na spojrzenie w dół. Vincent był z tej odległości nie większy niż figurka, a woda wokół jakby znikła i widziałem tylko kamienie na dnie.
- KAŁABANGAAAA! - Wydarłem się na całe gardło i gdy tylko zacząłem lecieć w dół ustawiłem się głową w stronę ziemi. Nabrałem większej prędkości, i poczułem jak moje futro wysycha w trymiga. Byłem może trzy metry od tafli jeziora, gdy poczułem wielką ekscytację i wokół moich łap rozbłysnęły czerwone języki. Trwało to może ułamek sekundy, ale poczułem, że osłabłem i na pewno nie będę mógł użyć mocy.
Ale co tam, ważna jest teraz zabawa!
Zwinąłem się w kłębek i zrobiłem salto, celując w miejsce blisko Vinca. Ale będzie mokry, chyba mnie za to...
Zanim dokończyłem myśl, w mój grzbiet uderzyła ciepła ciecz, obmywając już do końca cały brud. Poleciałem na samo dno, delikatnie uderzając o kamienie karkiem. Wypłynąłem na powierzchnię, spoglądając w stronę Vincenta ale...Go tam nie było...
- Ikki! - Zakrzyknął mnie zza pleców głos basiora. Spojrzałem w tamtym kierunku i z niemałym uśmiechem zobaczyłem Vinca na samym brzegu, wypluwającym właśnie piasek. W samej 'plaży' wyryty był ślad na jakieś dwa metry, pokazujący gdzie wymyło basiora. - To nie fair, nie wiedziałem, że tak wysoko możesz być! - Otrzepałem futro z większości piasku i znowu wszedł do wody. Zaśmialiśmy się głośno. Od mojego skoku najwyraźniej woda wyleciała na kilka metrów w górę, plus fala była na tyle silna, że Vinca zniosło aż na brzeg. A skoczyłem z niewiele wyższego punktu. To było naprawdę cudowne, tak jak i czas spędzony z nowym towarzyszem.

***

- Uhh, wreszcie czuję się jak wilk. - Wymruczałem z zadowoleniem, gdy zanurkowałem po raz kolejny na samo dno i zbierając stamtąd jeden kamień. Wynosiłem je po kolei na brzeg i przyglądałem się każdemu z nich, szukając innych kolorów. Jak na razie wyłowiłem najwięcej czerwonych, ale mam zamiar wyłowić jeszcze kilka. Jakoś tak hipnotyzują mnie swą barwą...
Zanurkowałem w tym samym momencie gdy Vincent po raz kolejny skoczył ze skarpy i zanurkował głęboko.
Gdy wynurzyliśmy się obaj, spojrzałem w górę. Słońce nie było już wysoko, czyli musiało być już popołudnie. Skierowałem wzrok na Vinca.
- Co teraz robimy? Wkrótce będzie wieczór.

< Vincent? >

Od Lii do Victora

Kaczka, kaczka, kaczka. KACZKA! Wszędzie widzę kaczki. Tu kaczka, tam kaczka. W pewnym sęsie sama do tego stanu doprowadziłam ale co zrobić? Gdy zjedliśmy tą kaczkę. ( ja tylko 1/6 ) No to mi się chyba coś stało bo zaczęłam biegać wokół sosny. Pamiętam jak matka opowiadała mi, że gdy miała dostać medalion grała ze swoim bratem w... nie wiem jak to ująć. Piłkę? Tyle, że z liści. Akurat mój wujek w tedy stał pod sosną która miała na sobie wielką KUPĘ szyszek. Skończyło się na tym, że szyszki zamiast wisieć na drzewie wisiały na moim wujku. Myśląc to zaczęłam zbierać liście.
- Co ty robisz? - spytał Victor
- Emmm.... piłkę.
- Z liści?
- Mhm....
- To dość dziwne.
- Owszem. - mruknęłam zwijając liście w rzecz przypominającą piłkę ale jeszcze nią nie była. - To stara gra. Większość wilków o niej zapomniało.
- ?
- Wiem, wiem. Zwariowałam... - powiedziałam siadając i unosząc piłkę z liści. - Emm... umiesz odbijać? No wiesz...
- Jasne! Chybaś na głowę upadła. -,, No. Czyli umie." Pomyślałam.
- No to się przekonamy... - mruknęłam i odbiłam piłkę ogonem
- Ej, zaraz! - Viktor najpierw był zaskoczony ale szybko się otrząsnął i odbił piłkę. Trwało to tak do momentu gdy nie zagapiłam się na horyzont . Stał tam czarny jak noc wilk. Zagapiona nie zauważyłam piłki która się odbiła od mojej głowy.
- Co jest? - spytał Victor zdziwiony moim zachowaniem. - Czarny wilk zniknął.
- Nie... nic... - powiedziałam odwracając wzrok.

< Victor? Mam nadzieję, ze będziesz mieć wenę. )

Od Victora c.d. Lii

Tamara pokręciła głową, dziękując , a trochę potem oznajmiła, że musi już iść. Lia pożegnała się z nią, po czym zwróciła się do mnie.
-Dzięki.-Spojrzałem zdziwiony na towarzyszkę.
-Co?-Nie rozumiałem, za co miałaby mi dziękować. Wpatrywałem się chwilę w ślad za córką, kiedy ponownie usłyszałem głos Lii.
-Czuję się trochę pewniej.-Skinąłem głową, uśmiechając się lekko.
-W takim razie cała przyjemność po mojej stronie.-Skłoniłem się, co spowodowało, że wadera się zaśmiała. Następnie spojrzała na mnie o wiele, wiele poważniej niż wcześniej.-No co?-Zdziwiłem się. Lia uśmiechnęła się lekko.
-Muszę Ci to jakoś wynagrodzić.-Spojrzałem na nią, unosząc brwi.
-Skąd! To przecież było moje wynagrodzenie za wczorajszy posiłek.-Wydukałem. Towarzyszka przewróciła oczami, po czym zapytała.
-No dobra..a jest coś, co lubisz robić?-Przytaknąłem, po czym odparłem.
-Kocham się zakładać.-Uśmiechnęła się lekko, po czym powiedziała.
-Super! No, to idziemy zjeść tą kaczkę, a potem coś wymyślimy!-Zaśmiała się radośnie, po czym pobiegła. Ruszyłem za nią, mrucząc “Roztyjesz mnie, kobieto..”
<Lia? Brak weny mnie uderzył ;w;>

Od Karo c.d. Lelou

Ta noc bez przerwy wprawiała mnie w niechciane, acz czasem przyjemne przemyślenia. Tylko.. Dlaczego? Dlaczego ciągle w mojej głowie kłębiło się coś zwiśzanego z basiorem? Nie, żebym narzekała. Jednak.. Miałam wrażenie, iż ciągle się peszę.
~Powiedz coś!-Zachęciła ochoczo Molly~Nie marnujcie czasu na milczenie.-Marnować czas? A gdzie tam! Od domu dzieliły nas długie kilometry wędrówki. Wątpiłam, abyśmy w jakikolwiek sposób mogli marnować swój czas. Chociaż.. Zapewne, kiedy już znajdziemy się w domu wędrówka wyda się niemiłosiernie krótka.. Ulotna, niczym jesienne liście na drzewach. Właściwie, to tak, jak całe nasze życie, czy nie? Kwitniemy, tylko po to, aby następnie przebarwić się, opaść na twardą ziemię, a na końcu zostać zgrabionymi, przykrytymi warstwą chłodnego śniegu na zamarzniętej, twardej jak żelki z biedronki ziemi, albo wsadzeni do jakiegoś elementarza. Banalne.
-Znasz jakieś gwiazdozbiory?-Basior wyrwał mnie z tego myślotoku, co ucieszyło mnie niezmiernie. Po chwili jednak pokręciłam głową.
-Tylko z nazw. Zresztą, mało wybitne.-Spojrzałam na Lelou. W ciemności jego zarys zacierał się, i tylko ruch czerni na ciemnym tle sugerował, że jest tuż obok. Przy mnie. Nagle moje samotne dotychczasowe wycieczki wydały się niezwykle przytłaczające. Co prawda, raz czy dwa zabierałam siostry, zawsze też była ze mną Molly, ale to nie to samo.
-Nie wiem, co mam przez to rozumieć.-Konfranter również patrzył w moją stronę, wydało mi się jednak, że przez otaczające mnie światło jego zadanie było ułatwione.
-Mały wóz, duży wóz. Wiesz, zawsze to transport. Ale nie wiadomo mi nic o innych.-Domyślałam się, że przyjaciel zapewne zna o wiele więcej owych gwiazdozbiorów. W końcu, często znajdował się w powietrzu.
-Hmm, może więc Cię dokształcę?-Uśmiechnął się. Czemu nie?
-Oświeć mnie.-Odparłam. Basior wskazał łapa na niebo.
-Tam-Pokazał, wskazując jakieą miejsce na niebie.-Znajduje się smok.-Spojrzałam we wskazanym kierunku, przymrużając oczy, nic jednak nie dojrzałam.
-Gdzie?-Mruknęłam, wstając na dwóch łapach. Lelou zaśmiał się, i wytłumaczył.
-To te nie równe koło do którego przyczepiona jest prosta lina zakończona długim półkolem.-Spojrzałam na niego zmieszana, stając spowrotem na cztery łapy, i tym samym powodując ból w tej rannej.
-Wcale nie przypomina smoka.-Stwierdziłam, przyglądając sią jeszcze raz układowi gwiazd. Jeśli faktycznie był to smok, to chyba rysowany przez jakiegoś dzieciaka oółwkiem na kartce. Dzieciak, rysujący gwiazdami. W sumie, czemu nie?
-Możliwe.-Lelou przytaknął, a następnie powiedział-Tak jednak został nazwany, powodów możemy się tylko domyślać. Ktoś widocznie miał bójną wyobraźnię.
-Lub nie równo pod sufitem.-Skwitkowałam. Nie mogłam być tego pewna w powszechnym mroku, miałam jednak wrażenie, iź basior uśmiechnął się z lekkim grymasem.-Co dalej?-Dopytałam.
-Ach, tak.-Podjął ponownie, wskazując w niedalekim kierunku od smoka.-Tutaj widzimy małą niedzwiedzicę.-Pokręciłam z rerezygnacją głową, wpatrując się w błekitny, przesiany gwiazdami niczym lampkami choinkowymi dywan nieba.
-Jej też nie widzę..-Mruknęłam. Nagle Lelou ożywil się.
-Jest na to sposób!-Wiedziałam, co zamierza zrobić, nim jeszcze wysunął skrzydła. Po chwili oboje byliśmy już na niebie.-Teraz ją widzisz? To ten kwadrat z półkolem.-Przytaknęłam, wyciągając łapę, jakbym chciała jej dotknąć. Nigdy nie ekscytowały mnie gwiazdy, było to jednak ciekawe doświadczenie z takiej perspektywy.-Właśnie wycelowałam łapki w gwiazdę polarną. Jest częścią maąej niedźwiedzicy.
-Nie spodziewałam się, że którykolwiek czegoś się na ten temat dowiem.-Spojrzałam w górę, na twarz przyjaciela.-Jesteś niczego sobie nauczycielem, wiesz?-Był to chyba jeden z nielicznych komplementów, jakie mi się wywinęły. Przez chwilę czułam lekkie zawstydzenie.
-Latało się tu i ówdzie.-Odparł skromnie.
-Oczywiście, panie profesorze.-Przytaknęłam. Sama już nie wiem, ile czasu spędziliśmy z Lelou latając po niebie i obserwując układy gwiazd, ale poznałam ich kilka. Między innymi Cefeusza, Żyrafę, łabędzia. W końcu przysiadliśmy na jakiejś skale, sami nie wiedząc gdzie. I nagle, ni stąd ni z owąt naszła mnie myśl.
-Lelou..-Odparłam nieśmiało, nie będąc pewną swojej decyzji.
-Coś nie tak?-Zapytał basior. Pokręciłam głową, mowiąc:
-Nie, tylko..-Wzięłam oddech i zebrałam słowa.-Jestem Ci winna wyjaśnienia, prawda? Odnośnie tamtej nocy..
-Tak, ale nie musisz mi niczego tłumaczyć, jećli nie chcesz.-Odparł niemal natychmiast. Ponownie poruszyłam głową.
-Chcę.-W głowie ciągle obijał mi się scenariusz, że basior zaraz mnie wyśmieje, odleci. Mimo to podjęłam.-Od dziecka żyję z pewną istotą, do ostatnich wydarzeń twierdziłam jednak, że ją wymysliłam. Jako dziecko, chciałam mieć zawsze kogoś przy sobie. Nie wiem, może się bałam, że kiedyś zostanę sama, albo, że wszystkich odtrącę. W każdym razie w mojej głowie powstał byt o imieniu Molly. To dość kochana, acz piskliwa osóbka. Raz zachowuje się jak dziecko, innym razem natomiast mi matkuje, a muszę przyznać, że idzie jej to świetnie. Jeśli jej na to pozwolę, umie korzystać z mojego ciała. Często z nią rozmawiam, ale nigdy nie myślałam, że ktoś jeszcze mógłby ją znać. Była moją drobną tajemnicą, skrywaną przed światem. A tamtej nocy.. Okronie się przestraszyłam. Wiesz, myśl, że mogłaby zniknąć.. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Ale chciałam jej szczęścia. Nadal ze mną jest.-Powiedziałam to wszystko niemal na jednym wydechu, a następnie spuściłam wzrok.-Możesz już zacząć się śmiać..-Powiedziałam cicho.

< Lelou? Nabieram wprawy w pisaniu na telefonie xD >

Od Vincenta do Ikki'ego

Nim zdążyłem dokończyć zdanie basior wspiął się na szczyt wodospadu, po czym równie niespodziewanie zniknął pod powierzchnią. Nur był na tyle efektowny, że w górę wzniosła się pokaźna ściana wody. Pozwoliłem by krople, niby pociski zbombardowały moje ciało, gdyż właściwie po to tutaj przybyliśmy-żeby obmyć futro. Prychnąłem, strącając z nosa ciepłe drobny cieczy. Czułem przylegającą do skóry sierść, mokrą i ciężką od tejże wilgoci. Nie pozostaje mi nic innego niż zamoczyć się całemu.
-Ikki! - zawołałem, lecz wilk nadal znajdował się pod powierzchnią.
Wstąpiłem na płyciznę, pozwalając by ciepła woda usunęła z moich łap zaschniętą krew. Wokół moich kończyn pojawiła się czerwona otoczka, następnie jej barwa wyblakła, aż w końcu zniknęła ukazując mi gładkie skały pod powierzchnią krystalicznie czystej tafli. Nie czekając dłużej poszedłem w ślady Ikki'ego i również zniknąłem w wodach Wodospadu Mizu.
W przejrzystym akwenie bez przeszkód można pływać z otwartymi oczami nie obawiając się, iż jakaś nieczystość podrażni ślepia. Widoczność była tutaj doskonała-od razu dostrzegłem czarną sylwetkę Ikki'ego. Sierść basiora swobodnie unosiła się, dzięki czemu dokładniej było widać czerwone przejścia w futrze wilka, a i przenikające przez taflę jesienne słońce dodatkowo rozświetlało te jaśniejsze kosmyki jego kryzy. Zauważyłem, z jakim zachwytem przyglądał się pokrywającym dno kamieniom-miały one charakterystyczny, okrągły kształt powstały na skutek działania ruchów wody. Poza tym widniały w różnych, chłodniejszych odcieniach: biel, błękit, wyblakła zieleń, choć znalazły się takie perełki jak delikatna żółć czy łagodna czerwień. Podpłynąłem bliżej kolegi. Ikki, ujrzawszy mnie, wypuścił nosem kilka pęcherzyków powietrza, po czym skinął głową w górę i wypłynął. Postąpiłem tak samo. Przerwawszy taflę wody znaleźliśmy się nieopodal spływającej kaskady wody; wodospad szumiał ponad nami wzburzając lustro jeziora, na którym tworzyła się piana.
-"Kałabanga"? – przekręciłem głowę zaciekawiony nieznanym mi wyrażeniem.
-No, tak… - odparł. – Czasem tak się krzyczy podczas skoku. Takie trochę…
-Zrzucanie bomby? – dopowiedziałem, na co Ikki odpowiedział powolnym skinieniem głowy. – Ha, zabawnie to brzmi. Trzeba wykorzystać w praktyce.
Skierowałem wzrok na szczyt wodospadu i uśmiechnąłem się łobuzersko. Skupiłem się na jednej z moich zdolności by po chwili wznieść się nad wodę bez jakichkolwiek trudności. Lewitacja to bez wątpienia praktyczna jak i moja najulubieńsza umiejętność. Spojrzałem z góry na Ikki’ego czując dozę wyższości poczym podleciałem na pagór ustawiając się do skoku. Mięśnie zadrżały pod skórą, gdy spiąłem swe ciało, następnie oderwałem łapy od skały zagłuszając szum wodospadu głośnym okrzykiem: „KAŁABANGA!”, zwinąłem się w kulkę i wzbijając wzwyż kolumnę wody-znalazłem się pod powierzchnią. Sięgnąłem łapami dna, by lekko odbić się od niego i wyskoczyć ponad powierzchnie, tuż przy Ikkim. Wilk potrząsnął łbem, zrzucając z siebie krople wody. Pysk miał całkowicie czysty.
-Chyba dobrze mi poszła ta cała „kałabanga”, co? – uśmiechnąłem się.

<Ikki? ;D>

Tamara i Adidas odchodzą!

Cóż, jaka optymistyczna wiadomość z rana, prawda? Drogie wilczki, mam do zakomunikowania dość przykrą wiadomość - właścicielka dwóch wilczków, Adidasa oraz Tamary postanowiła odejść z watahy (pozostawiła u nas Renesmme). Dziękujemy im za wspólnie spędzony czas!



sobota, 12 listopada 2016

Od Ikki'ego c.d. Vincenta

Spojrzałem trochę niepewnie na basiora. Musiałem mu przyznać rację, powinniśmy się umyć z krwi. Oderwałem ostatni kawał mięsa i oblizałem szkarłatne wargi.
- Jasne, możemy tam iść. Tylko musisz mnie tam zaprowadzić, bo nie wiem gdzie to. Nowy tutaj i tak dalej. - Uśmiechnąłem się lekko nerwowo. Znam go nie tak długo, ale jednak czuję, że mogę i że warto mu zaufać.
- No to chodź za mną. To nie tak daleko. - Powiedział radośnie Vincent i powoli ruszył w stronę lasu.
Bez wahania skierowałem się w tą samą stronę i po zaledwie kilku susach byłem tuż za Vincentem. Trzymałem się go, bo w końcu był moim przewodnikiem. Wiedział gdzie iść aby się nie zgubić, więc nie mogłem go nawet z oczu stracić. Co jakiś czas oglądał się wstecz, najpewniej aby sprawdzić czy za nim idę.
- Możesz mi coś opowiedzieć o tym całym wodospadzie gwizdu? - Zapytałem po kilku minutach krępującej ciszy, w czasie których przedarliśmy się przez krzaki i teraz szliśmy udeptaną ścieżką, mając po obu stronach wysokie drzewa.
- Wodospadzie Mizu - Zaśmiał się cicho Vinc. Z własnej głupoty spojrzałem pod swoje łapy, starając się aby w moich oczach nie było już widać śladu po wstydzie. Vincent niezrażony wyrównał się ze mną i zaczął wykład o tym miejscu. - Wodospad ten jest początkiem Mizu no Yume. Woda jest tam płytka oraz ciepła, a jezioro zewsząd otaczają głębokie jaskinie... - Basior rozpoczął długi monolog, który komentowałem od czasu do czasu krótkim pomrukiem aprobaty lub zdziwienia. Z rzadka zadawałem jakieś pytania, ale to już nie miało znaczenia.

***

Po trzydziestu minutach marszu dotarliśmy do pięknego miejsca, zewsząd otoczonego lasem. Była to skarpa z której spływał spokojnie wodospad, a nad wodą unosiła się przepiękna tęcza.
Patrzyłem zafascynowany tym cudnym widokiem, już gotując się na kąpiel. Zgadywałem, że to właśnie tutaj prowadził mnie cały czas Vinc.
- Oto jesteśmy. Wodospad Mizu... - Zanim basior to zarejestrował, wskoczyłem w cień gęsto rosnących drzew i z niemałym wysiłkiem znalazłem się na górze wodospadu, stojąc na nie dużym kamiennym występie.
- KAŁABANGA! - Krzyknąłem, skacząc stamtąd w dół, modląc się tylko o nie połamanie łap. Zetknięcie z taflą jeziora było uczuciem cudowniejszym niż się spodziewałem, a ciepła, krystalicznie czysta woda otoczyła mnie zewsząd. W tym miejscu woda była głębsza niż się spodziewałem, więc mogłem bezproblemowo zanurkować. Czekałem na basiora, który pokazał mi to cudowne miejsce.
~ Chyba polubię tą watahę. A nawet już to najpewniej zrobiłem. Oby tylko wszyscy członkowie tacy byli. ~ Pomyślałem i otworzyłem oczy. Widziałem dno całego jeziora i przyglądałem się przez chwilę idealnie okrągłym kamieniom, pokrywającym dno basenu wodnego. To miejsce będzie moim ulubionym, już po kres życia.

< Vincent? >

Od Lii c.d. Victora

Byłam zdziwiona. Czyż by myślały..., ze co? Zajmę miejsce ich matki? Na samą myśl chciałam ryczeć ze śmiechu. Patrzyłam na ostatnią z córek. Chyba miała na imię Tamara. Nie wiem. Patrzyłam na nią dziwnie. Wyglądała trochę jak lis ale podobały mi się jej barwy. I nie kapuje o co chodziło tej jednej z ich matką... uciekła?, Ktoś ją porwał?, Została połknięta przez winegra? (dobra. Chyba nikt oprócz mnie nie wie co to jest winegr ) W każdym razie nie wiedziałam. Przypuszczałam, że córki Victora są dorosłe, bo jak by inaczej?
- Emm.... hejka. - powiedziałam do jednej z córek Victora.
- Hej? - i znowu to samo. Nie wiem co powiedzieć. jest w moim wieku i nie wiem co powiedzieć. JAK ZAWSZE. Czy ja umiem tylko gadać o śmierci i nadziei? Chyba tak. ,, Przyszła śmierć pewnego razu, połykając każdą duszę. Życie przed nią chen umyka gdyż ze śmiercią, nikt nie wygra." Oto mój cytat. I co? Fajny? Nie.
- Emmm... chyba jesteś w moim wieku.... ile masz lat? - spytałam
- 2 - zamurowanie. Nie wiedziałam, że ma tyle samo lat co ja.
- Tak... samo. - powiedziałam z ostrożnością. Popatrzyłam na Victora z błagalnym wzrokiem. Nie wiedziałam co mówić. czemu ja taka jestem?
- To może pójdziemy na zewnątrz? - spytał Victor. Nie miałam nic przeciwko temu ale ktoś mnie wyprzedził.
- Oki. - powiedziała z uśmiechem wadera i zamiast iść zaczęła podskakiwać. Jak ja. Oszołomienie. Podziękowałam wzrokiem Victorowi i podreprałam na waderą ale w połowie drogi się zatrzymałam i popatrzyłam na Victora.
- Jak ona ma na imię?
- Tamara.
- Dzięki. To.... dość dziwne.
- Nie mów, że nie ostrzegałem. - powiedział basior. Uśmiechnęłam się
- Mówiłeś. Ale cóż. Jeśli nie chcesz mi opowiedzieć co się stało z ich matką a twoją partnerką to twoja sprawa. Nie będę wnikać. Ale zawszę mogę pomóc. - powiedziałam i odwracając się wybiegłam z jaskini. Tamary nigdzie nie było ale szybko przekonałam się, że nie powinnam wychodzić. Chmara liści spadła na mnie niczym grad a córka Victora siedziała parę metrów ode mnie i się chichrała a ja, bezradna siedziałam w kępie liści i gapiłam się w nią jak sroka w gnat.
- Ach tak.... - powiedziałam i... no cóż. Pamiętam jak grałam z Hadesem ( tak miał na imię mój brat ) w pewnego rodzaju piłkę. Ale teraz wystarczyły mi skrzydła. Rozpostarłam je i zaczęłam machać. Tym razem to ona była w liściach a ja się śmiałam. Podeszłam do niej i się ukłoniłam.
- Przepraszam panią ale... chyba przeciąg zdmuchnął liście. -powiedziałam do otrzepującej się z liści wadery.
- Lia. Miło poznać. - powiedziałam. Tamara patrzyła na mnie przez chwilę i podała łapę.
- Tamara.
- No. To teraz już poznałam osobiście 3 wilki. - powiedziałam i usiadłam drapiąc się za uchem.
- 3!? - Tamara wyglądała na oszołomioną.
- No, jestem mało przyjazna. Często dostaję głupawkę i recytuję wiersze albo co innego o śmierci.
- To chyba dobrze trafiłaś. - powiedziała Tamara i popatrzyła w stronę gdzie oddaliły się pozostałe 2 córki Victora.
- Masz ochotę na dziką kaczkę? - spytałam ją patrząc w zupełnie innym kierunku.

< Victor?>

Od Toshiro do Klair

Wolałbym już chyba mierzyć się ze smokiem w samotnej potyczce niźli lecieć na grzbiecie którejkolwiek z tych bestii. To było po prostu straszne. Znajdowaliśmy się wysoko, a gdyby nasze ogniste autobusy nagle stwierdziły, że pora zrzucić swoich jeźdźców albo obrać inny kurs - bardzo wątpliwe, abyśmy dali radę cokolwiek zdziałać.
Spojrzałem na Klair: wadera uśmiechała się, stojąc pewnie na szkarłatnych łuskach gada. Zdawało się, że cała ta wycieczka sprawia jej radość, więc nie zamierzałem jej tego psuć, jednak mi ostre podmuchy wiatru prosto w pysk, opadanie i wznoszenie się co chwilę oraz gwałtowne podrygiwania bynajmniej nie sprawiały takiej uciechy. Gdyby to ode mnie zależało, wolałbym pójść piechotą. Zajęłoby to dużo więcej czasu, ale przecież towarzystwo partnerki nie było nużące czy irytujące, chociaż gdybym dostał możliwość wyboru dwóch opcji, czyli pójścia o własnych siłach bądź lotu na grzbietach smoków, zapewne wybrałbym drugą z propozycji: była dużo szybsza, no i bezpieczniejsza - Klair miała w końcu uszkodzona łapę, więc nie powinna się przemęczać.
Chciałem coś powiedzieć, ale byłoby to bez sensu tak czy siak, choćbym wrzeszczał ile sił w płucach: wiatr i tak porwałby moje słowa, zanim te dotarłyby do wadery, tak więc po prostu uśmiechnąłem się nerwowo w jej stronę, mrużąc oczy: jej sylwetka znajdowała się na drodze słońca. Przypominała istotę z innego świata.
Zdołałem się już niemal zrelaksować, nawet znalazłem względnie wygodne miejsce, za jednym z ogromnych kolców smoka, które spokojnie mogłyby mnie przebić na wylot. Usadowiłem się za jednym z takich, gdzie byłem osłonięty od wiatru i pozwoliłem sobie na chwilę przymknięcia oczu. Mój wielki błąd...
Musiałem zasnąć, a przynajmniej tak wywnioskowałem, bo kiedy ponownie otworzyłem oczy, słońce znajdowało się już zupełnie gdzie indziej. Przez chwilę zastanawiało mnie, co takiego mnie zbudziło. Zaraz jednak miałem okazję się dowiedzieć. Usłyszałem głośny, przejmujący ryk dosłownie na sekundę przed tym, zanim coś dużego i zielonego wbiło się w brzuch mojego przewoźnika. Już całkowicie przytomny, błyskawicznie zlustrowałem całą plamę przybyłą nie wiadomo skąd. Trzeci smok.
Rozejrzałem się dookoła. Pełno ogromnych gadów, które rzuciły się na nasze. W wirze walki, ledwo widziałem Aki'ego, czyli błękitnego smoka, którego dosiadła moja partnerka. Bestia szeroko rozprostowała skrzydła i głośno zaryczała, próbując osłonić się przed napastnikami. Jej przeciwnicy otoczyły ją ciasnym kręgiem, zmuszając do cofnięcia się w moją stronę.
Skoczyłem.
Wiem. Głupota. Kiedy tak sobie beztrosko spadałem, nawet dla mnie moje zachowanie było całkowicie bezsensowne. Nawet sobie nic nie wyliczyłem. Skoczyłem czysto impulsywnie, w przypływie adrenaliny. Ale, dzięki niebiosom, wylądowałem (twardo, to prawda, o czym dało mi boleśnie znać moje ciało) szczęśliwie, tuż obok Klair.
- Zwiewamy- rzuciłem krótko. To nie był czas na zbędne akty bohaterstwa.- I tak raczej za wiele tu nie wskóramy.

< Klair? Nie szkodzi ^^ >

Od Lelou do Karo

Po prawdzie, wcale nie przeszkadzało mi, że wadera potraktowała mój kark jako poduszkę. W pierwszej chwili, drgnąłem nerwowo i kątem oka zerknąłem w stronę wadery, prostując się nienaturalnie i oddychając płytko. Spojrzałem na połyskujące morze, jednak mój wzrok zaraz uciekł ponownie na śpiącą towarzyszkę. Pochyliłem łeb w jej stronę: nie zauważyłem wcześniej, że błękitne wzory na jej ciele połyskiwały naprawdę ładnie w księżycowym świetle: zupełnie jak piana morska. Zastanawiałem się, czy to z plaży dobiega taki przyjemny zapach, trochę jak lawenda. Wbrew swojej woli, pochyliłem się jeszcze trochę. Moje ciało jakby samo się poruszało, ale nadal ostrożnie, aby nie zbudzić Karo. Lekko oparłem łeb o jej miękką sierść, jednak zaledwie w trzy sekundy później wyczułem drobny ruch. Ponownie się wyprostowałem, wlepiając wzrok w horyzont. Wadera podniosła się, po czym spojrzała na mnie z pewnym rodzajem konsternacji.
- Przepraszam- mruknęła cicho chwilę później.
- Nic się nie stało- odparłem, starając się brzmieć jak najnaturalniej, mimo że ledwo powstrzymywałem drżenie głosu. Noc była chłodna, jednak mnie zalała dziwna fala gorąca.- Jeśli jesteś zmęczona, możemy zrobić postój.
- Nie, możemy na razie iść- szepnęła, ruszając.
Nic nie odpowiedziałem, tylko pobiegłem za nią, doganiając po chwili waderę. Zawisło pomiędzy nami mało wygodne milczenie. Starałem się jakoś zacząć dialog, ale słowa więzły mi w gardle, kiedy tylko próbowałem coś powiedzieć. Nie chodziło o to, że byłem zły czy coś z powodu tej sytuacji sprzed chwili, po prostu... bałem się, że zrobię coś nie tak. Teraz już nie było z nami Asriela, który służył za zmianę tematu w razie potrzeby. Jeśli palnę coś głupiego, trzeba będzie brnąć dalej.
"Na przykład, że lubisz Karo?" - zapytał ten cichy, denerwujący głos z tyłu czaszki. Pozostawiłem to bez komentarza, jednak nadal słyszałem jakieś denerwujące uwagi, dopóki się nie znudził.
Teraz już otoczyła mnie kompletna cisza, a to zbyt nie sprzyjało odgrodzeniu się od myśli, które teraz mnie dopadły. "Lubisz Karo" - czy chodziło mu o taką zwykłą sympatię, jaką darzy się przyjaciół? Miał wtedy jakiś taki dziwaczny głos.
Zerknąłem w granatowe niebo: była późna jesień, niemal zima, więc normalnie powinienem był zobaczyć ciężkie chmury, przysłaniające całą ciemną kopułę, tej nocy było jednak zupełnie inaczej. Srebrne gwiazdy mrugały do mnie zapraszająco z oddali, jakby zachęcały mnie do odwiedzin.
- Znasz jakieś gwiazdozbiory?- zapytałem w pewnym momencie Karo, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
"Mistrz romantycznych tekstów" - szepnął z ironią złośliwy głosik.

< Karo? >

Od Victora c.d. Lii

Spojrzałem na waderę z ukosa, zastanawiając się, czy aby nie żartuje. Co prawda, nie wiedziała, w jakim wieku były moje córki. Przedstawienie nowej znajomej szczeniakom to co innego, niż przedstawienie jej dorosłym waderom, szczególnie, że dwójka z nich była mało kontaktowa.
-To nie będzie łatwe..-Mruknąłem, spoglądając na zdobycz wadery.-Są dorosłe, wątpię aby..
-Co z tego?-Zapytała z lekkim uśmiechem.-Mało kogo tutaj znam, a skoro są dorosłe, to jeszcze lepiej.
Westchnąłem, pewny, że nie odpuści. Uparta sztuka.
-Jeśli taka jest twoja cena..-Rzuciłem, zatapiając ząby w ptasim mięsie. Muszę przyznać, że był to dość smaczny, a dla mnie i rzadki kąsek. Jedyne ptaki, jakie mogłem upolować znajdowały się na drzewach, lub bezpośrednio na ziemi. Przez to też jadłem ptasie mięsko tylko, kiedy akurat chciało mi się wysilać, lub gdy nasi łowcy upolowali jakieś na obiad. Ach, tak, to był niezły rarytas, szczególnie w wykonaniu kucharza.
-Nie licz jednak na zbyt wiele.-Dodałem po przełknięciu pokarmu.-Dwie z nich mógłbym posadzić o aspołeczność.
-To się okaże.-Lia wydawała się być zadowolona z osiągniętego celu. Miałem tylko nadzieję, że Karo nie sprawi jej zbędnej przykrości.
Po skończonym posiłku odprowadziłem koleżankę, i uprzednio upewniając się, iż nie ma w mojej jaskini żadnych pacjentów wybrałem się na wieczorne biegi. Wpadłem również do Tami, aby uprzedzić ją, że jutro będę chciał kogoś przedstawić jej i jej siostrą. Ta jedynie skinęła głowł z zainteresowaniem, po czym oznajmiła, że postara się nie zapomnieć. W końcu wieczorem wróciłem do domu, który wydawał się niezwykle pusty bez Res. Westchnąłem ciężko, siadając. W końcu ją znajdę, muszę.. To tylko kwestia czasu, nim znów będziemy wszyscy razem.

~*~

Lia wbiegła do mojej jaskini o świcie, budząc mnie przy tym.
-Wstawaj, cos mi obiecałeś!-Nie otworzyłem oczu, leniwie przewracając się na bok.
-To dziś, Rene?-Mruknąłem sennie. Usłyszałem śmiech.
-Nie Rene. Lia. L-i-a!-Zawołała, literując swoje imię. Podniosłem się, otwierając oczy, i patrząc z chwilowym osłupieniem na skrzydlatą sylwetkę.
-Ach, to Ty.-Odparłem, mrugając kilkakrotnie.-Wybacz. Nie uważasz, że jest za wcześnie?
-Za wcześnie na co?-Zapytała zdziwiona.
-Na wizytę, rzecz jasna. Mogę jeszcze spać.
-A, tak..no dobra, to co proponujesz?-Po jej pytaniu dojrzałem, że nie chciałaby być sama tego ranka.
-Śniadanie. Chodźmy na stołówkę..-Wyszliśmy z jaskini, a ja krzyknąłem:-Będę pierwszy!-I rzuciłem się w bieg. Nie trzebabyło zachęcać towarzyszki, aby zrobiła to samo.

~*~

W końcu, po paru godzinach, ruszyliśmy do legowiska Mortem, Tami i Karo. Weszliśmy do środka. Karo leżała w rogu, lustrując nas niechętnym spojrzeniem. Tamara i Mortem dyskutowały o czymś.
-O, tata!-Zawołała Tamara, wstając.-Więc, to jest osoba, którą chciałeś nam przedstawić?
-Owszem.-Przytaknąłem-Poznajcie, oto Lia. A to są Karo, Mortem i Tamara.
-Witajcie.-Lia uśmiechnęła się lekko.
-Po co ten cały cyrk?-Warknęła Karo, podnosząc się.-Już Ci tak nie zależy na znalezieniu mamy?-Otwarłem pysk, zdumiony. Oczywiście, że mi zależało. Moje życie bez Rene wydawało się puste i nudne. Smutne. Ale..chciałem tylko pomóc Lii się zaaklimatyzować. Karo wybiegła z pomieszczenia, a Mortem wstała, oznajmiając:
-Pogadam z nią.
Została nas więc trójka: Ja, Tamara i Lia.
<Moje drogie panie? Wybaczcie jakość, pisałem z telefonu.>

piątek, 11 listopada 2016

Od Vincenta do Ikki'ego

Powoli zbliżyłem się do upolowanej zwierzyny. Woń jelenia przyjemnie pieściła mój nos, a żołądek, poruszony tym zapachem przypomniał mi, iż niewiele dzisiaj jadłem. Mimowolnie oblizałem wargi. Spojrzałem na Ikki'ego, który zachęcał mnie do wspólnego spożycia posiłku. Nie mogłem odmówić. To miły gest z jego strony.
-Dzięki. - powiedziałem, po czym wziąłem solidny kęs jeleniego mięsa. Ciepła krew pobudziła mój język i uświadomiła jak bardzo jestem głodny. Oderwałem kolejny kawałek. - Pychota. - oblizałem lepki od szkarłatu nos. - Tego mi było trzeba. Jeszcze raz dziękuję.
Ikki machnął łapą:
-To drobiazg.
Razem przystąpiliśmy do posiłku. W zgodnym milczeniu pochłanialiśmy zdobycz, rozkoszując się smakiem dziczyzny. Gdy mój żołądek został zapełniony poczułem jakby wstąpiły we mnie nowe siły. Jeszcze chwilę leżałem przy niemal pozbawionym mięsa truchle jelenia, chłonąc jego miły dla nosa zapach i przyglądając się Ikki'emu przeżuwającemu ostatni kęs posiłku. Gdy również podniósł głowę zauważyłem, że prawie cały pysk i łapy miał zabarwione krwią. Ja zapewne również nie wyglądałem lepiej-czułem grudki zaschniętej cieczy sklejającej moją sierść na kryzie i pysku. Wstałem, westchnąwszy z zadowolenia. To był dobry posiłek.
-Słuchaj, Ikki. - zwróciłem się do basiora. - Myślę, że ciężko będzie samemu oczyścić się z posoki. Przydałoby się trochę wody. Niedaleko stąd znajduje się Wodospad Mizu. Nie wiem czy już tam byłeś, ale jeśli nie to polecam: to świetne miejsce. A w przy okazji obmyjemy trochę futro. Co ty na to?

<Ikki? Idziemy?>

czwartek, 10 listopada 2016

Od Karo c.d. Lelou

-Chwilę faktycznie możemy się przejść, ale później wolałabym usiąść.-Odparłam. Za nami była długa droga, która po zostawiała w sobie ziarno nieświadomowości.co do swojej owocności. Miałam nadzieję, że Asrielowi uda się odzyskać władzę i dawny wygląd, czekała go jednak bardzo długa droga, na pewno dłuższa od naszej powrotnej. Najwięcej zastanowienia dała mi jednak chwila odejścia Caplluma. Pomijając sceny licznych odpałów z Mortem i zabaw za szczeniaka z Tami, czy też samotnych podróży, kończących się w różny sposób, było coś jeszcze, co mnie zdziwiło, a zarazem przykuło moją uwagę. W czasie tych miłych przebłysków spojrzeń ujrzałam jeszcze wciąż świeży i żywy obraz Lelou w Dworze Zapomnienia, kiedy to tańcząc przypominał mi kaczkę. Nie wiedzieć czemu, widok ten faktycznie pojawiał się przed moimi oczami jeszcze niejednokrotnie. Może było to przez pewien dziwny rodzaj wsparcia, jaki poczułam w tamtej chwili? Nie byłam tego pewna, wiedziałam jednak, że “tańczący” Lelou szybko nie opuści mojej głowy.
-To może być dobra myśl. Przejdziemy się trochę wzdłuż plaży, a potem możemy gdzieś przysiąść.-Przytaknął. Po chwili oboje ruszyliśmy obok siebie, zaraz przy brzegu, to też chłodna woda od czasu do czasu przepływała pod naszymi łapkami, łaskocząc w przyjemny sposób, i niwelując ślady, jakie odciskaliśmy w piasku. Mimo, że był środek jesieni, będąc tutaj czułam, jakby dopiero co rozpoczynało się lato. Ciepło słońca, które coraz bardziej skrywało się za horyzontem prażyło moje ciemne futro, tworząc kontrast z wspomnianym zimnem wody.
-Myślisz, że sobie poradzi?-Zapytałam nagle, odwracając głowę w stronę Basiora.
-Asriel? Na pewno będzie lepiej, niż dotychczas, w końcu to już “jego” podwórko.-Odparł z nikłym uśmiechem. Pokręciłam głową.
-Tak, ale straszna z niego pokraka.-Mruknęłam ponuro. Lelou spojrzał na mnie, zapewne nie zdziwiony moim komentarzem, a samym nastawieniem.-Mam na myśli, nie widzę go w walce.
-Jeśli naprawdę mu zależy, znajdzie jakiś sposób.-Słowa basiora brzmiały niczym obietnica, co nie wiedzieć czemu rozbawiło mnie. Pozwoliłam sobie jednak tylko na delikatny uśmiech.
-Może i masz rację.-Powiedziałam cichutko, a następnie lekko ochlapałam go wodą.
-Hej!-Nie był mi dłużny, i uskakując na moją stronę również ochlapał mnie wodą. Owa “wojna” trwała jednak tylko krótką chwilę, gdyż nie byłam zbytnio pozytywnie nastawiona do skoków, a przyjaciel pewnie zdenerwował by się, gdybym nadużyła łapy. Pospacerowaliśmy jeszcze chwilę, po czym usiedliśmy, wpatrując się w ostatni skrawek słońca, który przez chwilę rozświetlał całe niebo, a następnie zniknął za horyzontem, pozostawiając po sobie ledwie wspomnienie. Jakie jednak urokliwe wspomnienie! Blask morza jeszcze przez kilka minut pozostał w mojej świadomości, nakładając się tam, gdzie już go nie było. Nigdy nie widziałam zachodzącego słońca, wolałam zapuszczać się wieczorem w niebezpieczniejsze miejsca..lub spać. Na spanie zawsze przyjdzie pora. Spojrzała na towarzysza, zastanawiając się, co ten lubi robić wieczorem. Przeszło mi przez myśl, że przebywać ze swoją siostrą, pamiętałam jednak, że przyjaciel na ogół bardzo to lubi. Pewnie też latać, nie trudno było spostrzec, że to uwielbiał. Ale poza tym? Pogrążona w owych myślach ziewnęłam leniwie, na moment zamykając oczy. Kiedy je otworzyłam spostrzegłam, że głowę wsparłam na czarnym futrze. Przez całe pięć sekund było mi niewiarygodnie wygodnie, po ich upływie zrozumiałam jednak, że opierałam się o Leloucha i powstrzymałam gwałtowne podskoczenie, po prostu się podnosząc. Wbrew woli zalałam się i tak nie widoczną czerwienią. Przyzwyczajenie długiego spania zwiodło mnie po raz kolejny, a tym razem nie było tutaj Asriela, który byłby pretekstem do zmiany tematu.
<Lelou?>

środa, 9 listopada 2016

Od Klairney CD Toshiro

- To jak, jesteście gotowe?- spytał basior.
Wymieniłam z siostrą spojrzenia. Minęła nas i ruszyła przodem. Kopnęłam delikatnie łapą bok Tosh'a, a ten prychnął i poszedł za waderą. Uśmiechnęłam się i przytuliłam bok głowy do karku basiora patrząc na krajobraz. Wokół nas porozrzucane były skały wulkaniczne, resztki magmy i gruz.
- Tosh? - zagadnęłam.
- Hmm?
- Jak wrócimy do watahy to pierwsze co zrobisz to pójdziesz się wykąpać! - rzuciłam.
- Cooo? - spytał przeciągle.
- To co słyszysz. Jest tu strasznie brudno i ogólnie fuj... - skomentowałam podnosząc głowę i rozglądając się dookoła.
- O czym tam sobie plotkujecie? - Fee odwróciła się do nas.
- Ehh, o niczym... - basior wywrócił oczami.

***

Droga minęła...średniawo? Cóż po za tym, że ciągle Tosh niósł mnie na grzbiecie i strasznie zdrętwiały mi łapy to było całkiem spoko. Fee mówiła nam kiedy wulkan ostatnio wybuchł albo była w stanie ocenić, kiedy dany kawałek magmy wyprysł z wulkanu.
Po jakimś czasie dotarliśmy do półki skalnej, na której basior pozwolił mi zsiąść z jego pleców. Dziękuję.
- Klair? - zagadnęła Fee, gdy już stałam o własnych siłach.
- Słucham ja cię? - podeszłam.
- Pamiętasz jak w dzieciństwie urządzałyśmy zawody?
- Zależy o które ci chodzi...
- O te ze zbieganiem na czas z góry! - spojrzała z entuzjazmem na mnie.
- Ah no tak! A co?
Ahh no tak, Tosiek podsłuchiwał.
- Bo mogłybyśmy teraz je urządzić! - klasnęła łapkami uśmiechając się.
- CO?!! NIE!! - Tosh wskoczył zasłaniając mnie.
- Ej, wyluzuj. Jak chcesz to ścignij się z nami - wadera uniosła brew.
- Nie ma mowy. Klaruś? - odwrócił się do mnie. - Łapa nadal boli?
- Nie jestem dzieckiem! Zresztą chętnie się ścignę...dawno tego nie robiłam... - odparłam.
- A twoja łapka? - spojrzał na moją kończynę.
- Masz rację, no ale jak inaczej zejdziemy? - uśmiechnęłam się zadziornie.
Pyszczek basiora lekko zbladł. Czyżbym miała rację?
Bez większego namysłu rzuciłam się w stronę krawędzi półki. Spojrzałam w dół, a w mojej krwi poczułam przypływ adrenaliny. Wiatr lekko zawiał przywołując na mój pyszczek uśmiech. Razem z Fee skoczyłyśmy na skały nieco nizej i ustawiłyśmy się do skoku. Oczywiście po tej stromej stronie. Basior niepewnie skoczył do nas.
- Raz.
- Dwa.
- Trzy!
Jak na zawołanie rzuciliśmy się w dół wulkanu. Skacząc ze skały na skałę zsuwałam się z zawrotną prędkością z ściany wulkanu. W każdej chwili skały mogły osunąc mi się spod łap co napawało mnie jeszcze większą radością. To jest smak adrenaliny. Pył wlatywał mi do oczu, a pojedyncze kawałki magmy spadały w ślad za nami. Już prawie koniec... Prowadziłam ten szalony wyścig. Tosh powoli zeskakiwał z pojedynczych skał, a Fee zgrabnymi ruchami mijała śliskie fragmenty wulkanu i poruszała się ze stałą prędkością.
Czas na finish.
Skierowałam się w stronę skały w kształcie rampy. Błyszczała się co oznaczało gładką powierzchnię. Po chwili zjechałam na nią wybijając się w powietrze na ponad kilka metrów. Zrobiłam salto w powietrzu lądując na cztery łapy na zboczu. Dojechałam do stóp wulkanu. Zawyłam zwycięsko widząc moich towarzyszy dołączających do mnie.
- Wygrałam!
- Woah! Tosh, masz niezłą sztukę, lepiej uważaj. - puściła mu oczko Fee. Uśmiechnęła się.
Basior wyglądał na skołowanego, a po za tym był cały brudny od gruzu. Ja pewnie też.
Skoczyłam na basiora zamykając go w uścisku.
- Och chyba nie tylko ja muszę się wykąpać. - zasmiał się. - Ale następnym razem uważaj Klaruś, to mogło być bardzoo niebezpieczne, wiesz?
- Oj wieeem...ale teraz możemy wracać - uśmiechnęłam się.
- Dobra, to może dać wam smoki? - wtrąciła się Fee.
- Taak! - ucieszyłam się.
Tosh trochę mniej. No trudno.

***

Staliśmy przy "naszych" smokach przygotowując się do powrotu. Pożegnałam się z siostrą, oczywiście nie szczędząc uścisków i obiecanek, że przybędziemy jeszcze kiedyś. Tosh stał z boku z bladą miną. Chyba nie lubił zbytnio latania na smokach. Podeszłam do niego i liznęłam go w policzek.
- Dasz radę?
- P-pewnie.
- To czas na nas. Żegnaj Fee!!
- Do zoba!
Po chwili znikneliśmy z pola widzenia Fee.

<Tosh?? Wyyyybacz, że serio aż tak długo nie pisałam>

wtorek, 8 listopada 2016

Od Lelou do Karo

Zajrzeliśmy chyłkiem do jaskini, skąd rozchodził się syreni śpiew. Asriel wyglądał na dziwnie rozkojarzonego - przez moment zdawało mi się, że padł ofiarą czarów tych stworów, jednak po chwili uświadomiłem sobie, że ich głosy nie robią większego wrażenia na żadnym z nas, mimo że nagle zacząłem sobie przypominać swoje szczenięce lata i przygody przeżyte razem z Nami.
- To ty...?- zapytałem callumpa, obserwując jego zastygłą w wyrazie rozmarzenia twarz.
- Tak- potwierdził.- Mi nic nie mogą zrobić, więc pomagam. Pomagam, prawda?
- Oh, cieszy mnie to niezmiernie. Tak więc żegnam.
Przez moment zastanawiałem się nad jakimś motywującym tekstem, porządnym pożegnaniem, może nawet propozycją pomocy albo czymkolwiek. Ale nie. Bez zbędnych ceregieli, z całej silny wepchnąłem Asriela do groty, a ten przez moment wyglądał na absolutnie przerażonego. Syreni śpiew na moment ucichł, kiedy portal zasysał ciało naszego towarzysza. Przez moment obawiałem się, że ich nas zechce zabrać ze sobą, jednak, na szczęście, pozostaliśmy w miejscu.
- Zwiewamy- powiedziałem krótko go Karo, a z mojego grzbietu wyrosły skrzydła, podczas gdy tylne łapy przybrały postać szponów. Chwyciłem waderę i wystartowałem, wzbijając się jak najwyżej. Prędko, prędko, zanim syreny znowu zaczną śpiewać!
- Lelou!- krzyknęła w pewnym momencie wilczyca.- O co chodzi?
Przez moment nie odpowiadałem, tylko spokojnie leciałem w powietrzu, obserwując przechodzące ze szkarłatu w głęboki granat niebo. Noc nadchodziła szybciej, niż myślałem.
- Przepraszam- mruknąłem.- Ale ckliwe pożegnania nie są w moim stylu. Wykonaliśmy zadanie i Asriel nie ma prawa więcej wymagać, więc mam nadzieję, że już się więcej nie odezwie. A zwiałem stąd dlatego, że tylko w ten sposób mieliśmy szansę na umknięcie śpiewom syren. Chyba nie chciałabyś dodać swoich kości do ich kolekcji, no nie?
Szczerze mówiąc, odczuwałem lekkie wyrzuty sumienia względem callumpa. Co prawda, nie przepadałem za nim ale pożegnanie, jakie mu zaserwowałem, raczej nie należało do najprzyjemniejszych. No i te jego słowa: "Mi nic nie mogą zrobić, więc pomagam. Pomagam, prawda?". Owszem, pomagał, i to bardzo. A ja go w ramach podziękowań wrzuciłem do jaskini pełnej syren. Poczułem się jak jakiś zwyrodnialec.
- Ale wracając do rzeczy ważniejszych- ciągnąłem, przerywając ponure rozmyślania.- Łapa na pewno ci nie dokucza?
- Ja naprawdę nie jestem w porcelany- przypomniała mi, a ja już widziałem, jak tam wywraca z irytacją oczami.
- To dobrze- odparłem ze śmiechem.- Bo zaraz czeka nas ekspresowe lądowanie.
Z tymi słowami, zwinąłem skrzydła, ostro pikując w stronę ziemi. Dopiero na jakiś metr przed piaskiem wyhamowałem, stawiając bezpiecznie waderę na lądzie. Na całe szczęście, znajdowaliśmy się już na terenach Litore Somina. Tu było bezpiecznie.
Uśmiechnąłem się. Właściwie, nawet nie znałem powodu swojego zachowania. To chyba te nerwy. Po tym całym epizodzie z Asrielem, musiałem odreagować.
- No co?- zapytałem, patrząc z rozbawieniem na Karo.- Obiecałem ci jakieś miłe miejsce, a to póki co może być, chociaż później pokażę ci coś lepszego. Masz ochotę na spacer? Jest całkiem ładnie o tej porze. Jeśli łapa ci dokucza, możemy też polecieć.

< Karo? Wybacz, że takie nijakie, wena nie chce współpracować >

poniedziałek, 7 listopada 2016

Od Ikki'ego do Vincent'a

Spojrzałem na srebrno-szarego wilczura z rozbawieniem. Był zdecydowanie ciekawą postacią, a zarazem jednym z pierwszych z którym rozpocząłem rozmowę. Na pewno jeżeli potoczy się ono we właściwym kierunku, zyskam potężnego sprzymierzeńca. Stojący metr od mojej zdobyczy wilk spojrzał na mnie przepraszająco.
Niedbale podszedłem do zdobyczy i wyszarpnąłem kawał mięsa z zadniej części ofiary. Skinąłem głową na...Vincenta? Tak, tak ma na imię. W każdym razie skinąłem na niego i zaprosiłem do wspólnego posiłku. Bądź co bądź, nie jestem takim łobuzem. Mam ledwie czwórkę na karku i nie mam za dużo genów ojca. Jestem wbrew pozorom bardzo uczuciowy i przyjacielski.
- Chodź. Zjedz, jest tego naprawdę wiele, więc starczy dla nas obojga i jeszcze zostanie. - Powiedziałem nonszalancko i już chwilę później zabrałem się za jedzenie. Łapczywie chwytałem płaty mięsa i odrywałem je od ciała jelonka silnymi szarpnięciami, chłeptając słodką krew. To ciekawe. Jedni mówię, że krew ma metaliczny posmak, inni że jest kwaśna a niewielu, w tym ja, że to jest słodka ciecz stworzona dla nas, wilków, tylko ku uciesze naszego podniebienia. W milczeniu obserwowałem szkarłatną substancję, powoli cieknącą z truchła i zabarwiającą trawę u mych łap na czerwono. Starałem się zlizać każdą dostępną dla mnie kroplę, zrosić gardło tym cudem.
Nagle spojrzałem na Vincent'a, zastanawiając się dlaczego basior jeszcze nie dołączył do wyżerki. On natomiast stał spokojnie, obserwując jak ja zajadam cudowne, delikatne mięso brązowego stworzenia.
- Chodź i zjedz ze mną. Potraktuj to jako prezent na początek przyjaźni. - Zlizałem posokę z pyska i odstąpiłem miejsca szarawemu basiorowi. Jego oczy, koloru topniejącego na słońcu lodowca, wyrażały chłodny dystans, ale zarazem jakąś nutkę aprobaty. Najwyraźniej zyskałem już sojusznika. I to bardzo dobry znak.

Od Vincenta do Ikki'ego

Być może zbyt wrogo zareagowałem na widok obcego wilka. Z reguły staram się podchodzić do obcych w sposób mniej gwałtowny, lecz tym razem dałem ponieść się pierwotnym instynktom. Czarny basior został przeze mnie zaskoczony-przyjął gotowość do walki, błyszcząc kłami w stronę gdzie przed chwilą stawiałem kroki. Teraz stałem dokładnie za nim mając idealne warunki do ataku. Mimo to ani myślałem rzucić się na wilka. Właściwie to czułem się trochę głupio-te całe podchody były zbędne i tylko niepotrzebne stresowały. Zrozumiałem to jednak zbyt późno-zdążyłem rzucić w niego wrogim żądaniem. Mogłem mieć tylko nadzieję, że przybysz odpowie w bardziej życzliwy sposób, lub zdążę się wytłumaczyć nim milczenie zostanie przerwane. Ah, Vin, chyba masz groszy dzień...
-Miło mi poznać. - basior odwrócił się; na moje szczęście zdawał się nie obrażać za moje nieprzyjemne przywitanie. - Jestem Ikki, wilk z dalekiej północy. Z kim mam przyjemność?
Mój czujnie uniesiony ogon swobodnie opadł w stronę ziemi. Machnąłem lekko końcówką kity, okazując zadowolenie, jako iż rozmowa szła w dobrym kierunku.
-Jestem Vincent. - odparłem, nadając mojej wypowiedzi spokojną barwę. - Wilk pochodzący z... cóż, z bardzo odległych terenów. Aktualnie mieszkaniec ziem należących do Watahy Porannych Gwiazd. Pełnie tutaj funkcję Delty. - zamilknąłem na chwilę, przyglądając się wilkowi. Jego ślepia równie bystro lustrowały mnie. Miał niebieskie tęczówki mocno odznaczające się na tle czarnego futra, przechodzącego w niektórych miejscach w czerwień. Nie był najpotężniejszym wilkiem, jakiego widziałem, lecz do chuderlaka również mu daleko. Nie wydał mi się znajomy. - Ikki, tak? Powiedz, jesteś tu nowy?
Oblizał wargi z błyszczącej krwi upolowanego jelenia.
-No, tak. - odparł, oczyściwszy nos ze szkarłatnej cieczy. - Dołączyłem kilka dni temu. Nie zdążyłem poznać co ważniejszych członków.
-Teraz masz okazję. - zdobyłem się na przyjazny uśmiech. Zaraz jednak me uszy lekko opadły. Życzliwy gest przypomniał mi jak nieładnie się wcześniej zachowałem. - Eeem... wybacz za tę akcję na początku. Nie chciałem wyjść na agresora, tym bardziej niepokoić cię przy posiłku. Jeśli chcesz zjeść w spokoju, to nie ma sprawy.

<Ikki? ;3>
Szablon
NewMooni
SOTT