wtorek, 31 stycznia 2017

Od Maddie do Cassandry

Kiedy znalazłam się w powietrzu, od razu poleciałam w stronę Stardust Forest. Nie miałam chwili do stracenia! Cassandra leżała gdzieś w ciemnym rowie, nieprzytomna. No, może przytomna, ale to i tak źle! "Komu powiedzieć?"-myślałam-"Nie znam tu prawie nikogo... Będę się musiała odważyć.." Prawie zaliczyłam czołowe spotkanie z ptakiem, co mnie zdenerwowało. Ile razy dziennie można się "prawie" zderzać?!
Nagle... Coś usłyszałam, jakby... śmiech? Ale kto się.. Chwilę, poznaję ten głos! To ten wkurzający basior! Ale z czego się tak śmieje- czy to ma jakiś związek z Cassie? W ułamku sekundy zawróciłam i pomknęłam ku szczelinie.
Tą historię opowiedziałam jej, kiedy wreszcie przestała się na mnie gapić po tym, jak zmieniłam się z powrotem w wilczą wersję siebie. Wiem, że to mogło być trochę szokujące, ale potrzebowała chyba z 2 minut na dojście do siebie. Nie za bardzo miałyśmy co robić, więc ruszyłyśmy w stronę Wodospadu Mizu.
- Wiesz, przez chwilę, gdy wpadłam do tej dziury, myślałam... że mnie zostawiłaś.. Przepraszam. - odezwała się po długim milczeniu.
- Nie ma o czym mówić.. Hej, może trochę przyśpieszymy, co?
- A może przyśpieszmy.. W powietrzu? - spytała z szerokim uśmiechem i wzleciała do góry. Nie zamierzałam jej gonić, przynajmniej nie w ten sposób. Zmiana w sowę jest męcząca, ale miałam asa w rękawie. Zwinnie skoczyłam na najbliższą gałąź. Skakałam lekko z drzewa na drzewo. Śmiejąc się, szybko dotarłyśmy tak do wodospadu. Bawiło się tam parę szczeniąt, ale dało się spokojnie porozmawiać. Gdy rozsiadłyśmy się wygodnie na brzegu, nagle zza ściany wody wypłynęła...Dam dam dam...
..kaczka! Zakwakała głośno i zaczęła muskać piórka.
-K..k..k..kaczka? Skąd się tu wzięła? Jest ich więcej? - wyjąkała nagle Cassandra.
-Przecież tu jest woda, kaczka jest zjawiskiem normalnym.-powiedziałam, strarając się być zabawna. Co jej się stało?
- Patrzy na mnie, prawda? Gapi się, na pewno! Zawsze tak się patrzą!- Cassie dalej bredziła coś o kaczkach.
-Czego ty się boisz?
- Kaczek.. Ich wzroku.. Gapi się! Znowu! - wskazała na kaczkę, której łepek zwrócony był w zupełnie innym kierunku.
-Ehh.. Rozumiem, ja też mam irracjonalny lęk. Te kolejki.. Może chodźmy gdzieś indziej, pogadamy w spokoju?
-Okej.. Idziemy, szybko!- chciała wstać, ale przeszkodził jej szczeniaczek, który, patrząc w inną stronę, wbiegł w nią z całym impetem.
- Uważaj, mały! - burknęła, a szczeniaczek popatrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
-Prze..przepraszam- wyjąkał-Nazywam się Will i...

<Cassie? Will? I nie jestem Alyss!>

Od Jessiki do Megami

Czemu ona musi być taka sztywna? Chyba jednak watro być nastolatką. he he
- Czemu?
- Bo... nie.
- Dobra. To ja idę upolować jelenia.
- To dobrze. Przynajmniej się ode mnie odczepisz na pewną chwilę. - Odwróciłam się i uśmiechnęłam chytrze sama do siebie.
- Ej! - Wrzasnęła wadera a ja... dobrze wiedziałam czemu. Odwróciłam głowę i zobaczyłam waderę na której kropelki pary wodnej ( wytworzonej przez mój ogień i śnieg ) oblepiały waderę a pod wpływem niskiej temperatury szybko zamarzały przez co szare zielsko wygladało, jakby zmieniała się w białego bałwana.
- Co?- zapytałam z uśmieszkiem
- CZY TY SIĘ ODE MNIE ODCZEPISZ!?
- Emmm... niech no pomyślę.... nie. Przez Ciebie do dzisiaj boli mnie głowa. - Meg wydała z siebie dziwny jęk.
- Weź ty się lecz.
- Nie ma na co. - Mruknęłam
- co?
- Gowno. - odpowiedziałam i odleciałam. Trzeba się bardziej postarać. Jak by ją tu wkurzyć? Jeszcze bardziej? tego nie wiedziałam. Wleciałam do swojej jaskini. Był półmrok. Podeszłam do małego, świecącego na błękitno źródełka i zaczęłam pić wodę. Nagle pociemniało mi w oczach. Usiadłam zaskoczona. Rana na głowie zaczęła mnie piec. Jęknęłam. Krew znowu zaczęła lecieć. Przede mną pojawiła się jakaś wodna zjawa
- Twoja matka jest niedaleko. - szepnęła bez dżwięcznym głosem i znowu znalazła się w wodzie, po czym zniknęła

< Meg?>

sobota, 28 stycznia 2017

Od Vincenta do Ashity

-Przyjmuje. – podałem waderze łapę, a ona uścisnęła ją mocno. W oczach towarzyszki widoczna była bojowa iskra. – Tylko nie myśl, że dam ci fory tylko dlatego, żeś wilczyca i Alfa.
-Ha! – zaśmiała się krótko. – Nawet nie śmiej mi pobłażać! To raczej tobie przyda się przywilej. Z rozwalonym nosem ciężko ci będzie cokolwiek wytropić.
Skrzywiłem się, dotykając łapą opatrunek. Maści lecznicze zaaplikowane na urazie traciły swój intensywny zapach. Liść przepuszczał powietrze, a zatyczki nie blokowały nozdrzy całkowicie. Wziąłem głębszy wdech powietrza. Oprócz woni właściwej balsamowi byłem w stanie wyczuć zapachy wokół mnie. Sosnowe igiełki, wilgotna od lekko rozmokłego śniegu kora, tropy zwierząt, które przechodziły tędy wcześniej czy później. Uśmiechnąłem się zawadiacko.
-Nie ma mowy. Twój ulubiony amator wyzwań jest zwarty i gotowy do próby sił!
To powiedziawszy ruszyłem w głąb Stardust Forest, w stronę niewielkich polanek, które to były ulubionym miejscem zajęcy. Ashita, nie zwlekając, skoczyła przede mnie, przejmując funkcję przewodnika. Węszyła wokół, gotowa w każdym momencie zerwać się do biegu, gdy tylko jej nozdrza muśnięte zostają zapachem długouchych.
-Jestem pewna, że te podstępne szaraki już nie są takie szare. – mówiła podczas podróży. – Założę się, że już dawno zrzuciły letnie futra i teraz są równie białe, co ufoludki.
-A jakże! – stanąłem u boku przyjaciółki. Ashi podskakiwała po drugi krok i bez przerwy się uśmiechała. Oczy wadery przesuwały się z drzewa na drzewo, jakby przemierzała ten lasy po raz pierwszy, ale skupiła na mnie wzrok, gdy się odezwałem. – Chyba nie spodziewałaś się, że zechcą cokolwiek nam ułatwiać? Gdybyś była na celowniku wszystkiego, co ma kły to też byś zmieniała kolory jak kalejdoskop.
Postawiła uszy. Ostatnie słowo wyraźnie ją zainteresowało.
-Kalejdoskop? Hah, wyobrażasz sobie tęczowe zające? Ale to by była heca… – zamilkła nagle, stanęła jak wryta. Nos wadery zadrżał, łapiąc każdą cząsteczkę powietrza. Uszy kręciły się, aż w końcu zlokalizowały źródło dźwięku i zwróciły się ku niemu.
Również począłem węszyć, choć doskonale wiedziałem co się święci. Ashi uśmiechnęła się szeroko, a uśmiech ten był promienny jak letnie słońce. Niczym jedną myślą tchnięci daliśmy się prowadzić kuszącemu zapachowi. Śnieżna pokrywa chrupała pod naszymi łapami; na jej powierzchni odciskały się nasze płytkie ślady. Byliśmy już u celu. Drzewa zaczęły się przerzedzać otwierając przed nami niewielką, zmarzniętą polankę. Wśród śnieżnych pagórków dało się dostrzec ruch, lecz tylko gdy przyglądało mu się baczne oko. Stojące w miejscu uszaki niemal całkowicie zlewały się z zimową scenerią. Wraz z Ashi skryliśmy się w cieniu drzew tworzących granicę między łączką a gęstym borem. Oblizałem wargi. Stojąca obok mnie wilczyca drżała od kumulującej się wewnątrz niej energii. Zbliżyłem pysk do ucha przyjaciółki.
-Wyłapie wszystkie jako pierwszy. – szepnąłem jej do ucha, po czym skoczyłem do przodu, pędząc w stronę zajęcy.

<Ashiiii, Vin się nie gniewa! ^w^ Nigdy wincej przerw!>

piątek, 27 stycznia 2017

Od Cassandry do Lelou

Przechadzałam się koło źródeł Shinzen. Lubiłam tam przychodzić, odkąd poznałam to miejsce. Wiał delikatny wiaterek. Nagle ujrzałam czarnego jak węgiel basiora siedzącego na kamieniu tyłem do mnie. Trochę się przestraszyłam, wyglądał jak cień, jak jakiś czarny duch. Po chwili jednak zarys sylwetki stał się wyraźniejszy. Podeszłam bliżej. Zdawał się być zamyślony.
-Cześć, jestem Cassandra. A ty?- nie odpowiedział. Westchnęłam. Chciałam poznać jakichś przyjaciół, na razie znałam tylko Maddie.
-Lelouch.- Odpowiedział po chwili. Gdy się do mnie odwrócił, ujrzałam jego żółte oczy. Piękne żółte oczy. Po kilku sekundach zorientowałam się, że troszkę zbyt długo patrzę w jego oczy. Odwróciłam wzrok. Ech, nawet nie umiem rozmawiać z wilkami…Westchnęłam znowu. Nie wiedziałam, o czym i jak gadać. W duchu przeklęłam się za tą moją nieporadność.
-Lubisz tu przychodzić? Wcześniej cię tu nie widziałem. - w środku dziękowałam mu za temat rozmowy, której nie umiałam zacząć.
-Nie, jestem nowa, ale jest tu naprawdę pięknie.
-Tak… Lubię tu przychodzić, pomyśleć trochę…
-Jestem tu dopiero chyba drugi raz… A tak poza tym, to… Chciałbyś zostać moim kolegą?… Trochę głupio to zabrzmiało…
Spuściłam głowę. Czułam, że patrzy na mnie swoimi pięknymi, złotymi oczami… Poczułam, że się rumienię. Co ja sobie myślę? Zakochałam się, czy co? Posłyszałam cichy śmiech. Spojrzałam na Lelou. Uśmiechał się. Ja też się uśmiechnęłam. Gdyby tylko mógł mnie zrozumieć…
-Och, przepraszam, ale muszę już iść, siostra na mnie czeka.- powiedział.
-To pa. Może spotkamy się tu jutro, o tej samej godzinie?- Zapytałam z nadzieją w głosie.
-Może. Raczej tak! Pa!- krzyknął na pożegnanie i odbiegł. Zauważyłam, że jak na wilka tak kruchej postury jest całkiem szybki. Patrzyłam, jak znika pomiędzy drzewami. Westchnęłam. Chyba się zakochałam.


<Lelou, kontynuujesz?>

Od Cassandry do Maddie

Maddie! Maddie! Jesteś tam?! Halo! Maddie!- krzyczałam. Wpadłam do jakiejś dziury, wszystko mnie bolało, a na dodatek było tu ciemno jak w grobie. Światło wlatywało jedynie przez dziurę, przez którą wpadłam. Była zbyt mała, abym mogła z niej wylecieć.- Maddie! Maddie!
Usłyszałam trzepot skrzydeł. „Jakiś ptak spłoszył się przez moje krzyki...”- pomyślałam.
Basior, który żartował sobie z mojej znajomej wraz z kompanem podszedł do dziury, w której tkwiłam i spojrzał w dół.
-I co? Łyso ci?- Zaśmiał się krótko. Po chwili jego towarzysz spostrzegł mnie i też zaczęli się śmiać.- A twoja niezdara? Gdzie teraz jest? No gdzie?- pytał kpiąco. W środku gotowało się we mnie ze złości. Miałam ochotę trzepnąć go w pysk łapą. Popatrzył na mnie jeszcze raz, uśmiechnął się złośliwie i odszedł, a za nim jego przyjaciel. Z resztą, czy ktoś taki może mieć przyjaciół?
-Może Maddie po prostu pobiegła po pomoc?- powiedziałam sama do siebie.- A może… zwyczajnie uciekła?
Spuściłam głowę. Co miałam zrobić? Byłam sama, no może z wyjątkiem kilku szczurów czy myszy. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Rozpostarłam skrzydła, tak by dotykały ścian jamy. Nie była zbyt szeroka, najwyżej jakieś dwa i pół metra. Ostrożnie stawiałam kroki. Końcówki mich skrzydeł delikatnie muskały ściany tunelu. I nagle!… Moja przednia łapa zapadła się w połowie w lodowatej wodzie! Wzdrygnęłam się. Trochę poszurałam po ścianach skrzydłami i wywnioskowałam, że przede mną rozciąga się jezioro podziemne, prawdopodobnie duże, ale jego głębokości, wielkości, ani tego, co czaiło się w jego wodach sprawdzać nie chciałam. Zaczęłam się cofać. Po kilku metrach wyczułam rozgałęzienie tunelu. Weszłam tam. Powoli zaczęło mnie denerwować to, że nic nie widzę. Ciągle mrugałam, miałam wrażenie, że jestem ślepa. Już wiem, jak się czują niewidomi.
Szłam i szłam, aż w końcu ujrzałam światełko w tunelu. Dosłownie. Światełko powoli się powiększało, przemieniło się w plamę światła. Zmrużyłam oczy. Po przebywaniu w takich iście egipskich ciemnościach światłowstręt był w sumie przewidywalny. Zaczęłam biec. Chciałam jak najszybciej wydostać się z tej jaskini. Plama światła okazała się być niedużą dziurą nisko nad ziemią. Z trudem się przez nią przecisnęłam. Od strony zewnętrznej wyglądała jak lisia albo zajęcza nora. Rozejrzałam się. Znalazłam się około trzydziestu metrów od dziury, przez którą wpadłam. „A myślałam, że przebyłam jakiś kilometr!” Zaśmiałam się. Ten wstrętny basior wraz ze swoim koleżką siedział sobie beztrosko pod jakimś drzewem nieopodal! Jeszcze mnie nie zauważyli. To była niepowtarzalna okazja na odegranie się! Zaszłam ich od tyłu, zaczaiłam się i… Skoczyłam! Zerwali się z krzykiem z miejsc i zaczęli uciekać! Zwijałam się ze śmiechu. Nagle koło mnie przysiadł jakiś ptak. Uspokoiłam się, aby go nie spłoszyć. Po chwili przemienił się w… Maddie!
-Niezła akcja, Cassie.- powiedziała i uśmiechnęła się. Ja stałam w milczeniu, osłupiała.


>Czy pani Alyss raczy dokończyć? :-) <

Od Karo cd Lelou

Droga powrotna minęła bez większych niespodzianek, co zresztą było dobre. I tak mieliśmy za sobą natłok wydarzeń. Powrót był po prostu zwykłym, przyjemnym, acz długim spacerem. Po może stu krokach całkowicie opuściła nas bryza i odgłos fal, a nasze łapki zaczęły stąpać po leśnej ściółce, pokrytej warstwą chłodnego puchu. Zważywszy na fakt, że byliśmy po kąpieli, nie stroniliśmy za bardzo od siebie. (Co wcale też nie znaczy, że szliśmy bóg wie, jak blisko. Jasne? Jasne). Raz po raz towarzyszyły nam odzywki Molly, która podziwiała wszechobecny śnieżek, sopelki, i tym podobne. Trzeba przyznać, że zima w watasze tworzyła klimat, który ciężko było zastąpić czymkolwiek innym. Zimne powietrze orzeźwiało płuca, a cieńsze gałęzie porośnięte soplami dzwoniły, kiedy wiatr prowokował je do ruchu, kojąc uszy. Właściwie, gdyby nie fakt, że i tak nie ma nas już dość długo, przyozdobiłabym to otoczenie krągłym kolegą składającym się z trzech kul. No, ale nie chciałam truć tyłka Lelou, szczególnie, że jestem straszną perfekcjonistką. To by zajęło wieki. Ale..może jutro? Czemu nie.
~ Czyżbyś szukała okazji? ~ Głosik Molly nabrzmiewał dziwnym podnieceniem. Wiedziałam, że coś kombinuje.
~ Okazji do czego? ~ zapytałam zdezorientowana.
~ No jak to? ~ Tulpa zachichotała ~ Chcesz spędzić czas z Lelou, nie jest tak? ~ Kiedy to powiedziała, poczułam, jak pieką mnie policzki. Lubiłam Lelou, ale..
~ B-bredzisz głupoty! ~ mruknęłam. Odpowiedziała mi kolejna porcja śmiechu, który pozwoliłam sobie zignorować. Spojrzałam na towarzysza, który trwał w zamyśleniu, z dziwną miną na pyszczku.
— Mówiłeś kiedyś, że wyczuwasz, kiedy Nami coś grozi, prawda? — zwróciłam się do basiora. Nie wiedzieć czemu, owe zachowanie kojarzyło mi się trochę z instynktem macierzyńskim. Uświadczało jednak w silnej relacji, która łączyła to rodzeństwo.
— Ano — przytaknął — dlaczego pytasz?
— Bo widzę, że coś Cię martwi — stwierdziłam. Przyjaciel zaśmiał się cicho.
— Ach, to nie to, spokojnie. W takim wypadku już byśmy lecieli do watahy. — Puścił do mnie oczko. — Po prostu zastanawiałem się, co porabia. Wiesz, jest tam zupełnie bez opieki..
— Jest dorosła — zauważyłam. Lelou uśmiechnął się.
— Często to słyszę. — Wzruszył ramionami.
— Może dlatego, że to fakt? — zapytałam.
— To może być powód. — Teraz to ja się zaśmiałam.
— W porządku. Ale nie martw się, niedługo się z nią zobaczysz. — Spojrzał na mnie, zdziwiony tymi słowami. — No co?
Raz na jakiś czas mogę być mniej szorstka.
— Nic, po prostu nie spodziewałem się tego od ciebie usłyszeć — odparł, szczerząc zęby.
— Głupek.. — mruknęłam.
— Czyli po staremu, pani kamikadze. — Wbrew własnej woli, ja też się uśmiechnęłam. Po chwili jednak zretuszowałam grymas.

~*~

Minęło trochę czasu, nim znaleźliśmy się w sercu watahy. Żadne z nas nie wydawało się jednak nie wiadomo jak zmęczone. Ja tam byłam zadowolona z wycieczki.
— Nie obrazisz się, jeśli Cię nie odprowadzę? — zapytał Lelou — chcę znaleźć siostrę.
— Jasne, leć — stwierdziłam — dzięki za dzisiaj. No, i wczoraj.
— Wzajemnie. — Basior uśmiechnął się. — Tylko nie próbuj nadwrężać łapy, dowiem się o tym! — zagroził
— Ale mamooo.. — Zaśmiałam się.
— Żadnych ale! — Basior również się zaśmiał, po czym nastała chwila ciszy.
— To..cześć — powiedziałam, lekko trącając go na pożegnanie.
— Tak, do zobaczenia — odpowiedział. Rozeszliśmy się w swoje strony, nie mogłam jednak pozbyć się przyjemnego uczucia w żołądku. A może byłam głodna..?

~*~

Tak, jak wspomniałam wczoraj, nie mogłam nie wykorzystać tak śnieżnej pogody, aby nie stworzyć bałwana! Kiedy tylko więc wstałam wybyłam z groty. Odkąd Tamara odeszła ani ja, ani Mortem nie lubiłyśmy w niej przesiadywać. Była taka pusta i smutna.. bolało mnie to. Widok Mortem w podobnym stanie również nie napawał mnie optymizmem. Zupełnie, jakby uciąć jeden z elementów podstawy drzewa, i oczekiwać, że będzie stało. Byłyśmy do siebie przyzwyczajone bardziej, niż można pomyśleć. Moja siostra chyba miała trening, lub coś takiego. Ja jeszcze przez kilka dni byłam zwolniona z pracy, pozwoliłam więc sobie na taką przyjemność. I wcale nie nadwrężam łapy! Mam vectory, prawda? Przy okazji, chciałam udowodnić Molly, że nie szukam żadnych okazji, czy czego tam!
Tworzyłam pierwszą kulę, kiedy usłyszałam za plecami pytanie:
— Co kombinujesz? — Odwróciłam się, i ujrzałam Lelou.
— Tworzę życie. — Zażartowałam, witając basiora kiwnięciem głowy.

< Lelou? ^^ Nic nie szkodzi xd >

Banner od Cassandry!

Cassandra wykonała taki oto banner dla naszej watahy, za co serdecznie jej dziękuję. Zachęcam do używania go do reklamowania naszego bloga!

Kod HTML: <div style="text-align: center;">
<a href="http://watahaporannychgwiazd.blogspot.com/"><img src="https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEiNP6wCYaXhtus-XWzTwkRhyphenhyphenLXeFg6HWxnCMVwn2CXzDzIrAGGEciamuiEnw5bnHs3E90o6xCYsfvyqYBs0H1s3DMJTd-1iLGdTidjItXJcl06ANtQbzbWuO9uZ4NMY7S9meaonSpqNl9aH/s1600/Banner.png" /></a>

Mortem odchodzi!

Decyzją właścicielki, Mortem odchodzi z naszej watahy - bardzo dziękujemy za wspólnie spędzony czas!

czwartek, 26 stycznia 2017

Od Lelou do Karo

Schowałem skrzydła, otrzepując sierść z resztek wody. Odszedłem nieco w głąb lądu, aby mieć pewność, że lodowate fale nie dosięgną już ani mnie, ani Karo - spędzenie dłuższego czasu na testowaniu działania różnorakich gorzkich ziółek i wywarów, kiedy to Nami mogłaby sobie biegać swobodnie, prawie niepilnowana, zdecydowanie do mnie nie przemawiała.
- Myślisz, że już zauważyli naszą nieobecność?- zapytałem w pewnym momencie.
- Ciężko stwierdzić, ale niedługo pewnie zaczną nasz szukać. Ile nas już nie ma?
- W sumie, to kilkanaście godzin. Wyruszyliśmy na długo przed zachodem słońca, przenocowaliśmy na plaży i teraz jeszcze powrót trochę nam zajmie. Z drugiej strony, polowania czasami trochę zajmują. Bardziej martwię się teraz o Nami. Coś głupiego mogło jej strzelić do głowy.
- Od kogo ja to słyszę- parsknęła przyjaciółka, trącając mnie delikatnie.- Przez ostatnie kilkadziesiąt godzin zdążyłeś wpaść na imprezę do duchów, walczyć z...y, Pryrią, pogadać ze zbzikowanym królikiem, spotkać płaczliwą hybrydę podającą się za władcę jakiejś żelkowej krainy i wrzucić go do portalu i kto tam wie, co jeszcze.
- I oczywiście zrobiłem to wszystko sam i wcale przy okazji nie umarłem ze strachu po wyczynach pewnej kamikadze. No sama nuda.
- Przecież, wymyślasz. Woda morska ci się do mózgu dostała.
- To też jakieś wytłumaczenie- przytaknąłem.- Jak łapa?
- Do tej pory się jakoś jeszcze nie rozleciała, więc chyba mam już prawo podejrzewać, że tego nie zrobi, prawda?
- Miejmy nadzieję- odparłem.- W razie czego, daj znać, zrobimy postój. Nie powinnaś jej nadwyrężać.
- Oczywiście, panie doktorze. Jakieś inne zalecenia?
- Odpoczywać ile wlezie!- odparłem, pogrubiając głos w imitacji jakiegoś starszego doktorka.
- Zapisane!
Uśmiechnąłem się, z niepokojem jednak spoglądając na kończynę wadery. Kiedy jednak chciałem spojrzeć w stronę morza, musiałem zmusić się do odwrócenia wzroku. Ciemna sierść Karo kontrastowała ze złocistym piaskiem, a sama wilczyca poruszała się z niezaprzeczalną gracją, prędko odbijając się od sypkiego podłoża.
- Ciekawy jestem, jak Asriel sobie teraz radzi- mruknąłem.- W sumie, mam sobie trochę za złe, że go tak potraktowałem. Sam sobie pewnie nawet by pożywienia nie umiał znaleźć, co tu dopiero mówić o odzyskaniu królestwa, o ile był przy zdrowych zmysłach, kiedy o tym gadał.
- Cóż, to wszystko musiało nim też wstrząsnąć- mruknęła Karo.- Ale jeśli to wszystko jest dla niego ważne, powinno być dobrze.
- Jeśli pewnego dnia na progu mojej jaskini zjawi się spanikowana hybryda jakiejś kozy, będziemy mogli się dowiedzieć. Na pewno jeszcze się uda spotkać, o ile znowu się gdzieś nie zgubi.
Po chwili dojrzałem ścieżkę biegnącą przez Shinrin, która mogła zaprowadzić nas do domu. Poczułem lekkie uczucie żalu, że nasza mała wyprawa dobiega końca, ale zaraz zganiałem się za to.

< Karo? Wybacz, że tak długo nie odpisywałem - od dzisiaj koniec z takimi przerwami w pisaniu! >

wtorek, 24 stycznia 2017

Od Megami do Jessici

Gdy zobaczyłam Lię, moja furia ustała.-Co się stało?-Zapytała. -Nic, nie ważne..-Odpowiedziałam patrząc na Jessice.Może ja ochłonęłam, ale widać było że ona nie. Postawilam z powrotem uszy i odsunęłam się o dwa kroki od Jessici. Ta zaś się na mnie patrzyła złowrogo. W końcu na mnie poleciała, ale Lia zdążyła ją zatrzymać.-Nie zachowujmy się jak..Jak szczeniaki.-Powiedziałam. -Ja jestem szczeniakiem.
Po chwili milcznia, postanowiłam iść pochodzić po terenach, by ona na chwilę się ode mnie odczepiła. -Idę... Gdzieś.-Powiedziałam i odwróciłam się. Potem jeszcze pare razy sprawdzałam czy Jessica nie idze za mną. Mam jej dość.Ale na szczęście nie, nie szła za mną.W końcu.. Doszłam do tego strumyku, gdzie Jessica upolowała rybę. Miałam nadzieję że jej tam niema, i na szczęście nie było.Lecz.. Nie cieszyłam się tym na długo.Po chwili poczułam że ktoś mnie obserwuje.I słyszałam ciche kroki.Popatrzyłam za siebie, ale nikogo nie było.Popatrzyłam na drzewo..-Znowu TY!?-Skierowałam głowę na waderę.-Lubię się z tobą drażnić.-Uśmiechnęła się szyderczo.Skuliłam uszy.-A ja z tobą NIE.Odwróciłam się przygotowałam do startu i rozwinęłam skrzydła.Poleciałam jak najszybciej mogłam, bo myślałam że ten szczeniak tak nie potrafi.Ale zamarłam. Po chwili zobaczyłam ją za sobą.
-Witam!-Powiedziała i jeszcze szybciej machałam skrzydłami.-Nie wiedziałam co powiedzieć.Ona jest ode mnie szybsza. (...) W końcu wylądowałam. A ona za mną.
-Możesz przestać za mną łazic?!-Odwróciłam się i patrzyłam ze złością na waderę. A ona tylko się uśmiechnęła.-Nie.-I podniosła wyżej brwi.Nie mówiąc nic, po prostu poszłam.Ale ona pobiegła za mną.
-Hej..Nie chce mi się za tobą łazić.-Popatrzyła na mnie. Już chciałam coś powiedzieć ale ona gwautownie dodała.-NA DZISIAJ. Byłam bardzo zdołowana. -Dlaczego mi to robisz?!-Wykrzyknęłam.-Lubię wkurzać innych.-Uśmiechnęła się złośliwie i uciekła.Myślałam że wybuchnę.Ale postanowiłam że nie będę tracić siły przez kolejną furrię. Jedna na dzień mi wystarczy. Więc poszłam do jaskini,nareszcie byłam SAMA.
Następnego dnia wybrałam się na polanę, aby coś upolować.Jednak... Znów dopadł mnie ten szczeniak. -Co tu robisz?-Spytała.-A ty?-Odpowiedziałam.Ale po chwili dodałam.-Głodna jestem.-I zaczęłam się skradać.
-Upoluję jelenia.-Powiedziała Jessica, tak jaby to dla niej nic nie znaczyło. -Nie dasz rady.-Odpowiedziałam.-Zakład?-Przekrzywiła głowę.Chciałam już przyjąć wyzwanie, ale się zawachałam.- (...) Nie.-Po minie Jessici było widać zaskoczenie.
<Jessi? Trochę się rozposałam. Heh.>

Od Lii do Ktosia

Teraz? Nudy. Patrzyłam na te wszystkie wilki które zakładały rodzinę. A ja.... siedzę i się nudzę. Mogłabym chociaż zaadoptować jakieś szczenię! Chociaż sama nie jestem dorosła... Taka bardziej ze mnie 16-letnia nastolatka w wieku ludzkim. Był zachód słońca.... układałam sobie słowa do piosenki. Po pewnym czasie zaczęłam ją śpiewać.
Potem sobie jeszcze nuciłam jakby od niechcenia. Patrzyłam na zachodzące słońce. Było po prostu... piękne. Jak wielka pomarańcza albo grejfrut. Kocham uczucie nieważkości. Stałam teraz na wysokiej sośnie która rosła nad przepaścią. Przechyliłam się... i spadłam. Runęłam w przepaść. Kochałam i spadanie, i nurkowanie. 3 metry, 2, 1.... i rozłożyłam skrzydła. Leciałam tuż nad ziemią. Moja łapa dotykała wody... leciałam nad rzeką. Zrobiłam fikołek w powietrzu i wylądowałam w śniegu. Wzięłam trochę tego puchu na łapę a wiatr fajnie mi go zgarnął... śnieg wyglądał jak brokat.... błyszczący biały brokat. Uśmiechnęłam się do siebie i z powrotem poleciałam w powietrze. Robiłam w nim slalom i po chwili byłam na granicy watahy. Tu się zatrzymałam i poleciałam w górę. Nad chmury.... Było tam pięknie. I tym razem zanurkowałam. Tuż przy ziemi zwinełam się w kłębek owijając skrzydłami i poturlikałam się po śniegu. Gdy się wreszcie zatrzymałam i rozwinęłam to leżałam przez 5 minut na śniegu patrząc na coraz bardziej widzialny księżyc. Wtedy usłyszałam głos za sobą
- Cześć.

< Ktoś? >

Od Willa do Cassandry

Will siedział sobie samotnie na podwórku szkolnym. Miał długą przerwę w lekcjach, więc miał czas żeby sobie trochę pomyśleć.
- Jeśli zając biegnie z prędkością...arghhh! Nigdy mi się nie uda! To za trudne!
To był waży dzień w jego życiu. Dziś, w wilczej szkole miały się odbywać ważne egzaminy. Miały zadecydować, czy Will nadaje się, i nadal może chodzić do tej szkoły. "To mi się nie uda. - pomyślał - Zresztą to jest nie fair. Ja muszę pisać ważne egzaminy, a dzisiaj w wilczym przedszkolu, małe wilczuszki będą mieć występ z okazji święta babci i dziadka." Nagle jakiś głos wyrwał go z zamyślenia:
- No i co mały? - powiedział szyderczo - Nie dajesz rady? Ojej... może potrzebujesz pomocy?
- Odczep się ...
Will nie znał tego wilka. Nie znał nawet imion wilków chodzących do tej samej klasy co on. Nieznajomy chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale zadzwonił szkolny dzwonek.
Wilki weszły do klasy. Will, wchodząc potknął się bo ktoś podstawił mu łapę.
- Hahahaha!!! Łajza!! - ktoś zaśmiał się.
Chwilę potem wszystkie wilki zaczęły się śmiać. Ale jak szybko zaczęły, tak ucichły.Will zajął swoje miejsce. Miał przed sobą stos kartek. "Super - pomyślał"
Kiedy wszyscy wyszli ze szkoły Will pobiegł do domu. Jego rodzina nie żyła, więc żył w czymś w rodzaju domu dziecka. Szła w stronę domu gdy nagle usłyszał krzyki i jęki. Dobiegały z Lasu Shinrin. Pobiegł w tamtą stronę, gdy nagle...

>Mam nadzieję, że napiszesz dalszy ciąg tego opowiadania, Cassandro.<

niedziela, 22 stycznia 2017

Od Jessiki do Megami

Patrzyłam ze spokojem na warczącą waderę która zaczęła się do mnie zbliżać.
- 5. - mruknęłam a wadera skuliła uszy
- 4 - zaczęła się skradać... jakby. - 3 - Sierść ma najeżoną. - 2 - Kolejny krok - 1 - przygotowanie do skoku. - 0 - No i wadera skoczyła na mnie jak opętana... ale ja.... wolałam nie zdradzać swoich wszystkich mocy, więc jak to szare coś co przeszkodziło mi w zżeraniu ryby skoczyło na mnie i było juz na wyciągnięcie troszkę łapy, stała się niewidzialna i skoczyłam na bok, a ona... no cóż. Pół sekundy później walnęła o skałę a ja znów stałam się widzialna i wybiegłam na zewnątrz. Po drodze spotkałam Lię. Przez chwilę przyglądałyśmy się sobie
- Co tu robisz? - spytała wadera
- Emm... ucieka. - mruknęłam
- A mogę wiedzieć przed kim?
- Przed strażniczką tych terenów. Śmieszna jest
- Mogę wiedzieć jak wygląda?
- Szare zielsko wytaplane w smole i pociapciane fioletową farbą. - Powiedziałam swym nieznośnym językiem. Lia patrzyła na mnie w osłupieniu
- Czy to zielsko miało skrzydła? - zapytała po chwili
- TAK! - Po chwili spytałam - Skąd wiedziałaś?
- To Megami
- Aaaaaaa. Nie znam. - Za swoim uchem usłyszałam warczenie. Skuliłam uszy i popatrzyła na swoją kuzynkę.
- Właśnie za mną stoi. Tak? - Lia tylko kiwnęła głową i po chwili wylądowałam w zaspie. Ale... walnęłam głową o cholernie twardy i ostry kamień. Rozcięłam sobie skórę na głowie.
- Tobie do reszty odbija!? - Spytałam wychodząc z zaspy. Nie wiem jaką miałam minę.. nie potrafię jej opisać. Pochyliłam głowę i dotknęłam bolącego miejsca łapą a potem na nią popatrzyłam i zmarszczyłam brwi. łapa była w krwi. Takich rzeczy.. nie umiem wybaczać. Po chwili moje oczy zmieniły się w ogień

< Meg? Nie mam weny >

sobota, 21 stycznia 2017

Od Maddie do Cassandry

-No to.... co? Ja jestem Maddie, a ty...
-Cassandra. Możesz mówić mi Cassie.- odpowiedziała.
Musiałyśmy się ze sobą zapoznać, w końcu praca zaganiacza wymaga ścisłej
współpracy. Trzeba znać swoje mocne i słabe strony.
-Więc.. chodźmy! Łowcy złapali trop. Jelenie są w północnej części lasu.
Ruszyłyśmy więc wraz z kilkoma innymi wilkami. W pewnej chwili zauważyłam wyjątkowo duże i rozgałęzione drzewo."Muszę zapamiętać to drzewo, żeby potem tu wrócić"-pomyślałam i o mało co nie wpadłam na młody dąb.
-Hej, ty niezdaro, lepiej wracaj do domu! Zamiast jelenia złapiesz kolejne spotkanie z drzewem!- rzucił jakiś basior. On i jego kolega zaczęli rechotać.
Poczułam, że się czerwienię, ale na szczęście pod futrem nie było tego widać.
Kusiło mnie, by odpowiedzieć, lecz nie miałam odwagi.
- Co tak rechoczesz? Coś ci się chyba pomyliło. Nie polujemy na żaby, tylko na jelenie!- powiedziała Cassandra. Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Basior chciał chyba coś powiedzieć, ale spuścił tylko głowę.
W końcu nasza eskapada się rozdzieliła. Z Cassandrą pobiegłyśmy zajść zwierzynę od tyłu.
- Dzięki, że nie broniłaś- powiedziałam z wdzięcznością.
-Nie ma za co. Po prostu nie luuuu...aaachh!!- krzyknęła.
Z przerażeniem obróciłam się w jej stronę i stanęłam jak wryta. Problem z Cassandrą był taki, że... jej nie było!
- Cassie? Cassandra, gdzie jesteś?! -wołałam, nie myśląc jakoś o tym, że mogę wystraszyć zwierzynę. Nagle coś zauważyłam. Jakby szczelinę...
Spojrzałam w głąb i zobaczyłam Cassandrę. Krzyknęłam do niej, ale nie odpowiadała. Chyba była zbyt oszołomiona upadkiem. "Co robić, co robić...." - myślałam gorączkowo. Chwilę później już wiedziałam.
Skoncentrowałam się- moje łapy zmieniły się w skrzydła, ciało zmniejszyło.. Wzleciałam ku chmurom w mej ptasiej postaci.

<Cassandro? Czy szanowna księżniczka zechce kontynuować?>

Od Ashity do Vincenta

- To jak?- zapytał po chwili Vin, spoglądając na mnie.- Masz ochotę na jakiś bezkolizyjny wypad?
Oderwałam wzrok od różnorakich ziół i eliksirów. A było na co patrzeć - pękate buteleczki, wypełnione bulgoczącymi wywarami, rośliny w przedziwne wzroki... Wszystko zdawało się pochylać w moją stronę i nawoływać po cichu: "Chodź tu...powąchaj, spróbuj... Pomieszaj! Wstrząśnij! Nie będzie przecież żadnego "BUM"!. Przebierałam nerwowo łapkami, usiłując powstrzymać ciekawość. Nie... Esme ma pewnie mnóstwo roboty...no ale chciałam wiedzieć co nieco chociaż!
Nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu, kiedy usłyszałam pytanie Vina. Naprawdę lubiłam basiora - był jednym z pierwszych wilków, jakie dane było mi poznać na tych terenach, ale od jakiegoś czasu nie mieliśmy kontaktu. Zastrzygłam z radością uszami, przekrzywiając nieco łebek.
- Lecimy!- zawołałam.- Esmi, wybywasz z nami? Nie daj się prosić!
- Przepraszam, mam trochę roboty...- odparła z zakłopotaniem, spoglądając na rośliny i puste słoiczki z tyłu.
- Okey, wpadnę niedługo, bo chciałabym się ciebie zapytać o parę rzeczy. Dzięki, do zobaczenia! Vin, raz, raz, raz, lecimy! Na podbój świata!- podskoczyłam do przyjaciela, podpierając swoje przednie łapy o jego grzbiet, jakbym chciała siłą wypchnąć go z jaskini.- Ufoludki nie będą czekać!
- Jasne, Ashi. Dzięki i do widzenia, Esme.
Wilczyca uśmiechnęła się i kiwnęła nam na pożegnanie, podczas gdy mi wreszcie udało się zmusić basiora do wyjścia. Z zachwytem spojrzałam w górę: z nieba opadały na ziemię delikatne płatki śniegu, otulając ziemię cieniutką, białą kołderką.
- Ufoludki zaatakowały szybciej, niż można by się tego spodziewać- mruknęłam w namaszczeniu, jakbym odkryła nowy gatunek sarny.- A razem z nimi ja!
Skoczyłam w stronę małej górki śniegu, obsypując przy okazji basiora. Po chwili obrzucania się śniegiem, ruszyliśmy jednak dalej: byłam ciekawa, jak mogą teraz wyglądać pozostałe tereny.
- Wyobraź tylko sobie!- powiedziałam, patrząc na gałęzie drzew, uginające się pod ciężarem białej pokrywy.- Bitwy na śnieżki, budowanie tuneli, aniołki, gonitwy... Zostawienie śladów łap, rysowanie... Zima to najpiękniejsza pora roku, nie? Jeszcze ten szron! Chociaż z zającami będzie teraz problem...
- Nie martw się- pocieszył mnie basior.- Żadne uchacze nam nie uciekną!
Na te słowa, zastrzygłam z nadzieją własnymi uszami, skacząc przed Vina.
- Obiecujesz?- zapytałam, patrząc mu w oczy.- Poszukamy zajączków?
- Oczywiście!- odparł wesoło.- Jako amator wyzwań i honorowy wojownik, nie ulęknę się żadnego pędziwiatra!
Podskoczyłam w miejscu, by dać upust kotłującej się we mnie energii.
- Załóżmy się zatem!- krzyknęłam.- Kto pierwszy wytropi królika, wygrywa! O...o...
- O przekonanie?- zaproponował z uśmiechem Vin.
- Nie!- postanowiłam zdecydowanie.- Trzeba wymyślić coś twórczego, żeby się przyłożyć! Um...um... Wymyślimy, jak złapiemy! Przyjmujesz?

< Vin? Wybacz, że tak długo nie odpisywałam i że opko takie dziwaczne - nigdy więcej takich przerw w pisaniu! .

Od Vincenta do Nevry

Stałem po kostki w lepkich, śmierdzących jak szlag fekaliach. Czułem pod sobą miękkie ciała ptaków, jedne zwęglone, inne całkowicie zmienione w proch. Miałem wrażenie, że gdzieś obok któryś zwierz niemrawo porusza skrzydłem lub w agonii wydaje ostatnie tchnienie. Potężne konary drzew żałośnie legły pod nogami drzew, ledwie chwile temu dumnie stojąc u szczytu wiekowych roślin. Byłem osłabiony, zdruzgotany i wściekły. Lepki od wydalin. Z nosem piekącym od swądu, płucami przepełnionymi gęstym powietrzem.
-Nic nie będzie w porządku, Nevra – mój głos nie wskazywał na wściekłość, jaką wyrażało napięte w emocjach ciało. – …póki ten piekielny baran żyje.
Nie mówiąc nic więcej ruszyłem w stronę, w którą udał się sprawca tego całego pobojowiska. Moje łapy wydawały mlaszczący dźwięk z każdym krokiem. Warstwa wydalin, jak bagno, zasysało moje kończyny, utrudniając każdy ruch. Miałem wrażenie, że z każdą chwilą staje się coraz twardsza aż w końcu uwięzi nas jak w betonie. Nevra stanął koło mnie. Próbowałem ignorować odgłosy, jakie wydawało z siebie poruszane naszym chodem podłoże.
-Obawiam się, że to nie koniec. – mruknął niepewnie basior. – Ten baran mówił o zabawie. Nie sądzę, by tak szybko się znudził.
-Och, nie pocieszaj mnie, Nevra. – rzuciłem z lekkim uśmiechem, choć wcale nie czułem wesołości. – Jestem tego świadom. Jestem tego, do jasnego pioruna, świadom.
Grząski grunt powoli stawał się stabilniejszy, aż w końcu stanęliśmy na suchej ściółce, zostawiając za sobą ślady niedawnego upokorzenia. Polepieni, śmierdzący, wyczerpani kroczyliśmy dalej.
-Siarka. – wyczuł mój towarzysz, gdy tylko odór ekskrementów przestał wypełniać powietrze. – I… jakby dym z ogniska. I krew. - wymieniwszy to ostatnie mimowolnie oblizał wargi. Na jego twarzy ukazała się boleść powstała w pustym żołądku. – Dam sobie łapy uciąć, że to trop, jaki ma pociągnąć nas do tego wełniastego demona.
Zaciągnąłem się powietrzem. Nie dane nam było odetchnąć czymś świeżym i czystym. Woń jakby sama wpadała nam do nozdrzy, będąc bardziej duszącą od spopielonych piór i białej mazi. Gardło zadrapało mnie okrutnie. Miałem wrażenie, że najlepszą opcja było wyplucie płuc.
-Na co więc czekamy? W drogę. – rzekłem ze spokojem, niczym skazany pogodzony z niemożliwości uniknięcia kary. Pytanie tylko, za co doświadczamy sankcji?
Nevra również wydał się nienaturalnie opanowany w obliczu sytuacji. Zgodnie daliśmy się prowadzić wyznaczoną siarką, dymem i krwią drogą. Wściekłość w nas wrzała, wskazywał to napięty krok i niemal warczące oddechy. Lecz teraz przekleństwa rzucane w niebo nie przyniosłyby nic poza utratą energii i zdartym gardłem. Musieliśmy skupić się na tym, co nas czeka i w razie walki wykorzystać skumulowaną złość. Czułem, iż wystarczyłaby iskra, byśmy wybuchli.
Gdy więc brązowa smuga błyskawicą przemknęła pod nogami Nevry, zrównując basiora z podłożem byłem gotowy, by rozszarpać wszystko, co tylko się do mnie zbliży. Zaraz potem poczułem miękkie łapki, opierające się o tył mej głowy, celem uświadomienia mnie, jak marny jestem z moją wściekłością w obliczu czegoś, co wyszło spod kopyt piekielnego barana. Mój pysk z niewyobrażalną mocą został wepchnięty w grunt. Naraz mój nos napuchł niby balon, a z nozdrzy jęła broczyć krew. Oszołomiony, oderwałem twarz od podłoża, spoglądając na wgłębienie powoli wypełniające się szkarłatem. Gdzieś z boku jęknął Nevra:
-Co…?
Gdy udało mi się wstać dostrzegłem, co z taką lekkością powaliło nas na ziemie. Dwie, pędzące niczym piorun, brązowe smugi nagle zatrzymały się, stając nieruchomo, jakby prawa fizyki ich nie dotyczyły. Zające. Dwa, rude uszaki.
-Co…? – powtórzył basior, patrząc na zastygłe w miejscu futrzaki…
…których sylwetki niespodziewanie rozmazały się w szaleńczym pędzie, by w mgnieniu oka odbić się od naszych ciał, byśmy ponowni spotkali się z podłożem.

<Nevra? Trochę się rozpisałem. ^^’>

Profil szczeniaka - Will

Imię: Will
Wiek:1 i 2miesiące
Płeć: basior
Charakter: Will to ciekawski, przyjazny i mądry wilczek. Bardzo lubi się bawić i nawiązywać nowe znajomości(, a przychodzi mu to dość łatwo). Z charakteru jest zazwyczaj spokojny, ale potrafi dać w kość.
Lubi: zabawę, polować (dla zabawy) na mniejsze zwierzęta, kąpać się w strumyku, myśleć o różnych rzeczach,
Nie lubi: stokrotek i fiołków
Boi się: biedronek
Aparycja: Jest to mały wilczek o beżowym, miękkim futerku. Ma czarno - brązowe uszka, w takim samym kolorze ma również łatki wokół oczu. Jego brzuszek, końcówka ogona i pyszczek są białe. Ma wielkie, piękne, błękitne oczy.
Hierarchia: uczeń
Profesja: uczeń podstawówki 
Przyszła profesja: Mag
Mentor: Maddie
Żywioł: odkrywa
Moc: odkrywa
Umiejętności: wysoko skacze, jest szybki, potrafi poruszać się bezszelestnie
Historia: Pewnego dnia Will leżał sobie spokojnie u boku matki. Jego ojciec i dwie siostry poszli na polowanie. Wilczek czuł się dobrze, było mu bardzo ciepło. Nagle zwęszył dym. Jego matka wstała i zaczęła biec, krzycząc:''Uciekaj, Willu!". Will pobiegł za nią, ale po chwili stracił ją z oczu. Nie wiedział, co robić, wszystko wokół płonęło. Wołał matkę, ale nikt nie odpowiadał. W końcu zrezygnowany, zasnął. Gdy się zbudził, las był zupełnie spalony. Nie wiedział, jakim cudem przeżył, ale nie obchodziło go to. Ruszył obojętnie w jakąś stronę. Niewiele pamięta z tamtego czasu, ale gdy się tak włóczył, dotarł w końcu do naszej watahy...
Rodzina: matka-Luna, Ojciec- Nim, siostry-nie pamięta, prawdopodobnie zginęli
Patron: Unmei
*Talizman: Małe niebieskie piórko, dostał je od matki. Nie wie, czy ma jakąś moc.
Towarzysz: brak
Poziom: 0
ZK: 0
Przedmioty: 0
Pochwały: brak
Ostrzeżenia: brak
Właściciel: Amigo55

Profil wilka - Cassandra


Imię: Cassandra
Motto:Wilczek może się trafić każdemu
Wiek: 2,2 lat
Płeć: wadera
Charakter: Cassandra jest bardzo cicha i spokojna, a jednak szybka, zwinna i sprytna. Czasami bywa złośliwa. Szybko się uczy. Nie lubi, gdy ktoś jej rozkazuje.
Lubi: polowa na ptaki, poznawać przyjaciół, czytać, pływać, udawać księżniczkę (xd)
Nie lubi: niemiłych wilków (wooow) , hałasu, pisków, bójek, koloru pomarańczowego
Boi się: Ma ukryty lęk przed byciem obserwowanym przez kaczki (Anatidefobia)
Aparycja: Biała wilczyca w czarne plamki. Nosi naszyjnik z różową gwiazdką. Ma szare skrzydła.
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: Zaganiacz
Żywioł: Powietrze
Moce: Potrafi oddychać pod wodą, latać, wstrzymać oddech na 15 minut + czytać w myślach (jeżeli mocno się skoncentruje)
Umiejętności: Jest dobra w rozstrzyganiu kłótni, ma zdolności dyplomatyczne. Wysoko skacze, szybko biega,
Historia: Urodziła się w Neulara, spokojnym kraju na rządzonym przez króla Nacnuda. W dzieciństwie była powolna i niezdarna, co było powodem przezwisk i głupich plotek na jej temat. Miała oparcie tylko w starszej siostrze, Xenii, która zawsze ją pocieszała. Jej rodzice zginęli w pożarze budynku, w którym znajdowała się ich praca. Na szczęście Xenia była już wtedy pełnoletnia i mogła zająć się małą Cassandrą. Byłą bardzo często wyśmiewana, więc uciekła z Neulara. Po kilku tygodniach błądzenia po lesie trafiłą do Watahy Porannych Gwiazd. Wciąż utrzymuje kontakt z siostrą, przyjeżdża do niej co kilka miesięcy.
Rodzina: Siostra Xenia, niemagiczna wilczyca, mieszka w Neulara
Zauroczenie: Zakochana
Partner/ Partnerka: brak
Potomstwo: brak
Patronka: Myalo
*Talizman: Naszyjnik z gwiazdką, rodzice kupili jej go na 1 urodziny. (W sensie, że kupili go tuż przed śmiercią, ponieważ akurat wtedy przez Neulara przejeżdżał uliczny handlarz, kupili amulet, zginęli, a potem Xenia dała naszyjnik Cassandrze.) Naszyjnik ma moc regenerującą siły.
Próbka głosu: Bebe Rexha - I Got You
Przedmioty: brak
Statystyki:
Siła: ; 2
Zwinność ; 7
Siła magiczna: ; 1
Wytrzymałość: ;6
Szybkość: ; 7
Inteligencja: ; 7
ZK : zero
Pochwały: zero
Ostrzeżenia: sero
Poziom: zero
Właściciel: sss12

niedziela, 15 stycznia 2017

Od Nevry do Vincenta

Ciałą ptaków opadały z różną częstotliwością, jak i efektem. Jedne po prostu spadały, odbijając się o kilka gałęzi, a następnie zatapiając się w kałuży własnych odchodów, inne zaś opadały na wysokie gałęzie grupkami, waląc je na ziemię. Łatwiej to ujmując, las się zapadał! I to nie było tak, że ja sobie coś ubzdurałem w swoim przerażeniu. On się, po prostu, walił! Pobiegłem na lewo, ale ciała ptaków zastąpiły mi drogę, z prawej zaś odgrodziły mnie korony drzew. Nie miałem innego wyboru, niż zrobić to, za czym nie przepadałem. W jednej chwili całe moje ciało nabrało diamentowej twardości, a ja odniosłem wrażenie, że stało się niewyobrażalnie ciężkie. Ale nie, to nie była zła część mojego planu, podczas wszechobecnego deszczu istnienia. Zdążyłem oberwać jeszcze jedną ptasią częścią za uchem, nim moje ciało wytworzyło potężne skrzydła. Poczułem, jak ulatnia się ze mnie wszelki ostatek jakiejkolwiek mocy. Teraz zdany byłem jedynie na swoje ruchy.
No, dalej, Nevra, zrobisz to!
Niechętnie, acz szybko wzbiłem się w powietrze, wymachując tymi przeklętymi skrzydłami. I mając wrażenie, że przewraca mi się w żołądku. W moim pustym żołądku! Westchnąłem, starając się nie lecieć jak ostatni palant, i wymijać ptaszyznę. Chciałoby się, leciałem bardziej krzywo, niż małe dziecko bazgroliło na kartce, a do tego niemal ciągle dostawałem po głowie i torsie..
Szlag by trafił tego przeklętego barana!
Kiedy już wybiłem się na górę, spojrzałem w dół z przerażeniem.
Jestem. Wysoko.
Z całego tego wrażenia źle ruszyłem jednym ze skrzydeł, i cały mój lot przekrzywił się na lewo, sprawiając, że zacząłem koziołkować. Runąłem na dół, dając pokaz swojego beztalencia, coraz to szybciej zbliżając się do podłoża. Uderzyłem w ptasie zgliszcza, klnąc przy tym, i czując okrutny ból w kończyny skrzydła. Zgaduję, że ją złamałem. Zawyłem cicho, nie tyle z bólu, co ze swojej nieudolności, a skrzydło zniknęło, pozostawiając pantomiczne jeszcze uczucie bólu.
– Vincent?–zapytałem do powietrza, rozglądając się. Wokół gałęzie, proch i martwe ptaki mieszały się z fekaliami. Nie ma co, krajobraz roku. Przynajmniej nic więcej nie spadnie na nas z nieba. Jakby automatycznie spojrzałem na górę, chcąc się upewnić. Nie, czysto. W tym momencie dojrzałem biegnącego w moim kierunku basiora.– To było..–wydukałem.
– Chore–dokończył, na co odpowiedziałem skinięciem głowy. Towarzysz ciężko dyszał ze zmęczenia– Nic Ci nie jest?–spytał, po chwili ciszy.
–N-nie–zająkałem się–a tobie?
<Vin?>

Profil wilka - Maddie

Imię: Maddie
Motto: "Idź przed siebie, zostaw za sobą cienie przeszłości"
Wiek: 2,5 roku
Płeć: wadera
Charakter: Maddie jest myślicielką. Nie oznacza to jednak, że jest powolna. Wręcz przeciwnie, jest szybka i zwinna. Zwykle trzyma się na uboczu, jest nieśmiała, z powodu doświadczeń z przeszłości-nieufna wobec obcych. Jeśli jednak bliżej ją poznać, jest miła, mądra i zabawna.
Lubi:drzewa, biegać, pływać, rozmyślać nad istotą świata, leżeć w trawie, gonić motyle;
Nie lubi: bycia w centrum uwagi, natrętnych basiorów, różnego rodzaju robactwa, ludzi;
Boi się: pająków;
Aparycja: Maddie ma czarną sierść, z błękitnym końcem ogona, łapami i wnętrzami uszu.Oprócz tego ma na ciele - również błękitne - wzory.
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: Zaganiacz
Żywioł: Wiatr
Moce: może szybować nisko nad ziemią (choć nie ma skrzydeł), potrafi stworzyć przed sobą powietrzną tarczę, może tworzyć niewielkie tornada, zmienić się w sowę i skacząc, wspinać się na drzewa;
Umiejętności: jest szybka, zwinna, niezbyt silna, jednak potrafi zadawać dość mocne ciosy ogonem.
Historia: Razem z rodzicami i mieszkała w jakiejś watasze w innym lesie. Pewnego dnia przybyła tam wielka istota trzymająca w ręku coś jakby kij... Ojciec stanął w obronie rodziny, nagle kij wystrzelił i ojciec padł na ziemię. Matka podzieliła jego los. Sześciomiesięczną Maddie istota zabrała ze sobą. Próbowała uczyć ją sztuczek, gdy to się nie udało, zaczęła trzymać ją na łańcuchu. W końcu Maddie udało się uciec. Miała 1,5 roku, włóczyła się po lesie, aż trafiła do tej watahy...
Rodzina: ojciec i matka, nie żyją
Zauroczenie: brak
Partner/ Partnerka: brak
Potomstwo: brak
Patron: Iki
Talizman: Gdy Maddie uciekała (na szczęście nikt jej nie gonił), łapa wpadła jej do dziury w ziemi. Gdy ją wyjęła, trzymała w niej mały niebieski kamyk. Od tamtej pory nosi go na szyi. Przypomina jej o tym, żeby cieszyć się wolnością.
Towarzysz: brak
Przedmioty: brak
Statystyki:
Siła:5 ; Zwinność:10 ; Siła magiczna:9 ; Wytrzymałość:7 ; Szybkość:10 ; Inteligencja:9 ;
ZK (Złote Krążki): 0
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel: kotik

sobota, 14 stycznia 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XI

Witamy wszystkie wilczki w kolejnym wydaniu "Wilczej Łapy"!
Na samym początku, chciałabym - tak, tutaj Ashi - przeprosić za to, że w grudniu nie pojawiło się wydanie naszej watahowej gazetki. Jak zapewne część z Was kojarzy, wystąpiły u mnie problemy z internetem i nie było możliwości napisania tego, co powinnam. No ale, mamy styczeń nowego roku, wszystko nadrobimy!
Na samym początku, coś o zmianach na blogu. Pewnie wszyscy już zauważyli, ale *muzyczka w tle budująca napięcie* wataha ma nowy szablon, wykonany przez niezastąpioną Mooni, za co jej serdecznie dziękujemy. Nowy szablon, to i może więcej zmian? W najbliższym czasie dużo rzeczy zostanie zaktualizowanych, a do większości wilczków zostaną wysłane wiadomości z przypomnieniem o istnieniu naszego bloga - taka mała reaktywacja. Temat zostanie nieco rozwinięty w nowinkach.
Teraz czas na co nieco o Nowym Roku - trochę późno, ale życzymy Wam wszystkim zdrowia, szczęścia, mnóstwa weny i chęci do pisania! Warto też wspomnieć o tym, że na chacie watahy odbyła się swego rodzaju imprezka, w której udział wzięli: Vin, Riki oraz Ashi, pojawiła się także Renesmee. Zostały wtedy też pobite aż dwa rekordy! Pierwszy - czatowanie do prawdopodobnie najpóźniejszej godziny w historii watahy, bo do około czwartej w nocy, wszystko zaś zaczęło się około dwudziestej i trwało niemal bez przerwy, jest więc czym się cieszyć! A za rok świętujemy większą gromadą i co najmniej do godziny piątej, zgoda? I w większym gronie!
Przejdźmy może do nowinek. Na samym początku, dziękuję jeszcze raz Mooni za piękny szablon dla naszej watahy! Po drugie, razem ze zmianą wyglądu bloga, wprowadzimy też sporo zmian - ale co konkretnie, to wciąż tajemnica! Taka reaktywacja i kilka ulepszeń. Jeśli już jesteśmy w temacie, to warto dodać, iż Koło Fortuny powraca, z tym że od teraz losowania odbywać się będą co miesiąc, w przeddzień wydawania "Wilczej Łapy", czyli 13 dnia każdego miesiąca. W styczniowej edycji, Vincentowi udało się wygrać Eliksir Mocy. Dodatkowo, w najbliższym czasie zostanie opublikowana oddzielna strona dla "Wilczej Łapy" z linkami do każdego wydania i skrótem, co każde zawiera, a także historia powstania naszej gazetki, z czasu też może jakieś nagrania głosowe itp. Jeśli macie jeszcze jakieś pomysły - śmiało, zwalajcie skrzynkę pocztową! Dodatkowo, jako że powitaliśmy nowy rok, w przyszłym wydaniu bądź również w kolejnej podstronie, ukazana zostanie historia watahy w skrócie. Jeśli ktoś chciałby zająć się tym razem z Ashi, można śmiało dawać znać, szczególnie jeśli chcielibyście sobie jakoś dorobić. Jeśli ktoś ma może zapisane fragmenty rozmów z chatu, którymi chciałby się podzielić w pewnej "galerii", która prawdopodobnie powstanie - również prosimy o kontakt.
Przejdźmy do części specjalnej gazetki - wywiadem z pewną wspaniałą, kochana osóbką, czyli basiorem imieniem Zuko oraz waderą Nanami. Pytania przygotowały Riki oraz Ashita (R-Redaktorki, Z-Zuko).
R- Twoja historia z pisaniem - jak i od czego się to wszystko zaczęło? 
Z- Pierwszy raz z blogami zetknęłam się w wakacje 2015 roku, dzięki naszej kochanej Ashicie, która wysłała mi linka do WPG. Z czasem coraz bardziej zaczęłam się w to wciągać i pisanie stało się czymś na wzór hobby.
R- Czy ludzie jak i cała wataha cię jakoś zmieniły, wniosły coś nowego do twojego życia? 
Z- Nie wyobrażam sobie, że gdyby nie blog nie poznałabym niektórych ludzi. W naszej Watasze jest tyle cudownych osóbek, że każda wniosła coś do mojego życia.
R- Czy bywały chwile, kiedy chciałaś to wszystko rzucić, bo nie dawałaś rady, mimo to coś cię mocno trzymało przy tym żeby zostać? Co było "tym czymś" co cię trzymało? 
Z- Raczej nie miałam takich chwil, brak czasu, czy weny nigdy nie był dla mnie problemem. Zawsze po jakimś czasie wracałam do pisania.
R- Jakie inne pasje poza pisaniem posiadasz? Czy może pisanie to tylko chwilowa odskocznia od realnego życia i nic więcej? 
Z- Poza pisaniem opowiadań interesuję się fotografią. W wolnych chwilach też rysuję, czytam książki, słucham muzyki, czy oglądam filmy (szczególnie lubię horrory i wyciskacze łez).
R- Na początku jak dołączyłaś, uwierzyłabyś komuś na słowo, że zostaniesz z tą watahą na dłużej niż, na przykład: na dwa-trzy miesiące?
Z- Na początku tworząc postać nie za bardzo byłam wtajemniczona w świat blogów. Jednak po napisaniu pierwszego opowiadania i kilku późniejszych, wiedziała, że tak szybko mi się to nie znudzi. I tak, co prawda z przerwami jestem w Watasze aż do teraz.
R- Czy jakieś sytuacje z watahy szczególnie zapadły Ci w pamięć? Jakieś wesołe, smutne czy zabawne chwile?
Z- Smutnych sytuacji raczej nie było, za to wesołych i śmiesznych nie jedna, a setki. Najlepiej wspominam początki Watahy i rozmowy na chacie. Chwila nieobecności i ledwo dało się nadążyć za tym co każdy pisze. Tych rozmów, scenek, historii i tekstów nigdy nie zapomnę.
R- Skąd wziął się pomysł na postać Zuko i Nanami?
Z- Pomysł na postać Zuka powstał dość spontanicznie. Tworząc jego charakter wzorowałam się na książkowych i filmowych postaciach z podobnym usposobieniem, do którego od dawna mam słabość (jak tu nie kochać takiego uparciucha?). Jeśli chodzi o Nanami z nią było mi troszkę trudniej. Na początku miała mieć charakter podobny do Zukusia, a wyszło na nieśmiałą, delikatną Waderę, która jest jego przeciwieństwem.
R- Czy myślałaś kiedyś, aby rozwijać dalej swoją pasję z pisaniem w przyszłości?
Z- Jeśli chodzi o pisanie, to jeśli będę miała czas i chęci planuję nadal udzielać się na blogach.
R- Piszesz raczej pod wpływem nagłego impulsu czy wolisz dokładnie przemyśleć akcję?
Z- Zazwyczaj zanim zacznę cokolwiek pisać wszystkie dialogi, zdarzenia układam sobie najpierw w głowie, dopiero potem przenoszę na kartkę.
R- Masz może jakiś "przepis" na wenę? Co motywuje Cię do pisania?
Z- W pisaniu pomaga mi słuchanie muzyki. Zależnie od rodzaju opowiadania, taką muzykę dobieram. Nie ma jakiejś konkretniej rzeczy która motywuje mnie do pisania, głównie wszystko zależy od weny.
Jeszcze raz dziękuję właścicielce postaci Zuko oraz Nanami - czyli wspaniałej osóbce, której nie sposób nie kochać - za zgodę na wywiad i poświęcony czas. No i życzymy dużo weny!
W tym wydaniu przygotowaliśmy dla was konkurs! Mamy nadzieje, że niektórzy z was będą nim zainteresowani. A o co chodzi w konkursie? Już spieszę z wyjaśnieniem! Konkurs ten połączyłyśmy trochę z artykułami. Chodzi bowiem o napisanie właśnie artykułu. Macie trzy propozycje na napisanie go:
1. Zima, śnieg i mróz, strach wyjść na zewnątrz...ale co zrobić, gdy wena wzywa? Czy zimowa pora motywuje Was jakiś sposób do pisania? Zwracacie na coś szczególna uwagę? A może znaleźliście gdzieś jakieś ciekawe ślady zwierzaków albo niezwykłych istot? Krótko rzecz biorąc - jak tam wilczki w zimę się trzymacie z wenami?
2. Ty i wataha - jak wspominasz czas od dołączenia do watahy, aż po teraz? Jakie sytuacje, rozmowy czy opowiadania ci się najbardziej kojarzą z tym okresem?
3. Wasz własny pomysł! Wymyślcie sami własny temat artykuły, a potem napiszcie go. Jak to mówią – ogranicza was tylko wyobraźnia!
Osoba, która według Redakcji napisze najciekawszy artykuł będzie mogła liczyć na wygraną w postaci 200 ZK. Dla innych uczestników również będzie istnieć możliwość zdobycia trochę grosza, oczywiście w mniejszej ilości. Mamy nadzieje, że kilka osób weźmie udział!
Skoro już o konkursie mowa była, to może przejdziemy do opowiadania miesiąca? Także bez zbędnych ceregieli, w tym razem tytuł ten zdobywa… Opowiadania Nevry do Vincenta z dnia 28 grudnia! Serdeczne gratulacje dla niego, a ten kto jest ciekawy co tam się działo może zjechać kilka linijek niżej, gdzie znajduje się streszczenie opowiadań tej dwójki basiorów.
Co do Co do największej liczby napisanych opowiadań, to z racji braku wydania gazetki w grudniu, zsumowane zostały ostatnie dwa miesiące. Zwycięzcą zostaje więc Vincent, który napisał w tym czasie jedenaście opowiadań. Jak tak sobie pomyśleć, to sporo ma ostatnio rekordów - może czas na podwyższenie wynagrodzenia dla niego? W każdym razie, gratulacje i życzymy jeszcze więcej weny!
No to co, ktoś zainteresowany historiami z opowiadań? Jeśli tak, to życzę miłego czytania tych krótkich streszczeń ostatnich tworów naszych wilczków!
Na watahę podobno chcą napaść stwory zwane Winegrami – tak o nich mówi Lia. Wadera postanawia podzielić się bronią z Victorem i Toshirem. Wilczyca chce by razem zaatakowali bestie. Jednak basiory podejmują decyzję zawiadomienia o tym Alf. Lia w końcu zgadza się na takie rozwiązanie. Jak potoczy się dalej historia?
Nagle z terenów watahy znikają wszelkie zwierzęta prócz wilków. Łowcy do których należy Nevra nie mogą nic znaleźć. Vincent postanawia zaprzyjaźnić się z Nevrą i razem poszukać jakiegoś tropu. Basiory niestety w czasie poszukiwań widzą i czują dziwna iluzję, w której to oni są ofiarami roślinożerców. Później spotykają zająca, który doprowadza ich do pewnego barana potrafiącego mówić. Istnieje prawdopodobieństwo, że to on stoi za dziwnym zniknięciem wszystkich zwierząt. Później Nevra i Vincent doświadczają niemiłego przeżycia…
Co się stało z Renesmee? Jaka jest prawda? Kto kłamie, a komu można zaufać? Victor ma mętlik w głowie. Jego ukochana postanawia wyjawić mu prawdę o swojej historii. Ciężką prawdę. Basior nie wie co myśleć. Czy wybaczy Rene to co zrobiła i zaufa jej na nowo…

I w tym momencie kończymy wydanie tej „Wilczej Łapy”. Mamy nadzieje, że każdy z przyjemnością przeczytał to wydanie i będzie wyczekiwał następnego. Masy weny wilczki kochane!
Redakcja „Wilczej Łapy”

piątek, 13 stycznia 2017

Od Vincenta do Nevry

Czułem jak po moim grzbiecie spływają śmierdzące, białe fekalia. Sierść lepiła się, wydzielina sięgała mej skóry. Dreszcz obrzydzenia wstrząsnął mym ciałem. Rój krążył nad nami i nie wyglądało na to, by miało się rozpogodzić. Bombardowanie trwało bez przerwy; ptasie pociski rozpijały się o korony drzew, będące naszą jedyną obroną. Bałem się, iż dach lasu nie będzie w stanie wytrzymać ostrzału a na nasze głowy zwali się biała, śmierdząca lawina.
-Wydziergam sweter z tego barana z najszczerszą przyjemnością! – Nevra próbował strząsnąć z pleców odchody, te jednak trzymały się mocno niczym kleszcze. – Ile one żarły, że końca nie widać?
Nieosłonięty przez drzewa teren stopniowo pokrywany był coraz to większą warstwą brudu. W nozdrzach czułem coraz intensywniejszy smród. W głowie mi się kręciło. Zupełnie jakby ktoś zamknął mnie w ciasnym pokoiku bez możliwości wywietrzenia i powoli napełniał trującymi oparami. Powietrze stawał się gęste. Czułem żółć na końcu języka. Nevra z coraz większym trudem powstrzymywał torsję. Nawet nie mieliśmy czym zwrócić.
To najobrzydliwsze, co mnie w życiu spotkało.
-Mam pomysł. – szepnąłem do basiora. Wilk nastawił uszu, gotów wysłuchać każdego ewentualnego wyjścia z sytuacji. – Spopielę te pierzaste szczury!
Było ich tam setki, może nawet tysiące. Może cała populacja. Ale w tej chwili rozsadzała mnie taka frustracja, iż gotów byłem wybić co do jednego osobnika byle tylko wydostać się z tej beznadziejnej sytuacji.
-Nevra, padnij na ziemię i zakryj oczy najpieczołowiciej jak tylko możesz. – poinstruowałem towarzysza. – I nie odsłaniaj tak długo, aż ci nie powiem.
Wilk posłusznie wykonał polecenie: położył się, mocno przyciskając łapy do ślepi. Upewniwszy się, że Nevrze nic się nie stanie, zacząłem działać. Użyłem jednej ze swoich zdolności by wzlecieć ku górze. Lewitując tuż pod dachem lasu wyczekiwałem odpowiedniego momentu by zaatakować. Na tak wielką armie przeciwników najskuteczniejsza będzie Gwiazda. Skupiłem się, by zebrać w sobie jak najwięcej magicznej aury i ukształtować ją w określoną technikę. Me ciało jęło świecić i stawać się coraz cieplejsze. Rozpalony i lśniący niczym prawdziwa gwiazda ruszyłem wprost w tłum bombardujących ptaków. Białe pióra, dosięgnięte moją mocą, pokrywały się sadzą, by zaraz spłonąć. Ciała ptaków stały się węglem. Bardziej oddalone osobniki zapłonęły żywym ogniem. Martwe i zmienione w ogniste kule zwierzęta runęły w stronę ziemi.
-Nevra, uważaj! – zawołałem, widząc setki ptasich trucheł lecących w stronę wilka.
Basior skierował wzrok ku niebu, dostrzegając zatrważającą ilość opadających cieni.
-Uciekaj! – krzyczałem, lecąc mu na pomoc.
Nevra ruszył do przodu, lecz zaraz się cofnął; nie miał gdzie się skryć przed ścianą skrzydlatych ciał Przebierałem łapami z całych sił, a nie było to łatwe, gdyż czułem się osłabiony po użyciu tak silnego zaklęcia. Modliłem się w duchu, by to wszystko okazało się tylko głupim, naprawdę obrzydliwym żartem.

<Nevra? Dziwna wena w dobrych rękach jest weną dobrą! xd>

niedziela, 8 stycznia 2017

Od Nevry cd Vincenta

Poczułem wszechogarniającą mnie złość. Och, tak, przechodziła ona przez każdą komórkę mojego ciała, bezapelacyjnie. Co ten baran sobie myślał?! Nie miał prawa tak po prostu zostawiać nas w kropce.
- Przebrzydły sadysta..-Mruknąłem pod nosem, patrząc w punkt, w którym przed chwilą stało zwierzę.- W co on z nami pogrywa?!-Nie mogłem znaleźć ujścia dla swoich emocji, złość i stres za bardzo mnie przepełniały. Nie wiedziałem, ile moja cholerna przypadłość wytrzyma bez mięsa!
- Nie mam pojęcia.-Vincent stawał się zachować spokój, ale byłem pewny, że on również nie jest zadowolony z aktualnego stanu rzeczy. Niby co teraz miało się wydarzyć?!- Ale nie możemy dać się zwariować, Nevra. On właśnie tego chce.
- Wali mnie to, czego on chce!-Warknąłem w nicość, uderzając łapą w ziemię.- Zrobię sobie z niego skarpetki.-Dodałem, o wiele spokojniej. Mówiłem to jednak z opanowaniem z jednego powodu: nie żartowałem. Ten zwierz działał mi na nerwy, chociaż rozmawialiśmy z nim tylko chwilę.
- Dobry pomysł.-Vincent lekko się uśmiechnął.- Przy okazji byłby też z niego ciepły kocyk.
- No nie?-Wyszczerzyłem zęby w głupkowatym uśmiechu. Mina jedna zrzedła mi niemal od razu, kiedy coś lepkiego wylądowało na mojej głowie. Śmierdziało, jak nic. Biała maź mignęła przed moimi oczami sklejając sierść. Ptasie wydaliny. Cho.lerne ptasie wydaliny!- Co zno..-Po raz kolejny miałem zamiar krzyknąć, kiedy nagle uniosłem głowę. Zamarłem. Wręcz całe niebo było białe. Nad nami latał rój..ptaków! Wymieniłem pośpieszne spojrzenia z Vincentem.- To są żarty..-Mruknąłem zdenerwowany.
- One chyba nie żartują.-Powiedział Vincent, kiedy kolejny ptak “zaatakował” swoją biała mazią.- Zabieramy się stąd!- Nie trzeba było dwa razy powtarzać, oboje ruszyliśmy w stronę najbliższym drzew. Ptaki chyba miały naprawdę pilne potrzeby, gdyż po chwili rozpętałą się “ulewa”..najgorsza ulewa, w jakiej kiedykolwiek brałem udział. Wszędzie latała biała maź! Nie wiedziałem, czy jestem bardziej zdenerwowany, czy zniesmaczony. W każdym razie na pewno z każdą chwilą owe “BARDZIEJ” nasilało się. Modliłem się, aby nie dobiec do drzew cały poklejony. Skończyło się jedynie na grzbiecie i ogonie, ale to wystarczyło, abym zaczął klnąć na cały świat.
A owa niespodzianka była dopiero początkiem..
<Vin? Wybacz, moja wena jest dzisiaj dziwna xd>

Od Klair cd Ktos

Brrrr taki zimowy dzień nikomu raczej nie sprzyja, pomyślałam.
Wyszłam na ten śnieg i wzięłam głębszy wdech. Świeże zimowe powietrze to coś... co strasznie rani moje nozdrza, ale cieszy. Mimo to cieszy. Chyba tylko mnie. Stałam tak przed swoją jaskinią jak jakiś kołek, aż mi łapy nie zaczęły przymarzać do podłoża. Ugh, ta zima. Są butki dla wilków? Ruszyłam żwawym krokiem aby rozprostować kości. Muszę iść na polowanie... I przy okazji zajrzę do niektórych czy, aby mi tam nie hibernują. Uśmiechnęłam się sama do siebie na wieść o wypędzaniu wilków z lasu heh,a raczej z jaskiń. Udałam się do Stardust Forest na poranne polowanie. Niedźwiedzie hibernują dzięki czemu mam drogę wolną do jeleni. Wędrując wśród górek i obsypanych białym puchem drzew zdążyłam obmyślić sobie do kogo pójdę najpierw. Na pierwszy ogień Medycy. Hehe (ja nw co z tym mam). Skierowałam się w północną część lasu, gdyż tam zazwyczaj znajdywałam pożywienie. Idąc tam usłyszałam szmer między krzewami. Uznałam to za jakieś ptaki czy zające, które w tej chwili niezbyt mnie interesowały. Wypatrzyłam niewielką łanię. Zakradłam się i skoczyłam na zwierzynę i udusiłam ją. Kiedy uszło z niej ostatnie tchnienie, wzięłam się za jedzenie. Znów jednak usłyszałam szmer między krzakami. Uznałam, że jeśli to jakiś szczeniak to warto się z nim trochę pozaczepiać.
- Wiem, że tam jesteś. Daruj sobie. - mruknęłam.

<Ktoś?>

Od Vincenta do Nevry

Zwierz nie wydał się przejęty faktem, iż ma przed sobą wilki gotowe w każdej chwili zatopić zęby w jego ciele. Lustrował nas wzrokiem zupełnie spokojnym, niepokojąco pewnym siebie. Dopiero teraz zauważyłem, iż jego tęczówki jarzą się krwistą czerwienią, a źrenica jest pionowa, jak u gada. Przebiegł mnie dreszcz, co baran bystro dostrzegł, bowiem uśmiechnął się niczym kat nad skazanym a w ślepiach jego zatańczyła bestialska iskierka.
Miałem wrażenie, iż spoglądam w oczy diabła.
-Cóż… - stuknął kopytem w ziemię. – Szczerze mówiąc to nie spodziewałem się, że po tak, hmm, drastycznej dla drapieżcy wizji jakikolwiek wilk będzie miał ochotę uganiać się za zającem. Liczyłem bardziej na widok podkulonych ogonów i pisków towarzyszących panicznej ucieczce.
-Zatem się myliłeś. – mruknąłem groźnie. Stojący obok Nevra poparł mnie warknięciem.
-Tak, nie doceniłem waszej odwagi. – ten fakt ni jak na niego wpłynął. Głos miał nadal spokojny, dumny, beztroski. Patrzył na nas bez przerwy z fascynacją. – Albo przeceniłem inteligencję. – zakpił z nas mrużąc oczy. – Waleczne mam przed sobą duszyczki. Wilki. Jakże wspaniałe to istoty!
Sierść na moim grzbiecie zjeżyła się jakoby kolce. Stojący u mego boku Nevra obnażył kły, kłapiąc szczękami na przybysza. Obydwaj staliśmy, napięci jak sprężyny, gotowi w każdej chwili skoczyć do barana… lub rzucić się do ucieczki w razie, gdyby wizje okazały się rzeczywistością.
-Nie odpowiedziałeś na moje pytanie! – rzuciłem w stronę wełnistego.
Zwierz został jakby wybudzony z zamyślenia. Zamrugał oczami, ponownie skupiając wzrok na nas. Uśmiechał się przez cały czas. Był on subtelny, kąciki ust ledwie wznosiły się ku górze, mimo to widoczny był niczym neonowa smuga; tak bardzo razi swą zuchwałością.
-Ah tak! Proszę wybacz mi ten nietakt! – nie było w tym ani grama skruchy. Prędzej doszukałem się szyderczej nuty. – Tak, ja stoję za przywabieniem was tutaj. Choć w ogólnym założeniu nie było to miejsce docelowa. Chciałem tylko sprawdzić, że będziecie na tyle śmiali by podjąć działanie, mimo zasianego w as strachu. A skoro już jesteście – nie spuszczając nas z oczu, odwrócił swe ciało w stronę wschodu, kopytem wskazując kierunek. – to nic nie stoi na przeszkodzie, by udać się tam, gdzie rozpocznie się właściwa historia.
-Co…? – Nevra wyglądał na zdezorientowanego i wcale mu się nie dziwię. Ja również nie miałem pojęcie, co ten baran do nas mówi. – O co ci chodzi? Kim ty jesteś?
Zwierz zaśmiał się jak przy dobrym żarcie. Śmiech jego wzbudził we mnie niepokój. Nie było w nim ani krzty wesołości, był sztuczny i pusty. Było to tak przerażająco inne od jego głosu i mimiki, które aż ociekały pychą i politowaniem do nas, tych słabszych.
-Bez pośpiechu, Nevro. – wilk zadrżał, gdy głos wypowiadający jego imię nagle uderzył w niższe tony, jakby z gardła baran przemówiła postać piekielna. – Na wszystko znajdzie się czas. Takie odważne basiory zapewne prędko odnajdą mnie ponowne. – do mych uszu dobiegł odgłos młóconego skrzydłami powietrza. – Lecz na razie przyszedł czas na zabawę.
To powiedziawszy uskoczył w stronę lasu, błyskawicznie niknąć między drzewami jakby się w nie wtopił.

<Nevra?>

sobota, 7 stycznia 2017

Od Victora cd Renesmee

Przez moment wpatrywałem się w nią tępym wzrokiem. Jej historia przypominała historię mojej matki, jednak parę aspektów się nie zgadzało. Nie wiedziałem komu, ani dlaczego miałbym wierzyć. Obie te wadery cały czas mnie okłamywały. Ciągle coś ukrywały, grały na mnie. A ja musiałem teraz wybrać, której wierzę.
O ile w ogóle wierzyłem którejkolwiek z nich.
Mógłbym teraz powiedzieć, że Renesmee była ze mną przez cały czas. Mógłbym powiedzieć, że jest matką mpich dzieci, waderą, za którą jeszcze wczoraj dałbym się posiekać. Ale..
Czy ta wadera, którą dążyłem tak ciepłym uczuciem, naprawdę nią była? Czy patrząc w jej oczy mogłem dostrzec moją Renię?
Owszem, każde małżeństwo przeżywa swoje kryzysy. Ale wątpię, aby w wypadku WSZYSTKICH par dotyczyły one zaciekłego konfliktu między rodzinami. Prychnąłem, spuszczając głowę.
Byłem w kropce.
Renesmee cierpliwie stała w miejscu, oczekujac odpowiedzi w pełnym napięciu. Zamknąłem oczy. Miałem nadzieję, że uderzy we mnie jakiś mateoryt.
- Skąd mam wiedzieć, czy teraz nie kłamiesz?-Zapytałem sucho, unosząc głowę i patrząc w jej błyszczące od łez oczy. Nie chciałem, aby płakała. Jakąś część mnie zabraniała jej płakać. Jakaś część mnie widziała w tych złotych ślepiach to samo, co ja sam widziałem w poprzednich, niebieskich.- Dlaczego miałbym wierzyć w jakiekolwiek twoje słowo? Czy ja w ogóle znam twoje imię?-Mówiłem z niewyobrażalnym w głosie spokojem, pomimo wrażenia, że umieram od wewnątrz. Że spadam, i nie ma mnie kto pochwycić. Że jestem nikim.
- Znasz.-Wychlipała, spuszczając wzrok.- Nie potrafiłam się go wyrzec. Przez cały ten czas byłam, i jestem Renesmee. Proszę, pozwól mi..
- Nie wiem, co o tym myśleć.-Przyznałem, patrząc głeboko w jej oczy.- Ale skoro wadera, którą kochałem tak świetnie wdała się w swoją rolę, nie mogę być pewien, czy Ty na pewno kochałaś mnie.
- Oczywiście, że kochałam.-Wydukała.- Z początku dość platonicznie, trochę płytko, odsuwałam od siebie jakiekolwiek uczucia twoim względem. Jednak jestem pewna, że Cię kochałam. I nadal kocham, Victorze. -Westchnąłem ciężko, nie umiejąc zrzucić z siebie ciężaru, jaki mnie otaczał. Chciałem jej wybaczyć, ale nie wiedziałem, czy będę w stanie jej zaufać.
- Nie możesz teraz opuścić watahy, Ren. Nie, kiedy to wszystko może obrocić się przeciwko tobie. Wracajmy.-Chciała zaprzeczyć, ale ja pokręciłem głową, i ruszyłem w swoim kierunku. Ku mojemu ogromnego zdziwieniu, podbiegła do mnie, dostępując mi kroku. Przez chwilę maszerowaliśmy w milczeniu, kiedy wydukałem, bardzo cicho.
- Ja też Cię kocham, Renesmee.
Chciałbym, abyśmy to przetrwali. Chciałbym przestać być takim zapatrzonym w siebie narcyzem, i przyjąć ją na nowo.
Ale na razie mogłem powiedzieć tylko tyle.
To było wszystko, na co było stać moją dumną duszę.
<Rene? Trochę krótko, ale mam kryzys twórczy.>

Od Mortem cd Lii i Victora

Podczas mojego codziennego ulubionego zajęcia. Czyli biegania w poszukiwaniu mojego wspaniałego ojca wpadłam na niego. I zgadnijcie co? Tam były jakieś szkielety. Najpierw się przestraszyłam. Następnie trochę zdziwiłam. A tak serio. Po prostu się zdziwiłam. Ich grupa była w niebezpieczeństwie a oni nic z tym nie robili. Spojrzałam na swojego ojca kompletnie olewając jego towarzyszy.
-Tato. Co tu się dzieje?- spytałam.
Mój ojciec spojrzał na mnie jakbym była dziwna. No cóż. Nie dziwiłam mu się. W końcu niedaleko były jakieś dziwne szkielety. Chyba chciały nas zabić. Chyba. Nie miałam pojęcia czy były nastawione pokojowo czy raczej wręcz przeciwnie.
-No jak widać. Jesteśmy otoczeni.- odpowiedziała mi jedna z towarzyszek.
Spojrzałam na nią. I zdałam sobie sprawę, że mój ojciec mnie już z nią poznał. I no Karo widocznie nie za bardzo ją polubiła. Ja nie miałam wobec niej zdania, jednak wolałam trzymać ją na dystans. Nigdy nie wiadomo co takiej przyjdzie do głowy. A przede wszystkim chciałam trzymać ją trochę dalej od mojego ojca. Nie mogłam dopuścić by między do czegoś doszło. Na przykład do tego, żeby się pozabijali. No bo w końcu tylko Karo myśli, że nasz mógłby zakochać się w tej waderze. Ja jednak sądziłam, że tata woli wadery bardziej do mojej mamy. Czyli większość wader nie miała szans bo moja mama jest najlepsza. Miałam nadzieję, że szybko wróci do naszego stada. Mój tata nigdy by nie zamienił tak wspaniałej wadery na kogoś innego. Ja też. Chciałam by Karo zrozumiała, że nasz ojciec bardzo naszą matkę. Bo w końcu stworzyli naszą trójkę. Może nie byłyśmy idealne, ale nas bardzo kochali. Tak myślę. Ale wracając do tego co się tam działo. Uciekaliśmy. Bardzo szybko. Nie chcieliśmy by nas te dziwne stwory. Tak zupełnie serio. Biegliśmy tam gdzie nas łapy poniosą byleby tylko uciec. Nie miałam pomysłu co moglibyśmy więcej zrobić. Moje łapy delikatnie się już paliły od tego biegu. Nie sprzyjało mi to za bardzo. Mimo, że nie odczuwałam bólu przez ogień to i tak nie było to ciekawe uczucie. Szkielety nadal nie odpuszczały. W końcu udało nam się je zgubić.
-Co Ci się stało z łapami?- spytała Lia.
Spojrzałam na nią. Potem na mojego ojca. I znów niechętnie spojrzałam na nią.
-Trochę mi się podpaliły.- odparłam.
Większość spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Jednak ja powoli się uspokoiłam. Usiadłam na ziemi. Moje łapy delikatnie mnie bolały. Poza tym nic więcej mi się nie stało. Reszcie chyba też. O ile dobrze widziałam i dobrze mi się wydawało to nic im się nie stało.
-Co Cię tutaj ściągnęło?- zapytał mój ojciec.
-Wszędzie Cię szukałam.- odparłam.
Spojrzałam na niego. Nie był wkurzony. Tylko bardziej zaniepokojony i chyba też zmartwiony. Cicho westchnęłam. Spojrzałam w ziemię skruszona. Nie chciałam by przeze mnie wpadł w jeszcze większe kłopoty, jednak pewnie tak właśnie było. Byłam tą co przynosiła mu zawsze pecha. Nawet Karo nie przynosiła mu takiego pecha jak ja.
-Przepraszam.- powiedziałam.- Postaram się więcej nie wplątywać w tarapaty.
Spojrzałam na niego. Tylko kiwnął głową i spojrzał na resztę. A oni się tylko nam przyglądali. Czekałam aż ktoś się odezwie.

(Tato? Lia? Ktoś coś?)

Od Megami cd Jessica

Wadera w końcu zeszła z drzewa.Patrzyła na mnie ze złym uśmiechem.
-Co się tak szczerzysz?-Odparłam wreszcie.-A nie moge?-Szybko odpoweidziała i pobiegła w głąb watahy.Wadera jeszcze coś mówiła pod nosem, ale nie mogłąm już jej zrozumieć.Pobiegłamza nią, nie mogłam przecież pozwolićaby się tam dostała.Chciałam ją dogonić, ale nie zdołałam. - Młodsza, a tak bardziej ode mnie szybsza!?-Pomyślałam.Byłam na siebie zła.Straciłam ją z oczu.Pomyślałam że muszę zawiadomić innych strażników, może oni ją widzieli.-To też tak zrobiłam.Podbiegłam do ,,pierwszego lepszego" i mu o niej powiedziałam.-Rozpowiem innym.-Powiedział.No to co ja mam robić?Może jej poszukam? Poszłam za jej śladami. (...)
Doszłam do jaskini.Co mnie zdziwiło, była nie daleko mojej.Zobaczyłam w środku ją .
-Co ty tu robisz?!-Wtargnęłam do środka.
-Em.Mieszkam.Żyję.A co się pytasz? Miałam jej już dość. -Tarktujesz mnie jak głupka!-Przerwała mi.-Bo nim jesteś.
Myślałam że wybuchnę.
-Ja ty nie dawno dołączyłam! Zatkało mnie.Nie wiecie jaki wstyd mnie ogarniał.Byłam zawstydzona a za razem zła.Nie wiedziałam co powiedzieć. (...)
Wadera wybuchła śmiechem. -Przestań!-Krzykłam. -N..Nie mog..e..-I dalej zaczęła swoje.Zwinęłam uszy i patrzyłam na nią z miną ukazującą słowa ,,Ogarnij się wreszcie".Ona to musiała zauwarzyć, ponieważ od razu przestała.

<Jessica?>

wtorek, 3 stycznia 2017

Od Nevry CD Vincent

Spojrzałem na towarzysza, przetwarzając jeszcze raz opcje.
Miał rację, oczywiście, że ją miał!
Mimo tego mój umysł kazał mi wypierać się tego durnego zająca. Podobny jeszcze niedawno odgryzł mi ucho, chociaż nie prosiłem się o piercing! Odruchowo wręcz sprawdziłem, czy moje prawdziwe ucho nadal tkwi bezpiecznie w głowie. Tkwiło. Słuch był moim skarbem, i nie chciałem go stracić.
Poczułem, jak burczy mi w brzuchu, a sam ten dźwięk nagle wydał się naprawdę, naprawdę mocnym argumentem, aby faktycznie iść za kicajcem.
Śmierdziało pułapką, ale jedyną w okolicy pułapką, która mogła nas gdzieś doprowadzić.
- No, więc postanowione.-Ruszyłem powoli śladem zająca. Vincent dostąpił mi kroku.
- Chcesz tam iść razem ze mną?-Zdziwił się. To zabawne, że teraz zając wydawał nam się zagrożeniem. Zastanawiało mnie przez moment, czy ofiary żyją w ciągłym stresie, tak jak my teraz? Czy nie boją się, że przy najbliższym krzaku czeka ich śmierć? Westchnąłem, starając się odgonić te myśli. Matka natura i Hortex tak właśnie zbudowali łańcuch pokarmowy, i nie mam prawa wciskać nosa w ich sprawy prywatne, nawet jeśli chodzi o skaczący kawał mięsa!
- Oczywiście!-Zawołałem, aby po chwili się opamiętać. Nie chciałem przestraszyć królika, który według mojego węchu znajdował się kilka metrów przed nami, co zresztą potwierdzał czujny słuch, do którego wciąż dobywały się odgłosy tupania.- Ta sytuacja dotyczy nas wszystkich, nawet nie myśl o samotnej przechadzce.-Odparłem już ciszej, uśmiechając się. Vin również lekko się uśmiechnął. Cóż, najwyżej oboje zawiśniemy łapami w górę, torturowani i bezskutecznie przymuszani do powiedzenia czegokolwiek. T-to nic wielkiego..
No, już, wewnętrzny tchórzu, wynocha!
Początkowo zając przemieszczał się powoli, równomiernie..jak nie zając. Po chwili jednak zaczął gwałtownie się oddalać. Szybka wymiana spojrzeń z Vincentem wystarczyła, abyśmy przyspieszyli kroku, a po chwili wręcz rzucili się z biegiem przed siebie, byleby tylko nie zgubić zająca. Muszę przyznać, że przez chwilę nie wiedziałem, czy to na pewno ja władam moimi łapami. To było naprawdę dziwne uczucie, jakby cudza energia dostała się do mojego wnętrza i powodowała ruch. Dezorientacja na moim pyszczku musiała być dostrzegalna z daleka..
Nagle cel zatrzymał się, zupełnie tak, jakby wsiąkł w ziemię. Vincent stanął jak wryty, a ja w końcu odzyskałem poczucie władania własnymi łapami, również się zatrzymałem. Na początku nie rozumiałem, co się dzieje, po chwili jednak do moich uszu doszło beczenie. Wręcz podskoczyłem, odwracając się za siebie. Przede mną stała chmurka, z czterema nogami, której głowa przyozdobiona była przez rogi. Baran..baran, jak nic!
Ale co on tutaj robi? Nie słyszałem jego kroków.
-Widzę, że drapieżniki raczyły mnie odwiedzić, mimo, że widziały konsekwencje..-Uśmiechnął się pod nosem. Bogowie, mało co się nie zatrząsłem. Nigdy w życiu nie przestraszyłem się tak zwykłego barana. Nigdy w ogóle nie przestraszył mnie baran..
Vincent uniósł głowę, patrząc czujnie na zwierzę.
-Ty nas tutaj sprowadziłeś? Czego chcesz?-Wywarczał, obserwując go. Najeżyłem się, gotów do ewentualnej walki.

<Vin?>

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Od Renesmee C.D. Victora

Rozejrzałam się po białej przestrzeni. Z góry spadały błękitne pióra. Było tu ciepło i przytulnie. Wszędzie widziałam niewyraźne zarysy stworzeń które kiedyś znałam lepiej, lub mniej.
Uśmiechnęłam się na widok grona moich najbliższych. Moja córcia, moja mamusia, mój tatuś, moi dziadkowie. Moja kochana rodzinka. Ulżyło mi gdy nie zobaczyłam tu Victora, a tym bardziej mojego brata. Po pierwsze pewnie Feniek rzucił by mu się do gardła. Po drugie wiedziałam że obaj żyją i po trzecie nie musiałam się spowiadać Victorowi. Najlepiej było by go unikać...ale to nie będzie łatwe...Co ja najlepszego narobiłam?! Mniejsza o niego, co ja powiem córkom? Eh...to udawanie było daremne...Od teraz będę tylko sobą, tą prawdziwą. Nawet jeśli nie będę już pasować do mojego partnera. Zrobiło mi się jakoś dziwnie duszno, gorąco. Czar jakby prysł. Ocknęłam się przy ognisku. Pomarańczowo czerwone języki tańczyły radośnie przed moim pyskiem podnosząc temperaturę. Niechętnie spojrzałam w bok. Siedział tam zamyślony i zmartwiony Victor. Zrobiło mi się jakoś tak słabo... Wstałam i cichaczem próbowałam się wymknąć mając na dzieje że mój partner nie zauważy tego. Może po jakimś czasie cała ta okolica zapomni o moim istnieniu? Schowałam się w najbliższe krzaki. Różnica między temperaturą ciepłej jaskini , a chłodem panującym na dworze była duża. Moje ciało przeszedł dreszcz. Usłyszałam kroki mojego partnera. Rzuciłam się do ucieczki. Czułam się trochę jak zwierzyna która chowa się przed myśliwym. Biegłam przed siebie na oślep. Usłyszałam na swoją głową grzmot. Zbliżała się burza. Wiatr zawiał mocno utrudniając mi bieganie. Przed mną jakby na życzenie wyrosło drzewo. Duży, potężny dąb o rozłożystych gałęziach był tym, czego szukałam. Wspięłam się pośpiesznie na ogromną roślinę. Basior dobiegł pod drzewo. Szukał mnie. Zastanowiło mnie czemu nie użył swojej mocy by przyśpieszyć. Mógł mnie bez problemu zatrzymać i zmusić do wyjaśnień. Może nie chciał?
Czemu? Spuściłam głowę w dół. Zawsze był przy mnie. Znosił moje grymasy...pocieszał. I jak ja mu się teraz odwdzięczam? Nie zasłużył na to. Powinien poznać prawdę. Wyszłam z kryjówki.
-Victor?-zapytałam niepewnie.
Odwrócił się i uśmiechnął. Krople deszczu powoli zaczęły skapywać z szarych chmur mocząc nasze futra. Moja mordka przybrała wyraz ni to smutny, ni to roześmiany.
-Wiesz...chyba nigdy nie byłam tak szczera co do ciebie jak będę teraz. Prawda jest taka że tam gdzie przyszłam na świat były trzy watahy. W każdym alfy rozmnażały się ze sobą i strażnikami. Albowiem tylko oni posiadaj jakiekolwiek moce, tak jak my. I to właśnie między tymi osobnikami toczyły się wojny. Twoja matka była alfą. Moja zaś strażnikiem w innej watasze. Jej wybrankiem został basior na tym samym stanowisku. Nie było długo czekać aż umościli sobie gniazdko. Walki wtedy na chwile ucichły. Stada zawarły pokój. Na świat przyszedł wtedy mój brat. A dwa lata później ja. Gdy miałam zaledwie półtora roku na tych terenach rozpętało się piekło. Alfy przeciwnej watahy, a w tym twoja matka pod osłoną nocy wybiły wszystkich przewodników i obrońców tego trzeciego stada. Nikt nie wiedział jaki miały powód. Po co ? Było to tajemnicą. Każdy wilk bał się o tym mówić...A poddani bez nadziei i ratunku, bezbronni bez przywódców, jakiejkolwiek ochrony uciekli do nas. My obiecaliśmy że będziemy ich bronić. I tak oto nasi przeciwnicy zaatakowali nas po miesiącu. Byli silniejsi. Już od dawna odstąpili od rozmnażania się tylko wilków z mocą z innymi niezwykłymi. Teraz ponad połowa ich stada miała moce. Pamiętam te znajome mi miejsca, jaskinie drzewa...wszystko stojące w ogniu...Przeżyło niewielu z nas. Miejscem naszych spotkań stała się złowieszcza, ciemna puszcza. Przez drzewa docierało tam niewiele światła. Utworzyliśmy
tam odrębną watahę. Ukrywaliśmy się. Każdego potomka alfy, strażnika czy kogokolwiek wyszkolono na wojownika. My mieliśmy obronić naszych bliskich gdyby znów doszło do wojny. Po roku wyszliśmy z ukrycia. Nasi wrogowie nie mogli znieść myśli że znów będą musieli dzielić się terenem o i tak ubogim pożywieniu. Moja mama chciała sojuszu...poszła do was z tatą...i wtedy...wy ją zabiliście. Twoja matka sama rzuciła nożem z trutką w nich! Ja i mój brat zostaliśmy sierotami. Wszyscy walczyli, wszyscy, tylko nie pewna wadera uciekająca z synem. To ona zostawiła go samego i chciała wymknąć się. To ona zawarła pakt z istotami niezwykłymi. I ona stała się wiecznie żywą duszą, czerpiącą energie z siły stworzeń które zabija. Ona sam tak chciała. I to ja miałam zakończyć tą samowolkę. Zbliżyć się do ciebie wywołując ją z ukrycia i zabijając tak jak ona mą mamę. Miała w sumie ciebie też zabić...ale nie potrafiłam. Coś mi nie pozwalało.
Spojrzałam na basiora. Poczułam gorącą łzę spływającą po moim policzku. Wtedy deszcz lunął. Krople były bezlitosne i nie zostawiały nigdzie suchego kątka. Ziemia przypominała gąbkę, nasiąkniętą ogromną ilością wody której nie były wstanie pochłonąć żadne rośliny.
Sumienie z jednej strony mówiło mi że za dużo mu powiedziałam, a z drugiej że dobrze postąpiłam. Czekałam na to co powie. Miało to zadecydować o tym jak będzie wyglądać moja przyszłość. Basior jednak milczał.

<Vici? Proszę zabij mnie xC>
Szablon
NewMooni
SOTT