sobota, 7 stycznia 2017

Od Mortem cd Lii i Victora

Podczas mojego codziennego ulubionego zajęcia. Czyli biegania w poszukiwaniu mojego wspaniałego ojca wpadłam na niego. I zgadnijcie co? Tam były jakieś szkielety. Najpierw się przestraszyłam. Następnie trochę zdziwiłam. A tak serio. Po prostu się zdziwiłam. Ich grupa była w niebezpieczeństwie a oni nic z tym nie robili. Spojrzałam na swojego ojca kompletnie olewając jego towarzyszy.
-Tato. Co tu się dzieje?- spytałam.
Mój ojciec spojrzał na mnie jakbym była dziwna. No cóż. Nie dziwiłam mu się. W końcu niedaleko były jakieś dziwne szkielety. Chyba chciały nas zabić. Chyba. Nie miałam pojęcia czy były nastawione pokojowo czy raczej wręcz przeciwnie.
-No jak widać. Jesteśmy otoczeni.- odpowiedziała mi jedna z towarzyszek.
Spojrzałam na nią. I zdałam sobie sprawę, że mój ojciec mnie już z nią poznał. I no Karo widocznie nie za bardzo ją polubiła. Ja nie miałam wobec niej zdania, jednak wolałam trzymać ją na dystans. Nigdy nie wiadomo co takiej przyjdzie do głowy. A przede wszystkim chciałam trzymać ją trochę dalej od mojego ojca. Nie mogłam dopuścić by między do czegoś doszło. Na przykład do tego, żeby się pozabijali. No bo w końcu tylko Karo myśli, że nasz mógłby zakochać się w tej waderze. Ja jednak sądziłam, że tata woli wadery bardziej do mojej mamy. Czyli większość wader nie miała szans bo moja mama jest najlepsza. Miałam nadzieję, że szybko wróci do naszego stada. Mój tata nigdy by nie zamienił tak wspaniałej wadery na kogoś innego. Ja też. Chciałam by Karo zrozumiała, że nasz ojciec bardzo naszą matkę. Bo w końcu stworzyli naszą trójkę. Może nie byłyśmy idealne, ale nas bardzo kochali. Tak myślę. Ale wracając do tego co się tam działo. Uciekaliśmy. Bardzo szybko. Nie chcieliśmy by nas te dziwne stwory. Tak zupełnie serio. Biegliśmy tam gdzie nas łapy poniosą byleby tylko uciec. Nie miałam pomysłu co moglibyśmy więcej zrobić. Moje łapy delikatnie się już paliły od tego biegu. Nie sprzyjało mi to za bardzo. Mimo, że nie odczuwałam bólu przez ogień to i tak nie było to ciekawe uczucie. Szkielety nadal nie odpuszczały. W końcu udało nam się je zgubić.
-Co Ci się stało z łapami?- spytała Lia.
Spojrzałam na nią. Potem na mojego ojca. I znów niechętnie spojrzałam na nią.
-Trochę mi się podpaliły.- odparłam.
Większość spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Jednak ja powoli się uspokoiłam. Usiadłam na ziemi. Moje łapy delikatnie mnie bolały. Poza tym nic więcej mi się nie stało. Reszcie chyba też. O ile dobrze widziałam i dobrze mi się wydawało to nic im się nie stało.
-Co Cię tutaj ściągnęło?- zapytał mój ojciec.
-Wszędzie Cię szukałam.- odparłam.
Spojrzałam na niego. Nie był wkurzony. Tylko bardziej zaniepokojony i chyba też zmartwiony. Cicho westchnęłam. Spojrzałam w ziemię skruszona. Nie chciałam by przeze mnie wpadł w jeszcze większe kłopoty, jednak pewnie tak właśnie było. Byłam tą co przynosiła mu zawsze pecha. Nawet Karo nie przynosiła mu takiego pecha jak ja.
-Przepraszam.- powiedziałam.- Postaram się więcej nie wplątywać w tarapaty.
Spojrzałam na niego. Tylko kiwnął głową i spojrzał na resztę. A oni się tylko nam przyglądali. Czekałam aż ktoś się odezwie.

(Tato? Lia? Ktoś coś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT