piątek, 13 stycznia 2017

Od Vincenta do Nevry

Czułem jak po moim grzbiecie spływają śmierdzące, białe fekalia. Sierść lepiła się, wydzielina sięgała mej skóry. Dreszcz obrzydzenia wstrząsnął mym ciałem. Rój krążył nad nami i nie wyglądało na to, by miało się rozpogodzić. Bombardowanie trwało bez przerwy; ptasie pociski rozpijały się o korony drzew, będące naszą jedyną obroną. Bałem się, iż dach lasu nie będzie w stanie wytrzymać ostrzału a na nasze głowy zwali się biała, śmierdząca lawina.
-Wydziergam sweter z tego barana z najszczerszą przyjemnością! – Nevra próbował strząsnąć z pleców odchody, te jednak trzymały się mocno niczym kleszcze. – Ile one żarły, że końca nie widać?
Nieosłonięty przez drzewa teren stopniowo pokrywany był coraz to większą warstwą brudu. W nozdrzach czułem coraz intensywniejszy smród. W głowie mi się kręciło. Zupełnie jakby ktoś zamknął mnie w ciasnym pokoiku bez możliwości wywietrzenia i powoli napełniał trującymi oparami. Powietrze stawał się gęste. Czułem żółć na końcu języka. Nevra z coraz większym trudem powstrzymywał torsję. Nawet nie mieliśmy czym zwrócić.
To najobrzydliwsze, co mnie w życiu spotkało.
-Mam pomysł. – szepnąłem do basiora. Wilk nastawił uszu, gotów wysłuchać każdego ewentualnego wyjścia z sytuacji. – Spopielę te pierzaste szczury!
Było ich tam setki, może nawet tysiące. Może cała populacja. Ale w tej chwili rozsadzała mnie taka frustracja, iż gotów byłem wybić co do jednego osobnika byle tylko wydostać się z tej beznadziejnej sytuacji.
-Nevra, padnij na ziemię i zakryj oczy najpieczołowiciej jak tylko możesz. – poinstruowałem towarzysza. – I nie odsłaniaj tak długo, aż ci nie powiem.
Wilk posłusznie wykonał polecenie: położył się, mocno przyciskając łapy do ślepi. Upewniwszy się, że Nevrze nic się nie stanie, zacząłem działać. Użyłem jednej ze swoich zdolności by wzlecieć ku górze. Lewitując tuż pod dachem lasu wyczekiwałem odpowiedniego momentu by zaatakować. Na tak wielką armie przeciwników najskuteczniejsza będzie Gwiazda. Skupiłem się, by zebrać w sobie jak najwięcej magicznej aury i ukształtować ją w określoną technikę. Me ciało jęło świecić i stawać się coraz cieplejsze. Rozpalony i lśniący niczym prawdziwa gwiazda ruszyłem wprost w tłum bombardujących ptaków. Białe pióra, dosięgnięte moją mocą, pokrywały się sadzą, by zaraz spłonąć. Ciała ptaków stały się węglem. Bardziej oddalone osobniki zapłonęły żywym ogniem. Martwe i zmienione w ogniste kule zwierzęta runęły w stronę ziemi.
-Nevra, uważaj! – zawołałem, widząc setki ptasich trucheł lecących w stronę wilka.
Basior skierował wzrok ku niebu, dostrzegając zatrważającą ilość opadających cieni.
-Uciekaj! – krzyczałem, lecąc mu na pomoc.
Nevra ruszył do przodu, lecz zaraz się cofnął; nie miał gdzie się skryć przed ścianą skrzydlatych ciał Przebierałem łapami z całych sił, a nie było to łatwe, gdyż czułem się osłabiony po użyciu tak silnego zaklęcia. Modliłem się w duchu, by to wszystko okazało się tylko głupim, naprawdę obrzydliwym żartem.

<Nevra? Dziwna wena w dobrych rękach jest weną dobrą! xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT