sobota, 21 stycznia 2017

Od Vincenta do Nevry

Stałem po kostki w lepkich, śmierdzących jak szlag fekaliach. Czułem pod sobą miękkie ciała ptaków, jedne zwęglone, inne całkowicie zmienione w proch. Miałem wrażenie, że gdzieś obok któryś zwierz niemrawo porusza skrzydłem lub w agonii wydaje ostatnie tchnienie. Potężne konary drzew żałośnie legły pod nogami drzew, ledwie chwile temu dumnie stojąc u szczytu wiekowych roślin. Byłem osłabiony, zdruzgotany i wściekły. Lepki od wydalin. Z nosem piekącym od swądu, płucami przepełnionymi gęstym powietrzem.
-Nic nie będzie w porządku, Nevra – mój głos nie wskazywał na wściekłość, jaką wyrażało napięte w emocjach ciało. – …póki ten piekielny baran żyje.
Nie mówiąc nic więcej ruszyłem w stronę, w którą udał się sprawca tego całego pobojowiska. Moje łapy wydawały mlaszczący dźwięk z każdym krokiem. Warstwa wydalin, jak bagno, zasysało moje kończyny, utrudniając każdy ruch. Miałem wrażenie, że z każdą chwilą staje się coraz twardsza aż w końcu uwięzi nas jak w betonie. Nevra stanął koło mnie. Próbowałem ignorować odgłosy, jakie wydawało z siebie poruszane naszym chodem podłoże.
-Obawiam się, że to nie koniec. – mruknął niepewnie basior. – Ten baran mówił o zabawie. Nie sądzę, by tak szybko się znudził.
-Och, nie pocieszaj mnie, Nevra. – rzuciłem z lekkim uśmiechem, choć wcale nie czułem wesołości. – Jestem tego świadom. Jestem tego, do jasnego pioruna, świadom.
Grząski grunt powoli stawał się stabilniejszy, aż w końcu stanęliśmy na suchej ściółce, zostawiając za sobą ślady niedawnego upokorzenia. Polepieni, śmierdzący, wyczerpani kroczyliśmy dalej.
-Siarka. – wyczuł mój towarzysz, gdy tylko odór ekskrementów przestał wypełniać powietrze. – I… jakby dym z ogniska. I krew. - wymieniwszy to ostatnie mimowolnie oblizał wargi. Na jego twarzy ukazała się boleść powstała w pustym żołądku. – Dam sobie łapy uciąć, że to trop, jaki ma pociągnąć nas do tego wełniastego demona.
Zaciągnąłem się powietrzem. Nie dane nam było odetchnąć czymś świeżym i czystym. Woń jakby sama wpadała nam do nozdrzy, będąc bardziej duszącą od spopielonych piór i białej mazi. Gardło zadrapało mnie okrutnie. Miałem wrażenie, że najlepszą opcja było wyplucie płuc.
-Na co więc czekamy? W drogę. – rzekłem ze spokojem, niczym skazany pogodzony z niemożliwości uniknięcia kary. Pytanie tylko, za co doświadczamy sankcji?
Nevra również wydał się nienaturalnie opanowany w obliczu sytuacji. Zgodnie daliśmy się prowadzić wyznaczoną siarką, dymem i krwią drogą. Wściekłość w nas wrzała, wskazywał to napięty krok i niemal warczące oddechy. Lecz teraz przekleństwa rzucane w niebo nie przyniosłyby nic poza utratą energii i zdartym gardłem. Musieliśmy skupić się na tym, co nas czeka i w razie walki wykorzystać skumulowaną złość. Czułem, iż wystarczyłaby iskra, byśmy wybuchli.
Gdy więc brązowa smuga błyskawicą przemknęła pod nogami Nevry, zrównując basiora z podłożem byłem gotowy, by rozszarpać wszystko, co tylko się do mnie zbliży. Zaraz potem poczułem miękkie łapki, opierające się o tył mej głowy, celem uświadomienia mnie, jak marny jestem z moją wściekłością w obliczu czegoś, co wyszło spod kopyt piekielnego barana. Mój pysk z niewyobrażalną mocą został wepchnięty w grunt. Naraz mój nos napuchł niby balon, a z nozdrzy jęła broczyć krew. Oszołomiony, oderwałem twarz od podłoża, spoglądając na wgłębienie powoli wypełniające się szkarłatem. Gdzieś z boku jęknął Nevra:
-Co…?
Gdy udało mi się wstać dostrzegłem, co z taką lekkością powaliło nas na ziemie. Dwie, pędzące niczym piorun, brązowe smugi nagle zatrzymały się, stając nieruchomo, jakby prawa fizyki ich nie dotyczyły. Zające. Dwa, rude uszaki.
-Co…? – powtórzył basior, patrząc na zastygłe w miejscu futrzaki…
…których sylwetki niespodziewanie rozmazały się w szaleńczym pędzie, by w mgnieniu oka odbić się od naszych ciał, byśmy ponowni spotkali się z podłożem.

<Nevra? Trochę się rozpisałem. ^^’>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT