Słowa Mavis sprawiły, że do końca nie miałem pomysłu na kontynuowanie
rozmowy. Co miałem powiedzieć? „Będzie dobrze”, „Elfias na pewno żyje”,
„Wszystko się uda”? Przecież sam nie wiedziałem jak to będzie, a mówiąc
te wszystkie formułki tylko rozpaliłbym w waderze promyk nadziei, który
ledwie tknięciem można zgasić. Bo właściwie bogowie jedni wiedzą, co nas
spotka. Nie chciałem ładować w Mavis tyle tego pozytywności, by przy
porażce czuć się jak kłamca. Jednakże pozostawienie tego bez słowa było
nie na miejscu. W takiej sytuacji ciężko zachować takt. Westchnąłem.
-Naprawdę, jeśli to jest ponad twoje siły, to nie musimy iść. Zależy mi
na spotkaniu z mamą, jednak… nie chcę, abyś przez to czuła się źle.
Zależało mi na Mavis. Czułem, że nawet bardziej niż na spotkaniu z mamą.
Ona zawsze powtarzała, by nie rozpamiętywać przeszłości i cieszyć się
tym, co jest teraz. Czy miałaby mi za złe, gdybym odrzucił możliwość
ponownego jej zobaczenia na rzecz Mavi? Bo… teraz właśnie wataha była
moją przyszłością i czymś, co dawało mi szczęście. Z beżową wilczycą na
czele.
-Nie Vincent, naprawdę… - przetarła łapą oczy. – Z tobą dam radę. Razem
poradzimy sobie. Spełnię daną obietnicę i… nawet jeśli te moje obawy się
spełnią, to będę szczęśliwa, iż ci pomogłam.
Przez chwilę miałem zaciśnięte gardło, a zdolność mowy zniknęła
całkowicie. Ledwie niesprecyzowane chrząknięcie umknęło z krtani,
zwracając uwagę Mavis. Patrzyła na mnie, wyczekując reakcji. Szczerze to
ja również zastanawiałem się co teraz, bowiem nie przywykłem, że coś
jest w stanie zamknąć mi pysk. Moja elokwencja zemdlała. Milczałem zbyt
długi moment.
-Dziękuje… - wyszeptałem w końcu. – To naprawdę wiele dla mnie znaczy.
-Wiem, Vincent wiem. – posłała mi ciepły uśmiech.
Czułem, że to za mało. Że te proste słowa nie oddają w pełni tego, jak
jestem jej wdzięczny za to, na co się dla mnie naraża. Ale nie dałem
rady powiedzieć nic więcej, gdyż wzruszenie powróciło i usilnie chciało
wydostać się na zewnątrz w postaci łzy. Deszcz lał jak z cebra, cały
byłem mokry; może nie zauważy? Dałem upust emocją, wplatając chlipnięcie
w pojedyncze parsknięcie, jednocześnie sygnalizując, iż trochę tu
zimno. Łza zaraz zlała się z oklapniętym futrem.
-Może wrócimy do jaskini i przeczekamy tą ulewę? – zaproponowałem
wskazując grotę. – Nie chcę znowu przechodzić przez przeziębienie.
Uśmiechnęła się skinąwszy głową. Ziemia pluskała w rytm naszych kroków,
gdy lekkim truchtem skryliśmy się w jamie. Na ziemi leżała prawie
nietknięta zdobycz.
-Będziesz jadła? – zapytałem, puszczając waderę przodem. – Możemy zostawić na później.
-W porządku. – Mavis położyła się przy zwierzynie. Gładko zatopiła kły w
mięsie, oderwała niewielki kawałem i dłuższy moment przeżuwała kęs nim
go przełknęła. – Choć, też zjesz.
Posiłek odbył się w zgodnym milczeniu. Obydwoje powoli pochłanialiśmy
sarnę, mieląc gryzy soczystego mięsa z niezwykłą dokładnością.
Nieśpieszno nam było z zakończeniem tej przyjemniej chwili.
-Vincent – Mavi delikatnie przerwała ciszę. – mogę mieć do ciebie pytanie?
Skinąłem głową.
-Gdybyś spotkał się ze swoją matką, to co byś jej powiedział? – zapytała
nieco nieśmiało. Nie chciała być nachalna – Myślałeś o tym?
Czy myślałem? Tak, myślałem wiele razy. Jednak teraz, kiedy istnieje
taka możliwość w głowie miałem pustkę. Wpatrzyłem się w podłogę,
szukając dawnych obrazów, wyobrażeń, jak by to było.
-Tyle tego jest, że aż ciężko wszystko ogarnąć i w głowie pozostaje
pustka. – przygryzłem wargę. – Myślę… myślę, że wpierw chciałbym
wiedzieć, czy ma mi za złe… wiesz, że odebrałem jej życie. Zastanawia
mnie, czemu Waru tam się na nas uwzięli. Chciałbym pojąć, czemu byliśmy
sami, czy wcześniej mama żyła w watasze. Nie było to dla mnie ważne,
jednak chciałbym wiedzieć coś o moim ojcu. Kim był, czy żyje… o swoim
pochodzeniu. Jest też kilka kwestii, jeśli chodzi o moje umiejętności.
Po kim je odziedziczyłem, jak je w pełni wykorzystać… kontrolować.
Myślałem wiele razy, Mavis. Ale gdybym stanął przed nią… chyba jęzor by
mi się zaplątał.
Pokiwała głową ze zrozumieniem. Westchnąłem. Poczułem sytość, choć sarny zostało dość sporo.
-Też mam wiele obaw, Mavi. – rzekłem wpatrzony w beżową waderę. – Nawet,
jeśli mama wybaczyła mi tą zbrodnie to pozostają te wszystkie
niewiadome. Co jeśli mój ojciec, mam nadzieję, że nie, okaże się
śmieciem, który zostawił wilczycę w ciąży? Może miałem rodzeństwo, które
zginęło, lub pozostało w watasze, z której moja mama uciekła z
niewiadomych przyczyn? Może jestem przeklęty i dlatego Waru tak chciały
nas dopaść?
-Masz wielką wyobraźnie. – stwierdziła, chcąc wydostać mnie z wiru najgorszych wizji.
Zgodziłem się, jednakże te wszystkie domysły, nawet absurdalne
wywoływały niepokój. Mogę dowiedzieć się wszystkiego, lecz i nie
dowiedzieć się nic. Możliwości było wiele-albo wrócimy cało
usatysfakcjonowani spotkaniem z bliskimi lub… cóż, musiałem być dobrej
myśli. Musiałem trzymać siebie i Mavis z dala od tych wszystkich obaw.
Inaczej pochłoną nas całkowicie.
<Mavi?>