Przylgnęłam brzuchem do ziemi pokrytej zgniłymi liśćmi. Zaczęłam posuwać
się powoli naprzód. Nie musiałam węszyć; znaki udzielane mi przez
Vincenta wystarczały. Rozumiałam go bez słów; każde poruszenie wąsami,
każdy ruch koniuszka ogona. To było jak rozmowa z własnym mózgiem, który
umieszczony był poza moim ciałem. Rzuciłam spojrzenie na Vincenta;
basior delikatnie szarpnął łbem w bok, a ja wyskoczyłam do przodu jak
strzała wystrzelona z łuku. Nie potrzebowałam nawet otwierać oczu;
doskonale widziałam oczami wyobraźni cały obraz, w którym stado saren
właśnie zerwało się do ucieczki. Zanim ten obraz zdążył dokładnie
sformować się w moim łbie, usłyszałam stukot kopyt; stado rzuciło się do
morderczego biegu. Otworzyłam oczy. Przez pierwszą chwilę przed oczami
przelatywały mi tylko kawałki ziemi i drobne kamyki. Zaraz jednak obraz
wyostrzył się, a ja dokładnie ujrzałam tylne kopyta jakiejś sarny, która
biegła przede mną. Kłapnęłam szczęką obok prawej kończyny kopytnego
ssaka, który wierzgnął dziko. Kopyto prawie dotknęło mojej głowy, jednak
w porę uchyliłam się przed tym dobrze wymierzonym (jak na sarnę)
ciosem. Zaraz potem do boku sarny dopadł Vincent, który rozpruł jej bok
pazurem. Krew trysnęła wszędzie; poczułam ciepłe strużki szkarłatnej
cieczy spływającej mi po pysku. Jakieś dziwne uczucie ogarnęło mój
umysł; było to chyba poczucie winy. Szybko odrzuciłam to od siebie i
sama skoczyłam na zad sarny. Wbiłam pazury głęboko w mięsiste cielsko,
aby dotrzeć do karku naszej ofiary. Gdy zwierzę ugięło przednie
kończyny, ja ukąsiłam je w kark. Poczułam jak krew zalewa moje zęby, jak
dociera do mojego języka, jak wpływa mi do spragnionego czyjejś śmierci
żołądka. Nadal z zębami utkwionymi w karku sarny, przekręciłam łeb w
bok. Rozległ się cichy trzask. Sarna zaprzestała walki, jej życie
zatoczyło koło. Wyrwałam kły z ciała ofiary i zeskoczyłam zgrabnie na
zakrwawioną ziemię. Obok mnie zwaliła się sarna, której bezwładne nogi
nie były w stanie utrzymać jej ciężaru. Patrzyłam na martwe zwierzę dość
obojętnie. Ani krzty współczucia w moim zimnym spojrzeniu. Zlustrowałam
sarnę wzrokiem; sierść zdawała się być pokryta złocistym prochem, który
mienił się w nikłych promieniach słońca przedzierających się przez
gęste chmury. Wilgotny nos nie był w stanie wychwycić już żadnego
zapachu. Podobnie oczy zastygły; były martwe, puste. Przestały widzieć.
Kopyta były twarde, jakby ze spiżu albo metalu. Zmarszczyłam czoło
spoglądając na dwie otwarte rany znajdujące się na karku sarny. To ślady
moich kłów. Ponownie ukłuło mnie poczucie winy. Odrzuciłam to jednak od
siebie. Z ran sączyła się ciepła krew, która swój nędzny żywot kończyła
w trawie, po tym, jak już spłynęła po martwym ciele swojego dawnego
organizmu. Po chwili usłyszałam pochwałę, która wydobywała się z pyska
Vincenta. Spojrzałam na basiora. Jego szara sierść pokryta była krwią,
która zlepiła pojedyncze kosmyki w niemożliwe do rozplątania kudły. Na
pysku samca widniał promienny uśmiech, a kiedy schylił się, aby
przegryźć sarnie kręgosłup, nie wyglądał na wilka, który martwi się
czymkolwiek. Vincent łamał kości naszej ofierze, a ja stałam i patrzyłam
na to jak głupia. Cały czas miałam napięte mięśnie, a z moich oczu nie
zniknęła żądza rozlewu krwi. Dlatego usiłowałam uniknąć kontaktu
wzrokowego z basiorem, kiedy ten podniósł łeb. Kiedy spostrzegł moją
zatroskaną minę, spytał ostrożnie:
- Hej, wszystko w porządku?
Udzieliłam mu jakiejś wymijającej odpowiedzi. Widziałam, że był niezbyt
przekonany moim zapewnieniem, że wszystko gra, ponieważ od tamtej pory
rzucał na mnie krótkie, zaniepokojone spojrzenia. Kiedy podzieliliśmy
sarnę na dwie części, zaczęliśmy ciągnąć jedną z nich do mojej jaskini.
Po chwili na mój nos spadła pierwsza ciężka kropla deszczu. Kichnęłam.
Usłyszałam cichy śmiech Vina stłumiony ciałem sarny, które trzymał w
pysku. Spojrzałam na niego krytycznie, a potem chwyciłam sarnę w zęby,
aby pomóc mu ją nieść. Mięso zdecydowanie za bardzo ubrudziło się
błotem, igłami i zgniłymi liśćmi, więc kiedy położyliśmy je na kamiennej
podłodze mojej jaskini wyglądało jak ofiara wojny. Westchnęłam ciężko.
Przyjrzałam się mięsu uważnie, a potem chwyciłam w pysk dość dużą
drewnianą misę. Wystawiłam ją na deszcz, aby zgromadziła trochę wody do
przemycia mięsa. Uprzedziłam Vina, że dopóki tego mięsa nie umyjemy, nie
pozwolę mu go zjeść. Basior uniósł tylko drwiąco brew i skoczył na
mnie, mówiąc:
- Doprawdy?
- Tak, doprawdy - odparłam rozbawiona, kiedy basior stanął nade mną i
przygwoździł mnie do ziemi. Zaśmiałam się, a Vin posłał mi uśmiech.
Zlazł ze mnie (trochę mu w tym pomogłam :3) i zerknął na misę wystawioną
na deszcz. Ponieważ woda lała się z nieba jak przelewana wiadrem, z
misy już się przelewało. Szybko wstałam i ostrożnie złapałam ją w zęby. Z
niemałym trudem przeciągnęłam ją po chropowatej powierzchni podłoża. A
potem uniosłam ją w powietrze i cała kaskada wody spadła na mięso, z
którego natychmiast poznikały igły oraz wszelaki inny brud. Kiedy
obejrzałam mięso i stwierdziłam, że jest już czyste, z zadowoleniem
odwróciłam się w stronę Vincenta. Ruchem głowy zachęciłam go do
jedzenia. Basior stanął obok mnie i schylił łeb, aby urwać kawał mięsa.
Sama również schyliłam się i zatopiłam kły w soczystym mięsie. Zanim
jednak zdążyłam urwać kawałek, poczułam jak krew nalewa mi się do pyska.
Z obrzydzeniem wyplułam mięso i wybiegłam na dwór, nie zwracając uwagi
na deszcz. Wyplułam krew. Wpatrywałam się w niewielką kałużę, której
zawartość zabarwiła się na czerwono. Nie wiedziałam dlaczego, ale
wstrząsały mną dreszcze. Nie mogłam opanować drżenia ciała. Moje futro
przemokło i przykleiło się do skóry. Klapnęłam zadem o ubłoconą ziemię i
zwiesiłam łeb. Po chwili obok siebie usłyszałam odgłos odrywania łap od
podłoża, a potem coś ciepłego dotknęło mojego boku. To Vincent usiadł
obok mnie. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, aż nagle basior spytał
delikatnie:
- Mavi, co się dzieje?
- Nie wiem - odpowiedziałam drżącym głosem, a potem westchnęłam ciężko. - Chyba się boję.
- Czego? - usłyszałam zdziwienie w jego głosie.
- Tego Podziemia. Boję się tam zejść. Nie wiem co tam spotkam... co
jeśli tam będzie Elfias? Będzie to jednoznaczne z tym, że on nie żyje i
już go nie zobaczę. Albo co jeśli spotkam tam Cama? Owszem, chciałam go
znowu zobaczyć, ale teraz zmieniłam zdanie. Ponadto... nie chcę zobaczyć
swoich rodziców - dodałam, a łzy wcisnęły mi się do oczu.
- Dlaczego? Dlaczego nie chcesz zobaczyć swoich rodziców?
- Nie wiem, czy byłabym zdolna do spojrzenia im w oczy. Zawiodłam ich.
Przeze mnie zginął niewinny. Oni potępialiby coś takiego.
- Mavis... śmierć Cama nie była twoją winą.
- Nie rozumiesz.
- Pozwól mi zrozumieć. Wytłumacz mi to.
Westchnęłam głęboko i uniosłam łeb. Spojrzałam na Vincenta. Patrzył na
mnie zaciekawiony, może lekko zaniepokojony. To bolało. Rozmowa o
przeszłości zawsze boli. Ale z drugiej strony... Vin zasługiwał na to.
Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak on. Był wyjątkowy. Strach mnie
oblatywał, gdy tylko myślałam o tym, że mogłabym go stracić. Po chwili
zaczęłam mówić:
- Niewiele pamiętam ze swojej przeszłości, a zwłaszcza ze szczenięcych
lat. Wiem jednak, że urodziłam się w Noc Nowego Roku. Elfias mi tak
mówił. Właściwie, to on opowiadał mi całą moją historię. Twierdził, że
znalazł mnie zaplątaną w jakiś ciernisty krzak. Zabrał mnie do siebie.
Kiedy mnie uśpił, ruszył na poszukiwanie ciał moich rodziców. Pogrzeb
odbył się w mojej niewiedzy, bo byłam za młoda. Gdy dorosłam, Elfias
nadal przy mnie był. Stał się kimś w rodzaju ojca. Zawsze mnie
pocieszał, uczył, bawił się ze mną... aż do czasu, gdy musieliśmy się
rozdzielić. Elfias ukrył się, mam nadzieję, dobrze. Ja uciekłam. Od
tamtej pory czuję do siebie obrzydzenie. Czuję, że powinnam była tam
zostać. Zostać i mu pomóc. Nie wiem nawet, czy on nadal żyje - tutaj
zaśmiałam się ponuro. - I z jednej strony chcę to wiedzieć, a z drugiej
nie. Boję się prawdy.
Byłam pewna, że Vincent mnie słuchał. Miałam przynajmniej taką nadzieję.
Siedzieliśmy w milczeniu, żadne się nie odzywało. Aż nagle basior
spytał:
- Czyli nie pójdziesz ze mną?
- Oczywiście, że pójdę. Byłabym godnym potępienia śmieciem, gdybym
zerwała obietnicę. Boję się, to prawda, ale Cię nie zostawię. Wiem, że
zależy Ci na tym, aby porozmawiać z matką. I dlatego dotrzymam słowa.
Poza tym, przy Tobie czuję się bezpieczniej. Przed prawdą nie ucieknę.
Mogę jedynie modlić się do bogów o to, aby Elfias nadal żył.
<Vin?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz