niedziela, 20 grudnia 2015

Od Mavis CD Vincent

Przylgnęłam brzuchem do ziemi pokrytej zgniłymi liśćmi. Zaczęłam posuwać się powoli naprzód. Nie musiałam węszyć; znaki udzielane mi przez Vincenta wystarczały. Rozumiałam go bez słów; każde poruszenie wąsami, każdy ruch koniuszka ogona. To było jak rozmowa z własnym mózgiem, który umieszczony był poza moim ciałem. Rzuciłam spojrzenie na Vincenta; basior delikatnie szarpnął łbem w bok, a ja wyskoczyłam do przodu jak strzała wystrzelona z łuku. Nie potrzebowałam nawet otwierać oczu; doskonale widziałam oczami wyobraźni cały obraz, w którym stado saren właśnie zerwało się do ucieczki. Zanim ten obraz zdążył dokładnie sformować się w moim łbie, usłyszałam stukot kopyt; stado rzuciło się do morderczego biegu. Otworzyłam oczy. Przez pierwszą chwilę przed oczami przelatywały mi tylko kawałki ziemi i drobne kamyki. Zaraz jednak obraz wyostrzył się, a ja dokładnie ujrzałam tylne kopyta jakiejś sarny, która biegła przede mną. Kłapnęłam szczęką obok prawej kończyny kopytnego ssaka, który wierzgnął dziko. Kopyto prawie dotknęło mojej głowy, jednak w porę uchyliłam się przed tym dobrze wymierzonym (jak na sarnę) ciosem. Zaraz potem do boku sarny dopadł Vincent, który rozpruł jej bok pazurem. Krew trysnęła wszędzie; poczułam ciepłe strużki szkarłatnej cieczy spływającej mi po pysku. Jakieś dziwne uczucie ogarnęło mój umysł; było to chyba poczucie winy. Szybko odrzuciłam to od siebie i sama skoczyłam na zad sarny. Wbiłam pazury głęboko w mięsiste cielsko, aby dotrzeć do karku naszej ofiary. Gdy zwierzę ugięło przednie kończyny, ja ukąsiłam je w kark. Poczułam jak krew zalewa moje zęby, jak dociera do mojego języka, jak wpływa mi do spragnionego czyjejś śmierci żołądka. Nadal z zębami utkwionymi w karku sarny, przekręciłam łeb w bok. Rozległ się cichy trzask. Sarna zaprzestała walki, jej życie zatoczyło koło. Wyrwałam kły z ciała ofiary i zeskoczyłam zgrabnie na zakrwawioną ziemię. Obok mnie zwaliła się sarna, której bezwładne nogi nie były w stanie utrzymać jej ciężaru. Patrzyłam na martwe zwierzę dość obojętnie. Ani krzty współczucia w moim zimnym spojrzeniu. Zlustrowałam sarnę wzrokiem; sierść zdawała się być pokryta złocistym prochem, który mienił się w nikłych promieniach słońca przedzierających się przez gęste chmury. Wilgotny nos nie był w stanie wychwycić już żadnego zapachu. Podobnie oczy zastygły; były martwe, puste. Przestały widzieć. Kopyta były twarde, jakby ze spiżu albo metalu. Zmarszczyłam czoło spoglądając na dwie otwarte rany znajdujące się na karku sarny. To ślady moich kłów. Ponownie ukłuło mnie poczucie winy. Odrzuciłam to jednak od siebie. Z ran sączyła się ciepła krew, która swój nędzny żywot kończyła w trawie, po tym, jak już spłynęła po martwym ciele swojego dawnego organizmu. Po chwili usłyszałam pochwałę, która wydobywała się z pyska Vincenta. Spojrzałam na basiora. Jego szara sierść pokryta była krwią, która zlepiła pojedyncze kosmyki w niemożliwe do rozplątania kudły. Na pysku samca widniał promienny uśmiech, a kiedy schylił się, aby przegryźć sarnie kręgosłup, nie wyglądał na wilka, który martwi się czymkolwiek. Vincent łamał kości naszej ofierze, a ja stałam i patrzyłam na to jak głupia. Cały czas miałam napięte mięśnie, a z moich oczu nie zniknęła żądza rozlewu krwi. Dlatego usiłowałam uniknąć kontaktu wzrokowego z basiorem, kiedy ten podniósł łeb. Kiedy spostrzegł moją zatroskaną minę, spytał ostrożnie:
- Hej, wszystko w porządku?
Udzieliłam mu jakiejś wymijającej odpowiedzi. Widziałam, że był niezbyt przekonany moim zapewnieniem, że wszystko gra, ponieważ od tamtej pory rzucał na mnie krótkie, zaniepokojone spojrzenia. Kiedy podzieliliśmy sarnę na dwie części, zaczęliśmy ciągnąć jedną z nich do mojej jaskini. Po chwili na mój nos spadła pierwsza ciężka kropla deszczu. Kichnęłam. Usłyszałam cichy śmiech Vina stłumiony ciałem sarny, które trzymał w pysku. Spojrzałam na niego krytycznie, a potem chwyciłam sarnę w zęby, aby pomóc mu ją nieść. Mięso zdecydowanie za bardzo ubrudziło się błotem, igłami i zgniłymi liśćmi, więc kiedy położyliśmy je na kamiennej podłodze mojej jaskini wyglądało jak ofiara wojny. Westchnęłam ciężko. Przyjrzałam się mięsu uważnie, a potem chwyciłam w pysk dość dużą drewnianą misę. Wystawiłam ją na deszcz, aby zgromadziła trochę wody do przemycia mięsa. Uprzedziłam Vina, że dopóki tego mięsa nie umyjemy, nie pozwolę mu go zjeść. Basior uniósł tylko drwiąco brew i skoczył na mnie, mówiąc:
- Doprawdy?
- Tak, doprawdy - odparłam rozbawiona, kiedy basior stanął nade mną i przygwoździł mnie do ziemi. Zaśmiałam się, a Vin posłał mi uśmiech. Zlazł ze mnie (trochę mu w tym pomogłam :3) i zerknął na misę wystawioną na deszcz. Ponieważ woda lała się z nieba jak przelewana wiadrem, z misy już się przelewało. Szybko wstałam i ostrożnie złapałam ją w zęby. Z niemałym trudem przeciągnęłam ją po chropowatej powierzchni podłoża. A potem uniosłam ją w powietrze i cała kaskada wody spadła na mięso, z którego natychmiast poznikały igły oraz wszelaki inny brud. Kiedy obejrzałam mięso i stwierdziłam, że jest już czyste, z zadowoleniem odwróciłam się w stronę Vincenta. Ruchem głowy zachęciłam go do jedzenia. Basior stanął obok mnie i schylił łeb, aby urwać kawał mięsa. Sama również schyliłam się i zatopiłam kły w soczystym mięsie. Zanim jednak zdążyłam urwać kawałek, poczułam jak krew nalewa mi się do pyska. Z obrzydzeniem wyplułam mięso i wybiegłam na dwór, nie zwracając uwagi na deszcz. Wyplułam krew. Wpatrywałam się w niewielką kałużę, której zawartość zabarwiła się na czerwono. Nie wiedziałam dlaczego, ale wstrząsały mną dreszcze. Nie mogłam opanować drżenia ciała. Moje futro przemokło i przykleiło się do skóry. Klapnęłam zadem o ubłoconą ziemię i zwiesiłam łeb. Po chwili obok siebie usłyszałam odgłos odrywania łap od podłoża, a potem coś ciepłego dotknęło mojego boku. To Vincent usiadł obok mnie. Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, aż nagle basior spytał delikatnie:
- Mavi, co się dzieje?
- Nie wiem - odpowiedziałam drżącym głosem, a potem westchnęłam ciężko. - Chyba się boję.
- Czego? - usłyszałam zdziwienie w jego głosie.
- Tego Podziemia. Boję się tam zejść. Nie wiem co tam spotkam... co jeśli tam będzie Elfias? Będzie to jednoznaczne z tym, że on nie żyje i już go nie zobaczę. Albo co jeśli spotkam tam Cama? Owszem, chciałam go znowu zobaczyć, ale teraz zmieniłam zdanie. Ponadto... nie chcę zobaczyć swoich rodziców - dodałam, a łzy wcisnęły mi się do oczu.
- Dlaczego? Dlaczego nie chcesz zobaczyć swoich rodziców?
- Nie wiem, czy byłabym zdolna do spojrzenia im w oczy. Zawiodłam ich. Przeze mnie zginął niewinny. Oni potępialiby coś takiego.
- Mavis... śmierć Cama nie była twoją winą.
- Nie rozumiesz.
- Pozwól mi zrozumieć. Wytłumacz mi to.
Westchnęłam głęboko i uniosłam łeb. Spojrzałam na Vincenta. Patrzył na mnie zaciekawiony, może lekko zaniepokojony. To bolało. Rozmowa o przeszłości zawsze boli. Ale z drugiej strony... Vin zasługiwał na to. Nigdy nie spotkałam kogoś takiego jak on. Był wyjątkowy. Strach mnie oblatywał, gdy tylko myślałam o tym, że mogłabym go stracić. Po chwili zaczęłam mówić:
- Niewiele pamiętam ze swojej przeszłości, a zwłaszcza ze szczenięcych lat. Wiem jednak, że urodziłam się w Noc Nowego Roku. Elfias mi tak mówił. Właściwie, to on opowiadał mi całą moją historię. Twierdził, że znalazł mnie zaplątaną w jakiś ciernisty krzak. Zabrał mnie do siebie. Kiedy mnie uśpił, ruszył na poszukiwanie ciał moich rodziców. Pogrzeb odbył się w mojej niewiedzy, bo byłam za młoda. Gdy dorosłam, Elfias nadal przy mnie był. Stał się kimś w rodzaju ojca. Zawsze mnie pocieszał, uczył, bawił się ze mną... aż do czasu, gdy musieliśmy się rozdzielić. Elfias ukrył się, mam nadzieję, dobrze. Ja uciekłam. Od tamtej pory czuję do siebie obrzydzenie. Czuję, że powinnam była tam zostać. Zostać i mu pomóc. Nie wiem nawet, czy on nadal żyje - tutaj zaśmiałam się ponuro. - I z jednej strony chcę to wiedzieć, a z drugiej nie. Boję się prawdy.
Byłam pewna, że Vincent mnie słuchał. Miałam przynajmniej taką nadzieję. Siedzieliśmy w milczeniu, żadne się nie odzywało. Aż nagle basior spytał:
- Czyli nie pójdziesz ze mną?
- Oczywiście, że pójdę. Byłabym godnym potępienia śmieciem, gdybym zerwała obietnicę. Boję się, to prawda, ale Cię nie zostawię. Wiem, że zależy Ci na tym, aby porozmawiać z matką. I dlatego dotrzymam słowa. Poza tym, przy Tobie czuję się bezpieczniej. Przed prawdą nie ucieknę. Mogę jedynie modlić się do bogów o to, aby Elfias nadal żył.
<Vin?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT