Wsłuchałem się w opowieść Annabell. Nie było tam zbyt wielu powodów do
radości. Wspominała o okrutnej rodzinie, bezdusznych naukowcach i
jeszcze jakby tego było mało, wyrzucili ją na zbity pysk. I pewnie nie
byłoby jej tutaj, gdyby nie ta wataha. Ale równie dobrze mógłbym
powiedzieć że nie byłoby jej W OGÓLE gdyby nie ci naukowcy. Bo gdyby nie
znaleźli jej wtedy porzuconej, zginęłaby. Wiec może to i lepiej, że ją
znaleźli?
Ale teraz pytanie co lepsze - zginąć od razu czy znosić te tortury przez
kilka lat, by zasłużyć jedynie na odrzucenie. Z czego nie do końca
odrzucenie. Znalazła tą watahę. A raczej to wataha znalazła Ann.
- ...Teraz twoja kolej.- Wyrwała mnie z głębokiej zadumy.
Spojrzałem na nią a jej oczy mówiły tylko jedno -powiedz.
Powiedz co zrobiłeś przez te wszystkie lata. Powiedz o tych wszystkich
rzeczach, przez które wyglądasz jak demon. Powiedz jak to jest być
potworem....
- No dalej. - Rozciągnęła się na trawie niczym kot, zamykając oczy.-
Układ to układ. - Jej pogodny charakter odciągnął mnie trochę od
własnego sumienia., więc zacząłem opowieść
- Skoro nalegasz.- Uśmiechnąłem się pod nosem.- To może zacznijmy od
tego, skąd mam te różki. To swego rodzaju pieczęć Owariego za lata
służby u jego boku.A zacząłem dawno temu. Kiedy jeszcze byłem mały,
szukałem kłopotów. A tak się składało, że na pewnym cmentarzu zbierało
się bractwo Owariego, zgłębiające tajniki czarnej magii. Oczywiście za
mądry to ja nie byłem i wdepnąłem w nieźle bagno. Chciałem się uczyć tej
czarnej magii, a bractwo dla zachowania dyskrecji nazywała to magią
pierwotną. Gdy zacząłem przybierać na sile, zaczęli mnie wykorzystywać w
różnego rodzaju rytuałach. I nie mam na myśli zarzynania mnie jako
kozła ofiarnego, bo już dawno straciłbym do nich zaufanie.Po prostu
zostałem ich uczniem. A za każdy zły czyn z mojej strony przerastał mi
milimetr tego rożka. Po milimetr z każdej strony . Ale dopiero wtedy gdy
rogi miały z dobre osiem centymetrów, zacząłem rozumieć, dlaczego magia
mroku przynosi więcej zła niż pożytku. Więc odkąd to cholerstwo
pojawiło mi się na łbie, jestem wygnańcem. Bractwo zostawiło mnie gdy
tylko dowiedziało się że moja wataha odkryła z kim się kumpluję. -
Westchnąłem i zrobiłem sobie kilku sekundową przerwę na oddychanie.- I
tak oko tym niezłym sposobem, obie strony konfliktu wyżyły się na mnie
za moją głupotę. Bractwo odrzuciło mnie, a wataha wygnała. Więc zostałem
sam. - Zerknąłem na Annabell wylegującą się słońcu.- No...prawie sam.
Wyciągnąłem się na plecach wzdychając ciężko.
- no widzisz. I jak tu uwierzyć w szczęście. Oboje skończyliśmy jako potwory.- Mruknęła nadal nie otwierając oczu.
- Nie. Ja skończyłem jako potwór. Z ciebie jest całkiem śliczna diablica.- Z uśmiechem spojrzałem w niebo.
(Ann?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz