Wzbiłem się w powietrze, daleko poza zasięg hydry. Potwór zaskrzeczał
rozwścieczony i jedną ze swoich paszczy próbował mnie dosięgnąć. Jednak
byłem zbyt wysoko. Machnąłem dwa czy trzy razy skrzydłami by nagrać
prędkości, ale zimne prądy nie ułatwiały zadania. Mimowolnie zacząłem
odpadać.
- Utrzymasz się na choince, co nie? - Chciałem przekrzyczeć szalejący wiatr.
- Że co? - Wrzasnęła
Ale wadera już spadała w dół. Ale nie pionowo, bo na to bym nie
pozwolił. Zsunęła się po zielonych igłach pobliskiego świerka. A o
świerk w lesie nie było trudno.
Gdybym to ja miał tyle szczęścia...w trakcie ,,awaryjnego lądowania"
najpierw zostałem zatrzymany przez uschłe drzewo,a potem wbity w ogromną
zaspę, która nagromadziła się tuż pod pniem.
Gdy wszytko się już uspokoiło, a dokoła mnie zapanowała cisza,
postanowiłem wyrwać się spod góry śniegu. Ale to nie było takie proste.
- em, pomóc ci może?- Podeszła do mnie ta sama wadera którą uratowałem
nad jeziorem. Jej futro było całe białe, jedynie koniuszek ogona i długa
grzywka były innego koloru.A dokładniej w odcieniach błękitu, czerni i
szarości.
- Nie dzięki. Nie trzeba...- Dla większej swobody postanowiłem że
rozłożę skrzydła. Śnieg ześlizgnął się po powierzchni piór i opadł wokół
mnie, tak że obecnie siedziałem w krzywym, białym gniazdku.- ha! -
pełen dumy z mojego genialnego pomysłu, zatrzepotałem jeszcze raz
skrzydłami,by strząchnąć z nich ostatnie śnieżynki. Po chwili byłem już
czysty.
Złożyłem z powrotem skrzydła i spojrzałem na śnieżno-białą waderę.
- no gdzie ja mam głowę...- Mruknąłem.- Steve jestem.- podałem jej łapę w powitalnym geście
(Shiori?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz