Czuć było zimę, która niemal całkowicie ogarnęła tereny watahy.
Chłodnych, coraz ostrzejszy wiatr, nagie szkielety drzew, gęsta ściółka
mokra od licznych dreszczów. Spacery po wilgotnej glebie w towarzystwie
porywistego wichru nie należały do przyjemnych. Musiałem pogodzić się z
myślą, że przyjemne przechadzki staną się daleką do osiągnięcia formą
przyjemności, dopóki śnieg nie postanowi wreszcie spaść.
Tym razem nie mogłem narzekać na brak wrażeń. W głębi liczyłem na
spokojną przebieżkę, jednak obraz śpiącej na ziemi wadery wydał się
interesujący. Nie często widuje osobniki, które od tak zasypiają w sercu
terytorium obcej watahy. Nieznajoma na pewno nie była stąd.
Przynajmniej ja jej nie poznawałem. Powoli podszedłem. Może coś się jej
stało? Tak po prostu drzemać na otwartym terenie?
-Przepraszam. – zwróciłem się do przybyszki. Przekręciła ucho przez sen. – Halo? Śpisz?
Budzenie ze spoczynku nie było czynem zbyt uprzejmym, jednak nie
widziałem innej opcji, która wyjaśniłaby mi kimże jest ta wadera. Nie
znałem jej, byłem tego pewien. Pochyliłem się nad ciałem wadery, nad jej
białym, gęstym futrem. Wyczułem ciepło bijące od nieznajomej. Wyglądała
na zdrową. Cały czas zachowywałem ostrożność. Gotowy na odskok, obronę
czy atak-szturchnąłem waderę w szyję. Reakcja była natychmiastowa.
Podniosła się, czym prędzej, zaraz jednak pysk wilczycy wykrzywił grymas
bólu. Była ranna? Cofnąłem się, lekko pochylając głowę: „nie stanowię
zagrożenia”, mówiłem ciałem. Wyraźnie odebrała sygnał, gdyż nie zlękła
się; stała spokojnie, zrównoważona, opanowała. Jednak sposób, w jaki
zareagowała na dotyk był intrygujący: jak szczenię, które dopiero, co
odbiera i uczy się rozpoznawać bodźce. Widocznie wyczulona na kontakt
fizyczny. Ciekawe…
-Witaj. – zagaiłem nawiązując kontakt wzrokowy. Wadera miała czarne
niczym węgiel oczy, szklane, niejasne spojrzenie. – Wszystko w porządku?
Skinęła głową, intensywnie wpatrując się we mnie tym swoim wzrokiem.
Zastanowiłem się, czy aby widzi. Machnąłem zamaszyście ogonem.
Zarejestrowała ruch, jednak nie oznaczał dla niej nic szczególnego.
-Pytam, bo… taki chłód i plucha na zewnątrz. Nie szukałaś schronienia?
-Nie, nie było mi potrzebne. – odparła spokojnie.
-Cóż… ja jestem Vincent, Delta sprawujący swą skromną władzę na terenach
tejże watahy. – brzmiałem swojsko i poczciwie. - Powiedz, kim jesteś i
co cię tu sprowadza? Nie potrzebujesz pomocy, czy… czegoś?
<<Virian? Zechcesz kontynuować ;3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz