środa, 24 maja 2017

Od Vincenta do Ashity

Chęć pomocy rannemu pisklęciu była wprost proporcjonalna do niemocy jaką odczuwaliśmy w tej kwestii. Byliśmy bezsilni i sfrustrowani. Setki myśli krążyło po mej głowie, lecz miałem wrażenie, jakby żaden z pomysłów nie był wystarczająco dobry, a wręcz przeciwnie-każdy zdawał się totalnie chybiony. Miałem ochotę uderzyć łapami w ziemię z taką mocą, by stłumiła szalejący w głowie chaos bym mógł w spokoju wymyślić co dalej. Powstrzymywałem się jednak od jakichkolwiek tupnięć, warknięć czy chociażby sapnięć. To zbędny wysiłek, niepotrzebny hałas, tylko potęgujący rumor, który w założeniu miał uciszyć. Zwarłem mocno powieki. Być może jednostajna ciemność wpłynie pozytywnie na moją kreatywność? Chwytałem się każdej możliwości.
-Vin...? - głos Ashity był cichy, bezradny.
Otworzyłem oczy, natrafiając na przelękłe rubinowe ślepia. Żałosne popiskiwanie znów kuło w uszy niczym wykrzykiwana weń prośba. Malec nie przestawał się trząść. Zwróciłem wzrok na pokładające we mnie nadzieję oczy wadery.
-Mam.
Postawiłem jeden niepewny krok w stronę pisklęcia, potem drugi i jeszcze jeden. Smok bacznie mi się przyglądał. -Nie podchodź. - zwróciłem się szeptem do Ashity, która jęła stąpać za mną. -
Nie za blisko. To może być niebezpieczne.
-Co zamierzasz?
-Użyję Gwiazdy. Ocieplę go. Może jeśli zobaczy we mnie coś znajomego i przyjaznego to zaufa nam na tyle by bezproblemowo dać się przetransportować. - wilczyca nie wyglądała na zbyt pewną. - Musimy spróbować, Ashito.
Nim ruszyłem dalej mój ogon bezboleśnie choć stanowczo pochwyciły wilcze zęby. Odwróciłem się gwałtownie.
-Jesteś osłabiony. - nie dało się nie wyczuć jaką troską okrasiła swoje słowa. - Ta technika wymaga od ciebie sporo energii. Nie chcę, aby coś ci się stało.
-Ja też tego nie chcę. - przyznałem. - Dlatego dam z siebie tyle ile będzie trzeba. Absolutne minimum byleby tylko pisklak stanął na nogi. Proszę, stój w bezpiecznej odległości i przymknij oczy; Gwiazda naprawdę daje po ślepiach.
Usłuchała, choć z widocznym wahaniem. Puściła mój ogon i cofnęła się o dwa kroki.
-Ostrożnie.
Kroczyłem z ciałem obniżonym tak nisko jak tylko mogłem. Stąpałem powoli, pozwalając młodemu przyzwyczaić się do coraz mniejszej odległości między nami. Nie szamotał się już tak, jak wtedy gdy za pierwszym razem staraliśmy się podejść. Nie był jednak całkowicie spokojny; duże, strwożone oczy lustrowały mnie, jakoby próbując przewiercić na wylot, by odczytać intencje. Pokaźne szpony nieustannie drapały ziemię. Dobiegało mnie zaniepokojone sapnięcie ilekroć wykonałem zbyt żwawy krok. Z każdą chwilą czułem coraz większe napięcie, równocześnie jednak moja obawa przed smoczymi zębiskami malała, niczym pozostawiona w śladach kolejno stawianych kroków. Wiedziałem, że jeden zamaszysty ruch gadzią łapą może przeorać moje ciało głębokimi bruzdami. Ostre kły bez problemu rozszarpią
skórę, a ogon pogruchocze kości. Jednakże drżące z zimna i strachu ciało smoka nie zdawało nie już tak potężne. Łkanie wydobywające się z pyska maskowało kryjące się w paszczy zębiska. Oczy o ognistym kolorze kamieni szlachetnych nie ujawniały dzikości jaką miał w sobie latający gad. Obserwowałem malucha obserwującego mnie i po prostu świadomość ataku stawała się odległa. Nie bałem się go. Chciałem żeby on też się nie bał.
Skupiłem swą energię. Czułem osłabienie ale to teraz nie było ważne. Moje ciało zaczęło świecić, a wraz z blaskiem roztaczać wokół ciepło. Smoczątko szarpnęło się w tył widząc obce mu zjawisko. "Nie bój się, maleńki" - chciałem mu powiedzieć. Czułem gorąc własnego ciała. Wszystko wokół mnie tonęło w
bladej poświcie. Pisklę poczuło ciepło, tak znajome i bezpieczne. Jego pionowe źrenice skurczyły się niby igły pod wpływem mocnego światła. Wpatrywał się we mnie. Stałem tuż przed nim, o krok od gadziego pyska. W każdej chwili mógł pochwycić mą głowę i zabić na miejscu ale nie zrobił tego. Napiął mięśnie. Próbował wstać. Szturchnął mnie chropowatym nosem. Z lekki trudem podniósł się z ziemi, jego ciało drżało coraz mniej. Otoczył mnie ogonem, oparł łeb na moim grzbiecie i
choć był nieco ciężki to nie śmiałem protestować. Zwinął się w kłębek zamykając mnie wewnątrz swego cielesnego kręgu. Westchnął z ulgą. Ja również.
-Hej, kolego. - wątpiłem aby maluch mnie zrozumiał, mimo to miałem nadzieję, iż ton mego głosu wywrze na nim jakiekolwiek działanie. - Choć, zabierzemy cię do domu. Ale najpierw zapewnimy ci opiekę medyczną, dobrze?
Byłem coraz słabszy. Nie mogłem dłużej utrzymywać techniki. Ashita zrugałaby mnie za to. Dezaktywowałem więc Gwiazdę, gdy tylko ciało smoka przestało w ruchach przypominać galaretę. Pisklę uwolniło mnie z objęć.
-Śmiało, wstań. - Ashita podeszła trochę bliżej. - Pomożemy ci.
Ogrzane i wyposażone w niewielkie, acz istotne pokłady siły młode wypuściło z nozdrzy kłębki czarnego dymu. Nadal był niespokojny, bynajmniej przyczyną napięcia nie była nasza obecność. Gad pozwolił zbliżyć się waderze bez ostrzegawczych warknięć. Jego oczy patrzyły to na mnie to na Ashitę. Były dużo spokojniejsze niż gdy
spotkaliśmy go po raz pierwszy. Miałem wrażenie, że poniekąd widzi w nas kogoś na wzór opiekuna. Wyswobodziliśmy go, nakarmiliśmy i ogrzaliśmy. Czułem zaufanie, jakbym nas obdarzył. Wyjątkowo przyjemne doznanie.
-Spróbujmy zaprowadzić go do medyków. - rzekła Alfa. - Być może dadzą radę przynajmniej oczyścić i zaopatrzyć poharatane skrzydło malca.
Skinąłem głową. Ostrożnie szturchnąłem smoka. Gad zrozumiał sygnał. Podniósł się z lekką trudnością. Postawił krok. Kolejny. Jeszcze jeden. Zachwiał się i byłby runął, gdyby nie refleks Ashity. Wadera skoczyła, stojąc u boku młodego, przyjmując na swe barki ciężar opadającego cielska. Rosłe jak na pisklę skrzydło
niemal całkowicie zakryło grzbiet wilczycy.
-Uh...
Chciałem wspomóc przyjaciółkę, lecz ona powstrzymała mnie gestem łapy.
-Dam radę. - jęła iść wolno w kierunku terenów watahy, gdzie być może uda nam się uzyskać pomoc dla rannego smoka. - Vin, ty jesteś bardziej osłabiony. Nie mało ci? Stań z drugiej strony. Przejrzyj jego rany. W razie czego się zamienimy.
Nie miałem ochoty obarczać Ashity smoczym ciężarem, jednocześnie jednak miała ona rację. Byłem w kiepskiej kondycji po tych wszystkich przygodach a dodatkowy balast nie przyniesie mi nic więcej jak niechybne omdlenie. Przystałem więc na taki podział ról.
-Ale gdy tylko poczujesz, że tracisz siły to masz powiedzieć. - postawiłem warunek.
-Dobrze, panie "troszczę się o wszystko tylko nie o siebie".. - posłała mi ciepły uśmiech, który trochę podbudował mnie na duchu. - A teraz chodźmy. - dodała, gdy zająłem swoje miejsce.
Chwiejnym, acz niezwykle pewnym jak na zmęczone wilki i ranne smoczątko krokiem ruszyliśmy przez gęsty las.

<Ashiii? ^^>

wtorek, 23 maja 2017

Od Lelou do Karo

Uważnie spojrzałem na Karo, która nagle puściła feniksa zwanego Arshią. Dopiero teraz uważnie przyjrzałem się podbrzuszu ognistego ptaka. Doskonale wiedziałem, iż były to stworzenia niezwykłe, ale równocześnie, iż porcelana zdecydowanie nie powinna zastępować im piór. A skoro Victor stwierdził, iż owa... rana? znalazła się na ciele jego towarzysza stosunkowo niedawno, więc dodałem dwa do dwóch. O ile dobrze pamiętam, podczas naszej walki z Kyrią w Zakazanym Lesie, kobieta nie wykazywała żadnych szczególnych magicznych umiejętności oprócz diabolicznego śmiechu, no i długowieczności. Czyżby po prostu ich nie chciała pokazać? Poczułem, jakby obawy skręcały moje kiszki w ciasny supeł. A jeśli nabrała siły po odrodzeniu się? Możemy ją w ogóle trwale zniszczyć?
- Victor, proszę cię, znajdź jakąś kryjówkę. Wiem doskonale, że chcesz pomóc, ale Arshia potrzebuje bezpieczeństwa, a przy szczeniakach przyda się jakiś medyk, na wszelki wypadek, gdyby się okazało, że to się jakoś jeszcze rozprzestrzenia.
Basior spojrzał na mnie przeciągle. W jego oczach aż nadto wyraźnie dostrzegałem troskę. No tak, nie dość, że jego towarzyszce coś się stało, to i jego córka jest w to wszystko wciągnięta. Jak ja bym zareagował na jego miejscu, gdyby Nami była zagrożona, a ktoś kazał mi się ukryć, zgodziłbym się tak zwyczajnie schować? Mimo wszystko, czułem łączącą mnie z Victorem więź - obaj mieliśmy tu rodzinę, za którą oddalibyśmy bez wahania życie. Teraz nie było tu wielu z jego bliskich, więc mogłem sobie tylko wyobrazić, jak bardzo pragnie zostawić przy sobie resztę. A właśnie próbowałem przekonać go, by pozwolił się ukryć i patrzeć, jak jego jedyna córka, która jeszcze została w watasze, walczy z przeciwnikiem, od którego już raz dostaliśmy łomot! Wilczyca dla nas obu była bardzo ważna, znaliśmy ją - i dlatego też nie próbowaliśmy przekonać jej do tego, by sama też się ukryła. Już dawno zdążyłem się przekonać, że wszelkie próby przekonania jej do tego rodzaju rzeczy spełzłyby na niczym, a przecież była córką Victora, tak do niego podobną w uporze!
Z drugiej strony, wadera bardzo wyraźnie zaznaczyła, że chce, aby jej ojciec był bezpieczny, a ja pragnąłem uszanować jej wolę. Również chciałem ograniczyć udział moich bliskich w walce na ile to było możliwe. Na samą myśl o tym, że Nami mogłaby walczyć, n a moment straciłem dech.
Czas uciekał, a my nadal nie mieliśmy rozwiązania. Już dawno powinniśmy być w drodze do Alf, by powiadomić o zagrożeniu. Feniks panikował coraz bardziej, tak, iż podejrzewałem, że dodatkowe kończyny Karo ledwo by ją musnęły.
- Po prostu się nie pokazuj bez potrzeby, zgoda?- wziąłem głęboki wdech.- Bardzo możliwe, iż w czasie walki wyjdzie, że jest więcej... zarażonych porcelaną. Tutaj spróbuj coś opracować, cokolwiek. My sobie poradzimy na zewnątrz. A jeśli będziesz się wyrywał, zamurujemy wejście!
Ku mojemu szczeremu zaskoczeniu, basior kiwnął łbem na znak zgody.
- Uważajcie na siebie -dodał tylko, po czym resztę uwagi poświęcił Arshii. Ucieszył mnie brak wywodów czy pouczać, a nawet pożegnania. Jakby mówił "Macie wrócić zwycięsko i bez zadrapania! A jak Karo coś się stanie, urwę ci łapy!". Delikatnie popchnąłem waderę w stronę wyjścia, a po chwili puściliśmy się biegiem w stronę jaskini Alf. Miałem tylko nadzieję, że kogoś tam zastaniemy. Wiedziałem doskonale, że rodzice od siedzenia w ścianach jaskini woleli spacerować, ale składałem prośby do wszystkich patronów, by zastać ich. Nie mieliśmy czasu na szukanie ich po całej watasze, tym bardziej, że mama miała zwyczaj spontanicznych wypraw bez informowania kogokolwiek ,gdzie i na ile się wybiera - a tata często jej towarzyszył.
Niemal równocześnie wpadliśmy do jaskini osnutej półmrokiem. Nasze cienie zatańczyły na ścianach.

< Karo? Wybacz, że dopiero odpisuję i że opko takie nijakie, wena postanowiła ogłosić protest >

niedziela, 21 maja 2017

Od Renesmee C.D. Victora

Coooooo? Cały czas brzęczało mi w uszach jakby któryś z Chińczyków uderzył w wielki gong. Stałam z otwartym pyskiem wpatrzona w mojego partnera. O czym on mówił?! Czyżby chciał mi namieszać w głowie? Ta cała Astoria była podejrzana. Co on sobie myślał?! Że zniknęła z domu na dzień czy dwa a on może se jakieś waderki sprowadzać na moje miejsce? Tyle lat na karku i sobie młode wilczyce sprowadza. Idiota. Normalnie bym go z nią zostawiła! Dopiero byłoby mu wstyd jakby sie ktoś o tym dowiedział! Jednak muszę znaleźć tę przeklętą siostrę Klaudiusza, Vnicje...Zawsze była dobra w kamuflażu, co z miejsca utrudnia mi zadanie. Chyba że przebrała się za tą całą praktykantkę...Nie no super...rozszarpałabym ją ale oczywiście Victor przejąłby jej obrażenia. Nie pozostało mi nic jak rozmowa z Victorem...spokojna j kulturalna rozmowa. A przynajmniej takie były plany na nią.
-Że przepraszam ci ty mi tu wygadujesz tym swoim krzywym ryjem?! Że mi niby nie ufasz?! To dlaczego w ogóle mamy razem dzieci! I dlaczego zmarnowałam na ciebie tyle czasu?! Co ty sobie myślałeś, że znajdziesz je jakąś inną i nagle od tak mnie odtrącisz? Bo mi nie ufasz?! Czyli że ci sie znudziłam?!
Jego oczy pobłyskiwały złością niczym rozżarzone węgielki. Moje w sumie wcale nie były spokojniejsze.
-Po pierwsze, nie drzyj si. Robisz awanturę na cały teren watahy. -odparł nadzwyczaj chłodno i cicho jak na obecną sytuację- A po drugie zastanów sie, czemu miałbym ci nie ufać? Może dlatego że okłamywałaś minie od początku nasze znajomości, chciałaś zabić mi matkę i uciekasz przed każda rozmową. Mam już tego dość.
-Od kiedy niby twoja matka żyje? Czyżby w niebie mieli jej dość i zmartwychwstała?!
-Jak śmiesz mówić tak o mojej mamie!
-No bo kto normalny porzuca swoje biologiczne dziecko?! Tylko wyrodna matka.
I w tym momencie ciut przesadziłam...Zawsze moja dusza była zła, jednak się Ociupinkę zbytnio rozszalała. Victor ze złością i lekkimi łzami w oczach rzucił się na mnie. Poczułam ból przebiegający wzdłuż mojego kręgosłupa na skutek upadku. Jego łapy momentalnie wylądowały na mojej szyi. Jeśli chciałby, zabiłby mnie bez większego trudu. Jednak tego nie zrobił. Jego umysł jakby się zawiesił. Stał teraz nad mną i wpatrywał się w moje oczy, a ja w jego. Gdyby nie podduszałby mnie uznałabym że ta sytuacja jest...romantyczna? Czy coś takiego. Korzystając z okazji pocałowałam go. Nie opierał się.
-Victor...przepraszam...Twój ryjek jest słodki, a nie krzywy. Wiesz? Ale nadal nie rozumiem o co ci chodzi.
Siadał przed mną z głową spuszczoną w dół.
-Heh, Renesmee...-powiedział z dziwnym uśmiechem- Czy ty w ogóle wiesz jak wyglądasz? Wiesz jak żałosne są twoje wytłumaczenia przy twoich złotych oczach...
-Że przepraszam, co?
Chodź, sama zobacz.
Pod prowadził mnie do pierwszej, lepszej kałuży. Niepewnie do niej podeszłam. Wyglądałam koszmarnie...Miałam złote oczy, jakąś chustę...Byłam niczym bliźniaczka Vinicji. Teraz miałam pozostały mi dwie opcje do wykluczenia aby znaleźć tę prawdziwą. 1. Zamieniłam się ciałami z Vincją, co w sumie byłoby obleśne, brrry 2. Vinicja nie żyje i Klaus zastąpił ją mną, czyli większe brrry i ble 3. Ja sobie tutaj wyglądał jak ta idiotka, a ona czyha na Victora pod maską słodko żygalącej Astori. Ta mynda jest zbyt idealna dla mojego partnera, aby była prawdziwa! Czyli pozostaje obcja 3...Brawo Rnes, teraz wytłumaczyć to Victotowi. Ha ha, życzę sobie sama powodzenia.
-Vici...a gdybym ci udowodniła że to wszytko wina tej Astori? Że to wcale nie ona, a wadera o moim obecnym wyglądzie?
-Zabawna jesteś...Niby jak? Skąd mam wiedzieć że znów mnie nie oszukasz. Zachowujesz się dziwnie. I to bardzo...
-Cii- Przerwałam mu w połowie zdania- Pokaże ci tylko jedno wspomnienie, jedno, jedyne.
-Prawdziwe?
Przewróciłam oczami. W sumie nic dziwnego że był taki nie ufny.
~*~
Otworzyłam oczy. Wstałam. Przed mną skakała Vinicja. Była taka szczęśliwa. Nie bardzo rozumiałam o co chodzi, ale wydała mi sie miła. Miałyśmy tyle samo miesięcy- zaledwie dwa.
-Cześć, Jestem Vini, a ty?
-Re-Renesmee
-Długie masz to imię...Pobawimy się?
Skinęłam małą główką. Pacnęłam ją grubą łapką gdy nagle spadł na mnie cień z zielonym uchem. Był to Klaudiusz.
~*~
Może i byliśmy mali, ale wygląd Vinicji da Victorowi do myślenia, bo nie było to raczej moje odbicie w wodzie. Były to zdradzieckie pyski rodzeństwa. I można tu dodać że chorego psychicznie...

<Victoś? Vo, kopara opadła XD? Teraz to już musisz mi uwierzyć! A jak spróbujesz mi do domu sprowadzić jeszcze raz taką słodko rzygającą waderę, to ci oczy kinderkami powydłubuje XD>

sobota, 20 maja 2017

Od Victora cd Renesmee

Kiedy tak szliśmy, wraz z Renesmee, żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Raz po raz któreś otwierało usta, aby coś powiedzieć, jednak w końcu nie wychodziły z nich żadne słowa.
Moja słynna duma zdawała się krzyczeć, że nie powinno mnie tu być. Powinienem oddać się pracy. Mortem i Tamara wybyły, a Karo jest już dorosła. Moje obowiązki, jako ojca, zostały spełnione.
Jako partnera, moja rola również się kończyła. A przynajmniej powinna. Powinienem skończyć tę farsę, kiedy dowiedziałem się prawdy. Problem polegał w tym, że za bardzo kochałem Renesmee, chociaż moja duma miała zamiar głośno sprzeciwiać się wszystkiemu, co zrobię. Byłem zmęczony. Taki zmęczony..

~*~

Nie pamiętam, co się stało. W pewnej chwili po prostu otoczyła nas gęsta, jak dobrze przyrządzona grochówka, mgła.
— Ren?! — zawołałem, nie chcąc stracić partnerki z oczu. Nikt mi jednak nie odpowiedział. — Renes! — skoczyłem w kierunku, w którym stała, ale w efekcie rozciąłem powietrze, aby następnie zderzyć się z ziemią. Prychnąłem, podnosząc się z twardego jak skała gruntu. Co jest? Nim się zorientowałem, poczułem się senny.

~*~

Obudziłem się w jaskini. Jak gdyby nigdy nic. Rozejrzałem się po swoim domu, wzdychając. Renesmee po prostu zniknęła. Uderzyłem zdenerwowany łapą w skałę. Szlag! Pisnąłem, Czując jak fala bólu przebiega dreszczem z kończyny przez całe ciało. Do cho.lery!
— Jesteś masochistą? — zapytał cichy, delikatny głosik. Odwróciłem się, zdumiony, patrząc na istotę stojąca w drzwiach. Średniego wzrostu jasnoróżowa wadera spoglądała na mnie, delikatnie się uśmiechając. Fiołkowe oczy zdawały się bić delikatnością.. Da się uderzyć kogoś delikatnością, nawet w przenośni? Nie ważne!
— Przepraszam, nie zauważyłem, jak wchodzisz — rzuciłem pokornie, uśmiechając się lekko. Buzowała we mnie złość, której nie chciałem wydobywać z siebie przy przedstawicielkach płci pięknej. Miałem swoje zasady. — Co cię tutaj sprowadza, droga..
— Astorio.
— Właśnie — pokiwałem głową.
— Alfa poleciła mi się z tobą spotkać — rzuciła — bo widzisz, zawsze chciałam zostać medykiem, ale jakoś tak boję się.. Sama.. Nie szukasz może pielęgniarki? Ashita powiedziała mi, że mógłbyś mnie podszkolić.
— Pielęgniarki? — zdumiałem się. Nim jednak zdążyła rozwinąć w sobie ślad odpowiedzi, w drzwiach pojawiła się kolejna osoba, tym razem już mi znana.
— Victor, odsuń się od niej! — krzyknęła Renesmee, natychmiast stając przede mną. Nie byłem pewny, czy jestem szczęśliwy, czy zdezorientowany, widząc ją.
— Dlaczego? — Zdziwiliśmy się, niemal równocześnie.
— Ty się nawet nie odzywaj — warknęła wadera, odwracając spojrzenie złotych oczu w moją stronę. — To Incubinka, Vic — wyszeptała — nie wiesz nawet, jak i kiedy! Pojawia się, jest chole.rnie miła, uwodzi Cię, a następnie żywi się twoją energią. Kiedy nic już nie pozostanie, odchodzi, zostawiając twoje ciało samo sobie.
Spojrzałem na waderę, zdumiony.
— To pomówienia — zaprzeczyła wadera, spuszczając głowę. — Czemu mówisz taki rzeczy?
Westchnąłem cicho, spoglądając to na partnerkę, to na Astorię.
— Wybacz, Astorio, muszę zamienić parę słów z moją partnerką — powiedziałem w końcu, rzucając jej przepraszający uśmiech.
— Nie śpiesz się — odpowiedziała, siadając. Wyszliśmy z Renesmee z jaskini.
— To dobry pomysł, aby ją tam zostawiać? — zapytała Ren, spoglądając w kierunku wnętrza jaskini.
— Rene.. — wyszeptałem, zmęczony — uciekasz, potem topisz się w jakimś jeziorze, znikasz, a teraz pojawiasz się w progu naszej jaskini i straszysz mi praktykantkę? — podsumowałem, siląc się na spokój.
— Praktykantkę? — wręcz prychnęła.
— Przysłała ją Ashita — powiedziałem. Partnerka z rezygnacją pokręciła głową.
— Ona nie jest tym, za kogo się podaje, Vic — westchnęła. Przewróciłem oczami, słysząc to zdanie.
— Ren, kochanie, dlaczego miałbym Ci teraz uwierzyć? Ty także nie byłaś tą osobą, za którą się podawałaś — sam nie wiem, skąd wziął się cały chłód w moim głosie. Nie chciałem taki być. Chciałem, aby wszystko było jak dawniej między nami. Tylko.. Czy było jeszcze co ratować?


<Renesmee?>

piątek, 19 maja 2017

Od Renesmee C.D. Victora

Otworzyłam oczy w mokrej, ciemnej jaskini. Ani trochę nie przypominała mi żadnej dotąd znanej...a zapach...to było coś zupełnie innego! Nie był to smród. Czyżby róże? Róże...Maril? Przecież malutka nie żyje...M-mama?! Ale...Nie! Jak?! Ja byłam z Victorem...spałam i... Jak nagle znalazłam się tutaj?! Przecież ona nie żyje! A jednak to moja jaskinia...mój ukochany domek. Wstałam. Tak, oto miejsce, w którym się wychowałam. Miejsce gdzie przyszłam na świat. Wszystko jest tak ja było zanim nas zaatakowali...Tylko że brakuje kilku mebli, a inne są nadszarpnięte przez ząb czasu lub ogień. Dalej jednak nie rozumiem skąd się tu wzięłam. Przeciągałam się. Już miałam ruszyć przed siebie gdy nagle uświadomiłam sobie że to może być pułapka. Niepewnym, cichym (czyli jak na moje umiejętności głośnym) krokiem ruszyłam do wyjścia. Przed jaskinią stał czarny wilk. Jego oczy lśniły złotym blaskiem, a jedno ucho miał zielone tak jak końcówkę ogona. Wyglądało to dość śmiesznie...Zaraz, zaraz... ten pyski....Znam go skądś.
-O, Rene wstałaś już?- zapytał niskim głosem
-T-tak...- starałam nie dawać po sobie znać że go nie pamiętam
-Poznajesz to miejsce, twój dom? Wszystkie meble jakie uratowałem z siostrą są jak dawniej! Podoba ci się? Zostaniesz tu? Prawda? Już nikt cię nie skrzywdzi! Wszyscy wyemigrowali w poszukiwaniu nowej ziemi "nieskażonej magią". I do tą nie wrócili...od 2 lat...Zostawili nas- szczeniaki-na pastwę losu. Przeżyłem tylko ja i siostra...Pamiętasz to wszystko?
-Yh...-już miałam wyjaśnić basiorowi że nie, kiedy żaróweczka w mojej głowie się zapaliła. To był Klaudiusz. Mój pierwszy przyjaciel, i moja pierwsza miłość- Tak! Oczywiście! - przytuliłam go- Ale...ja mam partnera...dzieci i inny dom!
- Zostań tu...Już niedługo te problemy się rozwiążą.
- Problemy! Ja ich kocham! Jeśli nie pójdziesz ze mną zostawię cie tu
- Tak jak oni? Będziesz istotą pozbawiona serca, do końca życia. A ja chce tylko żeby było tak jak dawniej...- zbliżył się do mnie i szepnął mi do ucha- żebyśmy byli znów razem...
-O nie, co to, to nie! Mam już kogoś!
-Nie martw się - uśmiechnął się dziwacznie- Już niedługo i zostanę ci tylko ja
-I kto tu jest istotą bez serca?! Ty sobie jaja ze mnie robisz, Tak Klaud? Prawda...
-Renesmee, ja na poważnie chce cie odzyskać za wszelką cenę.- zbliżył się by mnie pocałować
-Nie...ciebie chyba do reszty porąbało! Idź się lecz! - uderzyłam go w psyk- Ciebie i twoją siostrzyczkę. Zawsze byliście dziwni ale nie aż tak! W ogóle gdzie ona jest? Zaś gdzieś w krzakach się czai?
Przewrócił minie i przycisnął mnie z całej siły do ziemi abym nie uciekła. Zawsze tak robił kiedy w dzieciństwie chciał mi coś powiedzieć. Zatrzymaj poprawianie. Był moim sąsiadem. Zanim moje oczy do końca rozjaśniły się byliśmy nierozłączni, a potem jago ojciec wybił mi wszystkich bliskich. Obydwoje zawsze chcieli wszystkimi rządzić...
-Teraz posłuchaj mnie- wyszeptał przez zęby- My będziemy razem, nie masz już nikogo prócz mnie!
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-Moja siostrzyczka jest już w drodze. Za niedługo ten twój partner i jego rodzina umrze. A ty zostaniesz sama...ze mną. Tu będziesz miała lepsze życie! To teren który znasz!
Ugryzłam go do krwi i przy okazji poraziłam prądem.
-Wybacz mi Klaudiuszu, ale ja na tym pustkowiu gnić nie będę! Wracam do siebie, a ty radź sobie! Żegnaj. A jakbyś chciał mnie gonić to ta rana może ci się może bardziej rozwalić. - powiedziałam z uśmiechem i odbiegłam truchtem jakby nigdy nic.
Wiedziałam że nie będzie mnie gonił. Zawsze dbał o siebie. Rana była niegroźna, ale zawsze wszystko wyolbrzymiał. Kiedy byłam pewna że mnie już mnie nie zobaczy ruszyłam najszybciej jak mogłam. Szłam z tond do domu tyle czasu! Nie zdążę uratować Victora! Trzeba obejść jezioro, wielkie jezioro...Trzy miesiące jak nie więcej! Tak być nie może...Zawsze jest jakieś inne wyjście...Czyli muszę przepłynąć przez nie. Niby woda, dla mnie nic wielkiego, ale to właśnie tu się podtopiłam jako szczeniak. Nie ma innej opcji. Dla Victora trzeba! Nie długo myśląc rzuciłam się w stronę wody.
***kilka godzin później***
Wyczołgałam się padnięta na brzeg. Ciężko było mi złapać oddech. Ale to nie czas na odpoczynek. Jezioro niby nie szerokie, a długie i głębokie wyssało ze mnie wszystkie resztki sił. Mimo to jednak miałam pewną "rezerwę". Choć może ona się jeszcze przydać... Postanowiłam wezwać Eldorado. Mój wielki towarzysz (z ociąganiem) przyleciał do mnie. Nie lubił zbytnio wody, więc na początku nie chciał do mnie podejść.
- Spokojnie...Cichutko. Już dobrze, potrzebuje twojej pomocy- starałam się go uspokoić- Musisz w te pędy zabrać mnie do Victora.
Mądra bestyjka zrozumiała od razu. Wsiadłam na grzbiet hipogryfa. Słońce chyliło się ku zachodowi. Pięknemu zachodowi, być może ostatniemu w moim żuciu. Tylko Bogowie wiedzą co zapisał nam los na czystej kartce. I dziś to oni rozstrzygną o mojej przyszłości. Jeśli Victor zginie, to ja popełnię samobójstwo. Nie, zabije najpierw Klaudiusza z siostruniom a potem siebie. Niebawem zasnęłam znużona planami na przyszłość.
***jakiś czas później***
Obudziły mnie znajome zapach. Byłam już na znanych mi terenach.
-Eldorado, lądujemy!- nie mogłam dalej korzystać z mojego towarzysza. Te sprawy go nie dotyczyły, i nie powinien odnieś jakichkolwiek ran czy uszkodzeń.
Teraz odzyskałam już siły. Pędziła przed siebie, szukając Victora. Wiat unosił moje futro i orzeźwiał motywując do dalszego biegu. Choć to chyba było to raczej serce. Miłość, życie, wspomnienia to coś niesamowitego. Magicznego jak każda istota. To właśnie te trzy nieznaczne słowa nakazują nam podejmować się szalonych wyzwań. Nie wiem jak ta historia się zakończy. Cała ta sytuacja stoi pod wielkim znakiem zapytania.
Gdy przejrzałam już wszystkie najprawdopodobniejsze miejsca pobytu Victora zajrzałam do naszej jaskini. Spodziewałam się raczej zastać go na świeży powietrzu. Południe było dość ciepłe...Chyba że...Yhm, ta jasne...czarnowidztwo się odzywa...pff
Wpadłam jak huragan do domu. Zastałam tam partnera i tą kudłatą, brązową amebę...idiotkę...myndę...( jak ją nazwać, by nie urazić Klaudiusz na całym świecie i ich sióstr?). Victor nie orientował się w sytuacji. Nic dziwnego. Ja sama nie wiedziałam co zamierzam.
-Victor! Odejdź od niej! Natychmiast!

<Vici? wracam!>

Od Victora, cd Riki, Bloody i Ashity

Przyglądałem się szczeniakowi, którego Ashita nazwała przed chwilą “Bloody”. Była to niewielka brązowa waderka, z której pleców wydobywały się dostojne, jak na owy wiek, skrzydła. Końcówki sierści oplatała szarość. Po kolorze futerka prędzej ochrzciłbym ją “Muddy””, niż “Bloody”, imię jednak było całkiem ładne. Jasne, zielone oczy widoczne byłyby zapewne nawet z oddali, wyróżniając się na tle całej reszty aparycji wadery. Skojarzyło mi się to nieco z Karo, gdy była jeszcze mała. Ją też można było z daleka rozpoznać, patrząc jedynie na oczy. Oczy owego szczenięcia, w odróżnieniu od mojej córki, były jednak całkiem małe. Najbardziej zaskakującym elementem jej wyglądu były jednak akcesoria. Przez szyję szczeniaka przerzucony był grafitowy łańcuch, na łapie spoczywała zaś bransoletka, która mi osobiście przypominała z deka kajdanki. Jak na szczenię, prezentowała się dość nietuzinkowo.
— To Bloody, wliczając od dnia dzisiejszego zostaje członkiem naszej watahy — Ash uśmiechnęła się lekko, wskazując na waderę ogonem. — Bloody, to jest Riki, dowódczyni wojowników — wadera w kolorowe wzory pomachała miło do nowo przybyłej.
— Umiesz walczyć? — zainteresowała się Bloody. Riki zaśmiała się cichutko.
— Mogę Cię kiedyś pouczyć, jeśli chcesz — odparła miło, a mi przeszło przez myśl wrażenie, jakoby Bloody się rumieniła.
— Takk! — zawołała — a wtedy urwiemy głowy każdemu wrogowi!
— Radziłbym uważać na tych, co mają dwie — poradziłem. Starsze z wader zaśmiały się, Bloody zaś zrobiła pewną siebie minę.
— Wtedy urwiemy dwie! — odparła.
— Ten tutaj żartowniś urwany z choinki — Ash lekko potrafiła mnie w bok — to Victor, jest medykiem.
— No wiesz? — zamrugałem kilkakrotnie udając urażonego — serce mi się kraja — mruknąłem.
— Tak, tak, staruszku — Ash zaśmiała się.
— Gdzie Bloody będzie mieszkać? — spytała Riki wpatrując się w szczeniaka zajadającego się właśnie soczystym mięsem sarny. Muszę przyznać, że imię waderki idealnie opisywała aktualny stan jej zakrwawionego pyszczka.


< Drogie panie? ^^ >

czwartek, 18 maja 2017

Od Bloody do Ashity, Riki i Victora

- Bardzo - odpowiedziałam.
Byłam głodna po długiej wędrówce, więc co innego powiedzieć?
Ashita odprowadziła mnie na polankę, a ja padłam jak długa.
- Zaraz wrócę , nie ruszaj się stąd - powiedziała wadera.
- Jasne - odparłam i nic już nie powiedziałam.
Leżałam, myśląc skąd jestem, i w ogóle kim jestem.
Kiedy tak rozmyślałam, podbiegły do mnie inne wilki.
- Victor, nie budź jej! Nie widzisz, że śpi? - powiedziała zapewne wadera.
- Nic nie robię, Riki! - odpowiedział basior.
Badawczo uniosłam łeb i obejrzałam dwójkę dokładnie.
- Nie śpię, kim jesteście? - spytałam zaciekawiona. To były pierwsze wilki, jakie zobaczyłam oprócz Ashity.
- To jest Victor, a ja Riki. A ty, maleńka? - Odpowiedziała wadera z uśmiechem.
- Bloody - odpowiedziałam z lekkim wahaniem.
- Czekasz na kogoś? - spytał z kolei basior. Skinęłam głową.
- Czekam na Ashitę - odpowiedziałam.
- O wilku mowa - powiedziała wadera, w momencie kiedy Ashita wracała z sarną w pysku.
- Już jestem - powiedziała Ashita po czym zmierzyła Victora i Riki wzrokiem.
- Smacznego, Bloody - powiedziała. - Riki, Vic, możecie? - spytała Ashita.
- Jasne - odpowiedziała wadera.
- Kim jest ta mała? - spytał Victor.

< Ashi, Victor, Riki? >

niedziela, 14 maja 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XV

Witam, witam serdecznie i tacką cieplutkich babeczek wszystkie wilczki w piętnastym wydaniu naszej watahowej gazetki "Wilcza Łapa"!
Nagle zrobiło się dużo cieplej, więc mamy szczerą nadzieję, iż korzystacie z pierwszych ciepłych dni jak należy!
Cóż, po pierwsze, to chciałabym powitać nowych członków watahy - Remo oraz Bloody, liczymy, iż spędzicie z nami jak najwięcej miłych chwil. Masy weny na opowiadania!
Po drugie - sprawa Koła Fortuny. W tym miesiącu, wylosowanym szczęśliwcem okazała się być Klairney, która to zdobywa 200 Złotych Krążków - gratulacje!
Opowiadanie od Herona czeka jeszcze na odpis - gdyby ktoś chciał rozpocząć serię opowiadań z owym basiorem, serdecznie zapraszam do napisania opowiadania!
Co do rankingów - tym miesiącu, najwięcej opowiadań napisali Karo oraz Lelouch - po trzy.
Jeśli pozwolicie, Wilczki, teraz przedstawimy wam opowiadanie miesiąca! W tym wydaniu tytuł ten kierujemy do… opowiadania Riki do Victora opublikowane 23 kwietnia! Waderze serdecznie gratulujemy, a ciekawscy mogą przeczytać kilka linijek niżej, co w owym opowiadaniu się mniej więcej dzieje.
Zbliżamy się ku końcowi gazetki, ale zanim się pożegnamy, pragniemy wam przybliżyć historię, które ostatnio działy się w opowiadaniach Naszych Wilczków!
Walczyliście kiedyś armią porcelanowych myszek? Karo i Lelou doznali tego „zaszczytu”. Walka była niezwykle wyczerpująca dla dwójki, lecz stworzonka nie były jedyną przeszkodą. Po zakończonym starciu kula, w jakiej wadera i basior się znajdowali, zaczęła niebezpiecznie się zmniejszać. W tym samym czasie Karo zebrała się na wykonanie drobnego, acz uroczego gestu. Kiedy kula była naprawdę małych rozmiarów, niejaka Kyria zrzuciła ich na siłę z wielkim impetem. Karo i Lelou stracili przytomność, a po obudzeniu podjęli decyzję o zawiadomieniu Alf o niebezpieczeństwie wynikającym z obecności wiedźmy na terenach watahy.
Czasami nam się tylko wydaje, że znamy okolicę, a tak naprawdę nie wiemy o niej nic. Riki i Victorem przypadkiem trafiają na jezioro znajdujące się w centrum Stardust Forest. Co więcej, na środku zbiornika wodnego znajduje się dziwny, zniszczony dom. Dwójka wilków była pewna, że tego wcześniej tutaj nie było. Wadera i basior decydują się na sprawdzenie tajemniczego budynku. Na ziszczonej ścianie uwagę Victora przykuwa tajemnicze lustro, które okazuje się przejściem do dość dziwnego otoczenia. Pomimo tego Riki i Victor decydują się na wejście do środka i odkrywają, że po drugiej stronie lustra istnieją wspomnienia owego domu. Przez przypadek trafiają do jednego z nich, stając się do tego jego częścią.
Nevra i Vincent mają naprawdę nie łatwo. Po i tak ciężkich i dziwnych zmaganiach z naturą natrafiają na stado węży niezbyt pozytywnie do nich nastawionych. Pomimo silnych prób pozbycia się wrogów nadal ich przybywa, Nevra budzi swoje drugie serce i przybiera dużo większą i nieopanowaną formę. Połyka w całości stworzenia go otaczające, a później zabiera się za te, które oplatają Vincenta. Jednak basior wlicza w swoje menu również swego towarzysza.

Tak więc w ten oto sposób kończymy kolejne wydanie „Wilczej Łapy”. Wilczki Kochane, serdecznie dziękujemy za dotrwanie do końca i przeczytanie w całości tegoż wydania! Mamy nadzieje, że przeczytacie kolejne! Masy weny no i żeby coraz więcej fajnej pogody zawitało w wasze strony!
Redakcja „Wilczej Łapy”

sobota, 13 maja 2017

Od Ashity do Bloody

Badawczo spojrzałam na szczenię, zastanawiając się, skąd mogło przyjść. Gdzie rodzice małej? Dlaczego trafiła akurat tutaj? Może po prostu odeszła nieco dalej od swojej watahy i zgubiła drogę z powrotem? A może... ma to coś wspólnego z Waru? Na samą myśl o tym poczułam nieprzyjemny skręt w okolicach żołądka. Sama nie byłam dużo starsza od Bloody, gdy moje rodzinne strony zaatakowały te potwory. Tak czy siak, wolałam nie dopytywać. Tutaj przecież będzie bezpieczna, a jeśli jej rodzice, cali i zdrowi, szukają córki, lepiej, żeby ta pozostała w miejscu, a nie błąkała się sama po świecie długim i szerokim. Przecież sama nie da sobie rady dłużej! Doskonale pamiętałam, jak ciężko czasem było mi i przyjaciółce, Nami - doskonale wiem, że gdyby nie ona, w życiu nie dałabym rady przeżyć.
- Więc chodź!- powiedziałam pogodnie, trącając ją lekko nosem.- Pokażę ci kilka cudnych miejsc, a potem pójdziemy coś zjeść, zgoda?
- Tak...- przytaknęła po chwili wahania, rozglądając się z ciekawością dookoła.
- Ten las nazywa się Stardust Forest- zaczęłam od dobrze znanych, wielokrotnie powtarzanych słów.- Tutaj spotkasz większość naszej watahy, nieco głębiej są nasze jaskinie. Nocą można zobaczyć latające tu światełka. Coś podobnego do świetlików, mają podobno w sobie cząstkę mocy wielu bogów, w tym Unmei, dlatego są w stanie spełniać marzenia, jeśli złapiesz jedno- nie mogłam powstrzymać szerokiego uśmiechu, który, nie wiadomo kiedy, wkradł się na mój pyszczek. Ileż to nocy spędziłam na pogoni za owymi hożymi istotkami, które zawsze umykały w ostatniej chwili, poza zasięg moich łap!
Przeszłyśmy nieco dalej, w stronę Wodospadu Mizu. Woda przyjemnie szemrała, a znad jej tafli unosiła się jasna, siedmiobarwna wstęga, której drugi koniec niknął hen, hen poza zasięg wzroku. Gdzieś tam w pobliżu powinny być Źródła Shinzen, ale o nich postanowiłam tylko wspomnieć - wolałam, aby Bloody szybko coś zjadła, zapewne była po długiej, wyczerpującej, szczególnie jak na szczeniaka, podróży. Więcej terenów mogę jej równie dobrze pokazać niedługo, obejście całych terenów watahy w jeden dzień i tak graniczyło z cudem. Sama jeszcze właściwie nie znałam wszystkich zakątków chociażby Stardust Forest!
- A tutaj mamy Wodospad Mizu, został tak nazwany na cześć jednej z córek Ramzy, Mizu, która dostała  się władza nad wodą. Zazwyczaj tutaj będziesz mogła spotkać swoich rówieśników, ale wszyscy obecnie mają lekcje z polowania. Za niedługo do nich dołączysz, jak tylko odzyskasz siły. Niedaleko stąd są Źródła Shinzen, ale je akurat pokażę ci następnym razem, zgoda?
- Dlaczego?- zapytała, skupiając wzrok na roślinności porastającej skały.- Mówiłaś, że to zaraz obok.
- Owszem, ale mamy naprawdę sporo do... a zresztą, jak chcesz, to chodź!- zaczęłam iść w stronę wąskiego przejścia.- Zajrzymy tylko, to parę kroków stąd- wcisnęłam się w wąską szparę między skałami i zaczekałam, aż Bloody zrobi to samo.- To coś w rodzaju świętego miejsca Unmei, pani przeznaczenia.
- Tej od świetlików?
- Dokładnie, brawo- uśmiechnęłam się szeroko.- Dlatego powinnyśmy być tu cichutko jak myszki! Podobno na dnie tego jeziorka leży skarb, który Ramza, Pierwsza Wilczyca, upuściła tu dawno, dawno temu. Chodź, zajrzymy jeszcze do Jushiri.
Całe szczęście, że nasze główne tereny były zlokalizowane rzut kamieniem od siebie, bo Bloody zaczynała wyglądać na coraz bardziej zmęczoną. Polanka jak zawsze zachwyciła mnie swoją urodą, szczególnie, iż mieliśmy pełnię wiosny. Wszędzie roiło się od odpoczywających wilków, a w powietrzu unosił się słodki, delikatny zapach bujnego kwiecia, rozsianego dookoła i skrzącego się wręcz feerią barw, od bieli, przez błękit, aż po purpurę.
- Tutaj zazwyczaj są lekcję teoretyczne dla szczeniąt. Ale głównie to tutaj się przychodzi odpoczywać. Widzisz ten mały lasek?- wskazałam na Jushiri- tutaj zazwyczaj uczy się polowania. Teraz trzeba szczególnie uważać, bo po odwilży nie dość, że jest ślisko, to jeszcze jest masa wystających korzeni. Ale nie bój nic, cały czas będziecie pod opieką nauczycieli. No, na dziś może wystarczy? Jutro ja albo ktoś inny pokaże ci pozostałe tereny. Jesteś może głodna?

< Bloody? >

sobota, 6 maja 2017

Od Mavis C.D. Vincent

- Rozumiem. – Zwiesiłam na chwilę łeb, przyglądając się bandażom zawiniętym na moich przednich łapach. Nasiąknięte były tajemniczym zielonym eliksirem, którego nazwy Esmeralda postanowiła nam nie zdradzać. – Ja też się za nimi stęskniłam. – Posłałam basiorowi uśmiech.
- Czyli…? – Vincent uniósł brew, po czym przechylił lekko łeb na bok, co, nie wiedzieć czemu, delikatnie mnie rozbawiło. Kiwnęłam głową, a basior uśmiechnął się nieco szerzej.
Kilka minut później Esmeralda, choć niechętnie, wypuściła nas poza obręb swojej jaskini, marudząc pod nosem, że w ogóle nie powinniśmy się jeszcze wybierać na żadne przechadzki. Jednak mimo tego, że dopiero wróciłam z serca Piekła, czułam rozsadzającą mnie od środka energię, którą koniecznie chciałam w jakiś sposób spożytkować. Spacer z Vincentem był niezwykle kuszącą propozycją, nawet jeśli każdy krok sprawiał mi kłujący ból.
- Miło tak się po prostu nieco poprze chadzać, prawda? – spytałam z uśmiechem, brykając dookoła Vincenta niczym małe szczenię. Cały czas obserwował mnie z delikatnym uśmiechem, jego przeszywające ślepia barwy czystego lodowca śledziły uważnie moje kroki. – Dziwne, że na co dzień nie umiemy docenić tego, co mamy. A mamy tak wiele! Mamy czyste powietrze przesiąknięte zapachem lasu, mamy bujną trawę rosnącą na wielkich równinach i rozciągających się daleko, daleko polanach, mamy naszych cudownych przyjaciół, pod dostatkiem zwierzyny, mamy wolność… – Zatrzymałam się nad Mizu no Yume, przyglądając się swojemu odbiciu. Wyglądałam jakoś inaczej niż wcześniej… może trochę doroślej? Może dojrzalej? Po chwili przeniosłam wzrok na Vincenta, który wciąż się we mnie wpatrywał. Uśmiechnęłam się słabo. – W pewnym sensie miło jest oderwać się od demonów przeszłości, prawda? Zawsze bałam się, że Elfias zginął, męczyło mnie to całymi dniami i nocami, często pragnęłam wszystko porzucić i zacząć go szukać… A teraz czuję się spokojna. Wiem już o wszystkim, o czym powinnam wiedzieć i jakoś mnie to uspokaja. Prawda, mój tata nie żyje… ale przynajmniej w końcu wiem, że jest w pewien sposób bezpieczny.
Basior kiwnął głową, jednak milczał. Nie miałam mu za złe tego, że to głównie ja wylewam z siebie potok słów. On zapewne miał o wiele więcej do poukładania w głowie niż ja. Więcej musiał przemyśleć, więcej przeanalizować. Rozumiałam to i nie oczekiwałam, że zacznie mi natychmiast wszystko tłumaczyć. To musiało przyjść w swoim czasie. Wszystko przychodzi w swoim czasie.
- Podążajmy wzdłuż rzeki, dobrze? – spytałam, spoglądając w kierunku, w którym płynęła Mizu no Yume. – Podobno na jej końcu jest śliczna plaża, a ja jeszcze nigdy tam nie byłam.
- Bardzo chętnie, Mavi. – Usłyszałam ciepły głos Vincenta, który po chwili ruszył przodem. Mijając mnie, delikatnie musnął moje ucho swoim zimnym nosem, na co się zarumieniłam. Radośnie się z nim zrównałam, idąc obok niego sprężystym krokiem i ignorując ból w przednich kończynach, co nie umknęło uwadze czujnego basiora. – Masz mnóstwo energii.
- Ja zawsze mam mnóstwo energii – zauważyłam, uśmiechając się lekko. – Niebawem słońce schowa się za horyzontem. Jestem pewna, że na tej plaży zachód będzie wyglądać wspaniale! Woda zawsze ładnie migocze, kiedy rozświetlana jest słonecznymi promieniami, a już zwłaszcza wtedy, gdy dzień jak pijany chyli się na bok i smaga swoimi ostatkami pełne morze. – Wzięłam głęboki oddech. – Takie widoki są najlepsze. Chociaż, muszę przyznać, że księżycowe światło również jest niczego sobie.
- Racja – przytaknął mi Vincent, na którego pyszczku kwitł delikatny uśmiech. – Ale jeśli chcemy zobaczyć ten niesamowity zachód słońca, powinniśmy się nieco pospieszyć, nie uważasz?
- Tak, pewnie. – Kiwnęłam z uśmiechem głową, przechodząc do wygodnego truchtania. Vin również przyspieszył, a już po kilku minutach rzeka po naszej prawej zaczęła robić się nieco szersza. Jednak na naszej drodze pojawiało się również coraz więcej chaszczów, które skutecznie utrudniały nam poruszanie się. Kilka cierni zaplątało się w mojej sierści, byłam również pewna, że z tego gąszczu wyniosłam na grzbiecie kilka żuczków i suchych liści, jednak nie przeszkadzało mi to. W pewnym momencie jednak zaplątałam się w jakąś lianę i, usiłując przeskoczyć pień leżący mi na drodze, gruchnęłam jak długa na ziemię, lądując łbem w krzakach.
- Mavi, wszystko gra? – Usłyszałam zaniepokojony głos Vincenta.
- Tak, jasne. – Zaśmiałam się, wyplątując łapę z okrutnej liany. Kiedy tylko wyszłam z krzaków, moim oczom ukazało się rozległe morze wypełnione tysiącami odcieni czerwieni, pomarańczy i żółci. Światło igrało z niskimi falami, które rozbijały się o brzeg, pozostawiając na nim białą pianę. Mokry piasek nietknięty był nawet najmniejszym śladem kończyn jakiegokolwiek stworzenia. Okolica była całkowicie opustoszała. Jedynie krzyk mew gdzieś w oddali zdradzał, że mieszkają tu żywe stworzenia. – Musisz to zobaczyć, Vin – powiedziałam, wpatrując się w ten widok jak urzeczona.
Usłyszałam za sobą, że Vincent przedziera się przez zarośla. Chwilę później stanął obok mnie, gwiżdżąc z podziwem. Kątem oka zauważyłam, że się uśmiecha. Ruszyłam do przodu, zapadając się co jakiś czas w sypki piasek. Zbliżywszy się do morza, usiadłam, a moje przednie łapy zanurzyły się w chłodnej wodzie. Zaraz obok mnie przysiadł srebrny basior; na tyle blisko, abyśmy stykali się bokami.
- Dobrze, że to już koniec – powiedziałam cicho, wpatrując się w niebo pokryte zabarwionymi na fioletowo pomarańczowy kolor chmurami. – Niczego nie żałuję, cieszę się, że oboje znaleźliśmy odpowiedzi, ale… wolę być tutaj, na powierzchni, z Tobą i resztą watahy, niż w Piekle. – Spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem.

Vincent?

czwartek, 4 maja 2017

Od Herona do kogoś

Było południe. Słońce górowało na nieboskłonie wyznaczając jego dokładny środek. Rzucało jaskrawe promienie w stronę ziemi i choć nie było tak silne jak w swej letniej formie to mimo wszystko dawało przyjemne ciepło. Pomyślne wiatry kierowały mą czaplą postacią w kierunku dokądkolwiek. Pod chudymi, ptasimi nogami wyrastały korony drzew, niekiedy tak gęste i splątane ze sobą, iż miałem wrażenie jakby pode mną rozciągały się błonie niżeli las. Wtem me bystre oczy dostrzegły wyróżniający się spośród zieleni kawałek błękitu. Zaraz usłyszałem charakterystyczny plusk wody i szum. Wodospad.
Moja obecna podróż była chyba najdłuższą z dotychczas odbytych. Niewiele czasu poświęcałem by zorganizować sobie jakiś bukłak na wodę, nie mówiąc już o zapasach samych w sobie. Potrzebowałem się napić.
Gładko zniżyłem lot, zakołowałem wokół zbiornika, oceniając jego głębokość i zdatność do picia. Woda była niemalże krystaliczna, dokładnie widziałem dno-jeziorko nie było nazbyt głębokie. Zdaje się, że jest to najczystszy akwen z jakiego będzie mi się dane napić.
Wylądowałem. Z gracją i profesjonalną ciszą przerwałem taflę jeziora, osiadając na skalistej płyciźnie. Woda była przyjemnie ciepła, a powietrze wokół-wilgotne. Nade mną rozciągała się tęcza. Szum wodospadu był spokojny, melodyjny. Miejsce to aż wołało by rozsiąść się na brzegu i oddać błogiemu lenistwu. Co może zagrażać w tak przyjemnej okolicy? Ja jednak pozostałem czujny. Zachowałem postać białej czapli, by w każdej chwili móc wzbić się w powietrze uciekając przed ewentualnym wrogiem. Taka okolica nie może nie być oblegana przez wszelkiego rodzaju stworzenia-woda jest zbyt cenna, a ziemia urodzajna. Ptasim okiem rozglądałem się wokoło, węszyłem; czaple nozdrza kryły w sobie potencjał wilczego powonienia. Zdołałem wychwycić zapach, różne zapachy wymieszane ze sobą, rozmyte przez wilgoć, niewyraźne. Sarna, dziki, może jakiś niedźwiedź czy inne, niekoniecznie "zwyczajne" zwierzę. I wilki. Przede wszystkim wilki.
Znajdowałem się na terenie watahy.
Może to być dla mnie szansa: od pewnego czasu poszukiwałem sfory, której członków będę mógł nazwać rodziną. Jednocześnie jednak istnieje możliwość, iż znalazłem się w poważnym niebezpieczeństwie. Wszak nie wiedziałem czy ów tereny zamieszkują osobniki przyjazne czy żądne krwi, bezlitosne. Muszę stąpać ostrożnie.
Nagle dobiegł mnie szum poruszonych w roztargnieniu liści. Zamarłem w bezruchu, wsłuchując się w przyrodę. Zaraz znów coś zaszeleściło, potem znów i jeszcze raz. Łagodny wiatr dął mi w plecy, niosąc w mym kierunku woń nieuważnie poruszającego się stworzenia. Wilk. Niczym moimi myślami przywołany. Osobnik przedarł się przez leśną gęstwinę by naglę wstrzymać kroku. Poczułem wzrok na swym opierzonym grzbiecie.
-Czapla?
Nie odwróciłem się od razu. Analizowałem każdą z możliwych ścieżek, próbując ustalić, która będzie dla mnie najkorzystniejsza. Niespodziewana ucieczka w przestworza naturalnie jest wyjściem najbezpieczniejszym, jednak moim celem nie jest wieczna tułaczka. Pragnąłem swojego własnego miejsca na ziemi, chciałem watahy, rodziny. I to jeszcze w tak urokliwej okolicy. Może warto jest zaryzykować?
Szansa na poznanie być możne mego przyszłego kamrata jest równie wysoka co wizja niepowodzenia. Nie mogłem wiecznie stać i czekać na odpowiedź wszechwiedzących. Powoli wykonałem niewielki zwrot, tak minimalny byle tylko dostrzec okiem nieznajomego. Zachowałem pełną roztropność. Obcy mi wilk był sam, to dobrze. Zauważyłem jego sylwetkę; był skryty w cieniu drzew, stał dokładnie na granicy lasu. Postanowiłem działać. Skierowałem się doń przodem, opieszale krocząc w stronę brzegu, jednocześnie neutralizując działanie talizmanu spoczywającego na mej piersi. Białe pióra czapli zszarzały przyjmując strukturę gęstego futra. Chude nogi nabrały muskulatury; delikatnie opadłem na skrzydła, które zdążyły przybrać kształt wilczych kończyn. Długi dziób ustąpił miejsca przeoranemu bliznami pyskowi. Czapla gładko, niemal naturalnie przeobraziła się w wilka. Stanąwszy na brzegu zaprezentowałem się w swej prawdziwej, psowatej formie. Stałem dokładnie naprzeciw tajemniczego osobnika, dzieliło nas kilka, łatwych do pokonania metrów.
-Witaj. - ukłoniłem się nieznacznie w stronę postaci. - Nazywam się Heron. Zaręczam, iż nie poszukuje kłopotów.
Wyprostowałem się, patrząc wyczekująco na nieznanego mi wilka, gotów na cokolwiek.

<Ktosiek-cosiek chętny odpisać? ;3>

środa, 3 maja 2017

Od Karo cd Lelou

Miałam nadzieję, że tata będzie u siebie. Co jak co, ale po nim niewiele można było się spodziewać, jeśli chodzi o siedzenie z pyłkiem na miejscu. Co prawda, nigdy nie odchodził za daleko, a jaskini prawie zawsze pilnowała Arshia, która w razie potrzeby mogła go zawołać, ale i tak często idąc w odwiedziny miałam wątpliwości. Tata i jego pupil stanowili zgrany zespół, zawsze ich za to podziwiałam. Ciekawe, czy ja umiałabym w ten sposób porozumiewać się ze stworzeniem innego gatunku.
~ Materialnym, jak mniemam — mruknęła z lekka urażona Molly.
~ Z tobą, to każdy by się dogadał. — Lekko się uśmiechnęłam. Rzadko zdarzało mi się być uprzejmą wobec tulpy.
~ A trafiłam akurat na ciebie.. — parsknęła, rozbawiona. Przewróciłam oczami, dziwnie zadowolona z komentarza przyjaciółki.
~ Tyaa. A to pech, co? — Miałam ochotę wytknąć jej język, ale to nie teraz. Teraz czeka nas robota.
— Tata powinien być u siebie — rzuciłam.
— A jeśli nie? — Lelou przekrzywił głowę.
— Jeśli nie, to istnieje szansa, że poznasz moją “nianię”. W sensie, tę drugą nianię. — Ostatnie zdanie dodałam po chwili, ciekawa, czy Lelou zrozumie.
— Bardzo śmieszne — mimo wypowiedzianych słów jego usta rozjaśnił lekki uśmiech. Ucieszyło mnie to. Sytuacja była cho.lernie poważna, nie chciałam jednak, aby za bardzo się tym wszystkim przejmował. Poza tym, miałam cichą nadzieję, że moje pechowe fatum utrudni Kyrii działanie. Chociaż raz mogło się naprawdę przydać. Ruszyłam w kierunku jaskini ojca, wraz z basiorem. Przed jaskinią nikt nie stał. Może byli w środku? Po kilku chwilach marszu mogliśmy już to sprawdzić. Muszę przyznać, że wewnątrz panował niezły syf. Wokół walały się mikstury, zioła i bandaże, niektóre ściany były pobrudzone, a pośrodku tej scenerii stał tata, wraz z jego pupilem.
— Przestań się wiercić. — Ojciec wcierał coś w skrzydło Arshii. Dziwne. Stworzenie nigdy nie używało żadnych olejków, czy czego tam.
— Tato? — niepewnie dałam znak o swojej obecności.
— Och, to wy. — Victor uśmiechnął się lekko. — Znowu we dwoje — dodał, przybierając dziwny ton głosu. Arshia korzystając z okazji wzbiła się pod sufit, wyrażając dezaprobatę.
— Wybaczcie na chwilę. — Basior wbiegł po ścianie jaskini na górę, w międzyczasie przewracając kolejną butelkę, ale ptaszyca znowu się odsunęła.
— Ekm. Tato.. — Odchrząknęłam, chcąc jak najszybciej przejść do sedna.
— Przepraszam Cię Karo, ale czy mogłabyś..
— Jasne. — Chwyciłam ptaka w vector, po czym położyłam na ziemi, nie puszczając. — Przyszliśmy tutaj, ponieważ... — Arshia wrzasnęła nagle, gdy Victor ponownie zanurzył łapę w płynie. — Co wy, właściwie, odwalacie? — fuknęłam zirytowana. Lelou spojrzał na mnie, na co odpowiedziałam mu cichym “no co?”. Barbie mogła uderzyć w każdej chwili, a my nawet nie zdążymy powiedzieć, co się dzieje, bo ta dwójka postanowiła pobawić się w ganianego w jaskini.
— Och, to... — mruknął, zupełnie beztrosko. — Arshia podczas polowania została czymś... Uderzona. Dolna część jej lewego skrzydła stała się zupełnie jakby z porcelany, ale nie pozwala się dotknąć, a ja chciałbym to zahamować. — Wymieniliśmy spojrzenia z Lelou.
— Porcelany? — zapytał czarny basior. Victor uniósł wspomniane skrzydło. Jego spód połyskiwał, niczym prawdziwa porcelana. Zupełnie, jak..
— Cholibka, jest coraz większe. — Tata pokręcił z rezygnacją głową.
— Tato, my właśnie w tej sprawie — podjęłam.
— Też zamieniacie się w porcelanę? — zapytał, zbyt skupiony na próbowaniu ziół, aby przeanalizować to dokładniej.
— To nie to. — Lelou pokręcił głową. — Jednak nasza sprawa jest ściśle powiązana. W watasze czyha niebezpieczeństwo. Na jej terenu przedostała się... No, powiedzmy, że wiekowa porcelanowa lalka.
— Chciałam Cię prosić, abyś zabrał Arshię, a potem się ukrył. Nikomu nic nie mów, nie chcemy angażować w to zbyt wiele wilków. Poinformujemy o wszystkim alfy. — Ojciec już otwierał usta, aby zapewne zaprotestować, jednak nagle całe skrzydło i podbrzusze Arshii zajęła porcelana. Poczułam przeszywający ból, kiedy szkło styknęło się z vectorem. Pisnęłam cicho, zaskoczona, wypuszczając feniksa. Co tu się dzieje?!

<Lelou? Kyria szaleje. Epidemia porcelany! :O>

wtorek, 2 maja 2017

Od Lelou do Karo

- Może tutaj poczekam? Wiesz, nie chciałabym nikogo przestraszyć- zaproponowała Karo, przystając.
Mój wzrok ześlizgnął się z gromadki szczeniąt stłoczonych wokół mojej siostry i spoczął na przyjaciółce. Wadera usiadła pod wiekowym, rozłożystym świerkiem, jakby chcąc dać mi wyraźnie do zrozumienia, że się nie ruszy. Spojrzałem na nią z rezygnacją, po czym podszedłem do wilczycy, zmniejszając dzielący nas dystans do kilkunastu centymetrów.
- Nie ma nawet mowy- odparłem zdecydowanie.- Ciebie nie można zostawić samej ani na minutę.
- Jestem już duża, proszę pana- rzuciła.- Trzeba to załatwić szybko, więc po prostu idź.
- Oczywiście, kruszynko- parsknąłem.- Chodzą słuchy, że to płeć piękna ma zwykle ostatnie słowo, więc pytam: z własnej woli czy podwieźć?
- Na twoją odpowiedzialność- ostrzegła mnie, ale wstała i ruszyła w stronę grupki. Żywo potaknąłem, zrównując krok z przyjaciółką. Nasza krótka rozmowa niemal przywróciła mi dobry humor. Ale wspomnienie Kyrii zaraz sprawiło, że zacząłem na powrót się zamartwiać. Nami wyglądała tak beztrosko, na wypoczętą i szczęśliwą, a szczenięta stłoczone wokół niej - na skupione, ale i zadowolone, bynajmniej nie znudzone. Co mieliśmy teraz im powiedzieć? W sekundę przerwać tę sielankową scenę i powiedzieć, że prawdopodobnie grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo? Gdyby była tu tylko moja siostra, takie rozwiązanie byłoby zapewne najlepsze, ale przy maluchach? Wpadną w panikę albo, co gorsza, nie zrozumieją powagi sytuacji. Trzeba coś wymyślić. Jakieś zajęcia, cokolwiek. I na osobności poinformować o wszystkim Nami.
- Karo- szepnąłem do wadery, odpowiednio zniżając głos: byliśmy coraz bliżej grupki- ja coś wymyślę dla szczeniaków.- Proszę, porozmawiaj z Nami. Musi zrozumieć powagę sytuacji. Pełna dowolność, na spokojnie, groźbami, cokolwiek. Nie może stać się jej krzywda, rozumiesz?
- Tak, tak, Lelou, nie martw się- odparła.
Nami nas zauważyła. Zawiesiła na mnie pytające spojrzenie, najwyraźniej zastanawiając się nad powodem naszej obecności. Nieczęsto zjawiałem się w trakcie jej zajęć, tym bardziej w towarzystwie. Wziąłem głęboki wdech. Nie mogę teraz stchórzyć. W grę wchodzi teraz bezpieczeństwo watahy. Bezpieczeństwo mojej siostry, Karo.
- Hej- przywitałem się, usiłując nadać swojego głosowi swobodne brzmienie. Spokojnie. Kyrii na pewno tu nie ma. Póki co, jesteśmy bezpieczni.- O czym się uczycie?
- O bitwie Ramzy z Ferlunem!- zakomunikował mi wesoło maluch o białej sierści z czarnymi akcentami.
- Ciekawy temat- uznałem, usiłując szeroko się uśmiechnąć.- Miło mi was poznać, może jeszcze nie wszyscy się znamy. Jestem Lelouch, brat Nanami. A to moja przyjaciółka, Karo.
Szczeniaki po kolei się przedstawiały. Część z nich kojarzyłem, na przykład takiego Miru, który odezwał się na samym początku.
Karo podeszła w stronę mojej siostry, odchodząc z nią poza zasięg słuchu maluchów. Rozmawiała z nią tylko krótką chwilę, po czym obie wilczyce wróciły. Nami szeroko się uśmiechnęła, jakby po niezobowiązującej pogawędce. Tylko cień strachu w ej oczach zdradzał jej prawdziwe uczucia. Źle się z tym czułem. Gdybym mógł, okłamałbym ich wszystkich. "To tylko zabawa, nic wam nie grozi".
- Karo, Lelou, dziękuję- powiedziała zaskakująco opanowanym głosem.- Idźcie powiedzieć reszcie o zabawie. Ja z moją grupą już pójdę. Chodźcie, hałastro, musimy wygrać!
- O co chodzi?- zapytała cichutko jedna z wader.
- Pobawimy się w chowanego. Chodźcie, znam świetną kryjówkę.
Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia. Nasze miejsce na Wodospadem Mizu. Dotarcie tam bez wiedzy o jego istnieniu graniczy z cudem. Odetchnąłem z ulgą.
- Widzisz, dobrze było- mruknąłem, kiedy szczenięta, prowadzone przez Nami, oddaliły się wystarczająco.- Chodźmy do twojego ojca.
Spojrzałem w niebo, jakby szukając oznak nadchodzącego ataku. Czyste, bezchmurne, błękitne. Miałem szczerą nadzieję, że jutro spojrzę na nie już bez obaw.

< Karo? Wybacz, że takie nijakie, wena znowu ogłosiła bunt >

Od Bloody - "Jak znalazłam się w watasze?"

Szłam Stardust Forest. Byłam głodna, nie wiedziałam, jak się tam znalazłam.
Była brązową waderą z zielonymi oczami. Miałam 4 miesiące, a wędrowałam około 1 - 2 godziny. Było mi zimno, a sama byłam zmęczona.
Położyłam się więc, ale podbiegły do mnie wilk, moją reakcją było położone uszy i cichy warkot.
- Hej, mała - powiedziała do niej około 2 - 3 letnia wadera.- Mam na imię Ashita, a ty maleńka? - spytała wadera.
- Bloody - odpowiedziałam z wahaniem.
- Co robisz tu sama? - spytała zatroskana.
- No nie wi.. - powiedziałam, ale owa Ashita mi przerwała.
- Gdzie twoi rodzice? No a stado? W ogóle należysz do jakiejś watahy? Może dołączysz do nas? - zasypała mnie istną lawiną pytań.
- N..no ja nie wiem - odpowiedziałam, bo co miałam powiedzieć?
- Masz watahę ?- spytała wadera.
- Nie - odpowiedziałam nawet nie wiem czy zgodnie z prawdą.
- No to witamy w Watasze Porannych Gwiazd! - powiedziała donośniejszym tonem wadera.- To wypadałoby oprowadzić co, mała Bloody? - Spytała miłym tonem Ashita.
- Noo... może? - odpowiedziałam.

< Ashita, dokończysz? Mózg mi kipieje a oczy się zrastają. Dokończ, pliss >

Profil szczeniaka - Bloody

Imię - Bloody
Przezwisko/ ksywka: tak samo, Bloody
Wiek: 3 miesiące
Płeć: wadera
Charakter: Jest zadziorna oraz uparta, miła ale dąży do swojego
Lubi: biegać po lesie i paczać na polowania innych wilków
Nie lubi: nie lubi durnowatych wilków oraz ciemności 
Boi się: pająków 
Aparycja: Jest brązowa, ma zielone oczy i plamkę na łapce
Hierarchia: uczeń
Profesja: maluch
Przyszła profesja: zwiadowca bądź szpieg
Mentor: Ashita
Żywioł: ognia
Moc: jak chodzi, zostawia ogniste ślady i może coś zapalić łapą
Umiejętności: jest szybka i zwinna, jak przystało na każdego wilka
Historia: Jest sierotą. Z tego co wie jej ojciec umarł przy szpiegowaniu wroga. Matka zginęła z powodów jej niewiadomych. Dąży w ślady ojca.
Rodzina: Brak
Patron: Unmei
Talizman: sznurek z karafką z magicznym płynem. przeznaczenie płynu nie jest jej znane
Towarzysz: brak
Poziom: 0
ZK (Złote Krążki): zero
Przedmioty: brak
Pochwały: brak
Ostrzeżenia: brak
Właściciel: Elita550 - howrse
Szablon
NewMooni
SOTT