środa, 24 maja 2017

Od Vincenta do Ashity

Chęć pomocy rannemu pisklęciu była wprost proporcjonalna do niemocy jaką odczuwaliśmy w tej kwestii. Byliśmy bezsilni i sfrustrowani. Setki myśli krążyło po mej głowie, lecz miałem wrażenie, jakby żaden z pomysłów nie był wystarczająco dobry, a wręcz przeciwnie-każdy zdawał się totalnie chybiony. Miałem ochotę uderzyć łapami w ziemię z taką mocą, by stłumiła szalejący w głowie chaos bym mógł w spokoju wymyślić co dalej. Powstrzymywałem się jednak od jakichkolwiek tupnięć, warknięć czy chociażby sapnięć. To zbędny wysiłek, niepotrzebny hałas, tylko potęgujący rumor, który w założeniu miał uciszyć. Zwarłem mocno powieki. Być może jednostajna ciemność wpłynie pozytywnie na moją kreatywność? Chwytałem się każdej możliwości.
-Vin...? - głos Ashity był cichy, bezradny.
Otworzyłem oczy, natrafiając na przelękłe rubinowe ślepia. Żałosne popiskiwanie znów kuło w uszy niczym wykrzykiwana weń prośba. Malec nie przestawał się trząść. Zwróciłem wzrok na pokładające we mnie nadzieję oczy wadery.
-Mam.
Postawiłem jeden niepewny krok w stronę pisklęcia, potem drugi i jeszcze jeden. Smok bacznie mi się przyglądał. -Nie podchodź. - zwróciłem się szeptem do Ashity, która jęła stąpać za mną. -
Nie za blisko. To może być niebezpieczne.
-Co zamierzasz?
-Użyję Gwiazdy. Ocieplę go. Może jeśli zobaczy we mnie coś znajomego i przyjaznego to zaufa nam na tyle by bezproblemowo dać się przetransportować. - wilczyca nie wyglądała na zbyt pewną. - Musimy spróbować, Ashito.
Nim ruszyłem dalej mój ogon bezboleśnie choć stanowczo pochwyciły wilcze zęby. Odwróciłem się gwałtownie.
-Jesteś osłabiony. - nie dało się nie wyczuć jaką troską okrasiła swoje słowa. - Ta technika wymaga od ciebie sporo energii. Nie chcę, aby coś ci się stało.
-Ja też tego nie chcę. - przyznałem. - Dlatego dam z siebie tyle ile będzie trzeba. Absolutne minimum byleby tylko pisklak stanął na nogi. Proszę, stój w bezpiecznej odległości i przymknij oczy; Gwiazda naprawdę daje po ślepiach.
Usłuchała, choć z widocznym wahaniem. Puściła mój ogon i cofnęła się o dwa kroki.
-Ostrożnie.
Kroczyłem z ciałem obniżonym tak nisko jak tylko mogłem. Stąpałem powoli, pozwalając młodemu przyzwyczaić się do coraz mniejszej odległości między nami. Nie szamotał się już tak, jak wtedy gdy za pierwszym razem staraliśmy się podejść. Nie był jednak całkowicie spokojny; duże, strwożone oczy lustrowały mnie, jakoby próbując przewiercić na wylot, by odczytać intencje. Pokaźne szpony nieustannie drapały ziemię. Dobiegało mnie zaniepokojone sapnięcie ilekroć wykonałem zbyt żwawy krok. Z każdą chwilą czułem coraz większe napięcie, równocześnie jednak moja obawa przed smoczymi zębiskami malała, niczym pozostawiona w śladach kolejno stawianych kroków. Wiedziałem, że jeden zamaszysty ruch gadzią łapą może przeorać moje ciało głębokimi bruzdami. Ostre kły bez problemu rozszarpią
skórę, a ogon pogruchocze kości. Jednakże drżące z zimna i strachu ciało smoka nie zdawało nie już tak potężne. Łkanie wydobywające się z pyska maskowało kryjące się w paszczy zębiska. Oczy o ognistym kolorze kamieni szlachetnych nie ujawniały dzikości jaką miał w sobie latający gad. Obserwowałem malucha obserwującego mnie i po prostu świadomość ataku stawała się odległa. Nie bałem się go. Chciałem żeby on też się nie bał.
Skupiłem swą energię. Czułem osłabienie ale to teraz nie było ważne. Moje ciało zaczęło świecić, a wraz z blaskiem roztaczać wokół ciepło. Smoczątko szarpnęło się w tył widząc obce mu zjawisko. "Nie bój się, maleńki" - chciałem mu powiedzieć. Czułem gorąc własnego ciała. Wszystko wokół mnie tonęło w
bladej poświcie. Pisklę poczuło ciepło, tak znajome i bezpieczne. Jego pionowe źrenice skurczyły się niby igły pod wpływem mocnego światła. Wpatrywał się we mnie. Stałem tuż przed nim, o krok od gadziego pyska. W każdej chwili mógł pochwycić mą głowę i zabić na miejscu ale nie zrobił tego. Napiął mięśnie. Próbował wstać. Szturchnął mnie chropowatym nosem. Z lekki trudem podniósł się z ziemi, jego ciało drżało coraz mniej. Otoczył mnie ogonem, oparł łeb na moim grzbiecie i
choć był nieco ciężki to nie śmiałem protestować. Zwinął się w kłębek zamykając mnie wewnątrz swego cielesnego kręgu. Westchnął z ulgą. Ja również.
-Hej, kolego. - wątpiłem aby maluch mnie zrozumiał, mimo to miałem nadzieję, iż ton mego głosu wywrze na nim jakiekolwiek działanie. - Choć, zabierzemy cię do domu. Ale najpierw zapewnimy ci opiekę medyczną, dobrze?
Byłem coraz słabszy. Nie mogłem dłużej utrzymywać techniki. Ashita zrugałaby mnie za to. Dezaktywowałem więc Gwiazdę, gdy tylko ciało smoka przestało w ruchach przypominać galaretę. Pisklę uwolniło mnie z objęć.
-Śmiało, wstań. - Ashita podeszła trochę bliżej. - Pomożemy ci.
Ogrzane i wyposażone w niewielkie, acz istotne pokłady siły młode wypuściło z nozdrzy kłębki czarnego dymu. Nadal był niespokojny, bynajmniej przyczyną napięcia nie była nasza obecność. Gad pozwolił zbliżyć się waderze bez ostrzegawczych warknięć. Jego oczy patrzyły to na mnie to na Ashitę. Były dużo spokojniejsze niż gdy
spotkaliśmy go po raz pierwszy. Miałem wrażenie, że poniekąd widzi w nas kogoś na wzór opiekuna. Wyswobodziliśmy go, nakarmiliśmy i ogrzaliśmy. Czułem zaufanie, jakbym nas obdarzył. Wyjątkowo przyjemne doznanie.
-Spróbujmy zaprowadzić go do medyków. - rzekła Alfa. - Być może dadzą radę przynajmniej oczyścić i zaopatrzyć poharatane skrzydło malca.
Skinąłem głową. Ostrożnie szturchnąłem smoka. Gad zrozumiał sygnał. Podniósł się z lekką trudnością. Postawił krok. Kolejny. Jeszcze jeden. Zachwiał się i byłby runął, gdyby nie refleks Ashity. Wadera skoczyła, stojąc u boku młodego, przyjmując na swe barki ciężar opadającego cielska. Rosłe jak na pisklę skrzydło
niemal całkowicie zakryło grzbiet wilczycy.
-Uh...
Chciałem wspomóc przyjaciółkę, lecz ona powstrzymała mnie gestem łapy.
-Dam radę. - jęła iść wolno w kierunku terenów watahy, gdzie być może uda nam się uzyskać pomoc dla rannego smoka. - Vin, ty jesteś bardziej osłabiony. Nie mało ci? Stań z drugiej strony. Przejrzyj jego rany. W razie czego się zamienimy.
Nie miałem ochoty obarczać Ashity smoczym ciężarem, jednocześnie jednak miała ona rację. Byłem w kiepskiej kondycji po tych wszystkich przygodach a dodatkowy balast nie przyniesie mi nic więcej jak niechybne omdlenie. Przystałem więc na taki podział ról.
-Ale gdy tylko poczujesz, że tracisz siły to masz powiedzieć. - postawiłem warunek.
-Dobrze, panie "troszczę się o wszystko tylko nie o siebie".. - posłała mi ciepły uśmiech, który trochę podbudował mnie na duchu. - A teraz chodźmy. - dodała, gdy zająłem swoje miejsce.
Chwiejnym, acz niezwykle pewnym jak na zmęczone wilki i ranne smoczątko krokiem ruszyliśmy przez gęsty las.

<Ashiii? ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT