sobota, 30 lipca 2016

Od Grima - Kościana klatka cz.3

Nie mogłem się nawet poruszyć. Otwarte rany piekły jak diabli, a w uszach słyszałem echo własnych krzyków. Na skórze poczułem ponowne uderzenie bicza. W odpowiedzi mięśnie spięły się, jednak urwanie ścięgna boleśnie przypomniały o swoim stanie. Kolejna fala bólu. Cios za ciosem, aż bicz zaczął wyrywać z mojego ciała kawałki mięsa. Pewnie chciał usłyszeć jak wyję z bólu, ale łatwo nie dam się zmiażdżyć. Zacisnąłem kły i przeczekałem własną wściekłość. Moje czarne futro walało się po podłodze, kąpiąc się w świeżej krwi. Mógłbym uciec, ale nogi odmawiały posłuszeństwa. W końcu z połamanymi kośćmi trudno jest uciekać. Trójca bólu pomyślała o wszystkim, jak zawsze.
- Taka formalność, przyjacielu...- Zgon nachylił się nad jego poharatanym pyskiem.- Ból to waluta, a ty jakoś musisz nam zapłacić za zdradę.
- Taki już twój los...- Zaśmiał się Choroba.- Zasłużyłeś na nasze towarzystwo, ale niestety my bawić się inaczej nie umiemy!
Mięli rację - zasłużyłem na to. W całości zasłużyłem.
Zgon podniósł mój pysk, wlepiając we mnie swój ognisty wzrok. Jego obrzydliwy, podły uśmiech przytłaczał mnie i o to mu właśnie chodziło. Pokręcił głową, śmiejąc się z mojej beznadziejnej pozycji w jakiej się znalazłem. Gdybym tylko mógł, pewnie wydłubałbym mu te jego świecące na czerwono oczy. Zgon przeszył mnie wzrokiem i cmoknął z obrzydzeniem.
- A mogłeś wtedy zostać z nami...
Potem cisnął mną o twardą ziemię.
Następnie wyszedł z namiotu, zakrył wyjście i zostawił mnie sam na sam z moją własną głupotą.
                              * * *
Dopiero potem zorientowałem się, że obok mnie leżał mały, biały wilczek, z którym trójca bólu rozliczyła się już wcześniej. Chociaż z czego miałaby się z nim rozliczać? Jedyny błąd jaki popełnił w swoim krótkim życiu to zapewne mały spacerek nocą, w zakazanej części lasu.
Wilczek leżał skulony na czerwonej od krwi ziemi i trząsł się z zimna. Taka mała, nic nie znacząca kupka futra, która nie wiem jakim cudem ,ale przypominała mi brata. Z dzieciństwa oczywiście.
Szczeniak nie miał skrzydeł ani trzech ogonów, ale był tak samo niewinny i ,,idealny" jak czasami zauważałem. Zazdroszczę mu tego. On nie szukał uznania u obcych, przechwalając się swoimi umiejętnościami magicznymi, za co ja płacę teraz nadwyżkę.
Pewnie ten tutaj też nie.
Odczułem coś jakby...współczucie? Tak to chyba można nazwać. Pewnie dla każdego innego wilka to normalne, ale w moim przypadku to nowość.
Przysunąłem się bliżej białej sterty futra i przysunąłem ją ogonem do swojej szyi. Dużo futra, dużo ciepła, to chyba proste, co nie? Chociaż jeden dobry uczynek przed śmiercią. Mały, ale zawsze coś...
***
Ze stosu drewna czarnego od smoły wystrzeliła kolumna zielonego ognia. Demony zawyły ochoczo, a z głównego namiotu wyprowadzono kościane klatki.
Trójca bólu szła jako pierwsza, co wywołało koleje wiwaty. Sami byli dumni z tak lokalnej publiczności. Z taką mogli spokojnie zaczynać przestawienie.
Ostatni etap ofiary z bólu był następujący - spopielenie. Nazwy nie trzeba chyba tłumaczyć.
Rząd demonów ustawił się przed ogniskiem, a każdy z nich niósł kościaną klatkę na swoim grzbiecie, niezależnie od tego, jak bardzo kolczasty on był.
Wrzucono mnie do klatki z tym kłębkiem sierści, więc nie protestowałem. Gorzej by było, jakby dzieciak znalazł się w towarzystwie kogoś miej wyrozumiałego, za co nieświadomie dziękowałem losowi. Może jednak odkupię choć trochę win tym małym gestem. Ale nie liczę na zbyt wiele.
Biały wilczek rozglądał się panicznie wokół, nie do końca rozumiejąc co się zaraz stanie. Piszczał, skomlał i szeptał co jakiś czas ,,potwory" ,,c-czego one chcą?" lub zwykłe ,,nie...proszę, nie ". Jednak czemu tu się dziwić. Był przerażony.
- Ciii...- Szepnąłem mu do ucha i przytuliłem do piersi. - Najgorsze co możesz zrobić to szarpać się pod gilotyną.
Może jestem szczery, ale chociaż dzieciak zobaczy prawdę. Nie uciekaj od losu - mogłem równie dobrze powiedzieć. Ja oglądałem już dziesiątki takich procesji. Za każdym razem kończyły się identycznie - nikt nie uciekał, śmierć dopadła każdego. To proste - dosyć trudno jest uciekać, gdy połamali ci wszystkie nogi.
Coś czułem że i my nie będziemy wyjątkiem. I miałem rację.
Klatki roztrzaskano o stos, ofiary spłonęły żywcem, a ich prochy wiatr rozwiał po cmentarzu.
Tak po prostu.
A świat zapomniał o nich na zawsze.

Od Steva do Ashity - ,,W moim świecie magia jest cieczą"

- Nigdy nie gotowałem, tak szczerze mówiąc. - Skrzywiłem się.- Ale to i tak łatwiejsze niż jakieś heroiczna wyprawa, którą dostaje się zwykle jako zadanie od boga.
Zaśmiałem się.
- Może to i dobrze że niczego bardziej bohaterskiego od nas nie wymagają. W tym to ja jestem jeszcze gorszy...
Dodałem po chwili i odwróciłem się w kierunku wyjścia. Ach, zapomniałem - wyjścia nie było.
- Em...ekscelencjo? - Trochę mi zajęło zanim znalazłem odpowiednie słowo. W pierwszej kolejności chciałem go nazwać po imieniu, ale przeczucie podpowiadało mi, że za coś takiego zapewne spłonąłbym na stosie.
- Tak? - Zapytał. Dawał jasno do zrozumienia ,że jest podirytowany naszą obecnością. No tak...przecież takie mało znaczące pachoły jak my już dawno powinny uwijać się za składnikami. Gdzieś daleko od niego oczywiście.
- Jak mamy dostać się do Suny?
- Idiotyczne pytanie.- Odpowiedział i skinął na sufit.
Ash zadarła łeb, a ja szybko poszedłem w jej ślady. Jedna z gwiazd oderwała się od reszty fresku jak źle przyklejona naklejka i spadła z gracją na środek podłogi.
Gdy podeszliśmy do gwiazdy, ta już zlała się z resztą posadzki i stworzyła coś na kształt portalu. W jej centrum pulsowała czysta magia.
Przejście nie było tak duże jak w przypadku płomyka, ale dało się przejść bez przeciskania się przez ostre krawędzie gwiazdy.
Nachyliłem się nad powierzchnią przejścia, chcąc chociaż zerknąć na to, co nas czeka. Po drugiej stronie nie było ani odrobiny ognia czy magmy. Tylko dzikie ostępy, pierwotne lasy,morza, polany, ośnieżone góry, pustynie, lodowe pustkowia, klify z których spływały kaskadami wodospady.
Każda szerokość geograficzna ściśnięta na tak małej przestrzeni, że praktycznie wszystko można zobaczyć jednym rzutem oka, ale jednocześnie tak ogromne, że każdy dostanie tyle miejsca do życia, ile tylko zapragnie.
Można to nazwać drugim rajem dla wszystkiego co żyje.
To był świat Suny, osobiście przez nią wykreowany, zrodzony z jej gorliwej miłości do zwierząt. Tak by wyglądał świat gdyby tylko jej przekazano pałeczkę stworzyciela.
To byłby piękny świat, ale jednocześnie bardzo kruchy. Gdyby pewnego razu narodziły się na nim mniej pokorne stworzenia, zmieszałyby całą tą skrupulatnie pielęgnowaną harmonię z błotem. Świat bez zasad i ograniczeń można przekształcić na wiele sposobów - a twór Suny nie chciał nikogo ograniczać. Więc uwzględniał tylko zwierzęta idealne.
Cofnąłem się od portalu. Mój mózg widział zbyt wiele w tak krótkim czasie. Nie byłem przygotowany na oglądanie bożych planów, ale najwyraźniej nikt nie założył cenzury na wyciekające z tamtego wymiaru informacje.
- Jeszcze tu jesteście? - Pogonił nas Musuko.
- Nie na długo.- Ashita posłała bogu wymowne spojrzenie. - Ja pójdę pierwsza.
I poszła. Zniknęła po drugiej stronie, a powierzchnia portalu zafalowała pod jej naciskiem jak powieszenia jeziora.
- Co do...- zmarszczyłem brwii.
- W moim świecie magia jest cieczą.- Odpowiedział na niezadane nawet pytanie. - Ciesz się lepiej, że nie płonie.
Zaśmiał się z własnego żartu, potem dodał:
-Chociaż...
Zamyślił się, a ja nawet nie chciałem czekać aż jego plany staną się rzeczywistością.
Szybko i stanowczo wskoczyłem w sam środek ciekłej magii, jakbym skakał do każdego innego zbiornika wodnego - czyli na główkę.
(Ash?)

Od Toshiro do Klair

- Co ty na to?- zwróciła się do mnie Klair.
Uciekłem wzrokiem w bok, zagryzając wargi z namysłem, co rusz spoglądając na zranioną łapę partnerki. Zdecydowanie, powrót do watahy był najlepszą z możliwych opcji, ani ja, ani Fee nie mieliśmy wykształcenia medycznego, przynajmniej tak wnioskowałem z zachowania wadery, a nie chciałem narażać towarzyszki na większy uszczerbek na zdrowiu. Z drugiej strony, z siostrą zobaczyła się po raz pierwszy od... zapewne wielu miesięcy. Podejrzewałem, że była z nią mocno związana i chciała pobyć z rodziną odrobinę dłużej.
- Zgoda, wrócimy- uznałem w końcu.- Fee, może byś się z nami wybrała? Zobaczysz sobie, jak teraz Klair pomieszkuje.
Samica spojrzała na mnie z delikatnym uśmiechem, a po kilku sekundach pokręciła łbem.
- Podziękuję, ale miło, że zaproponowałeś. Nie zamierzam za daleko odchodzić od tego terenu, a poza tym, łażenie po terenie obcej watahy nie jest zbyt dobrze widziane.
No cóż, jej odpowiedź była do przewidzenia, niemniej liczyłem, że się uda. Trochę głupio było mi zmuszać partnerkę do tak szybkiego powrotu, kiedy dopiero co spotkała się z siostrą. Westchnąłem głośno, sam nie wierząc w to, co zamierzałem powiedzieć:
- W takim razie, może jeszcze trochę zaczekamy? Wezmę Klair na plecy i wejdziemy na wulkan, trochę więcej porozmawiamy.
- Minutę temu żywo protestowałeś przeciw temu- przypomniała mi Fee.
- Może i racja- przyznałem z ociąganiem, niepewny, jak mogę wyrazić swoje odczucia.- Po prostu uważam, że może zechciałybyście jeszcze odrobinę pogawędzić. Oczywiście, Klair, jeśli jesteś zmęczona, lecimy w tempie ekspresowym do watahy!
- Za kogo ty mnie masz, Tosh?- prychnęła, unosząc dumnie łebek. Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Niezdarę i śpiocha?- podsunąłem, zbierając gromy ze spojrzenia wilczycy.- Oj, nie bierz sobie tego do serca! No, właź śmiało.
Z naburmuszoną minką, przyjęła moją propozycję, sadowiąc się wygodnie na moim grzbiecie. Wyprostowałem łapy powoli, uważając, aby przypadkiem nie straciła równowagi.
- Cięższa, niż przypuszczałem- skwitowałem, choć faktycznie, była dość lekka.
- Nie gadaj jak jakiś mięczak!- krzyknęła Fee, przyglądając się nam z rozbawieniem.- Jak jesteś basiorem, to ją uniesiesz!
- Ale do Herkulesa mi daleko, więc musisz mi wybaczyć- odparowałem z uśmiechem.- Oj, spokojnie, Klaruś, na pocieszenie ci powiem, że głazy są z reguły nieco lżejsze, więc sobie poradzę!
- Okropny jesteś. Jeśli ci przeszkadzam, mogę zejść!
- A tylko spróbuj- zagroziłem z uśmiechem.- Włazimy, ahoj! Tylko pamiętaj, jakbyś się gorzej poczuła. daj znać.
Miałem nadzieję, że temperatura i dym nie przeciążą zbyt jej i tak już zmęczonego organizmu. Może rzeczywiście lepiej byłoby wrócić, przynajmniej dopóki jej rany się nie wygoją? Mimo to, słowo się rzekło. Liczyłem, że siostry zdążą się trochę więcej wygadać, zanim się rozstaniemy.
Ziewnąłem szeroko, wpatrując się w szczyt naszego celu. Nawet wolałem nie wyobrażać sobie, jak gorąco tam będzie...
- To jak, gotowe jesteście?- zapytałem.

< Klair? >

piątek, 29 lipca 2016

Od Ashity do Naukami'ego

- Może Jinkan albo Unmei, w co szczerze wątpię- zarzucił basior, wymieniając kolejną możliwą przyczynę zatrzymania czasu w okolicy. Po chwili ciszy dodał- Wiem, głupi pomysł... Może zacznijmy myśleć o czym innym? Inaczej do rana nie znajdziemy niczego.
Obserwowałam okolicę, rozważając słowa Nau. Milczące sylwetki wilków wcale mi tego nie ułatwiały, zdawało się, jakby zaraz miały wykonać następny krok, powiedzieć kolejne słowo. Ale mijały sekundy, a oni stali i stali, trwając w tym samym miejscu, co wcześniej.
- Twoją teorię również możemy sprawdzić, choć stawiałabym prędzej na Jikana- uznałam w końcu.- Może jakieś zaklęcie nie wypaliło albo to początek... ja wiem, czegoś większego? Istnieje też możliwość, że to nam coś się stało- widząc skonsternowany wzrok basiora, zaczęłam wyjaśniać nieco bardziej szczegółowo.- Nie wiem, jak to by fachowo określić, ale co, jeśli, na ten przykład, czas płynie normalnie, tylko my trafiliśmy do jakiejś sekundy, zapętliliśmy się i nie możemy wyjść? W sumie, to prawie to samo, co zatrzymanie się w czasie, no i wtedy być może nie moglibyśmy się poruszać, ale może ktoś zrobił to celowo, bo mamy jakieś zadanie do wykonania w tym czasie? Dlatego trafiliśmy do czegoś w rodzaju innego wymiaru, a kiedy już to zrobimy, okaże się, że tak naprawdę, nie minęła nawet chwila. Na tą chwilę, teoria, że ktoś zatrzymał czas, jest jednak najbardziej prawdopodobna. Ale nie możemy zapominać, że mógł to być też jakiś błąd przy zaklęciu, atak jakiejś watahy mającej dużą władzę nad czasem, działanie samego Jikana, ewentualnie Unmei i tak dalej- wyliczałam.- Możliwości jest dużo, ale większość sprowadza się mniej więcej do twojego rozwiązania. Zmierzam do tego, że warto byłoby odszukać Jikana. On powinien coś wiedzieć i pomóc, a jeśli nie, zajdziemy do Unmei.
Wzięłam głęboki oddech, zakończywszy przydługą wypowiedź zapytaniem, co o tym wszystkim myśli Nau. Ze zdziwieniem odnotowałam, że wraz z postępem czasu, cały świat jakby...bladł. Kolory traciły na ostrości, a kształty się rozmazywały. Cokolwiek to miało znaczyć, wolałam jak najprędzej dowiedzieć się, o co w tym wszystkim biega, bo naprawdę nie miałam ochoty chodzić wyłącznie po jakimś mglistym świecie...
- Możemy spróbować- uznał Nau po chwili, drapiąc pazurem ziemię. Ledwo co było widać pojedyncze drobinki ziemi.- Tylko gdzie znajdziemy tego całego Jikana, może od tego zaczniemy?
Miałam właśnie zarzucić jakimś błyskotliwym pomysłem, ale uświadomiłam sobie lukę w planie. Nie miałam pojęcia, gdzie też mogłabym znaleźć patrona. Uciekłam wzrokiem w bok, rozpaczliwie poszukując jakiegoś rozwiązania.
- W podziemiach Amfiteatru jest biblioteka- powiedziałam szeptem, odruchowo ściszając głos podczas mówienia o tymże miejscu.- Może tam coś znajdziemy?

< Nau? >

Od Karo c.d. Lelou

Impreza..
Basior musiał mieć na myśli rzekome tańczące cienie. Właściwie, to nie mogłam ich nazwać rzekomymi. W zapadającym powoli mroku doskonale było widać ciemne sylwetki, które tańczyły na tle nieznanego mi źródła światła.
-A po co byśmy tutaj przychodzili?-Odpowiedziałam pytaniem na pytanie, ruszając w stronę schodów. Lelou dorównał mi kroku i po chwili oboje kroczyliśmy po drewnianych schodkach budynku, które zakryte były przez daszek. Nie wiedzieć czemu, z każdym stopniem czułam, jak niknie pewność siebie, którą przecież jeszcze przed chwilą posiadałam. Ukradkiem spojrzałam na towarzysza, nie wydało mi się jednak, by on odczuwał to samo. Jego oczy błądziły od grubych balustrad, podtrzymujących dach po ciemne ściany budynku. W końcu w tunelu zjawiło się światełko, a nasze łapki powoli zbliżały się do końca schodów. Wilk zatrzymał się przed wejściem, ustępując mi tym samym miejsca. Przywołując do siebie całą utraconą wcześniej pewność siebie wkroczyłam do środka, mrużąc lekko oczy. Pierwszym, co sprawiło, iż na powrót się rozszerzyły był na pewno bogaty wystrój wnętrza. Okrągły sufit przyozdabiany był wytwornie różnymi rzeźbieniami, których kształtów nie da się nawet określić. Sala była pusta, idealnie było widać podłogę, na której tym razem zamiast drewna znajdował się rzeźbiony kamień. Miejsce to jednak nie byłoby tak wspaniałe, gdyby nie cienie, które nie przerywały tańca. Mimowolnie utkwiłam w nich wzrok, lustrując każdy ruch. Mavis powiedziała mi niegdyś, że należy się wsłuchać, aby usłyszeć to, co dla kogoś jest niesłyszalne, lub szpetne pod swoją prawdziwą formą. A bynajmniej tak mi się wydaje, nie wiem, byłam wtedy jeszcze małym, pyskatym szczeniakiem i nie widziało mi się wsłuchiwanie w bezsensowne dźwięki.
Teraz jednak, tylko obserwując ruch postaci byłam wstanie usłyszeć muzykę. Nie tyle usłyszeć ją, co zobaczyć cały ten bankiet. Sala wcale nie była już pusta! Widzialam stoły, zapchane różnorakim jedzeniem, którego zapach sprawiał, że ślinka ciekła. Słyszałam ciche chichoty i rozmowy niektórych osób, akurat nie tańczących. Widziałam kobiety w kolorowych sukniach i mężczyzn w garniturach, których ubrania mieszały się między sobą i wirowały, niczym parasolki, tańcząc. Widziała orkiestrę, stanowiącą muzyczne uzupełnienie całego wydarzenia. Dyrygent z gracją poruszał ręką, zarządzając tym samym swoimi ludźmi. Wbrew własnej woli zaczęłam podrygiwać głową i wymachiwać ogonem tak, jakbym i Ja była częścią tego przyjęcia.
Musiałam wyglądać idiotycznie: Drobna czarna wadera, widoczna na kilometr przez swoje oczy i pręgi, które teraz jarzyły się tak, że lekko mieszały się z otoczeniem, patrząca na jakieś wyimaginowane cienie i wturująca do nie grającej muzyki. W sumie, często słyszę, że jestem dziwna, więc nie robiło mi to różnicy. Tyle, że tym razem “dziwna” nie znaczyłoby wcale tyle co domniemana “socjopatka”, a wariatka, dająca się ponieść bujnej fantazji niczym paromiesięczny bachor. Tak czy tak, nadal byłam dziwna. Bycie dziwnym jest chyba u nas rodzinne.
Lelou zaśmiał się, widząc to. Podskoczyłam, nawet nie świadoma tego, że wszedł do środka. Natychmiast przerwałam czynność i spojrzałam na niego.
-Poniósł Cię klimat i postanowiłaś zatańczyć?-Zarzucił luźno widząc, że wyrwał mnie z głębokiego transu.
-Nie!-Niemal od razu zaprzeczyłam, po chwili jednak wypaliłam.-Chociaż, w w sumie, to czemu nie?-Moment moment..czy Ja naprawdę to powiedziałam? Mój język chyba ostatnio mi się sprzeciwia aż nadto..
Zabijcie mnie.
<Lelou? Labada xD>

Od Klair cd Toshiro

Basior spytał czy dam radę iść. No niby dam...
- Pewnie tak, ale wolę skakać na ogonie i ciągle jeść żelki. O ile to nie problem. - zaśmiałam się. - Jasne, że dam radę. Jestem silna.
- Widzę, widzę. -dodał patrząc jak próbuje wstać. - Pomóc?
- Nie. E. -prychnęłam.
Wstałam, a obolała łapę zgięłam do góry. Teraz będę sobie skakać. Doszliśmy do wadery. Obserwowała nas. Uśmiechnęła się.
- Skoro wszystko w porządku to chodźmy na ten wulkan! -zakrzyknęła.
- Pasuję. -szepnęłam.
- Dlaczego? Klair, ty? Pas? Serio? -otworzyła pyszczek.
- Na trzech łapach rady nie dam. -stwierdziłam.
- Niech cię twój partner niesie. -skomentowała.
- Czemu? Nie możemy odpuścić? -spytał Tosh.
- Ja... Po prostu. -spuściła łeb.
- Fee? Daj nam trochę swobody, znajdź inne fajne miejsce, ok? Daj nam wtedy znak. -puściłam basiorowi oczko.
- Dobra, dam wam smoki na powrót do watahy.
- Noo dobra, Tosh? Co ty na to? -zerknęłam w stronę wilka.

<Tosh? Przepraszam, że krótkie, ale wybór jest twój ^^>

czwartek, 28 lipca 2016

Od Lelou do Karo

Ciepłe prądy powietrza mierzwiły pióra na moich skrzydłach i przeczesywały sierść na pyszczku, zupełnie jak czyjeś ciepłe, opiekuńcze łapki. Wciągnąłem w płuca haust orzeźwiającego powietrza, wznosząc się jeszcze wyżej, pod samą  warstwę chmur. Raz nawet zanurzyłem się w obłok, jednak jego chłód zaraz mnie stamtąd wygonił. Karo obserwowała razem ze mną zachód słońca, kiedy to złote promienie kładły się po okolicznych wzgórzach i chmurach, barwiąc je na różnorakie barwy, poczynając od oranżu, a kończąc na jasnym fiolecie. Nawet niebo nie pogardziło okazją na małą zmianę i teraz łagodnie kontrastowało z cienistą linią horyzontu, na której zaczynał się ląd, odcinając się od różowawego odcienia ogromnej kopuły.
Po chwili oderwałem wzrok od zjawiska, zwracając większą uwagę na rosnący przed nami budynek, a właściwie, jego niewielki fragment, wystający zza wysokich koron drzew Lasu Śmierci, który to na chwilę jakby stracił odrobinę ze swojej upiorności, dając się ponieść pięknu zachodowi słońca. Gałęzie cicho ocierały się o siebie, przepuszczając roztańczone promyki, które, mieniąc się łagodnie, tańczyły po wysuszonej trawie. Dach ogromnego gmachu, mający kształt szklanej kopuły, po której to pląsały różnokolorowe plamy światła.
Zanurkowałem między drzewa, nadal mocno trzymając Karo, starając się, aby wadera nie ucierpiała zbyt podczas kontaktu z ostrymi gałęziami. Oblepiła nas gęsta ciemność, panująca przy samym podłożu Lasu. Nie widać już było słońca, a różowawe niebo ledwo co wystawało zza liści. Wystarczyło jednak przejść zaledwie kilka kroków, aby drzewa zaczęły rosnąć rzadziej, jakby wycięte w pień dawno, dawno temu. Niewielkie jeziorko delikatnie podmywało cały teren, acz z całą pewnością nie była to krystalicznie czysta woda: przybrała przedziwny, turkusowy odcień, mieszający się ze złotem, jakby zaklętym w jej toni. Drzewa tu były jakby o wiele słabsze, nie miały tak gęstych liści, jak ich kuzyni zaledwie kilka metrów dalej. Ba, niektóre z pni były już obumarłe i suche, zapewne pierwszy lepszy płomień pochłonąłby całą okolicę. Nieco dalej, po jeziorku pływało coś w rodzaju namiotu na platformie. Świece wypełniały jasnym blaskiem podłoże, a ja przez moment miałem wrażenie, iż ktoś siedzi na środku, czytając książkę...
Ale najbardziej imponująca była budowla, podobno wzniesiona ludzką ręką. Kręte schodki prowadziły w stronę niewidocznych dla nas drzwi, zapewne znajdujących się z tyłu. Podłużne okna świeciły jasnym, ciepłym blaskiem, bez trudu mogłem dostrzec, jak po drugiej stronie szkła poruszają się cieniste, wysokie sylwetki. Szczegółów dostrzec, niestety, nie mogłem, bowiem mimo wszystko, ta część Lasu również skryta była w półmroku. 
Przeciągnąłem się z leniwym uśmiechem. Teren był z całą pewnością jedyny w swoim rodzaju, wręcz ziejący grozą i tajemniczością, otaczała go dziwna, rozedrgana aura, przywodząca na myśl coś, co może wydarzyć się w każdej chwili, a zarazem trwać już od wieków, panosząc się w swej nieskończoności. Zastanawiałem się, czy Nami byłaby zadowolona z tego widoku, jednak równocześnie pomyślałem, że zdecydowanie wolała jasne miejsca, co w sumie było mi na rękę. Nie chciałem, aby przebywała w potencjalnie niebezpiecznych miejscach.
- Widzisz, wychodzi jednak na to, że mamy szczęście- powiedziałem z szerokim uśmiechem do Karo.- Nawet za długo się nie błąkaliśmy. To co, wbijamy na imprezkę?

< Karo? >

Od Toshiro do Vindict'a

Basior pewnie stał przede mną, przyjmując pozycję bojową, na co odpowiedziałem mu tym samym. Bynajmniej, nie miałem ochoty na walkę, tym bardziej z nowo poznanym członkiem watahy, tak przynajmniej wnioskowałem po jego zachowaniu, zachowywał się dość swobodnie, może jakby nie znał terenów na wylot, lecz bywał tu już raz czy dwa. Jeśli nie zacznie walki, ja również tego nie zrobię. Jeśli tak, postaram się tylko bronić, wizja późniejszego tłumaczenia się Ashi jakoś mi nie leżała, tym bardziej, że nadal pamiętałam pojedynek z Annabell. Nawet gdyby ta "Sierotka Marysia" nalegała na walkę, wolałbym zrobić to już nieco później, kiedy będzie chłodniej. Wybrał sobie świetną porę, nie ma co...
- Odsuniesz się po dobroci czy załatwimy to w staromodny sposób?- zapytał, mierząc mnie gniewnym spojrzeniem.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Wiedziałem od dawna, że nie wykazywałem zbyt wielkiego talentu w łagodzeniu konfliktów wszelkiej maści, jednak tym razem, poganiany nieprzyjemnym widmem potyczki, spróbowałem swoich sił, co jednak nie znaczyło, że zamierzałem ustąpić:
- Ciebie też bardzo miło widzieć, Sierotko Marysiu- powitałem go cierpko.- Skoro tak ci zależy na ominięciu mnie, może sam się nieco przesuniesz, co? Krzywdy raczej wolałbym ci nie robić, ale gdyby ci zależało, zawsze możemy odwołać się do staromodnego sposobu, choć preferowałbym inne miejsce i porę, południe to nie najlepszy pomysł na większe wysiłku, więc...
- Skończ paplać- przerwał mi- i odsuń się wreszcie albo za siebie nie ręczę.
Powoli sam zaczynałem tracić cierpliwość. Nieco mocniej drasnąłem pazurem suchą glebę, napinając mięśnie w oczekiwaniu na ewentualne starcie. Adrenalina dawała o sobie znać, zajmując tron zdrowego rozsądku. Tylko resztki samokontroli powstrzymywały mnie przed rozpoczęciem walki. Bądźmy szczerze, co ona mi da? Z drugiej strony, cała sytuacja zaczynała działać mi na nerwy.
- Skoro tak ci przeszkadza moja obecność, śmiało możesz wybrać okrężną drogę, ścieżka nie jest wystarczająco szeroka dla nas dwóch, a ja zamierzam zostać w miejscu- odwarknąłem, czując narastającą złość.- No, chyba że ładnie poprosisz.
Dostrzegłem, jak basior obnaża kły, na co odpowiedziałem mu tym samym. Nie miałem zielonego pojęcia, na co go stać i jak bardzo był zaprawiony w boju, ale ogarniała mnie coraz większa ochota na sprawdzenie tego.
- Żądasz załatwienia sprawy w tradycyjny sposób?- zapytał znowu.
Przechyliłem łeb, wydymając wargi w udawanym zamyśleniu.
- Ja? Skąd taki pomysł? Proponuję ci tyle alternatywnych rozwiązań, ale- na mój pyszczek wkradł się zuchwały uśmieszek, którego nie miałem siły nawet zgasić. Las jakby wstrzymał oddech, a wiatr przestał szumieć w gałęziach drzew. Nawet ptasi śpiew przycichł- skoro nalegasz, to proszę bardzo.

< Vindict? Wybacz, wena mi paruje >

Od Ashity do Steva

- Powstańcie- mruknął patron.
Ciepłe powietrze, które wypuścił podczas mówienia tych słów, lekko musnęło moje ucho. Miałam ochotę tak gwałtownie unieść łeb, żeby przywalić temu pyszałkowatemu Musuko prosto w szczękę. Nienawidziłam, kiedy ktoś obcy bez mojej zgody ingerował w mą przestrzeń osobistą, dlatego też odczuwałam mało przyjemny dyskomfort. Najspokojniej, jak tylko umiałam, cofnęłam się o kilka kroków, prostując sylwetkę, Steve uczynił to samo zaledwie w chwilę później. Boleśnie odczuwałam różnicę wzrostu pomiędzy mną, a patronem, wyraźnie zaznaczał swoją dominację, podczas gdy ja nie przywykłam do uległości, myślałam tylko, jak tu by można to subtelnie, acz stanowczo przekazać - uznałam jednak, że po prostu zignoruję postawę syna Iykosa, mimo że zdawałam sobie sprawę z ewentualnych, przyszłych konsekwencji. Już wolę walkę od kolejnego zginania karku, moja duma ucierpiała wystarczająco. Ulokowałam się tym razem obok białego wilka, wymownie dając mu znać, że powinniśmy być ostrożni. Nic więcej nie przychodziło mi na myśl, a Steve i tak wiedział o tym doskonale, jak podejrzewałam. Niczym mantrę, powtarzałam sobie w myślach słowa: "Bez nerwów, bez nerwów, masz zadanie do wykonania, dobrze jest", próbując zachować samokontrolę. Oczywistym było, że jeśli zbytnio się pośpieszę i skoczę do gardła Musuko, susza z całą pewnością nie ustąpi jeszcze przez bardzo, bardzo długi czas. Zmusiłam aż dziwnie zesztywniałe mięśnie pyszczka do słodkiego uśmiechu, choć istniała możliwość, że wyglądało to raczej, jakbym próbowała powstrzymać się od rozszarpania czegoś (albo kogoś) na kawałeczki. Mimo wszystko, patron odpowiedział mi dumnym zaprezentowaniem swojej muskulatury i znaczącym mrugnięciem oka. Nie powiem, był dość atrakcyjny, jednak ja i tak wolałam Zuko.
- Więc- zarzuciłam niby od niechcenia, przerywając ciszę- na czym miałoby polegać nasze zadanie?
Zadając to zasadnicze, kluczowe pytanie, próbowałam nadać głosowi jak najbardziej nonszalancki ton, jednak wątpiłam, abym zdołała całkowicie zamaskować pobrzmiewające w nim drżenie. Nawet jeśli Musuko je posłyszał, nie dał po sobie nic poznać. Jego płomyk nadal stał z boku, choć miałam wrażenie, że bynajmniej nie podoba mu się mój sposób rozmawiania z jego panem, widocznie lepiej niż on wyczuwał mój brak szacunku wobec patrona, ale milczał jak zaklęty, od czasu do czasu pozwalając tylko, aby jakaś resztka jego płomyków liznęła moją sierść, przypominając o zachowaniu dobrych manier.
- Och, to wręcz banalnie proste- zapewnił nas pan domu.- Bądźmy szczerzy, jestem litościwy i niezwykłe łagodny, doskonale zdaję sobie sprawę, iż nie mogę przeciążyć waszej rasy zbyt odpowiedzialnym zadaniem! Dlatego też, abyście na własnej skórze mogli odczuć moje miłosierdzie...
Nawijał w ten sposób jeszcze przez kilka dobrych minut. Z uprzejmym wyrazem pyszczka słuchałam jego paplaniny, czując, jak ogarnia mnie coraz większa złość. Właściwie, niemalże wyłączyłam się, powracając do rzeczywistości akurat wtedy, kiedy przeszedł do meritum:
- Wystarczy, że zrobicie dla mnie rosół... Oczywiście, mam swój własny kociołek, dlatego wszystko przyrządzicie tutaj, kiedy już zdobędziecie wszystkie składniki.
Zerknęłam na Steva z konsternacją, niepewna, czy dobrze usłyszałam, jednak zdegustowana mina basiora potwierdziła, że dobrze usłyszałam, jakie to absurdalne zadanie miał dla nas Musuko.
- Przepraszam- wtrąciłam z całą powagą, na jaką było mnie stać.- Czy chodzi o taki zwykły ros...
- Absolutnie nie!- zaprotestował natychmiast.- Zapamiętajcie, bo nie będę się powtarzał, a składników takich samych nie zdobędziecie drugi raz, ręczę wam. No więc tak, na początku mięso... Odnajdźcie Sunę i zapytajcie o wędrujące stada świętych krów Iykosa, po czym zabierzcie kilka z nich. Co do drobiu, to życzyłbym sobie szyję jednego z przedstawicieli największego gatunku indyka, tego o srebrnych piórach i kurczaka z kury znoszącej złote jajka. Świętą wodę zaczerpnijcie ze Źródełka Nieśmiertelności w okolicach Wodospadu Mizu. A co do warzyw i tych wszystkich innych, to sądzę, że ogród Midori'ego wam wszystkiego dostarczy.
O ile już samo polecenie wykonania rosołu było dziwaczne, to składniki przyprawiły mnie o zawroty łba, nigdy nie słyszałam o czymś takim. Zaczerpnęłam głośno powietrza, spoglądając na Steva.
No cóż, zawsze chciałam coś przyrządzić, jednak nigdy nie myślałam, że od razu w takich, co jak co, niebyt sprzyjających okolicznościach. Byłam niemalże całkowicie pewna, że wszystkiego po dobroci nie dostaniemy. I to wszystko po to, aby Musuko przestał się gniewać nie wiadomo nawet za co?!
- Co o tym sądzisz?- zapytałam cicho towarzyszącego mi basiora.

< Steve? Robimy rosół? ^^ >

Od Victora c.d. Renesmee

Ruszyłem przed siebie, nie do końca pewny tego, co robię.
-Przecież w tamtym kierunku jest wodospad Mizu..-Zauważyła zdezorientowana Reniś. Zaśmiałem się cicho w odpowiedzi.
-Chciałaś iść nad wodospad, to też najpierw go zaliczymy.-Powiedziałem, po chwili dodając.-Nie znam żadnych nie wiadomo jak pięknych miejsc jednak tamto może wydać Ci się..hm..ciekawe..?-Tym samym zapadła moja decyzja. Chciałem, aby wadera zobaczyła tą mroczną, dziwną łąkę, która do dzisiaj zdaje mi się śnić po nocach. Czasami czuję pod łapkami jej plastyczną glebę. I ta wadera, o wiele wyższa, niż powinna być, która podczas ostatniej wizyty nazwała mnie “synkiem”.. cóż, może w towarzystwie Renes rozwieje jakieś wątpliwości, czy też sprawdzę czy sobie tego nie ubzdurałem. Cokolwiek by to nie było..
-Tak? A gdzie mnie zabierasz?-Niemal od razu wyrównała ze mną krok z ciekawską miną a w jej, i tak już stanowiących głęboki widok niebieskich oczach zdały się błyskać maleńkie iskierki. Uśmiechnęłam się niemal tak tajemniczo, jak przy naszym pierwszym spotkaniu.
-Właściwie, to sam nie mogę być tego pewien.-Mruknąłem cicho. Rene przewróciła oczami na te słowa.
-No ejj! Wycieczkę w nieznane to już zaliczyliśmy!-Tak, pomyślałem, i nie wzięliśmy tych pysznych jabłek! A zresztą, może będzie jeszcze okazja..kiedyś. To tylko jabłka, prawda? Ale..wyjątkowo smaczne jabłka.
Czyżbym znowu myślał żołądkiem?
Delikatnie trąciłem partnerkę nosem, powracając do rzeczywistości.
-Tym razem wiem, gdzie idę, ale nie wiem, czym jest to miejsce.-Odparłem, tłumacząc tym samym waderze tyle, co nic. Byłem niemal pewny, że jej to nie wystarczy.
Smutne życie stulejarza.
Zarazem ogarnęła mnie zaduma. Czym mogło być to miejsce i dlaczego w jego kierunku prowadził mnie, jak przypuszczam, głosy zmarłych? Dlaczego one w ogóle się pojawiły? Przecież nie bawiłem się w przywoływanie ich do życia, znaczy, wróć, wtedy jeszcze tego nie robiłem.
-Dużo mi to nie mówi..-Usłyszałem niezadowolony głos partnerki.
-Czym byłaby niespodzianka bez nutki tajemnicy?-Zapytałem, delikatnie się uśmiechając. Ostatnimi czasy ciągle szczerzę się jak głupi.
A może Ja jestem głupi?
Tylko, że głupi zwykle szczerzy się do sera. Wobec tego Renesmee jest serem? Miałem ochotę roześmiać się i pokręcić głową. Jestem chyba za stary na tym podobne uniesienia..
-Wiem, że gdzieś idziemy, więc to i tak nie niespodzianka!-Fuknęła, lekko uderzając mnie łapą.-No powieeedz coś!
-Mówić…-Przytaknąłem, nieobecnym tonem. I nagle mój głupi, lub też nie, łeb rozświetlił niczym słońce wpadające do jaskini pomysł.-Dobrze, powiem Ci, gdzie idziemy, ale tylko, jeśli wygrasz ze mną w króla ciszy!
-Sprytnie.-Powiedziała, przechylając lekko głowę.-A kiedy tylko się zgodzę znowu zakluczysz sobie usta nie widzialnym kluczem i go wyrzucisz?
-To wysoce prawdopodobne.-Przytaknąłem, czując się rozgryziony. Gleba wydała się trochę bardziej wilgotna, a do moich uszu dobiegł szum wodospadu.-To, mała kąpiel na odżywienie?
-Jak wrócimy.-Powiedziała wadera zdecydowanym tonem głosu.-Skoro nie chcesz mi, skąpcu, nic powiedzieć, to dowiem się jak najszybciej!
-Jaaa? Skąąpy?-Odparłem, celowo naciągając słowa. Chciałem się z nią trochę podroczyć.
-Nie, sąsiadka.-Powiedziała, przyśpieszając kroku-Chodź i nie marudź!
~Dlaczego chcesz przyjść z wizytą?-Trzeci głos, prawdopodobnie istniejący jedynie w mojej głowie przeraził mnie. To znowu ona...znowu ta wadera! A nie odzywała się przecież od czasu mojej ostatniej, a za razem pierwszej “wizyty”! Czemu wiedziała, co chciałem zrobić?
-Ehe, już idę..-Przyśpieszyłem, lekko szczypiąc jej uszko zębami, gdy na powrót wyrównaliśmy tępo. Przez całą podróż głos nie odezwał się ponownie, zupełnie tak, jakby coś zatrzymywało waderę. Sam nie wiedziałem, dlaczego znalem drogę, jednak byłem pewny tego, gdzie idę, a pewności siebie dodawała mi Renes i mojego boku. Nawet nie odczuwałem gorąca, które przecież było tak powszechne! Zatrzymałem się dopiero, czując pod łapkami plastyczną glebę. Łąka była tak martwa, jak kiedy ją zostawiłem, a gdzieś w oddali widziałem niebieską, wysoką postać, która zdawała się bardzo nerwowo poruszać.
 To musiała być ona...tylko, kim ona była?
-To tutaj. Wiem, że nie jest to Krepa, Jesolo, czy chociażby plaża z wysokimi falami, ale chciałem pokazać Ci..-Perfidnie mi przerwano. W sumie, to dobrze, nie wiedziałem, co niby mieliśmy tutaj oglądać. Wadera zasługiwała na trzy wymienione wyżej rzeczy razem wzięte, a nie na takie zadupie.
-Żartujesz? Przecież tu jest cudownie!-Rozejrzała się wokół jak zaczarowana. C-co? Przecież miała zupełnie inny gust! A może po prostu nie mówiła mi, że lubi takie miejsca.
-Cudownie..?-Zdumienie słyszalne w moim głosie było dość przesadzone. Może to był sarkazm? Ale..Wyglądała na zadowoloną.
-Jak najbardziej! Różnorodne kwiaty, źródełko wody..-Że co wody, zapytałem siebie w myślach. Przecież tutaj niczego takiego nie było! Czyżby wadera widziała zupełnie inne miejsce niż Ja? Dlaczego?-O, nawet jest towarzystwo!-W tym samym momencie niebieska wadera spojrzała w naszą stronę i jak na zawołanie wyruszyła w naszym kierunku. Poczułem się dziwnie, gdy ponownie ujrzałem moją, samozwańczą matkę.

<Reniś? Przepraszam, że czekałaś, moja wena pojechała na wakacje i mnie nie zabrała, flądra jedna :< Co widzisz?>

środa, 27 lipca 2016

Od Adidasa CD Annabell

Wyczołgałem się z wody z lekkim uśmiechem na pysku. Nie powiem...lubię wodę. Siadłem przy waderze zdając sobie sprawę z tego co zaraz powie.
-Pamiętasz? Zawsze trzeba być czujnym- powiedziała równo z moimi myślami.
Spojrzałem w taflę wody i się wyłączyłem nie myślałem o niczym. Po chwili potrząsłem głową. Trza się skupić bo znów mnie wrzucą do wody. Czuuuuujność! Czuuuuujność!- powtarzałem sobie w głowie. Otrzepałem się z wody chlapiąc przy tym waderę.
-Och...wybacz.- parsknąłem śmiechem- Ale tak sobie myślę że jednak trzeba czasem zaufać komuś. Samemu czasem jest naprawdę...no dziwnie.- zerknąłem na waderę
Sama teraz spoglądała na wodę. Najprawdopodobniej rozważała sens mojej wypowiedzi. O ile on w ogóle istniał. Hmm...ciekawe czy jest czujna. Spokojnie mógłbym wrzucić ją do wody... Choć...sczesze wątpię czy by mi się udało. Nie ryzykujmy po w ogóle nie będę miał się do kogo odezwać. Nagle poczułem że oczy mi się zamykają. Morfeusz coś zaś od mnie chce...Ziewnąłem przeciągle. Chciałem coś powiedzieć waderze ale nie zdążyłem. Widziałem ją jeszcze przez chwile w strzelczynię jaką udało mi się wywalczyć z powiekami, po chwili zapanowała ciemność. Zasnąłem siedząc nad wodą w towarzystwie wadery i co lepsza spiąc nie wpadłem do jeziora. Cóż ze mną wszystko jest możliwe. Śniło mi się że jestem na łące. I to wyjątkowo kwiecistej. Wystawała mi tylko głowa z wysokiej trawy i kwiatów na długich łodygach. Skakałem beztrosko. Na chwilę moją uwagę odwrócił czarno-biały motyl. Powtórzę jeszcze raz bo ktoś może nie uwierzyć. CZARNO-BIAŁY!!! I to właśnie dzięki temu zjawisku wpadłem na skałę. Tak...Adik we śnie biega po łąkach obserwuje motylki i wpada na skały na środku łąki. Uwaga za chwilę mogę zacząć się bawić lalkami barbie! A wracając do skały. Była szara z wyrytymi na niej znakami. Coś to mało znaczyć jednak ja po prostu usiadłem bez namysłu. Jeszcze takiego snu nie miałem. Wpatrywałem się w kołyszącą trawę. Wśród źdźbeł dostrzegłem czarny ogon. Słońce jednak nie pozwalając mi go rozpoznać zaczęło mnie razić centralnie w oczy. Chciałem wstać, a zamiast tego straciłem równowagę i spadłem. Nad mną przeskoczył jakiś wilk. I pam pam....koniec. I teraz to pytanie czemu tylko mi śnią się te rąbnięte rzeczy?! Otworzyłem oczy. Nie byłem nad jeziorem, ani u siebie. Również nie miałem pojęcia w co się znów wpakowałem.
-Annabell?- zawołałem chcąc dojrzeć towarzyszkę

<Ann? Wher are you now?

wtorek, 26 lipca 2016

Od Vindict'a do Tamary

Nosek jeszcze mnie drapie od zapaszku wadery. Ona tego potrzebuje, więc...
- Okaj. Możemy popływać. - Powiedziałem luźno, łapiąc Tami i ciągnąc do wody. - Aha. Jestem Vins. Tak więc Tamaro, może Ty pierwsza? - Obserwowałem jak wadera prycha, ale lekko się uśmiecha. Zobaczymy co mi wyjdzie z tego zaproszenia. Tami wzięła rozpęd i pobiegła nad oczko, skacząc do wody na główkę. No nie powiem, skok ładny. 9/10 za brak salta, ale jest dobrze.
- No chodź Vins! - Krzyknęła Tamiś, pływając w kółko w sadzawce.
- Incoming! - Dałem susa w wodę, spadając na bombe i rozchlapując wodę dookoła. - Tylko mnie nie utop, dopiero co Cię poznałem.
Wadera spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem. Czyżbym znalazł sobie jakiegoś znajomego? ... czy kolejny fałszywy skurczybyk, który wbije mi nóż w plecy przy najbliższej okazji?

< Tamara? >

Od Tamary C.D. Vindict'a

Klapnęłam groźnie zębami tuż nad głową basiora. No już nie fochajmy się o samo przedrzeźnianie. Z jakiej okazji mnie wąchał?! Widząc jego minę domyśliłam się że nie mile się zaskoczył moim zapachem. Cóż że miałam zrobić skoro niejaki Adidas ukradł mi perfumy za pewną informacje na chacie...no już nie roztrząsajmy tak tego. Wcześniej czy później odwdzięczę się jednemu wilkowi za przedrzeźnianie, a drugiemu za kradzież tak cennej rzeczy.
-Ja jestem Tamara, a raczej wolę być zwana Tami. Lub Tamira. Masz ochotę popływać?
 Basior zmrużył oczy jakby wyczuwając jakiś podstęp.
-Nie wrzucam w dniu dzisiejszym takich jak ty do wody...- parsknełam wymuszonym śmiechem.- To co?
<Vins? Szybko przed wyjazdem i niestety krótko xD>

poniedziałek, 25 lipca 2016

Od Naukami'ego do Ashity

- Zaraz pójdziemy do Victora, zobaczy, czy wszystko dobrze- Powiedziała.- A potem damy mu część łani, a resztę najwyżej zostawimy albo zaniesiemy tym szczeniakom, dobrze?
Kiwnąłem waderze na znak zgody. Gdy nagle wadera przystała obserwując cały teren z niepokojem w oczach. Zauważyłem chyba to samo co ona. Drzewa, trawa, w całkowitym bezruchu noi co gorsza wilki.
Ashita podbiegła do Riki rozmawiającą z Nami, dotknęła swojej córki lecz ta nawet się nie poruszyła, stała jak figura woskowa.
-Co tu się stało?- Zapytała.
Patrząc na inne wilki zastanawiałem się czy naprawdę coś im się stało czy w coś się z nami bawią. Wbiegłem do jaskini Victora i zastałem go również nieruszającego się. Nadepnąłem na jego ogon. Celowo. Nie zareagował.
Wtedy dopiero uwierzyłem że coś jest nie tak.
Jak najszybciej pobiegłem do wadery przyglądającej się dokładnie wszystkim wilkom. Zacząłem hamować dopiero 2 metry od niej, prawie bym na nią wpadł lecz ta szybko odsunęła się i moja głowa walnęła w jedno z drzew. Bolało nie ukrywam tego, na dziś chyba mam za dużo obrażeń.
-Uważaj! -Wadera szyb ko podbiegła do mnie pomagając mi wstać- Ty to chyba szybciej się zabijesz niż dowiemy co tu się właśnie stało - Zaśmiała się, uśmiechnąłem się do wadery lekko się chwiejąc.
-A mamy zamiar się dowiadywać? - Zrobiłem wielkie oczy.
-No raczej - Usiadła na najbliższy kamień - Chyba jesteśmy tu jedynymi wilkami które, no powiedzmy, "Żyją"
-No okej, okej. Tylko wiesz, jak? - Zapytałem. Może to sprawka jakiejś innej watahy? Wilka? Boże, jest dużo opcji.
-No nie wiem....Musimy pomyśleć o wszystkim i dlaczego akurat my tu potrafimy się ruszać - Powiedziała drapiąc jednocześnie kamień.
Zastanawiałem się, a do głowy przychodziło mi dużo pomysłów. Tylko że były one do kitu. Aż wpadł mi do głowy pewien pomysł, pewnie bez sensu ale każdy jest na wagę złota.
-A, może to sprawka któregoś z patronów? Może Jikan, albo Unumei w co szczerze wątpie - Powiedziałem szybko. Wadera szybko skierowała na mnie swój wzrok i chyba miała zamiar coś mówić.
-Wieeemmm....Głupi pomysł - Również usiadłem i skierowałem swój wzrok na nieruszającą się trawę- Może, zacznijmy myśleć o czymś innym.

♣Ashi? Wiem takie chyba takie trochę nijakie♣

Od Toshiro do Klair

Martwiłem się o Klair i jej bezpieczeństwo, byłem zły na siebie, że pozwoliłem waderze na wędrówkę po wulkanie. Mogło skończyć się o wiele gorzej, niż na zranionej łapie.
- Nie boli cię głowa?- zapytałem po chwili milczenia, obserwując smutną minę wilczycy. Chyba bolało ją to bardziej, niż myślałem...
- Nie, ale jakbym uszkodziła sobie mózg i prawdopodobnie poważnie zachorowała, to czy byś odszedł? Co w ogóle o mnie myślisz? Pewnie, że jestem nie rozważna i nie myśląca skoro zmuszam cie do polubienia Fee. Przepraszam. To głupie- wydusiła z siebie w końcu, cicho płacząc.
Z lekką konsternacją słuchałem wywodu partnerki, niezbyt wiedząc, skąd u niej taki nagły przypływ ochoty na żale. Miałem już na końcu języka jakąś złośliwą odpowiedź, w celu lekkiego zdenerwowania i późniejszej próby rozweselenia jej, ale po krótkiej chwili uznałem, że dawno nie widziałem jej tak roztrzęsionej, nawet wtedy, gdy byliśmy uwięzieni przez naukowców, a w takich chwilach, wolałem nie nadwyrężać jej cierpliwości żartami. Delikatnie trąciłem Klair, a ta wtuliła się w moje futro na klatce piersiowej. Zbliżyłem nos do jej karku, próbując dodać trochę otuchy samicy.
- Hej, spokojnie- mruknąłem cicho po kilku sekundach.- Skąd w ogóle wpadł ci do głowy taki głupiutki pomysł, co? Po pierwsze, jak dobrze wiesz, nie pozwolę, aby cokolwiek ci się stało. Po drugie, nie zamierzam cię zostawiać, bo martwię się, czy się nie wywalisz sama choćby na prostej drodze.
Wziąłem głęboki wdech, zastanawiając się, co zrobić, aby uspokoić wilczycę, nigdy nie byłem zbyt dobry w pocieszaniu. Uznałem, że będę po prostu mówił i dam jej nieco czasu.
- Uważam, że jesteś naprawdę ciekawą istotką- kontynuowałem, choć nawet nie wiedziałem, czy słyszy mnie przez to swoje łkanie.- Szaloną, może czasem denerwującą, do której trzeba mieć strasznie dużo cierpliwości, nieodpowiedzialną i wiecznie żądną przygód, najlepiej przez cały dzień i noc. Ale równocześnie jesteś moją kochaną i niezastąpioną Klaruś, rozumiemy się? A co do Fee... Daj mi trochę czasu. W przeciwieństwie do ciebie, nie znam jej, więc tutaj pozostanę trochę bardziej obiektywny. Wiem, że to twoja siostra, której ufasz, ale zrozum, dla mnie to sytuacja co najmniej podejrzana. Wyciąga nas teraz do wulkanu, ma o wiele lepsze rozeznanie w terenie. Dawno się nie widziałyście, a charaktery się zmieniają- źle było mi dodatkowo obciążać Klair, ale chciałem, żeby zachowała choć trochę ostrożności.- Postaram się być dla niej miły, ale w zamian ty bądź nieco ostrożniejsza, zgoda?
Nagle dostrzegłem zbliżającą się sylwetkę Fee. Wadera powolnym, dostojnym krokiem szła w naszą stronę, a w jej oczach błyskały iskierki, nieco podobne do tych z oczu Klair. Gestem dałem jej znać, aby trochę poczekała, przystanęła więc w odległości kilkunastu metrów ode mnie, posyłając równocześnie w moją stronę rozbawione spojrzenie. Owszem, nie ufałem jej, okoliczności, w których się zjawiła, bynajmniej nie służyły ich rozproszeniu. Mimo wszystko, uznałem, że warto postarać się i chociaż spróbować być miłym.
Kilka sekund później, Klair odsunęła się ode mnie, co przyjąłem z lekkim rozczarowaniem, ale miałem nadzieję, że wilczyca czuje się lepiej.
- Jak tam?- zapytałem, posyłając partnerce lekki uśmiech.- Wszystko w porządku, możesz chodzić?


< Klair? >

Od Rakszy do Lucyfera

-Raczej tak.- Odpowiedziałam I poszliśmy przed siebie.
Szłam na oślep przez ten gorąc.
-Ała!- Wykrzyknęłam potykając się o kamień
-Nic ci nie jest?
-Nie.- Odpowiedziałam wstając i strzepując ziemię z futra.
Było tak gorąco że zwierzęta zaczęły wariować a część z nich zdechło. Przechodząc obok jeziora skorzystaliśmy z okazji żeby się napić. Patrząc na jeziorko było widać że poziom wody stanowczo się obniżył. W jednej chwili w całym lesie było słychać groźny ryk.
-To jest jaguar.
-No, masz rację.- Powiedział Lucyfer.
Pobiegliśmy w stronę z której dochodził ryk. Na drzewie zobaczyłam głębokie ślady pazurów.
(Lucyfer?)

Od Annabell c.d. Adidasa

Spojrzałam na basiora. Zasługiwał na to bym się przed nim otworzyła? Tego pewna nie byłam. Choć muszę powiedzieć, że jest dość wytrwały jako jeden z nielicznych nie odszedł widząc z kim ma do czynienia:
-To ,że ty mi powiedziałeś nie oznacza, że ja to muszę zrobić. To nie ping pong, że muszę odbić piłeczkę i ci powiedzieć coś o sobie-Mruknęłam na co basior posmutniał. Po dłuższej chwili dodałam:
 -Opowiem ci coś o sobie nie dlatego, że mnie o to poprosiłeś ale dlatego że na to zasługujesz-Odchrząknęłam i zaczęłam swój wywód:
 -Rodzice mnie porzucili ze względu na to, że byłam najsłabsza z miotu. Znaleźli mnie ludzie i przez pierwsze parę miesięcy obserwowali, bawili i karmili mnie. Jednak gdy byłam w miarę duża zaczęli przeprowadzać na mnie różne eksperymenty takie jak wstrzykiwanie różnych lekarstw do serca i krwiobiegu. Faszerowanie chemią by sprawdzić jak zareaguje. Przez to szybko zachorowałam na chorobę, nawet oni nie wiedzieli na jaką. Straciłam apetyt, przekrwiło mi oczy i takie tam. Gdy byłam na skraju życia i śmierci podali mi lek, który nazwali "wodą wietrzności" gdy mi ją dali momentalnie wyzdrowiałam ale przez to wyrośl mi szczurzy ogon długi na przeszło dwa metry, uszy się wydłużyły a ja zmalałam przypominając wielkością 1,5 letniego wychudzonego szczeniaka. Ludzie widząc tą nagłą zmianę porzucili mnie w lesie wiedząc, że sama sobie rady nie dam. Na szczęście pomógł mi Vincent z tej watahy. Potem dowiedziałam się, że to przez jedną dziewczynę wszystko poszło nie tak. Zanim podali mi lek wpuściła przez przypadek do probówki trochę swojej krwi co zmieniło właściwości leku. Podejrzewam, że to dlatego zyskałam moce zmieniania się w człowieka -Zamyśliłam się nad swoimi słowami przypominając sobie te lata bólu i samotności. Westchnęłam ciężko. Czasu nie cofniemy dlatego nie mogę tak nad nim ubolewać. Basior po dłuższej chwili przyswajania sobie mej opowieści spytał:
 -W takim razie dlaczego teraz wyglądasz inaczej?
-Zostałam spalona przez lawę i Owari ożywił mnie ponieważ nie mogę umrzeć dopóki nasz pakt jest aktualny-Odparłam z szerokim uśmiechem. Adi patrzył przez chwilę na mnie z szeroko otwartymi oczyma po czym oznajmił:
-Wiele przeszłaś
 -No-Wstałam i przyglądając się falującej tafli wody dodałam:
 -Jednak gdyby nie to nie byłabym tym kim jestem teraz. Być może byłabym zwykłym wilkiem żyjącym w lesie, albo byłabym bardziej otwarta i ufna wobec innych. Możliwe ,że nie podpisałabym paktu z Owarim i nie oddała mu swojej duszy-Po dłuższej chwili weszłam do zbiornika i zaczęłam przebierać łapami chcąc dopłynąć na drugi brzeg. Woda delikatnie opływała moje ciało wprawiając w ruch futro, którego kosmyki falowały w rytm jaki narzucała im ciecz. Było to przyjemne uczucie. Gdy znalazłam się na środku odwróciłam się by spojrzeć na basiora, który mi towarzyszył. Nadal stał na brzegu. Zanurzyłam się i dopłynęłam do Adiego. Gdy znalazłam się obok niego wyskoczyłam z wody i chwyciwszy go za kark pociągnęłam w odmęty wody, które momentalnie go otuliły. Wypłynęłam uśmiechając się. Gdy Adi pojawił się obok mnie oznajmiłam:
-Pamiętasz? Zawsze trzeba być czujnym
 (Adi?)

niedziela, 24 lipca 2016

Od Lelou do Nami

Kląłem pod nosem, posłusznie idąc przed prowadzącymi mnie basiorami. Jak ten głupi, dałem się zaskoczyć i obezwładnić, a teraz nie pozostawało mi nic innego, jak iść przed siebie. W duchu liczyłem, że zaprowadzą mnie tam, gdzie Nami.
Na samą myśl o siostrze, poczułem uścisk w klatce piersiowej. Martwiłem się o nią, martwiłem się, czy te typy spod ciemnej gwiazdy nic jej nie zrobiły. Wątpiłem, aby wilki zeszły do podziemi z własnego wyboru, najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem było to, że znaleźli tutaj kryjówkę. Tylko przed czym...?
Weszliśmy do groty, oświetlonej lepiej, niż pozostałe, acz nadal skrytej w półmroku. Potknąłem się, a wilki stojące za mną zawarczały, wbijając pazury w moją skórę. Lekko zamroczony bólem, zlustrowałem wzrokiem teren. Kilka metrów dalej, dostrzegłem basiora o potężnej posturze i ciemnym umaszczeniu. Po zachowaniu samców, którzy mnie tu przyprowadzili, ich gestach wyrażających uległość wobec niego, wywnioskowałem, że musi być Alfą watahy...
W następnej sekundzie, przez chwilę poczułem niewysłowioną ulgę, a kula ołowiu w moim gardle zmniejszyła się z wielkości jabłka do dwóch czereśni. Nadal odczuwałem niepokój. Tuż obok basiora stała Nami, cała i zdrowa, delikatnie drżąc na całym ciele. Była bezpieczna, jednak zadałem w sobie myślach pytanie: Na jak długo?
- Kim jesteś?- warknął w pewnej chwili stojący obok niej wilk. Na dźwięk jego głosu, przeszedł mnie dreszcz. Pobrzmiewała w nim władczość, siła. Wziąłem kilka głębokich oddechów, próbując się uspokoić. Co z tego, że w tych słowach pobrzmiewała taka pewność? Naraził moją siostrzyczkę na niebezpieczeństwo i mógł jej grozić. Kiedy z nim skończę, będzie piszczał jak gumowa kaczuszka.
Z pogardliwym uśmiechem, skłoniłem łeb w parodii ukłonu, rzucając mojemu przeciwnikowi wyzywające spojrzenie. Nie zwracałem uwagi na wilki stojące za mną.
- Twój przyszły morderca, Lelouch, bardzo mi miło. Równocześnie brat tejże damy, Nanami- wskazałem na waderę, patrzącą na mnie z mieszaniną konsternacji i lęku.- Chciałbym więc cię prosić, abyś nakazał swoim pachołkom wyjść. Chyba że boisz się zostać tutaj bez twojej straży. W końcu nigdy nie wiadomo, czy przywódca nie jest kurczakiem schowanym za osiłkami, co?
Alfa zawarczał, patrząc na mnie z nienawiścią, najwyraźniej zły, że przeszkadzam mu w rozmowie z Nami. Po chwili dał jednak znać swoim podwładnym, aby odeszli, co też uczynili bez protestów. Odczekałem kilkanaście sekund, a kiedy odgłos kroków ucichł, podjąłem swój wywód:
- To co? Puścisz nas po dobroci czy mamy załatwiać sobie drogę siłą?
- Odważne słowa, Lelouchu, mój domniemany, przyszły oprawco- odparł, z lekceważeniem wymawiając ostatnie słowa.- Obawiam się jednak, iż po drodze napotkacie kilka przeszkód, a w twoim interesie jest zostawić mnie i twoją ukochaną siostrzyczkę w spokoju. Wiesz, z radością przedstawiam ci moją przyszłą partnerkę. A skoro tak, wolałbym jeszcze trochę pożyć, więc raczej nie pozwolę ci na samowolę.
- Nic trudnego- odszczeknąłem z gniewem. Prędzej zginę, niż taki skurczybyk położy łapy na Nami- Nie wyrwę ci włoska z twego pustego czerepa, jeśli zostawisz ją w spokoju, ty owłosiony warchlaku.
- Ładnie to tak się wyrażać przy damie? Kultury cię nie uczyli?
- Kulturę, to ja mogę mieć względem dam. Ty bardziej przypominasz mi nieopierzoną kwokę z futrem, która umie tylko kwakać i łazić w kółko.
- Przytemperujemy ci ten język, basiorku- obiecał, nadal stojąc blisko Nami. Zbyt blisko...
Warknąłem głucho, pewnie do niego podchodząc. Miałem nadzieję, że moje oczy nie zdradzały, jak bardzo byłem zdenerwowany. Delikatnie trąciłem Nami, chcąc dać jej znać, że znajdę jakiś sposób, aby ją uwolnić.
- Nie bój się- szepnąłem.- Jak coś, dałem ci kiedyś jeden ze swoich kamyków. Jeśli nadal go masz, będziesz mogła się we mnie przemienić w razie czego, w ten sposób nie będziesz aż tak się wyróżniać. Uciekaj przy pierwszej możliwej okazji i nie zwracaj uwagi na mnie!
- Skończcie pogaduszki- rzucił ironicznie basior.
- Minutka, muszę zobaczyć, jak się miewa. W końcu mogła dostać torsji od tak długiego przebywania w towarzystwie twojej obskurnej mordy, kurczaku.
- Wypadałoby się zdecydować, kogo ci przypominam.
- Im dłużej na ciebie patrzę, tym częściej sądzę, że obrazą dla wszelakiego drobiu jest porównywanie ich do ciebie. To jak? Proponuję ci układ. Pojedynek. Zwycięzca zabija przegranego, co ty na to? Jeśli wygram, Nami wraca ze mną. Chyba że tchórzysz i wolisz chować się za swoją watahą. A może boisz się upokorzenia?
Pewnie patrzyłem w oczy basiora, oczekując odpowiedzi. Równocześnie zastanawiałem się, co też mogłaby dać mi wygrana. Czy nawet wtedy, ich wataha nas puści? A może warto by wykorzystać zamieszanie, wywołane naszą ewentualną walką, żeby Nami mogła uciec? Ostrożnie zerknąłem na siostrę, posyłając jej milczące, wymowne pytanie: Nic ci nie jest?

< Nami? Wybacz, wena zaczęła odmawiać współpracy >

Od Karo c.d. Lelou

-No ba!-Te dwa krótkie, łącznie ledwo cztero literowe słowa uciekł z mojego gardła, nim jeszcze uszy dobrze przetransportowały pytanie do mózgu, nie mówiąc już o przeanalizowaniu jego treści. Lelou uśmiechnął się, ja jednak pożałowałam w duchu tej decyzji.
-To dobrze, mnie również nie opuściły chęci.-Powiedział, ruszając przed siebie. Sztywno utkwiłam w nim wzrok czerwonych oczu, nie potrafiąc wykonać prostego kroku w przod. Ot podniesienie łapy i położenie jej trochę dalej, a takie problematyczne.
Dlaczego przytaknęłam? Mało co nie zostaliśmy obiektem testów (tudzież, jak ktwo woli-zabaw) jakiegoś pomyleńca w kitlu, a jestem w stanie sobie ogon uciąć, że cały ten ciąg wydarzeń jest sumą prześladującego mnie pecha! Przecież słońce powoli męczyło suę wedrowką po niebie, co za tym idzie niedługo się ściemni. Po ciemku jeszcze więcej wrogów postanowi się wychylić. Gdybym była sama ekscytowałoby mnie to, a wręcz widziałabym w tym niezłą zabawę. Tyle, że nie byłam sama i miała to w pełni na uwadze. Lelou dał mi do zrozumienia źe nie chce, abym ryzykowała. Tylko..kto wie, czy gdybym tego nie zrobiła dalej przebywałby w tym miejscu, w jednym kawałku?
Nie to, abym była paranoiczką...no, może troszeczke.
~Troszeczke?-Zaśmiała się Molly.
~No co? W końcu jestem niemal pewna, że nie wpadniemy drugi raz do dziury pokrewnej króliczwj norze z "Alicji w Krainie Czarów" czy "Cujo"!
~Tylko dlatego, że tego typu rzeczy nie zdarzają się dwa razy!-Zauważyła, nadal rozbawiona. Fuknęłam gniewnie, i chyba musiałam pomylić strefę rozmów z Molly z tą realną, gdyż przyciągnęło to uwagę basiora, który właśnie zorientował się, że nadal stoję w miejscu.
-Coś nie tak?-Zapytał zdziwiony.
-Skąd.-Mruknęłam markotnie.-Wszystko cacy.-Wykonałam kilka susów, aby dogonić Lelou, po cheili jednak zdałam sobie z czegoś sprawę.-Poza tym, że jesteśmy w środku lasu i nie mamy pojęcia w którą stronę iść, rzecz jasna.-Basior przytaknął, Ja jednak zobaczyłam jak jego wyraz twarzy nagle zdaje się lekko promieniować.
-Za moment będzie po problemie.-Odparł, na co ja przewróciłam oczami.
-A co, magicznie zdobyłeś zwój z zapisanym jutsu teleportacji?-Zapytałam ironicznie, ciekawa jednak, jak wilk ma zamiar zabrać się do sytuacji. Przeoczyłam jednak fakt, że Lelou może zamienić się w pół ptaka mimo, że przecież doskonale o tym wiedziałam.
-Nie, ale poradzę sobie bez niego.-Zaobserwowałam, jak z jego przednich łap wyłaniają się skrzydła, te z tyłu natomiast przybrały postać szponów.-Tylko nigdzie nie uciekaj..-rzucił, a następnie wzniósł się w powietrze. Westchnęłam. A niby gdzie miałam pójść? Z lewej drzewa, z prawej drzewa, w przód drzewa a z tyłu co? Niespodzianka! Drzewa. Potrzebowałabym szyi żyrafy, aby w ogóle coś zobaczyć w tym miejscu. W sumie, to mogłam mu potowarzyszyć w formie powietrza, ale chyba niezbyt by mu to spasowało.
Na szczęście, nic poza drzewami nie chciało zakłócać mojej samotności.
A bynajmniej nic o wrogich zamiarach, gdyż po kilku minutach powrócił Lelouch.
-Byłbym wcześniej, ale gdzieś mi znikłaś.-Rzucił. Jego pysk wykrzywiał uśmiech. Co? Znalazł diamenty? Klejnoty? Kryształy? Wejście do Narni? Albo lepiej..jedzenie?-Jesteśmy nie daleko, jeśli chcesz możemy tam podlecieć.
-Znowuuuu?-Jęknęłam znudzona, co trochę zdziwiła basiora.
-No tak. Latałaś ze mną już dwa razy i nie wziąłem pod uwagę, że mogło Ci się to nie podobać.
-Nie bierz wszystkiego, co powiem na poważnie.-Rzuciłam, zaskoczona owym wytłumaczeniem.-Jest tu tak cicho i martwo, że to miejsce aż prosi się o jakąkolwiek rozrywkę, a ucieranie Ci nosa jest jedyną dostępną.-Lelou przewrócił oczami.
-To chcesz lecieć, czy idziemy pieszo.-Skoro widział nasz cel z lotu, to wolę pójść na pewniaka, jeszcze się zgubimy. Poza tym, albo mi się zdaje, albo wilk naprawdę lubi latać. (Jakie to zdanie było surrealistyczne O.o)
-Lećmy.-Ziewnęłam, podnosząc się z ziemi. Niemal podskoczyłam, bowiem w tym samym momencie Lelou uniósł się, a Ja poczułam łaskoczący świst jego skrzydła, które otarło się o mój bok. Po chwili basior pochwycił mnie w szpony i odbił się od podłoża, a następnie byliśmy już wysoko. W oddali fakty znoe widziałam jakiś budynek, bardziej jednak skupiłam się na tle, jakie stanowiło niebo, różowe za pośrednictwem zachodzącego słońca. Razem te dwa czynniki tworzyły malowniczy widok.
-To tam?-Zapytałam cicho, lekko oszołomiona owym obrazem.
-Tak myślę.-Odpowiedział Lelouch. Zorientowałam się, że był to chyba pierwszy raz, od tych kilku godzin naszej znajomości, kiedy lot był po prostu formą transportu, a nie próbą ucieczki. W takiej pespektgwie był on bardzo przyjemny. Nie dość, że świat przypominał zwykłe mrowisko, to dodatkowo chłodny wiatr owiewał futerko, dając ukojenie po upałach, jakie zastałam po południu. Owego wiatru nie zaznałam nigdy pod postacią powietrza. Jeśli moje przypuszczenie było dobre, i towarzysz faktycznie lubił latać nie miałam powodów, aby mu się dziwić. Poczucie nieważkości było czymś wspaniałym.
<Lelou? W stronę słońca! XD Takie trochę bez wyrazu, ale wena ostatnio wychodzi z wprawy. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz!^^>

Od Vindict'a do Toshiro

- No nieeee. Czemu muszę wyjść z tej wody. - O tak. Od początku narzekam na mój psi los. Jest dobrze ponad 30 stopni, a ja muszę opuścić chłodną sadzawkę i iść do Alfy. Ale po co? Co jej z tego, że z nią pogadam?
- Masz się u niej stawić za godzinę, nie później nie wcześniej! Jasne? - Czarna wilczyca powtórzyła te słowa niczym mantrę, ostrym głosem i z przesadną władczością. Czy w tej watasze są same wadery? Ksa. Toż to takie upierdliwe...Ale co zrobić. Nic nie poradzę na tą karę boską.
- Zrozumiałem. Będę tam. - Rzuciłem słowa luźnym tonem, z lekką nutą sarkazmu. Ziewając, wyczłapałem z wody i skierowałem się do lasu, ażeby upolować coś do żarcia. Może sarnè? Albo zabłąkaną waderę? Hmm. Wyjdzie w praniu.
- Santa Marija Delorozo! - Krzyknąłem, stąpając po rozgrzanych kamieniach i odłamkach skalnyh. Co za ból! Czuję jak moje poduszki pod przednimi łapami płoną żywym ogniem! - Aucz aucz aucz! - krzyczałem, skacząc z miejsca na miejsce. Jeszcze jeden sus iiii...Hop! Jestem na zielonej trawce w cieniu lasu. Na szczęście!
Wadera jeszcze chwilę obserwowała mnie z uśmiechem po czym odeszła powoli, nie robiąc sobie nic z piekarnika panującego wokół.
Zupełnie jakby Dovakhin krzyknął "Yor Toor Shul" i rozpętał Inferno na ziemi.
- Ksa. Że też są takie upały. Kto to wymyślił?! - Narzekania ciąg dalszy. I na tego typu słowach zeszła mi droga do Alfy, która leżała sobie w swojej chłodnej jaskini.

***

- I to wszystko? Tyle? Żadnego rytuału Przejścia, Inicjacji ani oddawania wilka jako ofiary? Nic? - Pytałem raz po raz roześmianą waderę. Ona na takie głupoty tylk się uśmiechnęła i łagodnie odpowiedziała.
- Nie, żadnego rytuału, zupełnie nic. Wybrałeś profesję tropiciela, więc po co jeszcze to przeciągać? - Łagodny głos, szczery uśmiech. Nie dziwię się że to Alfa. Ale jednak wadera. Nie lubię wader.
- Czyli rozumiem że jestem zwykłym członkiem watahy, na profesji Tropiciela, i muszę uczestniczyć co najmniej w co drugim polowaniu? - Ashita, czyli Alfa, kiwnęła głową na tak. Waw, takie to proste.
- Tak Vins. Nic więcej. Dziękuję że przyszedłeś. - zostałem odprowadzony do wylotu jaskini, skąd udałem się do lasu ma małe co nieco. Rzuciłem jeszcze szybkie "żegnaj" i pognałem ścieżką przez las, nie zwracając uwagi na nic. I to ten brak uwagi sprawił, że prawie wpadłem na pewnego basiora. Albo to on wpadłby na mnie. W każdym razie, zatrzymaliśmy się mniej niż metr od siebie, podnosząc głowy i patrząc w swoje ślepia.
- Uważaj jak łazisz. - Warknąłem. Humor i nastrój to jedno, ale charakter to drugie. Chamski będę zawsze i tego nic ni nikt nie zmieni.
- Ta, sorry. - Wymamrotał basior. Śnieżnobiały (chociaż już dawno się chyba nie mył, bo nie takie śnieżno) przyjrzał się mi, gapiąc się w moje ślepia. Coś w nich zobaczył? Zakochał się czy jak?
- Jak masz na imię? - Zapytał pewnie. Tak znikąd. Sprawia to wrażenie że chce mnie poznać. Ale napiął mięśnie, wysunął lekko pazury i opuścił ogon troszkę. Szykuje się. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
- Sierotka Marysia. - Oburknąłem. Jest większy i wygłada na to że raczej silniejszy niż ja. Moja szansa to tylko moja szybkość. - Odsuniesz się po dobroci czy załatwimy to w staromodny sposób? - Zadając pytanie wysunąłem pazury, obnażyłem kły i zjeżyłem sierść. Jak nie pójdzie łatwo, to wywalczę sobie drogę.

< Toshiro? >

sobota, 23 lipca 2016

Od Toshiro do Vindict'a

Zacznę może od tego, że tego dnia, nawet nie zamierzałem oddalać się od bezpiecznej strefy, w której nie groziła mi utrata zbyt wielu punktów życia - czyli swojej przyjemnej, chłodnej jaskini. Szkopuł tkwił jednak w tym, iż wszelkie niezbędne do przetrwania tego dnia produkty pozostały w polu rażenia promieni słonecznych, gotowych spalić takiego spragnionego wilka na popiół, jeśli tylko wyściubi nos z cienia.
Przekonały mnie dopiero odgłosy burczenia z mojego brzucha, głośno przypominając mi o konieczności napełnienia pustego żołądka czymś pożywnym, natomiast wyschnięty na wiór język wręcz błagał o kilka kropel zimnej, świeżej wody.
Nie mogąc dłużej pozostać obojętny na tego rodzaju prośby, podniosłem swoje cztery litery, powoli ruszając w stronę wyjścia, ostrożnie klucząc i odwlekając nieunikniony moment wystawienia się na upał. Rzeczywistość przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Ledwo musnąłem wyschnięte źdźbło trawy łapą, już miałem ochotę wrócić w tempie ekspresowym w najodleglejszy kąt groty. Mimo to, prędko wyszukałem jak najbardziej zacienioną ścieżkę, niemal całkowicie porośniętą chaszczami. Dopiero tam mogłem normalnie kontynuować spacer, choć nadal miałem ochotę wrócić do siebie. Rozbieganym wzrokiem, lustrowałem dokładnie każdy centymetr terenu, szukając choć śladu życiodajnej wody. Z pożywieniem nie było problemu, zaledwie po kilku minutach spaceru udało mi się upolować jakiegoś nieostrożnego bażanta, spacerującego na obrzeżach lasu. Natomiast malutkie jeziorko znalazłem dopiero w godzinę później, mimo że wody było tam zaledwie kilka drobnych łyczków. Z myślą, iż lepsze to, niż nic, wypiłem rozgrzaną od promieni słonecznych ciecz, odetchnąwszy ze swoistą ulgą równą radości znalezienia Eldorado.
Uniosłem łeb do góry, równocześnie rozmyślając nad prawdopodobieństwem przeżycia czegokolwiek bardziej...ekscytującego, jakiejś przygody. Od kilku dni, mój czas wypełniony był głównie rutyną, zajmowałem się głównie spaniem lub żmudnym ślęczeniem przy Księdze w poszukiwaniu jakichś użytecznych informacji. Oprócz tego, starałem się znaleźć drogę ku przeszłości. Czasem w snach widziałem jej urywki, jednak większość zapominałem w chwilę po przebudzeniu, a jeszcze większa część tworzyła skrawki zbyt mgliste, aby połączyć je w jedną logiczną całość.
Równocześnie, nachodziła mnie ochota na jakąś dłuższą wędrówkę. Klair ostatnio gdzieś wybyła na krótką misję, a ja niemiłosiernie się nudziłem, miałem więc ochotę na coś, dzięki czemu choć przez czuję poczuję zastrzyk adrenaliny. Może warto by zwiedzić jakiś teren? Albo ruszyć jeszcze dalej, na intuicję?
Pochłonięty tego rodzaju myślami, nie zauważyłem wilka w pobliżu, a zderzenia uniknąłem dosłownie w ostatniej sekundzie.
- Uważaj- warknął nieznajomy, cofając się o kilka kroków.
Wymamrotałem pod nosem kilka słów przeprosin, a po chwili spojrzałem na obcego basiora, nie kojarzyłem go zbyt. Może niedawno dołączył? Był mniej więcej mojego wzrostu, a sierść brązową, ze złotymi i pomarańczowymi akcentami, imitującymi nieco płomienie. Wyprostowałem się, patrząc mu prosto w żółte ślepia, które odwzajemniły mój wzrok, jakby przedzierając się przez moją duszę w poszukiwaniu informacji. Wziąłem głęboki wdech, próbując uporządkować myśli. Teren nie był zbyt często uczęszczany, wilki wolały go unikać, bo był gęsto zarośnięty wszelkiego rodzaju zielskiem. Właściwie, to i ja rzadko kiedy tu zaglądałem, wolałem odwiedzać inne partie lasu, chociaż lubiłem tutejszy chłód i spokój.
- Co tu robisz?- zapytałem wreszcie, chcąc zyskać choć sekundę czasu więcej.

< Vindict? >

Karo zakupuje Eliksir Zmiany!

Karo postanowiła zakupić Eliksir Zmiany za 150 ZK (na jej koncie pozostaje 83 ZK), który to pozwala na zmianą charakteru, dlatego też poniżej go zamieszczam:

Karo? Oj, to skomplikowane. Z początku można by pomyśleć, że serce wadery jest wyklute z kamienia. Rzadko kiedy na jej twarzy pokazują się jakieś emocje, nie mówiąc nawet o usmiechu, który przeważnie jest pogardliwy lub złośliwy, bardzo rzadko szczery. Sprawia wrażenie niezwykle spokojnej i wyciszonej, trudno wyprowadzić ją z równowagi. Karo nie należy do osób rozmownych, bywa wredna oraz sarkastyczna, jak i po prostu cicha. Wyczynem jest się do niej zbliżyć, traktuje wszystkich z dystansem, spostrzegawczy mogą jednak zauważyć, że jest nieśmiała. Bardzo szybko peszy się, gdy dojdzie do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego między nią a rozmówcą, a jeszcze bardziej, jeśli ktoś usłyszał by jej śpiew. Odziedziczyła po matce upór, i spotęgowała go do kwadratu. Jeśli powie nie, to nie. Koniec. Wbrew wszelkim pozorom Karo mało interesuje jej własny tyłek. Może to przez niską samoocenę, kto by ją tam wiedział, jednak Wadera zawszę stawia potrzeby innych nas własnymi. Słabszego broni kłami i pazurami, zawsze reaguje na wołania o pomoc, chociażby błache. Nigdy jednak nie przyjmuje wdzięczności, nie znosi też komolementów z przeciwnej strony, czy ofert pomocy wobec niej samej. Łatwiej mówiąc to niezależna indywidualistka chodząca własnymi starannie wydeptanymi scieżkami. Nikomu nie pozwala sobie w kasze dmuchać. Mimo to nie należy do mściwych. Według niej mszczą się tylko słabi. Jest dobra w układaniu planów na bierząco, kiedy te jednak zawiodą, działa impulsywnie. W konfrontacji jest w stanie zaryzykować własnym życiem w obronie cudzego, może i nawet obcego jej żywotu. Wcale nie szanuje sdwojego zdrowia, wręcz przeciwnie-jakoś tak lubi je narażać. Nie zna granic, stara się także nader wszystko przezwyciężać swoje lęki, chociaż różnie to bywa.
Jeśli uda Ci się zdobyć jej zaufanie, a za razem odkryć to, co skrywa się pod lodową maską jej osobowości możesz być nieźle zdziwiony. Wadera stara się robić wszystko na 101%, bardzo obawia się zawieść cudzych oczekiwań. Jest szalona, kocha się czubić oraz wygłupiać. Bardzo troszczy się o osoby, które darzy sympatią, pragnie ich dobra, jest opiekuńcza, z całych swoich sił stara się jednak to tuszować, choćby chamskimi komentarzami. Nie potrafi się gniewać, może wszystko wybaczyć niemal od razu, bywa aż nadzwyczaj wyrozumiała. Szanuje cudze poglądy, twardo jednak wierzy we własne. Może to dziwne w jej wypadku, jednak czasem miewa ochotę okazania swoich uczuć. Są to zwykle drobne gesty, takie jak chociażby uszczypnięcie zębami w uszko, czy tracenie noskiem, chociaż przytulaskiem też nie pogardzi. Oczywiście, następnie będzie udawać że nic się nie stało, należy jednak pamiętać jedno:jeśli kocha, kocha całym sercem i z pełnym oddaniem.

Od Yuko Do Renesmee

Jak mogę opisać ten dzień? Jest lato, jest gorąco... I w dodatku ogrom pracy. Pisanie raportu zajęło mi co najmniej godzinę, chociaż... Nawet nie miałam o czym tam pisać. Raz na tydzień zanoszę raporty do Ashity o tym i tamtym... Chociaż nie ma w nich absolutnie nic ciekawego, muszę to robić. Ehh, takie życie, no niestety.
Wieczór spędziłam razem z moim towarzyszem - Futei'm. Rozmawiałam z nim, jednocześnie obserwując zdumiewający zachód słońca.
~ A ty? ~ Przeniósł swój wzrok na mnie. ~ Masz kogoś na oku?
Westchnęłam.
- Prawdopodobnie zostanę starą panną. - Zaśmiałam się gorzko. - Nie potrzebuję faceta do szczęścia.
Spojrzał na mnie z niezrozumieniem. Otarłam łapą czoło, po czym położyłam się na zdeczka wysuszonej trawie. No a czego się spodziewaliście? W ciul mokrych glonów? No chyba nie. Jest lato, jest gorąco (już drugi raz w tym opowiadaniu to piszę, ale cóż... wena ma mnie gdzieś) i chyba wiadomo, że wszystko jest suche. Dlatego wolę wiosnę...
~ To ja cię zostawiam... Poruszyłem zbytnio nieprzyjemny dla ciebie temat ~ powiedział, powoli znikając w ciemnym lesie.
Super... Zostałam sama. Ale w sumie... Jest jeziorko, jest zabawa! Tylko, ze siedzieć tak samemu to trochę nudno... No cóż... Takie życie, niestety. Life is brutal, my friend.
I tak sobie siedziałam/spałam (sama nawet nie wiem co robiłam, byłam w stanie "wstawienia", chociaż nic nie piłam), aż tu nagle. Tup, tup, tup, tup... Plusk!
Podnoszę łeb, i rozglądam się po otoczeniu. Przy tafli jeziora stała dobrze mi znana wadera. Jako, że często chodzę do Victor'a... Znaczy głównie do niego, z moimi licznymi ranami na łapach, brzuchu i pysku (nigdy nie uważam), regularnie ją spotykam. Nasze rozmowy są zazwyczaj bezpłodne i kończą się od razu, po zakończeniu opatrywania ran.
W pewnym momencie źle stanęłam, przez co wystraszyłam.
- K-kto to? - spytała z lekką chrypa.
- Śmierć - powiedziałam męskim głosem. Nie wiem czemu uwielbiam straszyć innych. Czy to młodzi, czy starzy - wszystkich straszę, gdy tylko mam okazję.

< Reneu? Nie mam pomysłu. Sry, że cię z tym zostawiam :/ >

Od Steva cd Ashity

Sala tronowa była ogromna. W porównaniu z nią, byliśmy jedynie małymi, białymi mróweczkami, które oszołomione rozglądały się na boki. Zachwytu nie dało się ukrywać. Mój wzrok skakał to z jednej ściany to na drugą, dogłębnie oglądając wszystko co na nich się znajduje. A było no oglądać...
Sala miała kształt podłużnego prostokąta, z sufitem tak wysokim że mógłby imitować niebo. Co nawet nieźle mu wychodziło.
Idealnym kontrastem dla złota i czerwieni - na dole - były granat i biel pod naszymi głowami. Cały sufit zamalowano na kolor kosmosu, gdzieniegdzie dodając malutkie punkciki imitujące gwiazdy. Ale to nie były zwykle gwiazdy jakie widziałem z ziemi. Nie tworzyły one prostych, dwuwymiarowych figur, ale całe przestrzenne mgławice. Zdarzały się obłoki błękitu, różu lub pomarańczu,ale nie zagłuszały one tego dominującego koloru - czerni.
Fresk był tak realistyczny, że miałem lekkie wątpliwości czy aby na pewno to tylko malunek. Ale kogo by teraz zdziwił kolejny portal na suficie?
Cały kosmos podtrzymywały dwa rzędy kolumn z białego marmuru, ustawionych pod lewą i prawą ścianą. Żeby chociażby dosięgnąć sufitu, musiały być wysokie, grube i mocne, co - powiedzmy sobie w prost - udawało im się z łatwością. My ledwo co sięgaliśmy do kwadratowego podestu na którym były osadzone kamienne słupy.
Oczywiście i tutaj nie oszczędzano, jeśli chodzi o zdobienia. Na kolumnach wyrzeźbiono mnóstwo płaskorzeźb przedstawiających jednego i tego samego boga słońca, tyle że w innych -ale tak samo walecznych- pozycjach.
Reszta komnaty była ozdobiona złotem i czerwonym kamieniem.
Po bordowych kafelkach w kształcie plastra miodu szliśmy i tak już dosyć powoli, oglądając wszystkie mozaiki na ścianach.
Pazury uderzały głucho o chłodną posadzkę, a zgrzyty niosło się echem po całej sali. Były to jedyne odgłosy w tej części komnaty - a poza tym cisza i pustka. Ogromna pustka.
Zajęło nam dobrą chwilę, zanim doszliśmy do przeciwległej ściany sali tronowej. I jak się można było spodziewać - na drugim końcu zostaliśmy tron. Ale nie byle jaki.
Gigantyczna, złota budowla zasłaniała prawie całą powierzchnię tylnej ściany, pozostawiając miejsce jedynie na swoją majestatyczność. Na oparciach i nagłówku paliły się pochodnie, które - chociaż i tak maluteńkie w porównaniu z resztą tronu - były naszej wysokości, no może trochę w wyższe.
Ale zauważyłem jeden malutki szczegół - tron był pusty.
Płomykowi również to nie umknęło. Stanął pomiędzy nami, uniósł ogniste ręce w stronę tronu i uklęknął na jedno kolano.
Wystarczyło tylko jedno, gardłowe słowo - Musuko - a tron zapłonął żywym ogniem.
Odskoczyłem pół kroku w tył, zaskoczony tak gwałtownym samozapłonem. Widać było od razu że to nie był zwykły ogień. To bóg ognia, we własnej osobie. Ogień skwierczał i wrzał, tworząc obłok gorącego powietrza wokół siebie. Powietrze zaczęło się unosić i falować, naginając jednocześnie obraz za sobą. Wyglądało to jakby ogień zaczął zmieniać kształt, ale oboje wiedzieliśmy że to prawda, a nie jakieś halucynacje.
Ogromny słup płomieni zaczął się formować. Języki zaczęły wić się na boki i w dół, powoli zamieniając cały promień w wir ognia, który kręcił się z całkiem niezłą prędkością.
Nagle przestał,
wybuchł,
a na jego miejsce pojawiło się gotowe ciało dla Musuko.
Gigantyczny, ognisty wilk stworzony z dosłownie samych płomieni. Nie miał futra, kości ,ani organów. Jedynie ogień. Dużo ognia.
- Czyli jednak przyszliście!- Zaśmiał się bóg. - A już myślałem że stchórzycie...
Ułożył się wygodnie na swoim tronie i zaczął dłubać pazurem w zębach.
- O panie...- ukłonił się płomień najniżej jak umiał. - Przyprowadziłem tu parę tych słabych istot, o których mówiłeś. Tylko oni, jak zauważyłem, postanowili zapobiec twojemu cudownemu dziełu.
Musuko spojrzał na nas spode łba.
- ...zapobiec, hm?- Mruknął i podniósł się z tronu.- A niby to dlaczego tak wam ma tym zależy?
Nachylił się nad naszą dwójką i wlepił w nas swój ognisty wzrok. Byliśmy wielkości jego gałek ocznych, co nie dodawało na zbytnio odwagi.
- Chcemy uratować nasz świat, panie. - Odpowiedziała, jakby zdawała raport generałowi, jednak zachowała - charakterystyczny dla siebie - spokój w głosie. Ton Alfy idealnej maskował strach.
Bóg spojrzał to na nią, to na mnie, a potem usiadł z powrotem na tronie.
- Czyli jednak macie powód. To dobrze...- Na jego pyszczku pojawił się tajemniczy uśmiech. - ...nie poddacie się chociaż przy pierwszej lepszej okazji.
- Ale...-przerwałem mu.- po co ci nasze powody? Z tego co wiem, jesteś na nas wściekły i to dlatego spalisz świat.
- Może i jestem...- zaśmiał się pod nosem .- Ale jestem bardzo miłosiernym bogiem. Powinniście dziękować losowi, że trafiliście akurat na mnie.- Westchnął z uśmiechem.- Wybaczę wam, o ile zrobicie coś dla mnie. Taki mały, dobry uczynek za okropny ból jaki mi sprawiliście...
Bardziej sztucznego i uroczystego tonu nie mógł wybrać. Coś knuł, ale najwyraźniej zostawił to dla siebie.
Bóg aż przesadnie starał się być tajemniczy, pewnie dla tego, żebyśmy się go najzwyczajniej w świecie bali. Chciał być poważny i władczy tak jak jego ojciec, ale nieudolnie kopiował jego charakter. Jego słowa były przesiąknięte wredotą i dumą z samego siebie. Jeśli chciałby kiedykolwiek zastąpić Lykosa, musiałby się jeszcze wiele nauczyć.
- Skoro tak...- Westchnęła Ashita. - Więc co mamy dla ciebie zrobić?
- Zadałaś bardzo dobre pytanie, moja droga...
Powiedział i stanął na złotym schodku. Było ich około pięciu, a z każdym kolejnym, Musuko zmniejszał swoją wielkość o połowę. Gdy stanął na podłodze, płomienie rozmyły się w nicości, a po ogromnym ciele nie było już ani śladu.
Przed nami stał wilk z krwi i kości, dokładnie taki, jakiego zapamiętałem z wizerunków świątynnych.
Bóg słońca był naszego wzrostu, jednak pozwolił sobie dodać kilka centymetrów, żeby dalej pozostawać tym większym. Tworząc nowe ciało nie zapomniał też o umięśnionym ciele i oczywiście naturalnej urodzie. Każdy bóg chciałby pokazać się z jak najlepszej strony.
Musuko zrobił parę dumnych kroków w naszym kierunku. Stanął pomiędzy nami jak zwyczajny wilk, jednak do normalności było mu daleko. Takie ideały nie chodzą po ziemi. Wyglądał jak żywcem wyciągnięty ze snu. Był wprost bajkowy. Mistyczny. Kusiło mnie nawet, żeby dotknąć boga i sprawdzić czy aby na pewno istnieje.
Przysiadł na posadzce i łypnął na nas wymownie. Chyba coś od nas chciał, a z opryskliwej reakcji płomyka dało się wywnioskować, że chodzi o ukłon.
Spojrzałem niepewnie na Ashitę. Ona skinęła delikatnie głową w moim kierunku i jako pierwsza ukłoniła się. Poszedłem w jej ślady.
Był to dość niski i poniżający gest z naszej strony, ale najwyraźniej spodobał się Musuko. Na jego pysku pojawił się triumfalny uśmieszek.
Bóg podszedł do nas i mruknął Ash przy uchu:
- Powstańcie.
Ale zapomniał jeszcze ukryć tego, że ukradkiem rozkoszował się jej zapachem.
(Ash? Wyjątkowo długi pościk w rekompensacie za to, że musiałaś tyle czekać :] )

Od Klairney C.D Toshiro

Wielki wulkan tryskał co jakiś czas lawą i odłamkami skał. Staliśmy u jego stóp. Rozejrzałam się po swoich towarzyszach. Fee z dumną miną stoi przy swoim smoku i obmyśla jak wejść na szczyt. Toshiro zaś jakoś pobladł. Podeszłam do niego i liznęłam go w policzek.
- Wszystko dobrze? -spytałam.
- T-tak pewnie, ale myślę, że nie powinnaś tam wchodzić. -odparł ze skrzywioną miną.
- Dlaczego? Jesteśmy z Fee, ona zawsze uważała na moje bezpieczeństwo. -uśmiechnęłam się.
- A jak jednak coś ci się stanie?
- Brzmisz tak jakbyś nie ufał Fee. -zmarszczyłam czoło.
- No bo ona pojawia się tak nagle, mówi, że jest twoją siostrą i te smoki... -powiedział drżącym głosem.
- Czyli jej nie ufasz? -westchnęłam.
- Nie o to...
- Co, mam zrobić, żebyś uwierzył na słowo?-uniosłam brew.
-Może... Zostaniesz tu na dole? -rzucił
- I tak mi nie uwierzysz. -skomentowałam spuszczając głowę.
- Ale chociaż będziesz bezpieczna.
- Jak wejdziesz tam ze mną to też będę bezpieczna, wiesz? -puściłam oczko Fee, na znak, że zaraz go przekonam.
- Ale...
- Ale to są dwie. Taka okazja jest JEDNA. Proszę, Tosiek, kochasz mnie? - broń ostateczna.
- Kocham i dobrze o tym wiesz. -westchnął.
- I wiem też, że mi nie odmówisz. -uśmiechnęłam się triumfalnie.
Podeszłam do Fee, a ta szepnęła mi do ucha.
- Czyżby 'Broń ostateczna'?
- A jakże. -zachichotałam.
Fee szła przodem, ja za nią, a Tosh kilka centymetrów ode mnie jednocześnie uważając na Fee. Tchórz. Hehe.
Czy to źle, że myślę o Tosh'u 'Tchórz'? W sumie nie skoro on uważa mnie za [ekhem, ekhem] sierotkę Marysię.
Ile to razy powtarzałam 'Obronię się sama! '? Mnóstwo? Tak. Mnóstwo. Ciekawe co on sobie o mnie myśli... Jakie ma o mnie zdanie? Tajemnica zostanie tajemnicą.
Wbijając pazury w skałę wulkanową chciałam się utrzymać. Chciałam. Stanęłam łapką na nie stabilnej płycie i osunęłam się. Zjechałam w dół zadrapując się i obijając. Wprost na Tośka. Będzie wykład.
---Na dole---
- Widzisz Klaruś, czasem warto zrezygnować. -Tosh opatrywał mi łapę.
- Zejdź z niej. Jej życie -jej wybory. Niepotrzebnie się wcinasz. -rzuciła Fee.
- Mogła sobie uszkodzić mózg, a ty mówisz, że niepotrzebnie się martwię?! -krzyknął.
Smoki zareagowały na to jak na atak na ich właściciela. Fee odeszła je uspokoić.
- Nie boli cię głowa? -spytał troskliwie Tosh.
- Nie, ale jakbym uszkodziła sobie mózg i prawdopodobnie poważnie zachorowała, to czy byś odszedł? -spojrzałam mu w oczy szukając odpowiedzi. - Co w ogóle o mnie myślisz? Pewnie, że jestem nie rozważna i nie myśląca skoro zmuszam cie do polubienia Fee.-ostatnie słowa szepnęłam zaczynając cicho łkać. - Przepraszam. To głupie.
Odwróciłam głowę.

<Tosh? Ach ta Klair... Czekam; 3 >

piątek, 22 lipca 2016

Etap III Eventu!

Hej, hej, pozdrawiam wszystkich, z tej strony Ashi! Zapewne większość z Was domyśliła się już po tytule, z jaką to sprawą zawracam Wam główki - owszem, chodzi o trzeci, ostatni etap naszego kochanego Eventu z okazji rocznicy watahy! Podobnie, jak przy ostatnim tego rodzaju wydarzeniu, i tutaj tenże etap dotyczyć będzie przeszłości naszej watahy. Bez zbędnych ceregieli, zaczynam tłumaczyć. Mianowicie, chodzi mi o opis walki Ramzy z Ferlunem, jak ktoś zaglądał do Kronik, to wie, o co chodzi. Tradycyjnie, najlepsza praca ma szansę trafić do Kronik, stając się tym samym oficjalną wersją przebiegu bitwy (oczywiście, o ile jej autor wyrazi zgodę). Możecie wzbogacić Waszą pracę o różne szczegóły, takie jak np. opis pomocy Gwiazd, rolę patronów i Letusa w całej tej wojnie (a może i ich brak udziału?- to już zależy od Was). Ponadto, nie wnikam, jak bardzo rozciągnięta w czasie będzie Wasza historia, to już zależy od Was, tak więc życzę weny! Termin składania prac jest do 30 lipca (włącznie), w razie konieczności, możliwym będzie przedłużenie go o dzień lub dwa. A teraz czas na punkty dodatkowe!
- przekroczenie 110 linijek tekstu: + 2 punkty
- dodanie jednej pracy graficznej, obrazującej wybrany moment z przebiegu bitwy: +3/4 punkty (zależne od estetyki i poziomu trudu, włożonego w grafikę)
- opis (może być dość wstępny, a nawet bardzo rozbudowany- możliwym jest wpłynięcie tutaj na późniejsze losy watahy) tajemniczego przedmiotu, który Ramza upuściła do Źródeł Shinzen/ Podziemnego Labiryntu: +1 punkt
Pozdrawiam i życzę mnóstwo weny,
Ashi.

Rozstrzygnięcie II etpau Eventu!

Witam Was serdecznie kolejny już raz, wilczki kochane! Jak tam wakacje mijają? Większość zapewne już wie, iż niedawno nasza wataha obchodziła rocznicę swojego istnienia, a z tej okazji zorganizowany został też Event, którego to drugi etap właśnie dobiegł końca. Prace przesłały mi trzy osóbki, więc liczę na lepszą frekwencję w następnym, wtedy już ostatnim etapie! Tym razem, trzecie miejsce zajęła Raksza, otrzymuje więc 9 punktów. Na drugim uplasowała się Renesmee, zdobywając dokładnie 10 punktów. Pierwsze miejsce otrzymuje Toshiro z liczbą punktów równą 15 (wszystko zostało policzone od razu z punktami dodatkowymi).
Po zsumowaniu wszystkiego, ranking przedstawia się następująco:
1 miejsce: Toshiro- 26 punktów
2 miejsce: Vincent ex aequo z Renesmee- 15 punktów
3 miejsce: Annabell ex aequo z Riki: 10 punktów
4 miejsce: Raksza ex aequo z Victorem: 9 punktów
Niedługo pojawią się informacje odnośnie trzeciego etapu, tak więc życzę wszystkim weny i powodzenia!
Ashita

Od Toshiro- „Grzech niewinnych”- opowiadanie eventowe- etap II



Pochmurne dni zdecydowanie były na swój sposób gorsze, jak i lepsze od tych całych upałów. Nie widać było słońca, wszyscy byli jacyś tacy przymuleni i spali w jaskiniach, zamiast korzystać z okazji, że wyjście na zewnątrz nie groziło natychmiastowym przemieniłem się w szaszłyk.
Moje kroki odbijały się miękko od ziemi, a ja bezszelestnie poruszałem się między pniami drzew, pozostawiając za sobą plamy krwi, zabarwiające szkarłatem zarówno szmaragdowe trawy, skryte w chłodzie lasu, jak i te wysuszone, twarde źdźbła. Dzisiejszego dnia musiałem wyjątkowo długo gonić zdobycz, ale zdecydowanie mój wysiłek się opłacił: soczyste mięso łani mogło wystarczyć mi nawet na cały dzień szaleńczego biegu, a trzeba wiedzieć, żem jest ogromny łasuch. Raźno przemierzałem nieznane mi dotąd ścieżki, zdeterminowany, by odkryć jakieś nowe, równie interesujące miejsce, jak ja (nie, nie chodzi mi o wytwórnię flaków z olejem). Ptaki radośnie świergotały w gałęziach drzew, latając jak opętane w poszukiwaniu pokarmu. Co jakiś czas słyszałem jakieś szelesty i trzaski gałęzi, ale nie zwracałem na nie większej uwagi, podejrzewając, że są to zapewne jakieś opieszałe lisy oraz sarny.
W pewnym momencie, moją uwagę przykuła ścieżka. Słabo wydeptana, najwyraźniej rzadko używana, pokrywały ją liczne chaszcze, ale w chybotliwym blasku słońca, którego co mocniejsze promienie prześwitywały przez korony drzew Stardust Forest, mogłem ją dostrzec. Na podjęcie decyzji, nie potrzebowałem zbyt wiele czasu. Prędkim krokiem ruszyłem, co chwilę nadeptując na suche gałęzie, wywołując trzaski, które zapewne słyszała cała okolica. Gdybym tak polował, nie wróżyłbym sobie zbyt długiego życia. Albo jeszcze lepiej: gdybym był na początku łańcucha pokarmowego, zapewne już dawno siedziałbym w cieplutkim, wygodnym żołądku jakiegoś drapieżnika, powoli rozkładany na cząsteczki przez soki trawienne…
Mimowolnie się wzdrygnąłem, wyobrażając sobie, co przechodzą, na przykład, takie zające. Pyszne, delikatne zające o cholernie szybkich nóżkach. Rarytas.
Chaszcze z każdą chwilą stawały się coraz gęstsze, ledwo widziałem trasę na metr przed sobą. Kląłem na cały świat, na Midori’ego i ogółem całą florę, że wyhodowali aż takie przeszkody. Cichy głos Shiro podpowiadał mi jednak, że im trudniejsze zdanie, tym słodsza nagroda na końcu. Kto wie? Może raptem za kilka kroków, wyjdę na polankę pełną samo-łowiącej się, pysznej zwierzyny?
Nagle zasłyszałem coś dziwnego. Jakby szum Mizu no Yume, ale zwielokrotniony, przypominający nieco morze. Nie, gdzie tam, co by ono tutaj robiło? Z drugiej strony, nigdy nie poświęcałem większej uwagi na rozmyślanie o ujściu tejże jakże sympatycznej rzeczułki.
W tej samej chwili, przedarłem się przez ostatnią warstwę chaszczy. Krzaki groźnie zaszeleściły, ale poddały się mojej woli, niechętnie wypuszczając ze swoich objęć kolejną potencjalną ofiarę. Obiecałem sobie, że potem znajdę jakąś inną drogę z powrotem do watahy.
I właśnie wtedy zwróciłem większą uwagę na roztaczający się przede mną teren. Plaża. Prawdziwa plaża z  równie prawdziwym morzem! Złoty piasek połyskiwał w rzadkich, delikatnych promieniach słońca, mimo że zbierało się na deszcz. Drzewa szumiały w rytm uderzania fal o brzeg i wysokie skały. W oddali, mewy głośno skrzeczały, wyszukując w głębi ryby, mające służyć im za pożywienie. Ciężkie, kamienne chmury, uniesione dumnie nad morzem, zdawały się być jego odbiciem. Spokojna tafla przybrała ni to błękitny, ni to szary kolor, tylko biała piana na plaży przybrała inny odcień. Wyglądała niemal jak rasowe rumaki urządzające sobie wyścig.
Niepewnie postawiłem łapę na suchym kawałku piasku, zachęcany entuzjastycznymi okrzykami Shiro.
~ Dajesz, Toshiro! Jak ja dawno nie byłam nad morzem! Pięknie tu prawda? Popływamy?
- Ładnie tu, ładnie- potaknąłem, przeciągając się. Ruszyłem ku mokremu pasowi, idąc wzdłuż niemu, pozwalając, aby zimna woda obmywała moje łapy. Raz czy dwa, większa fala obryzgała całego mnie, pozostawiając za sobą przemoczonego, przypominającego niedokładnie oskubanego indyka mnie i posmak soli.
~ W sumie, możesz odpuścić sobie pływanie. Zadanie zaliczone!
- Twoje niedoczekanie- mruknąłem.
Prędko pobiegłem na głębsze morze, rozchlapując wokół siebie drobne krople. Zacząłem pływać w stylu popularnie zwanym „pieskiem”. No co, w końcu należę do rodziny psowatych, prawda?
Szybko jednak porzuciłem tą przyjemność, nie zwracając uwagi na protesty Shiro i Aquarias.
Prędko otrzepałem sierść, drżąc na chłodnym powietrzu, kiedy bryza wiała na moje nieszczęsne futro. Oj, jak mi by się teraz marzyło ciepłe ognisko. Z króliczkiem na rożnie. Albo i dwoma, trzema…
Kiedy tak poddawałem się radosnym marzeniom, moją uwagę przykuła drobna, wilcza postać, spacerująca dookoła jaskini. Zaintrygowany, ruszyłem w jej stronę, odkrywając coraz więcej szczegółów. Po pierwsze, był to szczeniak. Po drugie, prześwitywał, co w sumie mogło mieć dwie przyczyny, a w każdym wina leżała po innej stronie. Ja mogłem mieć halucynacje, a równie dobrze mógł to być duch. Wzdrygnąłem się, ale nie zwolniłem kroku. Postać nie reagowała, nadal dreptają dookoła jaskini.
~ To wędrująca dusza~ poinstruowała mnie usłużnie Shiro. ~ Błąka się pomiędzy światami. Zapewne ma jakąś misję…albo to jej pokuta.
„Co takiego mógł zrobić niewinny szczeniak?”- zapytałem samego siebie. Mały zareagował w końcu na moją obecność. Smutnym wzrokiem spojrzał w moją stronę, a ja miałem wrażenie, że jego ślepia widziały więcej, niż oczy niejednego mędrca. Wyzierał się z nich taki bezdenny żal, jakby już dawno stracił radość życia, jakby wiedział, że już nigdy nie spotka go nic dobrego.
- Witaj- powiedział cicho głębokim głosem, kompletnie nie pasującym do jego domniemanego wieku i postury.- Ktoś ty, że cię tu przywiało?
- Eee…- zacząłem asertywnie. No w końcu ja co dzień piję herbatkę z duchami, prawda?- Toshiro. Znaczy, tak w trzech czwartych, bo gdzieś tam jest też Shiro, ale ciało jest moje, więc…
~ Trzech czwartych?! Jestem połową! ~ zaprotestowała żywo. Szczeniak, nagle zainteresowany, spojrzał w moją stronę.
- Witaj, wygnany Stróżu. A więc znalazłaś dom. To dobrze, tak…Dobrze. Dom, miła rzecz, a jeszcze lepsza go posiadać. Tak…
Przez moment zdawało mi się, że prowadzą konserwację, której nie byłem świadkiem. Cokolwiek by to nie było, duch po kilku sekundach westchnął ciężko. Delikatna mżawka, zaczęła zraszać teren. Ciało istoty, pod wpływem kropel, zaczęło lekko migotać, jednak nie znikło. Deszcz przenikał przez niego…no, jak to przez ducha. Jakby w ogóle go tam nie było.
- Stróż usilnie namawia mnie, abym opowiedział ci pewną historię, basiorze Toshiro. Masz bardzo dociekliwego Anioła, pilnuj się go, bo może ci pomóc w wielu sprawach.
- Oczywiście- odparłem, choć właściwie najbardziej zainteresowała mnie pierwsza część wypowiedzi ducha. Uwielbiałem stare historie.- Chętnie posłucham.
Szczeniakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Opuścił wzrok ,a mi zdawało się, że niebo jeszcze bardziej przyciemniało. Gdzieś w oddali błysnął piorun, a zaraz potem rozległ się huk gromu. Mimo to, niezrażona dusza rozpoczęła swą opowieść:
-Działo się to przed wiekami, na długo przed narodzinami rodziców członków Watahy Porannych Gwiazd, kiedy to wielkimi krokami zbliżało się widmo drugiej wojny z Waru. Nikt nie mógł być pewnym jutra – bo w końcu, jak można mieć nadzieję na coś, co w każdej chwili może zostać zniszczone? Rodziny szukały bezpiecznych schronień dla swoich pociech na zbliżające się, trudne czasy. Zwierzynę coraz ciężej było wytropić, żywiciele nieraz musieli opuszczać swoich bliskich na wiele dni, zanim znajdowali chociaż ślad niezbyt licznych stad, pędzących w popłochu przed siebie w poszukiwaniu choć skrawka zieleni. Cały świat powoli przejmował chaos, burzowe chmury gromadziły się, przysłaniając niebo niczym śnieg ukrywający pod swą powłoką ziemię, która to nie umiała wyżywić zamieszkujących ją stworzeń. Nastały czasy głodu, czasy chorób, które zarazem są datowane na okres, w którym najprężniej rozwijała się magia…
Głos ducha odpłynął gdzieś daleko. Zdawało mi się, że to, co opisywał, wydarzyło się zaledwie wczoraj, ból w jego głosie był tak świeży, tęsknota i żal dosłownie wybrzmiewały się na całym zapisie jego mowy.
- W tym też czasie narodziłem się ja. Matka i ojciec byli dobrzy. Bardzo dobrzy, przynajmniej tacy byli dla mnie. Całym swoim jestestwem przypominali mi dzielnych, wspaniałych bohaterów. Teraz widzę, jak ciężko musieli pracować, aby wyżywić nas wszystkich, pięcioro szczeniąt. Pamiętam, że mama bardzo płakała, kiedy jedna z moich sióstr zaginęła, a po kilku dniach morze wyrzuciło jej ciało. Od tego czasu, nie pozwalała nam zbliżać się do wody. Taty często nie było, bo polował, a kiedy wracał do domu, od razu wybywał na poszukiwanie pióra. Wszyscy mówili, że to zadanie z góry skazane na porażkę, ale on zdecydował się je znaleźć, co zresztą uczynił, dokładnie w rok po tym, jak zamieszkaliśmy w Litore Somina. Ta piękna kraina kryje w sobie więcej bólu, niż niejedno miejsce pokroju Lasu Śmierci.
Słuchałem opowieści ducha, co jakiś czas przytakując. Wyglądał jak szczeniak. Tylko ta melancholia, żałobny, odległy ton, pasujący raczej do opowieści staruszka, który przeżył wiele lat okupionych bólem. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, co musiał znosić przez tysiące lat błądzenia tutaj, skazany na samotne rozmyślania i tęsknotę za rodziną. Niemal widziałem jego matkę i ojca, słyszałem ich głosy, odgłosy łap bawiącego się rodzeństwa. Pustka, pobrzmiewająca gdzieś głęboko w historii ducha, opisywała to wszystko, mimo że nie poświęcił nawet chwili na dokładnym przybliżeniu mi zarysu sylwetki jego bliskich. To się po prostu czuło. Czuło się te wszystkie uczucia, mimo że niemożliwym było ich pełne zrozumienie.
- Pamiętam, że tego dnia graliśmy w berka i podeszliśmy za blisko morza. Wiedzieliśmy, że mama byłaby zła, więc szybko wróciliśmy do domu. Tego dnia tata nic nie upolował, zostaliśmy bez kolacji, ale nikt nie narzekał, bo rodzice i tak nie jedli dłużej od nas.
W nocy, kiedy już twardo spaliśmy, obudził mnie brat, wystraszony jak nie wiem. Zwykle to on namawiał nas na wszystkie szczeniackie akcje, miał w sobie buntowniczą żyłkę. Ale wtedy był wyraźnie poruszony, prosił mnie, żebym szybko wstał, bo musi mi coś ważnego pokazać. Myślałem, że pewnie złapał jakąś ośmiornicę albo i jakiś wielki skarb? W każdym razie, zaprowadził mnie do skrytki, gdzie ojciec trzymał pióro. Brat utrzymywał, że słyszał śpiew. Kobiecy śpiew, wydobywający się z pióra… Śpiew, melodię, która kazała mu otworzyć skrytkę i wyjąć pióro, przyciskając je do serca, bo potrzebuje ciepła…
Duch załkał. Wyglądał, jakby sam potrzebował, aby go ktoś przytulił. Teraz dopiero zwróciłem uwagę, że wydawał się być taki…zimny, jakby promienie słoneczne dosłownie zamrażały się w jego wnętrzu. Gdybym miał to czegoś porównać…przypominał duszę płatka śniegu. Delikatnego, chłodnego, który pragnie ciepła, ale zarazem wie, że nawet jego odrobina spowoduje jego koniec.
- Po chwili i ja usłyszałem śpiew. Brzmiał jak wiatr z norweskich krain, ale zarazem tak delikatny, jak trzepot łabędzich skrzydeł, które chcą unieść właściciela ku górze, mimo że ich kończyny ugrzęzły w lodzie. Zimnym lodzie, który powoli opatula sobą całe ciało łabędzia. Jakby tylko śpiew mógł być rozgrzaniem w te chłodne noce, kiedy nikt nie przychodzi z pomocą. Nie zwracałem uwagi na słowa, teraz pamiętam tylko strzępki. Ale one wystarczą, bym ułożył sobie, co śpiewało. Mówiło o swojej historii, o tęsknocie za domem. Wtedy tego nie zrozumiałem, dopiero po latach błąkania się tutaj, dotarło do mnie, o czym była mowa.
Smutny uśmiech na sekundę rozjaśnił jego twarz. Przez moment jego sierść nabrała delikatnie jaśniejszych barw. Ale to zaraz minęło, a temperatura powietrza dosłownie obniżyła się o kilka stopni Celsjusza. Kolory futra szczeniaka przygasły, jakby krótki uśmiech wyssał z niego mnóstwo energii. Mimo to, kontynuował historię:
- Wyjąłem pióro. Ojciec wiedział, że nikt nas tu nie znajdzie, a własnym członkom rodziny błędnie zaufał- mówił duch, a żal pobrzmiewający w jego głosie sprawiał, że miałem ochotę płakać rzewnymi łzami.- Przyłożyłem je do serca, by nieco się ogrzało, co zresztą uczyniło. Zjaśniało taką srebrną, piękną poświatą, nie przerywając śpiewu. Ale był on tak głośny, że dziwiłem się, czemu nikt nie zareagował. Stałem jak sparaliżowany, niezdolny do wykonania jednego kroku. Pióro powoli wysysało ze mnie życie, uczucia, pamięć nie czułem praktycznie nic. Ale słuchałem nadal tego śpiewu, bo był jedynym źródłem ciepła, jakie mogłem sobie przypomnieć. Nie pamiętałem głosu ojca i opiekuńczych łap matki. Moje wspomnienia powoli zapadały się w czarną, bezdenną dziurę, jaźń traciła ostrość, jak niedokładna fotografia, która może przedstawiać każdą istotę na świecie, a zarazem żadną. Powoli stawałem się jednością z piórem, jego dusza stopiła się moim wnętrzu, a ja w jej.
Duch spochmurniał, Temperatura powietrza spadła jeszcze bardziej i nawet pomimo ciepłego poranka, poczułem chłód w kościach, przypominający uczucie, jakie towarzyszy spotkaniu z pierwszymi przymrozkami.
- Nie wiem, co wtedy się działo- mówił, grzebiąc łapą w sypkim piasku. Drobinki zamieniały się w mikroskopijne kostki lodu pod wpływem jego dotyku, a ich srebrna poświata nadawała złotego połysku pozostałym ziarnkom.-  Czułem tylko pustkę, ta istota przejmowała nade mną kontrolę. Pamiętam tylko złość. Tak… Byłem okropnie zły, że inni odczuwają ciepło, podczas gdy ja tylko chłód. Znasz to uczucie, kiedy wszyscy dookoła się uśmiechają, a ty idziesz przez tłum, podczas gdy nikt nie widzi twoich łez?
Westchnął spazmatycznie, jakby kolejne słowa miały dla niego zbyt wielki ciężar, jakby kula lodu, dławiąca go w gardle, stawała się coraz rozleglejszą bryłą, pokrywając całe wnętrze organizmu ducha (czy dusze mogą mieć wnętrzności?).  Po chwili wznowił wywód, a każde jego słowo brzmiało niczym kolejne kulki gradu wielkości serca. Mówił cicho, ale doskonale mogłem rozróżnić każdą literkę.
- Nie pamiętam zbyt wiele. Tylko to zimno, które z każdą chwilą się pogłębiało. Szukałem ciepła, zabijając jego źródła, chciałem, aby przeszło na mnie… Ale ono wsiąkło gdzieś głęboko, zniknęło razem z ich ostatnimi oddechami. Siostry… siostry nawet się nie obudziły. Leżały, zwinięte w kłębek. Tylko mama pytała, czy wszystko u mnie w porządku, czemu wstałem w środku nocy. Myślała, że źle się czuję, że coś się stało bratu… Nie wiedziała, że on też był już zimny. Na plaży, poza jaskinią. Nie chciałem jej zabijać, ale…ale chciałem zyskać choć trochę ciepła. Więcej, niż mogłem otrzymać- spojrzał na swoje łapy z niesmakiem, jakby nadal widział na nie ślady krwi, mimo że teraz były tylko chybotliwą mgiełką w księżycowym blasku.- Tata obudził się, kiedy krzyknęła. Szybko skojarzył, że coś nie tak z piórem. Płakał. Pierwszy raz widziałem, żeby płakał. Nawet kiedy siostra zginęła, on pocieszał mamę. Czuł chłód, a mimo to… nadal był ciepły. Do momentu…
Duch zamilkł, wpatrując się gdzieś daleko w horyzont. Wyglądał jak zagubione szczenię, rozpaczliwie poszukuje domu, mimo że doskonale wie, że on jest gdzieś bardzo, bardzo daleko… Za daleko, aby możliwym był powrót do niego.
- Jestem pewien, że nie byli źli- podjąłem nieśmiałą próbę pocieszenie go, choć zdałem sobie sprawę, jak absurdalnie mogą brzmieć dla niego moje słowa.- Twój ojciec wiedział, jakie niebezpieczeństwo niesie za sobą ta misja, ale za szybko się rozluźnił, nie miej do siebie pretensji. Nikt nie oczekuje dojrzałych decyzji od szczeniaka, kto zresztą wiedział, jakie zagrożenie niesie za sobą przytulenie piórka? Chciałeś dobrze, chciałeś pomóc, prawda? To…świadczy dobrze o tobie.
- Grzechem była sama wiedza o istnieniu pióra- odparł łagodnie, choć dość cierpko.- Tata myślał… ba, większość tak sądziła… że jest w nim zaklęta dusza jakiegoś potężniejszego, ale ziemskiego stwora. Mylili się. Mylili się srodze. To było coś, czego, czego nawet nie potrafili sobie wyobrazić, pierwotna siła istot, których potęgi nikt nie zna.
Na chwilę zapadło milczenie, przerywane jedynie dźwiękiem fal rozbijających się o brzeg. Piana morska przynosiła za sobą dary wody, muszle, bursztyny, wodorosty… Oddawała to, co było w jej posiadaniu od wieków, zachowywała tylko to, co kiedyś należało do lądu. Niechętnie oddawała żywe stworzenia, które raz złapała w swoje odmęty…
- Gwiazdy- rzucił w końcu duch, a ja drgnąłem, wpatrując się w niego szeroko rozwartymi oczami.- W piórze zakotwiczone były uczucia Gwiazd, ich dusze… Na tym polegała ta prastara, pierwotna potęga, która bierze się z naszych wnętrz. Odebrano je im, bo obawiano się ich mocy. Właściwie, same ją przekazały, bo wiedziały, że inaczej może zachwiać to równowagą wszechświata. Dlatego nie są zdolne do wielkich poświęceń czy miłości. I tak brzmi absurdalnie, szczególnie dla was, prawda? Myślicie, że tylko wy, tak ulotne istoty, jesteście zdolne do jakichkolwiek uczuć.
Chciałem zaprzeczyć, ale milczałem, czując głęboko, że miał rację. Nigdy nie zastanawiałem się głębiej nad takimi sprawami, pewny, że Gwiazdy to… Gwiazdy. Potężne istoty, które tam sobie siedzą plotkują z Niebem, nic więcej.
Początkowo pomyślałem, że to było zdecydowanie nie fair, tak opierać je z uczuć, choć równocześnie przypomniałem sobie, jak czasem wpadałem w szał pod wpływem zbyt wielu negatywnych emocji. Nawet nie umiałem sobie wyobrazić, jak destrukcyjny w skutkach mógłby być gniew choćby jednej, malutkiej Gwiazdki… Może o tym wiedziały, dlatego wolały się poświęcić, kosztem życia i szczęścia innych stworzeń?
- Co się stało z piórem?- zapytałem zamiast tego.
Wargi ducha ułożyły się w coś na kształt cienia uśmiechu.
- Czekałem, aż o to zapytasz. Ono nadal istnieje. To właśnie moja kara…
Spojrzałem na jego tors, drżący jak poranna mgiełka. Dostrzegłem tam, na miejscu serca, połyskujące, błękitne pióro. Drżało, promieniując chłodem. Mogłem dosłownie dostrzec ślady lodu, unoszące się jak latające stalaktyty w środku ciała szczeniaka.
- Jestem jego opiekunem i dozorcą- kontynuował.- Bowiem ja stałem się z nim jednością. Tylko dzięki temu odzyskałem wspomnienia, a moja świadomość mogła się rozwinąć, mimo że pióro pochłonęło moje uczucia. Pióro zastępuje mi serce.  Wyniszczyło mnie całkowicie, ale zarazem jest jedyną rzeczą, która zakotwicza mnie w materialnym świecie, chociaż dryfuję na granicy życia i śmierci. Jestem cieniem, mając w sobie światło. Jestem martwy, będąc żywym- spojrzał na mnie znacząco, jakby ze współczuciem i melancholią.- Nie potrzebuję twojej troski, basiorze. Martw się o siebie, odzyskaj przeszłość. Może kogoś zranisz, może zranisz i siebie. Ale czas jest bandażem. Ty masz go mało, podczas gdy ja pod dostatkiem. Zgromadziłem mnóstwo bandaży, ale nie mogę się nimi podzielić, więc owinąłem się nimi jak mumia. Ale bandaże zakrywają rany przed zewnętrznymi zagrożeniami, nie przyśpieszają ich gojenia. Cała moja istota jest jedną, wielką raną, a pióro – nożem i sercem. Moją misją jest strzeżenie go, wieczna tęsknota i żal, mimo że nic nie czuję.
Nic nie powiedziałem, zagryzając wargi. Chciałem mu pomóc, równocześnie czując, że nic nie mogę zrobić oprócz jakiegoś głupawego zapewnienia, że zawsze jest nadzieja.
- Ale po co mi nadzieja, skoro nawet nie mam jej do czego przyczepić?- zapytał łagodnie, jakby w odwiedzi na moje myśli.- Bezwolnie unosząca się wiara w coś niemożliwego jest równie przydatna, jak chusteczka podczas ulewy. Będzie przeciekać, zasłaniając mi równocześnie niebo, a kiedy się rozpadnie, nie będę mógł użyć jej do tego, do czego została stworzona. Nie obetrę mokrej twarzy czymś, co poświęciłem w imię czegoś bezsensownego, kurczowego przekonania, że może jednak mnie ochroni.
Przez moment zastanawiałem się, skąd u niego takie pesymistyczne spojrzenie na świat. Zaraz jednak się zreflektowałem: co ja bym myślał, gdybym w wyniku głupiej, nierozważnej akcji, wyciął w pień najukochańsze osoby na świecie, a potem błąkał się tyle wieków po Litore Somina, mając za serce rzecz, która najbardziej mnie rani? Nawet nie wiem, czy bym w ogóle podołał…
- Rozumiem- wydusiłem z siebie po kilku sekundach ciszy.- Jestem pewien, że gdybyś…gdybyś spotkał rodzinę, wybaczyliby ci wszystko. Nie wiadomo, czy pióro nie wpadłoby w niepowołane ręce… A potem coś…coś jeszcze gorszego. I, ten, a na koniec…
- Dziękuję- przerwał mi.- Nie musisz się wysilać, wiem, co chcesz powiedzieć. A teraz uciekaj, szukaj swoich bandaży. Nie pozwól, aby twoje serce stało się nożem.
Z rozżaleniem przyjąłem bez słowa pożegnanie. Duch rozpłynął się w mroku nocy, mieszając się z blaskiem księżyca. Wolno ruszyłem w drogę powrotną. Może to tylko złudzenie, ale kiedy tak szedłem przez plażę, zdawało mi się, że po mokrym pasie piasku, dostrzegłem świeże ślady łap. Kiedy odwróciłem się do tyłu, przez ułamek sekundy dostrzegłem rodzinę wilków, śmiejących się i żartujących. Matkę, ojca i pięcioro szczeniaków, radośnie taplających się w wodzie. 
 


Słowa: misja, szczeniaki, rodzina, historia, Litore Somina, pióro, duch, tragedia
Szablon
NewMooni
SOTT