piątek, 22 lipca 2016

Od Toshiro- „Grzech niewinnych”- opowiadanie eventowe- etap II



Pochmurne dni zdecydowanie były na swój sposób gorsze, jak i lepsze od tych całych upałów. Nie widać było słońca, wszyscy byli jacyś tacy przymuleni i spali w jaskiniach, zamiast korzystać z okazji, że wyjście na zewnątrz nie groziło natychmiastowym przemieniłem się w szaszłyk.
Moje kroki odbijały się miękko od ziemi, a ja bezszelestnie poruszałem się między pniami drzew, pozostawiając za sobą plamy krwi, zabarwiające szkarłatem zarówno szmaragdowe trawy, skryte w chłodzie lasu, jak i te wysuszone, twarde źdźbła. Dzisiejszego dnia musiałem wyjątkowo długo gonić zdobycz, ale zdecydowanie mój wysiłek się opłacił: soczyste mięso łani mogło wystarczyć mi nawet na cały dzień szaleńczego biegu, a trzeba wiedzieć, żem jest ogromny łasuch. Raźno przemierzałem nieznane mi dotąd ścieżki, zdeterminowany, by odkryć jakieś nowe, równie interesujące miejsce, jak ja (nie, nie chodzi mi o wytwórnię flaków z olejem). Ptaki radośnie świergotały w gałęziach drzew, latając jak opętane w poszukiwaniu pokarmu. Co jakiś czas słyszałem jakieś szelesty i trzaski gałęzi, ale nie zwracałem na nie większej uwagi, podejrzewając, że są to zapewne jakieś opieszałe lisy oraz sarny.
W pewnym momencie, moją uwagę przykuła ścieżka. Słabo wydeptana, najwyraźniej rzadko używana, pokrywały ją liczne chaszcze, ale w chybotliwym blasku słońca, którego co mocniejsze promienie prześwitywały przez korony drzew Stardust Forest, mogłem ją dostrzec. Na podjęcie decyzji, nie potrzebowałem zbyt wiele czasu. Prędkim krokiem ruszyłem, co chwilę nadeptując na suche gałęzie, wywołując trzaski, które zapewne słyszała cała okolica. Gdybym tak polował, nie wróżyłbym sobie zbyt długiego życia. Albo jeszcze lepiej: gdybym był na początku łańcucha pokarmowego, zapewne już dawno siedziałbym w cieplutkim, wygodnym żołądku jakiegoś drapieżnika, powoli rozkładany na cząsteczki przez soki trawienne…
Mimowolnie się wzdrygnąłem, wyobrażając sobie, co przechodzą, na przykład, takie zające. Pyszne, delikatne zające o cholernie szybkich nóżkach. Rarytas.
Chaszcze z każdą chwilą stawały się coraz gęstsze, ledwo widziałem trasę na metr przed sobą. Kląłem na cały świat, na Midori’ego i ogółem całą florę, że wyhodowali aż takie przeszkody. Cichy głos Shiro podpowiadał mi jednak, że im trudniejsze zdanie, tym słodsza nagroda na końcu. Kto wie? Może raptem za kilka kroków, wyjdę na polankę pełną samo-łowiącej się, pysznej zwierzyny?
Nagle zasłyszałem coś dziwnego. Jakby szum Mizu no Yume, ale zwielokrotniony, przypominający nieco morze. Nie, gdzie tam, co by ono tutaj robiło? Z drugiej strony, nigdy nie poświęcałem większej uwagi na rozmyślanie o ujściu tejże jakże sympatycznej rzeczułki.
W tej samej chwili, przedarłem się przez ostatnią warstwę chaszczy. Krzaki groźnie zaszeleściły, ale poddały się mojej woli, niechętnie wypuszczając ze swoich objęć kolejną potencjalną ofiarę. Obiecałem sobie, że potem znajdę jakąś inną drogę z powrotem do watahy.
I właśnie wtedy zwróciłem większą uwagę na roztaczający się przede mną teren. Plaża. Prawdziwa plaża z  równie prawdziwym morzem! Złoty piasek połyskiwał w rzadkich, delikatnych promieniach słońca, mimo że zbierało się na deszcz. Drzewa szumiały w rytm uderzania fal o brzeg i wysokie skały. W oddali, mewy głośno skrzeczały, wyszukując w głębi ryby, mające służyć im za pożywienie. Ciężkie, kamienne chmury, uniesione dumnie nad morzem, zdawały się być jego odbiciem. Spokojna tafla przybrała ni to błękitny, ni to szary kolor, tylko biała piana na plaży przybrała inny odcień. Wyglądała niemal jak rasowe rumaki urządzające sobie wyścig.
Niepewnie postawiłem łapę na suchym kawałku piasku, zachęcany entuzjastycznymi okrzykami Shiro.
~ Dajesz, Toshiro! Jak ja dawno nie byłam nad morzem! Pięknie tu prawda? Popływamy?
- Ładnie tu, ładnie- potaknąłem, przeciągając się. Ruszyłem ku mokremu pasowi, idąc wzdłuż niemu, pozwalając, aby zimna woda obmywała moje łapy. Raz czy dwa, większa fala obryzgała całego mnie, pozostawiając za sobą przemoczonego, przypominającego niedokładnie oskubanego indyka mnie i posmak soli.
~ W sumie, możesz odpuścić sobie pływanie. Zadanie zaliczone!
- Twoje niedoczekanie- mruknąłem.
Prędko pobiegłem na głębsze morze, rozchlapując wokół siebie drobne krople. Zacząłem pływać w stylu popularnie zwanym „pieskiem”. No co, w końcu należę do rodziny psowatych, prawda?
Szybko jednak porzuciłem tą przyjemność, nie zwracając uwagi na protesty Shiro i Aquarias.
Prędko otrzepałem sierść, drżąc na chłodnym powietrzu, kiedy bryza wiała na moje nieszczęsne futro. Oj, jak mi by się teraz marzyło ciepłe ognisko. Z króliczkiem na rożnie. Albo i dwoma, trzema…
Kiedy tak poddawałem się radosnym marzeniom, moją uwagę przykuła drobna, wilcza postać, spacerująca dookoła jaskini. Zaintrygowany, ruszyłem w jej stronę, odkrywając coraz więcej szczegółów. Po pierwsze, był to szczeniak. Po drugie, prześwitywał, co w sumie mogło mieć dwie przyczyny, a w każdym wina leżała po innej stronie. Ja mogłem mieć halucynacje, a równie dobrze mógł to być duch. Wzdrygnąłem się, ale nie zwolniłem kroku. Postać nie reagowała, nadal dreptają dookoła jaskini.
~ To wędrująca dusza~ poinstruowała mnie usłużnie Shiro. ~ Błąka się pomiędzy światami. Zapewne ma jakąś misję…albo to jej pokuta.
„Co takiego mógł zrobić niewinny szczeniak?”- zapytałem samego siebie. Mały zareagował w końcu na moją obecność. Smutnym wzrokiem spojrzał w moją stronę, a ja miałem wrażenie, że jego ślepia widziały więcej, niż oczy niejednego mędrca. Wyzierał się z nich taki bezdenny żal, jakby już dawno stracił radość życia, jakby wiedział, że już nigdy nie spotka go nic dobrego.
- Witaj- powiedział cicho głębokim głosem, kompletnie nie pasującym do jego domniemanego wieku i postury.- Ktoś ty, że cię tu przywiało?
- Eee…- zacząłem asertywnie. No w końcu ja co dzień piję herbatkę z duchami, prawda?- Toshiro. Znaczy, tak w trzech czwartych, bo gdzieś tam jest też Shiro, ale ciało jest moje, więc…
~ Trzech czwartych?! Jestem połową! ~ zaprotestowała żywo. Szczeniak, nagle zainteresowany, spojrzał w moją stronę.
- Witaj, wygnany Stróżu. A więc znalazłaś dom. To dobrze, tak…Dobrze. Dom, miła rzecz, a jeszcze lepsza go posiadać. Tak…
Przez moment zdawało mi się, że prowadzą konserwację, której nie byłem świadkiem. Cokolwiek by to nie było, duch po kilku sekundach westchnął ciężko. Delikatna mżawka, zaczęła zraszać teren. Ciało istoty, pod wpływem kropel, zaczęło lekko migotać, jednak nie znikło. Deszcz przenikał przez niego…no, jak to przez ducha. Jakby w ogóle go tam nie było.
- Stróż usilnie namawia mnie, abym opowiedział ci pewną historię, basiorze Toshiro. Masz bardzo dociekliwego Anioła, pilnuj się go, bo może ci pomóc w wielu sprawach.
- Oczywiście- odparłem, choć właściwie najbardziej zainteresowała mnie pierwsza część wypowiedzi ducha. Uwielbiałem stare historie.- Chętnie posłucham.
Szczeniakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Opuścił wzrok ,a mi zdawało się, że niebo jeszcze bardziej przyciemniało. Gdzieś w oddali błysnął piorun, a zaraz potem rozległ się huk gromu. Mimo to, niezrażona dusza rozpoczęła swą opowieść:
-Działo się to przed wiekami, na długo przed narodzinami rodziców członków Watahy Porannych Gwiazd, kiedy to wielkimi krokami zbliżało się widmo drugiej wojny z Waru. Nikt nie mógł być pewnym jutra – bo w końcu, jak można mieć nadzieję na coś, co w każdej chwili może zostać zniszczone? Rodziny szukały bezpiecznych schronień dla swoich pociech na zbliżające się, trudne czasy. Zwierzynę coraz ciężej było wytropić, żywiciele nieraz musieli opuszczać swoich bliskich na wiele dni, zanim znajdowali chociaż ślad niezbyt licznych stad, pędzących w popłochu przed siebie w poszukiwaniu choć skrawka zieleni. Cały świat powoli przejmował chaos, burzowe chmury gromadziły się, przysłaniając niebo niczym śnieg ukrywający pod swą powłoką ziemię, która to nie umiała wyżywić zamieszkujących ją stworzeń. Nastały czasy głodu, czasy chorób, które zarazem są datowane na okres, w którym najprężniej rozwijała się magia…
Głos ducha odpłynął gdzieś daleko. Zdawało mi się, że to, co opisywał, wydarzyło się zaledwie wczoraj, ból w jego głosie był tak świeży, tęsknota i żal dosłownie wybrzmiewały się na całym zapisie jego mowy.
- W tym też czasie narodziłem się ja. Matka i ojciec byli dobrzy. Bardzo dobrzy, przynajmniej tacy byli dla mnie. Całym swoim jestestwem przypominali mi dzielnych, wspaniałych bohaterów. Teraz widzę, jak ciężko musieli pracować, aby wyżywić nas wszystkich, pięcioro szczeniąt. Pamiętam, że mama bardzo płakała, kiedy jedna z moich sióstr zaginęła, a po kilku dniach morze wyrzuciło jej ciało. Od tego czasu, nie pozwalała nam zbliżać się do wody. Taty często nie było, bo polował, a kiedy wracał do domu, od razu wybywał na poszukiwanie pióra. Wszyscy mówili, że to zadanie z góry skazane na porażkę, ale on zdecydował się je znaleźć, co zresztą uczynił, dokładnie w rok po tym, jak zamieszkaliśmy w Litore Somina. Ta piękna kraina kryje w sobie więcej bólu, niż niejedno miejsce pokroju Lasu Śmierci.
Słuchałem opowieści ducha, co jakiś czas przytakując. Wyglądał jak szczeniak. Tylko ta melancholia, żałobny, odległy ton, pasujący raczej do opowieści staruszka, który przeżył wiele lat okupionych bólem. Nawet nie mogłem sobie wyobrazić, co musiał znosić przez tysiące lat błądzenia tutaj, skazany na samotne rozmyślania i tęsknotę za rodziną. Niemal widziałem jego matkę i ojca, słyszałem ich głosy, odgłosy łap bawiącego się rodzeństwa. Pustka, pobrzmiewająca gdzieś głęboko w historii ducha, opisywała to wszystko, mimo że nie poświęcił nawet chwili na dokładnym przybliżeniu mi zarysu sylwetki jego bliskich. To się po prostu czuło. Czuło się te wszystkie uczucia, mimo że niemożliwym było ich pełne zrozumienie.
- Pamiętam, że tego dnia graliśmy w berka i podeszliśmy za blisko morza. Wiedzieliśmy, że mama byłaby zła, więc szybko wróciliśmy do domu. Tego dnia tata nic nie upolował, zostaliśmy bez kolacji, ale nikt nie narzekał, bo rodzice i tak nie jedli dłużej od nas.
W nocy, kiedy już twardo spaliśmy, obudził mnie brat, wystraszony jak nie wiem. Zwykle to on namawiał nas na wszystkie szczeniackie akcje, miał w sobie buntowniczą żyłkę. Ale wtedy był wyraźnie poruszony, prosił mnie, żebym szybko wstał, bo musi mi coś ważnego pokazać. Myślałem, że pewnie złapał jakąś ośmiornicę albo i jakiś wielki skarb? W każdym razie, zaprowadził mnie do skrytki, gdzie ojciec trzymał pióro. Brat utrzymywał, że słyszał śpiew. Kobiecy śpiew, wydobywający się z pióra… Śpiew, melodię, która kazała mu otworzyć skrytkę i wyjąć pióro, przyciskając je do serca, bo potrzebuje ciepła…
Duch załkał. Wyglądał, jakby sam potrzebował, aby go ktoś przytulił. Teraz dopiero zwróciłem uwagę, że wydawał się być taki…zimny, jakby promienie słoneczne dosłownie zamrażały się w jego wnętrzu. Gdybym miał to czegoś porównać…przypominał duszę płatka śniegu. Delikatnego, chłodnego, który pragnie ciepła, ale zarazem wie, że nawet jego odrobina spowoduje jego koniec.
- Po chwili i ja usłyszałem śpiew. Brzmiał jak wiatr z norweskich krain, ale zarazem tak delikatny, jak trzepot łabędzich skrzydeł, które chcą unieść właściciela ku górze, mimo że ich kończyny ugrzęzły w lodzie. Zimnym lodzie, który powoli opatula sobą całe ciało łabędzia. Jakby tylko śpiew mógł być rozgrzaniem w te chłodne noce, kiedy nikt nie przychodzi z pomocą. Nie zwracałem uwagi na słowa, teraz pamiętam tylko strzępki. Ale one wystarczą, bym ułożył sobie, co śpiewało. Mówiło o swojej historii, o tęsknocie za domem. Wtedy tego nie zrozumiałem, dopiero po latach błąkania się tutaj, dotarło do mnie, o czym była mowa.
Smutny uśmiech na sekundę rozjaśnił jego twarz. Przez moment jego sierść nabrała delikatnie jaśniejszych barw. Ale to zaraz minęło, a temperatura powietrza dosłownie obniżyła się o kilka stopni Celsjusza. Kolory futra szczeniaka przygasły, jakby krótki uśmiech wyssał z niego mnóstwo energii. Mimo to, kontynuował historię:
- Wyjąłem pióro. Ojciec wiedział, że nikt nas tu nie znajdzie, a własnym członkom rodziny błędnie zaufał- mówił duch, a żal pobrzmiewający w jego głosie sprawiał, że miałem ochotę płakać rzewnymi łzami.- Przyłożyłem je do serca, by nieco się ogrzało, co zresztą uczyniło. Zjaśniało taką srebrną, piękną poświatą, nie przerywając śpiewu. Ale był on tak głośny, że dziwiłem się, czemu nikt nie zareagował. Stałem jak sparaliżowany, niezdolny do wykonania jednego kroku. Pióro powoli wysysało ze mnie życie, uczucia, pamięć nie czułem praktycznie nic. Ale słuchałem nadal tego śpiewu, bo był jedynym źródłem ciepła, jakie mogłem sobie przypomnieć. Nie pamiętałem głosu ojca i opiekuńczych łap matki. Moje wspomnienia powoli zapadały się w czarną, bezdenną dziurę, jaźń traciła ostrość, jak niedokładna fotografia, która może przedstawiać każdą istotę na świecie, a zarazem żadną. Powoli stawałem się jednością z piórem, jego dusza stopiła się moim wnętrzu, a ja w jej.
Duch spochmurniał, Temperatura powietrza spadła jeszcze bardziej i nawet pomimo ciepłego poranka, poczułem chłód w kościach, przypominający uczucie, jakie towarzyszy spotkaniu z pierwszymi przymrozkami.
- Nie wiem, co wtedy się działo- mówił, grzebiąc łapą w sypkim piasku. Drobinki zamieniały się w mikroskopijne kostki lodu pod wpływem jego dotyku, a ich srebrna poświata nadawała złotego połysku pozostałym ziarnkom.-  Czułem tylko pustkę, ta istota przejmowała nade mną kontrolę. Pamiętam tylko złość. Tak… Byłem okropnie zły, że inni odczuwają ciepło, podczas gdy ja tylko chłód. Znasz to uczucie, kiedy wszyscy dookoła się uśmiechają, a ty idziesz przez tłum, podczas gdy nikt nie widzi twoich łez?
Westchnął spazmatycznie, jakby kolejne słowa miały dla niego zbyt wielki ciężar, jakby kula lodu, dławiąca go w gardle, stawała się coraz rozleglejszą bryłą, pokrywając całe wnętrze organizmu ducha (czy dusze mogą mieć wnętrzności?).  Po chwili wznowił wywód, a każde jego słowo brzmiało niczym kolejne kulki gradu wielkości serca. Mówił cicho, ale doskonale mogłem rozróżnić każdą literkę.
- Nie pamiętam zbyt wiele. Tylko to zimno, które z każdą chwilą się pogłębiało. Szukałem ciepła, zabijając jego źródła, chciałem, aby przeszło na mnie… Ale ono wsiąkło gdzieś głęboko, zniknęło razem z ich ostatnimi oddechami. Siostry… siostry nawet się nie obudziły. Leżały, zwinięte w kłębek. Tylko mama pytała, czy wszystko u mnie w porządku, czemu wstałem w środku nocy. Myślała, że źle się czuję, że coś się stało bratu… Nie wiedziała, że on też był już zimny. Na plaży, poza jaskinią. Nie chciałem jej zabijać, ale…ale chciałem zyskać choć trochę ciepła. Więcej, niż mogłem otrzymać- spojrzał na swoje łapy z niesmakiem, jakby nadal widział na nie ślady krwi, mimo że teraz były tylko chybotliwą mgiełką w księżycowym blasku.- Tata obudził się, kiedy krzyknęła. Szybko skojarzył, że coś nie tak z piórem. Płakał. Pierwszy raz widziałem, żeby płakał. Nawet kiedy siostra zginęła, on pocieszał mamę. Czuł chłód, a mimo to… nadal był ciepły. Do momentu…
Duch zamilkł, wpatrując się gdzieś daleko w horyzont. Wyglądał jak zagubione szczenię, rozpaczliwie poszukuje domu, mimo że doskonale wie, że on jest gdzieś bardzo, bardzo daleko… Za daleko, aby możliwym był powrót do niego.
- Jestem pewien, że nie byli źli- podjąłem nieśmiałą próbę pocieszenie go, choć zdałem sobie sprawę, jak absurdalnie mogą brzmieć dla niego moje słowa.- Twój ojciec wiedział, jakie niebezpieczeństwo niesie za sobą ta misja, ale za szybko się rozluźnił, nie miej do siebie pretensji. Nikt nie oczekuje dojrzałych decyzji od szczeniaka, kto zresztą wiedział, jakie zagrożenie niesie za sobą przytulenie piórka? Chciałeś dobrze, chciałeś pomóc, prawda? To…świadczy dobrze o tobie.
- Grzechem była sama wiedza o istnieniu pióra- odparł łagodnie, choć dość cierpko.- Tata myślał… ba, większość tak sądziła… że jest w nim zaklęta dusza jakiegoś potężniejszego, ale ziemskiego stwora. Mylili się. Mylili się srodze. To było coś, czego, czego nawet nie potrafili sobie wyobrazić, pierwotna siła istot, których potęgi nikt nie zna.
Na chwilę zapadło milczenie, przerywane jedynie dźwiękiem fal rozbijających się o brzeg. Piana morska przynosiła za sobą dary wody, muszle, bursztyny, wodorosty… Oddawała to, co było w jej posiadaniu od wieków, zachowywała tylko to, co kiedyś należało do lądu. Niechętnie oddawała żywe stworzenia, które raz złapała w swoje odmęty…
- Gwiazdy- rzucił w końcu duch, a ja drgnąłem, wpatrując się w niego szeroko rozwartymi oczami.- W piórze zakotwiczone były uczucia Gwiazd, ich dusze… Na tym polegała ta prastara, pierwotna potęga, która bierze się z naszych wnętrz. Odebrano je im, bo obawiano się ich mocy. Właściwie, same ją przekazały, bo wiedziały, że inaczej może zachwiać to równowagą wszechświata. Dlatego nie są zdolne do wielkich poświęceń czy miłości. I tak brzmi absurdalnie, szczególnie dla was, prawda? Myślicie, że tylko wy, tak ulotne istoty, jesteście zdolne do jakichkolwiek uczuć.
Chciałem zaprzeczyć, ale milczałem, czując głęboko, że miał rację. Nigdy nie zastanawiałem się głębiej nad takimi sprawami, pewny, że Gwiazdy to… Gwiazdy. Potężne istoty, które tam sobie siedzą plotkują z Niebem, nic więcej.
Początkowo pomyślałem, że to było zdecydowanie nie fair, tak opierać je z uczuć, choć równocześnie przypomniałem sobie, jak czasem wpadałem w szał pod wpływem zbyt wielu negatywnych emocji. Nawet nie umiałem sobie wyobrazić, jak destrukcyjny w skutkach mógłby być gniew choćby jednej, malutkiej Gwiazdki… Może o tym wiedziały, dlatego wolały się poświęcić, kosztem życia i szczęścia innych stworzeń?
- Co się stało z piórem?- zapytałem zamiast tego.
Wargi ducha ułożyły się w coś na kształt cienia uśmiechu.
- Czekałem, aż o to zapytasz. Ono nadal istnieje. To właśnie moja kara…
Spojrzałem na jego tors, drżący jak poranna mgiełka. Dostrzegłem tam, na miejscu serca, połyskujące, błękitne pióro. Drżało, promieniując chłodem. Mogłem dosłownie dostrzec ślady lodu, unoszące się jak latające stalaktyty w środku ciała szczeniaka.
- Jestem jego opiekunem i dozorcą- kontynuował.- Bowiem ja stałem się z nim jednością. Tylko dzięki temu odzyskałem wspomnienia, a moja świadomość mogła się rozwinąć, mimo że pióro pochłonęło moje uczucia. Pióro zastępuje mi serce.  Wyniszczyło mnie całkowicie, ale zarazem jest jedyną rzeczą, która zakotwicza mnie w materialnym świecie, chociaż dryfuję na granicy życia i śmierci. Jestem cieniem, mając w sobie światło. Jestem martwy, będąc żywym- spojrzał na mnie znacząco, jakby ze współczuciem i melancholią.- Nie potrzebuję twojej troski, basiorze. Martw się o siebie, odzyskaj przeszłość. Może kogoś zranisz, może zranisz i siebie. Ale czas jest bandażem. Ty masz go mało, podczas gdy ja pod dostatkiem. Zgromadziłem mnóstwo bandaży, ale nie mogę się nimi podzielić, więc owinąłem się nimi jak mumia. Ale bandaże zakrywają rany przed zewnętrznymi zagrożeniami, nie przyśpieszają ich gojenia. Cała moja istota jest jedną, wielką raną, a pióro – nożem i sercem. Moją misją jest strzeżenie go, wieczna tęsknota i żal, mimo że nic nie czuję.
Nic nie powiedziałem, zagryzając wargi. Chciałem mu pomóc, równocześnie czując, że nic nie mogę zrobić oprócz jakiegoś głupawego zapewnienia, że zawsze jest nadzieja.
- Ale po co mi nadzieja, skoro nawet nie mam jej do czego przyczepić?- zapytał łagodnie, jakby w odwiedzi na moje myśli.- Bezwolnie unosząca się wiara w coś niemożliwego jest równie przydatna, jak chusteczka podczas ulewy. Będzie przeciekać, zasłaniając mi równocześnie niebo, a kiedy się rozpadnie, nie będę mógł użyć jej do tego, do czego została stworzona. Nie obetrę mokrej twarzy czymś, co poświęciłem w imię czegoś bezsensownego, kurczowego przekonania, że może jednak mnie ochroni.
Przez moment zastanawiałem się, skąd u niego takie pesymistyczne spojrzenie na świat. Zaraz jednak się zreflektowałem: co ja bym myślał, gdybym w wyniku głupiej, nierozważnej akcji, wyciął w pień najukochańsze osoby na świecie, a potem błąkał się tyle wieków po Litore Somina, mając za serce rzecz, która najbardziej mnie rani? Nawet nie wiem, czy bym w ogóle podołał…
- Rozumiem- wydusiłem z siebie po kilku sekundach ciszy.- Jestem pewien, że gdybyś…gdybyś spotkał rodzinę, wybaczyliby ci wszystko. Nie wiadomo, czy pióro nie wpadłoby w niepowołane ręce… A potem coś…coś jeszcze gorszego. I, ten, a na koniec…
- Dziękuję- przerwał mi.- Nie musisz się wysilać, wiem, co chcesz powiedzieć. A teraz uciekaj, szukaj swoich bandaży. Nie pozwól, aby twoje serce stało się nożem.
Z rozżaleniem przyjąłem bez słowa pożegnanie. Duch rozpłynął się w mroku nocy, mieszając się z blaskiem księżyca. Wolno ruszyłem w drogę powrotną. Może to tylko złudzenie, ale kiedy tak szedłem przez plażę, zdawało mi się, że po mokrym pasie piasku, dostrzegłem świeże ślady łap. Kiedy odwróciłem się do tyłu, przez ułamek sekundy dostrzegłem rodzinę wilków, śmiejących się i żartujących. Matkę, ojca i pięcioro szczeniaków, radośnie taplających się w wodzie. 
 


Słowa: misja, szczeniaki, rodzina, historia, Litore Somina, pióro, duch, tragedia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT