Pochmurne dni zdecydowanie były na swój sposób gorsze, jak i
lepsze od tych całych upałów. Nie widać było słońca, wszyscy byli jacyś tacy
przymuleni i spali w jaskiniach, zamiast korzystać z okazji, że wyjście na
zewnątrz nie groziło natychmiastowym przemieniłem się w szaszłyk.
Moje kroki odbijały się miękko od ziemi, a ja bezszelestnie
poruszałem się między pniami drzew, pozostawiając za sobą plamy krwi,
zabarwiające szkarłatem zarówno szmaragdowe trawy, skryte w chłodzie lasu, jak
i te wysuszone, twarde źdźbła. Dzisiejszego dnia musiałem wyjątkowo długo gonić
zdobycz, ale zdecydowanie mój wysiłek się opłacił: soczyste mięso łani mogło
wystarczyć mi nawet na cały dzień szaleńczego biegu, a trzeba wiedzieć, żem
jest ogromny łasuch. Raźno przemierzałem nieznane mi dotąd ścieżki,
zdeterminowany, by odkryć jakieś nowe, równie interesujące miejsce, jak ja
(nie, nie chodzi mi o wytwórnię flaków z olejem). Ptaki radośnie świergotały w
gałęziach drzew, latając jak opętane w poszukiwaniu pokarmu. Co jakiś czas
słyszałem jakieś szelesty i trzaski gałęzi, ale nie zwracałem na nie większej
uwagi, podejrzewając, że są to zapewne jakieś opieszałe lisy oraz sarny.
W pewnym momencie, moją uwagę przykuła ścieżka. Słabo
wydeptana, najwyraźniej rzadko używana, pokrywały ją liczne chaszcze, ale w
chybotliwym blasku słońca, którego co mocniejsze promienie prześwitywały przez
korony drzew Stardust Forest, mogłem ją dostrzec. Na podjęcie decyzji, nie
potrzebowałem zbyt wiele czasu. Prędkim krokiem ruszyłem, co chwilę nadeptując
na suche gałęzie, wywołując trzaski, które zapewne słyszała cała okolica.
Gdybym tak polował, nie wróżyłbym sobie zbyt długiego życia. Albo jeszcze
lepiej: gdybym był na początku łańcucha pokarmowego, zapewne już dawno
siedziałbym w cieplutkim, wygodnym żołądku jakiegoś drapieżnika, powoli
rozkładany na cząsteczki przez soki trawienne…
Mimowolnie się wzdrygnąłem, wyobrażając sobie, co
przechodzą, na przykład, takie zające. Pyszne, delikatne zające o cholernie
szybkich nóżkach. Rarytas.
Chaszcze z każdą chwilą stawały się coraz gęstsze, ledwo
widziałem trasę na metr przed sobą. Kląłem na cały świat, na Midori’ego i
ogółem całą florę, że wyhodowali aż takie przeszkody. Cichy głos Shiro
podpowiadał mi jednak, że im trudniejsze zdanie, tym słodsza nagroda na końcu.
Kto wie? Może raptem za kilka kroków, wyjdę na polankę pełną samo-łowiącej się,
pysznej zwierzyny?
Nagle zasłyszałem coś dziwnego. Jakby szum Mizu no Yume, ale
zwielokrotniony, przypominający nieco morze. Nie, gdzie tam, co by ono tutaj
robiło? Z drugiej strony, nigdy nie poświęcałem większej uwagi na rozmyślanie o
ujściu tejże jakże sympatycznej rzeczułki.
W tej samej chwili, przedarłem się przez ostatnią warstwę
chaszczy. Krzaki groźnie zaszeleściły, ale poddały się mojej woli, niechętnie
wypuszczając ze swoich objęć kolejną potencjalną ofiarę. Obiecałem sobie, że
potem znajdę jakąś inną drogę z powrotem do watahy.
I właśnie wtedy zwróciłem większą uwagę na roztaczający się
przede mną teren. Plaża. Prawdziwa plaża z
równie prawdziwym morzem! Złoty piasek połyskiwał w rzadkich,
delikatnych promieniach słońca, mimo że zbierało się na deszcz. Drzewa szumiały
w rytm uderzania fal o brzeg i wysokie skały. W oddali, mewy głośno skrzeczały,
wyszukując w głębi ryby, mające służyć im za pożywienie. Ciężkie, kamienne
chmury, uniesione dumnie nad morzem, zdawały się być jego odbiciem. Spokojna
tafla przybrała ni to błękitny, ni to szary kolor, tylko biała piana na plaży
przybrała inny odcień. Wyglądała niemal jak rasowe rumaki urządzające sobie
wyścig.
Niepewnie postawiłem łapę na suchym kawałku piasku,
zachęcany entuzjastycznymi okrzykami Shiro.
~ Dajesz, Toshiro! Jak ja dawno nie byłam nad morzem!
Pięknie tu prawda? Popływamy?
- Ładnie tu,
ładnie- potaknąłem, przeciągając się. Ruszyłem ku mokremu pasowi, idąc wzdłuż
niemu, pozwalając, aby zimna woda obmywała moje łapy. Raz czy dwa, większa fala
obryzgała całego mnie, pozostawiając za sobą przemoczonego, przypominającego
niedokładnie oskubanego indyka mnie i posmak soli.
~ W sumie, możesz odpuścić sobie pływanie. Zadanie
zaliczone!
- Twoje
niedoczekanie- mruknąłem.
Prędko pobiegłem na
głębsze morze, rozchlapując wokół siebie drobne krople. Zacząłem pływać w stylu
popularnie zwanym „pieskiem”. No co, w końcu należę do rodziny psowatych,
prawda?
Szybko jednak
porzuciłem tą przyjemność, nie zwracając uwagi na protesty Shiro i Aquarias.
Prędko otrzepałem sierść, drżąc na chłodnym powietrzu, kiedy
bryza wiała na moje nieszczęsne futro. Oj, jak mi by się teraz marzyło ciepłe
ognisko. Z króliczkiem na rożnie. Albo i dwoma, trzema…
Kiedy tak poddawałem się radosnym marzeniom, moją uwagę
przykuła drobna, wilcza postać, spacerująca dookoła jaskini. Zaintrygowany,
ruszyłem w jej stronę, odkrywając coraz więcej szczegółów. Po pierwsze, był to
szczeniak. Po drugie, prześwitywał, co w sumie mogło mieć dwie przyczyny, a w
każdym wina leżała po innej stronie. Ja mogłem mieć halucynacje, a równie dobrze
mógł to być duch. Wzdrygnąłem się, ale nie zwolniłem kroku. Postać nie
reagowała, nadal dreptają dookoła jaskini.
~ To wędrująca
dusza~ poinstruowała mnie usłużnie Shiro. ~
Błąka się pomiędzy światami. Zapewne ma jakąś misję…albo to jej pokuta.
„Co takiego mógł
zrobić niewinny szczeniak?”- zapytałem samego siebie. Mały zareagował w końcu
na moją obecność. Smutnym wzrokiem spojrzał w moją stronę, a ja miałem
wrażenie, że jego ślepia widziały więcej, niż oczy niejednego mędrca. Wyzierał
się z nich taki bezdenny żal, jakby już dawno stracił radość życia, jakby
wiedział, że już nigdy nie spotka go nic dobrego.
- Witaj- powiedział
cicho głębokim głosem, kompletnie nie pasującym do jego domniemanego wieku i
postury.- Ktoś ty, że cię tu przywiało?
- Eee…- zacząłem
asertywnie. No w końcu ja co dzień piję herbatkę z duchami, prawda?- Toshiro.
Znaczy, tak w trzech czwartych, bo gdzieś tam jest też Shiro, ale ciało jest
moje, więc…
~ Trzech
czwartych?! Jestem połową! ~ zaprotestowała
żywo. Szczeniak, nagle zainteresowany, spojrzał w moją stronę.
- Witaj, wygnany Stróżu. A więc znalazłaś dom. To dobrze,
tak…Dobrze. Dom, miła rzecz, a jeszcze lepsza go posiadać. Tak…
Przez moment zdawało mi się, że prowadzą konserwację, której
nie byłem świadkiem. Cokolwiek by to nie było, duch po kilku sekundach
westchnął ciężko. Delikatna mżawka, zaczęła zraszać teren. Ciało istoty, pod
wpływem kropel, zaczęło lekko migotać, jednak nie znikło. Deszcz przenikał
przez niego…no, jak to przez ducha. Jakby w ogóle go tam nie było.
- Stróż usilnie namawia mnie, abym opowiedział ci pewną
historię, basiorze Toshiro. Masz bardzo dociekliwego Anioła, pilnuj się go, bo
może ci pomóc w wielu sprawach.
- Oczywiście- odparłem, choć właściwie najbardziej
zainteresowała mnie pierwsza część wypowiedzi ducha. Uwielbiałem stare
historie.- Chętnie posłucham.
Szczeniakowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Opuścił
wzrok ,a mi zdawało się, że niebo jeszcze bardziej przyciemniało. Gdzieś w
oddali błysnął piorun, a zaraz potem rozległ się huk gromu. Mimo to, niezrażona
dusza rozpoczęła swą opowieść:
-Działo się to przed wiekami, na długo przed narodzinami
rodziców członków Watahy Porannych Gwiazd, kiedy to wielkimi krokami zbliżało
się widmo drugiej wojny z Waru. Nikt nie mógł być pewnym jutra – bo w końcu, jak
można mieć nadzieję na coś, co w każdej chwili może zostać zniszczone? Rodziny
szukały bezpiecznych schronień dla swoich pociech na zbliżające się, trudne
czasy. Zwierzynę coraz ciężej było wytropić, żywiciele nieraz musieli opuszczać
swoich bliskich na wiele dni, zanim znajdowali chociaż ślad niezbyt licznych
stad, pędzących w popłochu przed siebie w poszukiwaniu choć skrawka zieleni.
Cały świat powoli przejmował chaos, burzowe chmury gromadziły się,
przysłaniając niebo niczym śnieg ukrywający pod swą powłoką ziemię, która to
nie umiała wyżywić zamieszkujących ją stworzeń. Nastały czasy głodu, czasy
chorób, które zarazem są datowane na okres, w którym najprężniej rozwijała się
magia…
Głos ducha odpłynął gdzieś daleko. Zdawało mi się, że to, co
opisywał, wydarzyło się zaledwie wczoraj, ból w jego głosie był tak świeży,
tęsknota i żal dosłownie wybrzmiewały się na całym zapisie jego mowy.
- W tym też czasie narodziłem się ja. Matka i ojciec byli
dobrzy. Bardzo dobrzy, przynajmniej tacy byli dla mnie. Całym swoim jestestwem
przypominali mi dzielnych, wspaniałych bohaterów. Teraz widzę, jak ciężko
musieli pracować, aby wyżywić nas wszystkich, pięcioro szczeniąt. Pamiętam, że
mama bardzo płakała, kiedy jedna z moich sióstr zaginęła, a po kilku dniach
morze wyrzuciło jej ciało. Od tego czasu, nie pozwalała nam zbliżać się do
wody. Taty często nie było, bo polował, a kiedy wracał do domu, od razu wybywał
na poszukiwanie pióra. Wszyscy mówili, że to zadanie z góry skazane na porażkę,
ale on zdecydował się je znaleźć, co zresztą uczynił, dokładnie w rok po tym,
jak zamieszkaliśmy w Litore Somina. Ta piękna kraina kryje w sobie więcej bólu,
niż niejedno miejsce pokroju Lasu Śmierci.
Słuchałem opowieści ducha, co jakiś czas przytakując. Wyglądał
jak szczeniak. Tylko ta melancholia, żałobny, odległy ton, pasujący raczej do
opowieści staruszka, który przeżył wiele lat okupionych bólem. Nawet nie mogłem
sobie wyobrazić, co musiał znosić przez tysiące lat błądzenia tutaj, skazany na
samotne rozmyślania i tęsknotę za rodziną. Niemal widziałem jego matkę i ojca,
słyszałem ich głosy, odgłosy łap bawiącego się rodzeństwa. Pustka,
pobrzmiewająca gdzieś głęboko w historii ducha, opisywała to wszystko, mimo że
nie poświęcił nawet chwili na dokładnym przybliżeniu mi zarysu sylwetki jego
bliskich. To się po prostu czuło. Czuło się te wszystkie uczucia, mimo że
niemożliwym było ich pełne zrozumienie.
- Pamiętam, że tego dnia graliśmy w berka i podeszliśmy za
blisko morza. Wiedzieliśmy, że mama byłaby zła, więc szybko wróciliśmy do domu.
Tego dnia tata nic nie upolował, zostaliśmy bez kolacji, ale nikt nie narzekał,
bo rodzice i tak nie jedli dłużej od nas.
W nocy, kiedy już twardo spaliśmy, obudził mnie brat,
wystraszony jak nie wiem. Zwykle to on namawiał nas na wszystkie szczeniackie
akcje, miał w sobie buntowniczą żyłkę. Ale wtedy był wyraźnie poruszony, prosił
mnie, żebym szybko wstał, bo musi mi coś ważnego pokazać. Myślałem, że pewnie
złapał jakąś ośmiornicę albo i jakiś wielki skarb? W każdym razie, zaprowadził
mnie do skrytki, gdzie ojciec trzymał pióro. Brat utrzymywał, że słyszał śpiew.
Kobiecy śpiew, wydobywający się z pióra… Śpiew, melodię, która kazała mu
otworzyć skrytkę i wyjąć pióro, przyciskając je do serca, bo potrzebuje ciepła…
Duch załkał. Wyglądał, jakby sam potrzebował, aby go ktoś
przytulił. Teraz dopiero zwróciłem uwagę, że wydawał się być taki…zimny, jakby
promienie słoneczne dosłownie zamrażały się w jego wnętrzu. Gdybym miał to
czegoś porównać…przypominał duszę płatka śniegu. Delikatnego, chłodnego, który
pragnie ciepła, ale zarazem wie, że nawet jego odrobina spowoduje jego koniec.
- Po chwili i ja usłyszałem śpiew. Brzmiał jak wiatr z
norweskich krain, ale zarazem tak delikatny, jak trzepot łabędzich skrzydeł,
które chcą unieść właściciela ku górze, mimo że ich kończyny ugrzęzły w lodzie.
Zimnym lodzie, który powoli opatula sobą całe ciało łabędzia. Jakby tylko śpiew
mógł być rozgrzaniem w te chłodne noce, kiedy nikt nie przychodzi z pomocą. Nie
zwracałem uwagi na słowa, teraz pamiętam tylko strzępki. Ale one wystarczą, bym
ułożył sobie, co śpiewało. Mówiło o swojej historii, o tęsknocie za domem.
Wtedy tego nie zrozumiałem, dopiero po latach błąkania się tutaj, dotarło do
mnie, o czym była mowa.
Smutny uśmiech na sekundę rozjaśnił jego twarz. Przez moment
jego sierść nabrała delikatnie jaśniejszych barw. Ale to zaraz minęło, a
temperatura powietrza dosłownie obniżyła się o kilka stopni Celsjusza. Kolory
futra szczeniaka przygasły, jakby krótki uśmiech wyssał z niego mnóstwo
energii. Mimo to, kontynuował historię:
- Wyjąłem pióro. Ojciec wiedział, że nikt nas tu nie
znajdzie, a własnym członkom rodziny błędnie zaufał- mówił duch, a żal
pobrzmiewający w jego głosie sprawiał, że miałem ochotę płakać rzewnymi łzami.-
Przyłożyłem je do serca, by nieco się ogrzało, co zresztą uczyniło. Zjaśniało
taką srebrną, piękną poświatą, nie przerywając śpiewu. Ale był on tak głośny,
że dziwiłem się, czemu nikt nie zareagował. Stałem jak sparaliżowany, niezdolny
do wykonania jednego kroku. Pióro powoli wysysało ze mnie życie, uczucia,
pamięć nie czułem praktycznie nic. Ale słuchałem nadal tego śpiewu, bo był
jedynym źródłem ciepła, jakie mogłem sobie przypomnieć. Nie pamiętałem głosu
ojca i opiekuńczych łap matki. Moje wspomnienia powoli zapadały się w czarną,
bezdenną dziurę, jaźń traciła ostrość, jak niedokładna fotografia, która może
przedstawiać każdą istotę na świecie, a zarazem żadną. Powoli stawałem się
jednością z piórem, jego dusza stopiła się moim wnętrzu, a ja w jej.
Duch spochmurniał, Temperatura powietrza spadła jeszcze
bardziej i nawet pomimo ciepłego poranka, poczułem chłód w kościach,
przypominający uczucie, jakie towarzyszy spotkaniu z pierwszymi przymrozkami.
- Nie wiem, co wtedy się działo- mówił, grzebiąc łapą w
sypkim piasku. Drobinki zamieniały się w mikroskopijne kostki lodu pod wpływem
jego dotyku, a ich srebrna poświata nadawała złotego połysku pozostałym
ziarnkom.- Czułem tylko pustkę, ta
istota przejmowała nade mną kontrolę. Pamiętam tylko złość. Tak… Byłem okropnie
zły, że inni odczuwają ciepło, podczas gdy ja tylko chłód. Znasz to uczucie,
kiedy wszyscy dookoła się uśmiechają, a ty idziesz przez tłum, podczas gdy nikt
nie widzi twoich łez?
Westchnął spazmatycznie, jakby kolejne słowa miały dla niego
zbyt wielki ciężar, jakby kula lodu, dławiąca go w gardle, stawała się coraz
rozleglejszą bryłą, pokrywając całe wnętrze organizmu ducha (czy dusze mogą
mieć wnętrzności?). Po chwili wznowił
wywód, a każde jego słowo brzmiało niczym kolejne kulki gradu wielkości serca.
Mówił cicho, ale doskonale mogłem rozróżnić każdą literkę.
- Nie pamiętam zbyt wiele. Tylko to zimno, które z każdą
chwilą się pogłębiało. Szukałem ciepła, zabijając jego źródła, chciałem, aby
przeszło na mnie… Ale ono wsiąkło gdzieś głęboko, zniknęło razem z ich
ostatnimi oddechami. Siostry… siostry nawet się nie obudziły. Leżały, zwinięte
w kłębek. Tylko mama pytała, czy wszystko u mnie w porządku, czemu wstałem w
środku nocy. Myślała, że źle się czuję, że coś się stało bratu… Nie wiedziała,
że on też był już zimny. Na plaży, poza jaskinią. Nie chciałem jej zabijać,
ale…ale chciałem zyskać choć trochę ciepła. Więcej, niż mogłem otrzymać-
spojrzał na swoje łapy z niesmakiem, jakby nadal widział na nie ślady krwi,
mimo że teraz były tylko chybotliwą mgiełką w księżycowym blasku.- Tata obudził
się, kiedy krzyknęła. Szybko skojarzył, że coś nie tak z piórem. Płakał.
Pierwszy raz widziałem, żeby płakał. Nawet kiedy siostra zginęła, on pocieszał
mamę. Czuł chłód, a mimo to… nadal był ciepły. Do momentu…
Duch zamilkł, wpatrując się gdzieś daleko w horyzont.
Wyglądał jak zagubione szczenię, rozpaczliwie poszukuje domu, mimo że doskonale
wie, że on jest gdzieś bardzo, bardzo daleko… Za daleko, aby możliwym był
powrót do niego.
- Jestem pewien, że nie byli źli- podjąłem nieśmiałą próbę
pocieszenie go, choć zdałem sobie sprawę, jak absurdalnie mogą brzmieć dla
niego moje słowa.- Twój ojciec wiedział, jakie niebezpieczeństwo niesie za sobą
ta misja, ale za szybko się rozluźnił, nie miej do siebie pretensji. Nikt nie oczekuje
dojrzałych decyzji od szczeniaka, kto zresztą wiedział, jakie zagrożenie niesie
za sobą przytulenie piórka? Chciałeś dobrze, chciałeś pomóc, prawda?
To…świadczy dobrze o tobie.
- Grzechem była sama wiedza o istnieniu pióra- odparł
łagodnie, choć dość cierpko.- Tata myślał… ba, większość tak sądziła… że jest w
nim zaklęta dusza jakiegoś potężniejszego, ale ziemskiego stwora. Mylili się.
Mylili się srodze. To było coś, czego, czego nawet nie potrafili sobie
wyobrazić, pierwotna siła istot, których potęgi nikt nie zna.
Na chwilę zapadło milczenie, przerywane jedynie dźwiękiem
fal rozbijających się o brzeg. Piana morska przynosiła za sobą dary wody,
muszle, bursztyny, wodorosty… Oddawała to, co było w jej posiadaniu od wieków,
zachowywała tylko to, co kiedyś należało do lądu. Niechętnie oddawała żywe
stworzenia, które raz złapała w swoje odmęty…
- Gwiazdy- rzucił w końcu duch, a ja drgnąłem, wpatrując się
w niego szeroko rozwartymi oczami.- W piórze zakotwiczone były uczucia Gwiazd,
ich dusze… Na tym polegała ta prastara, pierwotna potęga, która bierze się z
naszych wnętrz. Odebrano je im, bo obawiano się ich mocy. Właściwie, same ją
przekazały, bo wiedziały, że inaczej może zachwiać to równowagą wszechświata. Dlatego
nie są zdolne do wielkich poświęceń czy miłości. I tak brzmi absurdalnie,
szczególnie dla was, prawda? Myślicie, że tylko wy, tak ulotne istoty,
jesteście zdolne do jakichkolwiek uczuć.
Chciałem zaprzeczyć, ale milczałem, czując głęboko, że miał
rację. Nigdy nie zastanawiałem się głębiej nad takimi sprawami, pewny, że
Gwiazdy to… Gwiazdy. Potężne istoty, które tam sobie siedzą plotkują z Niebem,
nic więcej.
Początkowo pomyślałem, że to było zdecydowanie nie fair, tak
opierać je z uczuć, choć równocześnie przypomniałem sobie, jak czasem wpadałem
w szał pod wpływem zbyt wielu negatywnych emocji. Nawet nie umiałem sobie
wyobrazić, jak destrukcyjny w skutkach mógłby być gniew choćby jednej,
malutkiej Gwiazdki… Może o tym wiedziały, dlatego wolały się poświęcić, kosztem
życia i szczęścia innych stworzeń?
- Co się stało z piórem?- zapytałem zamiast tego.
Wargi ducha ułożyły się w coś na kształt cienia uśmiechu.
- Czekałem, aż o to zapytasz. Ono nadal istnieje. To właśnie
moja kara…
Spojrzałem na jego tors, drżący jak poranna mgiełka.
Dostrzegłem tam, na miejscu serca, połyskujące, błękitne pióro. Drżało,
promieniując chłodem. Mogłem dosłownie dostrzec ślady lodu, unoszące się jak
latające stalaktyty w środku ciała szczeniaka.
- Jestem jego opiekunem i dozorcą- kontynuował.- Bowiem ja
stałem się z nim jednością. Tylko dzięki temu odzyskałem wspomnienia, a moja
świadomość mogła się rozwinąć, mimo że pióro pochłonęło moje uczucia. Pióro
zastępuje mi serce. Wyniszczyło mnie
całkowicie, ale zarazem jest jedyną rzeczą, która zakotwicza mnie w materialnym
świecie, chociaż dryfuję na granicy życia i śmierci. Jestem cieniem, mając w
sobie światło. Jestem martwy, będąc żywym- spojrzał na mnie znacząco, jakby ze
współczuciem i melancholią.- Nie potrzebuję twojej troski, basiorze. Martw się
o siebie, odzyskaj przeszłość. Może kogoś zranisz, może zranisz i siebie. Ale
czas jest bandażem. Ty masz go mało, podczas gdy ja pod dostatkiem.
Zgromadziłem mnóstwo bandaży, ale nie mogę się nimi podzielić, więc owinąłem
się nimi jak mumia. Ale bandaże zakrywają rany przed zewnętrznymi zagrożeniami,
nie przyśpieszają ich gojenia. Cała moja istota jest jedną, wielką raną, a
pióro – nożem i sercem. Moją misją jest strzeżenie go, wieczna tęsknota i żal,
mimo że nic nie czuję.
Nic nie powiedziałem, zagryzając wargi. Chciałem mu pomóc,
równocześnie czując, że nic nie mogę zrobić oprócz jakiegoś głupawego
zapewnienia, że zawsze jest nadzieja.
- Ale po co mi nadzieja, skoro nawet nie mam jej do czego
przyczepić?- zapytał łagodnie, jakby w odwiedzi na moje myśli.- Bezwolnie
unosząca się wiara w coś niemożliwego jest równie przydatna, jak chusteczka
podczas ulewy. Będzie przeciekać, zasłaniając mi równocześnie niebo, a kiedy
się rozpadnie, nie będę mógł użyć jej do tego, do czego została stworzona. Nie
obetrę mokrej twarzy czymś, co poświęciłem w imię czegoś bezsensownego,
kurczowego przekonania, że może jednak mnie ochroni.
Przez moment zastanawiałem się, skąd u niego takie
pesymistyczne spojrzenie na świat. Zaraz jednak się zreflektowałem: co ja bym
myślał, gdybym w wyniku głupiej, nierozważnej akcji, wyciął w pień
najukochańsze osoby na świecie, a potem błąkał się tyle wieków po Litore
Somina, mając za serce rzecz, która najbardziej mnie rani? Nawet nie wiem, czy
bym w ogóle podołał…
- Rozumiem- wydusiłem z siebie po kilku sekundach ciszy.-
Jestem pewien, że gdybyś…gdybyś spotkał rodzinę, wybaczyliby ci wszystko. Nie
wiadomo, czy pióro nie wpadłoby w niepowołane ręce… A potem coś…coś jeszcze
gorszego. I, ten, a na koniec…
- Dziękuję- przerwał mi.- Nie musisz się wysilać, wiem, co
chcesz powiedzieć. A teraz uciekaj, szukaj swoich bandaży. Nie pozwól, aby
twoje serce stało się nożem.
Z rozżaleniem przyjąłem bez słowa pożegnanie. Duch rozpłynął
się w mroku nocy, mieszając się z blaskiem księżyca. Wolno ruszyłem w drogę
powrotną. Może to tylko złudzenie, ale kiedy tak szedłem przez plażę, zdawało
mi się, że po mokrym pasie piasku, dostrzegłem świeże ślady łap. Kiedy
odwróciłem się do tyłu, przez ułamek sekundy dostrzegłem rodzinę wilków,
śmiejących się i żartujących. Matkę, ojca i pięcioro szczeniaków, radośnie
taplających się w wodzie.
Słowa: misja, szczeniaki, rodzina, historia, Litore Somina, pióro,
duch, tragedia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz