Obudziło mnie słońce, wpadające do jaskini zupełnie tak, jakby był to
jego własny dom i nikt inny nie miał do niego wstępu. Lekko przymrużyłem
oczy, powoli rejestrując obraz. Obok mnie leżała Renesmee, nadal jednak
spała. Pomyślałem, że pewnie prędko nie wstanie, a miło byłoby sprawić
jej przyjemność i zrobić śniadanie. Powoli i delikatnie wstałem, nie
chcąc obudzić partnerki. Miałem zamiar nabierać jakichś jagód, lub
czegoś tym podobnego. W końcu, zaczął się na nie sezon, prawda? Mięso
mamy dostępne o każdej porze roku, a owoce prędzej czy później przeminą.
Kiedy jednak tylko moje łapki stanęły na trawie, spojrzałem w dół
oszołomiony. Zwykle lekko łaskocząca, długa trawa była przyjemna dla
łap. Dziś dzisiaj była wyjątkowo szorstka. Miałem wrażenie, że stało się
coś nie dobrego. Ruszyłem jednak przed siebie, nie rezygnując z planów.
Może po prostu jest za ciepło, a trawa jest wysuszona? Co prawda
zdawała się mieć trochę bledszy kolor, ale..kto wie? Jeśli coś ma się
dziać, pewnie dowiem się o tym niebawem.
..Prawda?
Pokręciłem głową, następnie ruszając z powrotem przed siebie. Cały czas
jednak drażniła mnie szorstka struktura trawy. Co do diaska? Idąc coraz
dalej i dalej zdążyłem zauważyć, że różnorakie rośliny również wyglądają
mizernie. Główki kwiatów opadały, gałęzie niektórych drzew zwisały aż
do ziemi, wiele roślin również więdło. Miałem wrażenie, że wszystko
wokół umiera mimo, że jeszcze nie tak dawno temu budziło się do życia.
Spacerując tak dłużej ja też poczułem się martwy. Może to przez takie
gnijące otoczenie? Nie wiem. Nic jednak nie pachniało ładnie, nie
karmiło oczu, śpiew żadnego z ptaków, czy szelest liści nie łaskotał
przyjemnie uszu, rozprowadzając dźwięk po całym ciele. Wszystkie formy
życia zatrzymały się, zupełnie tak, jakby coś wysysało z nich energię.
Zabierało im życie.
Byłem wręcz pewny, że nim dojdę do jakiegokolwiek krzaczka z jagodami te
zgniją. Na tę myśl lekko przyśpieszyłem kroku. Naprawdę chciałem zrobić
partnerce przyjemność z rana, chociaż to z pozoru proste zadanie
stawało się coraz trudniejsze i trudniejsze, jakbym z prostego chodnika
nagle wchodził na szereg schodów. Niechlujnych schodów poukładanych
tylko tak, by w miarę dało się wejść, do tego coraz bardziej stromych,
do takiego stopnia, że w pewnym momencie ciężej jest postawić łapkę. A
może po prostu to wszystko wyolbrzymiałem? Rozglądając się wokół
stwierdziłem, że nie-Nic nie zostało przeze mnie wyolbrzymione. Rośliny z
sekundy na sekundę traciły na wyglądzie, przybierając na szorstkości
i-jak teraz spostrzegłem-delikatności. Wystarczył zbyt mocny ruch łapy,
aby wyrwać kilka kęp trawy. Sprawiło to, że gdy tylko obejrzałem się za
siebie dostrzegłem coś w rodzaju drużki, zostawiałem za sobą ślad
podobnie jak ślimaki tyle, że zamiast dodawać coś, w wypadku
wspomnianych zwierząt śluz, do otoczenia, odejmowałem od niego trawę.
Nie mogłem się jednak zatrzymać, Musuko niedługo wysunie słońce wysoko, a
wtedy poczuję się jak parówka w mikrofali, pękająca od środka. W cieniu
będzie podobna temperatura, jak na słońcu, więc nic to nie da, a poza
tym mam swoje obowiązki. Muszę iść dalej, nie zważając na tą trawę.
Zresztą odrośnie, dlaczego ja znowu robię problem z niczego? Zaczęło
mnie zastanawiać, jak Res w ogóle ze mną wytrzymuje i jakim cudem robiły
to moje córki, czy pacjenci. Nic, tylko bym narzekał.. Faktycznie, upał
może i był niemiłosierny, ale przecież nie aż tak. Znaczy, przeważnie
nie aż tak. Zdarzały się takie dni, kiedy każdy z nas chował się w
swojej jaskini i nie wychodził z niej, do póki nie nadszedł wieczór.
Ciekawe, czy Renesmee już wstała. Miałem nadzieję, że nie, ponieważ
wtedy cały ten misterny plan i bogowie wiedzą ile trawy poszłoby się
smażyć na rozgrzanej blaszce. Okej, Victor, koniec ciepłych skojarzeń,
żadnych mikrofali, parówek czy blaszek..nie dość, że robię się głodny,
to zaczyna mi się robić gorąco. Pomyślmy o zimie, śniegu
swetrach..zimie! Albo nie. Najlepiej w ogóle nie będę myślał bo widzę,
że mi to nie wychodzi. Westchnąłem, dochodząc do jednego z krzaków. Nie,
ni luja, żadnych owoców, niczego. Tak, jak sie spodziewałem. Miałem już
zawracać, aby poszukać jakiejś zwierzyny, czy czegokolwiek innego,
zdatnego do zjedzenia, kiedy coś przyszło mi do głowy.
Coś szalonego, czego w ogóle nie powinno tam być.
Może coś nie tak stało się z Midorim? Pokręciłem głową. Nawet jeśli, to
co Ja bym mógł z tym zrobić? Jestem tylko zwykłym, szarym(właściwie, to
białym) wilkiem. Zresztą, jaka jest szansa że go znajdę? Mimo, że tego
typu zaprzeczenia kiełkowały w mojej głowie, łapy same powędrowały w
stronę Tysiącletniej Puszczy, gdzie, według pogłosek czasem można było
spotkać patrona ziemi. Najpierw powoli, po chwili jednak zdecydowałem,
że lepiej by było, żeby to zrobić. Spacer nie jest jakimś okropnym
pomysłem, prawda? Gorzej, jak się zgubię. Chociaż właściwie, nie-gubiłem
się już nie raz i w miarę możliwości szybko odnajdywałem drogę do domu.
Miałem cichą nadzieję, że chociaż tam wszystko jest na swoim miejscu.
Oczywiście się przeliczyłem, a spostrzegłem to, kiedy tylko pierwsze z
drzew pojawiły się przed moimi oczami. Nie wyglądały one wcale dziko czy
niezwykle. Były szare. Ponadto Tysiącletnia Puszcza była jeszcze
bardziej martwa, niż dotychczasowy teren, jaki zdążyłem odwiedzić tego
dnia. Wcale nie przypominała siebie istniejącej jeszcze wczoraj. Teraz
był to istny labirynt opuszczonych gałęzi, ozdobiony przez dywan
zgniłych liści, z których odpłynął cały kolor. Westchnąłem ciężko widząc
to. Procenty tego, że spotkam tutaj poszukiwanego boskiego basiora
właśnie zmalały. Ja jednak mimo to wkroczyłem w ten labirynt. Nim jednak
to zrobiłem prześwietliłem owe miejsce wzrokiem, cofając się na moment w
czasie do wydarzeń, jakie miały tu miejsce.
~*~
Systematyczne uderzenia nadchodziły z każdej strony. Nie miałem pojęcia,
z czyjej perspektywy widzę sytuacje, otaczała mnie jednak ogromna
grupka Waru. Czułem nieustający przypływ bólu w lewej, tylnej kończynie,
mimo to jednak nie poddawałem się. Oplatałem wrogów lokalną
roślinnością, starając się ich zgnieść. Jednak moja siła była zbyt mała
do walki z taką wielką grupą. Nie byłem w stanie złapać tchu. Co chwile
któreś z napastników uderzało mnie, zadając przy tym rany. Zdołałem
zdjąć kilku na raz, atakując ich bluszczem lokalnej wierzby, jednak
pomagało to tylko na chwilę. Przez moment żałowałem, że w ogóle
postanowiłem sprawdzić, jaka jest historia tego “labiryntu”, oczywistym
faktem przecież było, iż nie będzie ona dla mnie przyjemna. W końcu
poczułem, jak jeden z wrogów powala mnie na ziemię, przygniatając do
niej. Jęknąłem cicho, a zwierzę wydało z siebie odgłos podobny do ryku,
plując na mnie, zachowałem jednak gardę i mocno kopnąłem przeciwnika,
zdejmując go z siebie. Tym samym miałem wrażenie, jakby moja noga
rozrywała się. Zapominając, że nie znajduję się we własnym ciele, ani na
aktualnej linii czasowej chciałem się zregenerować, wtedy jednak
zrozumiałem, że przecież nie mogę.
Wtedy wizja się urwała.
~*~
Upadłem na ziemię, powracając do rzeczywistości. Ta wizja była jedną z
boleśniejszych, jakie przeszedłem. Zastanawiało mnie przez moment, czy
kiedy Reniś ma swoje przebłyski przyszłości też odczuwa wszystkie ciosy,
jakie są w nich zadawane? Nigdy nie zauważyłem by reagowała na to jakoś
boleśnie, miałem więc nadzieję, że nie. Chyba jej kiedyś o to zapytam.
Nie czas na to.
Podniosłem się, nadal myśląc o swojej wizji. Bluszcze, rośliny..przez
moment mnie olśniło. Czyżbym był świadkiem walki Midori’ego z waru?
Czyżby opiekun łąk i lasów naprawdę miał kłopoty? Uznałem, że tak, co
oznacza, że muszę go odnaleźć. Chociaż, heh, prędzej zginę, niż będę w
stanie mu pomóc, może jednak znajdę okazję do kolejnych wizji, które
przybliżą mi sprawę? Zastanawiając się nad tym przedzierałem się
pomiędzy gęstym labiryntem gałęzi, które raz po raz rozcinał moją skórę,
hacząc się o nią. W takich momentach jak ten chciałbym móc zmieniać
swój rozmiar tak, aby móc omijać te przeklęte gałęzie bez problemów. tak
cudowny skill jednak nie został mi dany, więc w pełni zdając się na
umiejętności regeneracyjne przechodziłem coraz dalej i dalej, z każdą
chwilą coraz bardziej chcąc się wycofać. Nagle jednak, po długiej
wędrówce, o ile tak to można nazwać dostrzegłem, że szare wyniszczone
gałęzie kończą się, w odległości przynajmniej metra od..kokonu. Znaczy,
nie do końca był to kokon, lecz nie było jak tego inaczej nazwać. Nie
pewnym krokiem zbliżyłem się do owego ciała stałego. Przypominało wielki
liść, skrywający coś w środku. Co by to nie było miało silną aurę, gdyż
wszystko wokół owego “kokonu” było zupełnie żywe. Trawa nie była już
szorstka, a gdzie nie gdzie rosły pojedyncze kwiatki. W tej całej,
martwej atmosferze wydawało mi się to niezwykle piękne i abstrakcyjne,
martwe drzewa zdawały się jednak zatrzymywać ową przyjemną aurę.
Spojrzałem na źródło całej tej magii, skupiając się, a zarazem starając
jak najlepiej przygotować na to, co miały ujrzeć moje oczy i poczuć
ciało -na kolejny przebłysk przyszłości.
Ten zaskoczył mnie jeszcze bardziej, niż poprzedni.
~*~
Byłem zupełnie wyczerpany walką, która teraz przesunęła się w dalszą
część puszczy. Każdą, najmniejszą tkankę mięśnia zdawałem się odczuwać
osobno. Mimo to nie byłem w stanie przestać, nie pozwalałem sobie na
zaprzestanie walki. Waru nadciągały z każdej strony, odniosłem wrażenie,
że od mojej ostatniej wizyty w ciele Midori’ego ich liczba zdwoiła się,
jeśli nie potroiła. Przez moment zastanawiało mnie, dlaczego tak liczne
grupy tworów chaosu postanowiły go nękać. Wtedy do mojej głowy przyszła
myśl. Zaatakowanie watahy nie wiele by im dało, mamy świetną obronę, a
przecież zawadzamy tym przeklętym stworą. Łatwiej byłoby wyniszczyć nas z
innej strony, skazać na głód, brak zwierzyny..postanowiły wykorzystać
do tego władcę zieleni. Smutne. Zarazem jednak zadziwiające było to,
jaką strategię obrały bestie.
A może po prostu im się nudziło?
Nie istotne. Nie teraz. Upadłem na ziemię, zauważając, że jest to
idealnie to samo miejsce, w którym leżał kokon. Z mojej piersi
wystrzeliła zielona siła, którą wytworzyłem za pomocy ostatków mojej
energii. Usłyszałem piski waru, moje oczy jednak były zamknięte, to też
mogłem się jedynie domyślać tego, co się stało. Po chwili poczułem, jak
otacza mnie gruba skorupa. Skuliłem się w niej i zasnąłem, pragnąc
odzyskać utracone siły.
~*~
Dotarło do mnie, że cały ten zanik roślinności spowodowany jest
słabością Midori’ego. Westchnąłem cicho. Co mógłbym zrobić, żeby mu
pomóc? Nie wiedziałem, czy użycie na nim swojej mocy nie będzie
samobójstwem. Z drugiej jednak strony..zbliżyłem się jeszcze o krok.
Nie, nie byłem głupi, nie zamierzał ni z gruchy ni z pietruchy próbować
zregenerować całe obrażenia boga. Zamiast tego przyjąłem na siebie
namiastkę, by sprawdzić, na ile bym to wytrzymał. Niemal natychmiast
zwinąłem się na ziemi, jęcząc przy tym. Cho.lera, Victor, tępa pało, nie
jesteś bogiem, nie możesz znieść tyle, co bóg! Przez moment miałem
wrażenie, że świat wiruje. Zupełnie, jakby ktoś wsadził mnie w
obracający się o 360° młot w lunaparku i rozbujał go na pełnych
obrotach. Mimo tego, że znajdowałem się na ziemi lekko zatoczyłem się w
bok. Zabawne, Renes nazwała mnie kiedyś masochistą. Wychodzi na to, że
miała rację, dość często sprawiam sobie ból. .niestety.
A może stety?
W końcu jest to w jakimś stopniu robione na korzyść innych. Kiedy w
końcu fala bólu minęła dostrzegłem, że mój wysiłek nie poszedł na marne.
Gałęzie niektórych drzew uniosły się, powracając do życia i teraz
wspomniana przestrzeń wynosiła już pięć metrów. Nie jest to wiele, jak
na całą puszczę, której przecież nikomu nie udało się obejść, jednak..to
zawsze jest coś! W końcu w jakimś stopniu wraca to do życia.
Życia..
W mojej głowie ziścił się plan, który musiał wypalić. Wstałem, gotów na
kolejne przedzieranie się przez gąszcz gałęzi. Tym samym wytężyłem
umysł, aby za pomocą poszczególnych słów wysłać wiadomość Ashi. Brzmiała
ona mało zrozumiale, jednak szło się połapać. Mianowicie:
“Midori, kłopoty, tysiącletnia”
Trzy, proste słowa, których wspólne znaczenie mogło być jednak
dwuznaczne. Przekonałem się jednak nie raz, że nasza przywódczyni to jak
najbardziej inteligentna osoba i poradzi sobie z owymi słówkami. Ba,
będzie to dla niej pikuś!
Nie myliłem się.
Kiedy znalazłem się przed puszczą, co zajęło mi dobre pół godziny, dojrzałem alfę.
-Jesteś sama?-Zapytałem na wstępie, dla upewnienia. Skinęła głową.
-Dobrze, bo to co zobaczysz..może lekko tobą wstrząsnąć.-Po drodze
opowiedziałem jej krótko, co widziałem, jak i co się stało.
-Masz jakieś pomysły?-Usłyszałem głos wadery.
-Właściwie, to tak. Chciałem wezwać moją towarzyszkę, Arshię, żeby
spróbowała uleczyć Midori’ego za pomocą swoich łez, ale wątpię, czy na
to przystanie. Myślałem też nad próbą zajęcia się puszczą.
-Zajęcie się puszczą?-Oblicze Ashi lekko się rozjaśniło, co dało mi
nadzieję. Nie wyobrażałem sobie życia przez najbliższy czas bez
roślinności.-Tak, wydaje mi się to dobrym rozwiązaniem. Zielarze i
ogrodnicy na pewno chętnie się tym zajmą. No i wierzę, że możemy liczyć
na pomoc wolontariuszy. Jeśli jest tak źle jak mówiłeś przydadzą się
także medycy oraz uzdrowi….ciele...-Urwała, stając nagle w miejscu. Na
jej pyszczku wymalował się widoczny szok, kiedy oczy ujrzały ogromny
kokon, osłaniający ciało boskiej istoty-T-to on?-Spytała cicho, jakby
nie chcąc go obudzić. Przytaknąłem.-Nigdy czegoś takiego nie
widziałam..-Powiedziała.
-Tak. To straszne, ale zarazem piękne, nieprawdaż?-Odparłem. Wadera
jedynie sztywno skinęła głową, a na jej twarzy zjawiła się determinacja.
-Sprowadź swoją towarzyszkę, poinformuj też innych medyków. Ja zajmę się
resztą.-Kiedy to powiedziała zauważyłem, jak talizman, który zawsze
nosiła przy sobie znika, a nasza alfa staje się cała czarna. Z jej
pleców wyrosły skrzydła, a następnie odleciała. Ja natomiast wysłałem
krótką telepatyczną wiadomość Arshii, która brzmiała “Tysiącletnia.”
~*~
Byłem pod wielkim wrażeniem tego, jak szybko wieści się rozniosły.
Wydawało się, że pach, i nagle wszyscy kierowali się w jedno miejsce,
rozmawiali o tym samym. Każdy chciał dołożyć swoje łapki i pomóc
roślinności odżyć, nie zależnie od wieku, czy możliwości. W końcu, czym
byłby świat zwierząt bez świata roślin? Niczym dokładnie! Z godziny na
godzinę puszcza wyglądała tylko lepiej i lepiej, jednak nie to było
niezwykle. Jak można się domyślić mimo, że był to dość wymagający
pacjent, kokon miał stałą i to najlepszą opiekę lekarską. Robiliśmy
wszystko, aby tylko wzmocnić znajdujące się w nim ciało. Wszyscy włożyli
w opiekę nad puszczą, jak i Midori’m tam ogromne zaangażowanie i chęci,
że pod wieczór naszym oczom ukazało się coś niezwykłego. Kokon jakby
uniósł się, a zza liścia pyszczek wychylił bóg, ziewając leniwie a tym
samym wywołując rozlew ziewów po całej naszej gromadzie. Nie próżnował
jednak. Wstał, pokłonił się lekko w geście podziękowania, po czym
ujrzałem, jak jego pierś znowu świeci. Energia skierowała się w listek,
który zaczął powoli się unosić. Jego łodyga zmieniała się w korę,
natomiast linie, jakie posiadał, rozrastały się w gałęzie, zwisające aż
do ziemi i połyskujące niebieskim kolorem przypominające oczy Res, w
moim przypadku liśćmi(potem dowiedziałem się, se każdy widział inny
kolor). Gdy już stało przed nami drzewo, liście zaczęły się trząść,
wyrzucając złoty pyłek. Kiedy tylko ten zderzył się z ziemią przepłynęła
przez nas wszystkich fala energii, która rozniosła się po terenie całej
watahy, uzdrawiając ją. Midori uśmiechnął się do nas wypowiadając
słowa, których bym się nie spodziewał.
-Za to, co dla mnie zrobiłyście, wilki, obiecuję, że póki co roku o tej
samej porze to drzewo wypuszcza swoje pyłki nigdy więcej nie pozwolę, by
roślinność wymarła. Dziękuję wam.-Tymi słowami ustanowił też święto,
obchodzone właśnie dnia szóstego lipca, dzień po rocznicy. Święto
złotego pyłu, będące zarazem obietnicą Midori’ego.
A Ja w końcu mogłem nabierać jagód!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz