Wielki
lew doprowadził nas do ich osady. Ogromne budynki rzucały długi cień
gdy słońce zachodziło. Koach potrząsnoł grzywą z której posypał się
srebny pył. Pod jego wpływem staliśmy się gigantami ich rozmiarów.
-Chodźcie do mej chaty.- zaprowadził nas do swojego domu i położył dzban z piciem.
Napiłam się poczym spojrzałam na Victora mierzącego niepewnie wodę. Szturchnęłam go lekko.
-Ja podziękuje, nie chce mi się pić- powiedział.
-Na pewno? Pij.
Victor się pochylił i wsadził pysk w wodę.
-Może się zdrzemniecie?- zaproponował lew
-Z chęcią- ziewnełam przeciągle, tak chciało mi się spać że padłam na ziemi
Obudziłam się na plecach biegnącego Victora. Przetarłam oczy. Za nami biegło stado lwów, byliśmy znów normalnego rozmiaru. Zobaczyłam jak Koach macha łapą chcąc nas trafić. Skoczyłam na równe nogi zaczęłam biec obok partnera.
-Co się dzieje?!
-Twój "sojusznik" chciał nas otruć wodą i zjeść toteż udwałem że pije. Gdy ty spałaś w najlepsze ja zoriętowałem się że lew nalał wody do ogromnego kociołka. Potem zechciał cię tam wrzucić i oto moja rola bohatera. Skoczyłem i cię uratowałem.
-Dzięki...-odparłam zaskoczona-A czemu jesteśmy normalnych rozmiarów?
-Koach się wkurzył i nas zmienił...-obejrzał się do tyłu- Padnij!- wielka łapa wzięła zamach i mnie powaliła- Renesmee!- usłyszałam głos jakby przez mgłę Viciego
I nagle to przeziwne pstryk! Obudziłam się pod drzewem w towarzystwie medyka. Byliśmy najnormalnie u siebie....znaczy w swoim świecie a w drodzę w nieznanym kierunku.
-Co się stało?! My...my byliśmy w innej krainie i...- powiedziałam zaskoczona i spanikowana...
<Vici? Takie słabe wyszło ;C wena po kilku opkach się psuje...>
-Chodźcie do mej chaty.- zaprowadził nas do swojego domu i położył dzban z piciem.
Napiłam się poczym spojrzałam na Victora mierzącego niepewnie wodę. Szturchnęłam go lekko.
-Ja podziękuje, nie chce mi się pić- powiedział.
-Na pewno? Pij.
Victor się pochylił i wsadził pysk w wodę.
-Może się zdrzemniecie?- zaproponował lew
-Z chęcią- ziewnełam przeciągle, tak chciało mi się spać że padłam na ziemi
Obudziłam się na plecach biegnącego Victora. Przetarłam oczy. Za nami biegło stado lwów, byliśmy znów normalnego rozmiaru. Zobaczyłam jak Koach macha łapą chcąc nas trafić. Skoczyłam na równe nogi zaczęłam biec obok partnera.
-Co się dzieje?!
-Twój "sojusznik" chciał nas otruć wodą i zjeść toteż udwałem że pije. Gdy ty spałaś w najlepsze ja zoriętowałem się że lew nalał wody do ogromnego kociołka. Potem zechciał cię tam wrzucić i oto moja rola bohatera. Skoczyłem i cię uratowałem.
-Dzięki...-odparłam zaskoczona-A czemu jesteśmy normalnych rozmiarów?
-Koach się wkurzył i nas zmienił...-obejrzał się do tyłu- Padnij!- wielka łapa wzięła zamach i mnie powaliła- Renesmee!- usłyszałam głos jakby przez mgłę Viciego
I nagle to przeziwne pstryk! Obudziłam się pod drzewem w towarzystwie medyka. Byliśmy najnormalnie u siebie....znaczy w swoim świecie a w drodzę w nieznanym kierunku.
-Co się stało?! My...my byliśmy w innej krainie i...- powiedziałam zaskoczona i spanikowana...
<Vici? Takie słabe wyszło ;C wena po kilku opkach się psuje...>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz