- A
więc jak cię zwą? - zapytałem lekko patrząc na nią z ukosa. Przez chwilę
się zastanawiała, co od razu podpowiedziało mi, że nie powie mi prawdy.
- Miradez - odpowiedziała w końcu.
- Chodziło mi o twoje prawdziwe imię - przewróciłem oczami i westchnąłem, pokazując znudzenie jej zachowaniem.
- Maennelise Ember Sierra II.
Widziałem w jej oczach, że jedyne czego teraz chce to jak najszybciej się ode mnie oddalić.
Szliśmy
dalej w milczeniu. Przypomniałem sobie, że na początku wadera mnie nie
słuchała, więc postanowiłem przypomnieć jej swoje imię. Tak na wszelki
wypadek. W końcu ona tak się wysiliła, żeby powiedzieć mi swoje, nie
mogę być jej dłużny.
- Jam jest Lucyfer, milady - powiedziałem przesadnie teatralnym tonem.
- A na co mi to wiedzieć? - żachnęła się i fuknęła pod nosem.
-
A ja wiem? To już od ciebie zależy. Wiesz już kogo wołać na pomoc,
jeśli coś się wydarzy, wiesz także jakie imię podać gdy przyjdzie do
ciebie płatny zabójca - uśmiechnąłem się szyderczo półgębkiem.
Maennelise
widocznie zastanowiła się nad drugą opcją. Prychnęła i już się nie
odezwała. Nie chciałem przerywać jej błogiej chwili ciszy, więc też się
nie odzywałem. Gorzej, że błoga cisza przerodziła się po chwili w
niezręczne milczenie. Nie wiedziałem jednak czym zainteresować
towarzyszkę. W końcu do najbardzej komunikatywnych nie należę, a i tak
ostatnio zachowuję się jakby coś mnie odmieniło. Beznadzieja.
- Ładna dziś pogoda - burknąłem pod nosem po czym parsknąłem śmiechem z własnej głupoty i niemocy w zaistniałej sytuacji.
- Co?
- Domyśl się - syknąłem i potruchtałem przed siebie. Co ja do licha ciężkiego robię?!
< Maey? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz