poniedziałek, 18 lipca 2016

Od Ashity do Naukami'ego

- Eh, no dobrze... To co chcesz ze mną zrobić, szefowo?- zapytał Nau, śmiejąc się cicho, na co ja zawtórowałam.
- Planuję zrobić z ciebie naleśniki -odparłam najzupełniej poważnie, gdy atak chichotu minął.- Najpierw ugotuję w kociołku dla zmiękczenia, a potem zrobię pyszne ciasto, usmażę na wulkanie, dodam nieco krwistej polewy i będzie jak znalazł!
- I po co ja pytałem...
Zwiesił smętnie łeb, ale zaraz znowu zaczęliśmy się śmiać. Spojrzałam na basiora, zwracając szczególną uwagę na rany powstałe w wyniku ataku na łanię. Nie było to nic zagrażającego życiu, ale i tak uważałam, że powinien zobaczyć go medyk. Z tego, co wiedziałam, obecnie dyżurował głównie Victor, aby inni mogli nieco odpocząć. System ten działał dość dobrze, niemniej, czasem medycy mieli tyle spraw na głowie, że kolejki do nich były dłuższe, niż po herbatkę Riki.
- Dobra- mruknęłam w końcu, żartobliwie odsuwając basiora od jelonka.- Ty miałeś swoje pięć minut, bohaterze, więc teraz postaraj się dojść w jednym kawałku do medyka, albo obiecuję, że procedurę robienia naleśników zapamiętasz sobie do końca życia, jasne?
Płynnym ruchem, chwyciłam w szczęki ciało naszej zdobyczy i ruszyłam przed siebie. Nau szedł tuż obok mnie, lekko kulejąc. Z jego ran powoli przestawała cieknąć krew, aczkolwiek cienki strumyk szkarłatnej cieczy nadał skapywał po jego sierści na ziemię, plamiąc trawę. Zdobycz w mojej szczęce podskakiwała w rytm naszych kroków, bezwolnie telepiąc się w górę i dół. Tak samo jak jego matka, okaz był dość spory, szczególnie jak na swój wiek, już wyobrażałam sobie szczęśliwe miny tych głodomorów-szczeniaków.
Nie prowadziliśmy zbyt ożywionej konwersacji. Ja miałam ciut utrudnione zadanie, bowiem jelonek skutecznie tłumił jakiekolwiek słowa, które próbowały wydostać się z mojego gardła. Natomiast towarzyszący mi wilk był zajęty patrzeniem przed siebie i kontemplowaniem o czymś-tam, czego w sumie nie miałam mu za złe. Pochmurne, burzowe niebo skutecznie utrudniało światłu słonecznemu próby zrobienia z całego świata spalenizny, tak więc las trwał tak, pogrążony w półmroku, jakby przygotowywał się do krótkiej drzemki. Mogłam wręcz pokusić się o stwierdzenie, że cały krajobraz był niemal zatrzymany w czasie, nie słyszałam żadnego ćwierkania ptaków, ani jeden z listków nie drżał na wietrze...którego zresztą też nie było. Nie przejęłam się tym zbytnio, mimo że było to dość dziwne. Bardziej martwiłam się o kulejącego basiora, dzielnie podążającemu naprzód przez gęste chaszcze. Na całe szczęście, kilka minut później dotarliśmy na miejsce.
- Zaraz pójdziemy do Victora, zobaczy, czy wszystko dobrze- obiecałam.- A potem damy mu część łani, a resztę najwyżej zostawimy albo zaniesiemy tym szczeniakom, dobrze?
Nau kiwnął łbem na znak zgody...
A ja w tym samym momencie przystanęłam, z niepokojem obserwując cały teren. Nawet tu wszystko wyglądało jak zatrzymane w czasie: każdy z wilków zastygł w miejscu, niczym figury woskowe. Trawa nie szeleściła, drzewa nie odbijały echa rozmów. Podbiegłam do Riki, nie ruszającą ani jedną kończyną, trwającej w miejscu z prawą, przednią łapą uniesioną w górze, najwyraźniej podczas marszu w czasie rozmowy z Nami, równie nieruchomej. Lekko dotknęłam córkę, ale ta nie zareagowała, z uśmiechem patrząc w przestrzeń. Spojrzałam na Nau i wypuściłam jelonka ze szczęki. Basior również patrzył na dziwne zjawisko, obejmujące całą watahę...
- Co tu się stało?- zapytałam. Nawet nie wiem, do kogo skierowałam to pytanie. Nau? Przestrzeni? Duchów? Jakiejś niewidzialnej istoty, w moim mniemaniu odpowiedzialnej za całe to zdarzenie?

< Nau? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT