Kiedy wróciłam do domu późno w nocy mało mnie obchodziło, jak się ułożę.
Byleby tylko szybko zapaść w sen i odwiedzić krainę morfeusza bez
zbędnych problemów. Ziewnęłam leniwie i glebnęłam się tuż przed wejściem
do jaskini, na rozgrzanej jeszcze od słońca skale. Nie musiałam nawet
wziąść kilku wdechów, by pogrążyć swoje ciało w bezruchu, jednocześnie
dając umysłowi posprzątać.
Sen, jaki mi się snił raczej nie miał żadnego znaczenia, zresztą, był za
głupi, aby takowe mieć. Wszystko wokół porosło watą cukrową, niczym
kamienie w lasach mchem, a wilki pozamieniały się w kolorowe żelki.
Wydawało się, że pożeram je samym spojrzeniem, gdyż wystarczyło aby moje
oczy napotkały któregoś z nich, a nagle na języku czułam słodką
żelatynę, osoba, na którą z kolei spojrzałam traciła poszczególne
fragmenty ciała. Zamiast jednak krzyczeć i błagać o litość, padała na
miękką, lepiącą się glebę i wybuchała szaleńczym śmiechem, którego nie
powstydziłaby się nie jedna hiena. Modliłam się w duchu, by od tych
wszystkich słodyczy nie puścić pawia. W sumie, nie byłoby to takie złe,
zepsułabym tą słodko-pierdzącą scenerię.
Heh, chyba powinnam się leczyć.
Owy, słodki i uroczy sen, został jednak przerwany przez promienie
wschodzącego słońca, nie trudne do wyczucia na moim czarnym niczym pióra
kruka futrze. Kiedy tylko Apollo nakierował celownik swojego rydwanu na
moje oczy, te..
~Karo, wróć. To nie ta religia.-Ano tak. Tak więc gdy tylko Musuko
nakierował promienie swojej gazowej kuli na moje oczy, te otworzyły się
powoli, buforując przesyłane dane. Z początku tylko szelest drzew,
słyszalny przez uszy, uświadamiał mi, że już nie śnię. Wszystko wkoło
było zamazane, jakby ktoś zmniejszył właśnie ostrość aparatu na
najmniejszą możliwą. Powoli jednak ta osoba, która postanowiła pobawić
się ową kamerą zwiększała ostrość. Dostrzegłam zieloną trawę i brązowe
pnie drzew. Ziewnęłam leniwie, ukazując swoje nie wyspanie. Szlag by to,
mogłam jednak wejść do środka. Przynajmniej bym się wyspała. W wolnym
tempie podniosłam się, przeciągając przy tym. I tak już nie zasnę. Poza
tym, nie jadłam kolacji, a żołądek postanowił właśnie o sobie
przypomnieć, krzycząc jak kibice w strefach podczas meczu.
Trzeba coś zjeść.
Nim jednak ruszyłam przed siebie z zamiarem znalezienia sobie czegoś na
ząb, obejrzałam się przez ramię. Tamara spała niczym zabita, zwinięta w
uroczą kulkę, o dość sporych jednak rozmiarach. Pewnie niedługo wstanie,
doskonale wiedziałam, że nie miewa długich drzemek. Jak ona może tak
żyć..
Jak na zawołanie szare oczy mojej siostry otworzyły się, a ta
natychmiast się podniosła. Stanowiło to niezłą abstrakcję do Mortem,
śpiącej w rogu pomieszczenia. Minę miała zadowoloną, jakby śniło jej się
coś niezwykle przyjemnego.
Moja siostra zagadnęła mnie.
-Już wychodzisz?-Głos miała trochę zaspany, przyjemny jednak dla ucha.
-Nie, tak sobie tutaj stanęłam.-Rzuciłam, na co wadera spojrzała
wymownie w sufit. Następnie jednak zaśmiała się dość głośno, jakby nie
zauważając śpiącej jeszcze Mortem.-Idę polować. Przynieść Ci coś?
-Ooo, darmowe śniadanie! -Ucieszyła się, prawie że podskakując w
miejscu. Trudno było mi powstrzymać ciepły uśmiech, jaki chciał
wymalować się na moim pyszczku. Udało mi się jednak utrzymać obojętmy
wyraz twarzy.-Jasne. Znaczy, przyjdę po nie. Potem. Bo..w sumie, to już
mnie nie ma!-To mówiąc wybiegła i tyle ją widziałam. Ja również
opuściłam naszą jaskinię, kierując się w las. Z każdym krokiem
przyśpieszając tempa coraz bardziej zblizałam się w wyznaczonym
kierunku. W końcu znalazłam się w cieniu drzew, chroniącym mnie przed
dopiero narastającym upałem.
Lato..kto je w ogóle wymyślił. I po co? Kiedy czuje się chłód, da się to
znieść, serio. Natomiast, gdy jest gorąco można dostać pierdolca.
Naprawdę.
Zwolniłam kroku, nie chcąc spłoszyć żadnego napotkanego zwierzęcia.
Teraz łapy stawiałam powoli, z wyczuciem, omijając wszelkie gałązki.
Wciągałam powietrze w nos, starając się nie przepuścić chociażby
najsłabszej woni. I nagle to poczułam. Sarna, wręcz idealnie!
Uśmiechnęłam się zwycięsko, po czym podążyłam za zapachem. W końcu,
ujarzałam ją. Beztrosko pochłaniała lokalną trawę. Cieszyła mnie myśl,
że za moment to ja beztrosko ją pochłonę. No, nie do końca beztrosko. W
końcu, to żywe zwierze, w jego żyłach płynie krew.
Krew..
Brr. Po prostu o tym nie myśl.
Skrywając się w krzakach, wbiłam pazury w ziemię i uchyliłam się. Była
na tyle blisko, że miałam ją w zasięgu łapy. Już szykowałam się do
skoku, łapy prawie że oderwały się od ziemi, kiedy usłyszałam pisk.
Sarna natychmiast odbiegła, z prędkością godną światła, a ja rozejrzałam
się ze złością. Gdyby nie fakt, że dźwięk nie kogłabym przypisać ani
mojemu nie doszłemu śniadaniu, które zresztą nie uciekłoby same przed
sobą, ani żadnemu wilkowi (pomijając, rzecz jasna mojego ojca, ale ten
był dzisiaj w pracy), ani nawet istocie ludzkiej, zapewne wykrzyknęłabym
głośne “k*rwa mać!”. Rozsądek jednak kazał mi siedzieć cicho. Jak mysz w
wilczym ciele, ot co. Do moich, bacznie lustrujących sytuację, uszu,
dobiegł trzepot skrzydeł. Obejrzałam się w tamtą stronę i ujrzałam
masywne ptaszyszko.
Orzeł.
Za szczeniaka tata niejednokrotnie i z wyczuloną czujnością przestrzegał
mnie, oraz moje siostry, przed drapieżnymi ptakami. Wiedziałam, że nie
żywił do nich ciepłych uczuć, nigdy jednak nie znałam powodów. Teraz
jeden przychodził mi do głowy. Gnój spłoszył mi śniadanie!
~Nie ma to jak konkretny powód do niechęci.-Skomentowała entuzjastycznie Molly, na co moje tęczówki wykonały salto.
~Jeszcze mi powiedz, że nie jesteś głodna. -Rzuciłam. Przecież obiecałam
też śniadanie Tami, a świetna partia właśnie pobiegła żyć własnym
życiem.
~No jestem.-Przytaknęła. Spojrzałam gniewnie w stronę zwierzęcia,
ktorego fiołkowe oczy zdawały się analizować każdy, najmniejszy włosek
na moim futrze. Wzdrygnęłam się na tę myśl.
Najlepszą obroną jest atak!
A w tym momencie bardziej chciałam obronić się przed strachem, niż
wspomnianym drapieżnikiem. Dumnie uniosłam głowę i spojrzałam wprost w
tamte przenikliwe oczy, zupełnie ignorując długi dziub zwierzęcia, który
przypominał czyste srebro. Ponadto, zdawało się, jakby były w nim
wyryte jakieś wzory. Sam orzeł miał grafitowy kolor, a w jego szponach,
które jednym spojrzeniem mogłam uznać, za ostrza będące w stanie rozciąć
wszystko, o czym ptak by tylko zamarzył, odbijały się promienie słońca,
błyszcząc przy tym tak, że widok ten przykułby uwagę nie jednej sroki.
Przez kilka, długich chwil trwaliśmy tak wpatrzeni w siebie, a ja
rozważałam, czy oby nie skrócić go o głowę.
Kiedy jednak zdecydowałam się to zrobić, ptak nieoczekiwanie rozłożył
skrzydła, których wewnęrzne pióra odznaczały się chyba każdym możliwym
kolorem tęczy, i wzbił się w powietrze.
O, nie!
Niech sobie nie myśli, że mi ucieknie, przeklęty skrzydłolot. Bez chwili
namysłu pobiegłam za nim, ile sił w łapach, przedzierając się przez
liczne krzaki tak, jakby w ogóle nie stały mi one na drodze. Mimo
odczuwalnego w każdym mięśniu zmęczenia nadal biegłam za zwierzęciem.
Nigdy nie miałam dobrej kondycji, nie zamierzałam jednak się poddawać. Z
coraz większą siłą odbijałam łapy od podłoża, które sprawiało wrażenie
coraz chlodniejszego. Hej, mamy to przeklęte lato, temperatura powinna
iść w drugą stronę!
Nie, żebym narzekała.
W żadnym wypadku, owy chłód tylko motywował mnke do działania.
Zatrzymałam się jednak, kiedy pod jedną łapką poczułam chłodne, wilgotne
ciało stałe.
Śnieg.
Rozejrzałam się bacznie, orientując, że jestem w tak zwanej lodowej
krainie. Słyszałam o tym miejscu, ale, jak bogów kocham nigdy tutaj nie
byłam. Nawet nie wierzyłam, że cokolwiek tym podobnego istnieje, a tu
proszę. Ptak zatrzymał się, stając przede mną, teraz jednak zupełnie
mnie on nie obchodził. Z szaleńczym entuzjazmem, który zwykle widziałam u
Tamary i którego z Mortem nigdy nie rozumiałyśmy, wskoczyłam wprost w
śnieżną zaspę, śmiejąc się, kiedy od opuszków łapek, po końcówki uszu
poczułam na sobie chłodną substancję, lekko topniejącą w kontakcie z
ciepłem mojego ciała, jak i futra.
Śnieg!
Na Ramzę, jak dobrze! Lato dopiero się zaczynało, a Ja już miałam go dość, a tu proszę, miła niespodzianka.
~Jak widać, nawet najmniejszy gbur potrafi cieszyć się niczym małe
dziecko.-Zaśmiała się Moly. W odpowiedzi jedynie zaśmiałam się cicho,
orzeł natomiast wylądował przy mnie.
-Zjeżdżaj stąd, zanim urządzę sobie z ciebie szwedzki stół.-Warknęłam w
jego stronę. Chciałam go oszczędzić, ponieważ pokazał mi to miejsce,
jednak istniała jeszcze opcja, że nagle zmienię zdanie. Drastycznie
zmienię zdanie.
Wcale nie przejęty groźbą orzeł spojrzał na mnie wilkiem, <Ha, ha..> a następnie lekko pociągnął mnie za ucho w lewo.
- Śpieszy Ci się na drugą stro..-Urwałam, unosząc głowę. Wzrok
zwierzęcia był błagalny, zupełnie tak, jakby stało się coś naprawde
okropnego, a Ja byłam jego ostatnią nadzieją. Westchnęłam, czując, że
łagodnieję.-Prowadź.-Rzuciłam jedynie, dość cichym głosem. Przyłapując
się na tym dodałam.-Byleby tylko nie zajęło to za dużo czasu.-Ton mojego
głosu był ostrzejszy niż wszelkie igły, piły, czy nawet ketchap z
biedronki. Miało to na celu zamaskowanie faktu, że wystarczyło smutne
spojrzenie tego wyjątkowo pięknego zwierzęcia, abym zmiękła. Wcale nie
musiał tego wiedzieć. Widocznie pocieszony ptak wystrzelił w niebo, a Ja
podniosłam swoje cielsko z zaspy śnieżnej. Ruszyłam śladem orła,
zostawiając odciski swoich łap na śnieżnym podłożu. Może to zabawne, ale
zaczęło mnie zastanawiać, czy pod tą ogromną warstwą ogromnego puchu
jest ziemia, czy może lód. Pewnie to pierwsze, w końcu podczas zimy
świat wygląda podobnie, jak teraz, w tej zamarzniętej na kość krainie.
Cieszyłam się w duchu, że moje futro ms czarny kolor, kiedy ujrzałam
lodową figurę. Przypominała lisa, zwijającego się w kłębek. Orzeł zdawał
się posmutnieć na ten widok.
~Biedny-pomyślałam, pewna, że nie była to zwykła rzeźba.
~A..a może jednak?-Bardziej poprosiła, niż zapytała moja wykmaginowana towarzyszka.
~Nie ma takiej opcji.-Powiedziałam sztywno, ale z cieniem boleści. Mam
nadzieje, że my nie skończymy jako lodowa bryła, na wieki zatrzymana w
czasie. Czy kiedykolwiek ktoś by mnie odnalazł, a jeśli, to czy w ogóle
przejąłby się moim losem? No, i co Tamara zjadłaby na śniadanie?
Zresztą, teraz to już chyba nie ważne, moja siostra na pewno
wniecierpliwiła się i sama sobie coś znalazła.
Czy rodzina tego liska wie, co go spotkało? A co, jeśli jej nie miał?
Przerwałam rozmyślania nad tym, nie chcąc się dołować. To tylko
zdemotywowałoby mnie w dalszej podróży, a jak narazie moim celem była
pomoc mojemu skrzydlatemu towarzyszowi. Jeśli już o nim mowa, zdawał się
nie odczuwać otaczającego nas cjłodu. Teraz przyszło mi do głowy, że
przecież mógł być stąd. To wyjaśniałoby znajomość terenu, jaką ptak bez
wątpienia się odznaczał. Co takiego mogło się stać, że prosił o pomoc
nieznajomą, napotkaną przypatkowo waderę, odnoszącą się do niego, jakby
był ostatnim śmieciem, odrzuconym przez społeczeństwo? Musiał być
zdesperowany.
Po długiej, energicznej podróży w końcu ujarzałam wysoko ułożone gniazdo.
-To tu mnie ciągniesz?-Zapytałam, patrząc na zwierzę. Przysiadło na
gnieździe ze zmartwioną miną.-Jeśli myślisz, że przebyła taką drogę aby
podziwiać twój znikomy talent architektoniczny, to grubo się
mylisz.-Ptak pokręcił głową i skinął nią w górę. Czy mu się wydawało, że
potrafilam latać?
Znaczy, teoretycznie potrafiłam, ale skąd ta kupa piór mogła o tym wiedzieć?
Mimo to z cichym westchnięciem rozpłynęłam się w powietrzu i wzniosłam w
górę, aby w następnej kolejności wylądować gładko na stworzonym z sopli
lodu domu zwierzęcia. I wtedy ją zobaczyłam.
Zmarznięta na kość, nieruchoma samica o wiele mniejsza od monstrualnego
ptaka, ściaskała nadal przytomne młode. Musieli się tutaj zatrzymać
podczas podróży dalej. Ptaszyca zamarzła, a maleństwo z trudem chwytało
powietrze, oddychając przy tym ciężko. Nie musiałam pytać, by znać swoje
zadanie.
Miałam, nie uszkadzając ciała matki wydobyć piskle mojego towarzysza na
zewnątrz. Ostrożnie skierowałam vector w jego stronę. Zwierzę, zupełnie
jakby go wyczuło, podskoczyło.
-Cśś.-Szepnęłam.-Pokojowe nastawienie.-Dodałam, półgłosem. Byłam pod
wrażeniem, że maluch nadal żył. Wytrzymały, muszę przyznać. Chwyciłam w
łapkę niewidocznej kończyny zwierzątko, po czym zaczęłam powoli wyjmować
je z objęć martwej matki. Smutne. A stało się jeszcze przykrzejsze,
kiedy jej dziecko zaczęło donośnie piszczeć, płacząc. Pępowina została
przecięta, zbyt szybko, niż którakolwiek ze stron by tego chciała. Nie
było tak, jak w moim przypadku, kiedy to sama odcinałam się od rodziców i
sióstr, pragnąc niezależności pomimo tego, że całą czwórkę kochała,
całym sercem. Nie. Ten maluch wręcz pragnął bliskości chłodnej samicy,
która zawierzyła się losowi, chcąc w ostatnich chwilach życia ogrzać
dziecko. Mało nie zabił go ten akt matczynej miłości. W tym samym
momencie, w którym oddałam płaczące dziecko ojcu usłyszałam trzask.
Opór.
Lód zrezygnowal z dalszych prób utrzymania mojego ciężaru, i załamał się a Ja runęłam w dół, na ziemię, tracąc przytomność.
~*~
W miejscu, które ujrzałam po przebudzeniu się rozpoznałam jaskinię medyków. Zdarzało mi się odwiedzać ojca w pracy.
-Budzi się.-Usłyszałam cichy głos Mortem. Nagle cztery głowy pojawiły
sie wprost nad moimi oczami. Dwie białe, jedna różowa i jedna
kasztanowa. Zabawne, jak zróżnicowana była nasza rodzina.
-Co do..-rzuciłam, zdziwiona, podnosząc się.-Urządziliście sobie,
pacany, grę w niedźwiedzia?-Zapytałam przez zęby. Zauważyłam, że mama
otwiera oczy, aby coś powiedzieć, nie usłyszałam jej jednak. W tym
momencie dotarły do mnie wydarzenia minionego dnia, wraz z martwą
ptaszycą. W jednym momencie i bez zastanowienia rzuciłam się matce na
szyje, po chwili jednak odrywając się od oszołomionej wadery.
-Musiałaś mocno uderzyć się w głowę.-Zaśmiała się po chwili, w czym zawtórowala jej Tami, oraz tata. Mortem była cicho.
-Jeśli chcesz w to wierzyć.-Odpowiedziałam z kpiną, na twarzy miałam
jednak wymalowany uśmiech, którego nie moglam zatrzymać. Nie wiem, czy
to ze szczęścia, ze mam tak cudowną rodzinkę, czy z zadowolenia, że
komuś pomogłam. Swoją drogą, co Ja tu w ogóle robię. Czyżby ten ptasior
mnie przyniósł? Miał na to siłę? Wychodziło na to, że tak, skoro nie
skończyłam jako lodowa figura.
<Heh, nuda robi swoje XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz