- No nieeee. Czemu muszę wyjść z tej wody. - O tak. Od początku narzekam
na mój psi los. Jest dobrze ponad 30 stopni, a ja muszę opuścić chłodną
sadzawkę i iść do Alfy. Ale po co? Co jej z tego, że z nią pogadam?
- Masz się u niej stawić za godzinę, nie później nie wcześniej! Jasne? -
Czarna wilczyca powtórzyła te słowa niczym mantrę, ostrym głosem i z
przesadną władczością. Czy w tej watasze są same wadery? Ksa. Toż to
takie upierdliwe...Ale co zrobić. Nic nie poradzę na tą karę boską.
- Zrozumiałem. Będę tam. - Rzuciłem słowa luźnym tonem, z lekką nutą
sarkazmu. Ziewając, wyczłapałem z wody i skierowałem się do lasu, ażeby
upolować coś do żarcia. Może sarnè? Albo zabłąkaną waderę? Hmm. Wyjdzie w
praniu.
- Santa Marija Delorozo! - Krzyknąłem, stąpając po rozgrzanych
kamieniach i odłamkach skalnyh. Co za ból! Czuję jak moje poduszki pod
przednimi łapami płoną żywym ogniem! - Aucz aucz aucz! - krzyczałem,
skacząc z miejsca na miejsce. Jeszcze jeden sus iiii...Hop! Jestem na
zielonej trawce w cieniu lasu. Na szczęście!
Wadera jeszcze chwilę obserwowała mnie z uśmiechem po czym odeszła powoli, nie robiąc sobie nic z piekarnika panującego wokół.
Zupełnie jakby Dovakhin krzyknął "Yor Toor Shul" i rozpętał Inferno na ziemi.
- Ksa. Że też są takie upały. Kto to wymyślił?! - Narzekania ciąg
dalszy. I na tego typu słowach zeszła mi droga do Alfy, która leżała
sobie w swojej chłodnej jaskini.
***
- I to wszystko? Tyle? Żadnego rytuału Przejścia, Inicjacji ani
oddawania wilka jako ofiary? Nic? - Pytałem raz po raz roześmianą
waderę. Ona na takie głupoty tylk się uśmiechnęła i łagodnie
odpowiedziała.
- Nie, żadnego rytuału, zupełnie nic. Wybrałeś profesję tropiciela, więc
po co jeszcze to przeciągać? - Łagodny głos, szczery uśmiech. Nie
dziwię się że to Alfa. Ale jednak wadera. Nie lubię wader.
- Czyli rozumiem że jestem zwykłym członkiem watahy, na profesji
Tropiciela, i muszę uczestniczyć co najmniej w co drugim polowaniu? -
Ashita, czyli Alfa, kiwnęła głową na tak. Waw, takie to proste.
- Tak Vins. Nic więcej. Dziękuję że przyszedłeś. - zostałem odprowadzony
do wylotu jaskini, skąd udałem się do lasu ma małe co nieco. Rzuciłem
jeszcze szybkie "żegnaj" i pognałem ścieżką przez las, nie zwracając
uwagi na nic. I to ten brak uwagi sprawił, że prawie wpadłem na pewnego
basiora. Albo to on wpadłby na mnie. W każdym razie, zatrzymaliśmy się
mniej niż metr od siebie, podnosząc głowy i patrząc w swoje ślepia.
- Uważaj jak łazisz. - Warknąłem. Humor i nastrój to jedno, ale
charakter to drugie. Chamski będę zawsze i tego nic ni nikt nie zmieni.
- Ta, sorry. - Wymamrotał basior. Śnieżnobiały (chociaż już dawno się
chyba nie mył, bo nie takie śnieżno) przyjrzał się mi, gapiąc się w moje
ślepia. Coś w nich zobaczył? Zakochał się czy jak?
- Jak masz na imię? - Zapytał pewnie. Tak znikąd. Sprawia to wrażenie
że chce mnie poznać. Ale napiął mięśnie, wysunął lekko pazury i opuścił
ogon troszkę. Szykuje się. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
- Sierotka Marysia. - Oburknąłem. Jest większy i wygłada na to że raczej
silniejszy niż ja. Moja szansa to tylko moja szybkość. - Odsuniesz się
po dobroci czy załatwimy to w staromodny sposób? - Zadając pytanie
wysunąłem pazury, obnażyłem kły i zjeżyłem sierść. Jak nie pójdzie
łatwo, to wywalczę sobie drogę.
< Toshiro? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz