wtorek, 5 lipca 2016

Od Victora c.d. Renesmee

-Spokojnie, jesteś już bezpieczna.-Powiedziałem ciepło, patrząc na partnerkę. Cieszyłem się, że już się wybudziła.
-C-co się stało?-Zapytała, powoli odzyskując świadomość. Rozejrzała się wokół, by następnie podnieść się na łapkach.
-Leż.-Poleciłem, lekko głaszcząc ją łapą po głowie.-Zaraz wszystko Ci wyjaśnię..

~*~
-Renesmee!-Przez moment zamarłem, widząc, jak Koach powala partnerkę. Tym samym czas zwolnił na moment. Po chwili jednak dotarło do mnie, że nawet owe spowolnienie przemijających chwil nic nic nie da, jeśli się do diabła nie ruszę. W towarzystwie tej myśli rzuciłem się na Koacha, który nie zdążył nawet cofnąć łapy. Na twarzy lwa w bardzo powolnym tempie malowało się oszołomienie. Uderzyłem go po raz drugi, jednak nawet kiedy nie był w stanie zadać mi ciosu był o wiele większy i pewnie nawet nie odczuwał moich znikomych uderzeń.
Postanowiłem zmienić taktykę.
Chwyciłem fragment skóry nie przytomnej wadery w zęby i zerwałem się do biegu. Noszenie Res na plecach było dość łatwe, ale trzymanie jej w zębach..mniej. nawet nie oglądając się za siebie starałem się osiągnąć prędkość światła. Nie obchodził mnie fakt, czy Koach właśnie doznał szoku, ani czy próbował mnie gonić-mimo, że jestem pewny iż NIE próbował, bo..niby co miałby gonić? Wystarczył moment, by mnie nie było. W końcu nie miałem już sił na dalszy bieg pomimo regeneracji. Bolał mnie każdy mięsień i nie miałem najmniejszego pojęcia, gdzie się znajduję. Padłem na ziemię pod jednym z drzew wraz partnerką. Moja głowa utonęła w jej kasztanowym futrze. Szybko jednak wziąłem się w garść i podniosłem, ba chwiejnych nogach. Dla upewnienia obejrzałem się w tył. Nie, nikt nie nadciągał. Teraz na pewno już nas nie złapią, zrobiliśmy dobre kilka kilometrów. Pytanie jak wrócimy.
I czy wrócimy?
Pokręciłem głową, chcąc odpędzić tę myśl. Teraz jest ważniejsza sprawa od naszego powrotu, zresztą, przecież nie dawno wyruszyliśmy. Spojrzałem na Reniś. Nie wyglądała, jakby stało jej się coś wielkiego, po prostu zemdlała. Patrząc na nieprzytomną waderę spróbowałem użyć swojej mocy do odczytania obrażeń. Przez moment moje oczy widziały jej oczami, jak zeskakuje z mojego grzbietu, uszy słyszały jak krzyczę “padnij”, a muszę przyznać, że słyszenie swojego głosu jest dziwne. Ciało odczuło uderzenie. Potem znowu jak przez mgłę usłyszałem siebie. Wzdrygnąłem się, rozumiejąc, co się stało. To ta zatruta woda musiała ją uśpić. Co prawda, niedługo powinny wrócić jej siły, jednak postanowiłem trochę owym siłą pomóc. Rozejrzałem się. Trawa miała kolor niebieski, co było dość dziwne. Drzewo było srebrne, liście natomiast złote.
Złote liście.
Uśmiechnąłem się lekko. Było to rzadko spotykane, jednak udało mi się kiedyś znaleźć takowe drzewo z Maril. Ich owocami były białe jabłka. Zebrałem wtedy dużą ilość takowych jabłek, gdyż były pyszne(niebo w gębie!), moją podopieczną natomiast poprosiłem, by zabrała ze sobą liście, które nazbierałem. Miały one właściwości regeneracyjne, doskonale o tym wiedziałem, gdyż było to powiązane z moim żywiołem.
Świetnie!
Używając łap jak przyssawek wszedłem na drzewo, a następnie zebrałem w pysk kilka liści. Odbiłem się łapami od gałęzi i zeskoczyłem na ziemię, mało co się przy tym nie przewrając. Brawa dla mnie!
Chwyciłem w łapki dwa najbliższe kamienie, po czym rozgniotłem nimi liście. Wypłynęła z nich płynna maź. Powstałą substancję wsmarowałem delikatnie w czoło partnerki. Za kilka minut powinna się wybudzić, poczekam do tego czasu.

~*~

-Czyli że..-Spojrzenie Res ujawniało pytanie, jakiego jeszcze nie zdążyła zadać.
-Tak.-Przytaknąłem z lekkim uśmiechem.-Mamy ich z głowy, nie znajdą nas. Problem w tym czy my się znajdziemy..ale to teraz nie ważne. Cieszę się, że nic Ci nie jest.-Odparłem, delikatnie trącając ją noskiem.-Masz ochotę na białe jabłka?

<Res? <3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT