sobota, 29 lipca 2017

Od Karo cd Lelou

Pochylałam się nad kobietą, warcząc tuż nad jej twarzą, a przynajmniej tak mi się zdawało. Moje przednie łapy zwijały się w końcu w jej klatkę piersiową.. Chociaż równie dobrze mogłam warczeć w jej szyję.. W sumie, to też nie jest zła opcja!
— Naiwne wilczki — szepnęła.
— Zamknij się — warknęłam — po prostu się zamknij, zamilcz, nic nie mów. Same z tobą problemy, starucho — mocniej zacisnęłam na niej łapy, chociaż czułam się wymęczona — nie widzisz, że przegrałaś? Znowu?
KYRIA NIGDY NIE PRZEGRYWA! — ryknęło mi w głowie. Molly niemalże pisnęła, co dowodziło, że ona również to słyszała.
~ Niech to się już skończy — pisnęła. Dobre zdanie. Niech się skończy. Czułam się źle. Chciałam się położyć. Ale tak długo, jak mieliśmy ją na głowie, tak długo nie miałam takiego prawa.
— Karo, możesz się odsunąć — usłyszałam głos ojca. Odwróciłam łeb w tym kierunku.
— Co tutaj robisz? — bąknęłam — miało Cię tu nie być!
Wcale nie ukrywałam złości. Lelou pewnie też nie był rad, gdy Nami zjawiła się na polu walki... Nie poradzilibyśmy sobie bez niej, jednak. W zaistniałej sytuacji okazała się niezawodna.
— Skarbie, uspokój się — co ten staruszek knuje? Mało kiedy mówił do mnie, Mortem, czy Tami w ten sposób, chociaż się zdarzało — zejdź z tej wariatki, podałem jej leki nasenne — no tak, ciężko to wiedzieć, nie widząc. Mimo wszystko, przez moment nadal siedziałam w miejscu, jakby zastanawiając się, czy kobieta nie siedzi w mojej głowie. Dopiero po chwiliśrednio zgrabnie z niej zeszłam.
— Co się z nią teraz stanie? — Nami zadała pytanie, które pewnie nie jednemu przeszło przez myśl. No właśnie. Co teraz?
— O to się nie martwcie — teraz odezwała się Ashita — medycy bardzo chętnie zajmą się intruzem. Musimy dowiedzieć się, dlaczego powraca. Przetrzymanie jej do czasu unieszkodliwienia to jak na razie dobry pomysł — kto by pomyślał. Cienista kupa porcelany, a tyle problemu. Westchnęłam. Przynajmniej będziemy mieć ją z głowy.
TAK ŁATWO SIĘ MNIE NIE POZBĘDZIESZ, MALUTKA — zadrżałam, zdumiona. Ponownie się odezwała! Przecież.. Przecież jest uśpiona. Nie mogłam ocenić po mimice innych, czy też to słyszeli. Choliwka, co jest?
Postanowiłam udać, że nic się nie dzieję. W końcu.. Mam tylko jakieś złudzenia słuchowe, tyle.
— Wszystko w porządku? — usłyszałam koło siebie głos Lelou. Skinęłam głową. Wszystko dobrze. To tylko Kyria.

~*~

— Możesz przestać? — warknęłam w kierunku ojca, gdy ten po raz kolejny uderzył czymś twardym w moje porcelanowe oko. A następnie w drugie, też porcelanowe, a co mu tam! Pyk.
— Próbuję wybadać, co Ci się stało — mruknął z irytacją — że też zawszę muszę Cię łatać — dodał po chwili. Przechyliłam łeb, zirytowana. — Siedź spokojnie — powiedział.
— Jaki to ma w ogóle sens? — bąknęłam — nie widzę, to nie widzę, po co drążyć temat! — usłyszałam, jak Victor ciężko wzdycha, a następnie odchodzi na kilka kroków.
— Wydaje mi się, że wyrób Kyrii stopił się z twoimi oczami, chociaż możliwe, że nie na stałe — podjął, a jego kroki sugerowały, że porusza się po pomieszczeniu. A może to Lelou? Mówił, że musi porozmawiać z Nami, ale może już wrócił? Cho.lera, czułam się jak zupełna idiotka, nic nie widząc — Mógłbym spróbować to jakoś odłączyć, ale nie chcę Cię skrzywdzić. Obawiam się, że drobinki szkła mogłyby dostać się do twoich oczu, przez co mogłabyś..
—.. Oślepnąć. Czyli było by zupełnie tak, jak teraz, nie? — rzuciłam bez namysłu.
— Niezupełnie. Nie wiem, co może się stać, jeśli drobinki przedostaną się gdzieś dalej, dlatego wolę nie ryzykować. To pierwszy taki przypadek, z jakim mam do czynienia. — położyłam się na ciepłej powierzchni jaskini. Lipcowe powietrze było suche, średnio przyjemne, a nawet o wieczornej porze panowała tutaj ciepła pogoda. Lato. Nigdy go szczególnie nie kochałam. Ciemne futro przywołuje do siebie ogromne pokłady ciepła, a co za tym idzie, jest mi strasznie gorąco. W zimę miałam swój kożuszek i było mi wszystko jedno.
— Więc? — zapytałam — zostawimy to tak, jak jest i mogę wrócić do siebie i się zdrzemnąć?
— Znając swoje możliwości, zabijesz się po drodze — usłyszałam głos Lelou. Możliwe, że właśnie wrócił. Mimo wszystko, uśmiechnęłam się. Jego obecność mnie pokrzepiała, chociaż byłam niemalże pewna, że zafunduje mi wykład.
— Nie rozumiem, jak to nachodzi na “moje możliwości”. Przecież żyję — odparłam, jak gdyby nigdy nic. Byłam niemalże pewna, że Lelou chciał coś odpowiedzieć, co wszęczołby potyczkę słowną o mojej nieodpowiedzialności i jego niańkowaniu, wówczas jednak odezwał się mój tata.
— Chętnie posłuchałbym tej rozmowy, nie mam jednak czasu do stracenia — odwróciłam łeb w jego kierunku.
— Coś się dzieję? — zapytałam. Na pewno wiedział coś, czego ja nie wiedziałam. Zanim zaczął męczyć moje porcelanowe nakładki na oczy, rozmawiał o czymś z Ashitą.
— Niezupełnie, ale tak — potwierdził.. Potwierdził? Co to miało znaczyć? — sprawa z Kyrią okazała się być dość skomplikowana. Zgłosiłem się na ochotnika do pewnej podróży… Niezupełnie wiem, kiedy wrócę. Muszę.. No, powiedzmy, że odstawić pewną jej rzecz na swoje miejsce, inaczej się nie odczepi. Pewnie nie będzie mnie długie lata.
— Odchodzisz? — zapytałam, po chwili. Znając ojca, w tym właśnie momencie posłał mi przepraszający uśmiech. — Ale chyba nie sam, co? Jesteś stary!
Usłyszałam, jak Victor wybucha śmiechem. Co w tym śmiesznego?
— Dziękuję, Karo, wiem. Nie, nie sam. Będzie ze mną Nevra. Zna się trochę na komórkach i genach, co nam się przyda w zaistniałej sytuacji.
Co oni knują?
— Kiedy wyruszacie? — zapytałam. Nie ukrywam, było mi przykro, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać.
— Najpewniej za chwilę. Poprosiłem Ashi o czas. Chciałem osobiście wybadać, o co chodzi z twoim wzrokiem, ale.. Figa z makiem. Chwilowo nic nie jestem w stanie zrobić — ponownie się zaśmiał, teraz jednak nerwowo.
— Ach.. Więc to pożegnanie? — zapytałam, jakby się upewniając.
— Owszem, Karoś. To pożegnanie — westchnęłam ciężko. Pożegnania. Kto to w ogóle lubi? Poczułam, jak basior przytula mnie — trzymaj się, córeczko.
— Taak.. — również lekko go przytuliłam — oszczędzaj się.
Victor odsunął się ode mnie, po czym zwrócił do basiora.
— Opiekuj się nią, Lelou — odwróciłam głowę, w stronę, z której dochodził głos.
— Ej, moment, a to co miało znaczyć? — parsknęłam. Nie potrzebuję opieki!
~ Jesteś ślepa — przypomniała mi Molly.
~ A Ty niewidoczna — parsknęłam, nim pomyślałam ~ Ech, przepraszam.. Chyba za dużo wrażeń, jak na jeden dzień.
~ Nie przejmuj się — westchnęła tulpa. Poczułam się trochę głupio.
— Jest w dobrych rękach — odparł basior.
— Hej, ja wcale nie potrzebuję op-
— Trzymajcie się! — zawołał Victor. Słysząc kroki byłam pewna, że odszedł. Dopiero teraz poczułam przykrość. No tak, Karo, taką to miałaś dużą rodzinkę.

<Lelou?>

Konkurs

Witam wszystkie kochane wilczki! Co tam u Was? Jak mijają wakacje?
Cóż, jak to Ashi, przechodzę od razu do meritum - tym razem, ogłaszam rozpoczęcie konkursu, o którym mówiłam od dłuższego czasu. Z lekkim opóźnieniem, no ale. A co co chodzi dokładniej? Otóż...

Na terenie watahy pojawiła się dziwna istota...
To jednak nie wszystko! Gdy Twój wilk chce do niej podejść, ta aktywuje tajemniczy krąg. Pojawia się róża kierunków, która kręci się jak oszalała, by w pewnym momencie znieruchomieć, drżącą, ogromną strzałą wskazując na północ...
To jednak nie koniec. Krąg zaczyna błyszczeć dziwnym, srebrnym światłem, aż powstają swego rodzaju drogi - cztery, w każdą stronę świata, między nimi zaś wieje potężny, pustynny wiatr, przemieniając tereny w piaszczyste wydmy. Mrużysz oczy, usiłując dostrzec, co takiego znajduje się na środku... i wtedy tajemnicza istota uśmiecha się, machając łapą w geście zachęty. Nim jednak decydujesz się wykonać jakikolwiek ruch, kolejny podmuch wiatru pcha cię w stronę owych dróg, aż w końcu znajdujesz się w środku. W wirującej, chaotycznej masie, która wyrzuca cię...

No właśnie, gdzie? Kim jest owa tajemnicza istota? To wszystko pozostaje do odkrycia przez Was!
W trakcie tego konkursu, nie bez znaczenia pozostaje Wasze szczęście. Wszystkich zainteresowanych udziałem proszę, by napisali do mnie z numerkiem - od jednego do ośmiu - by zdecydować, gdzie wyląduje Wasz wilk. Nazwy można interpretować dowolnie.^^
Podpowiem, że w tym wszystkim, nie bez znaczenia mogą być Waru oraz postać Ferluna, który wszak od dłuższego czasu pozostawał w cieniu...
Aby wydostać się z owej Róży Kierunków, musicie dotrzeć do jej środa - dalej zaś co będzie, pozostawiam Wam...
Kim jest tajemnicza istota? Co dzieje się w krainie, w której wylądowaliście? Czy uda Wam się wydostać?
Termin wysyłania prac mija z dniem 13 sierpnia - wyniki ukażą się w gazetce "Wilcza Łapa", podobnie jak spis nagród (które to jednak nie powinny Was zawieść!). Wszystkim życzę powodzenia i masy weny,

~Ashi

Profil wilka - Max

Imię: Max
Przezwisko/ ksywka: Mów jak chcesz, on i tak nie przywiąże do tego większej wagi.
Motto: Widzimy to, co chcemy widzieć.
Wiek: 3 lata
Płeć: basior 
Charakter: Wszędzie go pełno, uwielbia się droczyć i dokazywać innym. Jest nieprzewidywalny i zarazem stanowczy. Lubi się uśmiechać. Kocha adrenalinę. Spryty i przebiegły. W obliczu zagrożenia jest bardzo waleczny i potrafi chronić to na czym mu choć trochę zależy. Bardzo trudno u niego o zaufanie. Jest jak na siebie dość odpowiedzialny... w miarę. Stara się robić wszystko jak najlepiej. Dość miły, ale bywa sarkastyczny. Tajemniczy. Nie mówi za dużo o sobie i o swojej przeszłości.
Lubi: Najbardziej lubi spać.
Nie lubi: Natrętnych wilków.
Boi się: Raczej niczego.
Aparycja: Ma jasno brązową sierść. Grzywka, końcówki uszu, kawałek ogona i przed łapami jest ciemno brązowa. Na pysku, brzuchu, końcówkach łap i ogona jest biała. Zazwyczaj czerwone oczy, bywają zielone (nie wie dlaczego tak się dzieje).
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: szpieg
Żywioł: Iluzja
Moce: -Główną mocą jest sama iluzja. Pozwala mu stworzyć wszystko, od liścia po całe drzewo. Jest to jak najbardziej realne.
-Stwarza pułapkę, która jest w stanie uwięzić wszystko, ale opiera się na iluzji, dlatego jeśli uwięziony wie, że to sztuczka spokojnie może wyjść.
-Może przybrać dowolną wilczą postać. To jest jak peleryna iluzji. Jest ale. Jeśli ktoś do dotknie od razu peleryna znika i odsłania go.
-Stwarza strzały, które przebijają przeciwnika na wylot. To nie iluzja !
-Potrafi stać się mgłą.
Umiejętności: Jest zwinny, w miarę szybki. Bardzo sprytny i przebiegły. Jest dość wysportowany, ale nie jest mistrzem w podnoszeniu ciężarów.
Historia: Tak naprawdę Max był włóczęgom, uciekł ze swojej rodzinnej watahy. Nie raz spotykał inne samotne wilki, jednak jak zdarzyła się okazja to je okradał.  Wiele podróżował i szukał miejsca dla siebie. Nie był wzorem. Bardzo często wpadał w kłopoty. Ma paru znajomych, których bardzo lubi odwiedzać. Po takim czasie trafił tu. 
Rodzina: Tak naprawdę to obchodzi go tylko jego siostra, Ksera. Reszta rodzinki może umrzeć. Nienawidzi ich.
Zauroczenie: Może kiedyś, a zresztą która by go chciała. 
Partner/ Partnerka:  brak 
Potomstwo: brak
Patron: Unmei
*Talizman: Pusta książka bez tytułu. Pamiątka od siostry. Ma wartość sentymentalną, nie jest magiczna.
Towarzysz: brak 
Cel: Przeżyć życie, i nie żałować, że się czegoś nie zrobiło.
Inne zdjęcia: -
Dodatkowe informacje:
-Był złodziejem.
-Ma uczulenie na kwiaty bzu.
-Uwielbia czekoladę.
-Śpi gdzie popadnie (parę razy na zasną na drzewie).
Przedmioty: brak 
Statystyki: 
Siła:  5 ; Zwinność  9;  Siła magiczna: 10 ; Wytrzymałość:  10; Szybkość: 7  ; Inteligencja: 9 ;  
ZK (Złote Krążki): zero 
Pochwały: zero 
Ostrzeżenia: zero
Poziom: zero 
Właściciel: e-mail : TheKarolla@onet.pl / chat : Rin

Victor i Nevra odchodzą!

Hej, wilczki kochane!
Cóż - dzisiaj przychodzę z informacją wyjątkowo smutną - Victor oraz Nevra odchodzą z watahy (powód - decyzja właścicielki). Dziękuję z całego serca za czas spędzony z nami - i mamy nadzieję, że jeszcze powrócicie!



Od Shady Do Rakszy

Udało mi się wydostać, ciągnąć za sobą waderę. Na powierzchni rozłożyłam ją na trawie. Nie wiedziałam którędy do medyka, ale podstawową wiedzę o pierwszej pomocy miałam. Wadera jęknęła, gdy kładłam jej głowę na stercie liści. Sprawiłam, że kilka ziół wyrosło, tworząc z nich płyn kojący ból. Potem wyprodukowałam palmę (no cóż) i jak największymi liści opatrzyłam waderę. Po godzinie, Raksza chwiejnie wstała. Razem jakoś doszłyśmy do najbliższego medyka który opatrzył waderę prawdziwym bandażem.
- Wszystko dobrze?- zapytałam widząc idącą Rakszę.
- Tak- jęknęła
- Dzięki za uratowanie może i życia- powiedziałam i spuściłam wzrok
Może pojawił się rumieniec wstydu.


< Raksza? >

piątek, 28 lipca 2017

Od Rakszy Do Shady

- Co je mogło zwabić. Czekaj, moja peleryna i możliwe że twój wianek. Chyba musimy uciekać
- Nie możemy tego zostawić?
- Nie. Za mną.
Biegłam niosąc w zębach pelerynę, a Shada swój wianek. Doleciałyśmy do kamiennej jaskini. Nie wyhamowując, walnęłyśmy w ścianę jaskini. Wejście do niej się zawaliło.
- Chociaż motyle nie wlecą.-stwierdziłam.
- A jak się stąd wydostaniemy?
- Tego już nie wiem.
Usłyszałyśmy dźwięk sypania się ziemi. Za parę sekund małe kamyczki posypały się na ziemię.
- Chyba coś się zawali.-powiedziałam spokojnie
- Tak, ty się tu nie przejmujesz naszą sytuacją? Jesteś spokojna jakby nigdy nic! A poza ....-zdenerwowana Shada zaczęła mówić głośno, prawie krzycząc. Ja jej przerwałam uciszając ją.
- Cicho- szepnęłam.
Na chwilę kamyki z sufitu przestały lecieć. Lecz po chwili duże kamienie, a nawet nie zawaham się powiedzieć że kamory zaczęły spadać na ziemię.
-W tej sytuacji musisz sobie poradzić sama-powiedziałam.
Omijając kamienie weszłam po pionowej ścianie, łapiąc się dziury w suficie weszłam na jaskinie.
- Szybko!-krzyknęłam.
Było już za późna na manewrowanie. Shada wyczarowała sobie drzewko, które przebiło sufit. Już zamierzała na nie wejść, lecz wielki kamień leciał prosto na nią. Zeskoczyłam i ją odepchnęłam. Teraz to ja byłam poszkodowana...

(Shada?)

Od Shady Do Rakszy

Tak, to było niezwykłe. Widzieć wszystko w jej oczach. Smutna historia. Biegłam w stronę wadery. Raksza siedziała, widać było, że ledwo się utrzymuje.
- Em... Wszystko dobrze?- jedyne pytanie, które przyszło mi do głowy
Nic nie odpowiedziała. Usiadłam naprzeciw wadery. Chciałam coś powiedzieć, ale najlepszym sposobem na wszystko jest milczenie. Nagle usłyszałam dziwny dźwięk. Jak trzepot milionów maleńkich skrzydełek. Leciała chmara maleńkich, słodkich motylków.
- Jakie słodkie!- zawołałam
- Słodkie?- odpowiedziała wadera- To Motyle Katsueki. Przecież zwykle są przy Wodospadzie Mizu!

< Raksza? Zrobiło się gorąco >

czwartek, 27 lipca 2017

Od Rakszy do Shady

Stałam w krzakach. Coś mnie złapało i uniosło do góry. Wisiałam na jakiś pnączach warcząc. Moja łapa zaczęła płonąć, po czym dotknęłam pnącza. Pnącza zaczęły płonąć. Wadera zamoczyła je w rzece. Założyłam kaptur i pobiegłam przed siebie.
-Ej! Tak długo za mną łazisz, a nawet nie powiedziałaś, kim jesteś!-Krzyknęła i pobiegła za mną.
ja się zatrzymałam gdy wadera z rozpędu chciała na mnie skoczyć, ja się zamieniłam w ducha. Przeleciała przenikając przeze mnie, uderzyła w drzewo. Znów zamieniłam się w wilka, spadając z małej wysokości na cztery łapy. Stanęłam na prosto wadery, lekko się uśmiechając. Wilczyca wstała powoli. Ja usiadłam. Przyglądała się na mnie dziwnie. Wyglądała na zaniepokojoną. W moich oczach tak naprawdę nie zobaczyła rodziców, tylko całą moją historie co było dość dziwne, bo mało kto w moich oczach widzi rodziców, a co dopiero moją historię. Zrozpaczona moją historią usiadła.
-Ty naprawdę, twoje oczy, naprawdę żal mi cię, nie ma co się raczej uganiać, ja jestem Shada.-powiedziała
-Coś się stało?
-Ty naprawdę miałaś na imię Sei....Raksza?
-Co, ty, znaczy....
Założyłam kaptur i pobiegłam nie wierząc co się stało. Ona była pierwszym wilkiem który ujrzał w moich oczach moją przeszłość. Niewiele widzi w nich moich rodziców, a co dopiero historię. Coś mnie zatrzymało. Usiadłam, jakaś siła mnie trzymała i nie pozwoliła wstać. Popatrzyłam się za siebie, lecz Shady nie było. Wiedziałam więc że to nie może być ona. Naprawdę nie wiedziałam, co zrobić. Czy poddać się działaniu umysłu i przewrócić się na ziemię, czy siedzieć ledwo już wytrzymując. Odwróciłam głowę i zobaczyłam biegnącą Shade.

< Shada? >

wtorek, 25 lipca 2017

Od Zuko do Ashity

Objąłem przestraszoną i wyziębioną dziewczynę swoimi muskularnymi dłońmi, by móc chociaż przez chwilę trzymać w nich cały mój świat. Pomimo, iż była prawdziwą, ludzką kobietą niczym nie różniła się od swojej wilczej postaci. Wciąż była równie piękna i nie mógłbym pomylić ją z inną osobą. Szczególnie jej błękitnych niczym toń oceanu oczu – oczu pełnych przerażenia i niepewności.
- Będzie dobrze? – usłyszałem stłumiony szept Ashity.
Serce mi się krajało, gdy ponownie na nią spojrzałem. Była kompletnie wycieńczona, a przez jej ciało przechodziły niekontrolowane dreszcze. Pośpiesznie zdjąłem z siebie ciepłą, polarową bluzę i okryłem nią podrapane ramiona dziewczyny.
- Oczywiście, Słoneczko. Przy mnie jesteś bezpieczna, nie dam Cię nikomu skrzywdzić, obiecuję. – odpowiedziałem, przyciskając mocniej zziębnięte ciało dziewczyny do swojego torsu.
- Panno Ellie, Panie Ethan najwyższy czas skończyć z tymi zbędnymi czułościami. Przed laboratorium czeka na was SUV, nasz szofer Wood wszystkim się zajmie i pokaże wam całą posiadłość w Arizonie. Od dnia dzisiejszego będzie pełniła funkcję waszego domu. Ostrzegam z góry, że w każdym pomieszczeniu ukryte jest po kilka kamer, więc nawet nie próbujcie żadnych przekrętów. Również wszyscy wasi sąsiedzi mieszkający naprzeciwko pracują dla naszej organizacji. Jeśli zauważycie, że napatoczyłby się ktoś z zewnątrz, macie grać pozory kochającego się narzeczeństwa. – mruknął do nas jeden z pracowników Doktora Dolittlea.
- Myślicie, że jak gdyby nigdy nic z dnia na dzień przestawimy się na normalne, spokojne ludzkie życie? Od trzech lat stąpałem po ziemi czterema łapami jako wilk, nie mam zielonego pojęcia o szczęśliwym życiu, które wy prowadzicie. Wręcz przeciwnie, brzydzę się waszą ludzką rasą pełną morderców i oszustów. Od lat mordujecie nasze pokolenia, tylko dla własnych, chorych korzyści i teraz każecie żyć mi w waszej ludzkiej skórze?
- Powinieneś być nam dozgonnie wdzięczny, wyświadczyliśmy wam ogromną przysługę. Nie dość, że przedłużyliśmy lata waszego życia, to jeszcze już nigdy nie zabraknie wam niczego.
Poczułem nagłą fale gorąca i złości, która przeszyła całe moje ciało.
- Przysługę? Wyświadczyliście nam przysługę? Będziemy zamknięci w czterech ścianach, obserwowani przez całe życie. Jak ma się do tego perspektywa naszego dłuższego życia? Pozbawiliście nas czegoś więcej, straciliśmy wszystko – naszą rodzinę, przyjaciół, dom w którym się urodziliśmy.
- Zapomnijcie o tamtym życiu, jego już nie ma i nigdy nie powróci. Nasz środek jest nieodwracalny, co najwyżej możecie odczuwać drobne skutki uboczne, schorzenia na podłożu emocjonalnym, bądź nadmierne owłosienie w przypadku Basiora. Proszę, zaprowadźcie ich do samochodu.
Nie minęła chwila, a obok nas stanęło dwóch rosłych mężczyzn w granatowych mundurach. Z wyrazów ich twarzy mogłem wyczytać jedynie obojętność, właśnie dlatego nienawidziłem większości przedstawicieli ludzkiej rasy – są obojętni na wszystko. Każdy dba tylko o swój własny interes nie patrząc na potrzeby innych. U wilków wszystko działa całkowicie inaczej, każdy jest dla każdego członkiem jednej, wielkiej wilczej rodziny.
- Pójdziecie sami, czy potrzebujecie pomocy? – spytał gardłowym, chrypliwym głosem i pomachał mi przed oczami małym pistoletem na kształt rewolweru.
Nie chciałem pogarszać naszej i tak nie za ciekawej sytuacji, więc posłusznie podniosłem się z ziemi. Po złapaniu wystarczającej równowagi aby ustać, wyciągnąłem dłoń w stronę Ashity, aby jej pomóc. Dziewczyna z trudem oderwała się od podłogi i chwiejnym krokiem ruszyła do przodu.
- Powoli, nie przejmuj się tymi gorylami. Ze mną jesteś bezpieczna, już niedługo wyciągnę nas z tego bagna. – szepnąłem jej do ucha z nadzieją, że nikt poza nią tego nie usłyszał.
- Twoje oczy, znowu są czerwone.
Na słowa dziewczyny bicie mojego serca natychmiast przyśpieszyło, dobrze wiedziałem co to oznacza. Wciąż zachowałem swoją wilczą moc, moje oczy nadal potrafiły zmieniać kolor pod wpływem silnych emocji. Czy to oznaczało, że wciąż mogę kontrolować pory dnia, ba kontrolować zachowanie ludzi? Jeśli to okazałoby się prawdą zapewne w świecie ludzi zasłynąłbym jako drugi Wolverine czy inny Spider-Man. Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Aż tak jest Ci do śmiechu? Wsiadaj do samochodu. – poczułem mocny ból w ściśniętym ramieniu.
Nigdy w życiu nie jechałem samochodem, było to dla mnie całkiem nowym przeżyciem. Ashita przez całą drogę kurczowo ściskała moją rękę co chwilę spoglądając to na mnie, to na widoki za przyciemnioną szybą. Nareszcie byłem o nią spokojny, zwłaszcza gdy zobaczyłem jej pierwszy od dwóch ostatnich tygodni delikatny uśmiech. Po chwili stanęliśmy w miejscu i ktoś otworzył drzwi z mojej strony – to co zobaczyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Spojrzałem przed siebie i ujrzałem monstrualnych rozmiarów jaśminową wille z ceglastoczerwony dachem.

< Błękitnooka panienko? >

sobota, 22 lipca 2017

Od Ashity do Vincenta

Kątem oka śledziłam poczynania Victora i Vina: basiory nie szczędziły wysiłku przy leczeniu smoczego skrzydła, rozsmarowując na jego powierzchni specyfiki nieznanego mi pochodzenia o intensywnych zapachach: zielona maź, którą medyk określił przed sekundą jako dezynfekującą i znieczulającą, wonią przywodziła na myśl dziwaczną kombinację morskiego, przesyconego solą powietrza i mokrej, sarniej sierści. Tworzyło to niezbyt zachęcające połączenie, ale jeśli miało pomóc maluchowi, to mogło cuchnąć choćby i łajnem. Z niepokojem zlustrowałam drżące skrzydło, coraz bardziej pokryte zbawienną - jak miałam nadzieję - mazią.
- Będzie dobrze, mały, będzie bardzo, bardzo dobrze, już niedługo, jeszcze tylko chwilka, dasz radę, przecież jesteś silny i duży, dasz radę, wszyscy tu w ciebie wierzymy. Tylko spokojnie, poleżysz tu kilka minut, zbierzesz siły i odpoczniesz, tak? Pomożemy ci, ty się niczym nie musisz już martwić- szeptałam jak mantrę, ocierając pyszczek o ciepłe, miękkie chrapy smoczątka. Maluch skierował na mnie spojrzenie swoich dużych, błyszczących oczu, w których już jednak nie płonął strach i ból: teraz przepełnione były raczej spokojem i zmęczeniem. Najwyraźniej lek Victora zaczął działać.
Ogon stworzenia  wolno zamiatał podłoże jaskini, co jakiś czas zahaczając o jakieś przedmioty jak kosze z roślinami. Victor, widząc to, prychnął z niezadowoleniem, ale nic nie powiedział, tylko odsunął wszystko poza zasięgiem malucha i kontynuował razem z Vinem leczenie. Usztywniali i opatrywali skrzydło smoka tak długo, że zaczęłam się martwić, iż wystąpiły jakieś problemy - wtem jednak pyszczek medyka rozjaśnił pełen zadowolenia uśmiech. Ja natomiast wzięłam pełen ulgi wdech i wznowiłam uspokajanie małego. Regularnymi ruchami łapy gładziłam łuski na jego mocnej, łuskowatej szyi i szeptałam słowa otuchy. Basiory przeszły teraz do oględzin innych części ciała smoka w poszukiwaniu kolejnych ran, a ten powoli zamykał oczy, ziewając z zadowoleniem. Mruknął jeszcze cichutko, a ów dźwięk wprawił jakby - szczególnie delikatne fiolki - w ruch, wibrując cichutko. Malec jeszcze zachrapał i odpłynął w świat marzeń sennych.
- Zasnął- szepnęłam do przyjaciół, z czułością obserwując rozluźnione ciało smoka. Moje ciało wypełniło nostalgiczne ciepło, gdy przypomniałam sobie szczenięce lata Nami i Lelosia: jak oboje leżeli tuż przy mnie. Dwie maleńkie kuleczki leżące obok siebie, bezbronne i niewinne. Tamte czasy bezpowrotnie minęły, co uświadamiałam sobie z niejakim ukłuciem w sercu, obserwując chociażby córkę beztrosko plotkującą z Riki czy też syna chadzającego za siostrą albo wybywającego gdzieś razem z Karo.- Pomóc wam?
- Zostań, w razie gdyby się obudził, my już kończymy- odparł Victor w odpowiedzi, równie cicho, co ja. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi i ułożyłam pysk na przednich łapach, tuż obok łebka smoka, jednostajnie wdychającego i wydychającego powietrze. Co jakiś czas z jego chrap unosił się mały obłoczek dymu, zaraz jednak znikał, rozmyty przez letni wietrzyk, niosący ze sobą zapach świeżej trawy i polnych kwiatów. Sama poczułam ochotę na drzemkę i ogarnęła mnie chęć, by przymknąć choć na chwilę powieki, jednak zmobilizowałam całą energię, by powstrzymać narastającą senność.
- Wszystko będzie dobrze?- zapytałam, obserwując, jak Victor kończy opatrywać małego, a Vin odstawia maść.
- Mam taką nadzieję- odparł medyk, z troską przypatrując się pacjentowi.- Mówiłem, leczę wilki, a nie smoki czy inne takie...
- Świetnie sobie poradziłeś- zapewniłam go.- Maluch na pewno raz dwa wyzdrowieje.
- Może nie tak od razu- stwierdził, w zamyśleniu obserwując usztywnione skrzydło.- Najpierw wszystko musi się ładnie zrosnąć. W najbliższym czasie na pewno sobie nie polata.- Bardziej mnie zastanawia, jak go przetransportujemy z powrotem- mruknął Vin.
- Póki co, zostanie tu!- postanowiłam żywo, wstając i podchodząc do basiorów.- Musi przecież odzyskać siły!
- I zamierzasz chować tą maleńką bestię przez wcale nie tak krótki czas na terenie watahy, zgadza się?- zapytał z rozbawieniem Victor.
- Czemu od razu chować? Wszyscy na pewni go pokochają, zobacz na tą uroczą mordkę! Damy radę, co nie, Vin?

< Vin~? >

piątek, 21 lipca 2017

Od Shady do Rakszy

Szłam dalej. O tym zdarzeniu z nieszczęsnym drzewem należy zapomnieć, to przeszłość. Czułam się dziwnie. Oberwałam kawałkiem gałęzi, a potem szyszką. Tak ogólnie, to trzeba zrobić nowy wianek. Stary się rozpadał. Nad rzeką była malutka łączka z kwiatkami. Gwałtownie zmieniłam kierunek. Po kilku minutach byłam na miejscu. Położyłam się blisko wody. Stary wianek wrzuciłam do wody. W mojej poprzedniej, rodzinnej watasze był taki zwyczaj. Podobno, trafiał on do osoby która kiedyś stanie się twoim przyjacielem. Wyrwałam kilka białych kwiatuszków i zaczęłam pleść. Po 30 minutach był gotowy. Włożyłam go na głowę. Nagle w krzakach coś trzasnęło. Przerażona cofnęłam się kilka kroków i... tak , wpadłam do rzeki. Zębami złapałam nowy wianek i próbowałam się skupić. Udało się. Jedno z pnączy wystrzeliło, oplatając mnie i wyciągając na brzeg.
- Dzięki- szepnęłam, dalej świadoma obecności drugiej osoby
Nie usłyszała mojego podziękowania dla pnącza. Ociekający wianek włożyłam na głowę. Trzeba było się dowiedzieć. W taki sposób którego nienawidziłam. Jeżeli to był wilk, to nic złego, a jeżeli demon... nie wolno mi tak myśleć, jestem optymistką. Myślami zapanowałam nad pnączami, które podpełzły by wyciągnąć kogoś z krzaków.

<Raksza? Spokonie, ja nie krzywdzę>

czwartek, 20 lipca 2017

Od Lelou do Karo

Cały świat jakby wstrzymał oddech, rozpłynął się w powietrzu. Skurczony tylko do tego pola o promieniu kilku metrów, gdzie staliśmy z Karo, a po przeciwnej stronie - Kyria, miałem wrażenie, jakbyśmy byli zamknięci w wielkiej bańce powietrza, całkowicie odcinającej nas od terenów watahy. Gdybym tylko mógł taką zrobić, miałbym pewność, że inne wilki są bezpieczne! Przed oczami mignął mi obraz siostry, która teraz pewnie prowadziła dziarsko rozmowy ze szczeniakami będącymi pod jej opieką, byleby tylko nie wywołać paniki, podczas gdy w środku drżała ze strachu, a ja byłem zbyt daleko, by ją ochronić. Co, jeśli teraz tu zawiodę? Kyria nie zawaha się, wiedziałem to doskonale. Gdy tylko będzie miała szansę, bez mrugnięcia okiem zniszczy wszystko to, co nam drogie. Dlatego teraz musieliśmy ją pokonać.
Teraz jednak musiałem skupić się głównie na Karo. Wadera, całkowicie pozbawiona wzroku przez tą cholerną porcelanę, stała się przecież idealnym celem dla tej staruchy! Całe moje ciało drżało, a oddech rwał się, gdy tak patrzyłem na bezbronną sylwetkę wilczycy. Jasne, ciągle mogła polegać na słuchu i węchu, głównych zmysłach, jakimi posługiwał się nasz gatunek chociażby przy polowaniu. Ale jak mogła poradzić sobie bez wzroku, skoro Kyria była raczej duchem, niż żywą, pozbawioną przecież zapachu. Kiedy tylko chciała, mogła zamilknąć i atakować bezszelestnie lub na odległość. Wiedziałem, że przyjaciółka nigdy w życiu mi na to nie pozwoli, ale trzeba było ją stąd ewakuować, tak szybko, jak tylko to było możliwe.
- Karo, Lelou!- usłyszałem nagle wołanie. Gwałtownie zacząłem odwracać łeb w stronę niepokojąco delikatnego i znajomego głosu, ale wtedy dobiegło mnie też ciche mruknięcie przyjaciółki:
- Przepraszam- szepnęła głucho, wodząc dookoła niewidzącymi oczyma.
- Koniec pogaduszek- warknęła Kyria, unosząc rozcapierzone szpony.- Czas na rundę drugą!
Właśnie wtedy niemal rzuciła się w naszą stronę Nami z szeroko otwartymi oczyma, w których zionął wręcz strach. Spojrzałem z góry na siostrę, a przerażenie przez moment zmroziło mi język.
- Co...?- zacząłem tylko, nie chcąc uwierzyć w jej obecność. Jakby to moje myśli i troski ją tu ściągnęły. Zakląłem pod nosem. Ze wszystkich istot na świecie, właśnie jej i Karo tu nie powinno być!
- Musiałam wam pomóc- odparła z naciskiem, utrzymując ze mną kontakt wzrokowy.
- Przecież ty się nie nadajesz do walki!- kontratakowałem bezdusznie.
- Dziękuję, braciszku, wiem doskonale- odparła sucho.
- Więc stąd zwiewaj!- rzuciłem, odskakując w bok, gdy Kyria rzuciła jakimś kolejnym zaklęciem. Jej twarz z każdym kolejnym nieudanym atakiem wykrzywiała się coraz bardziej, aż przestała przypominać w ogóle ludzką. Jej wargi, pełne i malinowe, poruszały się coraz szybciej, recytując inkantacje z zawrotną szybkością. Mi z kolei z każdą chwilą trudniej było unikać ataków kobiety, skupiony równocześnie na obserwowaniu wroga, jak i dwóch wader, które w tym momencie najchętniej zamknąłbym gdzieś na solidną kłódkę, żeby nie zrobiły żadnej kolejnej głupoty.
Wziąłem głęboki oddech, po czym skupiłem moc, korzystając z chwilowej przerwy, gdy Kyria mamrotała kolejne wersy zaklęć. Przybrałem całkowicie postać ptaka Ao, bijąc skrzydłami powietrze, gdy wzniosłem się w górę. Zapikowałem w dół, celując dziobem w odsłoniętą pierś kobiety, gdzie powinno znajdować się jej serce. Ta jednak, jakby uznając mnie za natrętną muchę, machnęła porcelanową ręką i wdzięcznym, płynnym ruchem posłała mnie na konar jakiegoś drzewa, wywołując prawie bez wysiłku mocny podmuch wiatru. Skrzecząc z niezadowoleniem, odzyskałem jakimś cudem równowagę, rozpaczliwie machając skrzydłami. Zacisnąłem szpony na grubej gałęzi, przymierzając się do kolejnego ataku, a Kyria utkwiła we mnie swoje smoliste, błyszczące nienawiścią oczy. Jeszcze chwilę temu zadrżałbym pod samym ciężarem tego spojrzenia. Teraz jednak, gdy byłem w swoim królestwie, nawet się nie zawahałem. Nastroszyłem tylko pióra i rozłożyłem pióra, by znowu wystartować. I wtedy wydarzyło się kilka rzeczy na raz...
Kyria najwyraźniej skończyła już inkantację zaklęcia, gdyż zamilkła, a fala mrocznej energii niczym ściana śmierci popłynęła w moją stronę. Wściekle wzleciałem w górę, na nowo chcąc ocenić najlepszy kąt do zaatakowania. Ale ktoś mnie uprzedził... Karo, najwyraźniej zlokalizowawszy naszego wroga za pomocą słuchu, skoczyła na kobietę, przewracając ją na ziemię. Wadera obnażyła kły, kilka centymetrów nad białą skórą kobiety. Musiała zajść ją od tyłu, jakimś cudem najwyraźniej omijając przeszkody. Ów cud zresztą dostrzegłem kilka sekund później - Nami stała tuż obok, unieruchamiając łapami długie nogi Kyrii. Ta zaś klęła z wściekłością, miotając drobinkami porcelany...
- Naiwne wilczki- szepnęła wściekle, wykrzywiając wargi w straszliwym uśmiechu.

< Karo? >

Od Rakszy Do Shady

Widząc waderę gadającą do drzewa nie mogłam się powstrzymać, wybuchłam głośnym śmiechem.
-Nie wiedziałam, że zobaczę tutaj jeszcze coś tak śmiesznego!-powiedziałam, śmiejąc się.- Myliłam się bo tu bam! Niańka dla drzew!
-Ja nie gadałam z drzewem. Tylko mu się przyglądałam.- powiedziała wadera.
-Taaaa, bo już ci uwierzę.
Ja to ja, moja natura jest taka. Po prostu. Wyśmiewam się z innych, nabijam się z nich, jestem dla nich chamska, wredna, a gdy chcą walczyć to nokaut z nimi.
Wadera nie wydawała mi się jakaś...powiedzmy...no nie ważne. Od razu wiedziałam że nie zaatakuje, bo jest zbyt delikatna. Lecz pierwszy raz coś mnie tknęło, żeby ją wypróbować. Może zostanę jej znajomą? Nie byłam z tej myśli podekscytowana lecz tylko dwie osoby zaprzyjaźnione w watasze...znaczy jedna to chyba za mało. A poza tym wszyscy ode mnie uciekają przez co wydają mi się że boją się wszystkiego. Wadera poszła dalej. Śledziłam ją poruszając się po drzewach. Co chwilę spoglądała w górę na drzewa, ale dzięki czarnym futru trudno mnie było dostrzec w gęstych liściach. Szłam za nią. Mimo całego zdarzenia wydawała się być wesoła. Wzięłam gałąź i zruciłam ją na waderę. Zatrzymała się. Popatrzyła się w górę.
- Pewnie to tylko złamana gałąź.- powiedziała.

< Shada? Wybacz że takie krótkie >

środa, 19 lipca 2017

Od Herona do Blackburn'a

Większość drogi minęła nam w spokoju i niemal całkowitej ciszy. Milczenie od czasu do czasu przerywał Blackburn, pytając o to, ile jeszcze drogi nam pozostało oraz upewniając się, czy aby na pewno wiem, dokąd nas prowadzę.
– Cierpliwości – za każdym razem odpowiadałem stoicko. – I odrobinę zaufania. Możesz być pewien, że jeszcze trochę i dojdziemy na miejsce.
Rudy basior wymrukiwał tylko na moje zapewnienia jakieś ledwie zrozumiałe i nie bardzo mnie interesujące uwagi, najwyraźniej niezadowolony, iż cel podróży jest odrobinę dalej, niżeli on by tego chciał. Nie przykładałem większej wagi do przytyków towarzysza, koncentrując się na poprawnym przeprowadzeniu nas przez lasy. Zwracałem uwagę na charakterystyczne drzewa, które mijałem, kierując się w stronę Spiczastych Gór, wąchałem powietrze, badałem podłoże, próbując chwycić własny trop, w nadziei, że zaprowadzi mnie dokładnie w pobliże jaskiń. Niewiele to dało. Musiałem skupić się na lustrowaniu terenu, odnajdując znajome formacje roślinne, które zapadły mi w pamięć, gdy przechodziłem tędy po raz pierwszy. Stary, sosnowy wykrot, wpierający się na sąsiadującym drzewie. Kolczaste chaszcze, zbite tak gęsto, iż przypominały zwarty kołtun. Gromada trujących grzybów, rosnąca tuż pod okazałym starodrzewem. Rozglądałem się bacznie, co z perspektywy Blackburn'a wyglądało zapewne, jakby podziwiał piękno przyrody, zamiast skupić się na właściwej drodze. Odnosiłem takie wrażenie, wychwytując łypiące na mnie nieufnie czerwone ślepia oraz wzgardliwe sapnięcia, gdy po raz kolejny wpatrywałem się w drzewo. Atmosfera między nami coraz mniej mi się podobała.
W końcu las począł się zmieniać. Puszczę porastały tu zarówno wysokie i chude drzewa iglaste, jak i nieco niższe, ale o znacznie bogatszych koronach drzewa liściaste. Pnące się ku górze konary plątały się ze sobą, tworząc solidny, zielony dach, osłaniający ziemię przed gorącym, letnim słońcem. Tylko nieliczne promienie zdołały przedrzeć się przez złączone gałęzie, tnąc półcień niemal złotymi nićmi jasności. Ziemię w głównej mierze pokrywała trawa, co było odmienne od pospolitej, suchej, szeleszczącej ściółki, która zaściela najniższe partie lasu. Powietrze było tu czyste i świeże, a rzucany przez korony drzew cień dawał wytchnienie od spiekoty dnia.
– Stardust Forest? – Blackburn rozejrzał się wokoło, kiwając głową z podziwem. – Trzeba przyznać, że dobre miejsce na centrum watahy.
– Też tak uważam – odparłem. – Piękna i bardzo spokojna strefa, obfitująca w zwierzynę. Jest tutaj sporo jaskiń w sam raz dla wilczych lokatorów. – spojrzałem na stojącego u mego boku samca. – Ale nie czas teraz na podziwianie uroków tego lasu. Kierujmy się prosto. Chwila marszu i jesteśmy przy jaskini Alf. Ashita z pewnością wie, gdzie znajduje się najbliższy medyk.
– Nareszcie... – westchnął basior.
– Mam nadzieje, że już nie wątpisz w moją znajomość drogi.
Blackburn posłał mi krótkie, nieco zirytowane spojrzenie.
– Chodźmy już – rzucił niecierpliwie.
Wilk ruszył przodem, niespecjalnie zwracając uwagę na to, czy idę za nim. Nie szedłem. Zamiast tego skupiłem się na znajomej woni, którą wiatr właśnie przywiał wprost pod moje nozdrza. Pobudzone receptory chłonęły noszony w powietrzu zapach, analizując go i przetwarzając niczym doskonała maszyna. Zapach wilka, swą intensywnością mówiący, iż osobnik znajduje się nieopodal. Zwróciłem głowę w stronę gęściej rosnących drzew, skąd dobiegała przyjazna woń.
– Hej, Heron! – zawołał Blackburn, dostrzegłszy mój bezruch. – Idziesz, czy będziesz tak stać?
– Chodź tędy. – skinąłem głową w lewo.
– Dlaczego? Przecież dopiero co powiedziałeś, że mamy iść prosto.
Zszedłem ze wcześniej wyznaczonej trasy, kierując się między drzewa.
– Wyczuwam stamtąd woń Ashity – poinformowałem zaskoczonego basiora. – Nie ma sensu iść do jej jaskini, skoro ewidentnie przebywa gdzie indziej.
Nie wyglądał na przekonanego.
– Jesteś pewien? Nie chcę latać tam i z powrotem.
– Jestem. Widzę, że powątpiewasz nie tylko w moją znajomość terenu, ale i w mój węch.
Niechętnie cofnął się, stając u mego boku. Dla pewności sam wyłapał zapach wadery. Zmrużyłem oczy, patrząc na poruszające się skrzydełka nosa wilka. Nie lubiłem, gdy ktoś nie pokładał wiary w moje słowa, jakbym był błaznem, z którego ust wypływają same bzdety, żarty i nieprawdziwe historie. Zastanowiłem się, czy aby Blackburn nie robi tego specjalnie z czystej złośliwości, zaraz jednak doszedłem do wniosku, iż zna mnie bardzo krótko i ma pełne prawo być nieufnym. Mimo wszystko fakt, iż nie wyglądam dość rzetelnie, by dać wiarę moim słowom napełniał mnie swego rodzaju rozgoryczeniem. Wiedziałem, że można na mnie polegać. Chciałbym, żeby inni też o tym wiedzieli.
– Nie ma co się ociągać.
To powiedziawszy, ruszyłem między drzewa, co postanowił uczynić również Blackburn. Truchtem omijaliśmy bujnie rosnące drzewa, ciesząc się, że pod sobą mamy miękką trawę, a nie figlarną ściółkę, która kryłaby wystające korzenie, o które potknąć się i uszkodzić łapy nie trudno. Nie szliśmy długo; po dłuższej chwili roślinność zaczęła się przerzedzać, otwierając przed nami ubogą w drzewa połać terenu, obficie porośniętą zdrowo zieloną trawą. Teren był płaski i odsłonięty, toteż wystarczyło przejechać tylko po nim wzrokiem, by dostrzec błękitną kitę, kołyszącą się między drzewami po przeciwległym krańcu polany.
– Ashita! – zawołałem, nim wilczyca zdążyła zniknąć między drzewami.
Samica odwróciła się natychmiast. Na jej poczciwym pysku rozkwitł radosny uśmiech, gdy tylko mnie ujrzała. Natychmiast pobiegła w naszą stronę; charakterystyczna, równie niebieska co ogon grzywka wadery latała swobodnie, oplatając jej twarz, czym ona wyraźnie się nie przejmowała. Chyżo pokonała całą polanę, zatrzymując się tuż przede mną, nieco zadzierając łebek, by spojrzeć mi w oczy.
– Cześć, Heron! W czym mogę ci pomóc?
Różowy jęzor wilczycy zwisał luźno z roześmianego pyska, a ogon poruszał się w uciesze, jakbym był czymś, czego wyczekiwała z niecierpliwością. W dużych ślepiach o barwie pogodnego nieba tańcowały promienne iskierki. Białe uszy, kontrastujące z czarnym futrem Alfy stały na sztorc gotowe wysłuchać każdego mego słowa. W najmniejszym jej ruchu objawiała się pogoda ducha i nieskończona energia.
Gdyby ktoś kiedyś zapytał mnie o synonim słowa „radość” odpowiedziałby: „Ashita".
Ukłoniłem się z szacunkiem.
– Mnie samemu nie potrzeba większej pomocy. Natomiast mój towarzysz – wskazałem Blackburna stojącego nieco z tyłu. – nie pogardziłby profesjonalną opieką medyczną.
Wadera zdawała się dopiero teraz dostrzec wilka. Przez ułamek sekundy mierzyła basiora pełnym ciekawości wzrokiem by następnie i jego obdarzyć powitalnym, równie entuzjastycznym uśmiechem.
– Ashito, to jest Blackburn – wskazałem czerwonego samca. – Blackburnie, przedstawiam ci Ashitę, Alfę tej watahy. – skierowałem wzrok na rzeczoną waderę.
– Heron chyba myśli, że nie potrafimy mówić – zaśmiała się. – Dalibyśmy radę sami się przedstawić, Heronie!
Uśmiechnąłem się subtelnie kącikiem ust.
– Niewątpliwie. Zwłaszcza z twoim darem mówienia, Ashito. – rzekłem nieco uszczypliwie. – Naprawdę DUŻYM darem mówienia.
– Że niby jestem paplą? – spojrzała na mnie z urażoną miną, lecz jej oczy nadal się śmiały. – Mniejsza, i tak wiem, że uwielbiasz mój dar! – w końcu zwróciła uwagę na Blackburn'a, podając mu łapę. – Miło mi cię poznać!
Basior wydał się nieco onieśmielony żywiołowością Alfy, co wyrażało się tym, że stał bardziej z tyłu i nieufnie przyglądał się wyciągniętej łapie, nim uścisną ją w powitalnym geście.
– Faktycznie może być ci potrzebna pomoc fachowca. – oceniła, przyglądnąwszy się obrażeniom nowego znajomego. – Te oparzenia nie wyglądają za dobrze, pewnie bolą. Gdzieś ty się tak załatwił, kolego? Ktoś natychmiast powinien to zobaczyć. – objęła wzrokiem teren, szukając czegoś między drzewami, by po krótkiej chwili wskazać nosem kierunek. – Całe szczęście najbliższy medyk nie znajduje się daleko. Tędy, moje wilczki! Mam nadzieję, że Victor nie udał się na przechadzkę, bo do kolejnego doktorka mamy jednak większy kawałek drogi. W międzyczasie opowiedz mi coś o sobie, Blackburn! – zamerdała żywiołowo ogonem. – Skąd jesteś, co lubisz? To umili nam drogę i pobyt u medyka, a i dowiem się o tobie tego, co powinien wiedzieć każdy Alfa.
Szedłem nieco z tyłu, jednym uchem słuchając wesołego trajkotu Ashity i dużo spokojniejszych odpowiedzi Blackburn'a. Większą uwagę zwracałem na to, by utworzyć w głowie mapę tego miejsca, wszakże znajomość położenia jaskini medyka jest czymś, co warto wiedzieć. Oprócz tego swe myśli skupiałem wokół kontaktów moich i czerwonookiego samca. Nie jestem ślepy; widzę, że w stosunku do mnie wykazuje niechęć. Zastanawiałem się dlaczego. Przez myśl mi przebiegło, iż może Blackburn jest samcem burkliwym z natury i nie trzeba go obrażać, by bez przerwy obdarzał wilki awersją. To mogłoby się zgadzać, jednakże rozważałem też kilka innych opcji. Między innymi taką, iż wina leży po mojej stronie. Przejąłem się tą wizją na tyle, by przez prawie całą drogę do jaskini medyka zastanawiać się gdzie i kiedy zraniłem dumę nieszczęsnego Blackburn'a. Próbowałem odnaleźć we wspomnieniach naszych rozmów fragment, w którym powiedziałem bądź zachowałem się nieprzyzwoicie, lecz ślepy byłem na własne grubiaństwo. Nie sądziłem, żeby jakiekolwiek moje słowo byłoby w stanie dogłębnie urazić czyjąś godność. Uznałem rozmowę za najprostszy sposób zorientowania się, gdzie nastąpił zgrzyt. Porozmawiam z Blackburn'em, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Chociażby po to byśmy w przyszłości mogli spokojnie ze sobą koegzystować.

<Blackburn?>

wtorek, 18 lipca 2017

Od Shady do kogoś

Zwiedzałam nową watahę. Było tu bardzo ładnie, przynajmniej ładniej niż w mojej poprzedniej. Niedaleko stał jakiś wilk. Uśmiechnęłam się i pomachałam. Przez chwilę wydawał się zdumiony, ale odpowiedział tym samym. Pierwszym miejscem które planowałam odwiedzić była rzeka. Woda była przyjemnie zimna i orzeźwiająca. Przede mną wyrosło małe drzewko. Parsknęłam śmiechem. Często gdy byłam zachwycona przez przypadek sprawiałam, że w mojej okolicy wzrastała jakaś roślina.
-Część!- usłyszałam
Rozejrzałam się. Wkrótce zdałam sobie sprawę, że to powiedziało drzewo. Ten dar często był wkurzająca, a rozmowa z rośliną wyglądała nieco dziwnie i kojarzył mi się z opowiadaniem dla szczeniaków. Zarumieniłam się. Pochyliłam się i wyszeptałam:
- Hmmm... Możemy teraz nie rozmawiać?
Nagle usłyszałam wybuch śmiechu.


<Ktoś?>

Od Kymery do kogoś

Przeklinam siebie i moją głupotę, która z niewiadomego powodu dzisiaj kazała mi wyjść z mojej przytulnej nory i wyjść w ten ponury, szary, mokry i zimny poranek na bezsensowną przechadzkę po lesie, to jest do jakieś kępy drzew, bo tego to raczej lasem nazwać nie można. Wprawdzie dotarcie do tych drzew nie wymagało u mnie jakieś większej ilości energii, toteż myślałam, że wyjdę kompletnie bez powodu i zaraz wrócę. Ale okazało się, że myliłam się...
Po dotarciu do celu mojej wędrówki, stanęłam i rozglądnęłam się, czy nie ma tu czegoś wartego odrobiny więcej uwagi niż tylko przelotne spojrzenie. Gdy nic takiego nie znalazłam, burknęłam pod nosem pewno zdanie, którego tu nie napiszę, zdając sobie z tego sprawę, że byłoby ono wielce niecenzuralne. Ech, ten świat jest cały taki sam, wszędzie to samo, to jest nic niewartego uwagi.
Nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia poczułam uderzenie w okolicach szyi, bądź też głowy, łba czy jak to tam chcecie sobie nazwać. Sparaliżowana sekundowym szokiem, straciłam równowagę i z impetem usiadłam na podłożu, znaczy się na ziemi. Podniosłam łeb, najwyraźniej w tym samym czasie co ów tajemniczy osobnik, wstałam i zaczęłam oczekiwać jakiegoś wyjaśnienia, wytłumaczenia się, czy czegokolwiek, co by mogło sensownie nastąpić po tym niefortunnym zdarzeniu. Podniosłam wzrok, cały czas łapą pocierając miejsce zderzenia. Zobaczyłam psa o bliżej nieokreślonych kolorach. Mimo, iż oczy tego osobnika spoglądały na świat z wyraźną obojętnością na wszelkie możliwe tematy, łudziłam się, że ten pies może łaskawie zechce chociaż odezwać się jednym słowem. On jednak, jakby chcąc uniknąć tłumaczenia, otrzepał się i ruszył w dalszą drogę. Zamieniłam z nim kilka niecenzuralnych dla dzieci słów, samiec zdawał się zadowolony faktem, że ktoś zechciał staczać z nim walki słowne (polecam się).
- Może chociaż przeprosisz? - zapytałam, a raczej warknęłam dobitnie tonem nieznoszącym sprzeciwu.

<Jakiś samiec? Jakikolwiek?>

Profil wilka - Kymera

Imię: Zwie się ona Kymera
Przezwisko/ ksywka: W ciągu jej całego życia przypadło jej tylko jedno zdrobnienie, a mianowicie Kym, a i tak jest to stosowane tylko przez najbliższe jej osoby.
Motto: "Czas nie leczy psychicznych ran. On tylko uczy nas nie zwracać na nie uwagi"
Wiek: Gdzieś tak ze cztery lata już się ma. 
Płeć: Wadera
Charakter: r: Na początek powiedz mi co mówi Ci wygląd Kymery. Miła i spokojna waderka o anielskim usposobieniu? Co to, to nie. Wygląd to tylko pozory. Nie oceniaj książki po okładce. Tak na prawdę to jest wrednota totalna. Diabeł wcielony, który uwielbia wszystko co jest negatywne. Myślisz, że się z nią zaprzyjaźnisz i będą milutkie rozmowy i inne tego typu heheszki? Jesteś w grubym błędzie. Nikt nie widział bardziej chamskiego stworzenia. Jej wypowiedzi rzadko należą do miłych, ona nie potrafi, no po prostu nie potrafi, czuć empatii czy innych tego typu świństw. Litość? Boże broń! Ona nigdy jej nie miała i pewnie nie będzie mieć. Kymera ma wiecznie niewyparzoną gębę i nic dziwnego, że nie potrafi powiedzieć niczego miłego. Zmienisz to? Wolne sobie. To tylko słowa na wiatr. Nikt tego nie dokonał i chyba nie dokona już nigdy. Jej dusza jest niczym niezachwiana i zawsze stoi prosto. Suczka ta ma swój honor i nie dopuści, by został czymś splamiony. Nigdy się nie poddaje, do celu potrafi iść bez względu na istniejące przeszkody. Jest uparta, sprytna, zmienna bardziej od najbardziej zmiennego stworzenia na ziemi. Nieprzewidywalność to jej drugie imię. Nigdy nie wiadomo, co tak na prawdę zrobi za chwilę. Atakuje zawsze bez uprzedzenia w najmniej oczekiwanej chwili. Jest samodzielna i nikogo się nie słucha. Nie cierpi przegrywać i zawsze ma pewność, że wygra. I zawsze wygrywa. Umie walczyć o swoje i zawsze tego dokonuje. Stworzenie to nienawidzi wielu rzeczy. Między innymi małych dzieci, koniowatych oraz zbyt litościwych psów. Kymerę można tak na prawdę określić trzema słowami: arogancki diabeł wcielony. Możesz sobie mówić, że to wszystko to tylko twarda skorupa, który wykształciła się po tych wszystkich latach. Oleje Cię przy pierwszym ciepłym zagadnięciu. Teraz jest czas bym dowaliła, że jest niezwykle sarkastyczną samiczką. Ci, co ją znają, mogą potwierdzić, iż uwielbia wypowiadać wypowiedzi sarkastyczne. Rozmowa z nią (a rozmowa z nią należy do rzadkości) często kończy się powiedzeniem z jej strony Spadaj. Oprócz wkurzania innych stworzeń Kym wolnymi chwilami zajmuje się swoimi sprawami, swoimi kłopotami i swoim życiem. Tak już na koniec powiem, że jest z niej urodzony kłamca i manipulator, który kilkoma zdaniami potrafi każdego owinąć sobie wokół palca. 
Lubi: Samotność, a także dzikie ptaki.
Nie lubi: Jednym w największych obiektów nienawiści Kym są małe szczeniaki, a zwłaszcza te puszyste, które otacza niepotrzebnie okrąg rozczulających się dorosłych.
Boi się: Szczerze? Boi się jednej, jedynej rzeczy - widoku krwi. Ale jedynie swojej. Krew innych jakoś inaczej na nią wpływa. 
Aparycja: Kym co przecięta wilczyca, o przeciętniej budowie ciała, nie jest jakaś wychudzona i wątła, ale nie jest też jakoś przesadnie umięśniona. Wyobrażacie sobie kobietę, która jest bardziej umięśniona od niejednego mężczyzny? Zapewne tak, bo teraz wystarczy wszystko wpisać w Google Grafika, ale mniejsza z tym. Jej sierść ma barwę srebra z ciemniejszymi miejscami, czasami nawet jej sierść jest barwy hebanu. Obojętnie spoglądające na świat oczy są koloru ciemniejszej żółci pomieszanej z zielenią. Za to ogon Kymery jest długi, stanowi bowiem nawet połowę długości jej ciała. Co roku w pełnię wydłuża się on kilkakrotnie, a spowodowane jest to nie wiadomo czym. Ogon Kym jest barwy łososiowej, czyli innymi słowy - pomarańczowo-różowej. 
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja: Mag
Żywioł: Myśli
Moce: 
- Potrafi czytać w myślach
- Może zmaterializować czyjeś, albo swoje, myśli tzn. kiedy myśli np. o jeleniu to może sprawić, by pojawił się on w realnym życiu.
- Posiada moc kontroli nad myślami czyli potrafi usunąć, dodać, zmienić lub poprzestawiać czyjeś myśli i wspomnienia. 
- Może sama wniknąć do czyjegoś umysłu i siedzieć tam, podpowiadając różne myśli, pomysły, które nie zawsze muszą być dobre. 
- Kiedy będzie wściekła to zmienia się w demona - zbudowanego z najgorszych myśli wilków. Może ona wtedy usunąć wszystkie myśli i wspomnienia danego wilka, bądź wilków. I może wygląda wtedy potulnie, ale wygląd to nie wszystko. 
- Wyjątkowo szybko się regeneruje. Bardzo ciężko ją zabić, bo nawet wielka utrata krwi regeneruje się po kilku minutach. Wszelkie rany fizyczne goją się po najwyżej kilku dniach, podczas tego czasu jej organizm niszczy zanieczyszczenia w ciele (lecz, gdy chodzi o regenerację energii to przebiega ona tak jak u innych).
- Oprócz tego potrafi cofnąć, zatrzymać, przyspieszyć i zmienić czas, ale tego rzadko używa. 
Umiejętności: Kym jest wytrzymałą, a także bardzo zwinną wilczycą. Potrafi wykonywać najróżniejsze czynności - umie wspinać się po drzewach a także pływać. Nie jest raczej silna, sprawy wymagające siły fizycznej rozwiązuje logicznie magicznymi mocami. Z szybkością też nie jest najgorzej, ale też nie lepiej niż z np. wytrzymałością. 
Historia: Jak każdy - Kym urodziła się. Miała matkę, ojca i brata, o których ma ochotę zapomnieć i nie ma najmniejszej ochoty opowiadać o swoim dzieciństwie. Jej rodzina została zabita, ona złapana i wychowywana przez Elfy (tak, też się dziwię). W wieku trzech i pół roku pożegnała się ze swoim ojczymem i macochą. Wyruszyła w poszukiwaniu jakiegoś odpowiedniego terenu na osiedlenie się. Ale los chciał by natknęła się na jakiegoś wilka i praktycznie została zaciągnięta do jakieś alfy jakieś watahy. I tak została magiem w Watasze Porannych Gwiazd. 
Rodzina: Nie ma najmniejszej ochoty o nich wspominać. 
Zauroczenie: Z drzewa na łeb spadłeś czy co? 
Partner: Czy ty na serio masz coś z mózgiem?
Potomstwo: Jak było wspomniane Kym nienawidzi szczeniaków, więc to mówi samo za siebie. 
Patron: Myalo 
Talizman: Obecnie nie posiada 
Towarzysz: brak
Cel: Kym nie ma żadnego celu w życiu, no cóż poradzić. 
*Inne zdjęcia: Jako demon:
http://data.1freewallpapers.com/download/fantasy-giant-wolf-monster-artwork.jpg
*Dodatkowe informacje: -
Przedmioty: Brak
Statystyki: 
Siła: 5 ; Zwinność 10 ; Siła magiczna: 10 ; Wytrzymałość: 10 ; Szybkość: 5 ; Inteligencja: 10;
ZK (Złote Krążki): 260 ZK
Pochwały: Zero
Ostrzeżenia: Zero
Poziom: Zero
Właściciel: Czarna_Pantera | Hw

Profil wilka - Shada

Imię: Shada
Przezwisko/ ksywka: Shy
Motto: Najpierw spójrz na samego siebie, a potem krytykuj innych.
Wiek: 2 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Shada jest przyjacielską waderą. W stosunku do innych jest, miła, otwarta i ciepła. Lubi nowe znajomości i łatwo zdobywa przyjaciół. Czasami coś śpiewa. Zawsze na jej pyszczku gości uśmiech, niezależnie od sytuacji. Jeżeli płacze robi to jedynie na osobności, bo chce by wszyscy znali ją jako radosną osobę.Wierzy w drugie szanse. Jednak nie jest łatwowierna. Jest obowiązkowa. Zawsze dotrzymuje danego słowa. Jeżeli zrobi coś źle lub przez przypadek kogoś skrzywdzi postara się to wynagrodzić. 
Lubi: Nowe znajomości, kwiaty, lato, śpiewać
Nie lubi: Złości i smutku
Boi się: Odrzucenia
Aparycja: Shada ma białe, miękkie futerko. Ma delikatnie rude okręgi wokół oczu. Końcówka jej ogona jest ruda. Ma długie rude włosy. Na głowie nosi wianek z białych kwiatków. 
Hierarchia: Zwykły członek
Profesja: Śpiewak
Żywioł: Natura
Moce:
- Umie sprawić by rośliny rosły lub umierały
- Umie rozmawiać z roślinami i zwierzętami
- Panuje nad roślinami i zwierzętami
- Dotąd jej się nie udało, ale podobno jeżeli by się bardzo postarała dałaby radę utworzyć nową górę lub sprawić by urosła istniejąca
Umiejętności: Shada jest szybka i zwinna. Z łatwością wspina się na drzewa i pokonuje przeszkody. 
Historia: Mieszkała z matką w innej watasze. Nigdy nie poznała swojego ojca, rodzice dawno się rozstali. Jednak gdy mama zachorowała, wadera trafiła do ojca. Był on ponury, złośliwy i nie miły. Shada poznała swoją siostrę Miyę. Ojciec źle traktował siostry. Shada zachował optymizm i któregoś dnia uciekły z siostrą, przez przypadek rozdzieliły się i wadera trafiła tu.
Rodzina:
Matka- Layla
Ojciec- Ghost
Siostra- Miya
Zauroczenie: Szuka
Partner: Brak
Potomstwo: Brak
Patron: Myalo
Talizman: -
Próbka głosu: Adele - "Hello"
Towarzysz: Brak
Cel: -
Inne zdjęcie: -
Dodatkowe informacje: -
Przedmioty: Brak
Statystyki: Siła: 1 ; Zwinność 10 ; Siła magiczna: 10 ; Wytrzymałość: 5 ; Szybkość: 10 ; Inteligencja: 14;
ZK ( Złote Krążki): 32 ZK
Pochwały: Zero
Ostrzeżenia: Zero
Poziom: Zero
Właściciel: Arisa111

piątek, 14 lipca 2017

Od Vincenta do Nevry

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie bardzo też miałem siłę, aby mówić cokolwiek. Czułem dokuczliwą suchość w gardle, ucisk, a każdy oddech niósł ze sobą nieprzyjemne wrażenie drapania. Być może siarkowa mgła nie była tylko iluzją...
Trwałem w milczeniu, próbując na spokojnie przeanalizować to, co się do tej pory wydarzyło. W myśleniu przeszkadzał mi jednak ból. Spojrzałem na łapę, poharataną przez ogromne kły Nevry. Podniosłem wzrok na basiora, nadal nic nie mówiąc. Szary wilk odwrócił głowę, nie mając odwagi spojrzeć mi w oczy. Oblizał nerwowo wargi, siedział przygarbiony, próbując spleść z trawy prowizoryczny opatrunek. Kulił się w sobie.
– Potrzebuje... – wychrypiałem w końcu, ledwie poznając własny głos. – wody...
Podniosłem się z ziemi, wkładając w tę czynność spory wysiłek. Jęknąłem cicho, gdy wsparłem się na rannej łapie; inaczej bym się nie podniósł. Moje ruchy były opieszałe, krok chwiejny, ciało ciężkie i frustrująco bezsilne. Nevra poderwał się z ziemi, lecz nie podszedł do mnie jakby w przestrachu. Nie wiem, czego lękał się bardziej: mego gniewu czy świadomości tego, co mi zrobił. O własnych siłach dokuśtykałem do linii wody.
– Nie potrzebujesz się napić? – zwróciłem się do towarzysza, gdy już zwilżyłem gardło.
– Nie, nie potrzebuję. – bąknął.
Moja łapa była czysta, z ran usunięto zabrudzenia. Najpewniej Nevra przetransportował mnie tu i obmył mą kończynę, gdy jeszcze byłem nieprzytomny. Miałem nadzieję, że zwykła woda wystarczy, by powstrzymać bakterię przed atakowaniem wrażliwych, wewnętrznych tkanek. Uraz i tak bolał niezmiernie. Jedyne pocieszenie w tym, że kość pozostała cała. Zamoczyłem ranną łapę. Chłodna woda z początku ukuła dość nieprzyjemnie, zaraz jednak dała ukojenie tak potrzebne mi w obecnej chwili. Wziąłem głębszy oddech ożywczego, nocnego powietrza. Szum poruszanych przez chłodny wiatr liści był jedynym dźwiękiem dochodzącym od strony opustoszałego lasu.
– Jak długo byliśmy nieprzytomni? – zapytałem.
– Nie wiem, Vin... – w bezkresnej głuszy szept Nevry zdawał się krążyć echem. – Wydaje mi się, że resztę tamtego dnia i pół obecnej nocy. Tak myślę.
– Nie wypocząłem ani trochę – oznajmiłem gorzko.
Mój sen był pusty i męczący, jakoby moja świadomość opuściła ciało, by przez cały czas nieświadomości przemierzać przytłaczającą nicość i niepamięć dla samego tylko zmęczenia. Obudziwszy się czułem niemoc oraz napięcie, niepokój przed tym, co może za chwilę nastąpić. Moje mięśnie były sztywne i zbolałe a serce biło mocniej w ciągłym stresie. Teraz, leżąc przy zbiorniku wodnym, choć wszystko wskazywało na to, że jesteśmy bezpieczni, nadal czułem lęk. Jakby grunt pode mną miał się zapaść, a ja znów miałbym runąć w bezkresną, senną nicość próbując chwycić się czegokolwiek, nim spotkam się z podłożem bądź punktem w niebycie, z którego nigdy nie uda mi się wydostać...
Mym ciałem wstrząsnął bliżej niesprecyzowany dreszcz. Najprawdopodobniej wywołało go wspomnienie koszmarnego snu, choć równie dobrze sprawcą mógł być chłód, słabość lub ból. Albo wszystko na raz.
-Nie wyglądasz najlepiej. – Nevra przerwał bieganinę moich myśli. – Splotłem prowizoryczny bandaż z trawy. Może trochę pomoże.
Pozwoliłem założyć na łapę opatrunek, wierząc, że przynajmniej przez jakiś czas uchroni przed niekorzystnym wpływem mikroorganizmów.
– Dzięki – mruknąłem, gdy szary wilk skończyć bandażować moje obrażenia.
Minę miał strapioną. Jego ciało, smętnie opuszczony ogon, położone uszy i zgarbiony grzbiet, dosadnie obrazowało posępny nastrój basiora. Zorientowałem się, że nie odpowiedziałem nic, gdy Nevra przepraszał i obiecał trzymać się ode mnie z daleka, gdy tylko cały ten cyrk dobiegnie końca. Może oczekiwał, że powiem cokolwiek, co jasno określi naszą relację i to, jak będziemy ze sobą koegzystować. On przyjął, że nie ma już szans na odbudowanie jakichkolwiek przyjacielskich więzów. Niewykluczone, iż moje milczenie potraktował jako niemą zgodę. Tylko czy ja faktycznie chciałem mu w tym przytaknąć?
– Nevra?
Basior spojrzał na mnie zielonymi ślepiami pozbawionymi jakiejkolwiek iskry wigoru, matowymi, zmęczonymi. Nie spodziewał się wiele, nawet nie rozogniła się w nim nadzieja. Patrząc na niego miałem mieszane uczucia. Z jednej strony, mimo swych mięśni i wzrostu wydawał się niepewny i niechętny do jakichkolwiek starć. Jeśli jednak zmuszony został do walki to w boju jest zacięty oraz oddany; przez ten cały czas pełen potyczek i upokorzeń odpieraliśmy niebezpieczeństwa razem, ramię w ramię, dodając sobie otuchy. Polubiłem go, mimo okoliczności nawiązaliśmy kruchy, acz przyjacielski kontakt. Teraz natomiast widziałem w nim nutę zagrożenia, której istnienie bagatelizowałem od początku znajomości. Teraz, czując rwący ból okaleczonej łapy, w pełni zrozumiałem, jak na teraźniejszość wpływa feralna historia basiora. Drugie serce skryte gdzieś w masywnej piersi, uśpione, dopóki nie ocknie się w szaleńczym głodzie. Dwa odmienne wilki zaklęte w jednym ciele. Jedno walczące z drugim. Czułem, że skądś znam to przejmujące uczucie strachu przed swoją drugą stroną. Ja sam mam zdolność, Furię, która uaktywnia się pod wpływem silnych, negatywnych emocji, samoistnie. Odbiera mi rozum i każe atakować wszystko, co jest dla mnie zagrożeniem; a wtedy zagrożeniem jest wszystko...
 – Tak? – odezwał się, gdy moje milczenie potrwało odrobinę za długo.
– Często ci się to zdarza? – przemawiałem spokojnie, mój głos zdradzał zmęczenie. – Te całe przemiany?
Wilk zwiesił łeb.
– N-nie... tylko, gdy odczuwam silny głód. Tylko wtedy. Ja nigdy... – głos basiora drżał. – Ja bym nigdy nie przemienił się sam z siebie. Nie panuję wtedy nad sobą i krzywdzę tych, których nie chcę... Przepraszam...
– Rozumiem. Wiesz – zdobyłem się na nieco wykrzywiony grymasem bólu uśmiech. – to w sumie fajnie, że chciałeś mnie zjeść.
Rzucił w moją stronę pytające spojrzenie zupełnie zdezorientowanych ślepi. Jego usta poruszyły się, jakby chciał powiedzieć „CO?”, ale nie wydusił ani słowa. Lukę wypełniło moje dość infantylne stwierdzenie:
– Widocznie jestem taki słodki, że aż chce się mnie zjeść. Niezły ze mnie kąsek, nie?
Nevra odetchnął głęboko niczym uwolniony z szubienicy. Pokręcił głową z niedowierzaniem, jednocześnie malowała się w nim ulga, że skwitowałem wszystko szczeniackim dowcipem.
– Jak to mam odebrać? – zapytał.
– Na razie siedzimy w tym razem, Nevra. Nam obu ciężko jest przejść przez „zabawy” tego demonicznego barana, więc w pojedynkę nasze szanse byłyby godne pożałowania. Jeśli mamy współpracować to nie chcę żadnych niewypowiedzianych słów i napiętej atmosfery. To pogarsza efektywność.
– A kiedy to wszystko się skończy...? – powiedział nieco ciszej.
– Wtedy dopilnuje, byś zawsze miał pod łapą jakiś soczysty kawał steku – uśmiechnąłem się szeroko. – Jeśli jedynym czynnikiem wywołującym tę... całą przemianę jest głód wystarczy go unikać. Mówisz, że to, co się z tobą wtedy dzieje nie jest zależne od twojej woli i ja ci wierzę. Wierzę, że nie poharatałeś mi łapy z własnego, egoistycznego kaprysu. Gdybyś tylko miał co jeść, nie doszłoby do tego, prawda?
– Prawda... ale... od tak mi wybaczasz i uznajesz, że nie ma sprawy? Po tym, jak niemal... – zamilkł i wziął szybki oddech. – Po tym, jak niemal odgryzłem ci łapę chcesz mi znowu zaufać? Przecież ledwie mnie znasz – mówił szybko i nerwowo, jakbym w każdej chwili mógł ryknąć śmiechem i oznajmić, że to wszytko było żartem i w rzeczywistości go nienawidzę. – Nie sądzisz, że to trochę naiwne?
Patrzyłem na mojego towarzysza w milczeniu, analizując jego słowa. Chwilkę potem przeniosłem wzrok na trawiasty opatrunek, mocno obwiązany wokół uszkodzonej kończyny. Ból zmalał nieznacznie, nadal jednak pozostając dokuczliwym. Patrząc na łapę miałem w głowie obraz przerośniętego wilka o szarym, wątłym w swej strukturze futrze i zielonych oczach pozbawionych jakichkolwiek norm moralnych. Żądnego krwi i mięsa, głuchego na krzyki i błaganie. Czułem jak przyśpiesza mi tętno na samo wspomnienie tego wydarzenia. Następnie zwróciłem swe niebieskie ślepia na Nevrę. Wilk jakoby ten sam. A jednak inny.
– Może i naiwne – rzekłem, pewny własnych słów i świadom podjętej decyzji. – Być może jak ślepy cymbał wystawiam się na niebezpieczeństwo bratając się z tobą. Ale znam potencjalne konsekwencje. Wiem, co się stanie, gdy zabije w tobie drugie serce. Jeśli coś się stanie, będę mógł obwinić tylko i wyłącznie siebie.
Chyba po raz pierwszy ujrzałem na pysku Nevry niewymuszony, niezawierający kwasu ani goryczy uśmiech. Odwzajemniłem go, chłonąc czystą, lekką atmosferę, jaką przyniosła szczera rozmowa. Żadnych napięć, niepokoju, zmartwień tak długo nam towarzyszących przez tę całą cholerną grę.
– Nie wiem jak ty, ale ja koniecznie muszę się zdrzemnąć. – jak na zawołanie moja paszcza rozwarła się w przeciągłym ziewnięciu, ukazując szereg białych zębów. – Chociaż minutkę. Wychodzi na to, że ten piekielny baran jeszcze z nami nie skończył. A skoro mogliśmy „spać” i przenieść się aż tutaj to znak, że mamy trochę czasu na regenerację.
– A jeżeli właśnie o to mu chodzi? Jeżeli to kolejny podstęp i gdy tylko stracimy czujność, zabije nas? – Nevra rozejrzał się niepewnie po opustoszałym lesie.
– Wiem, że to zabrzmi drastycznie, ale... nie niszczy się zabawek, którymi będzie się jeszcze bawić. – posępny wydźwięk mych słów spowodował, że aż sam przeraziłem się tej myśli. Z drugiej jednak strony zdanie to było niezwykle szczere. A z jeszcze innej dawało nadzieję, że mimo wszystko uda nam się przetrwać. – Poza tym wykończeni i tak nie wiele zdziałamy. Do tej pory był spokój.
Szary wilk nie wyglądał na przekonanego.
– Możemy też spać i trzymać wartę na zmianę, jeśli to cię uspokoi – zaproponowałem. – Ale z miejsca zajmuję pierwszą kolejkę spania.

<Nevra? Troooochę żem się rozpisał ^^'>

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XVII

Witajcie Kochani!
Dzisiaj przychodzimy do was z siedemnastym wydaniem „Wilczej Łapy”! Mamy nadzieje, że wakacyjne dni spędzacie jak najlepiej, a gazetka będzie ich miłym dodatkiem.
W tym miesiącu do naszych progów nie zawitał żaden wilczek, ale za to miało miejsce ważne wydarzenie – otóż wybiła druga rocznica Watahy Porannych Gwiazd! Komu jeszcze ten czas miną tak szybko? Ma się aż wrażenie, że wczoraj obchodziliśmy rok istnienia. Ashita w oddzielnym poście już dziękowała członkom, ale i redakcja gazetki chce podziękować tylu wspaniałym osobom, które tworzą ten blog!
W lipcowym Kole Fortuny wadera imieniem Renesmee wygrała Eliskir Przemiany!
Jeśli chodzi o ranking, to na pierwszym miejscu znalazła się Karo oraz Lelouch, którzy napisali po 4 opowiadania.
Nadszedł czas na opowiadanie miesiąca! Zwycięzcą tegoż tytułu w tym wydaniu jest… Opowiadanie Karo do Leloucha pochodzące z dnia 29 czerwca! Cieplutko gratulujemy, a streszczenie serii opowiadań tych dwóch wilków można przeczytać kilka linijek niżej.
Niestety to wydanie będziemy już powoli kończyć, ale może w przyszłym ukaże się jakiś wywiad…? Jednak zanim się pożegnamy, chcielibyśmy zaprosić Was jeszcze na przeczytanie streszczeń ostatnich opowiadań, które pojawiły się na stronie głównej.
Kiedy las zamienia się w porcelanowy krajobraz, Karo i Lelouch robią co mogą, by ochronić ich rodzinne tereny. Dużo wilków ukryto w podziemnych kryjówkach, ale również dużo potrzebnych było do walki z Kyrią. Czas gra na ich korzyść, bowiem przez dłuższy czas nic się nie dzieje, lecz jak nadchodzi czas ostatecznej walki z nieprzyjacielem, każdy gotów jest zapłacić wysoką cenę w obronie swych bliskich i terenów watahy. Na jak dużą zdecydowała się Karo, broniąc swego towarzysza?
Co chwila dzieje się coś, co sprawia, że mętlik w głowie Victora narasta. Każdy wydaje się łgarzem, każdy coś skrywa, a kiedy wychodzi coś na jaw, stoi się oszołomionym. Basior zaczyna mieć coraz to większy dystans do swojej nowej praktykantki, która niekoniecznie jest kim, za kogo się podaje. Kiedy Renesmee wymija tajemniczą miksturę i mdleje, Victor jest pierwszym, kto rzuca się do pomocy waderze.
Moi Drodzy, Moi Mili, i w ten sposób kończymy już siedemnaste wydanie „Wilczej Łapy”! Mamy nadzieje, że miło wam się je czytało oraz, że będziecie wyczekiwać kolejnego!
Masy weny i miło spędzonych wakacji, Wilczki!

środa, 12 lipca 2017

Od Vincenta do Ashity

Biały basior zaniemówił, widząc smocze pisklę beztrosko drzemiące wsparte o nasze grzbiety. Nie odezwał się również, gdy wraz z Ashitą zdobyliśmy się na ostatni wysiłek, by usadowić gada na środku jaskini. Delikatnie położywszy smoczątko na ziemi, obydwoje niemal padliśmy na chłodny, kamienny grunt. Victor patrzył to na nas to na uśpionego malucha oczami okrągłymi ze zdumienia.
– Ja... – wydukał w końcu. – Ja nie znam się na leczeniu smoków!
– Spokojnie, Victor – odezwałem się z uśmiechem. – Wierzymy w ciebie, kolego.
Medyk przyglądał się niepewnie maluchowi, jakby ten w każdej chwili mógł się ocknąć i odgryźć mu głowę jednym, celnym kęsem. Wiedziałem, że przerażony gad, nawet ranny i słaby byłby do tego zdolny. Postanowiłem jednak nie upewniać Victora w tych ponurych wizjach, basior bowiem i tak dawał się zobaczyć jako zaniepokojony bliską obecnością smoka.
– Zrób cokolwiek, proszę. – Ashita delikatnie musnęła nosem twardą, chropowatą łuskę na pysku znajdy. – Chociażby zdezynfekuj rany.
Wadera położyła się tuż przy smoczym łebku, pozwalając by ciepły, gadzi oddech mierzwił futro na jej piersi. Spoglądała nań stroskana, ostrożnie gładząc policzek malca. Gad sapnął przez sen, wypuszczając z nozdrzy kłębuszki ciemnego dymu.
– Na pewno jesteś w stanie choć trochę pomóc. – rzekłem do medyka. – Przecież nie raz ratowałeś pacjentów z gorszymi ranami, co nie?
– Tak, Vin – mruknął, łypiąc na mnie spod gęstej, białej grzywki. – Ratowałem wilk. Wilki, Vincent. – położył mocny nacisk na gatunek swoich podopiecznych. – Gdzie wyście go w ogóle znaleźli?
– Mówiłem, że niedaleko. Tak trochę spadł z nieba. Na sosnę. A sosna na niego. Victor, nie bardzo mamy czas.
Wskazałem bezwładnie smocze skrzydło. Głębokie bruzdy ziały bólem i beznadzieją, pomiędzy łuskami ciekła krew. Ciężar drzewa odcisnął się na kończynie, miażdżąc paliczki i szpecąc zacięciami powierzchnię nań rozciągniętej błony. Cięcia aż zapraszały do siebie wszelakie bakterie, które ochoczo zagnieździłyby się w odsłoniętej tkance i uszkodziły ją nieodwracalnie. A stąd już prosta droga, by zakazić cały organizm. By skazać smoczątko na śmierć w boleściach.
– Zrobię, co mogę – rzekł lakonicznie, nagle pewny we własne możliwości. – Ale nie oczekujcie ode mnie cudów.
Skinąłem głową, obdarowując basiora budującym uśmiechem, pragnąc choć trochę wesprzeć go w tym niecodziennym zadaniu. Leżąca niedaleko Ashita wyszeptała ciche „dziękuje". Victor sztywnym krokiem zbliżył się do gada, oglądając jego obrażenie. Stanąłem z boku, przyglądając się badaniu. Uważnie lustrowałem mimikę twarzy białego wilka, z niepokojem odnajdując na niej grymas niezdecydowania. Wodził wzrokiem po szramach i uszkodzonych kościach. Zmarszczył brwi, widocznie intensywnie myśląc nad tym, co ma począć z rannym skrzydłem. W końcu zwrócił na nas swe oczy. Wyraz jego twarzy pozostał niezmienny. Nie napawało mnie to optymizmem.
– Źle to wygląda. – oznajmił. – Bardzo źle. Wygląda na to, że został zaatakowany przez innego smoka. Albo inne zwierze wielkością mu dorównujące. To bardzo poważne rany.
– Wiemy, Victor, wiemy. – bąknęła Ashita, po czym dodała nieco wyraźniej. – Jesteś w stanie mu pomóc?
Kolejna chwila ciszy, kolejne badanie wzrokiem. Basior delikatnie ujął w łapę skrzydło, przybliżając sobie stan smoczych paliczków. Smok poruszył się gwałtownie we śnie, odczuwszy ból spowodowany dotykiem. Medyk drgnął ze strachu, cofnąwszy się o krok, nie wypuścił jednak skrzydła z łapy. Maluch wierzgnął, wydając z siebie przeciągły, bolesny dla uszu i wrażliwego serca jęk. Ashita zareagowała. Poważny wyraz twarzy zdradzał skupienie wilczycy, która zaraz po tym wyszeptała ledwie słyszalne słowa w stronę gadziego ucha. Mięśnie młodego na powrót rozluźniły się, a on sam oddychał spokojnie i chrapliwie pogrążony w głębokim śnie. Victor wznowił oględziny. Malujące się pod błoną kości wyglądały na cienkie i podatne na najmniejsze nawet zranienie. W niektórych miejscach pojawiły się ostrzejsze wybrzuszenia, gdy Victor uniósł skrzydło wyżej. Palce ugięły się sztywno w stronę ziemi; skrzywienia występowały tam, gdzie naturalnie kości nie powinny się zginać. Czułem suchość w gardle. Spojrzałem posępnymi oczyma na Ashitę, której mimika zdradzała niewiele lepszy nastrój.
– Złamane. – padło z ust medyka. – W dwóch miejscach.
Basior ostrożnie położył ranne skrzydło.
– Vin, pomóż mi je rozłożyć – zwrócił się do mnie. – Delikatnie. Uważaj na kości.
Bez słowa wykonałem polecenie. Nieśpiesznie i z chirurgiczną wręcz ostrożnością ułożyliśmy skrzydło w jego pełnej, mocno uszkodzonej okazałości. Victor westchnął ciężko, nastawiając się na sporą ilość pracy. Zmył z łap lekko zaschniętą smoczą krew; zrobił to z nieukrytym wstrętem. Wiedziałem, że basior nie przepadał za widokiem krwi. Następnie przejechał wzrokiem po półkach zapełnionych rozmaitymi miksturami, roślinami, bandażami i innymi specyfikami, kojarzonymi przeze mnie bądź w ogóle mi nieznanymi. Medyk ujął fiolkę z zieloną mazią oraz napełnił miseczkę wodą, dodając do mikstury listki tajemniczej rośliny. Zmielił je kamieniem i wymieszał wszytko w jednolitą, blado-oliwkową papkę. Patrzyłem na te magiczne cuda, będące poza moim poziomem wiedzy medycznej z nieukrytym zainteresowaniem.
– Co robisz? – zapytała Ashita, która do tej pory siedziała w nienaturalnym dla niej milczeniu.
– Maść dezynfekującą. Dodałem też roślinę, która powinna złagodzić ból i przyśpieszyć gojenie – powiedział rzeczowo. – Skrzydło trzeba oczyścić, rany w miarę możliwości zasklepić, kości usztywnić i chronić przed potencjalnymi urazami. Myślę, że wtedy się z tego wyliże.
– Dasz radę to zrobić?
Ogon Ashity kołysał się na boki w uciesze, gdy opcja wyzdrowienia malucha stała się realna. Ja również poczułem ulgę, wiedząc, że aż tyle można zrobić. Widząc nasz optymizm, Victor również nabrał pewności.
– Dam radę. Choć zajmie mi to trochę czasu.
Podniosłem się z ziemi.
– No widzisz? Widziałem, że taki amator wyzwań wykombinuje coś, żeby tylko podołać! Mogę ci pomóc – oświadczyłem śmiało. – Nie jestem co prawda wybitnym medykiem, ale delikatnie posmarować ranę zielonym mazidłem potrafię. Po prostu mówi, co mam robić.
– Prawda, lubię wyzwania, ale następnym razem nie przyprowadzajcie mi, bogowie wiedzą, jakich stworów do leczenia, jasne?
– Wiesz, że nie mogę ci tego obiecać. – uśmiechnąłem się nonszalancko.
– Dobra, bierzmy się do roboty, im więcej łap do pomocy, tym lepiej. Ashito, ty pilnuj, aby smok był spokojny. Nie chcę tu szamotaniny i buchania ogniem.
– Nie ma sprawy! – oparła entuzjastycznie. – Wszystko pójdzie jak po maśle, a mały będzie grzeczny. Będziesz, prawda? – mówiła pieszczotliwie, tuląc do siebie smoczy łebek. – Wujcio Victor naprawi bolące skrzydełko. A potem zabierzemy cię do domu.
Pisklak oddychał głęboko i spokojnie, podczas gdy ja i Victor opatrywaliśmy jego skrzydło, a Ashita nie szczędziła wysiłku w zapewnieniu mu komfortu i bezpieczeństwa.

<Ashi? ^^>

czwartek, 6 lipca 2017

Od Blackburn'a do Herona

Czego można się było po dojrzałej i bezustannie poważnej twarzy oraz naturalnie, jak sądziłem, beznamiętnym tonie głosu mojego towarzysza spodziewać, w końcu, jakże odpowiedzialnie, zszedł on na temat formalności związanych z moim dołączeniem do Watahy Porannych Gwiazd. Mianowicie postanowił on poinformować mnie, że trzeba mi, a właściwie nam, bo już też zdążył zaoferować pomoc w dotarciu na miejsce, jak najprędzej złożyć wizytę parze Alfa i prosić o przyjęcie do stada. No, błagam, naprawdę? Jakbym nie wiedział... Rzuciłem szaremu wilkowi przedłużone spojrzenie spode łba, mające wyrażać nieme zapytanie, czy on tak mówi na całkiem poważnie. Nabija się ze mnie? Może ma mnie za głupca? Jasne, przybyłem zza gór, ale to nie znaczy, że jestem z jakiegoś wygwizdowa, że nie umiem się zachować i nie wiem nic o świecie? Nie docenia mnie, bo co, bo jest ode mnie o głowę, dwie wyższy? A to ci niespodzianka! Co za buc! Nie zmieniając spojrzenia zadałem mu parę ironicznych pytań w stylu ,,O, naprawdę? Jaką kwestię będziemy omawiać?'', po czym postanowiłem nie zwracać więcej uwagi na, jak się okazało, przerośniętego frajera i zająć się znacznie ciekawszą czynnością - jedzeniem! Co my tu mamy, sarna? Sarna... Nie jest to moje ulubione mięso, ale, trzeba przyznać się uczciwie, chyba tylko dlatego, że sam upolowałem może ze dwa razy w życiu. W skład mojego codziennego jadłospisu częściej wchodzi na przykład ptactwo, to do jego delikatności, miękkości jestem przyzwyczajony, szczęśliwie przeprawa przez góry wygłodziła mnie do tego stopnia, że nie miałem zamiaru wybrzydzać. Na początek uraczyłem się nieco mniej wypieczonym, krwistym kawałkiem, mając nadzieję, że krew zwierzyny ugasi choć trochę moje pragnienie... Heron nie poinformował mnie, jakoby podczas polowania i wędrówki przez lasek natrafił tam na jakiś strumień czy bajorko, które, jak już wcześniej zauważyłem, bardzo by mi się teraz przydało. Chociaż z drugiej strony on taki małomówny chyba z charakteru... Trudno, stwierdziłem, że jeśli jakieś jednak tam jest, to natrafimy na nie jutro z rana, kiedy już wyruszymy w dalszą drogę. Drugi fragment mięsa, jakim się uraczyłem był doskonale wypieczony, gdyż ten miał już na celu raczej po prostu zaspokoić mój głód i może nieco poprawić nastrój, co, powiem krótko, udało się. Ach... Westchnąłem z zadowolenia, mającego swe pochodzenie nie tylko w pysznym, sycącym posiłku, jaki przed chwilą spożyłem, ale także i w niesamowicie przyjemnym cieple spływającym na moje ciało ze złotego ogniska i zamknąłem wolno oczy, w pełni się mu oddając. Na ułamek sekundy do mojego umysłu wtargnęła niepożądana, niespokojna myśl o tym, czy Heron nie uzna mnie przypadkiem za frajera i nudziarza, jeśli pójdę spać od razu, nie wykorzystując w pełni potencjału bijącego z perspektywy spędzenia nocy przy ognisku, nie proponując mu żadnej rozrywki, zabawy czy chociażby pogawędki, odrzuciłem ją jednak od razu. Powinienem być bardziej pewnym siebie i przestać wreszcie przejmować się opinią innych, przynajmniej tak do przesady... Poza tym, to ja już wcześniej uznałem szarego basiora za frajera, czyżbym zapomniał?
Obudziłem się sam z siebie. Może nie bladym świtem, ale na pewno przed południem, słońce było jeszcze nisko, a jego blask słaby i zimny. Niebo przyodziane było w pastelowe barwy, a na trawie znajdowała się rosa. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzałem po otworzeniu oczu był rzecz jasna ten, mówiąc szczerze, całkiem ładny krajobraz, drugą natomiast wysoki jak brzoza Heron, stojący przy ognisku i wpatrujący się w nie w głębokim zamyśleniu. Właściwie to wpatrywał się on w jego resztki, ale jeszcze dymiło, jeszcze było całkiem ciepłe, więc mogłem stwierdzić, że basior sumienne wywiązał się z obowiązku, którego bez pytania zrzuciłem na jego barki, zasypiając wczoraj iście kamiennym snem, i całą noc dokładał do ognia. Kości i mięso pozostałe po naszym wczorajszym posiłku, jak i reszta chrustu, ułożone były tuż obok dołku w całkiem uporządkowany sposób, domyśliłem się więc, że basior musiał nie spać już jakiś czas i widocznie trochę mu się też nudziło. Nagle dostrzegł kątem oka, że i ja już nie spałem, odwrócił się więc w moją stronę i zmienił wyraz twarzy na nieco bardziej przyjazny.
- Dzień dobry. - rzekł.
- Witaj. - mój ton głosu był raczej chłodny.
- Możemy ruszać? Jak tam, wszystko dobrze, lepiej się czujesz?
- A ja wiem, chyba tak...
Od wczoraj nic się nie zmieniło. Zero złamań, tak mi się wydaje, więc iść będę mógł. Siniaki, zadrapania, oparzenie i Bóg wie co jeszcze bolą, ale to nic. Po posiłku i odpoczynku czułem, że wróciły mi siły, dlatego byłem raczej optymistycznie nastawiony.
Basior kiwnął głową na znak zrozumienia i aprobaty, po czym, bez większym ceregieli ruszyliśmy przez niegęsty las spowity delikatną mgiełką.
- To jak, daleko mamy do celu? - spytałem.
- Stosunkowo, to chyba nie. Nawet nie pół dnia. Jeśli będziemy iść takim wolnym marszem, będziemy na miejscu w okolicach południa, może jakiś czas po nim.
- Będzie po drodze może więcej koszmarnych łańcuchów górskich do przejścia? - spytałem w istnym niepokoju, przypominając sobie moją niedawną katorgę.
- Nie, z tego, co pamiętam, Spiczaste Góry, które już pokonałeś to jedyne góry na terenie watahy. Powinno być raczej przyjemnie, pójdziemy przez zalesione tereny. Właściwie to ja cię koniec końców prowadzę do lasu, nazwanego, jak mi się zdaje, najpewniej Stardust Forest. To w sumie takie centrum stada.
Zmarszczyłem brwi w zdziwieniu.
- Miewasz problemy z pamięcią.
- Nie, po prostu sam jestem tu od bardzo niedawna.
- No patrzcie państwo. - rzekłem bardziej do siebie, ściszonym głosem, przypominając sobie incydent, jakim basior dość mocno uraził mnie wczoraj przed rozpaleniem ogniska, po czym odwróciłem się do basiora i odezwałem się już do niego głosem zupełnie niezdradzającym urazy. - To pozostaje mi mieć głęboką nadzieję, że nie zgubisz tutaj drogi.

<Heron?>

środa, 5 lipca 2017

Druga rocznica istnienia watahy!

Proszę Wilczków, czy Wilczki drogie i kochane słyszą? Czy widzą, wiedzą, pamiętają? Odpalamy fajerwerki, podajemy tort, śpiewamy "Sto lat, sto lat~", wyjmujemy kociołek, biegniemy po serpentyny, cukierki, dzisiaj jest nasze święto! *bierze oddech* No więc, no cóż - jak można się już było domyślić z tytułu posta - dokładnie dwa lata temu, tj. 5 lipca 2015 roku została założona Wataha Porannych Gwiazd przez pewną ciamajdę znaną tutaj jako Ashita, potem Toshiro, Lelouch czy jak tam kto mnie zwie.
Te 731 dni, jakie tu spędziłam, było najszczęśliwszymi dniami w moim życiu. W zeszłym roku dziękowałam wielu z Was z osobna. Dzisiaj tego nie zrobię, chociaż miałam początkowo taki plan. Ogółem, to, szczerze mówiąc, piszę to całkowicie spontanicznie. Przesiedziałam dzisiaj cały dzień u kumpli, ale, mówiąc szczerze, sporą część przesiedziałam u nich, dumając niczym Platon, co właściwie zrobić. Mózg współpracować, niestety, nie chciał.
Kontynuując jednak temat, dlaczego postanowiłam zrezygnować z pomysłu podziękowań czy też czegoś w tym stylu. Po pierwsze, było to już rok temu, a myślę, że nagrody zostaną raczej rozdane po owym konkursie, o którym pisałam wcześniej. Jeśli są już jakieś wilczki, które byłyby chętne do brania udziału, dawajcie znać, chciałabym wiedzieć, na ile osóbek mogę się mniej więcej szykować, by wiedzieć, jak wiele pomysłów wykorzystać. A muszę przyznać, że dzień spędzony nad grami planszowymi jednak pomógł. Kilka pomysłów kumpli też. Nawiasem mówiąc, być może nasza wataha niedługo powita nowych członków. Po drugie jednak, by nie zboczyć zbytnio z tematu - większość, co chciałam, napisałam rok temu, a myślę, że doskonale wiecie, jak wiele dla mnie znaczycie. Przez ostatnie dwa lata zmieniłam się diametralnie - myślę, że blogi i ludzie poznani tu mieli ogromny wpływ na ów proces. W pozytywnym sensie. Podziękowania skieruję więc do ogółu. Dziękuję, że pomogliście mi w rozwijaniu pasji, jaką jest pisanie, za te wszystkie głupawki, za odradzanie zawieszenia watahy. Za te wszystkie wspólne rozmowy, Wasze świetne opowiadania, które dodawały mi naprawdę niezłego kopa i porządną dawkę motywacji do pracowania nad własnym warsztatem pisarskim. Myślę, że gdyby nie Wy, prędko bym to wszystko porzuciła, podczas gdy dziś mogę powiedzieć, iż pisanie jest czymś, co kocham i czym w przyszłości chciałabym się dalej zajmować. Dziękuję za te wszystkie rozmowy, za dobre słowa, za to, że kiedy chciałam jak najdalej uciec od świata realnego, zawsze mogłam przyjść tu - do miejsca, które okazało się być także moim drugim domem, a ludzie stąd - rodziną, z której wielu jej członków okazało być się mi bliższym niż ci z mojego otoczenia. Dziękuję, że byliście, jesteście... i bardzo proszę, abyście byli, bo, choć nie umiem tego okazać tak dobrze, jak bym pragnęła, naprawdę Was kocham. Mówiłam to już wiele razy, ale jesteście wspaniałą gromadą, za którą poszłabym na trzeci koniec świata. No ale wszystko to przecież wiecie, prawda? Wiem, że wszystkim nam zdarzają się gorsze momenty, ale, proszę, zawsze pamiętajcie, że niezależnie od wszystkiego, zawsze możecie tu przyjść, choćbyście znaku życia nie dawali od roku czy więcej. Ta radość, kiedy znajoma mordka pojawia się po długim okresie rozstaniem... cóż, piękne uczucie. Wataha wymaga wiele pracy. Kiedy skończą się moje wyjazdy i będę miała porządnie wolne, wakacyjnie dni, tym razem obiecuję zająć się porządnie wszystkim. W niedalekiej przyszłości, rozesłane zostaną wiadomości do wszystkich nieaktywnych. A za niedługo zostanie też ogłoszony Event. Mała podpowiedź, iż częściowo może być związany z rózą kierunków.
Będzie to właściwie tyle. Cóż, raz jeszcze Wam dziękuję. Ten, no, udanych wakacji wszystkich i jak najwięcej uśmiechów. I zdrówka, i szczęścia, i spełnienia marzeń, i weny na opowiadania. I w ogóle wszystkiego dobrego. Cóż no, do napisania!

~Ashi
Szablon
NewMooni
SOTT