piątek, 14 lipca 2017

Od Vincenta do Nevry

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie bardzo też miałem siłę, aby mówić cokolwiek. Czułem dokuczliwą suchość w gardle, ucisk, a każdy oddech niósł ze sobą nieprzyjemne wrażenie drapania. Być może siarkowa mgła nie była tylko iluzją...
Trwałem w milczeniu, próbując na spokojnie przeanalizować to, co się do tej pory wydarzyło. W myśleniu przeszkadzał mi jednak ból. Spojrzałem na łapę, poharataną przez ogromne kły Nevry. Podniosłem wzrok na basiora, nadal nic nie mówiąc. Szary wilk odwrócił głowę, nie mając odwagi spojrzeć mi w oczy. Oblizał nerwowo wargi, siedział przygarbiony, próbując spleść z trawy prowizoryczny opatrunek. Kulił się w sobie.
– Potrzebuje... – wychrypiałem w końcu, ledwie poznając własny głos. – wody...
Podniosłem się z ziemi, wkładając w tę czynność spory wysiłek. Jęknąłem cicho, gdy wsparłem się na rannej łapie; inaczej bym się nie podniósł. Moje ruchy były opieszałe, krok chwiejny, ciało ciężkie i frustrująco bezsilne. Nevra poderwał się z ziemi, lecz nie podszedł do mnie jakby w przestrachu. Nie wiem, czego lękał się bardziej: mego gniewu czy świadomości tego, co mi zrobił. O własnych siłach dokuśtykałem do linii wody.
– Nie potrzebujesz się napić? – zwróciłem się do towarzysza, gdy już zwilżyłem gardło.
– Nie, nie potrzebuję. – bąknął.
Moja łapa była czysta, z ran usunięto zabrudzenia. Najpewniej Nevra przetransportował mnie tu i obmył mą kończynę, gdy jeszcze byłem nieprzytomny. Miałem nadzieję, że zwykła woda wystarczy, by powstrzymać bakterię przed atakowaniem wrażliwych, wewnętrznych tkanek. Uraz i tak bolał niezmiernie. Jedyne pocieszenie w tym, że kość pozostała cała. Zamoczyłem ranną łapę. Chłodna woda z początku ukuła dość nieprzyjemnie, zaraz jednak dała ukojenie tak potrzebne mi w obecnej chwili. Wziąłem głębszy oddech ożywczego, nocnego powietrza. Szum poruszanych przez chłodny wiatr liści był jedynym dźwiękiem dochodzącym od strony opustoszałego lasu.
– Jak długo byliśmy nieprzytomni? – zapytałem.
– Nie wiem, Vin... – w bezkresnej głuszy szept Nevry zdawał się krążyć echem. – Wydaje mi się, że resztę tamtego dnia i pół obecnej nocy. Tak myślę.
– Nie wypocząłem ani trochę – oznajmiłem gorzko.
Mój sen był pusty i męczący, jakoby moja świadomość opuściła ciało, by przez cały czas nieświadomości przemierzać przytłaczającą nicość i niepamięć dla samego tylko zmęczenia. Obudziwszy się czułem niemoc oraz napięcie, niepokój przed tym, co może za chwilę nastąpić. Moje mięśnie były sztywne i zbolałe a serce biło mocniej w ciągłym stresie. Teraz, leżąc przy zbiorniku wodnym, choć wszystko wskazywało na to, że jesteśmy bezpieczni, nadal czułem lęk. Jakby grunt pode mną miał się zapaść, a ja znów miałbym runąć w bezkresną, senną nicość próbując chwycić się czegokolwiek, nim spotkam się z podłożem bądź punktem w niebycie, z którego nigdy nie uda mi się wydostać...
Mym ciałem wstrząsnął bliżej niesprecyzowany dreszcz. Najprawdopodobniej wywołało go wspomnienie koszmarnego snu, choć równie dobrze sprawcą mógł być chłód, słabość lub ból. Albo wszystko na raz.
-Nie wyglądasz najlepiej. – Nevra przerwał bieganinę moich myśli. – Splotłem prowizoryczny bandaż z trawy. Może trochę pomoże.
Pozwoliłem założyć na łapę opatrunek, wierząc, że przynajmniej przez jakiś czas uchroni przed niekorzystnym wpływem mikroorganizmów.
– Dzięki – mruknąłem, gdy szary wilk skończyć bandażować moje obrażenia.
Minę miał strapioną. Jego ciało, smętnie opuszczony ogon, położone uszy i zgarbiony grzbiet, dosadnie obrazowało posępny nastrój basiora. Zorientowałem się, że nie odpowiedziałem nic, gdy Nevra przepraszał i obiecał trzymać się ode mnie z daleka, gdy tylko cały ten cyrk dobiegnie końca. Może oczekiwał, że powiem cokolwiek, co jasno określi naszą relację i to, jak będziemy ze sobą koegzystować. On przyjął, że nie ma już szans na odbudowanie jakichkolwiek przyjacielskich więzów. Niewykluczone, iż moje milczenie potraktował jako niemą zgodę. Tylko czy ja faktycznie chciałem mu w tym przytaknąć?
– Nevra?
Basior spojrzał na mnie zielonymi ślepiami pozbawionymi jakiejkolwiek iskry wigoru, matowymi, zmęczonymi. Nie spodziewał się wiele, nawet nie rozogniła się w nim nadzieja. Patrząc na niego miałem mieszane uczucia. Z jednej strony, mimo swych mięśni i wzrostu wydawał się niepewny i niechętny do jakichkolwiek starć. Jeśli jednak zmuszony został do walki to w boju jest zacięty oraz oddany; przez ten cały czas pełen potyczek i upokorzeń odpieraliśmy niebezpieczeństwa razem, ramię w ramię, dodając sobie otuchy. Polubiłem go, mimo okoliczności nawiązaliśmy kruchy, acz przyjacielski kontakt. Teraz natomiast widziałem w nim nutę zagrożenia, której istnienie bagatelizowałem od początku znajomości. Teraz, czując rwący ból okaleczonej łapy, w pełni zrozumiałem, jak na teraźniejszość wpływa feralna historia basiora. Drugie serce skryte gdzieś w masywnej piersi, uśpione, dopóki nie ocknie się w szaleńczym głodzie. Dwa odmienne wilki zaklęte w jednym ciele. Jedno walczące z drugim. Czułem, że skądś znam to przejmujące uczucie strachu przed swoją drugą stroną. Ja sam mam zdolność, Furię, która uaktywnia się pod wpływem silnych, negatywnych emocji, samoistnie. Odbiera mi rozum i każe atakować wszystko, co jest dla mnie zagrożeniem; a wtedy zagrożeniem jest wszystko...
 – Tak? – odezwał się, gdy moje milczenie potrwało odrobinę za długo.
– Często ci się to zdarza? – przemawiałem spokojnie, mój głos zdradzał zmęczenie. – Te całe przemiany?
Wilk zwiesił łeb.
– N-nie... tylko, gdy odczuwam silny głód. Tylko wtedy. Ja nigdy... – głos basiora drżał. – Ja bym nigdy nie przemienił się sam z siebie. Nie panuję wtedy nad sobą i krzywdzę tych, których nie chcę... Przepraszam...
– Rozumiem. Wiesz – zdobyłem się na nieco wykrzywiony grymasem bólu uśmiech. – to w sumie fajnie, że chciałeś mnie zjeść.
Rzucił w moją stronę pytające spojrzenie zupełnie zdezorientowanych ślepi. Jego usta poruszyły się, jakby chciał powiedzieć „CO?”, ale nie wydusił ani słowa. Lukę wypełniło moje dość infantylne stwierdzenie:
– Widocznie jestem taki słodki, że aż chce się mnie zjeść. Niezły ze mnie kąsek, nie?
Nevra odetchnął głęboko niczym uwolniony z szubienicy. Pokręcił głową z niedowierzaniem, jednocześnie malowała się w nim ulga, że skwitowałem wszystko szczeniackim dowcipem.
– Jak to mam odebrać? – zapytał.
– Na razie siedzimy w tym razem, Nevra. Nam obu ciężko jest przejść przez „zabawy” tego demonicznego barana, więc w pojedynkę nasze szanse byłyby godne pożałowania. Jeśli mamy współpracować to nie chcę żadnych niewypowiedzianych słów i napiętej atmosfery. To pogarsza efektywność.
– A kiedy to wszystko się skończy...? – powiedział nieco ciszej.
– Wtedy dopilnuje, byś zawsze miał pod łapą jakiś soczysty kawał steku – uśmiechnąłem się szeroko. – Jeśli jedynym czynnikiem wywołującym tę... całą przemianę jest głód wystarczy go unikać. Mówisz, że to, co się z tobą wtedy dzieje nie jest zależne od twojej woli i ja ci wierzę. Wierzę, że nie poharatałeś mi łapy z własnego, egoistycznego kaprysu. Gdybyś tylko miał co jeść, nie doszłoby do tego, prawda?
– Prawda... ale... od tak mi wybaczasz i uznajesz, że nie ma sprawy? Po tym, jak niemal... – zamilkł i wziął szybki oddech. – Po tym, jak niemal odgryzłem ci łapę chcesz mi znowu zaufać? Przecież ledwie mnie znasz – mówił szybko i nerwowo, jakbym w każdej chwili mógł ryknąć śmiechem i oznajmić, że to wszytko było żartem i w rzeczywistości go nienawidzę. – Nie sądzisz, że to trochę naiwne?
Patrzyłem na mojego towarzysza w milczeniu, analizując jego słowa. Chwilkę potem przeniosłem wzrok na trawiasty opatrunek, mocno obwiązany wokół uszkodzonej kończyny. Ból zmalał nieznacznie, nadal jednak pozostając dokuczliwym. Patrząc na łapę miałem w głowie obraz przerośniętego wilka o szarym, wątłym w swej strukturze futrze i zielonych oczach pozbawionych jakichkolwiek norm moralnych. Żądnego krwi i mięsa, głuchego na krzyki i błaganie. Czułem jak przyśpiesza mi tętno na samo wspomnienie tego wydarzenia. Następnie zwróciłem swe niebieskie ślepia na Nevrę. Wilk jakoby ten sam. A jednak inny.
– Może i naiwne – rzekłem, pewny własnych słów i świadom podjętej decyzji. – Być może jak ślepy cymbał wystawiam się na niebezpieczeństwo bratając się z tobą. Ale znam potencjalne konsekwencje. Wiem, co się stanie, gdy zabije w tobie drugie serce. Jeśli coś się stanie, będę mógł obwinić tylko i wyłącznie siebie.
Chyba po raz pierwszy ujrzałem na pysku Nevry niewymuszony, niezawierający kwasu ani goryczy uśmiech. Odwzajemniłem go, chłonąc czystą, lekką atmosferę, jaką przyniosła szczera rozmowa. Żadnych napięć, niepokoju, zmartwień tak długo nam towarzyszących przez tę całą cholerną grę.
– Nie wiem jak ty, ale ja koniecznie muszę się zdrzemnąć. – jak na zawołanie moja paszcza rozwarła się w przeciągłym ziewnięciu, ukazując szereg białych zębów. – Chociaż minutkę. Wychodzi na to, że ten piekielny baran jeszcze z nami nie skończył. A skoro mogliśmy „spać” i przenieść się aż tutaj to znak, że mamy trochę czasu na regenerację.
– A jeżeli właśnie o to mu chodzi? Jeżeli to kolejny podstęp i gdy tylko stracimy czujność, zabije nas? – Nevra rozejrzał się niepewnie po opustoszałym lesie.
– Wiem, że to zabrzmi drastycznie, ale... nie niszczy się zabawek, którymi będzie się jeszcze bawić. – posępny wydźwięk mych słów spowodował, że aż sam przeraziłem się tej myśli. Z drugiej jednak strony zdanie to było niezwykle szczere. A z jeszcze innej dawało nadzieję, że mimo wszystko uda nam się przetrwać. – Poza tym wykończeni i tak nie wiele zdziałamy. Do tej pory był spokój.
Szary wilk nie wyglądał na przekonanego.
– Możemy też spać i trzymać wartę na zmianę, jeśli to cię uspokoi – zaproponowałem. – Ale z miejsca zajmuję pierwszą kolejkę spania.

<Nevra? Troooochę żem się rozpisał ^^'>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT