Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie bardzo też miałem siłę, aby mówić
cokolwiek. Czułem dokuczliwą suchość w gardle, ucisk, a każdy oddech
niósł ze sobą nieprzyjemne wrażenie drapania. Być może siarkowa mgła nie
była tylko iluzją...
Trwałem w milczeniu, próbując na spokojnie przeanalizować to, co się do
tej pory wydarzyło. W myśleniu przeszkadzał mi jednak ból. Spojrzałem na
łapę, poharataną przez ogromne kły Nevry. Podniosłem wzrok na basiora,
nadal nic nie mówiąc. Szary wilk odwrócił głowę, nie mając odwagi
spojrzeć mi w oczy. Oblizał nerwowo wargi, siedział przygarbiony,
próbując spleść z trawy prowizoryczny opatrunek. Kulił się w sobie.
– Potrzebuje... – wychrypiałem w końcu, ledwie poznając własny głos. – wody...
Podniosłem się z ziemi, wkładając w tę czynność spory wysiłek. Jęknąłem
cicho, gdy wsparłem się na rannej łapie; inaczej bym się nie podniósł.
Moje ruchy były opieszałe, krok chwiejny, ciało ciężkie i frustrująco
bezsilne. Nevra poderwał się z ziemi, lecz nie podszedł do mnie jakby w
przestrachu. Nie wiem, czego lękał się bardziej: mego gniewu czy
świadomości tego, co mi zrobił. O własnych siłach dokuśtykałem do linii
wody.
– Nie potrzebujesz się napić? – zwróciłem się do towarzysza, gdy już zwilżyłem gardło.
– Nie, nie potrzebuję. – bąknął.
Moja łapa była czysta, z ran usunięto zabrudzenia. Najpewniej Nevra
przetransportował mnie tu i obmył mą kończynę, gdy jeszcze byłem
nieprzytomny. Miałem nadzieję, że zwykła woda wystarczy, by powstrzymać
bakterię przed atakowaniem wrażliwych, wewnętrznych tkanek. Uraz i tak
bolał niezmiernie. Jedyne pocieszenie w tym, że kość pozostała cała.
Zamoczyłem ranną łapę. Chłodna woda z początku ukuła dość nieprzyjemnie,
zaraz jednak dała ukojenie tak potrzebne mi w obecnej chwili. Wziąłem
głębszy oddech ożywczego, nocnego powietrza. Szum poruszanych przez
chłodny wiatr liści był jedynym dźwiękiem dochodzącym od strony
opustoszałego lasu.
– Jak długo byliśmy nieprzytomni? – zapytałem.
– Nie wiem, Vin... – w bezkresnej głuszy szept Nevry zdawał się krążyć
echem. – Wydaje mi się, że resztę tamtego dnia i pół obecnej nocy. Tak
myślę.
– Nie wypocząłem ani trochę – oznajmiłem gorzko.
Mój sen był pusty i męczący, jakoby moja świadomość opuściła ciało, by
przez cały czas nieświadomości przemierzać przytłaczającą nicość i
niepamięć dla samego tylko zmęczenia. Obudziwszy się czułem niemoc oraz
napięcie, niepokój przed tym, co może za chwilę nastąpić. Moje mięśnie
były sztywne i zbolałe a serce biło mocniej w ciągłym stresie. Teraz,
leżąc przy zbiorniku wodnym, choć wszystko wskazywało na to, że jesteśmy
bezpieczni, nadal czułem lęk. Jakby grunt pode mną miał się zapaść, a
ja znów miałbym runąć w bezkresną, senną nicość próbując chwycić się
czegokolwiek, nim spotkam się z podłożem bądź punktem w niebycie, z
którego nigdy nie uda mi się wydostać...
Mym ciałem wstrząsnął bliżej niesprecyzowany dreszcz. Najprawdopodobniej
wywołało go wspomnienie koszmarnego snu, choć równie dobrze sprawcą
mógł być chłód, słabość lub ból. Albo wszystko na raz.
-Nie wyglądasz najlepiej. – Nevra przerwał bieganinę moich myśli. – Splotłem prowizoryczny bandaż z trawy. Może trochę pomoże.
Pozwoliłem założyć na łapę opatrunek, wierząc, że przynajmniej przez
jakiś czas uchroni przed niekorzystnym wpływem mikroorganizmów.
– Dzięki – mruknąłem, gdy szary wilk skończyć bandażować moje obrażenia.
Minę miał strapioną. Jego ciało, smętnie opuszczony ogon, położone uszy i
zgarbiony grzbiet, dosadnie obrazowało posępny nastrój basiora.
Zorientowałem się, że nie odpowiedziałem nic, gdy Nevra przepraszał i
obiecał trzymać się ode mnie z daleka, gdy tylko cały ten cyrk dobiegnie
końca. Może oczekiwał, że powiem cokolwiek, co jasno określi naszą
relację i to, jak będziemy ze sobą koegzystować. On przyjął, że nie ma
już szans na odbudowanie jakichkolwiek przyjacielskich więzów.
Niewykluczone, iż moje milczenie potraktował jako niemą zgodę. Tylko czy
ja faktycznie chciałem mu w tym przytaknąć?
– Nevra?
Basior spojrzał na mnie zielonymi ślepiami pozbawionymi jakiejkolwiek
iskry wigoru, matowymi, zmęczonymi. Nie spodziewał się wiele, nawet nie
rozogniła się w nim nadzieja. Patrząc na niego miałem mieszane uczucia. Z
jednej strony, mimo swych mięśni i wzrostu wydawał się niepewny i
niechętny do jakichkolwiek starć. Jeśli jednak zmuszony został do walki
to w boju jest zacięty oraz oddany; przez ten cały czas pełen potyczek i
upokorzeń odpieraliśmy niebezpieczeństwa razem, ramię w ramię, dodając
sobie otuchy. Polubiłem go, mimo okoliczności nawiązaliśmy kruchy, acz
przyjacielski kontakt. Teraz natomiast widziałem w nim nutę zagrożenia,
której istnienie bagatelizowałem od początku znajomości. Teraz, czując
rwący ból okaleczonej łapy, w pełni zrozumiałem, jak na teraźniejszość
wpływa feralna historia basiora. Drugie serce skryte gdzieś w masywnej
piersi, uśpione, dopóki nie ocknie się w szaleńczym głodzie. Dwa
odmienne wilki zaklęte w jednym ciele. Jedno walczące z drugim. Czułem,
że skądś znam to przejmujące uczucie strachu przed swoją drugą stroną.
Ja sam mam zdolność, Furię, która uaktywnia się pod wpływem silnych,
negatywnych emocji, samoistnie. Odbiera mi rozum i każe atakować
wszystko, co jest dla mnie zagrożeniem; a wtedy zagrożeniem jest
wszystko...
– Tak? – odezwał się, gdy moje milczenie potrwało odrobinę za długo.
– Często ci się to zdarza? – przemawiałem spokojnie, mój głos zdradzał zmęczenie. – Te całe przemiany?
Wilk zwiesił łeb.
– N-nie... tylko, gdy odczuwam silny głód. Tylko wtedy. Ja nigdy... –
głos basiora drżał. – Ja bym nigdy nie przemienił się sam z siebie. Nie
panuję wtedy nad sobą i krzywdzę tych, których nie chcę...
Przepraszam...
– Rozumiem. Wiesz – zdobyłem się na nieco wykrzywiony grymasem bólu uśmiech. – to w sumie fajnie, że chciałeś mnie zjeść.
Rzucił w moją stronę pytające spojrzenie zupełnie zdezorientowanych
ślepi. Jego usta poruszyły się, jakby chciał powiedzieć „CO?”, ale nie
wydusił ani słowa. Lukę wypełniło moje dość infantylne stwierdzenie:
– Widocznie jestem taki słodki, że aż chce się mnie zjeść. Niezły ze mnie kąsek, nie?
Nevra odetchnął głęboko niczym uwolniony z szubienicy. Pokręcił głową z
niedowierzaniem, jednocześnie malowała się w nim ulga, że skwitowałem
wszystko szczeniackim dowcipem.
– Jak to mam odebrać? – zapytał.
– Na razie siedzimy w tym razem, Nevra. Nam obu ciężko jest przejść
przez „zabawy” tego demonicznego barana, więc w pojedynkę nasze szanse
byłyby godne pożałowania. Jeśli mamy współpracować to nie chcę żadnych
niewypowiedzianych słów i napiętej atmosfery. To pogarsza efektywność.
– A kiedy to wszystko się skończy...? – powiedział nieco ciszej.
– Wtedy dopilnuje, byś zawsze miał pod łapą jakiś soczysty kawał steku –
uśmiechnąłem się szeroko. – Jeśli jedynym czynnikiem wywołującym tę...
całą przemianę jest głód wystarczy go unikać. Mówisz, że to, co się z
tobą wtedy dzieje nie jest zależne od twojej woli i ja ci wierzę.
Wierzę, że nie poharatałeś mi łapy z własnego, egoistycznego kaprysu.
Gdybyś tylko miał co jeść, nie doszłoby do tego, prawda?
– Prawda... ale... od tak mi wybaczasz i uznajesz, że nie ma sprawy? Po
tym, jak niemal... – zamilkł i wziął szybki oddech. – Po tym, jak niemal
odgryzłem ci łapę chcesz mi znowu zaufać? Przecież ledwie mnie znasz –
mówił szybko i nerwowo, jakbym w każdej chwili mógł ryknąć śmiechem i
oznajmić, że to wszytko było żartem i w rzeczywistości go nienawidzę. –
Nie sądzisz, że to trochę naiwne?
Patrzyłem na mojego towarzysza w milczeniu, analizując jego słowa.
Chwilkę potem przeniosłem wzrok na trawiasty opatrunek, mocno obwiązany
wokół uszkodzonej kończyny. Ból zmalał nieznacznie, nadal jednak
pozostając dokuczliwym. Patrząc na łapę miałem w głowie obraz
przerośniętego wilka o szarym, wątłym w swej strukturze futrze i
zielonych oczach pozbawionych jakichkolwiek norm moralnych. Żądnego krwi
i mięsa, głuchego na krzyki i błaganie. Czułem jak przyśpiesza mi tętno
na samo wspomnienie tego wydarzenia. Następnie zwróciłem swe niebieskie
ślepia na Nevrę. Wilk jakoby ten sam. A jednak inny.
– Może i naiwne – rzekłem, pewny własnych słów i świadom podjętej
decyzji. – Być może jak ślepy cymbał wystawiam się na niebezpieczeństwo
bratając się z tobą. Ale znam potencjalne konsekwencje. Wiem, co się
stanie, gdy zabije w tobie drugie serce. Jeśli coś się stanie, będę mógł
obwinić tylko i wyłącznie siebie.
Chyba po raz pierwszy ujrzałem na pysku Nevry niewymuszony,
niezawierający kwasu ani goryczy uśmiech. Odwzajemniłem go, chłonąc
czystą, lekką atmosferę, jaką przyniosła szczera rozmowa. Żadnych
napięć, niepokoju, zmartwień tak długo nam towarzyszących przez tę całą
cholerną grę.
– Nie wiem jak ty, ale ja koniecznie muszę się zdrzemnąć. – jak na
zawołanie moja paszcza rozwarła się w przeciągłym ziewnięciu, ukazując
szereg białych zębów. – Chociaż minutkę. Wychodzi na to, że ten
piekielny baran jeszcze z nami nie skończył. A skoro mogliśmy „spać” i
przenieść się aż tutaj to znak, że mamy trochę czasu na regenerację.
– A jeżeli właśnie o to mu chodzi? Jeżeli to kolejny podstęp i gdy tylko
stracimy czujność, zabije nas? – Nevra rozejrzał się niepewnie po
opustoszałym lesie.
– Wiem, że to zabrzmi drastycznie, ale... nie niszczy się zabawek,
którymi będzie się jeszcze bawić. – posępny wydźwięk mych słów
spowodował, że aż sam przeraziłem się tej myśli. Z drugiej jednak strony
zdanie to było niezwykle szczere. A z jeszcze innej dawało nadzieję, że
mimo wszystko uda nam się przetrwać. – Poza tym wykończeni i tak nie
wiele zdziałamy. Do tej pory był spokój.
Szary wilk nie wyglądał na przekonanego.
– Możemy też spać i trzymać wartę na zmianę, jeśli to cię uspokoi –
zaproponowałem. – Ale z miejsca zajmuję pierwszą kolejkę spania.
<Nevra? Troooochę żem się rozpisał ^^'>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz