środa, 19 lipca 2017

Od Herona do Blackburn'a

Większość drogi minęła nam w spokoju i niemal całkowitej ciszy. Milczenie od czasu do czasu przerywał Blackburn, pytając o to, ile jeszcze drogi nam pozostało oraz upewniając się, czy aby na pewno wiem, dokąd nas prowadzę.
– Cierpliwości – za każdym razem odpowiadałem stoicko. – I odrobinę zaufania. Możesz być pewien, że jeszcze trochę i dojdziemy na miejsce.
Rudy basior wymrukiwał tylko na moje zapewnienia jakieś ledwie zrozumiałe i nie bardzo mnie interesujące uwagi, najwyraźniej niezadowolony, iż cel podróży jest odrobinę dalej, niżeli on by tego chciał. Nie przykładałem większej wagi do przytyków towarzysza, koncentrując się na poprawnym przeprowadzeniu nas przez lasy. Zwracałem uwagę na charakterystyczne drzewa, które mijałem, kierując się w stronę Spiczastych Gór, wąchałem powietrze, badałem podłoże, próbując chwycić własny trop, w nadziei, że zaprowadzi mnie dokładnie w pobliże jaskiń. Niewiele to dało. Musiałem skupić się na lustrowaniu terenu, odnajdując znajome formacje roślinne, które zapadły mi w pamięć, gdy przechodziłem tędy po raz pierwszy. Stary, sosnowy wykrot, wpierający się na sąsiadującym drzewie. Kolczaste chaszcze, zbite tak gęsto, iż przypominały zwarty kołtun. Gromada trujących grzybów, rosnąca tuż pod okazałym starodrzewem. Rozglądałem się bacznie, co z perspektywy Blackburn'a wyglądało zapewne, jakby podziwiał piękno przyrody, zamiast skupić się na właściwej drodze. Odnosiłem takie wrażenie, wychwytując łypiące na mnie nieufnie czerwone ślepia oraz wzgardliwe sapnięcia, gdy po raz kolejny wpatrywałem się w drzewo. Atmosfera między nami coraz mniej mi się podobała.
W końcu las począł się zmieniać. Puszczę porastały tu zarówno wysokie i chude drzewa iglaste, jak i nieco niższe, ale o znacznie bogatszych koronach drzewa liściaste. Pnące się ku górze konary plątały się ze sobą, tworząc solidny, zielony dach, osłaniający ziemię przed gorącym, letnim słońcem. Tylko nieliczne promienie zdołały przedrzeć się przez złączone gałęzie, tnąc półcień niemal złotymi nićmi jasności. Ziemię w głównej mierze pokrywała trawa, co było odmienne od pospolitej, suchej, szeleszczącej ściółki, która zaściela najniższe partie lasu. Powietrze było tu czyste i świeże, a rzucany przez korony drzew cień dawał wytchnienie od spiekoty dnia.
– Stardust Forest? – Blackburn rozejrzał się wokoło, kiwając głową z podziwem. – Trzeba przyznać, że dobre miejsce na centrum watahy.
– Też tak uważam – odparłem. – Piękna i bardzo spokojna strefa, obfitująca w zwierzynę. Jest tutaj sporo jaskiń w sam raz dla wilczych lokatorów. – spojrzałem na stojącego u mego boku samca. – Ale nie czas teraz na podziwianie uroków tego lasu. Kierujmy się prosto. Chwila marszu i jesteśmy przy jaskini Alf. Ashita z pewnością wie, gdzie znajduje się najbliższy medyk.
– Nareszcie... – westchnął basior.
– Mam nadzieje, że już nie wątpisz w moją znajomość drogi.
Blackburn posłał mi krótkie, nieco zirytowane spojrzenie.
– Chodźmy już – rzucił niecierpliwie.
Wilk ruszył przodem, niespecjalnie zwracając uwagę na to, czy idę za nim. Nie szedłem. Zamiast tego skupiłem się na znajomej woni, którą wiatr właśnie przywiał wprost pod moje nozdrza. Pobudzone receptory chłonęły noszony w powietrzu zapach, analizując go i przetwarzając niczym doskonała maszyna. Zapach wilka, swą intensywnością mówiący, iż osobnik znajduje się nieopodal. Zwróciłem głowę w stronę gęściej rosnących drzew, skąd dobiegała przyjazna woń.
– Hej, Heron! – zawołał Blackburn, dostrzegłszy mój bezruch. – Idziesz, czy będziesz tak stać?
– Chodź tędy. – skinąłem głową w lewo.
– Dlaczego? Przecież dopiero co powiedziałeś, że mamy iść prosto.
Zszedłem ze wcześniej wyznaczonej trasy, kierując się między drzewa.
– Wyczuwam stamtąd woń Ashity – poinformowałem zaskoczonego basiora. – Nie ma sensu iść do jej jaskini, skoro ewidentnie przebywa gdzie indziej.
Nie wyglądał na przekonanego.
– Jesteś pewien? Nie chcę latać tam i z powrotem.
– Jestem. Widzę, że powątpiewasz nie tylko w moją znajomość terenu, ale i w mój węch.
Niechętnie cofnął się, stając u mego boku. Dla pewności sam wyłapał zapach wadery. Zmrużyłem oczy, patrząc na poruszające się skrzydełka nosa wilka. Nie lubiłem, gdy ktoś nie pokładał wiary w moje słowa, jakbym był błaznem, z którego ust wypływają same bzdety, żarty i nieprawdziwe historie. Zastanowiłem się, czy aby Blackburn nie robi tego specjalnie z czystej złośliwości, zaraz jednak doszedłem do wniosku, iż zna mnie bardzo krótko i ma pełne prawo być nieufnym. Mimo wszystko fakt, iż nie wyglądam dość rzetelnie, by dać wiarę moim słowom napełniał mnie swego rodzaju rozgoryczeniem. Wiedziałem, że można na mnie polegać. Chciałbym, żeby inni też o tym wiedzieli.
– Nie ma co się ociągać.
To powiedziawszy, ruszyłem między drzewa, co postanowił uczynić również Blackburn. Truchtem omijaliśmy bujnie rosnące drzewa, ciesząc się, że pod sobą mamy miękką trawę, a nie figlarną ściółkę, która kryłaby wystające korzenie, o które potknąć się i uszkodzić łapy nie trudno. Nie szliśmy długo; po dłuższej chwili roślinność zaczęła się przerzedzać, otwierając przed nami ubogą w drzewa połać terenu, obficie porośniętą zdrowo zieloną trawą. Teren był płaski i odsłonięty, toteż wystarczyło przejechać tylko po nim wzrokiem, by dostrzec błękitną kitę, kołyszącą się między drzewami po przeciwległym krańcu polany.
– Ashita! – zawołałem, nim wilczyca zdążyła zniknąć między drzewami.
Samica odwróciła się natychmiast. Na jej poczciwym pysku rozkwitł radosny uśmiech, gdy tylko mnie ujrzała. Natychmiast pobiegła w naszą stronę; charakterystyczna, równie niebieska co ogon grzywka wadery latała swobodnie, oplatając jej twarz, czym ona wyraźnie się nie przejmowała. Chyżo pokonała całą polanę, zatrzymując się tuż przede mną, nieco zadzierając łebek, by spojrzeć mi w oczy.
– Cześć, Heron! W czym mogę ci pomóc?
Różowy jęzor wilczycy zwisał luźno z roześmianego pyska, a ogon poruszał się w uciesze, jakbym był czymś, czego wyczekiwała z niecierpliwością. W dużych ślepiach o barwie pogodnego nieba tańcowały promienne iskierki. Białe uszy, kontrastujące z czarnym futrem Alfy stały na sztorc gotowe wysłuchać każdego mego słowa. W najmniejszym jej ruchu objawiała się pogoda ducha i nieskończona energia.
Gdyby ktoś kiedyś zapytał mnie o synonim słowa „radość” odpowiedziałby: „Ashita".
Ukłoniłem się z szacunkiem.
– Mnie samemu nie potrzeba większej pomocy. Natomiast mój towarzysz – wskazałem Blackburna stojącego nieco z tyłu. – nie pogardziłby profesjonalną opieką medyczną.
Wadera zdawała się dopiero teraz dostrzec wilka. Przez ułamek sekundy mierzyła basiora pełnym ciekawości wzrokiem by następnie i jego obdarzyć powitalnym, równie entuzjastycznym uśmiechem.
– Ashito, to jest Blackburn – wskazałem czerwonego samca. – Blackburnie, przedstawiam ci Ashitę, Alfę tej watahy. – skierowałem wzrok na rzeczoną waderę.
– Heron chyba myśli, że nie potrafimy mówić – zaśmiała się. – Dalibyśmy radę sami się przedstawić, Heronie!
Uśmiechnąłem się subtelnie kącikiem ust.
– Niewątpliwie. Zwłaszcza z twoim darem mówienia, Ashito. – rzekłem nieco uszczypliwie. – Naprawdę DUŻYM darem mówienia.
– Że niby jestem paplą? – spojrzała na mnie z urażoną miną, lecz jej oczy nadal się śmiały. – Mniejsza, i tak wiem, że uwielbiasz mój dar! – w końcu zwróciła uwagę na Blackburn'a, podając mu łapę. – Miło mi cię poznać!
Basior wydał się nieco onieśmielony żywiołowością Alfy, co wyrażało się tym, że stał bardziej z tyłu i nieufnie przyglądał się wyciągniętej łapie, nim uścisną ją w powitalnym geście.
– Faktycznie może być ci potrzebna pomoc fachowca. – oceniła, przyglądnąwszy się obrażeniom nowego znajomego. – Te oparzenia nie wyglądają za dobrze, pewnie bolą. Gdzieś ty się tak załatwił, kolego? Ktoś natychmiast powinien to zobaczyć. – objęła wzrokiem teren, szukając czegoś między drzewami, by po krótkiej chwili wskazać nosem kierunek. – Całe szczęście najbliższy medyk nie znajduje się daleko. Tędy, moje wilczki! Mam nadzieję, że Victor nie udał się na przechadzkę, bo do kolejnego doktorka mamy jednak większy kawałek drogi. W międzyczasie opowiedz mi coś o sobie, Blackburn! – zamerdała żywiołowo ogonem. – Skąd jesteś, co lubisz? To umili nam drogę i pobyt u medyka, a i dowiem się o tobie tego, co powinien wiedzieć każdy Alfa.
Szedłem nieco z tyłu, jednym uchem słuchając wesołego trajkotu Ashity i dużo spokojniejszych odpowiedzi Blackburn'a. Większą uwagę zwracałem na to, by utworzyć w głowie mapę tego miejsca, wszakże znajomość położenia jaskini medyka jest czymś, co warto wiedzieć. Oprócz tego swe myśli skupiałem wokół kontaktów moich i czerwonookiego samca. Nie jestem ślepy; widzę, że w stosunku do mnie wykazuje niechęć. Zastanawiałem się dlaczego. Przez myśl mi przebiegło, iż może Blackburn jest samcem burkliwym z natury i nie trzeba go obrażać, by bez przerwy obdarzał wilki awersją. To mogłoby się zgadzać, jednakże rozważałem też kilka innych opcji. Między innymi taką, iż wina leży po mojej stronie. Przejąłem się tą wizją na tyle, by przez prawie całą drogę do jaskini medyka zastanawiać się gdzie i kiedy zraniłem dumę nieszczęsnego Blackburn'a. Próbowałem odnaleźć we wspomnieniach naszych rozmów fragment, w którym powiedziałem bądź zachowałem się nieprzyzwoicie, lecz ślepy byłem na własne grubiaństwo. Nie sądziłem, żeby jakiekolwiek moje słowo byłoby w stanie dogłębnie urazić czyjąś godność. Uznałem rozmowę za najprostszy sposób zorientowania się, gdzie nastąpił zgrzyt. Porozmawiam z Blackburn'em, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Chociażby po to byśmy w przyszłości mogli spokojnie ze sobą koegzystować.

<Blackburn?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT