poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Od Vincenta do Mavis

Esmeralda zasypała nas wodospadem pytań, by następnie, dowiedziawszy się wszystkiego o czym powinna wiedzieć, przystąpiła do opatrywania ran Mavis. Chyżo skoczyła do jednej z półek, przebiegła ją wzrokiem, mrucząc pod nosem niewyraźne słowa. Chwyciła nieznaną mi roślinę, maść o intensywnym zapachu i bandaż. Zorganizowała również wodę o dziwnym, zielonkawym zabarwieniu.
-To może być nieprzyjemne. - poinformowała pacjentkę, wrzucając liście do płynu. - Przez jakiś czas pewnie będzie piekło...
-"Piekło", hehe. - powiedziałem, tknięty potrzebą rzucenia w eter czegoś, co rozbawi towarzystwo.
-...ale przynajmniej zlikwiduje wszelkie zanieczyszczenia, które mogą być przyczyną poważnych zakażeń. -wyrecytowała, po czym zwróciła na mnie wzrok. Zielone ślepia, zwykle spokojne teraz zdradzały napięcie.
-Taki gag. - uśmiechnąłem się szczeniacko. Nie ujrzałem w oczach Esmeraldy aprobaty zatem odchrząknąłem i z nieco poważniejszą miną dodałem: - Już milczę. Kontynuuj.
Brązowa wadera miała w sobie dowcipną nutkę, jednakże w chwili obecnej zanikła ona całkowicie. Mavis natomiast okazała lekkie rozbawienie moim kawałem, miałem jednak odczucie, iż był to uśmiech z jakim spogląda się na głupiutkie szczenie, któremu pobłażamy bo jest słodkie. Odpuściłem sobie zatem dalsze psoty i po prostu pozwoliłem działać Esme w spokoju. Oczekując na swoją kolej oddałem się rozmyśleniom. Głównie o tym, co usłyszałem będąc w Podziemiach i o Podziemiach w ogóle. Przez umysł przeszedł mi obraz mamy i Elfiasa oraz wszystkich dusz unoszonych się, błądzących po bezkresnej pustce. Niemal słyszałem ciche jęki umarłych, unoszących się w nicości, szukających jakiegokolwiek sensu przebywania tu. Coś ścisnęło mnie w gardle. To niesprawiedliwe. Już nawet nie chodzi o to, że z Mavis utraciliśmy tak ważne dla nas osoby. Niezrozumiałym dla mnie jest, dlaczego ci, którzy oddali za nas życie muszą pośmiertnie przebywać w takim miejscu? Zimna, przytłaczająca, dusząca ciemność, bezkres, bezczasowość. Nic. Za to wszystko, co zrobili dostali nieskończone nic.
-Zwłaszcza ty, Vincent.- ciszę rozproszył głos Esmeraldy.
Uniosłem głowę, zamrugałem szybko. Ponure rozmyślenia zupełnie odcięły mnie od świata zewnętrznego. Spojrzałem na waderę; mój wzrok chyba wyraźnie wskazywał, iż spora część wypowiedzi do mnie nie dotarła. Medyczka westchnęła ciężko.
-Wszystko w porządku, Vin? - Mavis wyłapała moją chwilową chandrę.
Odpędziłem frasobliwe myśli. Posępna atmosfera Podziemia przesiąkła mnie na wylot i chyba jeszcze nie wywietrzała.
-Umm, tak, tak, tylko... myślałem o pary rzeczach. To nic. - machnąłem łapą. Beżowa wadera skinęła głową za zrozumieniem. Zwróciłem wzrok na Esmeraldę. Położyłem lekko uszy. - Wybacz, zamyśliłem się. Mogłabyś powtórzyć?
-Esmeralda prosi nas, byśmy uważali przez kilka dni na nasze rany. - Mavis cierpliwie powtórzyła mi słowa wilczycy. - Ograniczyć zbędny wysiłek, unikać wszelkich urazów.
-I to tyczy się w szczególności mnie?
-Tak. - ton Esme był stanowczy. - Nie chcę cię tu widzieć nie wcześniej niż za jakieś trzy-cztery dni, gdy będę sprawdzać, czy obrażenia goją się dobrze. Wtenczas weź sobie wolne. Spełnianie funkcji opiekuna, a tym bardziej wojownika może ci tylko i wyłącznie zaszkodzić. Mavis, ty tak samo. Musicie odpocząć.
Zrobiłem nabzdyczoną minę, prezentując medyczce moje niezadowolenie tym faktem. Nie miałem jednak zamiaru się kłócić, gdyż miała rację-tego tylko brakuje, bym doznał kolejnych uszczerbków na zdrowiu za sprawą rozbrykanych szczeniaków. Co więcej po tak intensywnie spędzonym czasie przyda mi się chwila błogiego nieróbstwa. Skupiłem uwagę na Mavi, dzielnie znoszącą dyskomfort wynikający z opatrywania ran. Wyłapała moje spojrzenie i odpowiedziała uśmiechem mówiącym "wszystko dobrze", w czym nie pozostałem jej dłużny. Lubie jej uśmiech. Naprawdę uwielbiam. I chyba już wiem w jaki sposób możemy spędzić dany nam czas wolny.
-Co powiesz na miły, spokojny, relaksujący spacer dokądkolwiek? - zapytałem, kładąc wyraźny akcent na przymiotniki, by zapewnić Esmeraldę, że nie zabieram Mavi na taniec z hydrą. - Wiesz, przejść się, popodziwiać piękno naszych terenów... naprawdę się za nimi stęskniłem. - westchnąłem.
Tyle się wydarzyło. Doświadczyłem chwili oczekiwanej przeze mnie od tylu lat, o której myślałem, iż jest niemożliwa do doczekania. Spotkałem mamę, mogłem ją przytulić, usłyszeć jej głos. Wreszcie mam czyste sumienie. Wreszcie znajdę poszukiwane tak długo odpowiedzi. Miałem wrażenie, jakby Bryź zakołysał się na mojej piersi, wyczuwszy chęć poznania wszystkiego co w sobie skrywa. Jednakże nie zamierzałem go użyć teraz. Jutro prawdopodobnie też nie. Nie w czasie, gdy mogę całkowicie poświęcić się Mavis. Czułem bowiem potrzebę silniejszą od pragnienia odpowiedzi, choć wydaje się to absurdalne, zważywszy na fakt ile z siebie dałem, by pozyskać klucz. Ale tak właśnie czułem. Chcę sprawić waderze przyjemność, odpłacić tym sposobem te wszystkie nieprzyjemności, których doznaliśmy robiąc dla siebie coś, o czym nie śmieliśmy pomyśleć. O tajemnicy mojego talizmanu rzecz jasna jej powiem. Nikomu nie ufam bardziej, nie ma osoby, której powierzyłem więcej sekretów bez obawy, że zostanę odrzucony. Ale to nie teraz. Innego dnia. W chwili obecnej pragnę tylko spokoju, jej spokoju, jej szczęścia. Mimo to miałem wrażenie, że żaden mój czyn nie będzie dość wielki by oddać poświęcenie Mavi. Nigdy nie przestane jej dziękować.

<Mavis, tak się cieszę, że możemy kontynuować tę historię ^^>

Od Karo cd Lelou

— Oczywiście, że jestem! — burknęłam, prawie, że oburzona. Złość jednak minęła w kilka chwil, gdy pewna myśl do mnie dotarła. Mogłam więcej tego nie usłyszeć. Gdyby tej staruszce się nie udało, rodzina Lelou i mój tata znaleźliby nas tutaj martwych, o ile sami by to przeżyli! Kto wie, jak potężna może być teraz Kyria? Moje życie jako tako niewiele dla mnie znaczyło, jednak poczułam się źle, gniewając w tym momencie na przyjaciela. Zalał mnie nagły, dość ciężki wstyd, który jednak stłumiłam. — Dziękuję, że pytasz, w każdym razie — dodałam cicho, następne słowa wypowiedziałam jednak o wiele trzeźweiej i głośniej. — A tobie nic nie będzie? — Zabawnie było widzieć zdziwienie na pyszczku wilka, zapewne wywołane użyciem słowa “ dziękuję”. Uśmiechnęłam się wbrew woli. Odnotiwałam, że w towarzystwie przyjaciela często mi się to zdarza. To nie dobrze.
~ Cyniczka — prychnęła Molly.
— Jestem obolały, ale to tylko tyle — zapewnił. — Skoro tak mówisz.. Ruszajmy za twoim instynktem perfekcyjnej niani — wyprostowałam się.
— Tędy, zatem. — Basior zignorował moją uwagę i pokierował nas w kierunku jeziora Shinzen. Kiedy szliśmy, myślałam nad strategią.
— Lelou, sądzę, że powinniśmy powiadomić wszystkich, ale w walkę nie angażować więcej, niż dziesięciu wilków. Kilku saperów i magów, trochę więcej wojowników i oczywiście ja.. Jakiegoś medyka. — Nie za bardzo uśmiechało mi się, aby tym “jakimś medykiem” został mój tata. Jak na razie, tylko nasza dwójka pozostała z rodziny. — Należy zachować czujność. Kto wie, co ta wariatka kombinuje. Daleko stąd do Nami?
— Kilkadziesiąt metrów. Jest w Shinrin, całkiem bezpieczna, dzięki bogom. Zapewne wykłada młodym historię. — Pysk basiora rozjaśnił uśmiech. — Zawsze miała łapę do szczeniąt. — Lelou dreptał, dość szybkim, jak na jego stan krokiem. Wiosenna pogoda nie zdawała się zapowiadać czegokolwiek przykrego. Rośliny kwitły, na powrót odżywając, jakby ktoś potrząsnął nimi, mówiąc “Rusz się, przebrzydły leniu!”. Zas ptaki.. Ćwierkały radośnie, nodząc w dziubkach materiały na gniazda, lub zmielony pokarm dla młodych. Motyle żywiołowo uciekały z każdego miejsca, do którego tylko zbliżyło się najmniejsze zwierze. Świat po prostu wracał do życia, a przynajmniej na zewnątrz. Jeśki o mnie chodzi, napinały się we mnie eszystkie mięśnie. Czułam, że zagrożenie może nadejść z każdej strony. Że coś może zaatakować Lelou, lub że nagle usłyszymy krok kogoś bliskiego. Chyba się ba.. Bałam?
~ Tak, Karo, to uczucie nazywa się “Strach”. Mogłabyś przestać zawsze udawać, że Cię nie dotyczy? — Westchnęłam cichutko, słysząc Molly.
~ Wcale się nie boję.. — zaprzeczyłam, starając się nadać mojemu wyimaginowanemu głosowi.
— To przydatna umiejętność — powiedziałam, chcąc urwać rozmowę z tulpą — mnie szczeniaki zawsze się bały. — Zaśmiałam się.
— Tak? Dlaczego? — Nie byłam pewna, czy basior naprawdę się zdziwił, czy po prostu chciał być miły.. Z drugiej strony, nie zauważyłam u niego, aby na siłe próbował zachować się uprzejmie. Fakt faktem, darzył wadery opieką, pozostawał jednak szczery. Poczułam lekki dreszcz. Wiedziałam, że darzył opieką Nanami i m-mnie, ale nie myślałam nigdy, czy zachowywał się także również wobec innych przedstawicielek płci pięknej. Zapewne tak. O ile Nanami była kimś wyjątkowym, bowiem jego siostrą, ja byłam po prostu.. Mną. Nie widziałam powodów, aby traktować mnie specjalnie.
— Naprawdę nie wiem, co je zraża. Czy to te wielkie, świecące oczy, czy fakt, że kiedyś powiedziałam kilku, że jak będą tak hałasować wepchnę im ogonki do ust — odparłam sarkastycznie, uśmiechając się.
— Nie zabrzmiało to zbyt humanitarnie, co nie? — Lelou uśmiechnął się wesoło.
— Gadasz głupoty — zaśmiałam się, lekko pochylając na bok. Mimo stresu, czułam się swobodnie wraz z basiorem. Stwarzał dziwną otoczkę bezpieczeństwa, która sprawiała, że byłam w stanie na moment nie myśleć o sytuacji. Miałam nadzieję, że Lelou myślał podobnie. W oddali rysowały się już sylwetki szczeniąt. Wśród nich rozpoznałam odrobinę większą, brązową. Z daleka już wiedziałam, że to Nanami.
Byliśmy już całkiem blisko, kiedy zapytałam cicho Lelou.
— Może tutaj poczekam? Wiesz, nie chciałabym nikogo przestraszyć.
<Lelou? ^^ >

Od Victora cd Riki

Ciężko było mi przetrawić dane. W jednej chwili z basiora stałem się psem, dodatkowo o jakimś śmiesznym imieniu.. Jak mi było? Tobi? Kto to wymyślił? Spojrzałem na starszego mężczyznę, jak na idiotę, lustrując jego twarz. Bladą skórę pokrywały zmarszczki, a pomimo, że głowa była łysa terytorium pod sporych rozmiarów nosem zajmował śnieżnobiały biały wąs. Poczciwe piwne oczy wpatrywały się w nas przez moment, aby po chwili wykonać obrót.
— Macie teraz zamiar wybrzydzać? — Racja, jak dają, to nie warto. Riki zresztą wspominała, że jest głodna. Ja sam jadłem jedynie w postaci królika, to też moje kiszki również zaczynały grać marsza.
— Chodźmy — podjąłem decyzję za naszą dwójkę, zbliżając się do stołu. Riki ruszyła za mną. Zastanawia mnie... Jeśli to wizja, wspomnienie, czy co tam innego, to czy w ogóle się najemy? W teorii nie powinniśmy, ale jesteśmy przecież częścią tego przedstawienia. Zresztą, wystarczy po prostu to sprawdzić, no nie? Wyimaginowane jedzenie to zawsze jedzenie. Jestem pewny, że “Tobi” się nie obrazi, jeśli zapełnię jego żołądek.
— Dobre pieski, łapcie. — Facet ułożył kostki na podłodze.
— Panie przodem. — Uśmiechnąłem się miło do “Mary”. Ta odpowiedziała tym samym. Swoją drogą, to nie fair! Riki dostała o wiele fajniejsze imię!
Ach.. Taki stary, a wciąż szczeniak. Chyba już mi tak zostanie.
— Dzięki, Vic. — Towarzyszka pochyliła się nad kostkami i zabrała do jedzenia.
— Mamo, spójrz. — Najmłodszy chłopiec wskazał na nas. — Nie rzuciły się na nie!
— Wygląda na to, że Tobi postanowił zostać gentlemanem. — Kobieta uśmiechnęła się ciepło w kierunku syna. Bez problemu można było dostrzec miłość w jej oczach. Zadrżałem, uświadamiając sobie, skąd znam to spojrzenie. Może z moją matką za szczeniackich lat rozmawiałem niewiele, na innym licu widziałem już jednak miłość do młodych. Kobieta patrzała na chłopca w ten sam sposób, w jaki Rene przyglądała się dziewczynkom, kiedy były małe. Miała w oczach tyle oddania i chęci obrony potomstwa.. Dokładnie tyle, co ta kobieta. Gdyby tylko nie ta cała sprawa z pochodzeniem... Cholera, ale się zagmatwało!
— Możesz już jeść — głos Riki wyrwał mnie z melancholijnych rozważań. Ochoczo skinąłem głową, stając na miejscu, w którym to wcześniej znajdowała się wadera i obgryzając pozostawione mi kostki. Nie wiem, jak to wyglądało z medycznego punktu widzenia, jednak ich smak nie różnił się od tego, jaki czułem zazwyczaj, kiedy czasem wyjadałem resztki moich ofiar. Hmmm, zabrzmiało trochę groźnie? Ach, też coś. Natura sama uczyniła mnie mięsożercą. Po zakończeniu posiłku wraz z Riki udaliśmy się w najbliższy róg pomieszczenia, aby następnie zacząć się cicho porozumiewać.
— Jak myślisz, co się stało? — Psica przechyliła łeb, zdezorientowana.
— Nie wiem, ale przynajmniej zaliczyliśmy darmowy obiad. — Szarmancko wyszczerzyłem zęby. W odpowiedzi otrzymałem przelotny, nieśmiały uśmiech.
— To może być plus — przytaknęła wadera — w każdym razie, teraz nie przejmuję się wyjściem. Chcę się dowiedzieć, co się tutaj stało. Jesteś ze mną, Tobi? — Miałem ochotę zaśmiać się, słysząc ton, w jaki Riki wypowiedziała “moje” imię. Brzmiał on wręcz scenicznie.
— Oczywiście, Maro — potwierdziłem — dawno już nie spotkało mnie nic ciekawego. Rozwiążmy tę zagadkę.
W tym momencie moglibyście przyznać nam order. Order rozsądnych wilków, martwiących się swoim położeniem, nie mówiąc już o aktualnej strefie czasowej. Jestem całkiem obcykany w czasoprzestrzeni, ale nie na tyle, aby określić, ile czasu minie, nim wrócimy na swoje miejsce. No, ale właściwie, czym się tutaj martwić? Do dzieła.
— Rozumiem, że musimy zachowywać się jak domowe psy? — w moim tonie głosu nie dało się ukryć westchnienia.
— Dokładnie. Będziemy szczekać na wszystko, co nowe, łasić się na pieszczoty i wpadać w depresję, gdy ktoś wyjdzie z domu. Potraktujmy to, jak przedstawienie.
— Aktorem mi się jeszcze być nie zdarzyło.. To może być ciekawe doświadczenie. — Entuzjastycznie wypiąłem pierś.
— Bez wątpienia. Teraz jednak nie powinniśmy tu tak stać. Jeszcze pomyślą, że coś knujemy. — Przyjaciółka odskoczyła na bok, machając ogonem i pochylając się w przód.
— Zupełnie, jakby tak nie było. — Wywaliłem język na zewnątrz, podskakując w miejscu i powtarzając gest. Rodzina właśnie zabierała się do sprzątania po obiedzie. Dzień był zupełnie unormowany.

<Riki? Achh, to potajemne pisanie na polskim xd Prawie, że Bingo! Motyw lustra wzięłam z “Alicja i lustro zombie” xd>

niedziela, 23 kwietnia 2017

Od Riki do Victora

Lata świetności tego domu już dawno minęły – wszystko było zniszczone, drewniane ściany i meble gniły, pleśń też znalazła dla siebie miejsce. Victor zszedł z drzwi, które przed chwilą wywarzył z zardzewiałych zamków. Cała konstrukcja zatrzęsła się delikatnie, ale na całe nasze szczęście dalej się trzymała. Basior zaczął się rozglądać, podobnie jak ja. Dom był nieduży, ale wyglądał na przytulny, oczywiście, jak dało się w nim jeszcze mieszkać. Od razu jak się wchodziło, stał drewniany stół, do którego mogło zasiąść siódemka osób. Niegdyś mebel posiadał jasne drewno, a teraz spróchniały i ciemny. Na pewno nikt by nie chciał przy nim nic jeść. Krzesła były w podobnym stanie. Oparcia były jednak bardzo ładne, ale tylko z powodu na wzór, jaki posiadały. Dwóm krzesłom odpadł kawałek od jednej z nóg, więc były teraz przechylone, a jedno kompletnie się przewaliło. Stół stał w poziomie, jeśli patrząc od strony drzwi. Na prawej ścianie na wysokości stołu, znajdowało się okno, którego jedna część była wybita, reszta jeszcze się trzymała. Bliżej drzwi po tej samej stronie, zostały przyczepione trzy półki – z książkami, różnymi figurkami czy zdjęciami. Najniższa z półek odczepiła się w jednym miejscu od ściany i wisiała teraz pod kątem. Spadły z niej trzy książki, jedno zdjęcie w ramce oraz dwie figurki – jedna przedstawiająca małego słonika, a druga rozciągającego się kotka. Podeszłam bliżej rzeczy, które wylądowały na podłodze, odgarniając łapą figurki na bok. Rzuciłam okiem na książki. Przesunęłam kończyną delikatnie jedną z nich i spojrzałam na tytuły. „Myślistwo”, „Historia Myślistwa”, „Gatunki Chronione”, przeczytałam kolejno. Zmrużyłam oczy zaciekawiona, po czym podniosłam na chwile wzrok na ściany budynku. Tak jak myślałam, na jednej ze ścian widniała kolekcja poroży jeleni. Trofeów było z dziesięć.
Wróciłam spojrzeniem na znalezione rzeczy. Zostawiłam książki w spokoju, przenosząc swoją uwagę na zdjęcie oprawione w ramkę. To chyba, tata, mama, córka, dwójka synów, babcia i dziadek… Przejeżdżałam łapą od jednej postaci ze zdjęcia, do drugiej, myśląc jaką rolę odgrywała w rodzinie. Tak przynajmniej mi się zdawało, że to rodzina. Szkło, które chroniło fotografię, pękło, więc uważałam, by się nie zranić.
- Wyglądali na szczęśliwych – odezwałam się do Victora, jednak nie oderwałam wzroku od fotografii. Wszyscy mieli uśmiechy na twarzy… Basior podszedł do mnie zaciekawiony i rzucił okiem na oglądany przeze mnie przedmiot.
- Zastanawiam się, co mogło się stać – rzekł wilk, po czym wróciłam do miejsca, które wcześniej oglądał.
- Rzeczywiście, to dość intrygujące – skomentowałam, patrząc w górę na inne półki trzymające się w całości. Na najwyższej była masa książek, za to na tej pod nią były jeszcze trzy zdjęcia w ramkach, jedna laurka namalowana ręką dziecka i figurka konia.
- Książki może moglibyśmy zabrać do biblioteki pod Amfiteatrem – zaproponowałam, przelatując wzrokiem od tytułu do tytułu.
- Hm… To nie taki zły pomysł – odpowiedział towarzyszący mi wilk, jednak nie przerywał oglądania poszczególnych rzeczy.
Odeszłam od półek, kiedy skończyłam przyglądać się zdjęciom. Rzuciłam tylko na nie spojrzenie, gdyż postacie się powtarzały. Na jednym stał prawdopodobnie dziadek wraz z głową rodziny, a przed nimi leżał ubity jeleń. Obok była fotografia dzieci – chyba najstarsza, dziewczyna i dwójka młodszych chłopców. Trzecie zdjęcie przedstawiało panią i pana młodego, którzy prawdopodobnie chwilę przedtem założyli sobie obrączki na palce i przyrzekli, że zawsze będą razem, aż śmierć ich nie rozłączy, bla bla bla… Spojrzałam przelotnie na resztę domu. Były tam trzy sypialnie, kuchnia i większy salon. Każde pomieszczenie wyglądało tak samo – zniszczone, porośnięte mchem, pleśń na ścianach, ale patrząc po sypialniach, domyśliłam się, że prawdopodobnie miałam rację z członkami rodziny. W dwóch było podwójne łóżko, a w trzeciej, jedno piętrowe, gdzie prawdopodobnie spali bracia i jedno zwykłe, gdzie pewnie była siostra. Zresztą jej kawałek pokoju wyglądał bardziej dojrzale niż część jej braci. Podsumowując, był to pewnie domek wypoczynkowy dla tej rodziny. Na stałe zgaduję, mieszkała w nim babcia z dziadkiem, a reszta przyjeżdżała, kiedy mogła.
Wróciłam do pokoju, do którego się wchodziło od razu po otworzeniu drzwi. Poszukałam wzrokiem Victora. Basior stał po drugiej stronie stołu, jeśli patrząc od drzwi. Przed nim znajdowała się nieduża, bardzo ładnie zdobiona komoda. Niestety obecnie prezentowała się nie najlepiej, ale byłam pewna, że kiedyś musiała być piękna i przyciągała uwagę. Drewno wyglądało na wysokiej jakości, oczywiście teraz było już zniszczone. Na szufladach były wyrzeźbione śliczne wzory, a klamki od nich zostały pozłocone. Nóżki za to zostały ciekawie zrobione. Na samym meblu stał pęknięty i brudny wazon, już bez wody. Niegdyś trzymano w nim piękne kwiaty, a patrząc po zwiędłych płatkach, które odpadły od łodygi, musiały być to róże. Jednak najbardziej intrygujące było lustro, osadzone nad komodą. Jako jedyne w całym budynku nie było zniszczone, a nawet brudne. Złota rama z wyrzeźbionymi wzorami prezentowała się bardzo ładnie, w dodatku promienie słońca odbijały się od niej, tworzący śliczny połysk. Interesujące jednak było to, że szklana powierzchnia lustra falowała, niczym woda w jeziorze.
- To tak powinno? – zwrócił się do mnie basior. Odwrócił głowę w moim kierunku i wskazał łapą na dziwny obiekt. Podeszłam do niego spokojnie, nie spuszczając wzroku z lustra. Podskoczyłam i usiadłam na komodzie, przyglądając się chwilę zwierciadłu. Po chwili zdecydowałam łapą dotknąć falującej powierzchni. Wyciągnęłam kończynę do przodu, w sumie nie wiedząc, czego mogę się spodziewać. Nagle moja łapa przeszła na drugą stronę lustra. Mrugnęłam kilka razy, upewniając się, że to na pewno rzeczywistość, a nie przypadkiem zwidy, lecz zaistniała sytuacja była prawdą. Postanowiłam przecisnąć się cała na drugą stronę, co zakończyło się sukcesem. Wylądowałam w idealnie białym, nieskończonym pomieszczeniu. Odwróciłam pyszczek w stronę lustra. Po tej stronie wyglądało tak samo. Spojrzałam przez nie i zobaczyłam Victora, który podobnie jak ja wspiął się na mebel i przyglądał mi się.
- Jak… – wydusiłam z siebie zdziwiona.
- Riki? – odezwał się medyk. Po chwili zobaczyłam również Hoshi, która podleciała do lustra i usiadła obok basiora – Możesz wyjść?!
Dotknęłam jedną łapą lustro, jednak po tej stronie było ono normalne. Szklana powierzchni nie poruszyła się wcale.
- Właśnie chyba nie! – krzyknęłam, po czym oparłam się przednimi łapami o lustro. Przycisnęłam łapy, jednak nic się nie stało. Szkło jak szkło.
- Idę do ciebie! – krzykną nagle basior. Podniósł się, tak, by nie spaść z komody, po czym przyłożył łapy do lustra i zaraz potem wturlał się do środka. Nie zdążyłam jednak odskoczyć i Victor popchną mnie. Przeturlaliśmy się kawałek dalej.
- Dzięki – prychnęłam, dmuchając na grzywkę, która opadła mi na oczy.
- Nie ma za co – zaśmiał się wilk, podnosząc się na równe łapy. Kiwnęłam przecząco głową i prychnęłam, uśmiechając się. Zaraz potem i ja wstałam na łapy, otrzepując się. Nagle moją uwagę zwrócił głos Hoshi, która została w domku. Podeszłam do zwierciadła i oparłam się o nie ponownie łapami.
- Nie wlatuj tu, Hoshi! – krzyknęłam, jednak orzeł przekrzywił tylko głowę i skrzekną, nie rozumiejąc za bardzo, o co mi chodzi.
- Nie słyszy cię – powiedział Victor, na którego na chwilę spojrzałam – Ja też cię nie słyszałem.
Westchnęłam głośnio, myśląc jak jej pokazać, by tu nie wskoczyła. Nagle do głowy przyszedł mi pewien pomysł. W samą porę, gdyż ptak rozkładał już skrzydła. Pomachała przecząco głową, co od razu zobaczyła orlica i złożyła swoje ptasie ramiona. Chyba teraz do niej doszło, o co chodzi. Miałam nadzieje, że posłucha i zostanie w domku. Odetchnęłam z ulgą i odsunęłam się od lustra.
- Muszę ją na razie tam zostawić. Poradzi sobie chyba – rzekłam, spoglądając przez ramię na Hoshi, która podleciała i usiadła na stole.
- Na pewno. Teraz pozostaje pytanie: co z nami? – wymieniłam z Victorem spojrzenia. Zamyśliłam się na moment, podobnie jak basior. Nagle jednak ni stąd, ni zowąd, kawałek dalej od nas pojawił się prostokąt przedstawiający kawałek jakieś sytuacji. Dziwny, ruchomy obraz od razu przykuł moją i mojego towarzysza uwagę. Zaciekawieni, podeszliśmy bliżej. W prostokącie ukazała się sytuacja, która miała miejsce w domku, który znaleźliśmy. Jednak na przedstawionej sytuacji nie był jeszcze zniszczony.
- Wygląda jak… – zaczęłam zdanie, jednak nie dokończyłam.
- …wspomnienie – wyręczył mnie Victor.
W prostokącie pojawiła się sytuacja przedstawiająca tę samą rodzinę ze zdjęcia i ten sam dom, w którym ów rodzina spędzała wspólnie popołudnie. Nagle dalej kolejno pojawiały się kolejne prostokąty, obrazujące coraz to inne wspomnienia. Wspomnienia tego zniszczonego domu. Wtedy do głowy wpadł mi pewien pomysł.
- Riki, a co jeśli… Moglibyśmy dzięki tym wspomnieniom zobaczyć, jak powstał ten dom i jak jego historia się zakończyła? – odezwał się wilk, wyjmując wręcz słowa z mych ust. Właśnie otwierałam pyszczek, by się odezwać, ale po słowach towarzysza zamknęłam go, uśmiechają się tylko.
- Ty chyba mi w myślach czytasz. Dokładnie o tym samym pomyślałam – odrzekłam.
- Coś podobnego – prychną z uśmiechem Victor – No dobra, ale nadal pozostaje pytanie, jakby się stąd później wydostaniemy.
- Nie panikuj, na razie i tak ciekawi mnie ten dom, a nie to jak stąd wyjść – zaśmiałam się, idąc ku kolejnemu wspomnieniu. Basior podążył na za mną.
Kolejny prostokąt ukazywał rodzinny obiad. Wszyscy zasiedli przy stole, prócz mamy, która właśnie spieszyła z kuchni z upieczonym kurczakiem w rękach. Każdy członek rodziny miał przed sobą biały talerz, a po bokach te swoje fikuśne rzeczy do jedzenia. Znaczy, nóż rozpoznawałam, ale nie pamiętam, jak to drugie się nazywało. Widać było, że każdy z każdym rozmawiał, lecz tylko dało się to wywnioskować z tego, że poruszali ustami. My tego nie słyszeliśmy.
- Aż się głodny zrobiłem – odezwał się Victor, oblizując pysk na widok upieczonego kurczaka. Mimowolnie zrobiłam to samo.
- Mi sarna uciekła przed nosem, dziś nic nie jadał. Bym takie danie spałaszowała – odezwałam się, a wraz ze mną mój pusty brzuch.
- Jak tylko opuścimy to miejsce, idziemy szukać stada saren – powiedział zdeterminowany wilk.
- Jasna sprawa! Dobra, a teraz szukajmy najstarszego i najmłodszego wspomnienia. Z nich powinniśmy się czegoś dowiedzieć – rzekłam do medyka.
- Cóż, szkoda, że sprawa nie jest tak prosta, że są one uporządkowane od najstarszego, do najmłodszego – westchną głośno mój towarzysz.
- Nigdy tak prosto niestety nie ma – zaśmiałam się i już chciałam zrobić krok do przodu, gdy nagle poczułam, że nie mogę się ruszyć. Popatrzyłam na Victora, który też nie mógł unieść swoich łap. Wymienił ze mną po chwili niepokojące spojrzenie. Rozejrzałam się wokoło, szukają jakiegoś wyjaśnienia tego dziwnego zjawiska, a jak się okazało, było ono centralnie przed nami. Jednak zanim zorientowałam się, co się dzieje, zostałam wręcz oślepiona niezwykle jasnym światłem.
- Victor? – szepnęłam cicho, mając nadzieje, że basior jest gdzieś w moim otoczeniu i nic poważnego mu się nie stało. Nadal niestety nic nie widziałam.
- Riki? – odpowiedział równie cichy, lecz znany mi głos.
Odetchnęłam z ulgą, kiedy go usłyszałam. Po chwili obraz przeze mnie widziany zaczął się wyostrzać. Jednak nie spodziewałam się tego, co ujrzałam. Znajdowałam się w tym samym domku, który odwiedziłam z Victorem, lecz teraz nie był on zniszczony… Wszystkie półki przy drzwiach się trzymały, kwiaty na komodzie żyły, żaden mebel nie był zniszczony i czuć było rodzinną atmosferę. À propos rodziny. Niespodziewanie zorientowałam się, że przy stole siedzi cała rodzina ze zdjęcia, a mama właśnie podaje upieczonego kurczaka. Dokładnie tak samo to wyglądało, jak na urywku wspomnienia, który widzieliśmy! Rozejrzałam się wokoło, szukają Victora, który stał obok, podobnie zaskoczony jak ja. Jednak… Czy to na pewno był on? Wilk, a raczej pies stojący obok mnie miał całą białą sierść, ale grzywka i kształt pyska nadal przypominał mi Victora… Osobnik popatrzył na mnie i odsuną na krok. Właśnie, co ze mną? Spojrzałam po swoim ciele i ze strachem odkryłam, że z mojej sierści zniknęły wszelkie kolorowe elementy, nawet grzywka została, ale cała czarna!
- Czekaj, czekaj… Riki, to na pewno ty? – odezwał się… Ech… Pies bądź wilk stojący obok, ale po głosie wywnioskowałam, że to musi być Victor.
- Victor? Co się sta- – nie dokończyłam jednak, gdyż niespodziewanie z końca stołu odezwał się starszy pan.
- Tobi! Mara! Chodźcie, kostki dla was mam! – roześmiał się dziadek.
- Tato, nie dawaj im – powiedziała stanowczo kobieta, która podała obiad.
- Oj, to tylko kostki! – ponownie zaśmiał się mężczyzna i gwizdną na nas. Basior towarzyszący mi stał w równym osłupieniu, co ja. Po chwili oboje spojrzeliśmy po sobie.
- Tobi? Mara? – wypowiedzieliśmy równo dwa, dziwne imiona.
- No nie szczekajcie na siebie, dla każdego z was mam! – rzekł dziadek.
Czy my przypadkiem nie trafiliśmy do wspomnienia?!


<Victor? To co się dzieje już za lustrem, kompletnie zdupczyłam xd Mam nadzieje, że pomimo tego opowiadanie jest do zniesienia. No i dziękuje za odpisanie c: W ogóle, skojarzyło mi się to z „Alicja po drugiej stronie lustra” xd>

sobota, 22 kwietnia 2017

Od Toshiro do Klair

Najeżyłem sierść, lustrując wrogim spojrzeniem obcą waderę. Wyglądała jak ucieleśnienie słowa "duma królewska", promieniowała niezachwianą pewnością siebie. Już po pierwszym rzucie oka na nią, wiedziałem, że nawet gdybym dał się zmusić do walki z wilczycą, nie byłaby łatwym przeciwnikiem. Doskonale znała swoją wartość i sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała wstąpić na tron, by zapanować żelazną łapą nad całym światem. Nie grzeszyła może tężyzną fizyczną - w istocie, była raczej dość drobna, niższa ode mnie o długość uszu. Tonacja jej sierści utrzymywała się w delikatnych, jasnych barwach, a na szyi błyszczał klejnot rzucający opalizujący, purpurowy blask. Oczy miały podobną barwę, ale patrzyły na mnie z twardością wydającą się przewyższać nawet diament zawieszony na jej szyi.
Gdyby była moją znajomą, pewnie bałbym się jej śmiertelnie. Ale teraz, kiedy kazała swoim podwładnym zrzucić Klair nie wiadomo gdzie i zachowywała się jak rozpuszczona księżniczka, która znalazła sobie nową zabawkę. Budziła we mnie negatywne uczucia w dalszym ciągu, ale raczej coś w rodzaju silnej niechęci. Owszem, czułem do jej królewskiej postawy coś na kształt respektu, ale nadal zastanawiałem się, jak w miarę polubownie szybko się ulotnić. Wnerwiający głosik gdzieś w głębi podpowiadał mi, że po dobroci będzie to zadanie dość ciężkie. Niemożliwe wręcz, konkretniej rzecz ujmując. Kazałem mu się zamknąć, mimo że zapewne miał sporo racji, jak w duchu zmuszony byłem przyznać z niemałą rezygnacją. W dodatku, martwiłem się o Klair. Czy coś jej się stało, gdzie wylądowała, co robi. Czy jest bezpieczna, czy znajdzie drogę do watahy. Gdybym miał moc, żeby teleportować się tam, gdzie ona, tutaj pozostałoby po mnie jedynie wspomnienie. Dlaczego nie wziąłem łap za pas, kiedy tylko otoczyła nas ta banda? Może byśmy się połamali i spadli licho wie gdzie, ale przynajmniej bylibyśmy razem, a rany niedługo by się wygoiły. Kompletnie nie wiedziałem, co teraz mogę zrobić. Kolejna z moich złych tendencji. Kiedy byłem spanikowany i nagle oddzielony od bliskich osób, traciłem zdolność logicznego myślenia. Zimną krew pomagała mi już tylko zachować buzująca w całym ciele wściekłość, ślepa wściekłość.
- Napatrzyłeś się już, basiorze?- zapytała wadera wyniosłym, dźwięcznym głosem przywodzącym na myśl lodowaty wiatr znad szczytów Spiczastych Gór. Swoim chłodem przenikał do szpiku kości i gdyby nie rozgrzewające mnie do białości uczucie nienawiści, zapewne przeszedłby mnie dreszcz.- Jesteś gotowy na małą podróż?
Obnażyłem kły i zmarszczyłem sierść na pysku. Całe moje ciało buzowało od adrenaliny. Wadery atakować nie zamierzałem, ale jeśli skoczą na mnie jej gryfy, nie zawaham się atakować. Za wszelką cenę musiałem się wydostać.
Chytry, dumny uśmiech zadrgał na pysku wilczycy. Przypominała lodowiec w blasku słońca. Im dalej, tym piękniejszy. Na obrazku zapewne uznałbym ją za naprawdę śliczną waderę.
Chciałem jej coś odpowiedzieć, ale milczałem. Zanadto się bałem, że własne słowa obrócą się przeciwko mnie, że głos zdradzi moje uczucia czy zamiary, a na to nie mogłem sobie pozwolić. Byłem całkowicie sam przeciwko całej gromadzie i musiałem wykorzystać każdy element, jaki dawał mi przewagę...
I wtedy się okazało, że wadera posiada moc tak bardzo w tym momencie pożądaną przeze mnie Teleportowała nas, a ja przez chwilę straciłem kontakt z rzeczywistością, odzyskując czucie w członkach dopiero w kilkanaście sekund po dotarciu na miejsce. Całą reszta wydawała się być niewzruszona, jakby cała ta podróż nie zrobiła na nich żadnego wrażenia. Sprytne, zahartowane skurczybyki.
Ale ten ich pałac wcale mi się nie podobał. Chociaż mieli dużo kryształów.

< Klaruś? Wybacz, że tak długo czekałaś i że opko takie nijakie... Co tam się u Ciebie dzieje? >

Od Toshiro do Riki

Moje przerażenie powoli zaczęło sięgać zenitu. Oddech utykał mi gdzieś w połowie drogi między nosem, a płucami czy z czego tam teraz korzystał mój organizm. Krew płynęła szybko, dużo za szybko, byłem pewien, że jakaś żyła albo tętnica zaraz nie wytrzyma i spektakularny, szkarłatny strumień zmiesza się z przejrzystą wodą. Spokoju dodawała mi tylko bliska obecność przyjaciółki. Nie mogę ot tak teraz opaść na te wszystkie muszle, glony i piach. Razem w to wpadliśmy, razem stąd wyjdziemy, hej, kto przecież umknął Władcy Śmierci?
Mocny chwyt trytonów przerwał moje rozmyślania. Niemalże pisnąłem, czując, jak ich chropowata skóra mocno zaciska się na mym karku, a ja nawet nie mogłem się odwrócić, by kłapnąć szczękami. Tak się nie godzi, to wilki przecież są drapieżnikami, nie jakimiś zwierzątkami wystawowymi! Czułem kotłującą się we mnie wściekłość, która coraz silniej wypierała przerażenie. Głośny, niecierpliwy tłum. Para naszych pobratymców naprzeciwko, z kipiącą nienawiścią w oczach. Pazury trytonów zaciśnięte na naszych karkach. Błony między pazurami, sierść przystająca do ciała w okropny sposób. To wszystko dopełniało czarę goryczy, a kroplę przelał fakt, iż Riki również została narażona na niebezpieczeństwo. Miałem ochotę pokazać tym trytonom, gdzie raki zimują. Ale mogłem tylko wywijać łapami, chociaż i tego już zaprzestałem. Czułem się jak jakiś bezbronny, ślepy, dopiero co narodzony kociak. To był naprawdę bolesny cios dla mojej dumy.
W pewnym momencie, poczułem mocne, zdecydowane pchnięcie w grzbiet. Niesiony siłą ciosu, pomimo oporu stawianego przez wodę, przeleciałem dobre dwa metry - dokładnie poza wrota ogromnej areny. Riki po chwili również unosiła się przy moim boku, skomląc z bólu. Sam się skrzywiłem, kiedy echo palącego uderzenia odezwało się w mięśniach. Za nami rozległ się głuchy odgłos, jakby coś wielkiego przywaliło o stos bawełny ulokowany na drewnie. Nie musiałem wykręcać łba, by wiedzieć, co to było.
Upstrzone długimi, ostrymi kolcami wrota odgrodziły nas od trytonów. Teraz jednak nie miałem czasu na zajmowanie się tym, że zostaliśmy uwięzieni w ogromnej, wypełnionej wodą kopuli, zbudowanej na kształt areny.
Druga para wilków, kłapiąca szczękami, z najeżoną sierścią i niezdrowo błyszczącymi oczami również została wepchnięta na pole walki. One jednak, w przeciwieństwie do nas, nie pozostała w bezruchu. Niepotrzebny był żaden sygnał do rozpoczęcia widowiska przez trytony. Same ruszyły w naszą stronę, a ich wściekłość przemawiała przez oszalałe młócenie wody łapami. Nie mieliśmy czasu na żaden skomplikowany plan, a ja usiłowałem wymyślić coś prostego. Pod żadnym pozorem nie chciałem robić krzywdy naszym pobratymcom, a nawet gdyby, coś czułem, że Riki nigdy w życiu nie dałaby się do tego przekonać, ale przecież musiało istnieć jakieś dobre rozwiązanie, złoty środek. Coś, co pozwoliłoby nam na zawieszenie walki. One z całą pewnością nie były tu z własnej woli, zostały zmuszone do bitwy jakimś zielskiem. Ale czy istniał jakiś uniwersalny środek na pozbycie się trucizn, który nie wymagał unikatowych składników czy recytacji wielogodzinnych formuł w kole stu magów wybranych przez Moc?
W pewnym momencie, do głowy wpadł mi obraz wyjątkowo sielankowy. Błękitne niebo, zielone wzgórze porośnięte kwieciem, słońce w zenicie, szczeniaki beztrosko baraszkujące w trawie pod czujnym okiem matek. Kiedyś widziałem, jak dziecko jednej z nich znalazło kolorowego, czerwonego grzyba z białymi plamkami. Kiedy znudziła mu się zabawa z nim, jak to ciekawe świata dziecię, schrupało spory kęs. Widząc to, spanikowana, starsza wadera niemal przeskoczyła jednym susem dzielącą ich odległość kilkunastu metrów i zmusiło dziecko do natychmiastowego wydalenia tego, co zdążyło już przełknąć tą samą drogą, co weszło. Elegancko to może nie wyglądało, ale uratowało młodego. Wziąłem głęboki wdech, widząc doskonale, że to, co mnie zaraz spotka, będę mógł bez wahania dopisać do bagażu jednych z najtrudniejszych doświadczeń w życiu.
- Riki- spojrzałem z całą powagą na waderę.- Zanim powiem, co wymyśliłem, bardzo cię proszę, powiedz, że masz jakiś genialny pomysł, który nas wszystkich uratuje...
Wadera spojrzała na mnie, wyraźnie zdenerwowana. Jej wzrok co chwilę uciekał w stronę pary wilków, które przybliżały się do nas z każdą sekundą. Całe szczęście, że ta arena była ogromna.
- Tosh, nie wiem!- jęknęła, najwyraźniej teraz bardziej zajęta martwieniem się o naszą obronę.- Ale na pewno nie chcę z nimi walczyć!
~ Toshiro, weź się w karby, na litość~ usłyszałem nagle~ Wiesz, co musisz zrobić, więc zrób to, zamiast się użalać. Zachowujesz się jak niedojrzałe szczenię. Musicie uratować tamtych, zanim przez te trucizny zrobią sobie jakąś krzywdę. One mocno wpływają na mózg, z łatwością mogą coś uszkodzić.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że wiedziałem, że głos miał rację. To nie było miejsce albo pora na jakieś sceny obrzydzenia.
- Riki- musimy to zrobić, powtarzałem sobie. Szybko i będzie po wszystkim.- Oni muszą zwymiotować te trucizny. Z naszą pomocą.
Spojrzałem w górę, na szklaną, błyszczącą kopułę. Całe szczęście, że glimeryt został z nas zdjęty i mogliśmy używać naszej magii. Pochyliłem się nad uchem przyjaciółki, by przekazać jej mój plan.
- Zrobimy tak. Ty ich ogłuszysz jedną ze swoich mocy, a ja unieruchomię linią czasu. Całą naszą czwórkę wpakuję chwilowo przynajmniej do wymiaru szafki, tam powinny być jakieś zioła, które powodują wymioty, nie zależy mi na grzebaniu w ich gardłach. Potem jakoś zwiejemy, kiedy nie będą się spodziewać naszego powrotu. Szybko wystrzelimy z areny i zwiejemy, może poza środowiskiem wodnym ta magia przestanie na nas działać albo po pewnym czasie. Będziemy musieli szybko wymyślić, jak uwolnić się z areny i to wykonać, jak tylko wrócimy, utrzymam nas tam pewnie maksymalnie kilka godzin. Chyba że masz...
Przerwało mi kłapnięcie szczęk tuż przy swojej łapie. Gwałtownie się cofnąłem, klnąc niekoniecznie pod nosem. Zanadto się skupiłem na wyłuszczaniu Riki i teraz o mało nie zostałem pozbawiony kawałka kończyny. Kątem oka dostrzegłem, iż wadera również cudem uniknęła stracenia kawałka ucha przez szczęki drugiego basiora o potężnej posturze. Gdybyśmy tylko mieli kilka sekund więcej! Nie dorównywaliśmy im szybkością, z łatwością nas doganiały, najwyraźniej lepiej przystosowane do pływania i napędzane siłą wściekłości płynącej z trucizny w ich organizmach.

< Riki? Wybacz ogółem, że dopiero odpisuję, poprawię się! >

Od Nanami do Riki

Siedzę w bezruchu, wodząc wzrokiem po całej jaskini w której się znajdujemy. Cała ta sytuacja zaczyna mnie powoli przerastać, jeszcze bardziej dobijającym faktem jest to, że jesteśmy tutaj z mojej winy. Gdybym jak zwykle nie kierowała się swoją dumą i chęcią pokazania jaka jestem samodzielna obie siedziałybyśmy teraz w ciepłym gniazdku Riki, popijając herbatkę z pokrzywy.
- Synu, może przedstawiłbyś mi te piękne damy? Nie możemy ich wykorzystać, nie znając nawet imion. Do moich uszu dotarł wymuszony, oschły śmiech. Po czym Basior wyszczerzył swoje pożółkłe kły w naszą stronę.
- Jeszcze nie miałem sposobności zapytać o to, Ojcze. – odpowiedział drobniejszy z Basiorów. W jego głosie wyczułam strach.
- W takim razie teraz mamy idealny moment na nadrobienie tego. Moja godność to El Mal Frágil, choć wystarczy samo Frágil. Zaś mój syn nosi jakże szlachetne imię Aragon.
Basior spojrzał w stronę swojego potomka.
- Teraz czas na was, ślicznotki. – mruknął drugi Basior, zbliżając się do naszej klatki.
Przez całe moje ciało przeszedł dreszcz. Spojrzałam z zakłopotaniem na Riki. Po wyrazie jej pyszczka było widać, że sama jest mocno zmieszana całą tą sytuacją.
- Nie chcecie mówić same? W takim razie sami to od was wyciągniemy .
Młodszy Basior zerknął na swojego Ojca i pewnym krokiem ruszył w naszą stronę. Stanął przede mną i nagle znieruchomiał. Jego ślepia przybrały kolor płynnego złota i zaczęły się ze sobą zlewać. Po chwili stały się tak piękne, że nie mogłam oderwać od nich wzroku.
- Nami, odwróć się! Nie patrz w jego oczy!
Wadera zaczęła szarpać za moją łapę i sierść na grzbiecie, ale do mnie nic nie docierało. W tej chwili liczył się dla mnie tylko on, jego oczy, to co do mnie mówił. Zaczęłam coraz bardziej doceniać jego atrakcyjność, czułam się jakbyśmy znali się już od dłuższego czasu. Chciałam jak najszybciej zbliżyć się do niego i wtulić w przepiękną, długą, hebanową sierść.
- Zatem, jak masz na imię Kochanie?
Każde jego słowo było melodią dla moich uszu.
- Jestem Nanami. – oba słowa wypowiedziałam głośno i wyraźnie.
- A Twoja przyjaciółka?
- Riki, ma na imię Riki.
- Dobrze, grzeczna Wadera. Teraz opowiedz mi coś o waszych mocach.
Basior nadal nie przestał wpatrywać się w moje oczy.
- Moim głównym żywiołem jest Czas, zaś mojej przyjaciółki Sny. Wadera ma więcej mocy ode mnie, między innymi potrafi manipulować wilkami za pomocą koszmarów.
- Jesteście potworami, powiedziałam weźcie mnie zamiast niej!
Krzyki Riki były ledwo słyszalne.
- W swoim czasie, twoja Nanami przyda nam się do innych celów.
- Co chcecie z nią zrobić! – wrzasnęła, nadal szarpiąc mnie za łapę.
Basior zbliżył się na tyle blisko, że obje styknęliśmy się nosami. Przymknęłam oczy, nigdy nie było mi tak błogo. Po jakimś czasie poczułam, że z moim ciałem dzieje się coś dziwnego. Momentalnie zaczęło mi się kręcić w głowie, obraz stawał się coraz mniej wyraźny, zaczęłam tracić grunt pod łapami. Znowu słyszałam stłumione krzyki Riki. W końcu wszystko ucichło i przed moimi oczami nastała wszechobecna ciemność.
- I jak podoba Ci się nowe wcielenie Twojej koleżanki? Według mnie lepiej wyjść nie mogło.

< Perełko? Moja wena jest na skraju załamania nerwowego. Przepraszam też , że musiałaś tyle czekać. >

Od Lelou do Karo

Sapnąłem głucho, usiłując podnieść się z ziemi. Moje kończyny drżały, jakby tańcząc do niesłyszanej dla nikogo oprócz nich, szaleńczo wibrującej muzyki. Ledwo utrzymywały ciężar mojego ciała - zapewne wyglądałem na nich jak szczenię, które dopiero co poznaje sztukę sprawnego chodzenia.
- Lelou? Żyjesz?- usłyszałem cichutki, rozedrgany głos Karo. Raptownie odwróciłem łeb w jej stronę, uważnym wzrokiem lustrując ciało wadery w poszukiwaniu jakichś widocznych, ciężkich obrażeń, jednak oprócz sierści przyprószonej szarym pyłem, nie dostrzegłem żadnej krwi albo coś. Odetchnąłem z ulgą.
- Tak- potwierdziłem, próbując pozbyć się z głosu śladów wskazujących na to, jak wielki strach odczuwałem. Próbowałem przypomnieć sobie, jak należało się śmiać, by nieco uspokoić wilczycę, ale nijak nie mogłem sobie przypomnieć, jak należy się do tego zabrać. Sytuacja, w której się znaleźliśmy, była patowa, nie mieliśmy żadnych informacji o tym, gdzie mogła być Kyria. To nie był czas na żarty.- A jak z tobą? Żyjesz?
Moje pytanie, jak sobie uświadomiłem po sekundzie, miało dość abstrakcyjny wydźwięk. Do tego stopnia, że na zmęczonym pyszczku Karo zadrgał cień słabego, może nieco wymuszonego uśmiechu.
- Tak. Twarde lądowanie, ale dam radę chodzić. Musimy znaleźć tę...- zmarszczyła delikatnie sierść w okolicach noska, jakby szukając imienia- właśnie, Kyrię, zanim zaatakuje watahę.
- Skoro o naszej staruszce mowa- bacznie rozejrzałem się po okolicy, szukając jakichkolwiek śladów porcelanowej kobiety- to gdzie ją w ogóle wcięło?
- Nie wiem- przyznała.- I to mi się nie podoba. Pokonała nas z kretesem, ale dlaczego nie dobiła?
Lekko dźgnąłem wilczycę w bok nosem.
- Bo twarde z nas sztuki i się nie spodziewała, że po takim łupnięciu ogonem kiwniemy. Teraz to my ją zaskoczymy. Musimy powiadomić watahę, że się tu kręci. Niech lepiej wszyscy mają się na baczności, dopóki jej nie znajdziemy.
- Powiadomimy Ashitę i Zuko?- zapytała.
- Tak, pewnie trzeba będzie. Ale najpierw chcę znaleźć Nami. Kto wie, gdzie się teraz może błąkać, a nie chcę, by się przypadkiem natknęła na tę staruchę, jeszcze zrobi jej krzywdę.
Oczekiwałem, że Karo wytknie mi, że moje zachowanie jest irracjonalne i powinniśmy najpierw zadbać o poinformowanie o nadchodzącym niebezpieczeństwie Alfę, ale ta zdawała się rozumieć, jak ważne jest dla mnie bezpieczeństwo siostry. Zrozumiała też, że za nic w świecie nie zgodzę się na to, by się ode mnie oddaliła. A jeśli wpadnie na taki pomysł, już ja kochanej pani kamikadze wybiję z łebka ten plan.
- Zaraz pobiegniemy też do twojego taty- powiedziałem.- Wszyscy będą bezpieczni. Pokonamy Kyrię drugi raz i tym razem zabijemy jak należy. Ostatnio daliśmy jej popalić we dwójkę. Kiedy rzucimy przeciwko tej jędzy siłę całej watahy, raz na zawsze zmieciemy ją z powierzchni ziemi!
- Lelou, nie mieszajmy lepiej do tego wszystkich- poprosiła po chwili.- Sam widziałeś, do czego jest zdolna, a walka z jedną osobą taką gromadą nie jest właściwym rozwiązaniem. Coś wymyślimy.
Spojrzałem ponownie na wilczycę, skupiając większość uwagi na jej dopiero co wyleczonej łapie. Czy przez upadek nie nadwyrężyła jej aby? Z niepokojem przegryzłem wargę, czując metaliczny smak krwi. Być może i ją trzeba będzie ukryć na czas starcia, nie chciałem, by coś się jej jeszcze stało, chociaż wiedziałem doskonale, jak zareaguje, gdy spróbuję jej to powiedzieć wprost. Trzeba coś wymyślić.
Teraz jednak wytężyłem umysł na szukaniu obecności siostry. Z czego jak z czego, ale z tej umiejętności byłem naprawdę dumny, przydawała mi się jak mało co. Tym razem, wyczułem obecność Nami gdzieś w okolicach Shinrin. Zapewne wykładała szczeniętom historię.
- Jesteś w stanie chodzić?- zapytałem.

< Karo? >

piątek, 21 kwietnia 2017

Od Karo cd Lelou

Zaklęłam, rozpływając się w powietrzu, aby wypłoszyć wszelkie myszy z mojego futra. Małe stworzonka upadły na podłoże, aby po chwili zostać zgniecionymi przez moje ciało. Byliśmy udupieni. Mało powiedziane! Przestrzeni robiło się coraz mniej, a myszy miały ogromną przewagę. Strzepnęłam ogonem grupkę po lewej, Lelou utworzył skrzydła, aby odpychać szkodniki, takie działania jednak niewiele nam dawały. Uderzałam stworzenia vectorami, Barbie wykonała jednak świetną robotę co do ich liczebności. Zaczęło mnie zastanawiać, skąd to babsko w ogóle czerpało moc. Kiedy moje ciało po raz wtóry przeszył nagły ból związany ze wbijaniem się małych ząbków myszy, przez głowę przeszedł mi pomysł. Zawsze uważałam tę zdolność za bezużyteczną, wtedy jednak stwierdziłam, że jest promyk nadziei. Skumulowałam w sobie energię, aby zamienić się w czarnego kota. Nagle nadchodzący wrogowie stanęli dęba, patrząc na mnie.
— Meow? — wyszczerzyłam ząbki, uśmiechając się ironicznie. Lelou spojrzał na mnie, zdumiony. No tak, teraz to już na pewno poznał mój żywioł. Mam nadzieję, że jakoś bardzo nie będzie mu przeszkadzał. Jeśli, oczywiście, przeżyjemy, bo jak na razie nie widziałam naszych szans w jasnych barwach.
~ Nie mów tak, walcz — warknęła Molly. Miała rację, muszę się skupić, póki są przestraszone. Zaraz się skapną, że przy takiej liczebności mały kotek nie dużo zdziała. Skoczyłam w kierunku grupki myszek na przeciwko mnie, atakując je ostrymi pazurami. Kilka osobników się rozproszyło, kilka uciekło, a reszta powróciła do ataku. Raz za razem chwytałam którąś w zęby, aby następnie poczuć w nich ohydną woń prochu, kiedy te się rozpadały. Kula coraz bardziej się kurczyła, aż w końcu została tylko niewielka grupka myszek, ja, oraz Lelou w pomieszczeniu, w którym ciężko było się ruszyć. Minęła krótka chwila, a stworzonka również zniknęły, pozostawiając naszą przemęczoną dwójkę samą w pułapce. Odmieniłam się, czując, jak upływa ze mnie siła. Nie mogłam dłużej utrzymywać formy, jak bardzo bym nie chciała
Wówczas miejsca zostało tak niewiele, że obaj z basiorem musieliśmy się kulić. Nasze nosi wręcz do siebie przywierały. Nie miałam wystarczająco energii, aby ponownie się rozpłynąć, dając Lelou przestrzeń.
— Więc, tak kończymy? — szepnęłam — zamknięci w jakiejś kulce dla chomika? To żenujące.
— Wyjdziemy z tego — nie byłam pewna, czy basior wie, co mówi. Możliwe, że starał się po prostu ze wszystkich sił utrzymać spokój.
— Hej, Lelou — Spojrzałam w oczy basiora, co w owej sytuacji było wręcz banalne. — Przepraszam. Ciągle tylko dostarczam Ci zmartwień.
— Przesadzasz — mruknął — ja też nic, tylko Cię pouczam. To może być frustrujące. — Zaśmiałam się nerwowo.
— Aj tam, gadasz. Byłbyś świetną niańką. — Basior lekko się uśmiechnął, chociaż po jego mimice twarzy widziałam, że jest zestresowany. Westchnęłam cicho, czując, jak okrągła powierzchnia coraz bardziej na nas napiera. Miałam wrażenie, że jej kontur staje się słabszy z każdym momentem, ale pewnie tylko mi się wydawało. Szukałam punktu zaczepu, lub coś w tym stylu. Zaraz zginiemy, do cho.lery! Może to właśnie ta myśl przekonała mnie do tego, co zrobiłam po chwili, zupełnie bez zastanowienia. Delikatnie pocałowałam basiora. Czułam coraz większy nacisk kuli, na chwile przestał jednak on się robić uporczywy. Nie byłam do końca pewna, czy Lelou był zadowolony z tego, co zrobiłam, ciężko jednak byłoby się opierać na takiej powierzchni. Wraz z tą myślą spróbowałam lekko przesunąć głowę, przerywając to. Głupia Karo! Co ja sobie myślałam?
— Ka..
Urwał mu śmiech, który niemal natychmiast skojarzyłam z Kyrią. Gwałtownie rozejrzałam się, po chwili widząc, jak wiedźma (?) unosi ręce. Nasza kula dla chomika, bombka, czy co to tam właściwie było z ogromną siłą ruszyła w stronę ziemi. Ostatnie, co zobaczyłam, to kobieta, idącą w kierunku amfiteatru. Później uderzyliśmy.

~*~

Nie mam pojęcia, ile czasu minęło, nim się obudziłam, bolał mnie jednak dosłownie każdy element ciała. Powoli dochodziło do mnie, co się wydarzyło. Rozejrzałam się gruntownie, rejestrując, że nadal jesteśmy w tym samym miejscu. No właśnie, my.
— L-Lelou? — Zwróciłam się słabo w stronę towarzysza. — Żyjesz?
Pokonała nas. Ale skoro tak, dlaczego żyjemy..? I gdzie się udała? Skrzywdziła kogoś?
<Lelou? >

środa, 19 kwietnia 2017

Profil wilka - Remo

Imię: Raffaele Ferro, jako wilk przyjął imię Remo.
Przezwisko/ ksywka: Pomijając rzecz jasna liczne, pieszczotliwe zdrobnienia nadane przez jego zmarłą, ludzką przyjaciółkę... Na chwilę obecną nie posiada.
Motto: "Non si conósce il bene se non quando s'e perso..." ~ Nie wiemy, ile coś jest warte, dopóki tego nie utracimy.
Wiek: 5 lat wilczych | 24 lata ludzkie
Płeć: Basior | Mężczyzna
Charakter: Jeszcze niecałe pół roku temu mogłoby się przypuszczać, iż największą sympatią darzy siebie samego, na co nawet nie śmiałby zaprzeczyć. Większość napotkanych przez niego istot zapewne wciąż tak sądzi... W końcu czegóż by innego mogli spodziewać się po tym szczytowej klasy egoiście? Wbrew pozorom czasy się zmieniają, a wraz z nimi także i jego upodobania. Jako, iż cierpi na amnezję; niewiele pamięta ze swej dalekiej, jak i często również niedalekiej przeszłości, do jego głównych upodobań można zaliczyć, niekiedy wręcz rozpaczliwe poszukiwanie informacji na swój temat, które z czasem zaczął na wszelki wypadek notować w obitym skórą notesie. Znajduje się w nim wszystko na temat mężczyzny, poczynając od jego prawdziwego imienia, poprzez pseudonimy, wiek i kończąc na najmroczniejszych sekretach z przeszłości. Niezależnie od jego samopoczucia, czy rozporządzenia posiadanego czasu, codziennie, bez wyjątku dopisuje tam coś nowego, czym najczęściej bywają istotniejsze wydarzenia z danego dnia. Notes ten nie tylko na bieżąco jest uzupełniany coraz to nowszymi wpisami, ale także i szkicami. Dość niedawno bowiem ujawnił się u niego niezwykły talent w dziedzinie malarstwa. Rysuje miejsca, w których przebywał, charakterystycznie zaznaczając jedne z bezpieczniejszych, napotkane przez siebie istoty, ale także i wszelkich przedstawicieli własnego gatunku, z którymi miał kiedykolwiek do czynienia. W stosunku do ostatniej z kategorii jest nad wyraz staranny i szczegółowy z obawy, iż pod wpływem chwili posunie się do karygodnego czynu wobec osoby będącej blisko jego skutego lodem sercu. Każdy ze szkiców zawiera odpowiednią notatkę, a w przypadku istot żywych również łączące go z nimi relacje oraz po krótki opis osobowości. Notes jest jedną z niewielu rzeczy, z którymi nie rozstaje się nawet na krok. W wilczej postaci spoczywa on przy jednym z jego boków, dociśnięty za pomocą dwóch skórzanych pasów, niekiedy zupełnie przykrytych przez gęstą warstwę kruczoczarnego futra, natomiast w ludzkiej przeważnie na upór wciśnięty za pasek poprzecieranych spodni. Przez wzgląd na niezwykłą wartość sentymentalną przedmiotu, mężczyzna ten stał się niezwykle wyczulony na choćby najdrobniejszy dotyk w tamtejszych okolicach, pod wpływem impulsu niejednokrotnie już pozbawiając delikwentów palców oraz chęci do kolejnej próby kradzieży. Lubuje się głównie w cichych i zacienionych miejscach, co jednak nie oznacza, iż zawzięcie pragnie spędzić w nich resztę swojego nędznego życia. Przede wszystkim zważywszy na okoliczności... Czyż to właśnie nie w najmroczniejszych zakamarkach pozostałości tego świata, kryją się istoty, których niczym ognia powinien się wystrzegać? Z niezmierną przyjemnością wszczyna konflikty, prowadzące z kolei do swego rodzaju szarpaniny, które przez wzgląd na dość nieprzeciętne doświadczenie, rzadko kończą się dla niego nieplanowaną porażką. Często zaś jednak celowo prowokuje i podkłada się, by poprzez nabyte w pojedynku obrażenia, skutecznie ukarać się za swe niepochlebne poczynania... Jednakże, czy ów konsekwencje można nazwać pokutą, w przypadku wyraźnych przejawów masochizmu? Warunki, w jakich dojrzewał, wykształciły u niego niepokojącą sposobność do odczuwania przyjemności z doznawanego cierpienia... Bynajmniej w większości przypadków. Intryguje, jak i zarówno w szczególny sposób pociąga go widok krwi i ludzkiej udręki. Cudze cierpienie podbudowuje go bardziej niż jego własne, tak więc korzysta z wszelkich możliwych okazji jego zadania. Sadysta lubujący się w długotrwałym znęcaniu nad swą ofiarą, co jednak nie oznacza, iż dobiera je zupełnie przypadkowo... Przeważnie są to osoby, z którymi wiąże go domniemany interes, aczkolwiek nie wzgardzi żadną zbłąkaną duszyczką, która czystym przypadkiem zapuściła się na tereny bliskie jego aktualnego miejsca noclegu.
Szczególną niechęcią pała do swych własnych słabości oraz piekielnych wyrzutów sumienia, które po dniu spędzonym na spełnianiu swych zachcianek, niekoniecznie zachowujących zasady moralności, wieczorami niekiedy nie dają mu chwili wytchnienia. Nie toleruje w swym otoczeniu dzieci i stworzeń w szczególny sposób wylewnych, gdyż zarówno swą otwartością, jak i śmiałością skutecznie zakłócają mu spokój, tym samym natychmiastowo wyprowadzając z równowagi. Czego oczywiście nie można powiedzieć o małej Cloe... Drażnią go ciepłe kolory, pozytywne, wręcz przesłodzone nastawienie jego rówieśników i publiczne okazywanie uczuć w zasięgu jego, już i tak zdeprawowanego wzroku... Prócz tego nienawidzi rozkazów, co niekiedy staje się kolejnym powodem jego problemów, gdy któryś raz z kolei nie wykona danego mu polecenia. Namacalną wręcz pogardą pała również do kłamców i tchórzy, którzy w jego mniemaniu są chodzącym utrapieniem, zmorą dzisiejszego świata. Stuprocentowy choleryk, co zwyczaj ma ukazywać już w pierwszych minutach znajomości. Bywa dynamiczny, a na wszelkie bodźce odreagowuje impulsywnie. Posiada wrodzone umiejętności przywódcze, przez co w przypadku pracy w grupie zdarza mu się naturalnie przejmować dowodzenie. Wybitnie uparty i w zupełności oddany wykonywanym przez siebie czynnościom, co niekiedy mylnie przypisuje mu miano perfekcjonisty.
Brutalny, pewny siebie i wręcz chorobliwie egoistyczny osobnik, wytrwale trzymający się swych pokręconych poglądów. Impertynencja to jego drugie imię. Typ cwaniaka, ryzykanta i uwodziciela. Po dłuższej obserwacji można również stwierdzić, iż owy basior jest niemalże uzależniony od sarkazmu i cynicznego uśmiechu, nieustannie cisnącego mu się na usta. Nieufny i nadzwyczaj podejrzliwy, przez co nie da się ot tak zdobyć jego zaufania. Pała niezwykłym pesymizmem w stosunku do rozmów o cudzych uczuciach. Temat ten jest przez niego przeważnie gładko zbywany bądź zupełnie ucinany poprzez dostateczne oddalenie się od swojego rozmówcy. Tak jak i każda istota żyjąca na tym świecie, posiada także jakieś pozytywne cechy, a mianowicie szczerość... Choć w jego wykonaniu również może zostać odebrana jako kolejna perfidna próba obrazy. W stosunku do osób, które darzy zaufaniem lub ewentualnym szacunkiem jest nieco bardziej wyrozumiały i delikatny, co jednak nie oznacza, iż mogą spodziewać się po nim jakichkolwiek... czułych gestów.
Naprzeciw swej prawdziwej osobowości, jest to jednak wierny i honorowy osobnik. Nie rzuca słów na wiatr, a jeśli już się na coś zaweźmie, nie spocznie, dopóty nie dopnie swego. Choćby nawet nie darzył kogoś szczególną sympatią bądź w myślach zabijał w jeden z najokrutniejszych sposobów, zawsze dotrzyma danej mu obietnicy. W końcu, w przeciwnym razie, znacząco odbiłoby się to na jego reputacji...
Wulgarny, porywczy, a także i niestosowny. Dość ciężko zapanować mu nad emocjami, więc zdarza się, iż wybucha niekontrolowaną złością bądź irytacją, po której zwykle żałuje swoich czynów. Potrafi uprzeć się przy swoim. Wtyka nos w nie swoje sprawy, a wszelkie próby spławienia go traktuje jako zachętę do dalszego działania. Po nagłej śmierci jego ukochanej, pod wpływem nowej, zupełnie nieznanej mu choroby, jego osobowość zdała się przedstawiać w nieco innym świetle. Co z kolei wcale nie oznacza swego rodzaju nawrócenia... Stał się może trochę bardziej zamknięty i oschły, jakoby o wszystkie spotykające go w życiu przykrości obwiniał każdą napotkaną przez siebie istotę. Współczucie jest dla niego zjawiskiem niemającym prawa bytu... W końcu, dlaczego miałby mu się poddawać, skoro nad nim samym nikt, nigdy się nie litował? Znacznie rzadziej szczerze się uśmiecha... Właściwie, zdaje się, iż robi to wyłącznie przy osobach, które darzy jakimkolwiek pozytywnym uczuciem. Jedną z nich jest mała Cloe. Owoc jego długoletniej miłości, a zarazem jedyne co mu po niej pozostało. To właśnie w jej obecności basior zmienia się nie do poznania. Sarkazm i drastyczność zdają się ustępować swego miejsca rzekomo zupełnie nieznanym mu cechom. Staje się nad wyraz odpowiedzialny i troskliwy, emanując czułością w każdym, choćby najdrobniejszym geście. Ukazuje się z jak najlepszej strony, na dobre wyzbywając się zimnej obojętności. Co jednak nie oznacza, iż postępuje w ten sam sposób w stosunku do swych rówieśników... Wręcz przeciwnie. Pozostaje niezmienny. Brutalny... Cloe jest jego szansą na lepsze jutro. Sprowadza go na właściwą ścieżkę oraz pomaga przejrzeć oczy. Nic dziwnego, że basior poświęca jej każdą wolną chwilę i stara się wychować należycie, jak na ojca przystało. Jest jego nadzieją, ucieczką od wewnętrznego cierpienia... całym światem.
Lubi: Na początku trzeba szczerze przyznać, iż Remo z natury jest nad wyraz wybredny, a co za tym idzie — niewiele rzeczy zdołało przypaść mu do gustu. Zważywszy na nagłe, narastające w siłę bóle głowy, basior począł szczerze doceniać panującą wokół ciszę. Pozwala mu ona zawalczyć z owym nieprzyjemnym odczuciem, a także poukładać własne myśli, niekiedy rozproszone przez natłok dziennych wrażeń. Przez wzgląd na dość psychopatyczne usposobienie niezwykle pociąga go widok nadmiernego rozlewu krwi, czy chociażby możliwość przebywania w pobliżu istoty doszczętnie zdruzgotanej psychicznie. Nie potrafiłby jednak bezczynnie przyglądać się katuszom osoby, którą z jakiegoś powodu dogłębnie sobie ceni. Co jednakże nie wyklucza powolnego zabijania i obserwowania jak jego potencjalna ofiara zwija się w konwulsjach, nim ten łaskawie postanowi się posilić.
Nie lubi: Pesymistyczne nastawienie do świata wykształciło u niego zwyczaj przedstawiania zdecydowanej większości otoczenia w złym świetle, co w zupełności wyjaśnia jego negatywne nastawienie do życia. Niemiernie irytuje go brak szczerości, co niejednokrotnie udało mu się drastycznie przedstawić. Pudrowe kolory, szczenięta oraz impertynencja w stosunku do jego osoby, zapewne jeszcze wiele razy zaskutkują u niego gwałtownym skokiem ciśnienia. Małą Cloe traktuje jako swą prawowitą własność, więc wszelka próba oddzielenia go od niego bez otrzymania wcześniejszego pozwolenia może się dość nieprzyjemnie zakończyć.
Boi się: Basior swym wyglądem niejednokrotnie wzbudził już lęk u napotkanych przez siebie istot, więc cóż mogłoby przerazić jego samego? Przez wzgląd na żywioł, którym ma przyjemność władać, parę razy padły podejrzenia, iż jest on uosobieniem cudzych fobii i w tymże wypadku nic nie jest w stanie wzbudzić w nim trwogi... Nic bardziej mylnego. Cierpi na aerodromofobię. Jednakże wyłącznie w ludzkiej formie, albowiem ciężko o latanie samolotem pod postacią pokaźnego wilka. Ma także paniczny lęk wysokości, co skutkuje u niego zawrotami głowy i drastycznym skokiem ciśnienia.
Aparycja:
~ Jako człowiek: Wysoki na nieco ponad 190 cm, jasnowłosy młodzieniec o głębokich cyjanowych oczach, w których nieustannie przemykają dziwne, aczkolwiek intrygujące błyski. Odcień obramówek każdej z tęczówek przybrał znacznie intensywniejszą barwę od niuansu wokół źrenic. Łagodna tonacja skomponowanych ze sobą pigmentów ostatnimi czasy niejednokrotnie jednak zostaje przyćmiona przez agresywną czerwień atakującą białka mężczyzny i chytrze zdradzającą narastające w siłę zmęczenie. Niewielkie sińce pod oczami są z kolei tego idealnym dopełnieniem. Posiadacz zgrabnego, z lekka szpiczastego nosa, z którego przez wzgląd na prześladującą go chorobę nie rzadko dochodzi do obfitych krwawień. Na skutek wypadku motocyklowego od dobrych paru lat jego twarz zdobią dwie, dość rzucające się w oczy blizny; jedna z nich przecina jego lewy łuk brwiowy, natomiast druga, znacząco mniejsza od swej poprzedniczki, kącik dolnej wargi. Krótka i nierównomierna, zdająca się powstać za użyciem stępionego gwoździa, zdecydowanie nie dodaje mu uroku. Uwadze także z pewnością nie umknie kilkucentymetrowa, zdobiąca tył jego głowy. Tym razem okoliczności, w jakich ją nabył, pozostawi jednak dla siebie... Kształtne usta zwykle rozciągające się w szerokim uśmiechu. W zależności od humoru albo jest on kpiarski i ironiczny, albo nadzwyczaj złośliwy. Przygryzane z różnorodnym natężeniem pod wpływem poszczególnych emocji nabrały znacznie intensywniejszej barwy oraz tendencji do pękania przy mocniejszym ich rozciągnięciu. Właściciel nieco dłuższych, aksamitnych włosów, zwykle niesfornie opadających mu na lewy policzek bądź niedbale zaczesanych do tyłu. Jasne, wręcz śnieżnobiałe kosmki, w zależności od oświetlenia niekiedy zdają się przybierać intensywnie srebrny poblask, który w połączeniu z nieskazitelną trupiobladą karnacją w rezultacie daje doprawdy intrygujący, a zarazem niepokojący efekt. W połączeniu z przekrwionymi i podkrążonymi oczami oraz tendencją do utraty krwi, mężczyzna znacznie wyróżnia się spośród pozostałych przedstawicieli ludzkiej populacji, przez co niejednokrotnie zostaje podejrzewany o roznoszenie jakiegoś przeklętego wirusa. Jako, iż młodzieniec pała niezwykłym zamiłowaniem do sztuki na ciele, jego sylwetkę zdobią nie tylko liczne blizny, o których pochodzeniu nie zawsze pamięta, ale także i tatuaże. Czarne obręcze oplatające jego przedramiona powstały jeszcze na parę lat przed przemianą , gdy mężczyzna był w wieku zaledwie szesnastu lat. Zaczęło się od dwóch pasm na każdym z przedramion; grubym, mającym swój początek wraz z mięśniem ramiennopromieniowym oraz znacznie cieńszym, niecały centymetr pod pierwszą z obręczy. Niespełna pół roku później zdobył się na kolejne, lecz już tylko na jednym z ramion — lewym. Nabył tego dnia dwucentymetrowe pasmo na końcu mięśnia dwugłowego ramienia, otoczone po dwóch stronach półcentymetrowymi obręczami, a także trzy identyczne okalające jego nadgarstek, z daleka prezentujące się niczym czarne bransoletki z rzemyków. Wraz z upływem kolejnych lat jego ciało pokrywały coraz to nowsze i bardziej wymyślne wzory... W tym trzy pary czarnych nachodzących na siebie skrzydeł; anioła, motyla, a także ważki rozciągających się po całej objętości jego pleców. Upadły anioł, jak sam zapewniał, miał symbolizować zbliżający się dzień sądu. Motyl metamorfozę w człowieka, jakim jest po dziś dzień, natomiast ważka natchnienie i oddanie się swym przekonaniom. Kolejnym, a zarazem ostatnim z jego tatuaży jest drobny napis na lewym obojczyku "Dare", motywujący go do dalszego działania. Ma przekute uszy, jednakże nie zawsze nosi w nich kolczyki, przez co dziurki niebawem powinny zarosnąć. Posiada również kolczyk w nosie i od niedawna w języku o jakże wdzięcznej treści "F*ck You". Liczne treningi, a także życie w nieustannym ruchu w korzystny sposób odbiły się na jego sylwetce, za których wynik bez dwóch zdań można uznać szerokie, umięśnione ramiona i idealnie wręcz wyrzeźbiony tors. Szczyci się nad wyraz szybkim metabolizmem, przez co mimo odżywiania się tak zwanym "śmieciowym jedzeniem" szczęśliwie pozostaje przy stałej, nieprzekraczającej 90 kg wadze. Zarówno przed, jak i po spotkaniu z wiedźmą cechował go dość specyficzny sposób ubioru. Przeważają w nim zdecydowanie ciemne barwy — czerń oraz wszelkie odcienie szarości. Wbrew panującym na świecie warunkom, nie widzi potrzeby chorobliwego zakrywania własnego ciała z obawy przed zranieniem, czy zarażeniem jakimkolwiek z nieodkrytych jak dotąd wirusów. Górna część jego garderoby nierzadko jest na tyle skąpa, iż wyjście do ludzi bez niej, raczej nie stworzyłoby szczególniej różnicy. Nigdzie nie rusza się bez skórzanej ramoneski, którą w zależności od pogody, albo nosi na sobie, albo zwyczajnie niedbale przewiesza przez ramię. Nie wzgardzi parą poprzecieranych spodni, czy szykowną flanelową koszulą. Do gustu przypadło mu ciężkie skórzane obuwie, nieszczególnie nadające się na słoneczną pogodę. Jak dotąd dość specyficznie nastawiony do noszenia zegarków... Obecnie jest on dla niego niezbędny, by zupełnie nie utracić poczucia czasu.
~ Jako wilk: Ku zdziwieniu swemu, jak i większości przedstawicieli jego gatunku, jako wilk, Remo pod żadnym możliwym względem nie przypomina swej ludzkiej postaci. Może za wyjątkiem imponującej budowy i licznej ilości blizn skrywanych pod grubą warstwą równie aksamitnego, jednakże już nie srebrzystego, a kruczoczarnego futra. Także oczy zmieniają swą barwę z jasnego cyjanu na krwistą, jarzącą się czerwień, pokrywającą je do tego stopnia, iż basior zdaje się nie posiadać białek... Choć może rzeczywiście jest ich pozbawiony? Dość rzucającą się w oczy cechą charakterystyczną jego wyglądu w danej postaci, są wręcz nienaturalnie długie kły, zawzięcie pozostające na widoku, nawet gdy ten zaprzestając warczeć, postanowi zamknąć pysk. Co prawda widać ich niewiele, zaledwie ułamek, jednakże to wystarcza, by skutecznie wyróżniać się z tłumu. Drugą zaś rzeczą nadającą mu oryginalności, a zarówno napawającą co poniektórych swego rodzaju niepokojem, są rogi. Nie... osobnik ten nie jest spokrewniony ze smokiem, a już z całą pewnością nie z krową! Przez wzgląd na wymienione powyżej cechy, pokaźnych rozmiarów posturę, a także sam sposób bycia, raczej marne szanse, iż pomylisz go z jakimkolwiek innym wilkiem należącym do owej watahy.
Hierarchia: Epsilion
Profesja: Patrol graniczny
Żywioł: Koszmar
Moce:
~ Twór — jako, iż basior w pełni kontroluje swój dość specyficzny żywioł, posiada umiejętność tworzenia przedmiotów, które niekiedy w skuteczny sposób przyczyniają się do jego wygranej. Nie świadczy to jednak, że owa moc służy Remowi tylko i wyłącznie do walki... Jest bowiem ona na tyle intrygująca, iż czerwonooki basior niejednokrotnie zabawiał się nią dla zabicia czasu, tworząc z gęstego, czarnego dymu rozmaite kształty.
~ Koszmar — prawowity władca koszmarów. Bez większego problemu może wtargnąć do cudzej wyobraźni, tym samym przejmując kontrolę nad snami swej "ofiary". Poprzez przyłożenie do czoła prawej łapy i wybełkotania pod nosem paru istotnych słów, posiada także zdolność usypiania, aczkolwiek rzadko kończy się ona pomyślnie... W najgorszym wypadku delikwent może dostać mdłości, zawrotów głowy, bądź niepokojąco wysokiej gorączki. Dana moc umożliwia mu także dostrzeżenie i zmaterializowanie lęków przeciwnika, które w zależności od "widzimisię" basiora, albo uśmiercają ofiarę na miejscu, albo prześladują do momentu, aż ta uda się na spoczynek, by z zimną krwią zadusić ją we śnie.
~ Strażnik Snów — moc na swój sposób potężna, jednakże przez wzgląd na wyraźną niechęć basiora do pomocy innym, niemalże praktycznie wcale przez niego nieużywana. Remo już od dłuższego czasu posiada zdolność do wywoływania koszmarów, lecz jak do tej pory nieszczególnie obchodziło go czy da się ową czynność cofnąć... Moc ta umożliwia zarówno ich unicestwianie, jak i przemianę na coś znacznie przyjemniejszego dla delikwenta. No ale cóż... Jeśli nie jesteś z nim w szczególnie dobrych relacjach, czerwonooki z całą pewnością nie zrobi tego za darmo.
~ Zapora — gdy chłopak miał zaledwie dwanaście lat w jego umyśle powstała swego rodzaju zapora, uniemożliwiająca innym szperanie w jego prywatnych sprawach, a także wydobywanie siłą woli cennych jak dla siebie informacji. Choć sam Remo nie jest tego świadomy, każda z istot próbująca tego dokonać, zostawała w pewien sposób naznaczona, za sprawą czego dzieliła fizyczny ból basiora.
Umiejętności: Gdyby się nad tym szczególnie zastanowić, do jego mocnych stron przede wszystkim należą siła i wytrzymałość. Bez nich, biorąc pod uwagę fakt, iż przyciąga kłopoty niczym magnes, zapewne od dłuższego czasu wąchałby kwiatki od spodu... Szybkość, czy zwinność również nie są u niego na najniższym poziomie, jednak przez wzgląd na dość potężną posturę, w przeciwieństwie do co poniektórych rówieśników, nie zmieści się we wszystkich zakamarkach, co niekiedy ostro daje mu się we znaki.
Historia: Z satysfakcją obserwujesz, jak kieliszek na powrót się napełnia i wędruje ku rozchylonym wargom niebieskookiego w celu opróżnienia zawartości. Nie jesteś w stanie określić, jak długo przesiaduje w Twym towarzystwie, sącząc podarowany mu przez Ciebie trunek. Po dwóch godzinach stopniowo zacząłeś tracić rachubę czasu, jednakże bacznie śledziłeś poziom płynu w butelce. Ubytek z dziesięciu centymetrów stopniowo wzrósł do piętnastu, więc mężczyzna najwidoczniej uznał, iż resztę wypadałoby po prostu wykończyć. Parę razy nawet próbował Cię nakłonić do napicia się razem z nim, jednak Ty za każdym razem grzecznie mu odmawiałeś. W końcu nie taki jest cel Twej wizyty. Kolejne dolewki znikają w gardle mężczyzny, który zdaje się zupełnie zapominać, iż nie jest sam w pomieszczeniu. Widząc, jak chętnie sięga po alkohol, dochodzisz do wniosku, że udało Ci się wybrać idealny moment na wcielenie swego planu w życie. Jasnowłosego bez wątpienia coś trapi. Nieznacznie unosząc kąciki ust, przyglądasz się następnym poczynaniom swego wyraźnie już wstawionego towarzysza. Z roztargnieniem odgarniając włosy, nerwowo odstawia szkło na blat ledwo trzymającego się stołu, by po chwili chwycić w dłoń butelkę. Wygodnie osuwając się na spękanej kanapie, kieruje ku Tobie przyćmione spojrzenie swych cyjanowych oczu, jakoby upewniając się, czy aby na pewno nie masz nic przeciwko. Widząc to, uśmiechasz się jedynie łagodnie, na co mężczyzna mrucząc coś gniewnie pod nosem przechyla gwint do ust...
Gratulacje! Udało Ci się go odurzyć! Teraz masz okazję, by... Nie, nie będziesz się z nim pieprzyć, zboczeńcu! Jako jeden z nielicznych wysłuchasz jego historii.
*~*~*
Urodzony 9 lipca 1992 roku w Mediolanie, we Włoszech jako nieślubne dziecko tamtejszej wiolonczelistki Adele Ester Ferro oraz amerykańskiego biznesmena — James'a Aaron'a Roosevelt'a, po którym dostał on drugie imię. Potomek. Według zdania zdecydowanej większości obcujących z nimi obywateli była to ostatnia deska ratunku dla ich związku, uczucia, które na nowo miało odżyć między kochankami. Ii... Było w tym, choć ziarno prawdy. Para na powrót zacieśniła wiążące ich relacje, jednakże nie trwało to szczególnie długo. Mimo iż kobieta była uradowana z możliwości wychowywania dziecka, jej partner niestety nie podzielał jej optymizmu. Twierdził, że porzucenie pracy jak też uczyniła jego wybranka, było nie tyle co nierozważne, lecz spokojnie zasługujące na miano szaleństwa. Sam nie mógł sobie pozwolić na pójście w jej ślady. Zbyt daleko zaszedł, by teraz z tego wszystkiego zrezygnować i to tylko na rzecz opieki nad dzieckiem. Odejście z pracy i przeprowadzka do Włoch była pomysłem absurdalnym. Doszło wtenczas do licznych sporów między kochankami. Kobieta za wszelką cenę chciała zatrzymać partnera przy sobie... Stworzyć przykładową idealną rodzinę. Bezskutecznie. Oczywiście nie wszystkie jej prośby poszły na marne. Udało jej się bowiem namówić mężczyznę na zaręczyny, jednakże nigdy nie zostali połączeni wiecznym węzłem małżeńskim. Ostatecznie ojciec chłopaka nie dał za wygraną... Nie zamierzał zostawać, aczkolwiek wiedziony odżywającym w nim uczuciem do młodej artystki, zapragnął przekonać ją do przeprowadzki. Do jego rodzinnego miasta w Wielkiej Brytanii. W końcu dlaczegóż miałby zaprzepaszczać swą szansę na zrobienie kariery, kiedy może zabrać ukochaną oraz kilkumiesięcznego syna wraz ze sobą? Jego pragnienie zostało jednak szybko rozwiane. Kobieta, mimo że podzielała jego uczucia ani myślała opuszczać Mediolanu, co z kolei doprowadziłoby do rozłąki z jej bliskimi. Przedłożyła rodziców ponad narzeczonego oraz była szczerze przekonana, iż syn powinien wychowywać się w miejscu swych narodzin. I tak też miało nastąpić. James samotnie powrócił do Zjednoczonego Królestwa, wybijając się na sam szczyt ze swą korporacją. "Roos Industries" zapewniło mu dogodne życie oraz ogromne dochody, których część co miesiąc przelewał na konto narzeczonej. Spotkania z nią jednakże ograniczył do minimum, przez co przez pierwsze lata swego życia młody Raffaele nie zaznał ojcowskiej miłości. Jego wizyty jednak znacznie zwiększyły swą liczebność, gdy dwa lata po narodzinach chłopaka, na świat przyszła długo wyczekiwana córeczka — Beatrice. Od tej pory młody Remo mieszkał wraz z matką, dziadkami i młodszą siostrą w prastarej rezydencji rodziny Ferro, gdzie był rozpieszczany i od maleńkiego kształcony na człowieka renesansu. W odpowiednim do tego wieku nie poszedł jednakże do szkoły. Opiekunowie załatwili rodzeństwu nauczanie domowe, sprowadzając wielu ceniących się specjalistów. Szczególnie duży nacisk kładziono na jego znajomość języków, dzięki czemu w wyjątkowo młodym wieku opanował podstawy łaciny, języka włoskiego oraz angielskiego. Oczywiście drugi z języków był zdecydowanie na wyższym poziomie od dwóch pozostałych. W końcu chłopak biegle posługiwał się nim na co dzień. Wraz z wiekiem wymagano od niego coraz to nowszych umiejętności i zachowań, co skutecznie ograniczało swobodę dziesięciolatka. W wieku jedenastu lat chłopak począł przejawiać przebłyski zazdrości o własną siostrę.
Przestała cieszyć go możliwość otrzymywania wszystkiego, czego zapragnął, aczkolwiek lata spędzone w takich, a nie innych warunkach, dość prędko zasiały w nim ziarnko materializmu. Wtenczas jednakże nie było to istotne. Czuł się niezwykle dotknięty, za sprawą braku tak dobrych relacji z ojcem, jakie to utrzymywała jego młodsza siostra. Podporządkowując się obojgu z rodziców, dyskretnie liczył, iż w ten oto sposób zyska jego zainteresowanie. Co niestety okazało się złudną nadzieją. Ojciec, mimo iż nie przyjeżdżał z wizytą szczególnie często i tak większość swej uwagi poświęcał narzeczonej oraz wiecznie uśmiechniętej Beatrice. Z braku autorytetu, chłopak został zmuszony sam go sobie stworzyć. Toteż niechybnie zaczęły się z nim problemy. Już jako trzynastolatek wyraźnie dawał bliskim do wiwatu, a kolejne lata jedynie pogłębiały jego zachowania. Począł siarczyście przechodzić okres buntu, którego nie była w stanie stłumić żadna osoba z jego codziennego otoczenia. Młody Ferro był bowiem święcie przekonany, iż skoro sam ma być dla siebie wzorem, nikt nie ma prawa decydować o jego losie. Posuwając się do coraz to bardziej karygodnych czynów, zyskał w końcu uwagę zapracowanego ojca. Jako jedyna osoba będąca w stanie go bez skrupułów skarcić, nabrał szacunku w oczach młodzieńca. Acz nie na długo. Wraz z kolejnymi wybrykami niebieskookiego, kary mężczyzny stawały się surowsze, niekiedy wychodząc poza granice prawa. Co oczywiście nie było wychwalane przez pozostałych członków rodziny chłopaka. Na informację o śmierci biznesmena, Raffe poczuł niezwykły przypływ satysfakcji i w przeciwieństwie do całej reszty bliskich zmarłego, nie odczuwał żadnej straty. W wieku szesnastu lat obrał sobie za cel obronę własnej siostry. Jak na starszego brata przystało, począł poczuwać się za nią odpowiedzialny, dzięki czemu bardziej się ze sobą zżyli. Beatrice stała się najważniejszą osobą w jego marnym jak dotychczas życiu. Był niemal pewny, iż w razie konieczności wskoczyłby za nią w ogień. Czego niestety nie była w stanie pojąć ich roztrzęsiona po śmierci ukochanego matka. Zdaniem Adele jej szesnastoletni syn miał kategorycznie zły wpływ na młodszą córkę. Ograniczenie ich kontaktów było rzekomo najlepszym z możliwych rozwiązań. Dlatego też niebawem postanowiła skonsultować się ze swoim starszym bratem, a zarazem byłym wojskowym — Federico. Mężczyzna miał się zaopiekować Raffaelem na czas wakacji, jednocześnie wpajając mu podstawy dyscypliny. I trzeba przyznać, że doprawdy się w to zaangażował... Już pierwszego dnia młodzieńcowi zostały przedstawione żelazne zasady, jakie obowiązują w posiadłości jego wuja. A wszelkie próby niesubordynacji były niemal krwawo tępione. Co dziwniejsze niebioskookiemu niezwykle podpasowały warunki tam panujące i nie miał matce za złe rozdzielenia go z Beatrice. Z każdym dniem coraz bardziej upewniał się w swym przekonaniu, iż nie jest dla mężczyzny zwyczajnym siostrzeńcem, nastolatkiem, który przyjeżdża w odwiedziny do swojego wuja w celu poznania się i miłego spędzenia czasu. Był rekrutem, maszyną oczekującą tylko na kolejne zaprogramowania, poszerzające jej zasób umiejętności. I cholernie go to nakręcało. Co dzień mężczyzna fundował mu coraz to nowsze dawki wrażeń, starając się wyciągnąć z chłopaka jak najwięcej. Stworzyć z niego człowieka przyszłości, co... Nie ukrywajmy, z całą pewnością by się mu udało, gdyby nie pewna niedogodność. Nieco ponad czterdziestoletni Włoch przed paru laty wpakował się w nieodpowiednie towarzystwo, z którym utrzymywał stosunkowe kontakty do czasu przyjęcia pod swą opiekę młodego Raffaelego. W dniu wparowania frakcji na teren jednej z licznych posiadłości rodziny Ferro, emerytowany podpułkownik miał niechybnie stracić życie. Gdyby nie interwencja młodzieńca oraz zaproponowanie swego rodzaju układu, policja zapewne nie miałaby co po nich zbierać. Cudem uniknąwszy śmierci, niebieskooki wraz ze swym starszym opiekunem zostali zagarnięci przez ugrupowanie do miejsca, które porywacze zwykli nazywać "domem". A trzeba szczerze przyznać, iż znajdujący się na pustkowiu pokaźnych rozmiarów budynek prędzej przypominał więzienie niż współczesną kawalerkę. Nie potrzeba było wiele czasu, by młodzieniec kierowany pragnieniem ochrony wbrew pozorom bliskiego mu mężczyzny został zwerbowany jako nowy członek tej jakże szemranej organizacji. Zgodnie z obietnicą jego nowych towarzyszy broni, były podpułkownik został wypuszczony, a następnie bez wiedzy siedemnastolatka rozstrzelany i wrzucony do pobliskiej rzeki. W niebieskookim natomiast wykryli ogromny potencjał, który szkoda byłoby zmarnować. Kontynuując jego kształcenie, podświadomie nastrajali go w odpowiednim dla siebie kierunku, jednocześnie wpajając mu swe święte przekonania. Młody Ferro bierny na nowe postrzeganie rzeczywistości, wyjątkowo szybko zboczył z dobrej ścieżki. Począł przejawiać niebezpieczne zdolności w działaniach nielegalnych. Otwieranie zamków, kradzieże, czy wszelkie oszustwa finansowe stały się dla niego chlebem powszednim, co niezwykle spodobało się jego nowym towarzyszom. Został wielokrotnie wykorzystany do pozyskiwania cennych informacji, dzięki umiejętności włamywania się do systemów zabezpieczeń, a także do zwiększania majętności organizacji. Młodzieniec dość szybko jednakże znudził się swym zajęciem. Powrócił jego upór, a arogancja i pewność siebie znacznie wzrosły, dzięki czemu niedługo po tym zaczął ubiegać się o władzę. Nie widział sensu w podporządkowywaniu się osobą, od których, jak sądził, jest o niebo lepszy. Swego pierwszego morderstwa dokonał jeszcze przed osiągnięciem pełnoletności, katując jednego z członków ugrupowania kijem bejsbolowym. W konsekwencji za rozkazem został zaciągnięty do podziemi budynku, gdzie padł ofiarą wielokrotnych uszczerbków na zdrowiu. W wieku osiemnastu lat wyrwał się z objęć nieodpowiedniego towarzystwa i bez jakiegokolwiek kontaktu z bliskimi wybrał się do Wielkiej Brytanii. Zamieszkał w posiadłości odziedziczonej po swym ojcu oraz przejął dowodzenie nad jego firmą, dotychczas zarządzaną przez wuja od strony James'a. Niecałe dwa miesiące później padł ofiarą pierwszego ataku amnezji, po którym to nie pamiętał nawet własnego imienia. Zdany wyłącznie na siebie do swych dziewiętnastych urodzin zdołał się dowiedzieć wystarczającej ilości rzeczy na swój temat, by móc normalnie funkcjonować. "Roos Industries" podupadło, jednakże fundusze na koncie niebieskookiego były na tyle ogromne, iż gdyby tylko zechciał to i następne pokolenia mogłyby pławić się w równych luksusach. Pieniądze zapewniły mu wpływowość, a także dostatecznie go zniszczyły. Stał się aroganckim dupkiem nieszanującym bliźnich i będącym w świętym przekonaniu, iż potęga dolara nie zna żadnych granic. Co oczywiście prędko doprowadziło do jego zguby. Młody Ferro, hańbiąc swe nazwisko, wszedł w liczne konflikty z prawem, niejednokrotnie spędzając noce na komisariacie, a od postępków skutkujących ostatecznym pozbawieniem wolności odwiodła go pewna urokliwa niewiasta. Niebieskooka brunetka szybko pozyskała jego zainteresowanie, a z czasem także i bezgraniczne zaufanie. Ich relacje jednak niedługo utrzymały się na poziomie typowo przyjacielskim. Wytrwałość, pewność siebie oraz wielkie ambicje szybko zawróciły mężczyźnie w głowie, oraz zapoczątkowały zupełnie nieznane mu dotąd pragnienie... Pozyskanie uczucia niebieskookiej. I bynajmniej nie zależało mu na krótkotrwałym związku, opierającym się głównie na nocnych igraszkach, jak to przeważnie miał w zwyczaju. Jego nędzne jak dotąd życie nabrało nowych, intensywnych barw i to za sprawą jednej, tak niepozornej kobiety. Nic więc dziwnego, że szybko zapragnął spędzić z nią resztę swoich dni. Co niezwłocznie począł wdrażać w życie. Po niespełna pół roku znajomości postanowił się jej oświadczyć, a następne siedem miesięcy później na świat przyszła urokliwa blondynka o cyjanowych oczach; Cloe. Mimo jego szczerej niechęci do dzieci, dziewczynka znalazła miejsce w sercu dwudziestolatka, zagarniając dla siebie niemal cała jego powierzchnię. Była jego małym promyczkiem... Zresztą, wciąż nim jest. Wraz z Avą, tak jak swego czasu jego matka, chciał stworzyć rodzinę idealną. Przyjemną atmosferę, w której dziewczynka mogłaby się rozwijać i kształcić swoje pasje. Dzieciństwo, którego sam nie mógł zaznać... I wszystko zmierzało w odpowiednim ku temu kierunku. Niestety do czasu... Parę miesięcy po trzecich urodzinach Cloe, matka dziewczynki zachorowała na nikomu jak dotąd nieznaną chorobę, która w przeciągu następnych kilku tygodni miała ostatecznie wyniszczyć jej organizm. Skok temperatury, zimne poty, dreszcze, a także skłonności do wymiotowania własną krwią wystarczająco miały przypieczętować los brunetki. Specjaliści równie szybko spisali ją na straty, co zapędziło mężczyznę w żelazne objęcia rozpaczy.
Próbował wszelkich starań, aby pomóc ukochanej. Bezskutecznie. Młoda matka po dwóch miesiącach przegrała zaciętą walkę z chorobą, pogrążając swych bliskich w głębokiej żałobie. Raffaele nie mógł się pogodzić z przedwczesną śmiercią narzeczonej. W dniu pogrzebu zupełnie utracił wiarę... Miał za złe Ojcu, iż tak okrutnie go ukarał. Szybko też zapragnął pokrzyżować jego plany wobec swej osoby, na powrót sprowadzając ukochaną wśród żywych. Nie wyciągnąwszy żadnych wniosków z przeczytanych jak dotąd ksiąg, począł zmierzać niepokojąco dużymi krokami ku czarnej magii. Wskrzeszenie narzeczonej stało się jego obsesją, za sprawą której na powrót dopuszczał się haniebnych czynów. Zanadto poszerzył swe kontakty, nawiązując znajomości z ludźmi, którzy drastycznie mogli odmienić jego życie. Tak też się stało. Zaledwie cztery miesiące po pogrzebie zasięgnął pomocy u napotkanej przez siebie starszej kobiety podającej się za... specjalistkę. Staruszka obiecała, iż za drobną przysługę przywróci jego życie do normy. Uczyni je takim, jakim miało być od samego początku... Oczywistym wręcz było, że zdeterminowany Ferro przystanie na jej propozycję. Wystarczyło jedno pstryknięcie pomarszczonych palców, aby dotychczasowa rzeczywistość zniknęła bezpowrotnie, otwierając zarówno przed nim, jak i małą Cloe wrota do zupełnie nowego świata. Tamtejszego dnia mężczyzna po raz pierwszy od wielu lat pożałował swoich czynów. Wraz z córką został skazany na wieczną tułaczkę na czterech łapach, uwięziony w wilczym ciele pośród bezkresnych terenów nieznanej mu mitycznej krainy.
Rodzina:
~ James Aaron Roosevelt † - biologiczny ojciec Raffaelego. Wymagający, zawzięty i jakże wpływowy milioner w średnim wieku, będący założycielem korporacji "Roos Industries". Szczytowej klasy pracoholik... To zapewne dlatego w tak zaskakującym tempie odniósł sukces, a także zaniedbał swe relacje z partnerką i dwójką nieślubnych dzieci. No ale cóż... Nie można mieć wszystkiego. Jego kontakty z Raffe nigdy nie należały do najlepszych, przez co chłopak nie darzył go szczególną sympatią. Nałogowy palacz. Zmarł na raka płuc w wieku czterdziestu trzech lat, niecałe dwa tygodnie przed szesnastymi urodzinami syna. 

~ Adele Ester Ferro † - biologiczna matka Raffaelego. Ambitna i niezwykle utalentowana kobieta włoskiego pochodzenia, będąca z zawodu wiolonczelistką. Troskliwa i nad wyraz opiekuńcza. Po urodzeniu syna zrezygnowała z gry na rzecz zacieśniania więzi, a przede wszystkim wychowywania swego drogiego potomka. Biorąc pod uwagę jej relacje z bliskimi, można by ją określić wręcz idealną córką, żoną i matką. Dwa lata po narodzinach młodego Ferro, na świat przyszła długo wyczekiwana córeczka; drugie oczko w głowie Adele. Tak też, jak na idealną matkę przystało, wychowywała swe dzieci, jak najlepiej mogła, z oczywistym wręcz pragnieniem, by te w przyszłości osiągnęły coś wielkiego, spełniając przy tym najskrytsze marzenia... Co jednak nie oznacza, iż wszystko potoczyło się tak, jak planowała. Po śmierci ukochanego przez dłuższy okres czasu była zdruzgotana, coraz ciężej radziła sobie z dziećmi; skrytą i zamkniętą w sobie Beatrice oraz aroganckim, buntującym się szesnastoletnim Raffaelem. Niedługo po tym zdecydowała się na czas wakacji oddać go w ręce starszego brata, który miał nieco ostudzić ognisty temperament chłopaka... O dziwo młodzieniec nie miał jej tego szczególnie za złe. Po jego tajemniczym, nagłym zniknięciu i poszukiwaniach nieprzynoszących żadnego skutku popadła w załamanie nerwowe, a z obawy, iż straci również córkę, nie odstępowała jej niemal na krok. Zmarła jakiś czas po tym w niewyjaśnionych okolicznościach.

~ Federico Antonio Ferro † - wuj od strony matki. Nadzwyczaj ponury osobnik, za czasu swej młodości specjalizujący się w wielu wymagających profesjach. To właśnie pod jego okiem młody Remo nauczył się paru imponujących umiejętności, jak opanowanie podstaw szermierki oraz gry na gitarze, fortepianie, a także skrzypcach. Z każdym dniem pobytu młodzieńca w jego skromnych progach, stawał się coraz surowszy, z nadzieją, iż ten w przyszłości stanie się porządnym i utalentowanym człowiekiem, dumnie obnoszącym się wpojonymi zasadami kultury. Jak widać... Chyba nie wszystko poszło po jego myśli. Zginął poprzez rozstrzelanie przez członków organizacji, do której wstąpił niebieskooki.

~ Ava Woods † — narzeczona oraz matka jego już czteroletniej córki. Niegdyś uprzejma, wytrwała i pewna swego dziewczyna o wielkich ambicjach. Przepełniona niezwykłą gracją, jak i otoczona niewidoczną aurą, ściągającą do niej wielu wspaniałych ludzi... A także młodego Ferro. Niebieskooka brunetka o nad wyraz urokliwym uśmiechu. To właśnie on, nie licząc intrygującego sposobu bycia, podbił jego serce...Sprawiła, iż jego życie zmieniło się na lepsze, ponownie nabrało wielu barw. Zachorowała i zmarła niedługo po trzecich urodzinach Cloe.

~ Cloe Ferro — czteroletnia córka Raffaelego. Miła, nieśmiała i niezwykle zamknięta w sobie istotka, przez co ciężko jest jej zawierać nowe znajomości. Zwykle trzyma się na uboczu lub ewentualnie niemalże chowa za plecami swego ojca. Całkowite przeciwieństwo Remego... Zarówno z wyglądu, jak i z charakteru. Często bywa pogrążona w myślach, więc niekiedy zwrócenie jej uwagi graniczy niemal z cudem. Niezwykle wrażliwa, przez co zdarza się jej płakać nawet z powodu drobnostek. Tak jak i jej ojciec, brzydzi się kłamstwem, więc można mieć pewność, iż zawsze mówi prawdę. Kocha wszystko, co małe, puchate i urocze. Nie rzadko miewa huśtawki nastrojów. W mgnieniu oka gniew, czy płacz może przemienić się w serdeczny uśmiech, a zaraz po tym w tak zwaną "głupawkę", podczas której waderka jest zdolna do niemal wszystkiego. Posiada nadmiar energii, której zwykle nie miała na czym wyładować. Niezwykle skora do pomocy. Nadzwyczaj łatwo jest ją urazić, a jako że należy do istot pamiętliwych, nie odezwie się choćby na słowo, dopóty winny nie przełamie swej dumy i jej nie przeprosi. Najcenniejszy i najpiękniejszy skarb basiora.
Zauroczenie: Usilnie stara się udowodnić, iż jego jedyną miłością pozostaje on sam... Może to dlatego, iż poniekąd boi się ponownie zakochać?
Partner/ Partnerka: Wciąż dogłębnie cierpi z powodu straty. Nie wyobraża sobie związku z jakąkolwiek inną przedstawicielką płci pięknej... Co jednak nie oznacza, iż żałoba wymusiła na nim zmianę orientacji.
Potomstwo: Wspominałam już, że Remo nienawidzi szczeniąt? To może wspomnę raz jeszcze... | Cloe
Patron: Tataki
Talizman: Nigdy nie przywiązywał on szczególnej wagi do przedmiotów, albowiem uważał, iż są one wyjątkowo nietrwałe... Podatne na uszkodzenia mechaniczne oraz niezdarność ich posiadaczy, za sprawą czego niejednokrotnie lądowały w najskrytszych zakamarkach wszelkich pomieszczeń. Po śmierci Avy nastawienie to jednak prędko się zmieniło... Nie rozstaje się on z jej srebrnym zaręczynowym pierścionkiem, przewieszonym na drobnym łańcuszku.
Próbka głosu: Stria - Medical Art
Towarzysz: Urokliwy natręt nieodstępujący go nawet na krok...? Cloe się nie liczy?
Cel: Za młodu miewał wiele pragnień, których ku swemu dogłębnemu rozczarowaniu nigdy nie zrealizował. Aktualnie jego jedynym realnym celem jest wychowanie Cloe. Pragnie przekazać jej swą wiedzę o świecie, sprawić by prowadziła dogodne życie... Wciąż nie zrezygnował również z poszukiwań sposobu na wskrzeszenie swej ukochanej.
Dodatkowe informacje:
~ Jako człowiek choruje na hemofilię. Częste występowanie krwotoków z nosa, podatność na siniaki, obfita utrata krwi nawet przy drobnych zranieniach oraz znacznie wolniejsze ich gojenie. Zmuszony przyjmować czynnik krzepnięcia krwi — w przeciwnym razie jego stan zdrowia krytycznie się pogarsza.
~ Zważywszy na problemy zdrowotne, przebywanie w ludzkiej formie na terenie danej krainy stało się nad wyraz ryzykowne, za sprawą czego umiejętność ta poczęła stopniowo zanikać, skazując go na przemieszczanie się wyłącznie pod wilczą postacią. Nie zmienia to jednak faktu, iż nie zważywszy na okoliczności co najmniej raz dziennie, na niespełna godzinę zmienia on swą formę, aby całkowicie nie zatracić swego człowieczeństwa...
~ Często nosi Cloe na swym grzbiecie, aby waderka szczególnie się nie przemęczała.
~ Pała niezwykłą odrazą do kotów. Z wzajemnością.
~ Jako iż w przeszłości złamał kilka żeber, obecnie jest niezwykle podatny na dalsze uszkodzenia klatki piersiowej, co niekiedy skutecznie go ogranicza.
~ Dzień po śmierci narzeczonej, Remo zaczął miewać swego rodzaju napady, podczas których ogarniała go niepohamowana żądza mordu... Zdarza się także, iż basior kaszle, bądź płacze krwią, jakoby coś korzystając z chwili jego podłamania po bolesnej stracie, postanowiło osiedlić się w jego ciele, powoli wyniszczając je od środka.
Przedmioty: ---
Statystyki:
Siła: 13 ; Zwinność: 2 ; Siła magiczna: 6 ; Wytrzymałość: 9 ; Szybkość: 2 ; Inteligencja: 18 ;
ZK (Złote Krążki): ---
Pochwały: ---
Ostrzeżenia: ---
Poziom: 0
Właściciel: ..K..

wtorek, 18 kwietnia 2017

Od Victora cd Riki

Brakowało mi kilku podstawowych ziół. Początkowo chciałem odwiedzić pierwszego lepszego zielarza, odrzuciłem jednak ten pomysł. Pogoda była wystarczająca, aby udać się na spacer, co ostatnio miało miejsce.. Właściwie, nie mam pojęcia, kiedy. Wychyliłem łeb z jaskini, patrząc na wygrzewającą się w słońcu Arshię.
— Hej, wybywam. — Uśmiechnąłem się ciepło do przyjaciółki. — Gdyby ktoś się zjawił, dasz mi znać, prawda? — Ptasica kiwnęła głową, niemalże, nawet na mnie nie spoglądając. Chyba nie zamierzała tracić czasu w tak pięknej pogodzie na rozmowę z takim przygłupem, jak ja. Jakoś specjalnie jej się nie dziwiłem. — Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. — Lekko zmierzwiłem jej pióra łapą, na co ta parsknęła, unosząc dumnie głowę, jakbym nie był jeszcze gotowy, aby jej dotykać. Zaśmiałem się, po czym odwróciłem się i pobiegłem w kierunku lasu. Kochałem tą beztroskę, kiedy moje łapy raz za razem uderzały w ziemię, nadając mi tempa. Rozglądałem się po otoczeniu, szukając czegokolwiek interesującego, ale żaden ze mnie znawca. Regeneracyjne roślinki rozpoznawałem jedynie po liściach. Wiedziałem, które służą do czego, ale nazwy były dla mnie zbyt skomplikowane. Taki ze mnie leniwiec, ot co. Na moment stwierdziłem, że sobie odpuszczę. Nabrałem szaleńczej prędkości, którą najbardziej odczuwałem poprzez chłód przeszywający moje ciało, kiedy biegłem. Nagle zupełnie straciłem grunt pod nogami. Przeturlałem się, nagle nieomal wpadając do wody. Chwila, moment, co tutaj robi woda?
— Widzę, że nie tylko mnie to miejsce zaskoczyło — drugi raz już dzisiaj nawiedził mnie miły, ciepły głos wojowniczki. Ze zdumieniem spojrzałem na Riki, unosząc się z podłoża.
— Gdzie my jesteśmy? — mruknąłem, rozglądając się po otoczeniu. Byliśmy na małych rozmiarów kawałku gruntu, otaczała nas zaś tafla wodna. Nie to jednak było najbardziej intrygujące. Wśród błyszczącej wodnej otoczki znajdował się zniszczony domek, który musiał mieć już swoje lata. Jak tu jestem, w życiu nie widziałem owego budynku, a przecież nagle się nie pojawił, a potem sam nie zniszczył.
— Chciałabym wiedzieć — Riki cicho westchnęła, jej pyszczek po chwili rozjaśnił jednak uśmiech. — No, ale skoro już tu jesteśmy, nic nie stoi na przeszkodzie, aby się rozejrzeć, prawda?
Spojrzałem na waderę. Tak po prostu chciała wejść do tego domu? Było to zupełnie obce miejsce. A jeśli to zasadzka?
Chrzanić zasadzki, za stary jestem, aby się tym przejmować. Uśmiechnąłem się szeroko.
— Ahoj, przygodo! — Zaśmiałem się, wskakując do wody i ochlapując koleżankę. Z dyngusem może się spóźniłem, ale lepiej późno, niż wcale.
— O Ty! — I tak już mokra Riki ruszyła moim śladem i również wskoczyła do zimnej wody. Pozostawiłem przychodnię pod opieką Arshii, nie miałem się więc czym martwić. Towarzysz Riki spojrzał na nas, przekrzywiając głowę.
— Idziesz z nami, Hoshi? — zapytała wadera. Orzeł wzbił się w niebo, a następnie wleciał do budynku. To chyba oznaczało “tak”. Początkowo ciężko było mi się poruszać w lodowatej, jeszcze nie przekwitniętej cieczy, zaraz jednak rozruszałem się i minęło może kilka minut, nim ja i Riki byliśmy przed budynkiem.
— Gotowy? — Wadera przechyliła głowę podobnie, jak wcześniej jej zwierzak.
— Jak nigdy. — Wraz z tymi słowami rzuciłem się na drzwi, które upadły wprost, otwierając przed nami pomieszczenie. To było lekkomyślne, dom mógłby się zawalić. Brawo, Victor. Na szczęście, nic takiego się nie stało, a my dostaliśmy się do obskurnego wnętrza tajemniczego domu. Każdy jego kąt pokrywała pleśń, wiele mebli było w opłakanym stanie, wszystko śmierdziało zgnilizną.. moje zainteresowanie wzbudziło jednak duże lustro, stojące naprzeciw drzwi. Jego szklana powierzchnia podejrzanie falowała.
— To tak powinno? — zwróciłem się do Riki. Wadera dotknęła łapą powierzchni lustrzanej, kończyna jednak wpadła do środka, jakby było tam jakieś przejście. Po chwili wojowniczka znalazła się po drugiej stronie lustra, patrząc z niego na mnie. Poruszyła ustami, zdziwiona.
— Riki? — zawołałem. Zainteresowany Hoshi podleciał do nas. — Możesz wyjść?!
Wadera chyba próbowała krzyknąć, nic jednak nie usłyszałem, jedynie jej usta się poruszyły. Położyła łapy na szklanej tafli, te jednak jedynie się oparły. — Idę do ciebie! — zakomunikowałem, również przykładakąc łapy do tafli lusta w nadziei, że mnie również przyjmie. Nie chciałem, aby Riki tam utknęła a z jej perspektywy pewnie łatwiej znajdziemy wyjście.

<Riki? Vicuś wejdzie do środka? Co się stało? ^^>
Szablon
NewMooni
SOTT