wtorek, 18 kwietnia 2017

Od Nevry cd Vincenta

Miałem wrażenie, że wokół nas rozbrzmiewa grzechotkowa orkiestra, której ktoś wygrywa, aby poruszała się równomiernie. Przyłożyłem łapy do ziemi, wbijając w nią pazury. Co tym razem? Będziemy się tak bawić przez wieki, do cho.lery? To upokarzające..
Przez moment starałem się powstrzymać swoją frustrację. Jestem dorosły, jasne? Powinienem stanąć na wysokości zadania i z dumą pokazać wrogowi, aby ze mną nie pogrywał. Powinienem zachować się tak, jak przystało.
Jeść jeść jeść.. Mięso, szynka, jeść..
Powinien panować nad swoim głodem.
Właściwie, jest cała ściana rzeczy, jakie powinienem robić. Codziennie ćwiczyć, traktować wadery z szacunkiem, odzywać się prawidłowo, nie gryźć nieznajomych w ogon..
.. Gryźć.
Czy już tracę zmysły? Rozejrzałem się zirytowany. Gdzie te węże, czy co to tam grzechocze? Powinny tutaj już być. Poczułem bicie drugiego serca w piersi. Jeśli zaraz pojawi się wróg, może być przydatne. Problem w tym, że nie będę umiał nad sobą panować.
Spojrzałem na Vincenta.
Tyle mięsa w jednym miejscu… Tuż obok mnie.
Może tego właśnie chce ten baran? Abyśmy Jedli siebie nawzajem? J-jego niedoczekanie! Ten rozdział jest zamknięty, już na stałe.
Ciekawe, czy jego mięso jest soczyste..
Odwróciłem wzrok.
Nevra, nie dekoncentruj się, wróg się zbliża.
Ni stąd, ni zowąd coś oplotło moją łapę, sycząc przy tym. Gwałtownie nią poruszyłem, w próbie pozbycia się stworzenia. Wąż spoglądał na mnie swoimi bystrymi ślepiami. Wodnistymi, słono smakującymi oczami.
Chrzanić to!
Gwałtownie klapnąłem pyskiem, zgniatając głowę szykującego się do ukąszenia stworzenia, po czym wyplułem je na ziemię. Czułem w ustach metaliczny smak jego ciepłej krwii. Nie dane mi było jednak chociażby się oblizać, gdyż już zaatakowały nas kolejne. Tak mnie, jak i Vincenta. Z pierwszymi radziliśmy sobie bez problemu, wygryzając (hah) je z towarzystwa, lub używając różnych innych metod. Pazurów, czegokolwiek, sami rozumiecie. Im jednak było ich więcej, tym trudniej było się ich pozbyć. Kąsały nas i dusiły.
Drugie serce zabiło ze wzdwojoną prędkością. Miałem wrażenie, że zaraz wyskoczy z piersi.
Stało się.
Przeszył mnie nagły, gwałtowny ruch, a moje ciało zaczęło rosnąć. Powoli zatracałem się w jednym, najpiękniejszym wówczas słowie.
Mię-so.
Otrzepałem się, zrzucając z siebie przebrzydłe gadziny. Jeden z nich ostał się ponownie na mojej łapie. Nie bacząc na nic ugryzłem stworzenie, wraz z łapą, wywołując potok krwii. Niestrudzony bólem, który w tej pół-humanoidalnej formie nie wydawał się mieć jakiegokolwiek znaczenia, połknąłem stworzenie i zacząłem ładować sobie do pyska kolejne. Jedno za drugim.
W mojej czaszce wciąż rozbrzmiewał maniakalny śmiech.
Cokolwiek się nie zbliżyło, jadłem to. W końcu, kiedy nic już mi nie zagrażało, podszedłem do walczącego zaparcie Vincenta.
Tyle mięsa..
Bezceremonialnie pożarłem i jego wrogów, delektując się nimi.
Ani ni śniło mi się jednak na tym kończyć.
Nie słyszałem słów, które mówił wilk. Nie obchodziło mnie zupełnie nic, jedynie pożywienie.
A basior był częścią menu.
<Vincent? Przepraszam Cię, za tę przerwę, naprawdę ;w; Popracuję nad tym! >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT