piątek, 4 maja 2018

Od Mavis do Vincenta

Spoglądałam na niego z uśmiechem; strasznie wkręcił się w historię z krwiożerczymi płatkami wiśni, opowiadał o nich z zapałem i błyskiem w ślepiach. Nie potrafiłam ukrywać swojego rozbawienia, mój ogon kołysał się niemrawo na boki, kiedy słuchałam jego słów. W końcu, kiedy jego wypowiedź zakończyła się pytaniem, zaśmiałam się krótko i spojrzałam w jego oczy o barwie najchłodniejszego lodowca, które wpatrzone były we mnie z największą czułością. Widziałam w nich nadzieję.
- Chętnie – odparłam bez zbędnego przeciągania. Minęłam zaskoczonego Vincenta, wchodząc do jego jaskini. Nie omieszkałam przy tym połaskotać go końcem ogona w nos. Ułożyłam się wygodnie na jego posłaniu, po czym zerknęłam w jego stronę. – Będziesz tak stać, Vin?
- Och, nie, jasne, że nie, już idę. – Uśmiechnął się lekko, aby następnie do mnie dołączyć. Położył się obok, niezwykle blisko. Tak blisko, że poczułam jak jego futro miesza się z moim, a nasze boki stykają się o siebie. – Nie spodziewałem się, że przekonam cię z taką łatwością.
- Życie to pasmo niespodzianek, mój drogi. – Złożyłam łeb na przednich łapach. Sen usiłował znużyć mnie już od dobrej godziny, gotowa byłam w końcu mu się poddać. Przymknęłam powoli oczy, obserwując jeszcze księżyc wychylający się sponad drzew i zaglądający do jaskini z niemałą ciekawością. Uśmiechnęłam się, kątem oka widząc, że basior również układa się do snu. Zamknęłam całkiem oczy, po czym delikatnie obróciłam łeb, aby swoim nosem odszukać nos przyjaciela. Kiedy go odnalazłam, liznęłam go krótko. – Dobranoc, Vin – szepnęłam.
- D-dobranoc, Mavi – odparł basior nieco zakłopotanym głosem, na co uśmiechnęłam się niemalże niezauważalnie, wzdychając z rozmarzeniem.
Poranek okazał się niesamowicie przyjemny, tak samo jak wieczór. Obudziłam się, wtulona w duże, ciepłe i miękkie ciało basiora, który wciąż smacznie spał. Na jego pyszczku gościł uroczy, finezyjny uśmiech, który rozczulił mnie całkowicie. Przyglądałam się pogrążonemu we śnie Vincentowi, a robiłam to tak, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu. Dostrzegałam w nim każdy najmniejszy szczegół, adorując go i obdarzając czułym uśmiechem. Nie mogłam jednak pozwolić, aby basior mógł spać spokojnie zbyt długo, podczas gdy ja już byłam rozbudzona. Zaczęłam delikatnie skubać zębami wrażliwe ucho Vina, który zaczął cicho mruczeć ze swego rodzaju niezadowoleniem. Gdy rozchylił powieki, ukazując mi swoje cudowne ślepia, uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Dzień dobry, mój drogi. Mamy piękny dzień i wielka szkoda byłoby go marnować na gnicie w posłaniu do południa. – Zaśmiałam się, wstając i otrzepując się z sennego pyłu, jaki zastygł w mojej sierści. – Pora dowiedzieć się, czy Ashita ma dla nas jakąś robótkę. Nie ukrywam, że dzisiaj bardzo chętnie pomogłabym ci w opiece nad szczeniętami… Potrzebuję troszkę rozrywki, jakiej potrafią dostarczyć tylko te rozkoszne brzdące.
- Ja nie widzę przeszkód. – Basior również podniósł się, prezentując mi się w całej swojej imponującej okazałości. Ziewnął szeroko, tak jak wczoraj wieczorem, a na to wspomnienie zachichotałam cicho. Zaraz potem przypomniał mi się magiczny wręcz nastrój, który panował wówczas między naszą dwójką, kiedy wspólnie spędzaliśmy czas w Alei Zakochanych. Rozchyliłam lekko pyszczek, kiedy Vin zaczął mówić coś więcej, jednak jego słowa niemal do mnie nie docierały.
Myślałam o moich uczuciach względem przyjaciela. Z pewnością Vincent był najodważniejszym, najmilszym, najczulszym i najzabawniejszym wilkiem, jakiego dane było mi kiedykolwiek poznać. Czułam się przy nim bezpiecznie, dawał mi to niesamowite ciepło, jakiego dostarczyć może tylko obecność kogoś niezwykle bliskiego. Vin był mi najbliższy ze wszystkich członków watahy. Uczucia, które do niego żywiłam poważnie ewoluowały od czasów naszego pierwszego spotkania i nie mogłam powiedzieć, że mnie to zaskoczyło. To normalne, że relacje się rozwijają. Zostaliśmy przyjaciółmi, towarzyszami niedoli oraz kompanami na dobre i na złe. Nie kłóciliśmy się, rozumieliśmy się bez słów. A do tego nawzajem ceniliśmy życie drugiego ponad wszystko. Będąc przy nim czułam się, jakbym była w posiadaniu jakiejś niesamowitej magii. Dobrej, czystej magii. Potrzebowałam Vina.
Spostrzegłszy, że wilk skończył mówić i patrzył na mnie z uśmiechem, tknięta nagłym impulsem podeszłam do niego, wtulając łeb w miękką, gęstą sierść na jego klatce piersiowej. Zamruczałam przy tym z nieukrywaną przyjemnością, a gdy zapach basiora dotarł do mojego nosa, uśmiechnęłam się.
- Wybacz, nie do końca cię słuchałam… – szepnęłam, siadając przed nim i nie odsuwając łba. – Ale uwierz mi, że myślałam o czymś naprawdę ważnym.

Vincent?
Szablon
NewMooni
SOTT