niedziela, 24 grudnia 2017

Święta!

Dobry wieczór, wilczki najukochańsze!

Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień upływa Wam wszystkim w magicznej, świątecznej atmosferze, jak najweselszej i najpiękniejszej. Dlaczego? Otóż, jak zapewne już wszystkim wiadomo, dzisiaj wypada nam 24  grudnia - a co za tym idzie? Gwiazdka!
Z tej okazji, chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze, nie tylko na czas trwania Świąt. Rodzinnej atmosfery, smacznego karpia, góry prezentów i mnóstwa pierogów! A przede wszystkim - zdrowia i szczęścia na wszystkie kolejne dni. Spełnienia marzeń, rozwijania pasji, wiader weny i całego zestawu szczerych porządnych uśmiechów, zero smutków czy złości! Mnóstwa śniegu, dni wypełnionych miłością, spędzonych z ludźmi, których kochacie. No i, rzecz jasna, abyście już na zawsze pozostali tą kochaną, najcudowniejszą gromadą na świecie, którą kocham całym sercem! 
Wesołych Świąt, wilczki~!

(tak, to moja cudowna choinka~)

~Ashi

niedziela, 17 grudnia 2017

Od Ilyi cd. Karo

Uderzył z wielkim impetem o ścianę. Wiedział, z której strony nadchodzi atak, ale nie zdążył zrobić uniku, a raczej nie chciał. Oberwał, ale tym samym osłonił przed ciosem waderę, która tylko trochę przechyliła się na bok. Jej dostało się z Ilyi ogona, ale to tylko milusi ogonek, więc nie będzie mogła na to narzekać i jeśli zacznie skarżyć się na ból, basior rozszarpie ją na miejscu. Usłyszał, jak coś strzela, na całe szczęście nie poszła mu żadna kość, a jedynie bąbelki przy stawach, które zgromadziły w sobie gaz, a teraz postanowiły go uwolnić. Wstał na równe łapy i odchrząknął, czując, jak krew podpływa mu do gardła. Po chwili poczuł, że ta postanowiła ograniczyć jego zmysły słuchu i węchu, w uszach mu szumiało, a wokół wszystko pachniało jak ryba. Nie były jednak to tak bardzo poważne obrażenia, żeby posłać Ilyę na drugą stronę lub, żeby zatrzymać go na dłuższą chwilę. Dobrze wiedział, że atak nie wyrządzi mu wielkiej krzywdy, ale nie ukrywam, nie spodziewał się, że poniesie aż takie rany. Spojrzał na Karo, która z braku podparcia w postaci basiora postanowiła zatrzymać się w miejscu. Zmyliło to przeciwnika. Liczył, że wadera przesunie się do przodu i tam wycelował podejrzanym pociskiem, a tak? Rozklaskał się przed jej łapami.
– Podejdź do mnie – powiedział do wadery dość wyraźnie, ponieważ wiedział, że teraz może podążać jedynie za słuchem lub węchem.
Stanął blisko niej i zaczął się rozglądać wokół, nikogo tutaj nie było, nie licząc tej dwójki. Tak się zdawało naszemu bohaterowi, ponieważ nie potrafił dostrzec przeciwnika, a raczej przeciwników. Mieli ciekawą umiejętność przechodzenia przez ściany, podłoże, sufit... przez przedmioty, ale o tym jeszcze nie wiedzieli. Ilya niczego takiego nie dostrzegł, a Karo nie miała okazji, żeby to zobaczyć. Z ciszą wpatrywał się przed siebie i zapytał wadery, czy wszystko jest z nią w porządku. Pokiwała głową, sygnalizując, że jednak wypadałoby zachować większą ostrożność, tym bardziej że towarzystwo wyczuł już wcześniej. Potwierdził jej słowa, nie do końca będąc pewnym, co miała na myśli, wspominając to "wcześniej". Basior ostrożnie postawił krok przed siebie, ale w pewnym momencie się przewrócił. Poleciał prosto na pysk. Wadera nawet nie pomyślała, że może coś takiego się stać, więc stawiała kolejne kroki w myśl kroków Ilyi. Udeptała go, przyprawiając o kolejne bolesne doznania. Jęknął głośno, a wilczyca odrobinę przerażona tym odgłosem, odskoczyła na bok. Wydany dźwięk był tak nagły, że dał radę również wypłoszyć malutkich zbójów, którzy wyskoczyli z kamiennych ścian. Uniósł wzrok do góry i uśmiechnął się chytrze. Niczego nie planował, a zwykły zbieg okoliczności pozwolił mu z łatwością ich dorwać. Podniósł się z ziemi i ruszył na pierwszego odważnego, który postanowił wziąć sprawy w swoje łapy. Doskoczył do Karo, ale zanim zdążył cokolwiek jej zrobić, wadera cofnęła się o krok, robiąc miejsce dla szaraczka.
– A tu cię mam! – zakrzyknął zadowolony.
W zęby chwycił za kitę nieprzyjaciela, który wykazał się niesamowitą prędkością i długością ciała. Złapany nie ruszył dalej i z trudem utrzymał się w pozycji stojącej. Zrozumiawszy, że nie wydostanie się z uścisku, odwrócił łeb i zaczął gryźć wszystko, co popadnie. Był drobny i wątły, ale miał wiele siły w swych malutkich szczękach. Za każdym razem, kiedy wgryzł się w twardszą część ciała Ilyi, próbował złamać to, co mu przeszkodziło.
– Bo... – nie dokończył, ponieważ coś mocno uderzyło go w głowę i został wytrącony ze swojej równowagi, a to, co miał powiedzieć, zupełnie gdzieś wyleciało. Wypuścił przeciwnika i zrobił parę kroków do tyłu, chwiejąc się przy tym na boki. Chciał zrozumieć, co się właściwie stało.
– ILYA! – krzyk wadery robił się coraz cichszy, a on powoli czuł, że ból ustępuje. Usadził się na kamiennym podłożu i odkaszlnął krwią. – Nasze moce wróciły, część z nich na pewno. Zmywajmy się stąd... – Zdała sobie sprawę, że nie będzie to zbytnio możliwe.
– Musisz mi pomóc.

< Karo? Przepraszam, że bez ładu i składu, a w dodatku tyle czasu pisane...  >

czwartek, 14 grudnia 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XXII

Witojcie, wilczki najukochańsze!

Cóż, z przyjemnością witamy Was w kolejnym już - bo dwudziestym drugim - wydaniu naszej "Wilczej Łapy", comiesięcznie wydawanej gazetki Watahy Porannych Gwiazd. Przeleciało - jeszcze tylko dwa wydania dzieliłyby nas od obchodzenia dwóch lat jej wydawania. No właśnie, tylko to gdyby.
To brzmi... abstrakcyjnie. Cóż, przyznaję, myślałam o tym kilka razy przez te... dwa i pół roku? - ale ten dzień nadszedł. Nie dziś, nie jutro, ale wataha nieuchronnie zmierza do zamknięcia, a przynajmniej dłuższego zawieszenia. Szerzej o tym będzie powiedziane w oddzielnym poście, który zostanie opublikowany zapewne przed kolejnym wydaniem gazetki. Nawet jeśli miałam cały czas wrażenie, że coś ruszy - może lepiej zachować te wspomnienia o sprawnie działającej WPG-rodzince, niż o blogu, na którym było coraz ciszej? A nuż kiedyś coś jeszcze ruszy?
Tak, winę biorę na siebie ja, Ashita. Odpowiedzialność i wypełnianie planowanych rzeczy to nie są moje mocne strony, a ja nie mam w sobie wystarczająco dużo zaparcia, by to zmienić. I mogłabym teraz wymieniać całą litanię, że zawiodłam, że wszystko, ale chciałam, aby to wydanie było w miarę... optymistyczne, ale no. Cóż, zamknijmy może póki co ten temat.
Nieco weselsze ogłoszenie - niemal rok temu, w Sylwester, na chacie kilka wilczków świętowało hucznie nadejście Nowego Roku, a w przyszłym roku stwierdziliśmy, iż to świetny pomysł, aby w następnym roku też zorganizować takowe spotkanie z jeszcze większą ilością osób. Co Wy na to? Takie nasze... hm, pożegnanie? Nie, to za dużo - przygoda, spotkanie starych przyjaciół. Rodziny. W końcu nią jesteśmy, prawda?

Przejdźmy może do rankingów - w tym miesiącu, po jednym opowiadaniu napisali: Ashita, Karo oraz Lelouch.
Ellia, dołączając do watahy, jest oprowadzana przez Alfę - zwiedzają wiele urokliwych terenów, gdzie wadera znajduje dla siebie idealny kąt w Litore Somina. Obie wilczyce zajmują się też organizacją spotkania w gronie kilku wilków.
Karo oraz Lelou dalej mają problem z istotą, która zwabia swoje ofiary, wprawiając je w trans. Uwięzieni razem z Nami i śpiącym wciąż Miru, rozpaczliwie usiłują znaleźć jakieś rozwiązanie, które umożliwiłoby im znalezienie sposobu na wydostanie się - a gdyby tak stworzyć marzenie?
W grudniowej edycji Koła Fortuny, wylosowany został Heron - wygrywa on 250 ZK - gratulacje~!

Cóz - to już wszystko w tym wydaniu"Wilczej Łapy" - czy będzie kolejne, to się jeszcze okaże. Póki co, wszystkim życzymy dużo zdrowia i powodzenia w szkole - nie przemęczać mi się tam, wilczki drogie, zdrowie najważniejsze!

P.S. Od Ashi - kocham was, pyśki najdroższe, dbajcie tam o siebie. I pamiętajcie o Nowym Roku... albo żeby kiedyś tam przy okazji wpaść na chat!

Redakcja "Wilczej Łapy"

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Od Karo cd Lelou

Ciężko mi było ukryć, jak przyjemnie słuchało się, gdy Lelou się uzewnętrzniał. To zawsze było takie cudowne uczucie, wiedzieć, że ktoś ufa Ci na tyle, aby opowiedzieć o sprawach, których nie porusza się na co dzień. Ściany zadrgały lekko, poruszając się.
— Możecie się już śmiać — zakończył wypowiedź. Przechyliłam łeb, posuwając wargi do delikatnego uśmiechu. Niejednokrotnie słyszałam od basiora, że chciałby gdzieś wylecieć, w przestworza, ale tyle go tu trzyma. Mimo to, te słowa zawsze mnie poruszały. Sama nie wiem, czy nie czułabym się podobnie, mając takową możliwość.
— Le… — zaczęłam, przerwał mi jednak donośny krzyk.
— Nie! — Głos naszej więzicielki zabrzmiał równomiernie z o wiele głośniejszym dźwiękiem drgania ścian. — Myślicie, że jesteście sprytni, he. Jeszcze zobaczymy.
Uwagę od niej odwróciła jednak Nanami, która gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
— Miru! On się rusza… — Wskazała na szczeniaka. Ten faktycznie przebierała łapkami, zupełnie tak, jakby biegł we śnie. Jego gardło wprawiało powietrze w delikatne drgania. Skupiłam się, usiłując je rozpoznać.
“Mamo! Tato!” — nagle stanęłam dęba. No tak! Idiotka!
— Nanami — zwróciłam się do wadery — jak nazywają się rodzice Miru?
— Amica i Gallardo — odpowiedziała, lekko zbita z tropu. Westchnęłam. Nie znałam głosów żadnego z nich. — Dlaczego?
— Pomyślałam, że może, gdybym naśladowała głos któregoś z nich, Miru by si
onun obudził, zobaczył, że wszystko jest w porządku — westchnęłam — niestety, nie pamiętam głosu żadnego z nich — Delikatne ruchu z ust Nanami zasygnalizowały uśmiech. Nim jednak zdążyłam się zorientować, o co chodzi, usłyszałam stanowczy głos Lelou.
— Nie. — Przechyliłam łeb w jego kierunku, zdziwiona — Nawet o tym nie myślcie — warknął.
— Nie wiem, o czym nie myślimy, ale brzmi bardzo interesująco. — Na mój pysk również wstąpił chytry uśmieszek. Cokolwiek planowała Nanami, mogło być obiecujące. Szczegolnie zważywszy na jej moce.
— Karo, zupełnie przypadkiem, nie nawiązując do sytuacji, podróżowałaś kiedyś w czasie? — zarzuciła. Pokiwałam głową przecząco. Lelou westchnął.
— Nie uważam, żeby to był dobry pomysł — powiedział — poza tym, obie jesteście zmęczone, nie powinnyście bawić się teraz anomaliami czasowymi.
— To jedyny plan, jaki mamy — stwierdziłam — Więc, gdzie się wybieram? — dodałam energicznie.
— Daję Ci dwie opcje. Nasze szczenięce lata i niedaleka przeszłość. — Szczenięce lata Lelou i Nanami brzmiały bardzo zachecająco. Jednak, Lelou miał rację, byłysmy zmęczone. Im bliżej, tym lepiej.
— Nie daleka przeszłość — rzuciliśmy niemalże równo z Lelou. Basior dodał coś jeszcze w stylu “I nie długo. To naprawdę nie jest dobry pomysł”. Kiwnęłam głową, po czym uśmiechnęłam się do basiora.
— Damy radę — rzuciłam, po czym lekko się do niego zbliżyłam. — Wiesz, świetnie się dzisiaj spisałeś, naprawdę. — Nanami wzięła głęboki oddech.
— Załatwcie to szybko — odparł basior.
— Ajaj, kapitanie. — Zasalutowałam łapą. Po chwili Nanami przysyąpiła do akcji, a ja znalazłam się wśród radośnie biegających szczeniąt. W oddali dwie sylwetki zbliżały się do nich, krocząc spokojnie.

<Lelou? Wybacz, mam laga twórczego ;w; >

niedziela, 19 listopada 2017

Od Lelou do Karo

Patrzyłem na Karo z szeroko otwartymi oczyma, pod szczerym wrażeniem monologu, jaki właśnie usłyszałem. Znaliśmy się już długo, nasza relacja była dużo poważniejsza, niż myślałem - poznałem w końcu waderę w niezbyt przyjemnych okolicznościach ,bo cały zdenerwowany, w dodatku w mało sympatycznej okolicy. Szczerze rozczuliły mnie słowa, jakie powiedziała, szczególnie o pragnieniu stałości - z pewnym bólem uświadomiłem sobie, jak wiele muszę nauczyć się jeszcze o własnej partnerce. Nawet jeśli doskonale wiedziałem, że jej nieco złośliwa, żądna przygód strona nie jest tą jedyną - bardziej skorupą - wciąż uczyłem się, jaka tak właściwie jest. Co zrobić, by jej pomóc, ułatwić, a z drugiej strony pozwolić, by mogła żyć samodzielnie - odkąd zaczęliśmy być parą, oczywistym dla mnie się w końcu stało, że to na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za jej szczęście, bezpieczeństwo, szczególnie odkąd jej rodzina odeszła - najpierw siostry i matka, a teraz ojciec. Pilnowanie Karo było też pracą syzyfową, biorąc pod uwagę jej żyłkę buntownika i smykałkę do wplątywania się w różne zagrożenia, powoli uczyłem się jednak też dawać jej pewną swobodę, nawet jeśli przy okazji biegałem jak po rozżarzonych węglach.
- To nie było głupie - zaprzeczyłem zatem cicho, biorąc głęboki wdech. - To teraz... nasza kolej?
- Lelou - siostra trąciła mnie lekko, a ciepło jej ciała dodało mi otuchy. - Przejmujesz pałeczkę.
- Nie wolisz ty? - zapytałem ze skwaszoną miną. Byłem pod wrażeniem monologu Karo, to jasne. Ale to jeszcze nie oznacza, że byłem w stanie wygłosić swój własny!
- Spokojnie - Nami położyła swoją łapę na mojej. - Masz dużo marzeń, prawda? Ao wybrał ciebie, masz skrzydła, to o czymś świadczy. By wznieść się w powietrze, nie wystarczą same zdolności. Trzeba też nosić w sobie to szczególne pragnienie dosięgnięcia nieba.
- Musimy pomóc Miru - przypomniała z naciskiem Karo, chociaż w jej głosie dalej słyszałem niepewność, zapewne wywołaną targającymi nią uczuciami po wygłoszeniu swoich szczerych marzeń.
- Boję się - szepnąłem głucho. - Boję się, że powiem za dużo... to ja mam was chronić, nie na odwrót.
- Leloś, głupoty pleciesz! - zganiała mnie Nami, najwyraźniej zdenerwowana. Uniosłem wzrok, nieco zdziwiony, rzadko kiedy widziałem w  końcu siostrę w takim stanie. - Nie jesteś maszyną stworzoną tylko po to, by robić za ochroniarza, a my nie jesteśmy ze szkła. Każdy z nas ma jakieś marzenia, to żaden powód do wstydu! Wszyscy też mają swoje słabości, nawet jeśli nie nienawidzą! Co w końcu ze mną? Chcę nad sobą pracować, by móc się sama obronić, a ty mi to cały czas wręcz uniemożliwiasz, jakby nawet powietrze miało mnie zabić! Chciałabym zyskać więcej pewności siebie, rozmawiać i z basiorami bez ryzyka, że zaraz zjawisz się ty ze swoim monologiem. Nie mam ochoty na bycie delikatną lalką, którą wszyscy muszą się zajmować. A wiesz tak właściwie, dlaczego? Bo nikt nie chce być zależnym całkowicie od innych i musieć się ich pytać o zgodę na każdy krok. Kocham was wszystkich, całą watahę, ale to nie zmienia faktu, że muszę czasem pooddychać. Sama, bez nadopiekuńczego brata. Leloś, to nie jest tak, że chcę mieć też święty spokój, ale... - urwała, biorąc wdech. - Zrozum, że damy sobie radę. I my tobie też pomożemy.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Bolesna i męcząca, tym bardziej, że miałem tę irytującą świadomoćć, że teraz przyszła moja kolej.
- Wiem, wiem - odparłem tylko głucho, patrząc na twardy grunt, byleby tylko nie napotkać spojrzenia błyszczących oczu siostry lub mlecznych Karo, powodujących we mnie tak ogromne wyrzuty sumienia. - Ale ja się tak strasznie boję... Mam wrażenie, że wszystko, co robię, jest niewystarczające, złe. Chciałbym umieścić po prostu wszystkich mi bliskich, całą watahę, w jednym, ogromnym bąblu, a was otoczyć jakimś kokonem, by mieć pewność, że nic wam nie będzie. Chcę, żeby wszyscy byli bezpieczni, przez co pomijam ich pragnienia, zapominam o tym, że trzeba żyć i czasem zrobić coś oprócz tych podstawowych potrzeb. Że świat nie kończy się na jednej jaskini i przestworzach. Gdybym tylko mógł, wybrałbym jakąś samotną gwiazdę i zabrał tam wszystkich. Chciałbym żyć między gwiazdami, tak blisko, jak tylko to możliwe. Kiedyś nawet myślałem, że zrobiłbym to, jeśli oznaczałoby to zostawienie wszystkich tutaj - głos nieco mi się łamał, ale brnąłem dalej, choć męczyła mnie paskudna myśl, że jak tylko skończę, będę próbował to jakoś odkręcić. - Marzyłem, by móc już zawsze latać, nigdy nie musieć już dotykać ziemi, tego twardego gruntu, który przez te wszystkie dni trzymał mnie mocno przy sobie, spętanego grubymi łańcuchami, jakbym był jakimś niewolnikiem. Uważałem się za więźnia własnej watahy, rodziny. Nieraz, szczególnie w nocy, marzyłem tylko o tym, by uciec, jak najdalej, jak najwyżej. Uczyłem się o gwiazdach. Gdybym tylko mógł, sam chciałbym się stać jedną z nich, zawsze jasną, która wskazywałaby drogę - powoli zaczynałem się gubić w swojej chaotycznej wypowiedzi, wątki mi umykały, a słowa nie chciały się ze sobą kleić. - Ale to nie zmienia faktu, że jesteście dla mnie najważniejsze, cała wataha...chciałbym po prostu niekiedy zatrzymać czas w jakimś bezpiecznym momencie i tak już zostać, zapętlić wszystkich w szczęściu, nawet jeśli to tak nie działa, jeśli istotą tak wielu są ciągłe przygody - wziąłem głęboki, urywany wdech. - Skończyłem, możecie się śmiać do woli...

< Karo? Strasznie Cię przepraszam, że dopiero odpisuję... >

Od Ashity do Ellii

Z pewnym rozczuleniem spojrzałam na nową członkinię watahy, Ellię. Nawet jeśli znałyśmy się raptem niecały dzień, szczerze ujęła mnie swoim charakterem, tak bardzo podobnym do Nami -obu nosicielek tego imienia, zarówno mojej żywiołowej przyjaciółki w rodzimej watahy, jak i do córki - obie otaczała ta delikatna aura, dzięki której obie wilczyce zdawały się wręcz promieniować wdziękiem. Miałam szczerą nadzieję, że szybko zasymiluje się w watasze i przywyknie do nas - wiele wilków przychodziło do nas, będąc wyczerpanymi, z bliznami zarówno na ciele, jak i duszy, po przebyciu bardzo długiej drogi. Rany niektórych goiły się szybciej, innych dłużej - jeszcze innych nigdy, co najwyżej zacierały. Często podczas przechadzek po terenie watahy obserwowałam, jak ktoś, zazwyczaj nowy, szura łapami w piasku, ze wzrokiem utkwionym w horyzont. Liczni w końcu ulegali zewowi i opuszczali nasze tereny, ale, jak do tej pory, wróciła zaledwie garstka. Nawet jeśli po ich odejściu - czasem zapowiedzianych, czasem pospiesznym, pod osłoną nocy - życie w watasze biegło swoim rytmem, wiedziałam, że nie tylko ja wyczekiwałam powrotu. W watasze tworzyliśmy wszystko od nowa, nasze życia, relacje, przyszłość. Tu właśnie, na tych terenach, ja miałam swój nowy start, kolejny bieg, a po mnie następni. Byliśmy watahą. Rodziną. Jednością.
Być może z tego powodu nieco martwiłam się o miejsce, które na swój dom wybrała Ellia. Choć nie mogłam odmówić mu uroku - Litore Somina było jednym z najpiękniejszych miejsc w watasze, w dodatku bezpiecznym, a wadera miała ciepłą, wygodną jaskinię z widokiem na morze - miałam obawy, czy po jakimś czasie nie zacznie doskwierać jej samotność. Miała tu, rzecz jasna, mewy, dość głośne, acz sympatyczne towarzyszki, które lubowały się w hałaśliwych zabawach i morskich gonitwach, a także mnóstwo stworzeń zamieszkujących głębiny, z których część czasem jednak lubiła wyjrzeć na powierzchnię, jak chociażby hipokampy.
Poruszyłam się lekko, a drzemiący na moim grzbiecie Lulu zamruczał cichutko i zmienił delikatnie pozycję, by móc na powrót opaść w ramiona snu, teraz leżąc na prawym boku. Jego futerko ostatnimi czasy zrobiło się dużo bardziej puchate - organizm towarzysza najwyraźniej już wiedział doskonale o idącej szybkimi krokami zimie.
Zwróciłam z powrotem całą swoją uwagę na Ellię, tym bardziej, że wadera najwyraźniej coś mówiła. Drgnęłam leciutko, gdy ze wstydem uświadomiłam sobie, że znowu odpłynęłam. Ech, tak, Ashi, może i lat ci przybyło, ale nie sprowadziły cię one bardziej na ziemię...
- Huh, wybacz... - mruknęłam z zakłopotanym uśmiechem. - Mogłabyś może powtórzyć? Zamyśliłam się...
- W jaki sposób zamierzacie przedstawić mnie innym? - odparła powoli. - Chyba nie wydacie żadnego przyjęcia powitalnego, racja?
Słysząc słowa wadery, nie zdołałam powstrzymać nagłego wybuchu wesołości - roześmiałam się zatem na cały głos, przez co Lulu o mało co nie spadł z mojego grzbietu.
- W-wybacz... - zaczęłam wreszcie, gdy jako tako zapanowałam nad sobą. - Ale pomysł jest przecudny, bardzo rzadko organizujemy jakieś zabawy, z czasu tylko na przesilenia i takie tam...
- Jak zatem? - zapytała, lekko przechylając łebek.
- Po pierwsze, członków mamy sporo, ale zebranie wszystkich razem graniczy z cudem - poczęłam ochoczo wyjaśniać. - Tym bardziej, że ktoś zawsze musi być na straży, patrole graniczne i strażnicy pilnują naszych terenów przed wrogami, którzy mogliby chcieć nam zaszkodzić, łowcy polują, by nie zabrakło pożywienia tym, którzy nie mogą udać się na zwierzynę, jak szczeniaki czy ranni... no, a poza tym, każdy wciąż gdzieś wybywa, jest zajęty i takie tam. Im dłużej będziesz, tym więcej wilków poznasz, dzisiaj przedstawię ci kilku, których znać musisz. Jeśli kiedykolwiek spotka cię jakaś przykrość, problem, a mnie ani Zuko nie będzie, możesz udać się do nich. Sytuacja identyczna, jeśli masz jakiekolwiek informacje ważne dla watahy, pilne - ja i oni to taki pierwszy kontakt, rozumiesz? Większość z nich powinna być akurat na terenach, więc mam nadzieję przedstawić ci wszystkich. Pocieszna gromada!
- Ile konkretniej? - zapytała.
- Hm... - zamyśliłam się na chwilę. - No, Zuko, Mavi i Vin, Klaruś oraz Tosh, Riki, może też Nami z Karo i Lelosiem... no, tak około dziewiątki. Gotowa?
- Tak - potwierdziła wesoło, machając ogonem.
- Więc chodź! - wyszłam szybkim krokiem z jaskini. - Najpierw pójdziemy w stronę groty Alf, tam powinna być spora część, zgoda?
- Myślę, że jak najbardziej, i tak nie mam tu rozeznania - przyznała, ruszając za mną.
- O, rzeczywiście... - mruknęłam. - Cóż, tereny są rozległe, więc przez pierwsze dni, jakbyś chciała je lepiej poznać, dobrze by było chodzić z kimś. Nie wiem, czy co dzień będę mogła ci towarzyszyć, ale nawet jeśli nie, postaram się, żeby ktoś tam cię oprowadzał, w pojedynkę się łatwo zgubić, a wolałabym, żebyś przypadkiem nie zahaczyła o Las Śmierci...
- Co to takiego? - zapytała. Ledwo słyszałam jej głos, zagłuszany przez ochocze skrzeki mew dobiegające ze wszystkich stron.
- Och... - zasępiłam się, nieco opornie stawiając kolejny krok na piaszczystym podłożu. - Powiedzmy, że to niezbyt ciekawa okolica, pałęta się tam sporo potworów. Zresztą, przedostają się wszędzie, ale tam jest ich prawdopodobnie najwięcej. Słyszałam na przykład o motylach Ketsueki?
- Pierwszy raz - odparła po chwili zamyślenia.
- Cóż, dość mało znamy gatunek - przyznałam. - Ale staramy się, by każdy o nich wiedział. Zbliża się zima, więc teraz jest ich mniej, ale ich całe wręcz hordy szczególnie często latają w okolicach Wodospadu Mizu. Wysysają kolory.
- Kolory - powtórzyła zdezorientowana.
- Jeśli mam być szczera, nigdy tego nie widziałam i mam nadzieję, że nigdy nie będę - westchnęłam. - Więc nie wiem, jak to konkretnie wygląda, ale słyszałam, że kolor to coś na kształt duszy.
- Co się dzieje z ich ofiarami?
- Stają się roślinami - uśmiechnęłam się ponuro. - A jeśli to kwiaty lub jakieś inne z flory, po prostu usychają. Aha, a co do twojego miejsca zamieszkania, uważaj, stosunkowo niedaleko jest Zatoka Północna, siedlisko syren, trytonów i... Vin! Mavi!
- A te to kto?
- Och... - zatrzymałam się w pół kroku, gdy para przyjaciół, usłyszawszy mnie, również przerwała spacer. - To przyjaciele, których też chciałam ci przedstawić, chodź!
Wilczyca również dostrzegła osobniki - nieco niepewnie, acz sprawnie wspięła się po niewielkim wzniesieniu, by dołączyć do nas. Odkaszlnęłam cicho.
- Ellia, przedstawiam ci Mavis, Betę watahy i nasza artystką. A ten obok niej to Vincent, Delta.
- Wojownik i opiekun szczeniąt - uściślił z delikatnym uśmiechem basior, kłaniając się lekko przed nowo poznaną.
- Z którym bardzo łatwo o kolizję - przewróciłam oczami. - Vin, Mavi, a wam przedstawiam Ellię, dołączyła do nas dzisiaj, będzie kartografem mieszkającym na terenach Litore Somina.
- Są tam jakieś odpowiednie miejsca? - zapytała beżowa wadera.
- Jasne! - potwierdziła Ellia z błyszczącymi oczami. - To w końcu plaża, morze...
Roześmiałam się cicho, słysząc entuzjazm w jej głosie.
- Nawiasem mówiąc - wtrąciłam się. - Nie chcę przerywać waszej romantycznej schadzce, ale jeśli nie macie nic przeciwko dłuższej pogawędce, może wpadlibyście do nas? Moi tam są, zaraz poszukam też Klair i Toshiro, może kogoś przy okazji spotkam. Dawno tak razem nie siedzieliśmy.
Vin spojrzał na Mavi i para przyjaciół odbyła ze sobą krótką, bezdźwięczną rozmowę. Ze szczerą radością zarejestrowałam też, że niespecjalnie protestowali nawet przeciwko przypisaniu ich spotkaniu określeniu "romantyczne".
- Czemu nie - uznała Mavi.
- Świetnie! - ucieszyłam się. - To wy już idźcie, my znajdziemy resztę i do was dołączymy.
- O ile Klair z Toshiro nie są zbytnio zajęci sobą... - mruknęła Mavi sugestywnie.
- Są partnerami - wyjaśniłam, spoglądając na Ellię. - To jak, idziemy dalej? Zaraz do was dojdziemy. Nie obrażę się też, jakbyście po drodze znaleźli zająca albo dwa.
- Rozkaz, szanowna Alfo! - krzyknął Vin, wywołując u mnie kolejny napad śmiechu. Ja natomiast razem z Lulu i towarzyszącą waderą ruszyłyśmy dalej, a Vin razem z Mavi zniknęli za ścianą drzew.
***
Po dłuższym spacerze, milczeniu, zatrzymałam się przed jedną z jaskiń, gdzie powinna być obecnie para Gamm.
- Można? - podniosłam głos, by mieć pewność, że usłyszą. Nie musiałam długo czekać -zaledwie chwilę później z groty wyłoniły się dwie sylwetki.
- Ashi - błękitna wilczyca zamerdała ogonem, witając się. - Co cię tu sprowadza?
- Chciałam wam kogoś przedstawić - wskazałam na waderę. - Dołączyła do nas dzisiaj, to Ellia. Ellia, to Klairney oraz Toshiro.
- Miło mi - mruknęła.
- Nam również - uśmiechnął się basior.
- Przy okazji, jeśli macie chwilę, może byście przyszli? - zapytałam. - Vin i Mavi już pewnie dołączyli, Zuko z młodymi i Karo też, chcielibyście?
Parka spojrzała po sobie.
- No jasne! - Toshiro, siłą rzeczy, zawsze był zwarty i gotowy, podobnie jak jego partnerka.
- No to streszczamy się i lecimy!

< Ellia? Po pierwsze, przepraszam, że dopiero odpisuję, po drugie... przepraszam za jakoś opka, rok szkolny wenie nie służy >

wtorek, 14 listopada 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XXI

Nie dajcie się szarości!
Mamy przyjemność powitania Was, drogie wilczki, w dwudziestym pierwszym wydaniu gazetki naszej watahy, czyli "Wilczej Łapy"! Jesień trwa w całej swojej okazałości, choć, niestety, dość ponurym wydaniu, co, niestety, odbija się również na aktywności bloga - trudno się temu jednakże dziwić, rok szkolny również nie daje chwili wytchnienia, o czym doskonale wie również redakcja, jak i zapewne większość z Was. Ale, hej, wilki z WPG nie dadzą rady? Świetnie dadzą radę!
~Bo jak nie my, to kto?

Korzystając z okazji, witamy również serdecznie nowych członków w naszych szeregach - Ellię oraz Ensiy (czyli Pieroga!) - życzymy Wam masy weny, mamy też nadzieję, że będziecie się dobrze czuć jako członkowie naszej watahy - jednej wielkiej, wilczej rodzinki.

Podajemy też bardzo ważną informację - z powodu ograniczonego czasu wolnego redaktorek "Wilczej Łapy", otwarty zostaje nabór członków redakcji gazetki - chętnych i ciekawych szczegółów zapraszamy na pocztę!

Jeśli zaś chodzi o listopadowe rankingi, wyniki itp. - tradycyjnie - zaczniemy od ogłoszenia listopadowego Koła Fortuny, w którym to nagrodę losowano dla Imogen (aka Yuko!) - wygrywa ona 200 ZK. Gratulacje!
W ciągu ostatnich trzydziestu dni, najwięcej opowiadań napisało kilkoro członków - Ellia, Ensiy, Karo oraz Ashita - każde z nich napisało po dwa opowiadania. Nie trzeba chyba ukrywać, że w następnym opowiadaniu liczymy na większą liczbę!
Opowiadaniem miesiąca zostaje natomiast... *bębny prosimy!* Od Vincenta do Mavis (link) - zapraszamy do lektury!
Karo, Lelou, Nami i Miru są wciąż uwięzieni przez moc wiedźmy. Czarny basior nabiera powoli zdenerwowania, przez co z początku pomysł swojej partnerki, by osłabić czar wroga, bierze zbyt dosłownie. Ostatecznie jednak Karo postanawia zadziałać, próbując się otworzyć. Po chwili słowa na temat jej marzeń czy ulubionych rzeczy powoli płyną z jej pyska.
Ilya i Karo wciąż starają się wydostać z podziemnych korytarzy, co w pewnym momencie staje się katorgą dla obojga. Dochodzi pomiędzy nimi do sprzeczki. Kiedy jednak zdobywają mapę korytarzy i próbują wyjść na zewnątrz, basior postanawia odgryźć się na waderze, kierując ją w złym kierunku (przypomnę, Karo jest ślepa). Po jednak niechętnych przeprosinach ze strony wilczycy, z powrotem wracają do szukania wyjścia.

W tym momencie zakończymy to listopadowe wydanie "Wilczej Łapy". Mamy nadzieję, że przyjemnie się Wam je czytało, a także będziecie wyczekiwać przyszłego- grudniowego!
Jak zwykle masy weny twórczej wam życzymy Kochane Wilczki!
Redakcja "Wilczej Łapy

P.S Przyznać się - kto wyczekuje pierwszego śniegu?

niedziela, 12 listopada 2017

Od Ashity do Vincenta

Kiedy Vin tak długo nie wracał, niepokój zaciskał powoli coraz mocniejszy supeł w moim żołądku. Pisklę wierciło się niespokojnie przez sen i machał łapami jakby biegł, wieszcząc rychłe przebudzenie, co doskonale znałam już z przykładu własnych dzieci. Co za tym idzie, świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że gdy na dobre otworzy już swoje oczy, teraz zakryte cienką, karmazynową błoną. Maluch wydawał z siebie rytmiczne sapnięcia, szurając ogonem po kamiennym podłożu jaskini. Spał. Oczywiście, w końcu dopiero rósł, a młode to młode, niezależnie od tego, czy to szczenię wilka, drobny jelonek, czy też smocze pisklę, wszystkie potrzebują niemal tego samego, by rozwijać się jak należy - czyli mleka matki, opieki starszych... i snu, nawet do kilkunastu godzin dziennie. Nasz maluch był jednak zbyt wystraszony i zbyt mało zaznajomiony z okolicami, w dodatku pozbawiony opieki matki, by zażyć odpowiedniej dawki odpoczynku, przynajmniej przez pierwsze dni będzie na pewno o wiele bardziej nieregularny, niż powinien. Co za tym idzie, Vin powinien naprawdę się pośpieszyć albo maluch gotów będzie urządzić tu istną rewolucję, wiedziony pustym żołądkiem i zmęczeniem.
- Gdzie ty jesteś... - mruczałam pod nosem, nerwowo drepcząc dookoła. Pozostały czas, który przeznaczyć musiałam na wyglądanie basiora, postanowiłam wykorzystać jak najlepiej, byleby tylko nie dać się zjeść nerwom - po pierwsze zatem, zebrałam trochę gałęzi i mchu, by wymościć wygodniej i powiększyć legowisko smoka, gdy już wstanie. Po drugie, spróbowałam sama rozejrzeć się nieco po okolicy, cały czas zachowując jednak bezpieczną odległość od kryjówki - maksymalnie sto metrów. Płonna nadzieja, że akurat napatoczy się jakaś zwierzyna, zdarzało się przecież jednak, że jakiś spłoszony zając w panice zawędrował aż tu, podpisując na siebie wyrok. W okolicy chadzało sobie w końcu wiele głodnych wilków, z czego spora część miała rodziny - szczeniaki zawsze są głodne, a świeże mięso cieszy je jak nic na świecie.
Zbadałam uważnie nosem powietrze, szukając oznak zbliżającej się zwierzyny, szukałam też zapachu Vina lub jakichś niechcianych obcych, którzy mogliby chcieć zrobić krzywdę maluchowi. Patrol graniczny wykonywał świetną robotę, podobnie jak strażnicy, ale tereny watahy były rozległe, niemożliwym było patrolowanie wszystkich miejsc. Zdarzało się - rzadko, ale nadal - że jakiś pojedynczy wilk lub inne stworzenie o wrogich zamiarach przedostawało się na nasze tereny. Zazwyczaj radziliśmy sobie z takim delikwentem szybko, a większość potencjalnie niebezpiecznych istot wiedziała już, że tutejszych terenów lepiej nie atakować - wataha była w końcu liczna.
Wróciłam z powrotem do jaskini, spoglądając na wciąż smacznie drzemiącego pisklaka. Młode ziewało rozkosznie co jakiś czas, wypuszczając z nozdrzy strużki pary - całe szczęście, że nie zaczęło jeszcze pluć ogniem, łatwopalna ściółka mogłaby z łatwością zająć się płomieniami, a perspektywa pożaru w watasze nie napawała mnie optymizmem w żadnej mierze.
Usiadłam tuż przed wejściem, opierając bok o zimną skałę. Wpatrywałam się uparcie w ścianę drzew, próbując dostrzec między grubymi konarami i opadającymi liśćmi w wielu barwach, od złotej aż po szkarłat, szarą sylwetkę przyjaciela. Gdy dostrzegłam, jak wolno wyłania się zza grupki młodych sosen, podskoczyłam z radości, krzywiąc się, gdy poczułam ciche strzyknięcie - od dłuższego siedzenia w jednej pozycji, nieco zardzewiałam.
- Starość nie radość - mruknęłam z zaskakującym pesymizmem jak na siebie. Uśmiech zaraz jednak do mnie powrócił, gdy basior wyszedł na polanę, ciągnąc ze sobą zdobycz. Z tyłu dobiegło mnie też parsknięcie pisklaka. Idealne wyczucie czasu. Zerwałam się i skoczyłam w stronę przyjaciela.
- Vin! A już się bałam, że coś cię zjadło!- powitałam go, żwawo machając ogonem. Przyjaciel wytrwale ciągnął zdobycz, szurając jej ciałem o ziemię. Malucha nie obchodził jednak jego ciężar. Głośno wyrażał już swoje niezadowolenie, postanowiłam więc ponaglić nieco Vina. - Dawaj, dawaj!
Ten po chwili wszedł do groty, kładąc zdobycz przed głodnym malcem. W oczach smoka zapaliły się iskierki, zerwał się z posłania i zatopił rząd lśniących kiełków w łani - odrywał co chwila świeże, ociekające krwią płaty mięsa, by z rozkoszą je połykać, brudząc wszystko naokoło czerwoną posoką. Od jego pełnego zadowolenia mruczenia, ściany jaskini zdawały się niemal drżeć. Gdy skończył już większość, zebrał kości i ułożył je na swoim legowisku, po czym sam tam wskoczył i zabrał się za ogryzanie ich z resztek mięsa.
- No, to teraz będzie spać spokojnie - westchnęłam z ulgą. - Eh, sama bym coś przekąsiła...
Ostatnie zdanie wypowiedziałam tęsknie, marząc o kawałku chociażby takiego szaraka, żwawo hasającego sobie po łąkach.
- Ashito - powiedział jednak Vin, a jego poważny ton głosu sprowadził mnie niemal z brutalnością na ziemię. - Musimy omówić pewną kwestię.
Czujnie spojrzałam w lodowe oczy przyjaciela, starając się dostrzec w nich choć małą podpowiedź. Jego słowa zaniepokoiły mnie - rzadko kiedy zachowywał się w ten sposób. Jego pozycja w watasze była wysoka, w niczym nie przypominał jednak wyniosłego wilka, którym mógłby się stać - to właśnie ceniłam w nim, doskonale zdając sobie sprawę z charakteru basiora. Gdybym w kilku słowach miała oddać to, jaki jest Vin, na początku na pewno wymieniłabym jego pozytywne nastawienie - a także oddanie, z jakim poświęcał się dla dobra watahy oraz ochraniał jej członków, w szczególności bliskie mi osoby. Choć był tu niemal od początku istnienia watahy - szmat czasu, jak teraz wspominałam, patrząc na swoje już dorosłe dzieci - mogłam śmiało powiedzieć, że Vin nigdy mnie nie zawiódł, w żadnej kwestii. Ufałam mu całkowicie i szanowałam go, zarówno jako wilka, członka mojej rodziny, jak i niezastąpionego druha.
- O co chodzi? - zapytałam zatem ostrożnie, a mój uśmiech zgasł jak zdmuchnięty płomyk. - Chodzi o coś z małym?
- Prawdopodobnie tak... na pewno tak - potwierdził bez ogródek. - Gdy polowałem, wpadłem na Klair, biegła właśnie, by ci to przekazać. Podczas obchodu Jushiri zauważyła drugiego smoka.
Sapnęłam głucho i cofnęłam się o krok, niemal tracąc równowagę przez pozostawioną, dokładnie obgryzioną i obślinioną kostkę łani.
- Smok - powtórzyłam, przymykając oczy, by strawić jakoś tę informację. - Vin, przecież... nie, one nigdy się tu nie zapuszczają. Muszą szukać młodego, prawda? Czy to mogła być jego matka?
- Klair nie była w stanie tego uściślić. Nie podeszła zbyt blisko, co było rozsądnym krokiem, oceniła jednak jego wielkość na jakieś dwa-trzy wilki.
- Mniejszy od większości dorosłych osobników, szczególnie tych w wieku rozrodczym - skwitowałam, badając sylwetkę pisklęcia. - Ale nasz też jest stosunkowo niewielkich rozmiarów, a skoro jest już na tyle samodzielny, choć dalej zależny od matki, może to jakiś nieznany gatunek?
- Nie wiem, Ashi - Vin westchnął, wyraźnie zdenerwowany. - Smok odleciał w stronę Szpiczastych Gór, więcej osobników raczej nie widziano.
- Trzeba będzie zgromadzić patrol graniczny - stwierdziłam, usiłując połączyć strzępki myśli w spójny plan. - Łowców, zwiadowców, wszystkich, którzy potrafią szybko biegać. Priorytetem jest teraz ustalenie, co takiego dzieje się w Szpiczastych Górach ze smokami. Musimy też sprowadzić, co tam się dzieje, jeśli coś złego, wpłynie to na losy całej watahy...

< Vin? Kłaniam się w pas i z całego serduszka przepraszam, że dopiero odpisuję. W pierogach i świeżakach Ci to wynagrodzę! >

sobota, 4 listopada 2017

Od Karo cd Ilyi

Przystanęłam na moment, słysząc słowa basiora. Możemy mieć towarzystwo. Musiał to wyczuć… zaciągnęłam się, również czując obcy zapach. Tak, zdecydowanie coś się zbliżało. Nie to mnie jednak dotknęło. Gdyby Illya się nie odezwał, nie zwróciłabym uwagi na zapach. Zawsze o takich sprawach informowały mnie fale dźwiękowe.
– Karo? – zapytał nagle basior. Spróbowałam wydać infradźwięk, nic mi jednak nie odpowiedziało.
– Ilya, chyba mamy problem – stwierdziłam. Zarys pomieszczenia miałam co prawda jeszcze w głowie, jednak z miarą postępowanych kroków będzie zanikał. Im dalej, tym ciemniej, można by rzec.
– Zaraz problem, rozprawimy się z nimi raz dwa – rzucił pewnym siebie głosem, nadal jednak słyszałam w nim niechęć. Poważnie, obraził się o skrzatka, który nawet nie był kierowany do niego?
– Nie – zaprzeczyłam – Ty nie możesz się zregenerować, a ja nie mam moich fal dźwiękowych. Jeśli jest tego więcej, to po nas, szczególnie, że ta twoja rana... – nie dane mi było dokończyć. Coś ruszyło w naszym kierunku, głośno bijąc łapami w podłożę. A może to wcale nie były łapy? Wbiłam pazury w ziemię, gotowa do szybkiego ataku, dźwięk jednak rozprysnął się, znikając w powietrzu. Iluzja? Nie ważne. Musimy stąd szybko wyjść, nim wróci.
— Przecież od niej nie umrę. Chociaż mogłaby być mniej upierdliwa — burknął, powoli krocząc przed siebie, jakby nigdy nic. Co jest, nie słyszał tego, co na nas parło. Poirytowana ruszyłam przed siebie. Zupełnie mi się to nie podobało. Szczególnie, że czułam się bezbronna. No dobra, może nie należałam do najsłabszych, a ze sobą miałam dość zdolnego, jeśli chodzi o walkę, obrażonego basiora, ale moja pewność siebie osłabła znacznie, gdy zdałam sobie sprawę, że jestem zupełnie bez mocy. Fakt faktem, prędzej umarłabym, niż ukazała owe poczucie Ilyi.
— Nie wydaje Ci się to podejrzane? — burknęłam.
— Czemu? Może to po prostu takie pole obojętne, wiesz, miejsce bez mocy...— zarzucił teorią. Westchnęłam.
— Jeszcze tego brakowało — skomentowałam. Powoli traciłam obeznanie w pomieszczeniu, przez co dyskretnie zaczęłam się trzymać coraz bliżej basiora. Początkowo uchodziło to jego uwadze, ale jak taki upierdliwy kurdupel idący metr od ciebie nagle zaczyna kroczyć z tobą łapa w łapę, to w końcu jest to co najmniej dziwne. Przynajmniej ja na jego miejscu bym się troszkę poirytowała.
— Strach Cię obleciał? — rzucił zgryźliwie, odsuwając się. Parsknęłam pod nosem, słysząc jego komentarz.
— Guzik prawda. — Wyprostowałam się dumnie, unosząc łeb w górę. Co prawda, mało mi to dawało, ale wizualnie wyglądało za pewne o niebo lepiej.
— Jasne — rzucił wesoło basior. Skierowałam łeb w kierunku jego głosu, w głowie majstrując podejrzliwe myśli. Co miał znaczyć jego ton? — to Ty sobie tutaj guzik prawduj, a ja pójdę dalej, co? — Czy on właśnie odnosi się do mnie, jak do szczeniaka?
— A rób, co chcesz — zadeklarowałam. Słysząc kroki basiora niechętnie ruszył jednak za nim, napierając na… Ścianę. — Ekhm. Ilya?
— Coś nie tak? — zarzucił. Jego głos pobrzmiewał kilkukeotnie przez echo pomieszczenia. Zaczęłam mieć teorię odnośnie tego, w co pogrywa i najwidoczniej nieźle się bawił.
— Wszystko gra i piszczy — syknęłam, odwracając się. No już, to proste, tylko nie trać orientacji w terenie. Cofnęłam się, po czym ruszyłam przed siebie, nieomal potykając. Zaczynało mnie to denerwować. Z impetem ruszyłam przed siebie, usłyszałam jednak głos basiora, oznajmiający, że idę w złą stronę. Poirytowana odwróciłam się, aby mu odpyskować, zdałam sobie jednak sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie jestem. No, świetnie
— Ilya, do cho.lery! — zawołałam.
— Nie angażuj w to cho.lery — stwierdził.
— Pomógłbyś mi, co? — zasugerowałam. Basior zagwizdał wesoło.
— Nie tak szybko. Czekam na magiczne słowo. — No centralnie zwraca się do mnie, jak do dziecka. Trzymajcie mnie.
— Wingardium leviosa — wybełkotałam. Nie usłyszałam jednak odpowiedzi. — No już dobra. Przepraszam — wymruczałam pod nosem.
— Co mówisz? — zapytał. Wzięłam głęboki wdech.
— Przepraszam — odparłam głośniej. Tylko spokojnie.
— Co? — powtórzył.
— PRZEPRASZAM! — Krzyknęłam. Odpowiedział mi radosny śmiech.
— No dobra, uznajmy to. Już Ci pomagam, kaleko — zarzucił wesoło, a ja usłyszałam kroki. — Teraz jestem w zasięgu twojego słuchu, czy czego tam?
Skinęłam głową, wymyślając liczne groźby, jakie w tym momencie mogłabym wypowiedzieć w jego kierunku. Wolałam jednak nie uzewnętrzniać mojej chęci mordu do czasu, aż nie odzyskam swoich mocy.

<Ilya? Ja też przepraszam, że tyle to zajęło ~>

piątek, 3 listopada 2017

Od Ellii Cd. Ashita

Gdy Alfa wolnym krokiem wyłoniła się z mroku jaskini, by stanąć przede mną w bladym świetle jesiennego, szarego dnia w swej pełnej okazałości, w jakiś przedziwny sposób na jedną chwilę zapomniałam o rzeczywistości i chwili, w jakiej się właśnie znajdowałam, skupiając się jedynie na postaci przede mną. Czułam do tej wadery zadziwiający nawet mnie samą, bo nie do końca uzasadniony respekt, jednocześnie bardzo pragnęłam odgadnąć, jaka jest, oczywiście w kontekście przyjęcia jej jako mojej przywódczyni. Patrząc na nią mogłam stwierdzić, że nie była zbyt wysoka, przynajmniej nie wyższa ode mnie, ale umięśniona. Futro miała czarne, z elementami w kolorze niesamowicie pięknego i żywego błękitu - naraz coś się we mnie poruszyło i drgnęłam nieznacznie, gdyż z niepohamowana ciekawością zaczęłam zastanawiać się, czy może ona również, jak i ja, włada żywiołem wody. Najbardziej zwróciłam uwagę jednak na pysk wilczycy, bo właściwie to on sam przyciągał me spojrzenie zdobiącym go niespotykanie promienistym uśmiechem, od którego biło ciepło, za sprawą którego i siłą nie mogłam odwrócić wzroku. Postać wydała mi się dzięki temu niezwykle dobra i miła, dlatego ucieszyłam się, że właśnie ona będzie dowodzić stadu. Z zamyślenia, które to o dziwo nie mogło trwać wcale tak długo, wyrwał mnie głos tejże właśnie wilczycy. Drgnęłam, wracając do rzeczywistości. Powróciło do mnie także zakłopotanie, niewiedza na temat tego, jak mogłabym się zachować, dlatego na moją twarz powrócił niewielki smutek i nieznacznie, tak, by nie urazić rozmówczyni, odwróciłam wzrok. Słowa, które wypłynęły z ust wadery były przepełnione dobrocią i chyba potwierdziły moje wcześniejsze przypuszczenia dotyczące jej charakteru. Na wstępie dowiedziałam się, że basior o intrygującej, nieskazitelnie czarnej sierści, który pomógł się tu dostać, jest jej synem i ma na imię Lelouch. Czy to dobrze? Może? Jakby już go poznałam, jego jedynego na terenach stada, więc w razie problemu to najpewniej do niego pierwszego skierowałabym swe kroki, oczywiście gdybym jednak dostała się do stada, a fakt, że jest synem przywódczyni ciągnie za sobą przymus orientowania się w temacie, więc nie byłoby źle. Uśmiechnęłam się do basiora, wyrażając swe czyste intencje. Tymczasem Alfa mówiła dalej i okazało się, że nie było się o co martwić, bo właśnie zostałam przyjęta bez zbędnych pytań czy testów. Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się szczerze. Wadera zaoferowała mi także pomoc ze swojej strony. Dobrze, to też się przyda, choć ja chyba wolę nieoficjalne kontakty, tak wracając do poprzedniej myśli... Dalej zapytała o samopoczucie i zaoferowała oprowadzenie po terenach, pomoc w znalezieniu jaskini i tym podobne. Zdziwiłam się trochę i nie potrafiłam powstrzymać wyrazu zaskoczenia spływającego na moją twarz w postaci uniesionych brwi.
- Co do pierwszego, to dziękuję, czuję się dobrze i nie dokucza mi jeszcze zmęczenie. Co do drugiego, to przepraszam, ale bardzo chciałabym wiedzieć, czy ty aby na pewno masz tyle czasu? Spacer zajmie nam kilka godzin, nie zaniedbasz wtedy swych obowiązków?
- Nie jestem sama na stanowisku, mam rodzinę, która się wszystkim zajmie. - powiedziała z uśmiechem, który zdradzał, że chyba naprawdę ma ochotę się przejść, a nie robi tego ze zwykłego przymusu. - Możemy iść?
- Yy... będę zaszczycona. - powiedziałam cicho
Ashita pożegnała się z bliskimi, po czym żwawym krokiem ruszyła przed siebie, ze mną u swego boku. Szłyśmy, rozmawiając o lesie, w centrum jakiego się właśnie znajdowałyśmy, którego charakterystyczną cechą, jak się dowiedziałam, miały być pojawiające się czasem magiczne światełka spełniające życzenia. Dziwne, czy nie takie właśnie przywiodło mnie na te tereny? Podczas spaceru nie bałam się o nic pytać. Powoli zaczynałam wyzbywać się wstydu i niepewności spowodowanej znalezieniem się nagle w zupełnie nowej, obcej sytuacji, i wracać do zwykłego dla mnie optymizmu i radości. Pomogła mi w tym także obecna aura, las był zamglony i wilgotny, więc każdy oddech, przy któym takie powietrze wypełniało mi płuca, napełniał mnie cudownymi siłami witalnymi. Później odwiedziłyśmy rzekę, która, rzecz jasna, bardzo mi się spodobała. Byłyśmy na terenach przepełnionych życiem i obecnością innych, jak piękny wodospad, amfiteatr, czy polana, na której można było ćwiczyć walkę. Bez zagłębiania się minęłyśmy ze trzy lasy - Tysiącletnią Puszczę, Shinrin, Las Śmierci, a brak naszej obecności w ich wnętrzu Ashita argumentowała brakiem czasu i ich ogromnym rozmiarem. Ale najwspanialsze było na końcu. Z początku nie wiedziałam, dokąd idziemy. Teren nagle zaczął się gwałtownie obniżać, ziemia stawała się pokryta piaskiem, drzewa przestały rosnąć tak gęsto, a w powietrzu latały hałaśliwe, białe ptaki. Wyczuwałam zaskakująco zwiększoną wilgotność powietrza, które także jakoś inaczej pachniało, mój żywioł zaczął się odzywać i intensywniej wypełniać mnie mocą, ale nie rozumiałam dlaczego. Dopiero później stanęliśmy na gładkiej powierzchni i zobaczyłam... Wodę. Ogromną, gigantyczną połać wody, ciągnącą się aż za horyzont. Poruszała się gładzona wiatrem, z zaskakującą siłą uderzała w piasek, a jej szum wydawał się najpiękniejszą melodią. Oniemiałam, a na moją twarz wpłynął ogromny uśmiech. Zaraz, jak to było... Morze? Plaża, morze? Dotychczas znałam coś takiego tylko z opowieści, mój klan zamieszkiwał tylko lasy, a teraz...? O boże! BOŻE! Zaczęłam krzyczeć w euforii, rzucając się biegiem przez piaszczystą plażę. Nie wiedziałam, że potrafię w ogóle gnać tak szybko. Nie zatrzymałam się, gdy moje łapy zanurzyły się w wodzie, choć opór silnych fal sprawił, że bieg stał się praktycznie niemożliwy. Chwilę później straciłam przez to równowagę, fala przewróciła mnie i zabrała pod powierzchnię. Czułam smak słonej wody w ustach i miałam ochotę się śmiać. Pozwoliłam, by woda zabrała mnie do tyłu, a potem wynurzyłam pysk, wciąż krzycząc z radości. Obejrzałam się wokół, popłynęłam chwilę przed siebie, a potem zaczęłam kręcić się z radości. Moce obudziły się we mnie i domagały się uwolnienia, zaczęłam więc formować morską wodę we wstążki, które wystrzeliwały w powietrze i wiły się nade mną. Dopiero po dłuższym czasie uspokoiłam się na tyle, by przypomnieć sobie o waderze, którą zostawiłam na brzegu. Wypatrzyłam ją wśród wydm obrośniętych niekiedy zieloną roślinnością. Stała bez ruchu i uśmiechała się do mnie.
- Ashita! - krzyknęłam do niej nadal unosząc się wśród błękitu - Ashita, macie morze!
Kiwnęła głową z rozbawieniem, spowodowanym zapewne moją nadmierną ekscytacją.
- Poczekaj, już do cienie płynę! - krzyknęłam, po czym ruszyłam do brzegu.
Gdy ponownie stanęłam na złotym piasku i otrzepywałam futro z kropel, nie czułam zmęczenia, ani zimna. Jedyne, co mogłam wykrztusić do towarzyszki, która tu na mnie czekała, to pełne zachwytu powtórzenie poprzednich słów:
- Macie morze...
Dodałam potem szybko:
- Błagam, powiedz, że można gdzieś tu zamieszkać!
- Wiesz, myślę, że czemu nie. Tu niedaleko znajdują się jakieś klify, z powodzeniem znajdziesz tam sobie piaskową grotę. Ale powiedz, czy to miejsce nie jest zbyt daleko od centrum? Czy odległość nie będzie ci przeszkadzała w wykonywaniu pracy na stanowisku, jakie postanowisz wybrać?
- Nie, z pewnością. I tak planowałam wybrać zawód, którego nie trzeba wykonywać w grupie. Żadnego wojska. Jakiś zielarz, uzdrowiciel, czy...
Ashita widziała, że potrzebuję podpowiedzi, dlatego podłapała temat i zaczęła wymieniać za mnie dostępne zawody, które odpowiadałyby moim wymaganiom:
- Poszukiwacz skarbów, ogrodnik, poeta, archeolog, kartograf...
- Kartograf. - przerwałam. - Kartograf to jest to. Będę pracować w jaskini rysując mapy, wyruszając stąd czasem na przechadzki po terenach w celu zebrania większej ilości informacji.
- Zgoda, zgoda, ale nie izoluj się tutaj tak znowu! - zaśmiała się wadera.
- Nie będę. - obiecałam z podobnym uśmiechem.
- No to co, zdaje mi się, że masz już stanowisko, jaskinię, ogólny rys terenów. Pozostaje nam tylko przedstawić cię innym!
- Bardzo chętnie, ale... w jakim sensie? Zorganizujesz przyjęcie zapoznawcze na moją część? - zaśmiałam się nieco nerwowo.

<Ashita?>

niedziela, 29 października 2017

Od Herona do Ensiy

Gruchnąłem o ziemię.
Moje łapy natrafiły na miękki, nierówny grunt i po prostu poleciałem jak długi. Bolało. Przez sekundę leżałem wśród opadłych liści na rozmokłym podłożu, zdumiony tym, że taka sytuacja w ogóle miała miejsce. Potem po prostu sapnąłem zażenowanym i podniosłem się, sprawdzając, czy w przy okazji nie uszkodziłem sobie czegoś. Nic, poza umorusaną w błocie sierścią i lekko nadszarpniętą dumą.
„Następnym razem bardziej uważaj.” – przeleciało mi przez myśl.
Przytaknąłem samemu sobie.
„Tu jestem, spryciarzu, spójrz pod łapy.”
To nie były moje słowa. Głos bardzo podobny, lecz nie mój. Obcy. Postawiłem uszy. Rozejrzałem się gwałtownie wokół. Stanąłem prosto, eksponując swoją siłę, by zniechęcić intruza do ewentualnej potyczki. Moje futro mimowolnie uniosło się, czyniąc wizualnie nieco większym. Bacznie lustrowałem teren, starałem się wychwycić obcą woń lub nieostrożne kroki. Nie dostrzegłem jednak nikogo. Czy to mogło być przesłyszenie?
„Spójrz pod łapy.” – powtórzył głos. Zorientowałem się, że słowa obcego brzmią bezpośrednio w mojej głowie. – „Pod łapy.”
Niechętnie, ale usłuchałem. Roztropnie, gotowy na potencjalny atak nie wiadomo skąd, skierowałem wzrok na rozmokły grunt. Zmrużyłem oczy, nie widząc nic interesującego.
– Hę? – mruknąłem skołowany zaistniałą sytuacją.
Zaraz jednak dostrzegłem ruch. Pod jednym z drzew, koło którego miałem okazję dokonać wywrotki, zamajaczył jakiś kształt. Ziemiste kolory drgnęły, przygaszona czerwień i żółć opadłych liści zmętniała, przybrała szary, brudny kolor, jakby wymieszany z ciemną korą rosnącego tuż obok drzewa. Wytężyłem wzrok, co nie było proste ze względu na lekką wadę lewego oka.
Objawił mi się wilk.
Jego nieco wychudzona sylwetka wtapiała się w otoczenie. Łapy przybierały kolory ziemi i opadłych liści, tworząc mozaikę ciemnych brązów oraz niechlujnych, ciepłych barw. Z kolei tułów naśladował sepię stojącego za nim drzewa wymieszaną z subtelną zielenią trawy, której nie zdołały przykryć liście. Głowa wilka miała brunatny kolor, na którym wyraźnie odznaczała się szarość jego pozbawianych źrenic ślepi. Z biologiczne punktu widzenia tej osobnik powinien być całkowicie niewidomy, on jednak wdawał się patrzeć wprost na mnie. Istnieją co prawda przypadki istot widzących mimo braku źrenic, jak to jest u Błękitnych Feniksów, czy u samych wilków, jak ma członkini watahy, Mavis, niemniej intrygowało mnie jego spojrzenie. A raczej to jak właściwie działało.
– Muszę przyznać, że doskonale radzisz sobie z kamuflażem.
Z zainteresowaniem przyglądałem się sierści basiora, która minimalnie zmieniała swe tony, by jak najlepiej odwzorować otaczający ją teren. Szybko jednak oderwałem od niej wzrok. Nie przystoi rozmawiać wgapionym w futro nieznajomego.
– Wybacz, że na ciebie wpadłem, ale chyba rozumiesz... nie bardzo miałem jak wykonać unik, nawet cię nie widząc – rzekłem spokojnie – Nic ci nie jest?
Basior pokręcił głową.
„Spałem.” – pojawiło się w mojej głowie – „Obudziłeś mnie tylko.”
Skrzywiłem się lekko. Miałem już styczność z telepatią, lecz mimo wszystko obecność obcego głosu wewnątrz głowy była dziwnym odczuciem. Nie nieprzyjemnym czy irytującym, po prostu nietypowym.
– Czy moglibyśmy porozmawiać norm... – uciąłem, gdy mój wzrok przykuła głęboka blizna przecinająca gardło poznanego wilka – Ah... wybacz. Straciłeś głos, jak mniemam?
„Straciłem.” – usłyszałem w odpowiedzi.
– Rozumiem.
Nastał moment ciszy.
– Należysz do tej watahy? Nie widziałem cię wcześniej.
„Dołączyłem niedawno. Nie zdążyłem zawrzeć nowych znajomości.”
Czekałem aż powie coś więcej, ale basior nie wdał się chętny by ciągnąc ten temat.
– Nazywam się Heron – powiedziałem, nie tracąc wilka z oczu, co stanowiło pewien problem, zważywszy na jego umiejętności kamuflażu – Spełniam funkcję stratega tej watahy.
Zmrużył pozbawione źrenic oczy. Czułem wnikliwość, z jaką mi się przygląda, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż basior widzi. Cierpliwie znosiłem lustrowanie, jednocześnie sam ukradkiem badałem zachowanie nieznajomego. Przyglądał mi się, jakby analizował, czy jestem odpowiednią osobą, której może się przedstawić. Wydał mi się bardzo nieufny.
„Jestem Ensiy.” – odparł w końcu – „I zajmuję się kartografią.”
– Bardzo zajmująca profesja.
Subtelnie uniosłem kąciki ust, chcąc dodać śmiałość basiorowi, który najwyraźniej w obecności obcych nie czuł się zbyt pewnie. Ensiy dostrzegł moją próbę i zareagował lekkim machnięciem ogona. Wszystko w porządku.
– Jakbyś czegoś potrzebował, to śmiało możesz zwrócić się do mnie – oznajmiłem przyjaźnie, po czym dodałem z powagą: – Uważaj, żeby nikt więcej się o ciebie nie potknął, dobrze?
Skinął głową. Postawiłem krok w swoim kierunku, zaraz jednak zatrzymałem się i spojrzałem na basiora. W pierwszej chwili nie mogłem odnaleźć go wśród drzew i gęstej ściółki. Dopiero jego szare ślepia i nieznaczny ruch pomogły mi zlokalizować wilka.
– Jeżeli jesteś zmęczony i chcesz odpocząć to bezpieczną opcją dla ciebie i innych będzie jaskinia – stwierdziłem – Tam nikt nie powinien na ciebie wpaść. Jeśli nie masz jeszcze swojej jamy to mogę pomóc ci jakiejś poszukać. Znam parę dobrych do zamieszkania grot.

<Ensiy? Spryciarz chciał odpisać nieco szybciej, ale wyszło nieco później. D: >

Od Ashity do Elli

Kocham jesień.
Cóż, jeśli mam być szczera, to uwielbiam każdą porę roku. Na samą myśl o zielonej wiośnie, gdy wszystko budzi się do życia, a kwiaty nieśmiało rozkwitają na łąkach ,tworząc barwny, pachnący kobierzec, miałam ochotę skoczyć na równe łapy i wykonać taniec radości. Do tej pory czułam też przyjemne ciepło lata, które niedawno przeminęło - choć nieraz myślałam, że po tych falach upałów będzie ze mnie czarno-niebieska kałuża, tęskniłam za tą złotą tarczą, która przez tyle godzin niestrudzenie rozświetlała niebo, i za gwieździstymi, bezchmurnymi nocami, które spędzałam z uczącym mnie gwiazdozbiorów Zuko. Po ferworach dnia, wyczerpujących polowaniach, patrolach i doglądaniu stanu członków watahy, takie spokojne chwile spędzone sam na sam z partnerem były dla mnie naprawdę cenne, jak chłodna rosa po kilkugodzinnym biegu po gorącym piasku. Do zimy miałam szczery sentyment - być może głównie dlatego, bo kochała ją moja przyjaciółka z rodzimej watahy, Nami. Do tej pory na samą myśl o waderze widziałam jej szeroko uśmiechnięty pyszczek, gdy na jej sierści lądowała kolejna porcja śniegu. Milion razy płatałyśmy sobie tego rodzaju figle, czatując na drugą, by, gdy przechodziła, popchnąć drzewo, na którego gałęzi tkwił biały puch. A jesień? Cóż, dżdżysta pogoda i coraz chłodniejsze dni często o mało co nie wprawiały mnie w ponury nastrój, ale uwielbiałam te ferie barw, otaczające mnie z każdej strony. Ceniłam coraz wcześniej nadchodzące wieczory, podczas których odwiedzała mnie Nami oraz wpadał Leloś w towarzystwie Karo. Basior traktował partnerkę niemal jak szklaną figurkę, zwłaszcza od pamiętnego ataku Kyrii z Dworu Zapomnienia, w czasie którego wilczyca straciła wzrok. Patrząc na tę pary, przypominały mi się zabawy szczeniąt, podczas których to basior cały czas strofował siostrę - potrafił zdenerwować się o byle potknięcie, twierdząc, że mogła zrobić sobie krzywdę. Rozczulała mnie ta troskliwość, cieszyłam się też jednak, że znalazł Karo - nadal pozostał tym samym Lelosiem z obsesją na punkcie bezpieczeństwa innych, ale teraz zdawał się być o wiele dojrzalszy, dzięki czemu Nami mogła zacząć "oddychać", nawet jeśli w dalszym ciągu warczał i łypał wrogo na każdego basiora, który, w jego opinii, podszedł zbyt blisko do siostry.
Oparłam się wygodnie o ciepły bok Zuko, rozleniwiona i szczęśliwa. Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, zwiastując rychłe nadejście nocy. Nami siedziała tuż obok mnie, ziewając cichutko. Wróciła niedawno z dłuższego spaceru w towarzystwie Riki, podczas którego spotkały wyjątkowo przyjaźnie nastawioną elfkę, Mirę.
- Myślisz, że Leloś nas dzisiaj odwiedzi? - zapytałam, wtulając pysk w miękką sierść partnera.
- Czyja wiem? - basior uśmiechnął się, trącając mnie lekko nosem. - Mówił, że dzisiaj ma sporo pracy, ktoś go chyba poprosił o zastępstwo przy patrolu granicznym...
Jakby na zawołanie, usłyszałam czyjeś kroki. Uniosłam wzrok, by sprawdzić tożsamość gościa. Znajomy zapach.
- Karo! - Nami wstała, by przywitać się z waderą. - Jest z tobą Leloś?
- Coś go chyba zatrzymało... - mruknęłam, gdy nie dostrzegłam jego sylwetki.
- Tak - potwierdziła jego partnerka cicho. - Ale powiedział, że zapewne tu przyjdzie jak tylko skończy, więc pomyślałam, że też już przyjdę.
- Mam nadzieję, że zajrzy tu jak najszybciej - stwierdził Zuko, wyciągając przed siebie łapy.
- Cóż, oby. Znając jego, jeśli nie zastanie Karo u nich, zaraz narobi rabanu - westchnęła za zrezygnowaniem Nami.
Jakby na zawołanie, usłyszałam kolejne kroki. W wejściu zaraz ukazał się Lelou we własnej osobie, nieco zdyszany i jakby... poddenerwowany? Może rzeczywiście szukał Karo?
- Jak widzisz, nic jej nie jest - uśmiechnęłam się.
- Och... - mruknął, najwyraźniej zdziwiony. - Karo już tu jest? Nie byłem w jaskini. Mamo, ktoś do ciebie. Wadera, twierdzi, że chce dołączyć.
Spojrzałam uważnie na syna, zwracając szczególną uwagę na nieszczególnie przyjazny ton syna, gdy opisywał wilczycę. No tak, doskonale znałam podejście syna do obcych.
- No dobrze, to wy tu sobie posiedźcie, a ja oprowadzę ją i trochę porozmawiam - uznałam.
- Iść z tobą? - zapytał Zuko, podnosząc się.
- Poradzimy sobie we dwie - uznałam jednak. - Lulu!
Mały yujin, siedzący dotychczas spokojnie w kącie, wstał i przydreptał do mnie, nieco jednak zaspany. Po wiośnie i lecie powoli wracał do życia i zaczął wychodzić z zacienionej jaskini na zewnątrz. Teraz zbliżał się wieczór, pora, kiedy chętnie wychodził na spacery. Teraz także wesoło wskoczył na mój grzbiet, piszcząc radośnie.
Wyszłam z jaskini w towarzystwie towarzysza oraz Lelou, który najwyraźniej postanowił mi wciąż towarzyszyć, by mieć pewność co do wadery. Basior był zdecydowanie miły, ale równocześnie wyjątkowo nieufny.
Zaraz mój wzrok padł też na wilczycę, o której mówił syn. Ta również mnie dostrzegła.
- Nazywam się Ellia i chciałabym zostać członkinią twojej watahy - powiedziała zaraz. - Ten wilk mi o niej opowiedział i pomógł dotrzeć aż tutaj.
Uśmiechnęłam się lekko, obserwując w ciszy przybyszkę. Drobna, przypominająca troszkę w budowie ciała Nami, o dużych, błękitnych oczach, przywodzących na myśl bezchmurne, letnie niebo.
- Miło mi zatem - odparłam pogodnie. - Ja jestem Ashita, Alfa tej watahy, a to Lelouch, mój syn. Witamy w watasze, jeśli będziesz czegoś potrzebowała, przychodź tu o każdej porze nocy i dnia. Jeśli nie jesteś zbyt zmęczona, oprowadzę cię też teraz po terenach ,wybierzemy ci jakiś kąt i przedstawimy innym, dobrze by było, gdybyś wiedziała, do kogo możesz zwrócić się w razie czego. Leloś... Vin i Mavi wrócili już, prawda?
- Tak, widziałem ich dzisiaj - stwierdził.
- Dobrze, Riki i Klair też zatem są, jak myślę - uznałam. - To jak się czujesz? Masz może ochotę na mały spacer? A może chciałabyś coś zjeść?

< Ellia? >

poniedziałek, 23 października 2017

Od Karo cd. Lelou

— Lepszy rydz, niż nic, co nie? — odparłam ze średnim entuzjazmem, bo na pełny nie miałam nawet co się silić. Na długi czas nastała cisza, jakby każdy zastanawiał się nad naszym planem. Sama również próbowałam pomyśleć o jakimś marzeniu, ale do głowy przychodziły mi jedynie wspomnienia minionych lat, jak to wraz z siostrami kłóciłyśmy się o zabawki, a Shiori denerwowała się na mnie, że w ogóle na siebie nie uważam. Przed oczami miał również tamten wieczór, gdy Lelou uczył mnie gwiazdozbiorów. Nie umiałam jednak utworzyć żadnego celu, innego, niż mięciutkie, przyjemne łóżko. Gdzieś w głowie kotliła się perspektywa zobaczenia sióstr, ale przecież ani zobaczenia, ani sióstr nie wchodziło w grę, nie było więc co myśleć, a co dopiero urzeczywistniać owej wizji. Może to jest właśnie mój problem? Po prostu nie umiem marzyć?
— Wiecie, na tę chwilę jestem w stanie wyobrazić sobie jedynie wygodne wyrko — stwierdziłam posępnie. Partner jednak drgnął na te słowa.
— Gwiazd. Jest noc spadających gwiazd, możesz poprosić o co tylko chcesz… A Ty chcesz jakieś wyrko? — zaśmiałam się pod nosem, nagle rozumiejąc, co powiedziałam. — Poważnie, Karo, twoje umiejętności marzycielskie w ogóle się nie poprawiły.
— No dobra… W sumie może bym coś zjadła. Napić się też nie zaszkodzi. Nie mówiąc już o świeżym powietrzu, ale to chyba już marzenie ścię… — urwałam, słysząc śmiech Nanami. Posłałam jej pytające spojrzenie, a raczej pytający obrót łba.
— Cały czas mówisz o podstawowych potrzebach, Karo — wytłumaczyła — spać, jeść, pić… Przecież to zapewnia tylko wegetację, prawda?
Właściwie, to miała rację. Moje rzekome “marzenia”, ograniczały się jedynie do form koniecznych. Spać, jeść, pić, aby mieć energię. Wszystko po coś, niekoniecznie dla satysfakcji, żeby po prostu istnieć. Niby w każdej innej sytuacji to było by spoko, ale ej, w tej nie jest. Aktualnie głównym celem było wyjście stąd. A jeśli zamierzałam coś począć w tym kierunku, powinnam się uzewnętrznić, chociaż na tę myśl poczułam pulsującą czerwień na policzkach.
— Tak — skinęłam głową — no dobra, to może zrobię podejście trzecie, a jak wyjdzie równie pokracznie, ktoś inny przejmie pałkę, co byśmy nie siedzieli tutaj do jutra? — Atmosfera przypominała trochę wywoływanie zmarłych. Tam ponoć też dawało się jakiś fragment siebie, aby zadziałało. Może również mimo dobrych min, pulsujące wokół napięcie w czasie takiej ceremonii było tak gęste, aby ciąć je nożem? Wzięłam oddech, po czym wróciłam do swojej nieudolnej próby.
— Bardzo lubię muzykę. Czasem nawet nie kontroluję swojego zachowania, gdy ją usłyszę. Zaczynam coś tańczyć, rzadziej podśpiewywać, chociaż gdybym sama siebie zobaczyła, miałabym ostrą polewkę do końca tygodnia. Poza tym, uwielbiam wysokość i wyzwania — wolałam nie mówić przy Lelou, że mam tutaj na myśli adrenalinę, a dokładniej niebezpieczeństwo. Co jak co, ale wiedziałam doskonale, co basior myśli o tej mojej żyłce przygody. Nawet częściowo mu się nie dziwiłam. — Chyba umarłabym z nudów, jakby przez dłuższy czas nic się nie stało. Żadnego wybuchu, pościgu, tylko długa, głucha cisza. Trochę krzywa wizja. Chociaż mimo, że lubię wyzwania, nie znoszę takich sytuacji. Nie do końca przez wzgląd na mój udział w nich, chyba bardziej przez — cała moja wypowiedź pełna była zacięć, tutaj jednak pauza zdała się przeciągać aż nadto. Doskonale wiedziałam, jak słabo idą mi te klocki, ale skoro zaczęłam, wypada skończyć. Mimo wszystko szukając słowa miałam ochotę schować głowę w piach. — pewien rodzaj strachu… Tak myślę? Więc, chyba moje główne marzenie opiera się na strachu. Boję się utracić, co już mam. Bliskich, dom, miejsce do spania, znajome zapachy… najwidoczniej marzę o czymś stałym, aby być w stanie zatrzymać to, co już jest… — milczałam chwilę, po czym burknęłam, zakłopotana. To chyba najgorszy monolog, jaki palnęłam w życiu. I zarazem chyba jedyny monolog, jaki faktycznie palnęłam. — D-dobra, przepraszam, to było głupie — zaśmiałam się niezręcznie, czekając, aż ktoś przejmie pałkę mówienia kd rzeczy, nim spalę się ze wstydu.

<Lelou? Nie przejmuj się, rozumiem ^^>

niedziela, 22 października 2017

Od Vincenta do Mavis

Znużenie powoli obejmowało moje ciało. Czułem je w ciążących powiekach, rozluźniających się mięśniach, oddech uspokajał się, zwalniał. Ziemia wyścielona różowymi płatkami wiśni była tak miękka, iż pragnąłem legnąć na niej i pogrążyć się w błogim śnie, teraz, w tej chwili. Ostatnia przygoda, podróż po Podziemiach, spotkanie z mamą zadziałały na mnie oczyszczająco, niemniej przynosiły zmęczenie, które teraz przybyło wzmocnione kilkukrotnie. Choć może to sielska atmosfera wspólnego spaceru zadziałała na mnie tak kojąco? Nie bardzo miałem głowę, by nad tym rozmyślać. Nawet nie zauważyłem, że oczy same mi się zamknęły. Trwałem tak, wsparty o bok Mavi, czując jej ciepło, słysząc miarowy oddech. Sen począł rysować subtelne kształty w moim umyśle, gdy drzemałem w poczuciu całkowitego spokoju. Przy niej.
– Vin...
Szept rozmył senne wizje, nim te zdążyły uformować się w konkretny obraz. Spojrzałem na przyjaciółkę jednym okiem. Uśmiechnąłem się bezwiednie, widząc jej pyszczek oprószony księżycowym srebrem.
Wadera westchnęła cichutko:
– Może powinniśmy już wracać, co?
Odsunąłem się nieco od boku przyjaciółki, by móc w pełni się jej przyjrzeć.
– Dlaczego? – zapytałem niezbyt mądrze.
– Wyglądasz na trochę zmęczonego – oznajmiła cierpliwie.
– Nonsens!
Na zaprzeczenie własnych słów rozwarłem szeroko paszczę, ziewając tak potężnie, iż moje ciało zadrżało. Wilczyca patrzała na demaskację z pobłażaniem.
– Może troszeczkę – przyznałem – Ale tylko troszeczkę.
Zawiał wiatr. Opadłe płatki wiśni poruszyły się bezszelestnie, uniosły, odsłaniając nagą ścieżynę. Gałęzie przysadzistych drzew zatrzęsły się i zrzuciły finezyjny deszcz. Różowe drobiny zafalowały w powietrzu, tańczyły przez chwilę w srebrzystym świetle, po czym delikatnie opadły. Przyglądałem się opieszałym ruchom wzniesionych płatków z uwagą, po czym zwróciłem się do Mavis, twierdząc, iż nie musimy tak szybko wracać. Nie powiedziałem jednak nic konkretnego, gdyż widok beżowej sierści przyjaciółki przystrojonej dziesiątkami rumianych detali rozczulił mnie na tyle, że tylko zaśmiałem się pod nosem i mruknąłem ciche: „ooooch...".
– W różowym ci do twarzy – stwierdziła, wskazując wplątane w szarą sierść płatki, które również mnie nie miały litości oszczędzić – Wiem, że to miejsce jest wspaniałe, Vin – dodała – Jest tak spokojnie i miękko. Myślę jednak, że lepiej będzie odpocząć w jaskini.
Miała rację. Choć nie wiem jak przyjazne i ciche byłoby to miejsce–to otwarta przestrzeń. Trzeba zachować czujność nawet podczas snu, gdyż nigdy nie wiadomo, co może kręcić się w pobliżu. Mimo iż byłem niemal całkowicie przekonany, że w tej okolicy nie ma co liczyć na stwory groźniejsze od lisów to nie zamierzałem ryzykować bezpieczeństwa Mavi. No i chciałem byśmy wyspali się bez zbędnego baczenia na podejrzane szmery. Skinąłem więc głową.
– Dobry pomysł. Chodź szybko, zanim te bezlitosne, różowe potworki zamienią nas w kule miękkości i uroku.
Dobiegł mnie cichy chichot.
– Nie widzę w tym nic zabawnego – mruknąłem z udawaną powagą – Te płatki już ruszają do ataku!
Przejechałem łapą po podłożu, wyrzucając w stronę Mavis garść kwiecistych napastników.
– Ej!
Odpędziła lecącą ku niej chmarę gwałtownym ruchem łapy. Następnie zrewanżowała się, częstując mnie podobną ilością płatków. Przyjąłem je z pokorą, pozwalając, by szare futro na mojej piersi rozjaśniło się niewieścim różem. Tak przystrojony dumnie zaprezentowałem się przyjaciółce. Parsknęła po raz kolejny.
– Wrócimy tu jeszcze, prawda? – zapytała, gdy postąpiliśmy krok w stronę jaskiń.
Zwróciłem wzrok ku otwierającym Aleję drzewom. Bujne korony zdawały się błyszczeć w srebrzystej poświacie nocy. Jakby filigranowe płatki pochłaniały dane im światło i rozpalały swój własny, unikatowy blask. Wyścielona wiśniowymi drobinami ścieżka prezentowała się nie mniej urokliwie. Aż korciło by podążyć w głąb Alei, powoli, krok za krokiem. Zachwycać się każdym najmniejszym detalem, wdychać słodki zapach nieskończenie kwitnących drzew, włóczyć łapami po przyjaźnie miękkim podłożu, mając przy sobie kogoś, kogo będziesz chciał przeprowadzić na drugi koniec ścieżynki. Z kim mógłbyś chodzić tak już zawsze.
– Jeśli tylko chcesz – odparłem z uśmiechem, po czym położyłem lekko uszy i ściszyłem nieśmiało głos, niemal szepnąłem, dodając: – moja bratnia duszyczko...
Uszy Mavi opadły nieznacznie, uśmiechnęła się półgębkiem.
– Może jutro? – zaproponowała.
– Jeśli tylko nie będę musiał pilnować szczeniaków to jak najbardziej!
Ruszyliśmy w stronę jaskiń, beztrosko gawędząc o niczym, od czasu do czasu przyjacielsko się przekomarzając.

– No, to mój przystanek – oznajmiłem, gdy oboje stanęliśmy u wejścia do groty.
Wściubiłem łeb do środka, omiatając wzrokiem ciemne, dość duże pomieszczenie. Na kamiennej ziemi leżały jelenie i dzicze skóry oraz kilka garści liści i traw, z których postanowiłem zrobić sobie posłanie. Gdzieś w kącie przygotowane miałem bierwiono i nieco mniejsze gałązki na opał. W kilku miejscach walały się kości–pozostałości spożytych posiłków–które podgryzałem od czasu do czasu, gdy łapała mnie nuda.
– Eh, chyba powinienem w najbliższym czasie tu trochę ogarnąć – powiedziałem sam do siebie, choć bez problemu moją uwagę mogła usłyszeć również Mavi. – Mówię to sobie już od kilku dni – dodałem z uśmiechem.
Wycofałem się z jaskini. Stanąłem przed waderą. Z rozbawieniem zauważyłem, że kilka psotnych płatków wiśni wciąż chowało się za jej uchem.
– Chodź, odprowadzę cię do twojego legowiska – zaproponowałem.
Mavis jednak pokręciła głową.
– Nie ma takiej potrzeby. To niedaleko. A ty powinieneś już dawno spać.
– Ty także – zauważyłem – Nie zasnę, dopóki nie będę miał pewności, że leżysz wygodnie w swojej jaskini – dodałem przekornie.
– Naprawdę, nie masz się czym martwić. Spać!
Szturchnęła mnie i wskazała nosem w głąb mojej groty. Posłałem przyjaciółce grymas niezadowolenia, ale usłuchałem. Wślizgnąłem się do środka i posłusznie, choć nie szczędząc sygnałów ukazujących naburmuszenie, ułożyłem się na posłaniu.
– Zadowolona? – rzuciłem do stojącej przy wejściu wilczycy.
– Jak najbardziej. Dobranoc, Vin.
– Dobranoc, Mavi.
Uśmiechnęła się i ruszyła w swoją stronę. Mruknąłem cicho, wpatrując się w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała. Zaraz zerwałem się z posłania.
– Mavi! – wychyliłem się z jaskini – Czekaj!
Wadera zatrzymała się w półkroku i odwróciła w moją stronę. Nie zdążyła nic powiedzieć, odezwałem się bowiem pierwszy:
– Jako wojownik Watahy Porannych Gwiazd muszę dbać o bezpieczeństwo jej członków! Krwiożercze, różowe płatki mogą się czaić gdzieś tu blisko... – podejrzliwie rozejrzałem się wokoło – Co, jeśli zaatakują znowu? Ashita i Zuko odgryzą mi uszy, gdy wyjdzie na jaw, że pozwoliłem ci ot tak spacerować, gdy wokół czai się wróg!
Patrzyła na mnie swymi jasnymi niczym płynne złoto ślepiami z pełnym zadziwieniem, jednocześnie uśmiechając się pod nosem.
– Więc... – podjąłem, nim zabrała głos – może przenocujesz u mnie?

<Mavi, nie ma za co przepraszać, tylko cieszyć się, cieszyć, że historia idzie dalej! ^^ >

Od Lelou do Karo

Ponuro wodziłem wzrokiem od Miru do skupionych Karo i Nami. Wesoły teatrzyk? Tworzenie marzenia? Biorąc pod uwagę mój aktualny nastrój, pogorszony szczególnie niedawną wizją, prędzej bym się raczej wczuł w jakąś tragedię. Może czarny humor byłby jakimś wyjściem?
- Ustawimy się w kółeczku i będziemy po kolei opowiadać sobie żarciki, co wy na to? - mruknąłem, czując pogłębiającą się frustrację. - Dlaczego wilki z Lodowej Krainy są cywilizowane? Bo zżerają posłańców, ale listów nie ruszają.
- Leloś - siostra przewróciła oczami, ale pozwoliła sobie na ciche parsknięcie śmiechem. Dobra choćby i wymuszona wesołość. Wszystko, byleby tylko powstrzymać tę jędzę.
- No co? - mruknąłem, nieco urażony. - Mówiłem ci już chyba, komedie to nie moja bajka. Karo?
Wadera spojrzała na mnie.
- Świetnie ci idzie - zachęciła mnie, pokpiwając. - Rób z siebie dalej błazna.
- I ty, ma partnerko, przeciwko mnie - westchnąłem z rezygnacją. - Na co wskazywała mina córki sapera? Na nagły wybuch emocji.
Ha. Ha. Ha...
- Po namyśle, stworzenie marzenia też jest jakąś opcją - stwierdziła Nami, usiłując nadać głosowi możliwie optymistyczny głos.
- To jest jakieś wyjście - przystała czarna wadera. - Może łatwiej będzie wybudzić Miru, gdy trochę osłabimy jej moc?
- Ale nadal nie wiemy, co może go przywrócić z tego... snu - przypomniała wilczyca.
- Karo ma chyba rację - stwierdziłem jednak z namysłem. - Szczeniaki są z reguły bardziej podatne na magię, emocje, trudniej im też odróżnić fikcję od rzeczywistości...
- Tamten świat był naprawdę wiarygodny - przyznała Nami.
Spojrzałem przeciągle na siostrę, zastanawiając się, jakiego rodzaj koszmar ona przeżyła. Sam nie chciałem już nigdy powracać do wizji pokazanej przez istotę. A tym bardziej mieszać ją z rzeczywistością. Dlatego postanowiłem delikatnie zboczyć z tematu. Wiedziałem, że tamto nie miało miejsca, koszmar już minął... ale dręczyła mnie wciąż ta bezsensowna, paląca myśl, że jeśli będę o tym mówił, spełni się - jak te głupie powiedzonka z rodzaju "bo wykraczesz" czy "odpukać w niemalowane".
- Tylko jak chcecie stworzyć marzenie? - zapytałem zatem, niespokojnie szorując ogonem po podłodze.
Nastała długa chwila ciszy.
Weźmy to na logikę. Czym w ogóle jest marzenie? Kiedyś, jako szczenię, poprosiłem kiedyś mamę, by mi to wytłumaczyła, ale z jej stwierdzenia nie zrozumiałem ani słowa. "To najjaśniejsze, ubrane w doskonałość gwiazdy w naszych sercach, do których staramy się dolecieć". Przemówiła do mnie jedynie wzmianka o lataniu. A jaka była moja definicja marzenia? Gdyby teraz przede mną stanęła sam Festus, zażądał wytłumaczenia, a od mojej odpowiedzi zależałyby losy świata? Może powtórzyłbym słowa mamy. To przecież po prostu nasze cele, dążenia. Ja zawsze chciałem polecieć, oderwać się od wszystkiego, co mnie przygniatało na ziemi. Z drugiej strony... to właśnie tu, na tym twardym, nieprzyjaznym gruncie, miałem rodzinę. Watahę. Przyjaciół. Mamę, tatę. Siostrę, którą chciałem bronić za wszelką cenę, i którą kochałem ponad wszystko. I... Karo. Waderę poznaną przecież tak niedawno, a która okazała się być jednym z najważniejszych punktów w moim życiu. Jasnym punktem, najjaśniejszą gwiazdą dla mojego serca, do którego pragnąłem dążyć.
Przecież marzenia nie przestają być sobą wtedy, gdy się spełnią, prawda?
- Może... - z rozmyślań wyrwał mnie niepewny głos Nami. - Opowiemy o tym, co kochamy? O czym marzymy i spróbujemy nadać temu kształtów?
Spojrzałem na Karo.
- Ja jestem chyba zbytnim realistą - uśmiechnąłem się z zakłopotaniem. - Ale możemy spróbować. Jak ty uważasz?

< Karo? Nawet nie wiem, od czego zacząć przeprosiny :/ Także, no... wybacz, że tyle musiałaś czekać, postaram się poprawić >

Od Ensiy do kogoś

 Było ciepłe, wrześniowe popołudnie. Odpoczywałem, leżąc pod jednym z drzew w Stardust Forest i korzystając z moich magicznych zdolności, obserwowałem pobliską polanę. Widziałem kucharzy watahy przygotowujących posiłek i szczeniaki bawiące się pod czujnym okiem opiekuna.
  Co jakiś czas przechodził tu inny członek watahy, a wygląd wielu z nich czasem mocno mnie zaskakiwał. Widziałem na przykład szarego basiora z turkusowymi wzorami na ciele. Niektóre z wilków miały skrzydła. W moich rodzinnych stronach nie spotykałem też wader z wiankami na głowie, co zdarzało się tutaj. Od czasu do czasu mogłem ujrzeć też elfa przychodzącego w okolicy.
  Te elfy były jednak inne niż te, z którymi żyłem w ziemi Imalt. Ich ciała wyglądały na delikatniejsze od ciał ludzi i elfów z północy.
  Największą różnicą miedzy mieszkańcami tej krainy a moim dawnymi towarzyszami, było to, że niektóre z tutejszych elfów miały skrzydła.
  Spodobało mi się tutaj,  jednak tęskniłem za moim domem. Postanowiłem przespacerować się nad rzekę.
  Powoli wstałem, odwróciłem się w kierunku słońca i ruszyłem w kierunku wody. Szedłem przez las, powoli przebierając łapami. Po drodze mijałem dużo wilków z watahy, a każdy z nich wyglądał na szczęśliwego.
  Kiedy dowlokłem się do rzeki zobaczyłem następne wilki, ale znowu wszystkie były szczęśliwe, więc postanowiłem, że nie będę im przeszkadzał. Pomyślałem, że nad morzem mogę pobyć samotnie. I znowu się pomyliłem - tym razem, kiedy słońce już zachodziło spostrzegłem piękną, białą wilczycę, która właśnie pływała w przybrzeżnych wodach. Jej wygląd przypomniał mi o mojej ukochanej, która została na północy.
  W międzyczasie słońce zdążyło skryć się za horyzontem, a ja dalej byłem pogrążony w rozmyślaniach o utraconym domu. Kiedy tak wspominałem minione dni, z braku lepszego pomysłu postanowiłem przysnąć (mimo że nie potrzebuję snu).
  Kiedy się obudziłem, pierwsze promienie słońca pojawiały się na wschodzie, więc powlokłem się do Stardust Forest i ponownie położyłem się pod jednym z drzew. Kiedy tak leżałem i zastanawiałem się co ze sobą zrobić, poczułem, że coś na mnie stanęło, a później się na mnie przewaliło. Zorientowałem się, że to jeden z wilków z watahy, więc spróbowałem nawiązać z nim kontakt i powiedziałem mu (telepatycznie, oczywiście):
<<Następnym razem bardziej uważaj.>>
Kiedy ta myśl pojawiła się w umyśle wilk, odrazu pojawiła się też odpowiedź:
<<Mam rację na przyszłość muszę bardziej uważać.>>
Biedaczek, chyba nie zauważył, że na mnie wlazł. Postanowiłem, uświadomić go w tej kwestii:
<<Tu jestem, spryciarzu, spójrz pod łapy.>>


<Ktoś? Odpiszesz, ,,spryciarzu"? W razie błędów z góry przepraszam.>

Od Ilyi cd Karo

„Skrzatek”? Tak do niego zawołała? Skąd wzięła tę nazwę? Czyżby zachciało się jej zakpić z jego wyglądu, a dokładniej z uszu? Basior spojrzał na nią i burknął, by radziła sobie sama. Dopiero teraz pojął, że wadera odnosi się w stosunku do niego z jakąś wyższością, choć nie był pewny, czy to słowo jest odpowiednie. Karo słysząc cichnące kroki basiora, postanowiła za nim pobiec i go zatrzymać. Oczywiście nie z potrzeby serca, a raczej misji. Dogoniła Ilyę i stanęła przed nim, zagradzając tym samym drogę.
– Dokąd się wybierasz?! – warknęła. – Chcesz wszystko zepsuć?
Nic nie mówiąc, minął ją, ale ta nie dała za wygraną. Uderzyła go dość delikatnie w tylną część głowy, co poskutkowało gwałtownym obrotem i przygwożdżeniem jej do ziemi. Nie był ciężki i nie napierał na nią taką siłą, by zrobić krzywdę, a jedynie móc szybko ją osłonić przed atakiem, a następnie skoczyć na przeciwnika. Nie, to nie była świetna akcja, ponieważ rana, którą zdobył wcześniej, nie zdążyła się zagoić i ponownie zaczęła krwawić. Dostał również czymś twardym prosto w pysk, a to, że wadera powoli czuła zagrożenie z jego strony, sprawiło, że i ona lekko go drasnęła. Poczuł, że postąpił źle, ale to ona go do tego sprowokowała. Porównywanie do skrzatów i elfów nie było dobrym rozwiązaniem, nawet jeśli nie było to obraźliwe, a rzucone jako żart. Po chwili jednak o tym zapomniał, a w jego utkwiła wiadomość o mapie, więc nerwowo zaczął się za nią rozglądać.
– Następny będzie ją miał.
Czarna wilczyca stanęła obok Ilyi i niby patrząc na pospiesznie uciekającego krasnoluda, stwierdziła, że basior musi nieco się opanować, w innym wypadku będą błądzić przez jeszcze dłuższy czas. Zignorował jej słowa, a po chwili sam się do niej zwrócił, patrząc w prosto oczy. Była ślepa, więc dostrzegł to nieobecne spojrzenie, które tak właściwie trudno było nazwać „spojrzeniem”.
Basior rzucił się galopem za uciekającą postacią. Zawalił swoją szansę, ale nie mógł sobie pozwolić na dłuższe pozostanie w tym miejscu. Tutejsze powietrze z klimatem raczej mu nie sprzyjały, więc pragnął się stąd wydostać jak najszybciej. Och, gdyby stwórca byłby tak dobry i dał mu możliwość teleportacji... Lub siły stu słoni, by mógł z łatwością niszczyć ściany, które byłby wtedy dla niego niczym kartka papieru. Jednak nie, został obdarzony mocą, która jest przydatna jedynie w walce, a raczej tuż po niej. Niektórzy nawet nie są tego świadomi i sądzą, że wilk posiada jakieś silniejsze zdolności, których używa w obliczu prawdziwego zagrożenia, kiedy nie widzi już innego wyjścia... Każdy ma pewne asy w rękawie i przeciwnik nie jest ich świadomy, dopóki nie zostaną użyte, a nawet wtedy, może się zastanawiać, czy to aby na pewno to. Wracając do rzeczywistości i aktualnych wydarzeń, Ilya z każdą chwilą czuł gorszy ból tuż przy karku, ale nie przeszkodziło mu to w utrzymaniu tempa. Zacisnął mocniej szczękę z żuchwą, przygryzając tym samym wewnętrzną część pyska. Po chwili dostał wsparcie od Karo, która pobiegła skrótami poznanych kransoludów i stanęła na końcu tego korytarza. Uciekinier zauważył, że to koniec i zostało mu zdecydować, komu się odda. Wybrał Ilyę, który gdyby biegł dalej, mógłby stratować i jego, i trzymającą istotę Karo.
– Ilya, łap go! – krzyknęła do niego wadera.
Nie musiała powtarzać dwa razy. Szarawy wilk odbił się mocno od podłoża i skoczył prosto na krasnoluda, powalając go na twardą, zimną ziemię. Kamienne podłoże z miłą chęcią powitało człowiekopodobnego i nawet zaprosiła na drzemkę. Stracił przytomność, a wilk, korzystając z okazji, przyjrzał mu się dokładnie i poszukał kawałku papieru. Nie trwało to długo, ponieważ mężczyzna miał przy pasie zawieszony rulonik w kolorze sepii. Ostrożnie (jak nie Ilya) wyciągnął go i przydreptał z nim do wadery. Uśmiechnął się i rozłożył go przed sobą.
– Proszę – powiedział.
Ku zdziwieniu basiora, wilczyca rozkazała mu ją odczytać, a następnie ich stąd wyprowadzić. Skrzywił się nieznacznie i miał ochotę to wszystko zniszczyć. Nie przepadał za mapami, gardził nimi. Może były przydatne, ale jemu nigdy jakoś szczególnie nie były potrzebne. Umiał co nieco z niej wyczytać, ale teraz nie wie, gdzie się znajdują i w którą stronę jest południe, a w którą północ. Ma to zrobić na czuja? Och, jeśli tak, to całkiem dobrze, bo to mu wychodzi świetnie.
– Jeśli ma to ci pomóc... O ile dobrze zrozumiałam, ten korytarz prowadzi do dwóch pomieszczeń. Jedno jest okrągłe i wychodzi z niego tylko jeden korytarz, z kolei drugie... Ma trzy korytarze.
Basior pokiwał głową, wychwycił najpotrzebniejsze rzeczy i natychmiastowo je pojął. Głód chyba działał dla niego motywująco, skoro rozumienie wychodziło mu coraz to lepiej. Główka pracowała, ale brzuszek domagał się czegoś pysznego, mógł tak stwierdzić, ponieważ bardzo go łaskotało. Odnalazł korytarzyk na mapie i od razu obrał kierunek, bo niemal natychmiast zauważył, że tak naprawdę wiele im nie zostało do pokonania.
– Przeproś mnie – rzucił, na co się zdziwiła. – Każesz mi się powtarzać?
– Nie rozumiem, za co miałabym cię przeprosić? – zapytała nieco kpiącym głosem.
Nie spojrzał na nią, nie próbował wpłynąć. Parsknął na zapytanie wilczycy, po czym przyspieszył kroku. Stwierdził, że ona dobrze wie za co, ale postanowiła jeszcze trochę się z nim podroczyć, bo mniej sprawny umysłowo.
– Czy ja wyglądam ci na człowieczego niziołka?
Nie spodziewała się tego, więc troszku ją zaskoczył. Zastanowiła się chwilę i przyspieszyła nieco, wsłuchując się w kroki swojego towarzysza i w jego oddech. Był odrobinę przyspieszony, najpewniej spowodowany wszystkimi wydarzeniami, a przede wszystkim zmęczeniem.
– Dobre wychowanie nakazuje szanować swojego towarzysza.
I kto to mówi? Wilk, który w zwyczaju miał się martwić o siebie i nie zważać na drugiego. No zawsze działał w pojedynkę. Niby w pewnym momencie został odnaleziony przez najbliższych i żył z rodziną, ale tak naprawdę był sam. Miał nadzieję, że jego rodzeństwo żyje. Ostatnio czuł, że swojego brata już gdzieś spotkał, ale to wspomnienie, choć bliskie teraźniejszości było niczym mgła wielu niewiadomych.
– Uraził cię ten „skrzatek”?
Pokręcił głową, wypowiadając jedno słowo: „zdenerwował”. Wadera spuściła głowę, nie dlatego, że zrobiło się jej głupio czy coś w tym stylu, ale zapragnęła najpewniej nad czymś pomyśleć. Właściwie nie wiedziała, co Ilya zrobi, kiedy go nie przeprosi, ani czy jest chętna, by powiedzieć to „przepraszam”.
– Boli – powiedział krótko.
Ból, zamiast słabnąć, powoli się nasilał. Doszło do tego momentu, kiedy basior wydał z siebie syk, sygnalizujący, że wcale nie buja i naprawdę może to być coś poważnego. Zdziwił się, ponieważ jego moc najzwyczajniej poprzestała działać. Początkowo wydawało mu się, że jest to jego pierwsza taka sytuacja, ale przypomniał sobie, że wcześniej też miał takie defekty. No, przecież już zdążyłam napisać, że panujący klimat mu nie sprzyja. Może brakło mu energii? Dawno nie jadł... czegoś porządnego. Mały posiłek od kransoludzi mu nie wystarczył. Pociągnął parę razy nosem, wyłapując dziwną woń.
– Twoja moc też tu działa? – zapytał. – Możemy mieć kłopoty, zbliża się towarzystwo, ale ty już pewnie o tym wiesz...

< Karo? Przepraszam, że tak długo. ;/ >

sobota, 21 października 2017

Wczesne losy Ensiy

 Odkąd pamiętam żyłem w mroźnej, skutej lodem krainie. Owa kraina była piękna.
Na jej północnych krańca była olbrzymia lodowa pustynia w której mieszkały lodowe smoki, upiory mrozu i tu znajdowały się ruiny olbrzymiego miasta, którego nie znały elfy, ludzie, krasnoludy i giganci. Nieco na południe od pustyń pojawiały się już małe rośliny, a latem na około dwa cykle księżyca ziemia rozmarzała. Elfy północy, najważniejsi mieszkańcy tych terenów, zwały tę ziemie Imalt. Na południe od Imalt zaczynały się wielkie lasy w których żyło mnóstwo zwierząt, to tam spędziłem większość swego życia. Na wschodzie rozciągały się góry, w których krasnoludy miały swoje królestwa (tutejsze krasnoludy dużo różniły się od tych znanych watasze). Oprócz krasnoludów w górach żyły smoki, trolle i inne stworzenia. Na zachodzie natomiast ludzie budowali ogromne zamki, pałace, świątynie i miasta oraz prowadzili swoje wojny. Dalej na południe od kraju mej młodości rozciągało się tylko morze.
  Nie wiedziałem skąd się wziąłem na tych terenach, ani nie znałem nikogo kto byłby ze mną spokrewniony. Wcale nie pamiętam tego co działo się ze mną przez moje pierwsze dwa słoneczne cykle (teraz mam trzy i pół). Prawie całe życie (a przynajmniej tak myślę) spędziłem w wielkim lesie. Aż pewnego dnia do tej części lasu, gdzie zwykle polowałem przybyli ludzcy łowcy. To był czas kiedy zacząłem wędrować na północ.
  Na początku ominąłem Imalt i zawędrowałem na lodowe pustkowia, nie spędziłem tam dużo czasu, ale dni które tam przeżyłem mocno wyryły się w mojej pamięci. Jeden z nich w szczególności.
  Był już późno - słońce powoli schodziło już z nieba. Zaczynałem opadać z sił, marzłem i z coraz większą pewnością mogłem stwierdzić, że się zgubiłem. Ze wszystkich stron otaczały mnie bryły lodu i śnieżne pagórki. Kiedy zacząłem tracić resztki nadziei, ujrzałem przed sobą giganta. Postanowiłem za nim podążać, w sumie i tak nic lepszego nie mogłem zrobić.
  Ten gigant nie był zbyt wysoki, jak na giganta, był nieco wyższy niż mamut. Miał długą do piersi brodę. I ubrany był skóry mamuta. W ręku dzierżył maczugę z konaru drzewa.
  Podążając za nim trafiłem do obozu, w którym gigant wraz z dwójką towarzyszy rozpalił ognisko i zabierał się za upieczenie mamuta. Miałem nadzieję, że uda mi się ukraść kawałek mięsa. Czekałem przyczajony, przy okazji zastanawiając się nad tym co giganci robią poza Imaltem. Nagle usłyszałem jakiś dźwięk jakby psi zaprzęg, a po chwili ujrzałem elfy północy na saniach ciągniętych przez ich oswojone wilki. Elfy nie czekając ani chwili zaatakowały gigantów. Walka nie trwała długo - elfie strzały szybko powaliły przeciwników. Kiedy elfy miały już zawracać jeden z ich wilków zaczął warczeć w moim kierunku. Elfy mnie nie zauważyły, ale jeden z nich ale jeden zwrócił się do drugiego:
- Ilime, sprawdź, co tam jest.
Elf, którego nazwano Ilime, chwycił za włócznie i ruszył w moim kierunku. Wtedy stwierdziłem, że nie ma sensu dalej się ukrywać i resztkami sił podbiegłem w kierunku elfa. Ilime opuścił broń. Chwilę potem upadłem i nie miałem sił się podnieść.
- Zostaw go Ilime - powiedział jeden z elfów, kiedy jego towarzysz zaczął nieść mnie w kierunku sań.- Ten wilk i tak za niedługo umrze. Tu na północy nie miał zbyt dużych szans.
Po tym straciłem przytomność.
  Kiedy się ocknąłem byłem w elfim obozie. Było tutaj dużo namiotów i zagrody dla zwierząt.
  Mieszkały tu elfy północy, stworzenia podobne do ludzi, ale zwinniejsze i bardziej odporne na zimno. Ich włosy były zwykle jasne, a oczy szare lub niebieskie. Nie posiadały skrzydeł tak jak ich krewni ze Stardust Forest. Przemieszczały się przy pomocy sań ciągniętych przez tresowane wilki. Żyły w Imalt, w niewielkich obozach. Czesto przenosiły obozy z miejsca na miejsce, a pokarm zdobywał tak jak większość stworzeń na tych terenach - polując. Poza polowaniami unikały przemoc, ale kiedy musiały walczyć sięgały po łuki, włócznie lub szable, czasem chwytały też za topory. Czciły naturę, a najbardziej uzdolnieni z wyznawców zostawali szamanami. Szamani pełnili rolę kapłana i uzdrowiciela, a oprócz nich na plemię składali się jeszcze rzemieślnicy, łowcy, treserzy i wódz.
  Teraz Ilime - elf, który zabrał mnie z pustkowi niósł mnie do szamana. Wniósł mnie do namiotu uzdrowiciela, tam siedziały dwie osoby.
-Witaj ojcze i ty Firunie, również - rzekł Ilime.
-Witaj - odpowiedzieli mężczyźni.
-Co to za wilk? - zapytał starsz z nich.
-Nie wiem, znalazłem go na pustkowiach, kiedy polowaliśmy na zabójców Ulfa - odparł mój wybawca.
-Co samotny wilk mógł robić na północ? - zdziwił się Firun.
-Pewnie ktoś go tam zabrał, wilki nie są na tyle głupie by same chodzić w tamte rejony.
,,A więc jestem głupi" pomyślałem.
-Jak on tam przeżył? - spytał szaman.
-Nie mam pojęcia - powiedział Ilime. - Kiedy go znalazłem był ledwo żywy, a Rea mówiła, że nie przeżyje. Mógłbyś się nim zająć?
-Z chęcią - odparł szaman. - Jeżeli go uratuję czyj będzie ten wilk?
-Myślę, że ojciec Firuna ucieszyłby się z takiego daru - powiedział młody łowca. - Co o tym sądzisz, Firunie?
-Mój ojciec ma wystarczająco wilków, Ilime. Lepiej będzie jeżeli go zatrzymasz, poza tym ty go znalałeś - stwierdził syn wodza.
  Potem szaman przytknął mi do pyska jakiś dziwny płyn, którego woń szybko mnie uśpiła.
  W elfim plemieniu spędziłem sześć cykli księżyca, pomagając polować i towarzysząc w podróżach elfom. Poznałem tam piękną wilczycę, w której się zakochałem. Często w Imalcie widziałem stada mamutów i reniferów oraz karawany krasnoludzkich kupców ze wschodnich gór.
  Raz kiedy polowałem z Ilime i grupą innych na renifery, zauważyłem tygrysa imalckiego.
  Zwierzęta te były dość duże - największe osiagały rozmiary małego mamuta. Miał dwa wystające kły. I były nieco szybsze niż wilki. Żyły w niewielkich grupach do pięciu osobników.
  Kiedy tylko dostrzegłem zagrożenie ostrzegłem myśliwych. Doszło do krótkiej aczkolwiek krwawej walki - ja zostałem raniony w brzuch, a towarzyszący nam Firun miał poważnie uszkodzone ramie. Nie mogliśmy podróżować z szybko będąc w takim stanie, więc noc musieliśmy spędzić poza obozem. Prawie całą noc spędziłem wraz z ukochaną wpatrując się w gwiazdy. Gdy następnego dnia wróciliśmy do obozu, szaman uśpił mnie na siedem dni, żeby mógł mnie wyleczyć.
  Kiedy powróciła do mnie świadomość, okazało się, że mój opiekun nie żyje. Ilime został zabity przez lodowego smoka.
  Lodowe smoki to majestatyczne stworzenia wielkości dwóch mamutów, pokryte srebrno-białymi łuskami. Nie zieją ogniem niczym ich bardziej znani kuzyni, ale za to mogą wyrzucić z pyska strumień ostrych jak brzytwa kawałków lodu. Istoty te są bardzo groźne i łatwo je sprowokować.
  Nikt nie wiedział, co smok robił w Imalcie, ale każdy był smutny z powodu śmierci Ilime, najbardziej ja i Rea. Po śmierci Ilime, zostałem oddany szamanowi.
  Był on dobrym elfem, ale zbyt mocno przypominałem mu o synu, dlatego sprzedał mnie krasnoludzkiej karawanie. Z krasnoludami spędziłem prawie jeden cykl księżyca. Czasami kazały pilnować mi swojej karawany w trakcie nocy.
  Kiedy krasnoludy dotarły do ludzkich miast, zostałem sprzedany żeglarzowi imieniem Gerard. Szybko się z nim zaprzyjaźniłem. Niedługo po tym jak zostałem kupiony przez człowieka, razem z nowym opiekunem wypłynęliśmy na południe.
  Po dwóch miesiącach żeglugi nasz statek dopłynął do północnych brzegów jakiegoś nieznanego lądu. Kapitan statku wysłał mnie razem z grupą marynarzy, żebyśmy coś upolowali. Na łowy udaliśmy się do pobliskiego lasu, mimo że jego wygląd mocno nas do tego zniechęcał. Kiedy zbliżyliśmy się do pierwszych drzew poczuliśmy nieprzyjemny zapach kojarzący się ze śmiercią. Miałem złe przeczucia. Weszliśmy do lasu i kiedy byliśmy kawałek od pierwszych drzew, zaatakowały nas mroczne bestię. Byliśmy zaskoczeni, z powodu czego nie mieliśmy szans. Wszyscy moi towarzysze zginęli, a ja z zostałem poważnie ranny w gardło. Tylko moje niezwykłe umiejętności pozwoliły mi ujść z życiem. Kiedy zagrożenie minęło nie potrafiłem znaleźć drogi na statek.
  Po kilku księżycach samotnego błąkania się po lesie, kiedy zaczynałem przyzwyczajać się do swego losu, tracić nadzieję i polubiłem samotność trafiłem do terenów zamieszkanych przez niezwykłe wilki. Ukrywałem się w ich pobliżu przez parę dni. Później postanowiłem się im pokazać.
  Teraz zobaczę czy się dogadamy...
Do usłyszenia,

Ensiy.

Od Elli do Ashity

Słońce kierowało się już ku zachodowi. Na niebie wisiały w ten dzień tylko pojedyncze obłoki, co, trzeba przyznać, należy do rzadkości o tej porze roku, kiedy najczęściej firmament przykryty jest najczęściej w całości gęstą, nieprzejednaną, jednolicie szarą warstwą ciężkich chmur, tak więc swobodnie mogłam dziś obserwować coraz to krótszy tor małego, jesiennego słońca o czerwonym zabarwieniu po niebie, a mówił mi on, że zbliżam się do takiego czasu, kiedy dwie trzecie doby będą już za mną. Mam jeszcze czas na wędrówkę, nim trzeba będzie szukać noclegu, pomyślałam. Mam czas, będę iść dalej. Szczerze mówiąc, szło mi się coraz ciężej i coraz bardziej czułam, że się do tego zmuszam. Miałam coraz większą pokusę się poddać, zatrzymać, siąść obok jednego z głazów, które stoją cicho przy rudawej, pokrytej opadniętymi liśćmi ścieżce, i nie robić całkowicie nic. I bynajmniej taki pomysł nie wziął się ze zmęczenia drogą, gdyż szłam dopiero jakieś półtora dnia. Chyba, że mówimy o zmęczeniu psychicznym, to już bardziej. Nie mogłam uwierzyć, że to nie sen. Nie mogłem uwierzyć, że to stało się naprawdę. Spacer po lesie, małe, jasne światełko... Oszołomiona jego pięknem wypowiedziałam ciche i szczere marzenie, a potem światełko urosło, biel zasłoniła wszystko wokół... Obudziłam się na skraju górskiego lasu, w miejscu, którego nie poznawałam, a które według mojego życzenia miało być dla mnie rajem na ziemi. Wyruszyłam stamtąd w głąb terenów, by szukać... jakby się zastanowić, to sama nie wiem czego. Nie wiem, czy chodziło mi o znalezienie towarzystwa, nowego stada, znalezienie jakiejś jaskini, miejsca na swą nową siedzibę, czy po prostu pchał mnie do przodu jakiś rodzaj ciekawości, może bezsilności, bo cóż mi innego pozostało? Tak czy inaczej, teraz, gdy maszerowałam, ciągle narastały we mnie pokłady negatywnych emocji. Mimowolnie, gdzieś głęboko w moim sercu rozwijał się strach przed nieznanym, obawa przed samotnością, wyrzuty sumienia po podjętej decyzji, tęsknota za domem i dawnym życiem. A tak przecież nie powinno być. Moje oczy zrobiły się wilgotne od łez, gdy tylko uświadomiłam sobie, co naprawdę czuję. Dlaczego to takie ciężkie?
Los, w którego zwątpiłam w tej chwili pierwszy raz od naprawdę bardzo dawna, postanowił jednak chyba nie obrażać się na mnie za ten chwilowy upadek wiary, wręcz przeciwnie, chciał chyba pocieszyć mnie i zrobić mi przysługę, bo właśnie w tamtym momencie usłyszałam trzask gałązek. Moja głowa skierowana dotychczas do dołu w depresyjnym nastroju, natychmiast wystrzeliła w górę, po czym skierowała się w stronę źródła dźwięku. Nie byłam przestraszona, ale czujna, gotowa do działania. Ujrzałam, że sprawcą hałasu był jakiś wilk, który przedzierał się żwawo, a przy tym jednak głośno, przez połacie opadniętych, jesiennych liści. Moje serce zabiło szybciej. Wilk, to jednak zamieszkiwane tereny! W tym momencie przybysz dostrzegł mnie, zatrzymał się nagle i przyjął podobną mi wyprostowaną postawę. Na twarzy jego pojawił się rodzaj zdziwienia moją obecnością, najpewniej zastanawiał się teraz, co należy mu uczynić.
- Hej! - krzyknęłam entuzjastycznie, a mój ogon zaczął się poruszać. - Hej ty, podejdź tutaj! Proszę!
Nieznajomy po krótkiej chwili wahania postanowił wykonać moją prośbę. Gdy jednak stanął obok mnie, nadal nie emanował ufnością. Wyglądał, jakby był gotowy w każdej chwili zaatakować. Ja, czując to, także nie byłam do końca rozluźniona, pozostawałam przygotowana na wymienioną wyżej ewentualność.
- Kim jesteś i co robisz na terenach mojego stada? - spytał
- Ah, a więc jest stado! Nie musisz się martwić, nie mam złych zamiarów, z chęcią natomiast zasilę jego szeregi. Istnieje taka możliwość?
- No, czy ja wiem? - rozejrzał się lekceważąco wokół. - Magiczny wilk?
- Owszem, moim żywiołem jest woda.
- No to, nie wiem, trzeba spytać przywódców...
- Zaprowadzisz mnie do nich?
- Mogę. To niedaleko. Pobiegniemy?
Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Byłam naprawdę zadowolona, że mogę zostać członkinią nowego stada. Nigdy nie wyobrażałam sobie życia w samotności. W stadzie się urodziłam, spędziłam całe dotychczasowe życie, i nie zamierzałam teraz tego zmieniać. Kiwnęłam głową na znak zgody, a po chwili oboje biegliśmy już przez siebie. Mijaliśmy piękne tereny, widziałam rzekę, wodospad, a potem znaleźliśmy się w cichym, pięknym lesie. Właśnie w jego wnętrzu znajdowała się pewna jaskinia. Zdyszani zatrzymaliśmy się przed nią.
- To tu. - powiedział mój towarzysz. - Poczekaj na mnie.
Zniknął w jaskini, a ja przysiadłam przy jej wejściu. Niemal trzęsłam się z ekscytacji, ale i ze stresu. Po chwili nowy znajomy wrócił, a z nim pojawiła się piękna wadera. Domyśliłam się, że to przywódczyni. Nie wiedząc za bardzo co robić, bowiem nie przeżywałam nigdy podobnej sytuacji, skłoniłam się delikatnie w szacunku.
- Nazywam się Ellia i chciałabym został członkinią twojej watahy. Ten wilk mi o niej opowiedział i pomógł dotrzeć aż tutaj. - mówiąc to wskazałam głową swego towarzysza.
Samica Alfa przyglądała mi się chwilę w milczeniu.

<Ashito? Przewodniku? A może pan Alfa lub któreś z jego dzieci wyjrzy z wnętrza groty? A może ktoś będzie przechodził obok?>
Szablon
NewMooni
SOTT