niedziela, 19 listopada 2017

Od Lelou do Karo

Patrzyłem na Karo z szeroko otwartymi oczyma, pod szczerym wrażeniem monologu, jaki właśnie usłyszałem. Znaliśmy się już długo, nasza relacja była dużo poważniejsza, niż myślałem - poznałem w końcu waderę w niezbyt przyjemnych okolicznościach ,bo cały zdenerwowany, w dodatku w mało sympatycznej okolicy. Szczerze rozczuliły mnie słowa, jakie powiedziała, szczególnie o pragnieniu stałości - z pewnym bólem uświadomiłem sobie, jak wiele muszę nauczyć się jeszcze o własnej partnerce. Nawet jeśli doskonale wiedziałem, że jej nieco złośliwa, żądna przygód strona nie jest tą jedyną - bardziej skorupą - wciąż uczyłem się, jaka tak właściwie jest. Co zrobić, by jej pomóc, ułatwić, a z drugiej strony pozwolić, by mogła żyć samodzielnie - odkąd zaczęliśmy być parą, oczywistym dla mnie się w końcu stało, że to na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za jej szczęście, bezpieczeństwo, szczególnie odkąd jej rodzina odeszła - najpierw siostry i matka, a teraz ojciec. Pilnowanie Karo było też pracą syzyfową, biorąc pod uwagę jej żyłkę buntownika i smykałkę do wplątywania się w różne zagrożenia, powoli uczyłem się jednak też dawać jej pewną swobodę, nawet jeśli przy okazji biegałem jak po rozżarzonych węglach.
- To nie było głupie - zaprzeczyłem zatem cicho, biorąc głęboki wdech. - To teraz... nasza kolej?
- Lelou - siostra trąciła mnie lekko, a ciepło jej ciała dodało mi otuchy. - Przejmujesz pałeczkę.
- Nie wolisz ty? - zapytałem ze skwaszoną miną. Byłem pod wrażeniem monologu Karo, to jasne. Ale to jeszcze nie oznacza, że byłem w stanie wygłosić swój własny!
- Spokojnie - Nami położyła swoją łapę na mojej. - Masz dużo marzeń, prawda? Ao wybrał ciebie, masz skrzydła, to o czymś świadczy. By wznieść się w powietrze, nie wystarczą same zdolności. Trzeba też nosić w sobie to szczególne pragnienie dosięgnięcia nieba.
- Musimy pomóc Miru - przypomniała z naciskiem Karo, chociaż w jej głosie dalej słyszałem niepewność, zapewne wywołaną targającymi nią uczuciami po wygłoszeniu swoich szczerych marzeń.
- Boję się - szepnąłem głucho. - Boję się, że powiem za dużo... to ja mam was chronić, nie na odwrót.
- Leloś, głupoty pleciesz! - zganiała mnie Nami, najwyraźniej zdenerwowana. Uniosłem wzrok, nieco zdziwiony, rzadko kiedy widziałem w  końcu siostrę w takim stanie. - Nie jesteś maszyną stworzoną tylko po to, by robić za ochroniarza, a my nie jesteśmy ze szkła. Każdy z nas ma jakieś marzenia, to żaden powód do wstydu! Wszyscy też mają swoje słabości, nawet jeśli nie nienawidzą! Co w końcu ze mną? Chcę nad sobą pracować, by móc się sama obronić, a ty mi to cały czas wręcz uniemożliwiasz, jakby nawet powietrze miało mnie zabić! Chciałabym zyskać więcej pewności siebie, rozmawiać i z basiorami bez ryzyka, że zaraz zjawisz się ty ze swoim monologiem. Nie mam ochoty na bycie delikatną lalką, którą wszyscy muszą się zajmować. A wiesz tak właściwie, dlaczego? Bo nikt nie chce być zależnym całkowicie od innych i musieć się ich pytać o zgodę na każdy krok. Kocham was wszystkich, całą watahę, ale to nie zmienia faktu, że muszę czasem pooddychać. Sama, bez nadopiekuńczego brata. Leloś, to nie jest tak, że chcę mieć też święty spokój, ale... - urwała, biorąc wdech. - Zrozum, że damy sobie radę. I my tobie też pomożemy.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Bolesna i męcząca, tym bardziej, że miałem tę irytującą świadomoćć, że teraz przyszła moja kolej.
- Wiem, wiem - odparłem tylko głucho, patrząc na twardy grunt, byleby tylko nie napotkać spojrzenia błyszczących oczu siostry lub mlecznych Karo, powodujących we mnie tak ogromne wyrzuty sumienia. - Ale ja się tak strasznie boję... Mam wrażenie, że wszystko, co robię, jest niewystarczające, złe. Chciałbym umieścić po prostu wszystkich mi bliskich, całą watahę, w jednym, ogromnym bąblu, a was otoczyć jakimś kokonem, by mieć pewność, że nic wam nie będzie. Chcę, żeby wszyscy byli bezpieczni, przez co pomijam ich pragnienia, zapominam o tym, że trzeba żyć i czasem zrobić coś oprócz tych podstawowych potrzeb. Że świat nie kończy się na jednej jaskini i przestworzach. Gdybym tylko mógł, wybrałbym jakąś samotną gwiazdę i zabrał tam wszystkich. Chciałbym żyć między gwiazdami, tak blisko, jak tylko to możliwe. Kiedyś nawet myślałem, że zrobiłbym to, jeśli oznaczałoby to zostawienie wszystkich tutaj - głos nieco mi się łamał, ale brnąłem dalej, choć męczyła mnie paskudna myśl, że jak tylko skończę, będę próbował to jakoś odkręcić. - Marzyłem, by móc już zawsze latać, nigdy nie musieć już dotykać ziemi, tego twardego gruntu, który przez te wszystkie dni trzymał mnie mocno przy sobie, spętanego grubymi łańcuchami, jakbym był jakimś niewolnikiem. Uważałem się za więźnia własnej watahy, rodziny. Nieraz, szczególnie w nocy, marzyłem tylko o tym, by uciec, jak najdalej, jak najwyżej. Uczyłem się o gwiazdach. Gdybym tylko mógł, sam chciałbym się stać jedną z nich, zawsze jasną, która wskazywałaby drogę - powoli zaczynałem się gubić w swojej chaotycznej wypowiedzi, wątki mi umykały, a słowa nie chciały się ze sobą kleić. - Ale to nie zmienia faktu, że jesteście dla mnie najważniejsze, cała wataha...chciałbym po prostu niekiedy zatrzymać czas w jakimś bezpiecznym momencie i tak już zostać, zapętlić wszystkich w szczęściu, nawet jeśli to tak nie działa, jeśli istotą tak wielu są ciągłe przygody - wziąłem głęboki, urywany wdech. - Skończyłem, możecie się śmiać do woli...

< Karo? Strasznie Cię przepraszam, że dopiero odpisuję... >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT