niedziela, 19 listopada 2017

Od Lelou do Karo

Patrzyłem na Karo z szeroko otwartymi oczyma, pod szczerym wrażeniem monologu, jaki właśnie usłyszałem. Znaliśmy się już długo, nasza relacja była dużo poważniejsza, niż myślałem - poznałem w końcu waderę w niezbyt przyjemnych okolicznościach ,bo cały zdenerwowany, w dodatku w mało sympatycznej okolicy. Szczerze rozczuliły mnie słowa, jakie powiedziała, szczególnie o pragnieniu stałości - z pewnym bólem uświadomiłem sobie, jak wiele muszę nauczyć się jeszcze o własnej partnerce. Nawet jeśli doskonale wiedziałem, że jej nieco złośliwa, żądna przygód strona nie jest tą jedyną - bardziej skorupą - wciąż uczyłem się, jaka tak właściwie jest. Co zrobić, by jej pomóc, ułatwić, a z drugiej strony pozwolić, by mogła żyć samodzielnie - odkąd zaczęliśmy być parą, oczywistym dla mnie się w końcu stało, że to na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za jej szczęście, bezpieczeństwo, szczególnie odkąd jej rodzina odeszła - najpierw siostry i matka, a teraz ojciec. Pilnowanie Karo było też pracą syzyfową, biorąc pod uwagę jej żyłkę buntownika i smykałkę do wplątywania się w różne zagrożenia, powoli uczyłem się jednak też dawać jej pewną swobodę, nawet jeśli przy okazji biegałem jak po rozżarzonych węglach.
- To nie było głupie - zaprzeczyłem zatem cicho, biorąc głęboki wdech. - To teraz... nasza kolej?
- Lelou - siostra trąciła mnie lekko, a ciepło jej ciała dodało mi otuchy. - Przejmujesz pałeczkę.
- Nie wolisz ty? - zapytałem ze skwaszoną miną. Byłem pod wrażeniem monologu Karo, to jasne. Ale to jeszcze nie oznacza, że byłem w stanie wygłosić swój własny!
- Spokojnie - Nami położyła swoją łapę na mojej. - Masz dużo marzeń, prawda? Ao wybrał ciebie, masz skrzydła, to o czymś świadczy. By wznieść się w powietrze, nie wystarczą same zdolności. Trzeba też nosić w sobie to szczególne pragnienie dosięgnięcia nieba.
- Musimy pomóc Miru - przypomniała z naciskiem Karo, chociaż w jej głosie dalej słyszałem niepewność, zapewne wywołaną targającymi nią uczuciami po wygłoszeniu swoich szczerych marzeń.
- Boję się - szepnąłem głucho. - Boję się, że powiem za dużo... to ja mam was chronić, nie na odwrót.
- Leloś, głupoty pleciesz! - zganiała mnie Nami, najwyraźniej zdenerwowana. Uniosłem wzrok, nieco zdziwiony, rzadko kiedy widziałem w  końcu siostrę w takim stanie. - Nie jesteś maszyną stworzoną tylko po to, by robić za ochroniarza, a my nie jesteśmy ze szkła. Każdy z nas ma jakieś marzenia, to żaden powód do wstydu! Wszyscy też mają swoje słabości, nawet jeśli nie nienawidzą! Co w końcu ze mną? Chcę nad sobą pracować, by móc się sama obronić, a ty mi to cały czas wręcz uniemożliwiasz, jakby nawet powietrze miało mnie zabić! Chciałabym zyskać więcej pewności siebie, rozmawiać i z basiorami bez ryzyka, że zaraz zjawisz się ty ze swoim monologiem. Nie mam ochoty na bycie delikatną lalką, którą wszyscy muszą się zajmować. A wiesz tak właściwie, dlaczego? Bo nikt nie chce być zależnym całkowicie od innych i musieć się ich pytać o zgodę na każdy krok. Kocham was wszystkich, całą watahę, ale to nie zmienia faktu, że muszę czasem pooddychać. Sama, bez nadopiekuńczego brata. Leloś, to nie jest tak, że chcę mieć też święty spokój, ale... - urwała, biorąc wdech. - Zrozum, że damy sobie radę. I my tobie też pomożemy.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Bolesna i męcząca, tym bardziej, że miałem tę irytującą świadomoćć, że teraz przyszła moja kolej.
- Wiem, wiem - odparłem tylko głucho, patrząc na twardy grunt, byleby tylko nie napotkać spojrzenia błyszczących oczu siostry lub mlecznych Karo, powodujących we mnie tak ogromne wyrzuty sumienia. - Ale ja się tak strasznie boję... Mam wrażenie, że wszystko, co robię, jest niewystarczające, złe. Chciałbym umieścić po prostu wszystkich mi bliskich, całą watahę, w jednym, ogromnym bąblu, a was otoczyć jakimś kokonem, by mieć pewność, że nic wam nie będzie. Chcę, żeby wszyscy byli bezpieczni, przez co pomijam ich pragnienia, zapominam o tym, że trzeba żyć i czasem zrobić coś oprócz tych podstawowych potrzeb. Że świat nie kończy się na jednej jaskini i przestworzach. Gdybym tylko mógł, wybrałbym jakąś samotną gwiazdę i zabrał tam wszystkich. Chciałbym żyć między gwiazdami, tak blisko, jak tylko to możliwe. Kiedyś nawet myślałem, że zrobiłbym to, jeśli oznaczałoby to zostawienie wszystkich tutaj - głos nieco mi się łamał, ale brnąłem dalej, choć męczyła mnie paskudna myśl, że jak tylko skończę, będę próbował to jakoś odkręcić. - Marzyłem, by móc już zawsze latać, nigdy nie musieć już dotykać ziemi, tego twardego gruntu, który przez te wszystkie dni trzymał mnie mocno przy sobie, spętanego grubymi łańcuchami, jakbym był jakimś niewolnikiem. Uważałem się za więźnia własnej watahy, rodziny. Nieraz, szczególnie w nocy, marzyłem tylko o tym, by uciec, jak najdalej, jak najwyżej. Uczyłem się o gwiazdach. Gdybym tylko mógł, sam chciałbym się stać jedną z nich, zawsze jasną, która wskazywałaby drogę - powoli zaczynałem się gubić w swojej chaotycznej wypowiedzi, wątki mi umykały, a słowa nie chciały się ze sobą kleić. - Ale to nie zmienia faktu, że jesteście dla mnie najważniejsze, cała wataha...chciałbym po prostu niekiedy zatrzymać czas w jakimś bezpiecznym momencie i tak już zostać, zapętlić wszystkich w szczęściu, nawet jeśli to tak nie działa, jeśli istotą tak wielu są ciągłe przygody - wziąłem głęboki, urywany wdech. - Skończyłem, możecie się śmiać do woli...

< Karo? Strasznie Cię przepraszam, że dopiero odpisuję... >

Od Ashity do Ellii

Z pewnym rozczuleniem spojrzałam na nową członkinię watahy, Ellię. Nawet jeśli znałyśmy się raptem niecały dzień, szczerze ujęła mnie swoim charakterem, tak bardzo podobnym do Nami -obu nosicielek tego imienia, zarówno mojej żywiołowej przyjaciółki w rodzimej watahy, jak i do córki - obie otaczała ta delikatna aura, dzięki której obie wilczyce zdawały się wręcz promieniować wdziękiem. Miałam szczerą nadzieję, że szybko zasymiluje się w watasze i przywyknie do nas - wiele wilków przychodziło do nas, będąc wyczerpanymi, z bliznami zarówno na ciele, jak i duszy, po przebyciu bardzo długiej drogi. Rany niektórych goiły się szybciej, innych dłużej - jeszcze innych nigdy, co najwyżej zacierały. Często podczas przechadzek po terenie watahy obserwowałam, jak ktoś, zazwyczaj nowy, szura łapami w piasku, ze wzrokiem utkwionym w horyzont. Liczni w końcu ulegali zewowi i opuszczali nasze tereny, ale, jak do tej pory, wróciła zaledwie garstka. Nawet jeśli po ich odejściu - czasem zapowiedzianych, czasem pospiesznym, pod osłoną nocy - życie w watasze biegło swoim rytmem, wiedziałam, że nie tylko ja wyczekiwałam powrotu. W watasze tworzyliśmy wszystko od nowa, nasze życia, relacje, przyszłość. Tu właśnie, na tych terenach, ja miałam swój nowy start, kolejny bieg, a po mnie następni. Byliśmy watahą. Rodziną. Jednością.
Być może z tego powodu nieco martwiłam się o miejsce, które na swój dom wybrała Ellia. Choć nie mogłam odmówić mu uroku - Litore Somina było jednym z najpiękniejszych miejsc w watasze, w dodatku bezpiecznym, a wadera miała ciepłą, wygodną jaskinię z widokiem na morze - miałam obawy, czy po jakimś czasie nie zacznie doskwierać jej samotność. Miała tu, rzecz jasna, mewy, dość głośne, acz sympatyczne towarzyszki, które lubowały się w hałaśliwych zabawach i morskich gonitwach, a także mnóstwo stworzeń zamieszkujących głębiny, z których część czasem jednak lubiła wyjrzeć na powierzchnię, jak chociażby hipokampy.
Poruszyłam się lekko, a drzemiący na moim grzbiecie Lulu zamruczał cichutko i zmienił delikatnie pozycję, by móc na powrót opaść w ramiona snu, teraz leżąc na prawym boku. Jego futerko ostatnimi czasy zrobiło się dużo bardziej puchate - organizm towarzysza najwyraźniej już wiedział doskonale o idącej szybkimi krokami zimie.
Zwróciłam z powrotem całą swoją uwagę na Ellię, tym bardziej, że wadera najwyraźniej coś mówiła. Drgnęłam leciutko, gdy ze wstydem uświadomiłam sobie, że znowu odpłynęłam. Ech, tak, Ashi, może i lat ci przybyło, ale nie sprowadziły cię one bardziej na ziemię...
- Huh, wybacz... - mruknęłam z zakłopotanym uśmiechem. - Mogłabyś może powtórzyć? Zamyśliłam się...
- W jaki sposób zamierzacie przedstawić mnie innym? - odparła powoli. - Chyba nie wydacie żadnego przyjęcia powitalnego, racja?
Słysząc słowa wadery, nie zdołałam powstrzymać nagłego wybuchu wesołości - roześmiałam się zatem na cały głos, przez co Lulu o mało co nie spadł z mojego grzbietu.
- W-wybacz... - zaczęłam wreszcie, gdy jako tako zapanowałam nad sobą. - Ale pomysł jest przecudny, bardzo rzadko organizujemy jakieś zabawy, z czasu tylko na przesilenia i takie tam...
- Jak zatem? - zapytała, lekko przechylając łebek.
- Po pierwsze, członków mamy sporo, ale zebranie wszystkich razem graniczy z cudem - poczęłam ochoczo wyjaśniać. - Tym bardziej, że ktoś zawsze musi być na straży, patrole graniczne i strażnicy pilnują naszych terenów przed wrogami, którzy mogliby chcieć nam zaszkodzić, łowcy polują, by nie zabrakło pożywienia tym, którzy nie mogą udać się na zwierzynę, jak szczeniaki czy ranni... no, a poza tym, każdy wciąż gdzieś wybywa, jest zajęty i takie tam. Im dłużej będziesz, tym więcej wilków poznasz, dzisiaj przedstawię ci kilku, których znać musisz. Jeśli kiedykolwiek spotka cię jakaś przykrość, problem, a mnie ani Zuko nie będzie, możesz udać się do nich. Sytuacja identyczna, jeśli masz jakiekolwiek informacje ważne dla watahy, pilne - ja i oni to taki pierwszy kontakt, rozumiesz? Większość z nich powinna być akurat na terenach, więc mam nadzieję przedstawić ci wszystkich. Pocieszna gromada!
- Ile konkretniej? - zapytała.
- Hm... - zamyśliłam się na chwilę. - No, Zuko, Mavi i Vin, Klaruś oraz Tosh, Riki, może też Nami z Karo i Lelosiem... no, tak około dziewiątki. Gotowa?
- Tak - potwierdziła wesoło, machając ogonem.
- Więc chodź! - wyszłam szybkim krokiem z jaskini. - Najpierw pójdziemy w stronę groty Alf, tam powinna być spora część, zgoda?
- Myślę, że jak najbardziej, i tak nie mam tu rozeznania - przyznała, ruszając za mną.
- O, rzeczywiście... - mruknęłam. - Cóż, tereny są rozległe, więc przez pierwsze dni, jakbyś chciała je lepiej poznać, dobrze by było chodzić z kimś. Nie wiem, czy co dzień będę mogła ci towarzyszyć, ale nawet jeśli nie, postaram się, żeby ktoś tam cię oprowadzał, w pojedynkę się łatwo zgubić, a wolałabym, żebyś przypadkiem nie zahaczyła o Las Śmierci...
- Co to takiego? - zapytała. Ledwo słyszałam jej głos, zagłuszany przez ochocze skrzeki mew dobiegające ze wszystkich stron.
- Och... - zasępiłam się, nieco opornie stawiając kolejny krok na piaszczystym podłożu. - Powiedzmy, że to niezbyt ciekawa okolica, pałęta się tam sporo potworów. Zresztą, przedostają się wszędzie, ale tam jest ich prawdopodobnie najwięcej. Słyszałam na przykład o motylach Ketsueki?
- Pierwszy raz - odparła po chwili zamyślenia.
- Cóż, dość mało znamy gatunek - przyznałam. - Ale staramy się, by każdy o nich wiedział. Zbliża się zima, więc teraz jest ich mniej, ale ich całe wręcz hordy szczególnie często latają w okolicach Wodospadu Mizu. Wysysają kolory.
- Kolory - powtórzyła zdezorientowana.
- Jeśli mam być szczera, nigdy tego nie widziałam i mam nadzieję, że nigdy nie będę - westchnęłam. - Więc nie wiem, jak to konkretnie wygląda, ale słyszałam, że kolor to coś na kształt duszy.
- Co się dzieje z ich ofiarami?
- Stają się roślinami - uśmiechnęłam się ponuro. - A jeśli to kwiaty lub jakieś inne z flory, po prostu usychają. Aha, a co do twojego miejsca zamieszkania, uważaj, stosunkowo niedaleko jest Zatoka Północna, siedlisko syren, trytonów i... Vin! Mavi!
- A te to kto?
- Och... - zatrzymałam się w pół kroku, gdy para przyjaciół, usłyszawszy mnie, również przerwała spacer. - To przyjaciele, których też chciałam ci przedstawić, chodź!
Wilczyca również dostrzegła osobniki - nieco niepewnie, acz sprawnie wspięła się po niewielkim wzniesieniu, by dołączyć do nas. Odkaszlnęłam cicho.
- Ellia, przedstawiam ci Mavis, Betę watahy i nasza artystką. A ten obok niej to Vincent, Delta.
- Wojownik i opiekun szczeniąt - uściślił z delikatnym uśmiechem basior, kłaniając się lekko przed nowo poznaną.
- Z którym bardzo łatwo o kolizję - przewróciłam oczami. - Vin, Mavi, a wam przedstawiam Ellię, dołączyła do nas dzisiaj, będzie kartografem mieszkającym na terenach Litore Somina.
- Są tam jakieś odpowiednie miejsca? - zapytała beżowa wadera.
- Jasne! - potwierdziła Ellia z błyszczącymi oczami. - To w końcu plaża, morze...
Roześmiałam się cicho, słysząc entuzjazm w jej głosie.
- Nawiasem mówiąc - wtrąciłam się. - Nie chcę przerywać waszej romantycznej schadzce, ale jeśli nie macie nic przeciwko dłuższej pogawędce, może wpadlibyście do nas? Moi tam są, zaraz poszukam też Klair i Toshiro, może kogoś przy okazji spotkam. Dawno tak razem nie siedzieliśmy.
Vin spojrzał na Mavi i para przyjaciół odbyła ze sobą krótką, bezdźwięczną rozmowę. Ze szczerą radością zarejestrowałam też, że niespecjalnie protestowali nawet przeciwko przypisaniu ich spotkaniu określeniu "romantyczne".
- Czemu nie - uznała Mavi.
- Świetnie! - ucieszyłam się. - To wy już idźcie, my znajdziemy resztę i do was dołączymy.
- O ile Klair z Toshiro nie są zbytnio zajęci sobą... - mruknęła Mavi sugestywnie.
- Są partnerami - wyjaśniłam, spoglądając na Ellię. - To jak, idziemy dalej? Zaraz do was dojdziemy. Nie obrażę się też, jakbyście po drodze znaleźli zająca albo dwa.
- Rozkaz, szanowna Alfo! - krzyknął Vin, wywołując u mnie kolejny napad śmiechu. Ja natomiast razem z Lulu i towarzyszącą waderą ruszyłyśmy dalej, a Vin razem z Mavi zniknęli za ścianą drzew.
***
Po dłuższym spacerze, milczeniu, zatrzymałam się przed jedną z jaskiń, gdzie powinna być obecnie para Gamm.
- Można? - podniosłam głos, by mieć pewność, że usłyszą. Nie musiałam długo czekać -zaledwie chwilę później z groty wyłoniły się dwie sylwetki.
- Ashi - błękitna wilczyca zamerdała ogonem, witając się. - Co cię tu sprowadza?
- Chciałam wam kogoś przedstawić - wskazałam na waderę. - Dołączyła do nas dzisiaj, to Ellia. Ellia, to Klairney oraz Toshiro.
- Miło mi - mruknęła.
- Nam również - uśmiechnął się basior.
- Przy okazji, jeśli macie chwilę, może byście przyszli? - zapytałam. - Vin i Mavi już pewnie dołączyli, Zuko z młodymi i Karo też, chcielibyście?
Parka spojrzała po sobie.
- No jasne! - Toshiro, siłą rzeczy, zawsze był zwarty i gotowy, podobnie jak jego partnerka.
- No to streszczamy się i lecimy!

< Ellia? Po pierwsze, przepraszam, że dopiero odpisuję, po drugie... przepraszam za jakoś opka, rok szkolny wenie nie służy >

wtorek, 14 listopada 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XXI

Nie dajcie się szarości!
Mamy przyjemność powitania Was, drogie wilczki, w dwudziestym pierwszym wydaniu gazetki naszej watahy, czyli "Wilczej Łapy"! Jesień trwa w całej swojej okazałości, choć, niestety, dość ponurym wydaniu, co, niestety, odbija się również na aktywności bloga - trudno się temu jednakże dziwić, rok szkolny również nie daje chwili wytchnienia, o czym doskonale wie również redakcja, jak i zapewne większość z Was. Ale, hej, wilki z WPG nie dadzą rady? Świetnie dadzą radę!
~Bo jak nie my, to kto?

Korzystając z okazji, witamy również serdecznie nowych członków w naszych szeregach - Ellię oraz Ensiy (czyli Pieroga!) - życzymy Wam masy weny, mamy też nadzieję, że będziecie się dobrze czuć jako członkowie naszej watahy - jednej wielkiej, wilczej rodzinki.

Podajemy też bardzo ważną informację - z powodu ograniczonego czasu wolnego redaktorek "Wilczej Łapy", otwarty zostaje nabór członków redakcji gazetki - chętnych i ciekawych szczegółów zapraszamy na pocztę!

Jeśli zaś chodzi o listopadowe rankingi, wyniki itp. - tradycyjnie - zaczniemy od ogłoszenia listopadowego Koła Fortuny, w którym to nagrodę losowano dla Imogen (aka Yuko!) - wygrywa ona 200 ZK. Gratulacje!
W ciągu ostatnich trzydziestu dni, najwięcej opowiadań napisało kilkoro członków - Ellia, Ensiy, Karo oraz Ashita - każde z nich napisało po dwa opowiadania. Nie trzeba chyba ukrywać, że w następnym opowiadaniu liczymy na większą liczbę!
Opowiadaniem miesiąca zostaje natomiast... *bębny prosimy!* Od Vincenta do Mavis (link) - zapraszamy do lektury!
Karo, Lelou, Nami i Miru są wciąż uwięzieni przez moc wiedźmy. Czarny basior nabiera powoli zdenerwowania, przez co z początku pomysł swojej partnerki, by osłabić czar wroga, bierze zbyt dosłownie. Ostatecznie jednak Karo postanawia zadziałać, próbując się otworzyć. Po chwili słowa na temat jej marzeń czy ulubionych rzeczy powoli płyną z jej pyska.
Ilya i Karo wciąż starają się wydostać z podziemnych korytarzy, co w pewnym momencie staje się katorgą dla obojga. Dochodzi pomiędzy nimi do sprzeczki. Kiedy jednak zdobywają mapę korytarzy i próbują wyjść na zewnątrz, basior postanawia odgryźć się na waderze, kierując ją w złym kierunku (przypomnę, Karo jest ślepa). Po jednak niechętnych przeprosinach ze strony wilczycy, z powrotem wracają do szukania wyjścia.

W tym momencie zakończymy to listopadowe wydanie "Wilczej Łapy". Mamy nadzieję, że przyjemnie się Wam je czytało, a także będziecie wyczekiwać przyszłego- grudniowego!
Jak zwykle masy weny twórczej wam życzymy Kochane Wilczki!
Redakcja "Wilczej Łapy

P.S Przyznać się - kto wyczekuje pierwszego śniegu?

niedziela, 12 listopada 2017

Od Ashity do Vincenta

Kiedy Vin tak długo nie wracał, niepokój zaciskał powoli coraz mocniejszy supeł w moim żołądku. Pisklę wierciło się niespokojnie przez sen i machał łapami jakby biegł, wieszcząc rychłe przebudzenie, co doskonale znałam już z przykładu własnych dzieci. Co za tym idzie, świetnie zdawałam sobie sprawę z tego, że gdy na dobre otworzy już swoje oczy, teraz zakryte cienką, karmazynową błoną. Maluch wydawał z siebie rytmiczne sapnięcia, szurając ogonem po kamiennym podłożu jaskini. Spał. Oczywiście, w końcu dopiero rósł, a młode to młode, niezależnie od tego, czy to szczenię wilka, drobny jelonek, czy też smocze pisklę, wszystkie potrzebują niemal tego samego, by rozwijać się jak należy - czyli mleka matki, opieki starszych... i snu, nawet do kilkunastu godzin dziennie. Nasz maluch był jednak zbyt wystraszony i zbyt mało zaznajomiony z okolicami, w dodatku pozbawiony opieki matki, by zażyć odpowiedniej dawki odpoczynku, przynajmniej przez pierwsze dni będzie na pewno o wiele bardziej nieregularny, niż powinien. Co za tym idzie, Vin powinien naprawdę się pośpieszyć albo maluch gotów będzie urządzić tu istną rewolucję, wiedziony pustym żołądkiem i zmęczeniem.
- Gdzie ty jesteś... - mruczałam pod nosem, nerwowo drepcząc dookoła. Pozostały czas, który przeznaczyć musiałam na wyglądanie basiora, postanowiłam wykorzystać jak najlepiej, byleby tylko nie dać się zjeść nerwom - po pierwsze zatem, zebrałam trochę gałęzi i mchu, by wymościć wygodniej i powiększyć legowisko smoka, gdy już wstanie. Po drugie, spróbowałam sama rozejrzeć się nieco po okolicy, cały czas zachowując jednak bezpieczną odległość od kryjówki - maksymalnie sto metrów. Płonna nadzieja, że akurat napatoczy się jakaś zwierzyna, zdarzało się przecież jednak, że jakiś spłoszony zając w panice zawędrował aż tu, podpisując na siebie wyrok. W okolicy chadzało sobie w końcu wiele głodnych wilków, z czego spora część miała rodziny - szczeniaki zawsze są głodne, a świeże mięso cieszy je jak nic na świecie.
Zbadałam uważnie nosem powietrze, szukając oznak zbliżającej się zwierzyny, szukałam też zapachu Vina lub jakichś niechcianych obcych, którzy mogliby chcieć zrobić krzywdę maluchowi. Patrol graniczny wykonywał świetną robotę, podobnie jak strażnicy, ale tereny watahy były rozległe, niemożliwym było patrolowanie wszystkich miejsc. Zdarzało się - rzadko, ale nadal - że jakiś pojedynczy wilk lub inne stworzenie o wrogich zamiarach przedostawało się na nasze tereny. Zazwyczaj radziliśmy sobie z takim delikwentem szybko, a większość potencjalnie niebezpiecznych istot wiedziała już, że tutejszych terenów lepiej nie atakować - wataha była w końcu liczna.
Wróciłam z powrotem do jaskini, spoglądając na wciąż smacznie drzemiącego pisklaka. Młode ziewało rozkosznie co jakiś czas, wypuszczając z nozdrzy strużki pary - całe szczęście, że nie zaczęło jeszcze pluć ogniem, łatwopalna ściółka mogłaby z łatwością zająć się płomieniami, a perspektywa pożaru w watasze nie napawała mnie optymizmem w żadnej mierze.
Usiadłam tuż przed wejściem, opierając bok o zimną skałę. Wpatrywałam się uparcie w ścianę drzew, próbując dostrzec między grubymi konarami i opadającymi liśćmi w wielu barwach, od złotej aż po szkarłat, szarą sylwetkę przyjaciela. Gdy dostrzegłam, jak wolno wyłania się zza grupki młodych sosen, podskoczyłam z radości, krzywiąc się, gdy poczułam ciche strzyknięcie - od dłuższego siedzenia w jednej pozycji, nieco zardzewiałam.
- Starość nie radość - mruknęłam z zaskakującym pesymizmem jak na siebie. Uśmiech zaraz jednak do mnie powrócił, gdy basior wyszedł na polanę, ciągnąc ze sobą zdobycz. Z tyłu dobiegło mnie też parsknięcie pisklaka. Idealne wyczucie czasu. Zerwałam się i skoczyłam w stronę przyjaciela.
- Vin! A już się bałam, że coś cię zjadło!- powitałam go, żwawo machając ogonem. Przyjaciel wytrwale ciągnął zdobycz, szurając jej ciałem o ziemię. Malucha nie obchodził jednak jego ciężar. Głośno wyrażał już swoje niezadowolenie, postanowiłam więc ponaglić nieco Vina. - Dawaj, dawaj!
Ten po chwili wszedł do groty, kładąc zdobycz przed głodnym malcem. W oczach smoka zapaliły się iskierki, zerwał się z posłania i zatopił rząd lśniących kiełków w łani - odrywał co chwila świeże, ociekające krwią płaty mięsa, by z rozkoszą je połykać, brudząc wszystko naokoło czerwoną posoką. Od jego pełnego zadowolenia mruczenia, ściany jaskini zdawały się niemal drżeć. Gdy skończył już większość, zebrał kości i ułożył je na swoim legowisku, po czym sam tam wskoczył i zabrał się za ogryzanie ich z resztek mięsa.
- No, to teraz będzie spać spokojnie - westchnęłam z ulgą. - Eh, sama bym coś przekąsiła...
Ostatnie zdanie wypowiedziałam tęsknie, marząc o kawałku chociażby takiego szaraka, żwawo hasającego sobie po łąkach.
- Ashito - powiedział jednak Vin, a jego poważny ton głosu sprowadził mnie niemal z brutalnością na ziemię. - Musimy omówić pewną kwestię.
Czujnie spojrzałam w lodowe oczy przyjaciela, starając się dostrzec w nich choć małą podpowiedź. Jego słowa zaniepokoiły mnie - rzadko kiedy zachowywał się w ten sposób. Jego pozycja w watasze była wysoka, w niczym nie przypominał jednak wyniosłego wilka, którym mógłby się stać - to właśnie ceniłam w nim, doskonale zdając sobie sprawę z charakteru basiora. Gdybym w kilku słowach miała oddać to, jaki jest Vin, na początku na pewno wymieniłabym jego pozytywne nastawienie - a także oddanie, z jakim poświęcał się dla dobra watahy oraz ochraniał jej członków, w szczególności bliskie mi osoby. Choć był tu niemal od początku istnienia watahy - szmat czasu, jak teraz wspominałam, patrząc na swoje już dorosłe dzieci - mogłam śmiało powiedzieć, że Vin nigdy mnie nie zawiódł, w żadnej kwestii. Ufałam mu całkowicie i szanowałam go, zarówno jako wilka, członka mojej rodziny, jak i niezastąpionego druha.
- O co chodzi? - zapytałam zatem ostrożnie, a mój uśmiech zgasł jak zdmuchnięty płomyk. - Chodzi o coś z małym?
- Prawdopodobnie tak... na pewno tak - potwierdził bez ogródek. - Gdy polowałem, wpadłem na Klair, biegła właśnie, by ci to przekazać. Podczas obchodu Jushiri zauważyła drugiego smoka.
Sapnęłam głucho i cofnęłam się o krok, niemal tracąc równowagę przez pozostawioną, dokładnie obgryzioną i obślinioną kostkę łani.
- Smok - powtórzyłam, przymykając oczy, by strawić jakoś tę informację. - Vin, przecież... nie, one nigdy się tu nie zapuszczają. Muszą szukać młodego, prawda? Czy to mogła być jego matka?
- Klair nie była w stanie tego uściślić. Nie podeszła zbyt blisko, co było rozsądnym krokiem, oceniła jednak jego wielkość na jakieś dwa-trzy wilki.
- Mniejszy od większości dorosłych osobników, szczególnie tych w wieku rozrodczym - skwitowałam, badając sylwetkę pisklęcia. - Ale nasz też jest stosunkowo niewielkich rozmiarów, a skoro jest już na tyle samodzielny, choć dalej zależny od matki, może to jakiś nieznany gatunek?
- Nie wiem, Ashi - Vin westchnął, wyraźnie zdenerwowany. - Smok odleciał w stronę Szpiczastych Gór, więcej osobników raczej nie widziano.
- Trzeba będzie zgromadzić patrol graniczny - stwierdziłam, usiłując połączyć strzępki myśli w spójny plan. - Łowców, zwiadowców, wszystkich, którzy potrafią szybko biegać. Priorytetem jest teraz ustalenie, co takiego dzieje się w Szpiczastych Górach ze smokami. Musimy też sprowadzić, co tam się dzieje, jeśli coś złego, wpłynie to na losy całej watahy...

< Vin? Kłaniam się w pas i z całego serduszka przepraszam, że dopiero odpisuję. W pierogach i świeżakach Ci to wynagrodzę! >

sobota, 4 listopada 2017

Od Karo cd Ilyi

Przystanęłam na moment, słysząc słowa basiora. Możemy mieć towarzystwo. Musiał to wyczuć… zaciągnęłam się, również czując obcy zapach. Tak, zdecydowanie coś się zbliżało. Nie to mnie jednak dotknęło. Gdyby Illya się nie odezwał, nie zwróciłabym uwagi na zapach. Zawsze o takich sprawach informowały mnie fale dźwiękowe.
– Karo? – zapytał nagle basior. Spróbowałam wydać infradźwięk, nic mi jednak nie odpowiedziało.
– Ilya, chyba mamy problem – stwierdziłam. Zarys pomieszczenia miałam co prawda jeszcze w głowie, jednak z miarą postępowanych kroków będzie zanikał. Im dalej, tym ciemniej, można by rzec.
– Zaraz problem, rozprawimy się z nimi raz dwa – rzucił pewnym siebie głosem, nadal jednak słyszałam w nim niechęć. Poważnie, obraził się o skrzatka, który nawet nie był kierowany do niego?
– Nie – zaprzeczyłam – Ty nie możesz się zregenerować, a ja nie mam moich fal dźwiękowych. Jeśli jest tego więcej, to po nas, szczególnie, że ta twoja rana... – nie dane mi było dokończyć. Coś ruszyło w naszym kierunku, głośno bijąc łapami w podłożę. A może to wcale nie były łapy? Wbiłam pazury w ziemię, gotowa do szybkiego ataku, dźwięk jednak rozprysnął się, znikając w powietrzu. Iluzja? Nie ważne. Musimy stąd szybko wyjść, nim wróci.
— Przecież od niej nie umrę. Chociaż mogłaby być mniej upierdliwa — burknął, powoli krocząc przed siebie, jakby nigdy nic. Co jest, nie słyszał tego, co na nas parło. Poirytowana ruszyłam przed siebie. Zupełnie mi się to nie podobało. Szczególnie, że czułam się bezbronna. No dobra, może nie należałam do najsłabszych, a ze sobą miałam dość zdolnego, jeśli chodzi o walkę, obrażonego basiora, ale moja pewność siebie osłabła znacznie, gdy zdałam sobie sprawę, że jestem zupełnie bez mocy. Fakt faktem, prędzej umarłabym, niż ukazała owe poczucie Ilyi.
— Nie wydaje Ci się to podejrzane? — burknęłam.
— Czemu? Może to po prostu takie pole obojętne, wiesz, miejsce bez mocy...— zarzucił teorią. Westchnęłam.
— Jeszcze tego brakowało — skomentowałam. Powoli traciłam obeznanie w pomieszczeniu, przez co dyskretnie zaczęłam się trzymać coraz bliżej basiora. Początkowo uchodziło to jego uwadze, ale jak taki upierdliwy kurdupel idący metr od ciebie nagle zaczyna kroczyć z tobą łapa w łapę, to w końcu jest to co najmniej dziwne. Przynajmniej ja na jego miejscu bym się troszkę poirytowała.
— Strach Cię obleciał? — rzucił zgryźliwie, odsuwając się. Parsknęłam pod nosem, słysząc jego komentarz.
— Guzik prawda. — Wyprostowałam się dumnie, unosząc łeb w górę. Co prawda, mało mi to dawało, ale wizualnie wyglądało za pewne o niebo lepiej.
— Jasne — rzucił wesoło basior. Skierowałam łeb w kierunku jego głosu, w głowie majstrując podejrzliwe myśli. Co miał znaczyć jego ton? — to Ty sobie tutaj guzik prawduj, a ja pójdę dalej, co? — Czy on właśnie odnosi się do mnie, jak do szczeniaka?
— A rób, co chcesz — zadeklarowałam. Słysząc kroki basiora niechętnie ruszył jednak za nim, napierając na… Ścianę. — Ekhm. Ilya?
— Coś nie tak? — zarzucił. Jego głos pobrzmiewał kilkukeotnie przez echo pomieszczenia. Zaczęłam mieć teorię odnośnie tego, w co pogrywa i najwidoczniej nieźle się bawił.
— Wszystko gra i piszczy — syknęłam, odwracając się. No już, to proste, tylko nie trać orientacji w terenie. Cofnęłam się, po czym ruszyłam przed siebie, nieomal potykając. Zaczynało mnie to denerwować. Z impetem ruszyłam przed siebie, usłyszałam jednak głos basiora, oznajmiający, że idę w złą stronę. Poirytowana odwróciłam się, aby mu odpyskować, zdałam sobie jednak sprawę, że nie mam pojęcia, gdzie jestem. No, świetnie
— Ilya, do cho.lery! — zawołałam.
— Nie angażuj w to cho.lery — stwierdził.
— Pomógłbyś mi, co? — zasugerowałam. Basior zagwizdał wesoło.
— Nie tak szybko. Czekam na magiczne słowo. — No centralnie zwraca się do mnie, jak do dziecka. Trzymajcie mnie.
— Wingardium leviosa — wybełkotałam. Nie usłyszałam jednak odpowiedzi. — No już dobra. Przepraszam — wymruczałam pod nosem.
— Co mówisz? — zapytał. Wzięłam głęboki wdech.
— Przepraszam — odparłam głośniej. Tylko spokojnie.
— Co? — powtórzył.
— PRZEPRASZAM! — Krzyknęłam. Odpowiedział mi radosny śmiech.
— No dobra, uznajmy to. Już Ci pomagam, kaleko — zarzucił wesoło, a ja usłyszałam kroki. — Teraz jestem w zasięgu twojego słuchu, czy czego tam?
Skinęłam głową, wymyślając liczne groźby, jakie w tym momencie mogłabym wypowiedzieć w jego kierunku. Wolałam jednak nie uzewnętrzniać mojej chęci mordu do czasu, aż nie odzyskam swoich mocy.

<Ilya? Ja też przepraszam, że tyle to zajęło ~>

piątek, 3 listopada 2017

Od Ellii Cd. Ashita

Gdy Alfa wolnym krokiem wyłoniła się z mroku jaskini, by stanąć przede mną w bladym świetle jesiennego, szarego dnia w swej pełnej okazałości, w jakiś przedziwny sposób na jedną chwilę zapomniałam o rzeczywistości i chwili, w jakiej się właśnie znajdowałam, skupiając się jedynie na postaci przede mną. Czułam do tej wadery zadziwiający nawet mnie samą, bo nie do końca uzasadniony respekt, jednocześnie bardzo pragnęłam odgadnąć, jaka jest, oczywiście w kontekście przyjęcia jej jako mojej przywódczyni. Patrząc na nią mogłam stwierdzić, że nie była zbyt wysoka, przynajmniej nie wyższa ode mnie, ale umięśniona. Futro miała czarne, z elementami w kolorze niesamowicie pięknego i żywego błękitu - naraz coś się we mnie poruszyło i drgnęłam nieznacznie, gdyż z niepohamowana ciekawością zaczęłam zastanawiać się, czy może ona również, jak i ja, włada żywiołem wody. Najbardziej zwróciłam uwagę jednak na pysk wilczycy, bo właściwie to on sam przyciągał me spojrzenie zdobiącym go niespotykanie promienistym uśmiechem, od którego biło ciepło, za sprawą którego i siłą nie mogłam odwrócić wzroku. Postać wydała mi się dzięki temu niezwykle dobra i miła, dlatego ucieszyłam się, że właśnie ona będzie dowodzić stadu. Z zamyślenia, które to o dziwo nie mogło trwać wcale tak długo, wyrwał mnie głos tejże właśnie wilczycy. Drgnęłam, wracając do rzeczywistości. Powróciło do mnie także zakłopotanie, niewiedza na temat tego, jak mogłabym się zachować, dlatego na moją twarz powrócił niewielki smutek i nieznacznie, tak, by nie urazić rozmówczyni, odwróciłam wzrok. Słowa, które wypłynęły z ust wadery były przepełnione dobrocią i chyba potwierdziły moje wcześniejsze przypuszczenia dotyczące jej charakteru. Na wstępie dowiedziałam się, że basior o intrygującej, nieskazitelnie czarnej sierści, który pomógł się tu dostać, jest jej synem i ma na imię Lelouch. Czy to dobrze? Może? Jakby już go poznałam, jego jedynego na terenach stada, więc w razie problemu to najpewniej do niego pierwszego skierowałabym swe kroki, oczywiście gdybym jednak dostała się do stada, a fakt, że jest synem przywódczyni ciągnie za sobą przymus orientowania się w temacie, więc nie byłoby źle. Uśmiechnęłam się do basiora, wyrażając swe czyste intencje. Tymczasem Alfa mówiła dalej i okazało się, że nie było się o co martwić, bo właśnie zostałam przyjęta bez zbędnych pytań czy testów. Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się szczerze. Wadera zaoferowała mi także pomoc ze swojej strony. Dobrze, to też się przyda, choć ja chyba wolę nieoficjalne kontakty, tak wracając do poprzedniej myśli... Dalej zapytała o samopoczucie i zaoferowała oprowadzenie po terenach, pomoc w znalezieniu jaskini i tym podobne. Zdziwiłam się trochę i nie potrafiłam powstrzymać wyrazu zaskoczenia spływającego na moją twarz w postaci uniesionych brwi.
- Co do pierwszego, to dziękuję, czuję się dobrze i nie dokucza mi jeszcze zmęczenie. Co do drugiego, to przepraszam, ale bardzo chciałabym wiedzieć, czy ty aby na pewno masz tyle czasu? Spacer zajmie nam kilka godzin, nie zaniedbasz wtedy swych obowiązków?
- Nie jestem sama na stanowisku, mam rodzinę, która się wszystkim zajmie. - powiedziała z uśmiechem, który zdradzał, że chyba naprawdę ma ochotę się przejść, a nie robi tego ze zwykłego przymusu. - Możemy iść?
- Yy... będę zaszczycona. - powiedziałam cicho
Ashita pożegnała się z bliskimi, po czym żwawym krokiem ruszyła przed siebie, ze mną u swego boku. Szłyśmy, rozmawiając o lesie, w centrum jakiego się właśnie znajdowałyśmy, którego charakterystyczną cechą, jak się dowiedziałam, miały być pojawiające się czasem magiczne światełka spełniające życzenia. Dziwne, czy nie takie właśnie przywiodło mnie na te tereny? Podczas spaceru nie bałam się o nic pytać. Powoli zaczynałam wyzbywać się wstydu i niepewności spowodowanej znalezieniem się nagle w zupełnie nowej, obcej sytuacji, i wracać do zwykłego dla mnie optymizmu i radości. Pomogła mi w tym także obecna aura, las był zamglony i wilgotny, więc każdy oddech, przy któym takie powietrze wypełniało mi płuca, napełniał mnie cudownymi siłami witalnymi. Później odwiedziłyśmy rzekę, która, rzecz jasna, bardzo mi się spodobała. Byłyśmy na terenach przepełnionych życiem i obecnością innych, jak piękny wodospad, amfiteatr, czy polana, na której można było ćwiczyć walkę. Bez zagłębiania się minęłyśmy ze trzy lasy - Tysiącletnią Puszczę, Shinrin, Las Śmierci, a brak naszej obecności w ich wnętrzu Ashita argumentowała brakiem czasu i ich ogromnym rozmiarem. Ale najwspanialsze było na końcu. Z początku nie wiedziałam, dokąd idziemy. Teren nagle zaczął się gwałtownie obniżać, ziemia stawała się pokryta piaskiem, drzewa przestały rosnąć tak gęsto, a w powietrzu latały hałaśliwe, białe ptaki. Wyczuwałam zaskakująco zwiększoną wilgotność powietrza, które także jakoś inaczej pachniało, mój żywioł zaczął się odzywać i intensywniej wypełniać mnie mocą, ale nie rozumiałam dlaczego. Dopiero później stanęliśmy na gładkiej powierzchni i zobaczyłam... Wodę. Ogromną, gigantyczną połać wody, ciągnącą się aż za horyzont. Poruszała się gładzona wiatrem, z zaskakującą siłą uderzała w piasek, a jej szum wydawał się najpiękniejszą melodią. Oniemiałam, a na moją twarz wpłynął ogromny uśmiech. Zaraz, jak to było... Morze? Plaża, morze? Dotychczas znałam coś takiego tylko z opowieści, mój klan zamieszkiwał tylko lasy, a teraz...? O boże! BOŻE! Zaczęłam krzyczeć w euforii, rzucając się biegiem przez piaszczystą plażę. Nie wiedziałam, że potrafię w ogóle gnać tak szybko. Nie zatrzymałam się, gdy moje łapy zanurzyły się w wodzie, choć opór silnych fal sprawił, że bieg stał się praktycznie niemożliwy. Chwilę później straciłam przez to równowagę, fala przewróciła mnie i zabrała pod powierzchnię. Czułam smak słonej wody w ustach i miałam ochotę się śmiać. Pozwoliłam, by woda zabrała mnie do tyłu, a potem wynurzyłam pysk, wciąż krzycząc z radości. Obejrzałam się wokół, popłynęłam chwilę przed siebie, a potem zaczęłam kręcić się z radości. Moce obudziły się we mnie i domagały się uwolnienia, zaczęłam więc formować morską wodę we wstążki, które wystrzeliwały w powietrze i wiły się nade mną. Dopiero po dłuższym czasie uspokoiłam się na tyle, by przypomnieć sobie o waderze, którą zostawiłam na brzegu. Wypatrzyłam ją wśród wydm obrośniętych niekiedy zieloną roślinnością. Stała bez ruchu i uśmiechała się do mnie.
- Ashita! - krzyknęłam do niej nadal unosząc się wśród błękitu - Ashita, macie morze!
Kiwnęła głową z rozbawieniem, spowodowanym zapewne moją nadmierną ekscytacją.
- Poczekaj, już do cienie płynę! - krzyknęłam, po czym ruszyłam do brzegu.
Gdy ponownie stanęłam na złotym piasku i otrzepywałam futro z kropel, nie czułam zmęczenia, ani zimna. Jedyne, co mogłam wykrztusić do towarzyszki, która tu na mnie czekała, to pełne zachwytu powtórzenie poprzednich słów:
- Macie morze...
Dodałam potem szybko:
- Błagam, powiedz, że można gdzieś tu zamieszkać!
- Wiesz, myślę, że czemu nie. Tu niedaleko znajdują się jakieś klify, z powodzeniem znajdziesz tam sobie piaskową grotę. Ale powiedz, czy to miejsce nie jest zbyt daleko od centrum? Czy odległość nie będzie ci przeszkadzała w wykonywaniu pracy na stanowisku, jakie postanowisz wybrać?
- Nie, z pewnością. I tak planowałam wybrać zawód, którego nie trzeba wykonywać w grupie. Żadnego wojska. Jakiś zielarz, uzdrowiciel, czy...
Ashita widziała, że potrzebuję podpowiedzi, dlatego podłapała temat i zaczęła wymieniać za mnie dostępne zawody, które odpowiadałyby moim wymaganiom:
- Poszukiwacz skarbów, ogrodnik, poeta, archeolog, kartograf...
- Kartograf. - przerwałam. - Kartograf to jest to. Będę pracować w jaskini rysując mapy, wyruszając stąd czasem na przechadzki po terenach w celu zebrania większej ilości informacji.
- Zgoda, zgoda, ale nie izoluj się tutaj tak znowu! - zaśmiała się wadera.
- Nie będę. - obiecałam z podobnym uśmiechem.
- No to co, zdaje mi się, że masz już stanowisko, jaskinię, ogólny rys terenów. Pozostaje nam tylko przedstawić cię innym!
- Bardzo chętnie, ale... w jakim sensie? Zorganizujesz przyjęcie zapoznawcze na moją część? - zaśmiałam się nieco nerwowo.

<Ashita?>
Szablon
NewMooni
SOTT