piątek, 4 maja 2018

Od Mavis do Vincenta

Spoglądałam na niego z uśmiechem; strasznie wkręcił się w historię z krwiożerczymi płatkami wiśni, opowiadał o nich z zapałem i błyskiem w ślepiach. Nie potrafiłam ukrywać swojego rozbawienia, mój ogon kołysał się niemrawo na boki, kiedy słuchałam jego słów. W końcu, kiedy jego wypowiedź zakończyła się pytaniem, zaśmiałam się krótko i spojrzałam w jego oczy o barwie najchłodniejszego lodowca, które wpatrzone były we mnie z największą czułością. Widziałam w nich nadzieję.
- Chętnie – odparłam bez zbędnego przeciągania. Minęłam zaskoczonego Vincenta, wchodząc do jego jaskini. Nie omieszkałam przy tym połaskotać go końcem ogona w nos. Ułożyłam się wygodnie na jego posłaniu, po czym zerknęłam w jego stronę. – Będziesz tak stać, Vin?
- Och, nie, jasne, że nie, już idę. – Uśmiechnął się lekko, aby następnie do mnie dołączyć. Położył się obok, niezwykle blisko. Tak blisko, że poczułam jak jego futro miesza się z moim, a nasze boki stykają się o siebie. – Nie spodziewałem się, że przekonam cię z taką łatwością.
- Życie to pasmo niespodzianek, mój drogi. – Złożyłam łeb na przednich łapach. Sen usiłował znużyć mnie już od dobrej godziny, gotowa byłam w końcu mu się poddać. Przymknęłam powoli oczy, obserwując jeszcze księżyc wychylający się sponad drzew i zaglądający do jaskini z niemałą ciekawością. Uśmiechnęłam się, kątem oka widząc, że basior również układa się do snu. Zamknęłam całkiem oczy, po czym delikatnie obróciłam łeb, aby swoim nosem odszukać nos przyjaciela. Kiedy go odnalazłam, liznęłam go krótko. – Dobranoc, Vin – szepnęłam.
- D-dobranoc, Mavi – odparł basior nieco zakłopotanym głosem, na co uśmiechnęłam się niemalże niezauważalnie, wzdychając z rozmarzeniem.
Poranek okazał się niesamowicie przyjemny, tak samo jak wieczór. Obudziłam się, wtulona w duże, ciepłe i miękkie ciało basiora, który wciąż smacznie spał. Na jego pyszczku gościł uroczy, finezyjny uśmiech, który rozczulił mnie całkowicie. Przyglądałam się pogrążonemu we śnie Vincentowi, a robiłam to tak, jakbym widziała go pierwszy raz w życiu. Dostrzegałam w nim każdy najmniejszy szczegół, adorując go i obdarzając czułym uśmiechem. Nie mogłam jednak pozwolić, aby basior mógł spać spokojnie zbyt długo, podczas gdy ja już byłam rozbudzona. Zaczęłam delikatnie skubać zębami wrażliwe ucho Vina, który zaczął cicho mruczeć ze swego rodzaju niezadowoleniem. Gdy rozchylił powieki, ukazując mi swoje cudowne ślepia, uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Dzień dobry, mój drogi. Mamy piękny dzień i wielka szkoda byłoby go marnować na gnicie w posłaniu do południa. – Zaśmiałam się, wstając i otrzepując się z sennego pyłu, jaki zastygł w mojej sierści. – Pora dowiedzieć się, czy Ashita ma dla nas jakąś robótkę. Nie ukrywam, że dzisiaj bardzo chętnie pomogłabym ci w opiece nad szczeniętami… Potrzebuję troszkę rozrywki, jakiej potrafią dostarczyć tylko te rozkoszne brzdące.
- Ja nie widzę przeszkód. – Basior również podniósł się, prezentując mi się w całej swojej imponującej okazałości. Ziewnął szeroko, tak jak wczoraj wieczorem, a na to wspomnienie zachichotałam cicho. Zaraz potem przypomniał mi się magiczny wręcz nastrój, który panował wówczas między naszą dwójką, kiedy wspólnie spędzaliśmy czas w Alei Zakochanych. Rozchyliłam lekko pyszczek, kiedy Vin zaczął mówić coś więcej, jednak jego słowa niemal do mnie nie docierały.
Myślałam o moich uczuciach względem przyjaciela. Z pewnością Vincent był najodważniejszym, najmilszym, najczulszym i najzabawniejszym wilkiem, jakiego dane było mi kiedykolwiek poznać. Czułam się przy nim bezpiecznie, dawał mi to niesamowite ciepło, jakiego dostarczyć może tylko obecność kogoś niezwykle bliskiego. Vin był mi najbliższy ze wszystkich członków watahy. Uczucia, które do niego żywiłam poważnie ewoluowały od czasów naszego pierwszego spotkania i nie mogłam powiedzieć, że mnie to zaskoczyło. To normalne, że relacje się rozwijają. Zostaliśmy przyjaciółmi, towarzyszami niedoli oraz kompanami na dobre i na złe. Nie kłóciliśmy się, rozumieliśmy się bez słów. A do tego nawzajem ceniliśmy życie drugiego ponad wszystko. Będąc przy nim czułam się, jakbym była w posiadaniu jakiejś niesamowitej magii. Dobrej, czystej magii. Potrzebowałam Vina.
Spostrzegłszy, że wilk skończył mówić i patrzył na mnie z uśmiechem, tknięta nagłym impulsem podeszłam do niego, wtulając łeb w miękką, gęstą sierść na jego klatce piersiowej. Zamruczałam przy tym z nieukrywaną przyjemnością, a gdy zapach basiora dotarł do mojego nosa, uśmiechnęłam się.
- Wybacz, nie do końca cię słuchałam… – szepnęłam, siadając przed nim i nie odsuwając łba. – Ale uwierz mi, że myślałam o czymś naprawdę ważnym.

Vincent?

poniedziałek, 8 stycznia 2018

Od Karo cd Ilyi

Jasny gwint. Zdecydowanie totalnie po całości nie było dobrze, zwięźle to ujmując. Widok pomieszczenia powrócił i doskonale widziałam, jak basior kładł się bezsilnie na ziemi. Szybciej w jednym miejscu przenikające drgania wskazywały na ciecz, wartko przenikającą po jego szyi, klejąc przy tym sierść i bezwiednie spływając na podłoże.
Nie, nie, nie, nie, nie.
Nie ma opcji, że mi tu teraz padnie, a mogą się skały posrać!
Wyszłam z całym tankiem, to oddam go też całego, albo przynajmniej w trzech czwartych, aż takim przywoływaczem problemów nie jestem.
Wzięłam głęboki wdech, który miał za zadanie mnie uspokoić, chociaż bardziej sprawił, że nosem wypuściłam obleśny zapach, którym przesiąkało teraz powietrze.
Stanowczo potrąciłam Ilyę vectorem. Leżał bez ruchu. No świetnie. Nie miałam jednak opcji sprawdzić, czy basior w ogóle oddycha, bo coś ruszyło w moim kierunku. A przecież wcale nie miałam wiele czasu! Napastnik, z którym przed chwilą pojedynkował się basior jął dokończyć swoją robotę. Nie wiedział jednak jednego: może i skaleczył mojego towarzysza, ja jednak właśnie odzyskałam najlepszą formę, wzmaganą dodatkowo przez stres i nutkę irytacji, o adrenalinie nie wspominając. Krócej mówiąc, koleś miał przekichane.
Żachnęłam się gwałtownie vectorem, uderzając nim niczym z bicza pod łapami przeciwnika, podcinając go. Upadł na płasko na ziemię, a słowa, jakie z siebie wydobył wskazywały zdumienie.
– Co? – wręcz syknął, a ja słysząc to wbrew własnej woli się zaśmiałam.
– Igrasz z ogniem, kolego – przeciwnik stanął na równe łapy, gotów do kontrataku, a następnie ponownie ruszył w moim kierunku. I może faktycznie ta walka trwałaby długo, czy była by jakkolwiek wyrównana, ale… Ilya walczył z nim wręcz, ja zaś, na odległość. A nie oszukujmy się, z tego miejsca nie stanowił żadnego wyzwania. Podcięłam go po raz ponowny, tym razem ostrzej. Skoczył niczym zając, czując uderzenie, przez co zatoczył się, omal nie wpadając na Ilyę. Zatrzymał się jednak, odepchnięty ponownie przez mój vector, Walka nie wymagała tą razą żadnych dodatkowych mocy. To prawda, byłam niewielka, aczkolwiek ta istota chyba nie za bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, nie widząc ataków. Cóż za ironia.
Skoro jednak na odległość nasz drogi delikwent nie był problemem, odepchnęłam go gwałtownie na bok, tak, aby uderzył w ścianę. Pochyliłam się nad Ilyą. Oddychał i to dość głęboko, nic nie wskazywało jednak na jego przytomność
– Ilya – syknęłam cicho, ponownie szturchając basiora. W mojej głowie pojawiło się pytanie, czy ja aby na pewno go uniosę. Oczywiście, że nie, głupota. A on na pewno nie wstanie. Tak więc…
Pach, odepchnęłam po raz kolejny natrętnego wroga. Cho.lera, że też musiał akurat teraz tak przeszkazać. Jakby nie rozumiał, że nie wygra z vecto… rami!
– Dzięki! – rzuciłam zadowolona do po raz kolejny uderzonego w ścianę wroga. No tak! Przecież to proste.
~ Mogę wiedzieć, czemu mu dziękujesz? ~ burknęła poirytowana Molly. Wszystkie cztery moje vectory otoczyły brzuch Ilyi, o tyle delikatnie, o ile się dało. Poczułam obciążenie. Nie był to jakiś niesłychany ciężar, jak dla vectorów. Bardziej coś, co na krótszą metę łatwo przenieść, na dłuższą jednak skończysz leżąc plackiem, z wywalonym jęzorem. Miałam nadzieję, że nie czeka mnie ten drugi scenariusz.
Po raz ostatni odepchnęłam natrętnego napastnika, tak, że ten o wiele mocniej przydzwonił w ścianę, dokładając vector spowrotem do basiora. Ruszyłam przed siebie, zdesperowana, aby odejść z Ilyą jak najdalej od niebezpieczeństwa, które najwidoczniej było niesłychanie zdeterminowane. Dopiero, gdy przekroczyliśmy kilka korytarzy zdałam sobie z czegoś sprawę i zaklnęłam gorliwie. Przecież ja nas stąd nie wyprowadzę.
– Ilya, hej! – zawołałam do basiora, z nagłą desperacją, próbując go ocucić, uderzając w pyszczek – Musisz otworzyć oczy, rozumiesz? Jeśli tego nie zrobisz, oboje tu utkniemy. Nie mogę nas wyprowadzić, nie widzę mapy. Hej, chcesz znaleźć tego brata, prawda? Pomogę Ci – potrząsnęłam nim – serio. Tylko otwórz oczy, do cho.lery. Musisz to przetrzymać. No dalej, durny kaszalocie! – Nic. Perfidnie, nic, chociaż oddychał dobrze. Super. Jesteśmy w tak głębokim i ciemnym narządzie wydalniczym, że nawet nie widać, czy to nadal on, a nie jakaś kiszka!
– Karo? – zapytał ktoś. Nie Ilya i na pewno nie Molly. Stanęłam w gotowości, chociaż głos wydał się dziwnie znajomy.
– Kimkolwiek jesteś, nie podchodź, bo pożałujesz! – syknęłam gwałtownie. Jeśli coś wiedziałam, to wiedziałam, że nie dam się tak łatwo wrobić w cokolwiek, a już bynajmniej dać skrzywdzić Ilyi w takim stanie! Głos jednak wydał się nagle rozradowany.
– Tutaj są! – zawołał. Gdzieś w głebi umysłu coś podpowiedziało mi, że to ktoś z watahy. Któryś z naszych. Nadal jednak pozostawałam w ewentualnej gotowości.

< Ilya? Wybacz, że tak długo czekałeś :/ >

niedziela, 24 grudnia 2017

Święta!

Dobry wieczór, wilczki najukochańsze!

Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień upływa Wam wszystkim w magicznej, świątecznej atmosferze, jak najweselszej i najpiękniejszej. Dlaczego? Otóż, jak zapewne już wszystkim wiadomo, dzisiaj wypada nam 24  grudnia - a co za tym idzie? Gwiazdka!
Z tej okazji, chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze, nie tylko na czas trwania Świąt. Rodzinnej atmosfery, smacznego karpia, góry prezentów i mnóstwa pierogów! A przede wszystkim - zdrowia i szczęścia na wszystkie kolejne dni. Spełnienia marzeń, rozwijania pasji, wiader weny i całego zestawu szczerych porządnych uśmiechów, zero smutków czy złości! Mnóstwa śniegu, dni wypełnionych miłością, spędzonych z ludźmi, których kochacie. No i, rzecz jasna, abyście już na zawsze pozostali tą kochaną, najcudowniejszą gromadą na świecie, którą kocham całym sercem! 
Wesołych Świąt, wilczki~!

(tak, to moja cudowna choinka~)

~Ashi

niedziela, 17 grudnia 2017

Od Ilyi cd. Karo

Uderzył z wielkim impetem o ścianę. Wiedział, z której strony nadchodzi atak, ale nie zdążył zrobić uniku, a raczej nie chciał. Oberwał, ale tym samym osłonił przed ciosem waderę, która tylko trochę przechyliła się na bok. Jej dostało się z Ilyi ogona, ale to tylko milusi ogonek, więc nie będzie mogła na to narzekać i jeśli zacznie skarżyć się na ból, basior rozszarpie ją na miejscu. Usłyszał, jak coś strzela, na całe szczęście nie poszła mu żadna kość, a jedynie bąbelki przy stawach, które zgromadziły w sobie gaz, a teraz postanowiły go uwolnić. Wstał na równe łapy i odchrząknął, czując, jak krew podpływa mu do gardła. Po chwili poczuł, że ta postanowiła ograniczyć jego zmysły słuchu i węchu, w uszach mu szumiało, a wokół wszystko pachniało jak ryba. Nie były jednak to tak bardzo poważne obrażenia, żeby posłać Ilyę na drugą stronę lub, żeby zatrzymać go na dłuższą chwilę. Dobrze wiedział, że atak nie wyrządzi mu wielkiej krzywdy, ale nie ukrywam, nie spodziewał się, że poniesie aż takie rany. Spojrzał na Karo, która z braku podparcia w postaci basiora postanowiła zatrzymać się w miejscu. Zmyliło to przeciwnika. Liczył, że wadera przesunie się do przodu i tam wycelował podejrzanym pociskiem, a tak? Rozklaskał się przed jej łapami.
– Podejdź do mnie – powiedział do wadery dość wyraźnie, ponieważ wiedział, że teraz może podążać jedynie za słuchem lub węchem.
Stanął blisko niej i zaczął się rozglądać wokół, nikogo tutaj nie było, nie licząc tej dwójki. Tak się zdawało naszemu bohaterowi, ponieważ nie potrafił dostrzec przeciwnika, a raczej przeciwników. Mieli ciekawą umiejętność przechodzenia przez ściany, podłoże, sufit... przez przedmioty, ale o tym jeszcze nie wiedzieli. Ilya niczego takiego nie dostrzegł, a Karo nie miała okazji, żeby to zobaczyć. Z ciszą wpatrywał się przed siebie i zapytał wadery, czy wszystko jest z nią w porządku. Pokiwała głową, sygnalizując, że jednak wypadałoby zachować większą ostrożność, tym bardziej że towarzystwo wyczuł już wcześniej. Potwierdził jej słowa, nie do końca będąc pewnym, co miała na myśli, wspominając to "wcześniej". Basior ostrożnie postawił krok przed siebie, ale w pewnym momencie się przewrócił. Poleciał prosto na pysk. Wadera nawet nie pomyślała, że może coś takiego się stać, więc stawiała kolejne kroki w myśl kroków Ilyi. Udeptała go, przyprawiając o kolejne bolesne doznania. Jęknął głośno, a wilczyca odrobinę przerażona tym odgłosem, odskoczyła na bok. Wydany dźwięk był tak nagły, że dał radę również wypłoszyć malutkich zbójów, którzy wyskoczyli z kamiennych ścian. Uniósł wzrok do góry i uśmiechnął się chytrze. Niczego nie planował, a zwykły zbieg okoliczności pozwolił mu z łatwością ich dorwać. Podniósł się z ziemi i ruszył na pierwszego odważnego, który postanowił wziąć sprawy w swoje łapy. Doskoczył do Karo, ale zanim zdążył cokolwiek jej zrobić, wadera cofnęła się o krok, robiąc miejsce dla szaraczka.
– A tu cię mam! – zakrzyknął zadowolony.
W zęby chwycił za kitę nieprzyjaciela, który wykazał się niesamowitą prędkością i długością ciała. Złapany nie ruszył dalej i z trudem utrzymał się w pozycji stojącej. Zrozumiawszy, że nie wydostanie się z uścisku, odwrócił łeb i zaczął gryźć wszystko, co popadnie. Był drobny i wątły, ale miał wiele siły w swych malutkich szczękach. Za każdym razem, kiedy wgryzł się w twardszą część ciała Ilyi, próbował złamać to, co mu przeszkodziło.
– Bo... – nie dokończył, ponieważ coś mocno uderzyło go w głowę i został wytrącony ze swojej równowagi, a to, co miał powiedzieć, zupełnie gdzieś wyleciało. Wypuścił przeciwnika i zrobił parę kroków do tyłu, chwiejąc się przy tym na boki. Chciał zrozumieć, co się właściwie stało.
– ILYA! – krzyk wadery robił się coraz cichszy, a on powoli czuł, że ból ustępuje. Usadził się na kamiennym podłożu i odkaszlnął krwią. – Nasze moce wróciły, część z nich na pewno. Zmywajmy się stąd... – Zdała sobie sprawę, że nie będzie to zbytnio możliwe.
– Musisz mi pomóc.

< Karo? Przepraszam, że bez ładu i składu, a w dodatku tyle czasu pisane...  >

czwartek, 14 grudnia 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XXII

Witojcie, wilczki najukochańsze!

Cóż, z przyjemnością witamy Was w kolejnym już - bo dwudziestym drugim - wydaniu naszej "Wilczej Łapy", comiesięcznie wydawanej gazetki Watahy Porannych Gwiazd. Przeleciało - jeszcze tylko dwa wydania dzieliłyby nas od obchodzenia dwóch lat jej wydawania. No właśnie, tylko to gdyby.
To brzmi... abstrakcyjnie. Cóż, przyznaję, myślałam o tym kilka razy przez te... dwa i pół roku? - ale ten dzień nadszedł. Nie dziś, nie jutro, ale wataha nieuchronnie zmierza do zamknięcia, a przynajmniej dłuższego zawieszenia. Szerzej o tym będzie powiedziane w oddzielnym poście, który zostanie opublikowany zapewne przed kolejnym wydaniem gazetki. Nawet jeśli miałam cały czas wrażenie, że coś ruszy - może lepiej zachować te wspomnienia o sprawnie działającej WPG-rodzince, niż o blogu, na którym było coraz ciszej? A nuż kiedyś coś jeszcze ruszy?
Tak, winę biorę na siebie ja, Ashita. Odpowiedzialność i wypełnianie planowanych rzeczy to nie są moje mocne strony, a ja nie mam w sobie wystarczająco dużo zaparcia, by to zmienić. I mogłabym teraz wymieniać całą litanię, że zawiodłam, że wszystko, ale chciałam, aby to wydanie było w miarę... optymistyczne, ale no. Cóż, zamknijmy może póki co ten temat.
Nieco weselsze ogłoszenie - niemal rok temu, w Sylwester, na chacie kilka wilczków świętowało hucznie nadejście Nowego Roku, a w przyszłym roku stwierdziliśmy, iż to świetny pomysł, aby w następnym roku też zorganizować takowe spotkanie z jeszcze większą ilością osób. Co Wy na to? Takie nasze... hm, pożegnanie? Nie, to za dużo - przygoda, spotkanie starych przyjaciół. Rodziny. W końcu nią jesteśmy, prawda?

Przejdźmy może do rankingów - w tym miesiącu, po jednym opowiadaniu napisali: Ashita, Karo oraz Lelouch.
Ellia, dołączając do watahy, jest oprowadzana przez Alfę - zwiedzają wiele urokliwych terenów, gdzie wadera znajduje dla siebie idealny kąt w Litore Somina. Obie wilczyce zajmują się też organizacją spotkania w gronie kilku wilków.
Karo oraz Lelou dalej mają problem z istotą, która zwabia swoje ofiary, wprawiając je w trans. Uwięzieni razem z Nami i śpiącym wciąż Miru, rozpaczliwie usiłują znaleźć jakieś rozwiązanie, które umożliwiłoby im znalezienie sposobu na wydostanie się - a gdyby tak stworzyć marzenie?
W grudniowej edycji Koła Fortuny, wylosowany został Heron - wygrywa on 250 ZK - gratulacje~!

Cóz - to już wszystko w tym wydaniu"Wilczej Łapy" - czy będzie kolejne, to się jeszcze okaże. Póki co, wszystkim życzymy dużo zdrowia i powodzenia w szkole - nie przemęczać mi się tam, wilczki drogie, zdrowie najważniejsze!

P.S. Od Ashi - kocham was, pyśki najdroższe, dbajcie tam o siebie. I pamiętajcie o Nowym Roku... albo żeby kiedyś tam przy okazji wpaść na chat!

Redakcja "Wilczej Łapy"

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Od Karo cd Lelou

Ciężko mi było ukryć, jak przyjemnie słuchało się, gdy Lelou się uzewnętrzniał. To zawsze było takie cudowne uczucie, wiedzieć, że ktoś ufa Ci na tyle, aby opowiedzieć o sprawach, których nie porusza się na co dzień. Ściany zadrgały lekko, poruszając się.
— Możecie się już śmiać — zakończył wypowiedź. Przechyliłam łeb, posuwając wargi do delikatnego uśmiechu. Niejednokrotnie słyszałam od basiora, że chciałby gdzieś wylecieć, w przestworza, ale tyle go tu trzyma. Mimo to, te słowa zawsze mnie poruszały. Sama nie wiem, czy nie czułabym się podobnie, mając takową możliwość.
— Le… — zaczęłam, przerwał mi jednak donośny krzyk.
— Nie! — Głos naszej więzicielki zabrzmiał równomiernie z o wiele głośniejszym dźwiękiem drgania ścian. — Myślicie, że jesteście sprytni, he. Jeszcze zobaczymy.
Uwagę od niej odwróciła jednak Nanami, która gwałtownie zaczerpnęła powietrza.
— Miru! On się rusza… — Wskazała na szczeniaka. Ten faktycznie przebierała łapkami, zupełnie tak, jakby biegł we śnie. Jego gardło wprawiało powietrze w delikatne drgania. Skupiłam się, usiłując je rozpoznać.
“Mamo! Tato!” — nagle stanęłam dęba. No tak! Idiotka!
— Nanami — zwróciłam się do wadery — jak nazywają się rodzice Miru?
— Amica i Gallardo — odpowiedziała, lekko zbita z tropu. Westchnęłam. Nie znałam głosów żadnego z nich. — Dlaczego?
— Pomyślałam, że może, gdybym naśladowała głos któregoś z nich, Miru by si
onun obudził, zobaczył, że wszystko jest w porządku — westchnęłam — niestety, nie pamiętam głosu żadnego z nich — Delikatne ruchu z ust Nanami zasygnalizowały uśmiech. Nim jednak zdążyłam się zorientować, o co chodzi, usłyszałam stanowczy głos Lelou.
— Nie. — Przechyliłam łeb w jego kierunku, zdziwiona — Nawet o tym nie myślcie — warknął.
— Nie wiem, o czym nie myślimy, ale brzmi bardzo interesująco. — Na mój pysk również wstąpił chytry uśmieszek. Cokolwiek planowała Nanami, mogło być obiecujące. Szczegolnie zważywszy na jej moce.
— Karo, zupełnie przypadkiem, nie nawiązując do sytuacji, podróżowałaś kiedyś w czasie? — zarzuciła. Pokiwałam głową przecząco. Lelou westchnął.
— Nie uważam, żeby to był dobry pomysł — powiedział — poza tym, obie jesteście zmęczone, nie powinnyście bawić się teraz anomaliami czasowymi.
— To jedyny plan, jaki mamy — stwierdziłam — Więc, gdzie się wybieram? — dodałam energicznie.
— Daję Ci dwie opcje. Nasze szczenięce lata i niedaleka przeszłość. — Szczenięce lata Lelou i Nanami brzmiały bardzo zachecająco. Jednak, Lelou miał rację, byłysmy zmęczone. Im bliżej, tym lepiej.
— Nie daleka przeszłość — rzuciliśmy niemalże równo z Lelou. Basior dodał coś jeszcze w stylu “I nie długo. To naprawdę nie jest dobry pomysł”. Kiwnęłam głową, po czym uśmiechnęłam się do basiora.
— Damy radę — rzuciłam, po czym lekko się do niego zbliżyłam. — Wiesz, świetnie się dzisiaj spisałeś, naprawdę. — Nanami wzięła głęboki oddech.
— Załatwcie to szybko — odparł basior.
— Ajaj, kapitanie. — Zasalutowałam łapą. Po chwili Nanami przysyąpiła do akcji, a ja znalazłam się wśród radośnie biegających szczeniąt. W oddali dwie sylwetki zbliżały się do nich, krocząc spokojnie.

<Lelou? Wybacz, mam laga twórczego ;w; >

niedziela, 19 listopada 2017

Od Lelou do Karo

Patrzyłem na Karo z szeroko otwartymi oczyma, pod szczerym wrażeniem monologu, jaki właśnie usłyszałem. Znaliśmy się już długo, nasza relacja była dużo poważniejsza, niż myślałem - poznałem w końcu waderę w niezbyt przyjemnych okolicznościach ,bo cały zdenerwowany, w dodatku w mało sympatycznej okolicy. Szczerze rozczuliły mnie słowa, jakie powiedziała, szczególnie o pragnieniu stałości - z pewnym bólem uświadomiłem sobie, jak wiele muszę nauczyć się jeszcze o własnej partnerce. Nawet jeśli doskonale wiedziałem, że jej nieco złośliwa, żądna przygód strona nie jest tą jedyną - bardziej skorupą - wciąż uczyłem się, jaka tak właściwie jest. Co zrobić, by jej pomóc, ułatwić, a z drugiej strony pozwolić, by mogła żyć samodzielnie - odkąd zaczęliśmy być parą, oczywistym dla mnie się w końcu stało, że to na moich barkach spoczywa odpowiedzialność za jej szczęście, bezpieczeństwo, szczególnie odkąd jej rodzina odeszła - najpierw siostry i matka, a teraz ojciec. Pilnowanie Karo było też pracą syzyfową, biorąc pod uwagę jej żyłkę buntownika i smykałkę do wplątywania się w różne zagrożenia, powoli uczyłem się jednak też dawać jej pewną swobodę, nawet jeśli przy okazji biegałem jak po rozżarzonych węglach.
- To nie było głupie - zaprzeczyłem zatem cicho, biorąc głęboki wdech. - To teraz... nasza kolej?
- Lelou - siostra trąciła mnie lekko, a ciepło jej ciała dodało mi otuchy. - Przejmujesz pałeczkę.
- Nie wolisz ty? - zapytałem ze skwaszoną miną. Byłem pod wrażeniem monologu Karo, to jasne. Ale to jeszcze nie oznacza, że byłem w stanie wygłosić swój własny!
- Spokojnie - Nami położyła swoją łapę na mojej. - Masz dużo marzeń, prawda? Ao wybrał ciebie, masz skrzydła, to o czymś świadczy. By wznieść się w powietrze, nie wystarczą same zdolności. Trzeba też nosić w sobie to szczególne pragnienie dosięgnięcia nieba.
- Musimy pomóc Miru - przypomniała z naciskiem Karo, chociaż w jej głosie dalej słyszałem niepewność, zapewne wywołaną targającymi nią uczuciami po wygłoszeniu swoich szczerych marzeń.
- Boję się - szepnąłem głucho. - Boję się, że powiem za dużo... to ja mam was chronić, nie na odwrót.
- Leloś, głupoty pleciesz! - zganiała mnie Nami, najwyraźniej zdenerwowana. Uniosłem wzrok, nieco zdziwiony, rzadko kiedy widziałem w  końcu siostrę w takim stanie. - Nie jesteś maszyną stworzoną tylko po to, by robić za ochroniarza, a my nie jesteśmy ze szkła. Każdy z nas ma jakieś marzenia, to żaden powód do wstydu! Wszyscy też mają swoje słabości, nawet jeśli nie nienawidzą! Co w końcu ze mną? Chcę nad sobą pracować, by móc się sama obronić, a ty mi to cały czas wręcz uniemożliwiasz, jakby nawet powietrze miało mnie zabić! Chciałabym zyskać więcej pewności siebie, rozmawiać i z basiorami bez ryzyka, że zaraz zjawisz się ty ze swoim monologiem. Nie mam ochoty na bycie delikatną lalką, którą wszyscy muszą się zajmować. A wiesz tak właściwie, dlaczego? Bo nikt nie chce być zależnym całkowicie od innych i musieć się ich pytać o zgodę na każdy krok. Kocham was wszystkich, całą watahę, ale to nie zmienia faktu, że muszę czasem pooddychać. Sama, bez nadopiekuńczego brata. Leloś, to nie jest tak, że chcę mieć też święty spokój, ale... - urwała, biorąc wdech. - Zrozum, że damy sobie radę. I my tobie też pomożemy.
Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Bolesna i męcząca, tym bardziej, że miałem tę irytującą świadomoćć, że teraz przyszła moja kolej.
- Wiem, wiem - odparłem tylko głucho, patrząc na twardy grunt, byleby tylko nie napotkać spojrzenia błyszczących oczu siostry lub mlecznych Karo, powodujących we mnie tak ogromne wyrzuty sumienia. - Ale ja się tak strasznie boję... Mam wrażenie, że wszystko, co robię, jest niewystarczające, złe. Chciałbym umieścić po prostu wszystkich mi bliskich, całą watahę, w jednym, ogromnym bąblu, a was otoczyć jakimś kokonem, by mieć pewność, że nic wam nie będzie. Chcę, żeby wszyscy byli bezpieczni, przez co pomijam ich pragnienia, zapominam o tym, że trzeba żyć i czasem zrobić coś oprócz tych podstawowych potrzeb. Że świat nie kończy się na jednej jaskini i przestworzach. Gdybym tylko mógł, wybrałbym jakąś samotną gwiazdę i zabrał tam wszystkich. Chciałbym żyć między gwiazdami, tak blisko, jak tylko to możliwe. Kiedyś nawet myślałem, że zrobiłbym to, jeśli oznaczałoby to zostawienie wszystkich tutaj - głos nieco mi się łamał, ale brnąłem dalej, choć męczyła mnie paskudna myśl, że jak tylko skończę, będę próbował to jakoś odkręcić. - Marzyłem, by móc już zawsze latać, nigdy nie musieć już dotykać ziemi, tego twardego gruntu, który przez te wszystkie dni trzymał mnie mocno przy sobie, spętanego grubymi łańcuchami, jakbym był jakimś niewolnikiem. Uważałem się za więźnia własnej watahy, rodziny. Nieraz, szczególnie w nocy, marzyłem tylko o tym, by uciec, jak najdalej, jak najwyżej. Uczyłem się o gwiazdach. Gdybym tylko mógł, sam chciałbym się stać jedną z nich, zawsze jasną, która wskazywałaby drogę - powoli zaczynałem się gubić w swojej chaotycznej wypowiedzi, wątki mi umykały, a słowa nie chciały się ze sobą kleić. - Ale to nie zmienia faktu, że jesteście dla mnie najważniejsze, cała wataha...chciałbym po prostu niekiedy zatrzymać czas w jakimś bezpiecznym momencie i tak już zostać, zapętlić wszystkich w szczęściu, nawet jeśli to tak nie działa, jeśli istotą tak wielu są ciągłe przygody - wziąłem głęboki, urywany wdech. - Skończyłem, możecie się śmiać do woli...

< Karo? Strasznie Cię przepraszam, że dopiero odpisuję... >
Szablon
NewMooni
SOTT