wtorek, 31 maja 2016

Od Toshiro do Klair

Spojrzałem w turkusowe oczy wadery, skupiając na nich całą swoją uwagę. Delikatny i przyjemny zapach cynamonu i lawendy drażnił moje nozdrza. Wilczyca oddychała spokojnie i miarowo, zaś ciepło jej ciała przenikało do mojego. Przeżywałem takie wspaniałe, trudne do opisania uczucie. Po prostu cieszyłem się, że Klair jest tutaj, bezpieczna, cała i zdrowa. Właśnie w tamtej chwili, mój świat ograniczał się tylko i wyłącznie do tej szalonej, błękitnej wadery, którą chciałem bronić za wszelką cenę.
Mocniej przytuliłem samicę, jakby pragnąc mieć stuprocentową pewność, że nigdzie nie zniknie. Że tu będzie, po prostu. Zgodziła się, abym mógł być zawsze przy niej. Naturalną rzeczą było, że chciałem ciągle widzieć jej uśmiechnięty pyszczek. Wiedziałem, jak bardzo marzyła o szczeniakach, całkowicie przekonany, że choć ta kochana mordka jest wiecznie żądna przygód, to świetnie sprawdziłaby się w roli troskliwej matki. A ja chciałem po prostu bronić swoją rodzinę.
Delikatnie dotknąłem nosa wadery. Coraz bardziej się denerwowałem. Mimo to, lekki uśmiech wadery i ten szelmowski błysk w jej oczach, uspokoiły mnie.
***
Otworzyłem lekko zaspane oczy, zastanawiając się przez moment, czemu byłem taki szczęśliwy. Kiedy to sobie uświadomiłem, mimowolnie uśmiechnąłem się. Ale nadal nie wiedziałem, co takiego mnie obudziło. Dopiero po kilku minutach zorientowałem się, że to Klair mnie szturchała. Ziewnąłem szeroko, przekrzywiając łeb.
- Taak?- zapytałem, przeciągając samogłoski. Gdzie jesteś, mój umiłowany świecie snów?
- Budź się, leniu!- syknęła rozbawiona wadera. Jej rozentuzjazmowany ton głosu przywrócił mnie do rzeczywistości, zupełnie jak obietnica ciepłego obiadku.
Spojrzałem w niebo, które tak pochłaniało uwagę wilczycy. Z początku myślałem, że wszystko się wali, naprawdę. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to deszcz spadających gwiazd. Złote, białe i srebrne smugi co kilka sekund przecinały granatową kopułę, co rusz krzyżując się ze sobą nawzajem.
- Pomyślałaś już jakieś życzenie?- zapytałem, wpatrując się jak urzeczony w zjawisko.

< Klair? >

poniedziałek, 30 maja 2016

Od Lelou do Tul

- Może ktoś też się przemienił, jak my. Warto sprawdzić- zaproponowała Tul, przebierając palcami w powietrzu. Jej skóra na czole delikatnie się zmarszczyła, a oczy utkwiły się w jakimś punkcie bardzo daleko od nas, jakby wad... wróć, dziewczyna, intensywnie nad czymś rozmyślała.
- Zrobiłem to na samym początku- zaprotestowałem, choć ton mojego głosu wyrażał niepewność.- Lepiej zajmijmy się... czymkolwiek innym. Obmyślmy plan!
- A masz jakiś genialny pomysł? Kiedy robimy coś za pierwszym razem, zwykle jest to dopiero rozeznanie, teraz trzeb zbadać wszystko o wiele dokładniej!
Zagryzłem wargi. Może i miała rację. Ale jak mogłem wytłumaczyć jej to, że cholernie boję się narazić na to, że ktoś zobaczy dwójkę ludzi w samym sercu watahy? Gdyby Nami się o tym dowiedziała, mogłaby się wystraszyć.
- Więc zamierzasz sprawdzać znowu tereny watahy?- zapytałem nieco zgryźliwie, próbując zyskać choć odrobinę więcej czasu.
- Już to zrobiłam, chwilę po tym, jak skończyłam pierwszy obchód. A ty nie, Lelou?- podejrzliwy ton głosu bynajmniej nie zbitej z pantałyku Tul, wyrwał mnie z rozmyślań.
Cóż, prawdę mówiąc, teren zbadałem tylko raz. Rzadko kiedy poprawiałem czy powtarzałem jakąkolwiek czynność, kierując się trochę lenistwem, a trochę mottem ''Raz, a dobrze". Oczywiście, sprawdziłem wszystko niezwykle dokładnie, nieraz patrząc w jedno miejsce po kilka razy, pieczołowicie zaglądając do wszystkich jam oraz większych kryjówek.
- W zasadzie- odpowiedziałem, szukając jakiejś półprawdziwej wymówki- to, teoretycznie rzecz biorąc, sprawdziłem teren nawet kilka razy. Tak...
Starałem się unikać wzroku Tul, wiedząc, że zapewne moje oczy wyznałyby jej całą prawdę- zawsze miałem wypisane wszystko w spojrzeniu. Kiedy tak błądziłem po horyzoncie, moją szczególną uwagę przyciągnęło jedno z drzew- wyjątkowo wysoka i rozłożysta sosna, odznaczająca się znaczną wysokością od pozostałych. Wskazałem na niego ręką, a moja towarzyszka zmarszczyła brwi, lekko zdziwiona.
- No, widzę, widzę, drzewo- powiedziała po chwili.- Co w związku z tym? Teren tak zbadasz, ale nie pośród drzew, no i nie zajrzysz tak do jaskiń.
- Owszem- potwierdziłem z szerokim, diabelskim uśmiechem, układając powoli w głowie plan.- Ale z wysokich punktów się o wiele lepiej skacze.
Nie zważając na konsternację przyjaciółki, raźno odwróciłem się i już-już miałem ruszyć przed siebie, kiedy do moich uszu dotarł rozdzierający, przejmujący duszę krzyk. Momentalnie odwróciłem się z powrotem. Uspokoiłem się, kiedy dotarło do mnie, że to nie była ani Tul, ani prawdopodobnie Nami- nasza jaskinia była dokładnie z przeciwnego kierunku.
Nieco uspokojony, ledwo zdążyłem zauważyć strzałę pędzącą z oszałamiającą prędkością. Chwyciłem dziewczynę za jej drobną, zimną dłoń i pociągnąłem na bok, prosto w zarośla. Zaczęliśmy staczać się po niewielkiej górce, a gałęzie krzewów rozcinały nam skórę...

< Tul? >

Od Rivaille c.d Riki

Skinąłem głową wciąż patrząc się na Piera, maskotka podeszła bliżej i przekrzywiła głowę wbijając we mnie czarne oczy.
- Pier był towarzyszem mojego brata - teraz dopiero przypomniałem sobie o Haru - co jest z Haru ?! - dodałem podniesionym tonem. Szmaciana maskotka spuściła głowę na co ja skoczyłem na nią wbijając pazury w jej skórę.
- Mów - warknąłem obnażając zęby i jeżąc całe futro wzdłuż mojego grzbietu. Pier coraz bardziej się płaszczył i uciekał wzrokiem.
- On...zaginął kilka tygodni temu. Cała wataha myśli, że - syknął z bólu kiedy wbiłem w niego mocniej pazury.
- Czemu nikt mi nie powiedział - moje mięśnie były tak napięte, że aż zaczęły drżeć a do oczu napływały mi łzy.
- Nikt nie wiedział gdzie jesteś - szmacianka zaczęła się szarpać jednak gdy to nic nie dało gotowy był zmienić się w szlachetnego lwa.
- Spróbuj tylko a rozszarpię cię na strzępy - warknąłem uśmiechając się złowieszczo, Pier przełknął głośno ślinę. Przysunąłem do niego swoją szczękę coraz bardziej ukazując zęby. Czułem jak owe łzy ciekną mi po futrze jednak nagle poczułem dotyk Riki przez który przeszedł mnie dreszcz. Kątem oka spojrzałem się na nią, moje futro lekko opadło a zęby ukryłem.
- Rivai - wadera uśmiechnęła się lekko, puściłem Piera po czym przytuliłem się do wadery.
- Wybacz - poczułem się głupio, musiała patrzeć na rzeź którą urządziłem zabijając wodnołaki a teraz jeszcze to.
- Pier zaprowadzisz mnie do watahy - szmaciana zabawka skinęła głową odsuwając się ide mnie - a ty Riki, wróć do watahy - wtuliłem się mocniej w jej futro.
- Ale... - odsunąłem się od niej i spojrzałem się głęboko w jej oczy swoim surowym spojrzeniem.
- Nie chcę słyszeć żadnego "ale" - warknąłem mierząc ją wciąż spojrzeniem. Wadera położyła uszy po sobie spuszczając wzrok.

(Riki ?)

Profil wilka- Maennelise Ember Sierra II

Imię: Maennelise Ember Sierra II
Przezwisko/ ksywka: Maey,
Motto: "Odwaga polega na tym, że nawt jeśli śmiertelnie się boimy, to i tak wsiadamy na konia."
Wiek: 3 lata
Płeć: Wadera
Charakter: Maey to wadera zaliczająca się do tych suk*atych. Nie liczy się z uczuciami innych, gdyż sama ich nie posiada. W końcu spędziła dwie trzecie swojego życia z duchami, więc nie ma się co dziwić. Często używa sarkazmu. Jest dla innych oschła i pyskata. Zwraca się z szacunkiem tylko do osób od niej starszych oraz gdy są wyżej w hierarchii, inni niech lepiej na jej "pomocną" stronę nie liczą. Rzadko kiedy nawiązuje bezproblemowo kontakt z innymi i zwierza się im ze swoich smutków.
Kiedyś była rozrywkowa, miła i przyjazna. Często wtrącała swój mały nosek w nie swoje sprawy i nie czepiała się o byle szczegóły. Robiła wszystko tylko po to, by poprawić innym humor - co zazwyczaj jej wychodziło. Teraz już tak nie jest, lecz zdarzają się takie chwile, kiedy stara ona wraca. Mogę także napomknąć o tym, iż wisior w większej części stoi za jej teraźniejszym charakterem. Gdy go nie ma na szyi, wraca do swojej "pierwotnej" wersji. Może właśnie dlatego inni często zabierali jej ten wisior, by później go oddać, gdyż nie mogli zdzierżyć jego mocy. Była dla nich zbyt potężna i nieosiągalna.
Lubi:
- Towarzystwo (duchów)
- Noc, księzyc i gwiazdy
- Słodycze
Nie lubi:
- Biernego trybu życia
- Samotności (chociaż i tak nigdy nie jest sama)
- Słońca
Boi się: Swoich zdolności
Aparycja: Maey to wadera o smukłej sylwetce. Przez nauki dotyczące bycia Alphą, nauczyła się poruszać z gracją i wdziękiem. Jej cielistą skórę zdobi złota, puszysta sierść, której najwięcej jest na szyi. Jedyne co się wyróżnia, to ciemno brązowe futro na końcu ogona. Jej oczy mają kolor krwistoczerwony. Jest zupełnie taka sama jak Adeline...
Hierarchia: Zwykła Członkini
Profesja: Strażniczka
Żywioł: Nie można go dokładnie określić, jednakże ma on coś wzpólnego z duszami zmarłych osób oraz umysłem.
Moce:
- Wydostawanie się ze swojego ciała w postaci ducha
- Czytanie w myślach
- Wchodzenie do umysłów innych osób
- Przywoływanie duchów/zjaw, rozmawianie z nimi
- Przewidywanie przyszłości
- Przejmowanie kontroli nad ciałami innych
Umiejętności: (czyli umiejętności fizyczne np. jest silny. Nie magiczne.
Historia: Zacznijmy może od początku, początku.
Adeline - wielka Alpha Watahy Wiecznej Nadziei - popadła w obłęd po narodzinach swojego pierwszego syna - Samuel'a. Coraz częściej miewała różne wizje oraz widziała rzeczy, o których inni ani myśleli śnić. Zazwyczaj w nocy budziła się z krzykiem, przywracając swój obolały umysł do rzeczywistości. Poddani poczęli uważać swoją panią za opętaną przez złego ducha. Posłańcy chodzili od watahy do watahy, szukając egzorcystów, którzy odważą się zmierzyć z dziwną przypadłością Adeline. W tym czasie Samuel dorastał pod pieczą ojca, ani razu nie widząc pyska matki. Salvatore starał się, by jego syn nie podchodził pod żadnym pozorem do jaskini jego ukochanej.
Gdy Samuel skończył trzy lata, poznał Louane. Cudowną i piękną kasztanową waderę o bordowej grzywie i złotych oczach. Zakochał się w niej i związał, zarazem przejmując władzę w watadze. Ojciec był dumny ze swego syna, lecz nie Adeline. Mimo to, że siedziała w jaskini odcięta od rzeczywistości, wszystko wiedziała. Była oburzona tym, że wziął za partnerkę córkę jej największego wroga, który sama nie pamięta, co zrobił. Gdy Louane zaszła w ciążę, Adeline wzięła sprawy w swoje łapy i rzuciła klątwę na jeszcze nieukształtowany płód, którym była Maennelise. Po jej narodzinach Salvatore był przerażony tym, jak bardzo przypomina ona swoją babkę, jak i również tym, iż kilka minut po jej narodzinach, zmarła Adeline. Został po niej tylko dziwny wisior. Podczas "adoracji" jaką mieli w tradycji, zawiesił do na szyi swojej wnuczki. Samuel był zawiedziony, iż jego pierworodnym dzieckiem jedna Maennelise, gdyż szczerze pragnął, by zamiast niej był syn. Gdy zdołał pogodzić się z tą wadą potomka, starał się ją jak najlepiej wyszkolić do przyszłej, bardzo ważnej roli. W końcu przywódca powinien być o wiele potężniejszy od innych.
Młoda wadera robiła duże postępy w nauce, lecz czuła, że ktoś, bądź iż coś trzyma się blisko niej, tylko że nie fizycznie, ale psychicznie. I na pewno nie była to rodzina. Starała się to ignorować. Kilka miesięcy później poczęła miewać wizje. Widziała coraz więcej zjaw i duchów. Zdziwiła się również tym, iż ma możliwość w pewien sposób "wyjść: jako dusza ze swojego ciała.
Salvatore dowiedział się o tym wszystkim, kiedy wadera skończyła dwa lata. Zmusił swojego syna do wygnania wnuczki z watahy. Dziwnym trafem Maennelise dowiedziała się o tym w tej samej porze, kiedy jej dziadek uzgadniał to wszystko z ojcem.
Przed jej wygnaniem Samuel zdążył spłodzić kolejnego potomka, lecz Maey nie miała okazji go już zobaczyć, gdyż jeszcze przed jego narodzinami uciekła.
Rodzina:
Babka - Adeline Elizabeth Ella I
Dziadek - Salvatore
Matka - Louane
Ojciec - Samuel Louis Daemon IV
Siostra - Anoue Anabeth Lauren III
Zauroczenie: Póki co nikt jej jeszcze nie przypadł do gustu.
Partner: Jest jeszcze młoda, ma czas...
Potomstwo: Nie w najbliższym czasie...
Patron: Myalo
Talizman: Błękitny wisior w kształcie kropli wody, w którym zaklęta jest dusza Adeline.
 Towarzysz: ---
Cel: Odnaleźć szczęście
Inne zdjęcia: ---
Dodatkowe informacje:
- Tylko ona widzi ducha swojej babki
Przedmioty: ---
Statystyki:
Siła: 6
Zwinność 12
Siła magiczna: 3
Wytrzymałość: 3
Szybkość: 12
Inteligencja: 14
ZK: 461
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: Zero
Właściciel: Angelinn

niedziela, 29 maja 2016

Od Assuri'ego CD Mavis

Po chwili do mojej głowy dotarła wiadomość, że lecąc, uderzyłem łapą w głowę jakiegoś wilka. A może to nie był wilk? To mógł być np. Jakiś zwinny, skaczący niedźwiedź! Jeśli tak, to uciekaj bestio, bo wielki Assuri zaraz się tobą zajmie! Z tą świetną myślą zawróciłem i poleciałem na drzewo. Niestety. To tylko wilk. Leżał sobie oszołomiony na sporej gałęzi. Może zdechł? Hm. To chyba by podeszło pod kanibalizm nie? Gorzej jak to żyje. Uderzyłem go lekko łapą w głowę. Zwierzę szybko zerwalo się i odsunęło ode mnie.
- Emmm, sorki-powiedziałem, drapiąc się po głowie- Assuri jestem, a ty?
-Mavis,nic nie szkodzi, w końcu każdy może komuś wlecieć na głowę-odrzekł masując łapą szyję
Hm. Mavi. Po chwili zrozumiałem jaki błąd popełniłem. To nie basior, to WADERA. Trochę zszokowany, próbowałem coś powiedzieć, tylko co mówić do kogoś, kogo prawie zabileś? Można klasycznie, "ładną pogodę dzisiaj mamy" albo pouczająco, "uważaj po jakich drzewach skaczesz!" albo jeszcze inaczej. Nie wiedząc co zrobić, po prostu siedzieliśmy i patrzylismy na siebie. Nagle, nad gałąź na której siedziełiśmy, nadlecial wielki smok z pięcioma głowami. A tak serio to gałąź się zatrzęsła.
-Czarno to widzę-powiedziała zmartwiona wadera
-Masz coś do mojej sierści!?-spojrzalem na nią lekko urażony
Widac że nie zrozumiała, ale to i tak nie miało teraz znaczenia. Szybko odleciałem na inne drzewo. W tym samym momencie gałąź wraz z wilczycą spadla. Mym oczom ukazał się piękna sarna. Nie lubię takich wyborów. Niestety, musiałem wybrać, ratować wadere, czy może zjeść pyszną sarne?

<Mavis?>

Od Victora cd Renesmee

Byłem załamany. Co? Ferlun? Dlaczego Ferlun? Co ten świr w ogóle robił na terenie MOJEJ watahy i z MOJĄ Renesmee? Skarciłem się w myślach. Nigdy nie pomyślałem w ten sposób o strateżce. Zdawałem sobie sprawę, że wadera w żadnym wypadku nie jest przedmiotem, bym nazywał ją swoją. Ale kiedy zobaczyłem ją u boku basiora..coś mnie dotknęło. Czy on w ogóle okazywał jej jakikolwiek szacunek po za zwrotem “Kochanie”? Odniosłem wrażenie, że nie. Ehh. Gdybym tylko mógł-rozszarpałbym sk*rwiela. Obejrzałem się w stronę watahy. Dlaczego nigdzie nie ma patrolu granicznego i wszędzie kręcą się te całe waru? Coś musiało tutaj zajść. Obejrzałem się. Maril szła tuż za mną, przypatrując mi się smętnym wzrokiem.
-Vic.-Odezwała się nagle, podchodząc bliżej. Zauważyła moją krzywą minę. Delikatnie wsparła głowę o moje ramię, jakby chcąc dodać mi otuchy. Kochana waderka. Starała się pomóc, nawet nie znając powodu moich zmartwień.-O co tam chodziło?-Zapytała. Opuściłem głowę, a mój wzrok utkwił w ziemii-Co Ci jest?
-Maril to..-mój głos był mało przytomny. Dalej starałem się wydedukować, co się stało-Oni..
-Oni..?-Podopieczna starała się utrzymać rozmowę. Westchnąłem, z zamiarem odpowiedzenia, gdy usłyszałem za sobą powarkiwania. Odwróciłem się i ujrzałem dwójkę waru. Przyglądali się nam chciwie. Maril cofnęła swój łepek i wbiła pazury w ziemię, komunikując obcym gotowość do walki. Co mogła jednak ona, zwyczajna wilczyca pierwszego pokolenia Ramzy? Spojrzałem w niebo, mając nadzieję, że bogowie obserwują nas i mają w opiece. Albo lepiej nie. Jikan nie byłby dumny z tego, co zrobiłem.
Dwójka waru rzuciła się w stronę mojej księżniczki. Oo nie, tego już za wiele. Uskoczyłem przed nich, donośnie przy tym warcząc donośnie. Odepchnąłem jednego z nich całym swoim ciężarem tak, że jeden uderzył w drugiego, przygniatając go do ziemi. Zanim zdążyli zrobić cokolwiek pierwszemu zadałem ostry cios w klatkę piersiową. Padł na ziemię nieprzytomny. Skoczyłem na drugiego i przygniotłem go do ziemi, dusząc przy tym łapami. Złość pulsowała w moich żyłach.
-Słuchaj, dupku..-wycedziłem-To nie jest mój dobry dzień, więc ostrzegam, zrób jeden fałszywy krok a powyrywam Ci łapska i wsadzę do tej przerośniętej gęby.-Parszywe stworzenie patrzyło na mnie zdziwione, było jednak zarazem przerażone. Sam byłem zaskoczony tym, co właśnie zrobiłem.
-Victor!-Głos Maril był przerażony. Trochę płaczliwy.-Chodźmy już stąd..-Nie trzeba było mi dwa razy powtarzać. Uderzyłem stworzenie z całej swojej siły w pysk, pozostawiając na nim spory ślad i odszedłem zabierając ze sobą Maril. Co jakiś czas obracałem się, by sprawdzić, czy potwór nie postanowił sprawdzić realności mojej groźby. Byłem zupełnie poważny i świadom zagrożenia z jego strony wypowiadając te słowa. Chyba właśnie wszedłem w stan wojny z waru. Trudno. Już mnie to nie obchodzi. Nie mam partnerki. Nie mam rodziny, czy zwierzęcia. Nie mam watahy. Nie mam nikogo, po za moją już nie taką małą, ale dalej puszystą i uroczą kuleczką. I nikomu nie pozwolę skrzywdzić Maril.
Przysiadaliśmy pod drzewem, z dala od dawnych terenów watahy porannej gwiazdy. Jeszcze przez jakiś czas patrząc smętnie w tamtą stronę myślałem o tym, co musiało się stać. Nagle zrozumiałem. Skoro nie było mnie na miejscu podczas walki, rana, którą odniosła Ashi nie została przez nikogo przejęta. Ale czy to znaczy, że Yomi wygrał a Ashita..Nie. Pokręciłem z rozpaczą głową. Na pewno nie. Musi być jakieś inne wyjście. Jest wiele wilków-medyków. Na..na pewno ktoś był w stanie uleczyć..zamarłem. Tamtego dnia, zanim wiadomość o walce się rozniosła tylko Ja i Renes byliśmy przy wodospadzie Mizu. A skoro mnie tam nie było, a Res nie potrafiła leczyć..polegliśmy. Przypomniałem sobie swoje motto “Nie możesz uratować wszystkich, zawsze poniesiesz straty”. Taki był koszt mojego samolubnego działania. Poczułem się jak ostatni szczyl i zdrajca. Siłą watahy jest wilk. A siłą wilka-wataha. Tak naprawdę każdy z nas miał wpływ na to, co się dzieje i jedno zniknięcie mogło oznaczać katastrofę. Dlaczego nie pomyślałem o tym wcześniej? Victor sprytnie wykorzystał moją słabość na korzyść Ferluna, a Ja głupi dałem się nabrać..
-Co Cię wiąże z tym miejscem?-Maril zwróciła się do mnie cicho, dalej przestraszona. Objąłem podopieczną, posyłając jej krzywo uśmiech.
-Nie jestem pewien, czy byś uwierzyła..-ton mojego głosu był nostalgiczny, zupełnie jakbym nie był w tamtym miejscu od lat. No, bo teoretycznie nie byłem. W tej rzeczywistości, oczywiście.
-Mimo wszystko chciałabym wiedzieć.-Odparła, zatapiając pyszczek w moim futerku. Przytaknąłem.
-Rozumiem. Ale to nie będzie miła bajka..-Z góry ostrzegłem.
-Vic! Nie jestem już małym dzieckiem!-Wadera oburzyła się.
-Tak, wiem, ale wszystko zaczyna się, kiedy byłaś mała.-Powiedziałem.-Pamiętasz, jak przestrzegłem Cię przed jastrzębiem?
-Tak.-Potwierdziła od razu-Czemu?
-W mojej linii czasu zwierzę to rozerwało Cię. Zostały mi tylko czarne kłaczki.-Zacząłem, wadera jednak przerwała mi.
-Twojej linii?-Zapytała zdziwiona-Nie rozumiem.
-Poczekaj. Zaraz do tego dojdę. Byłem roztrzęsiony. Sama rozumiesz, wszystko stało się nagle. Kilka wader z watahy porannej gwiazdy odnalazło mnie, udzieliło pomocy, a następnie przyjęło do siebie. Można powiedzieć, że znalazłem tam dom. Przyjaciół. A w końcu też miłość i rodzinę. Kasztanowa wadera, którą widziałaś, nazywa się Renesmee i jest matką moich dzieci. W tamtej watasze opanowałem także żywioł czasu. Wrogi basior, mój imiennik, Victor uświadomił mnie, że używając swoich mocy mógłbym Cię uratować. Zaufałem mu i..dlatego jestem tutaj.-Zakończyłem swoją historię, dodając:-To nie tak, że nie cieszę się z tego, że tutaj jesteś, Maril. Jestem przeszczęśliwy. Ale muszę odzyskać moją rodzinę. Za wszelką cenę.
-Rozumiem.-Wadera przytaknęła, ze zrozumieniem. Zdziwiło mnie, że mi uwierzyła.-Na pewno znajdziemy sposób by to odkręcić.
-Ale wtedy Ty..
-Wiem, Victorze. Ale takie jest moje przeznaczenie, oraz wola Unmei, prawda?Nie zamierzam się z nią sprzeczać.-Spojrzałem osłupiały na Maril. Kiedy ona tak bardzo dorosła? Meh, dobre pytanir, jak na kogoś, kto jeszcze przed chwilą zmieniał czas, aby uratować ją jako szczenię. Poczułem, że moje powieki szklą się. Była cudowna. Ale miała rację. To musiało się stać. A Ja musiałem wrócić do mojej rodziny. Nie wyobrażałem sobie dalszego życia bez Res. Wadera była jak pierwszy przebiśnieg po zimie. Napawała mnie szczęściem i nadzieją. Chciałem być z nią, otaczać opieką. Sprawiać, by na jej pyszczku pojawiał się uśmiech i wspólnie obserwować, jak dorastają nasze córeczki. Były jeszcze takie młode, za młode, by przestać istnieć. Zamrugałem, aby odpędzić łzy, kiedy nagle w krzakach usłyszałem ciche stęknięcie. Wraz z Maril ruszyliśmy w jego stronę, a naszym oczom ukazała się Renes. Była ranna. Bez namysłu uleczyłem jej ranę, trochę się przy tym kalecząc.
-Słyszałaś naszą rozmowę?-Zapytałem-Co Ci się stało?

<Renesmee? Krzaki mają uszy xd>

sobota, 28 maja 2016

Od Mavis do Assuri'ego

O bogowie. 'Może jednak jedzenie owadów jest złym pomysłem?', przemknęło mi przez myśl, gdy mój pysk momentalnie skrzywił się pod wpływem kontaktu języka z niezwykle gorzką cieczą, która wypłynęła z rozgryzionego żuka. W trybie natychmiastowym zaczęłam pluć na wszystkie strony, podskakiwać w miejscu i kręcić się wokół własnej osi, krzywiąc się i zaciskając oczy. Po chwili dopadłam do kępki zielonej trawy, zaczynając gryźć jej źdźbła, które choć w pewnym stopniu zmniejszyły niesmak, który pozostał na moim języku i wypełnił mi kubki smakowe. Z westchnieniem ulgi opadłam na trawę brzuchem do góry, przymykając oczy i z rozkoszą przysłuchując się otaczającej mnie przyrodzie. Śpiew ptaków rozbrzmiał dookoła mnie, wysyłając mnie do 'krainy Vincenta', w której znajdowało się mnóstwo tęcz, jednorożców i innych wspaniałych, magicznych stworzeń. Wciągnęłam głęboko powietrze, przetaczając się na brzuch. Otworzyłam oczy i natychmiast zrobiłam zeza; tuż przed moim nosem rósł mały, biały kwiatek, który rozchylał płatki i dzielnie piął się w górę, ku słońcu. Uśmiechnęłam się sama do siebie, delikatnie dmuchając w kierunku roślinki, której listki zadygotały pod wpływem nagłego podmuchu. Westchnęłam, podnosząc się na cztery łapy i rozglądając się. Promienie słońca przebijały się pomiędzy małymi, zielonymi liśćmi wysokich drzew Shinrin. Gdzieniegdzie leżały kałuże błota, otoczone bagnami. Niewielkie pagórki porośnięte trawą były jedynymi miejscami, dzięki którym nie narażało się łap na zapadnięcie w grząską glebę. Przechyliłam z niezadowoleniem łeb na bok, uświadamiając sobie, że tak czy inaczej muszę jakoś wydostać się z lasu. Spojrzałam z powątpiewaniem na błoto rozciągające się u podnóża pagórka, na którym stałam. Uniosłam łeb, teraz przenosząc wzrok na korony drzew rozciągające się wysoko w górze, sięgając chmur. W sumie czemu nie? Lepsze chodzenie po drzewach, niż topienie się w błocie. Stanęłam pod drzewem, lustrując wzrokiem pień. Chropowata kora pokrywała drzewo na całej jego długości, nawet nie myśląc o odpadaniu. Wzięłam głęboki oddech, uginając łapy i szykując się do skoku. Najniższa gałąź z pewnością znajdowała się na wystarczającej wysokości, abym mogła jej dosięgnąć. Skoczyłam, a po chwili zacisnęłam szczęki na gałęzi, czując jak kawałki kory przyklejają mi się do języka. Zamachnęłam się, zwinęłam chwilowo w kłębek, a następnie tylnymi łapami oplotłam gałąź, jednocześnie zwalniając uścisk szczęk. Zawisłam głową w dół. Podciągnęłam się do góry, zmuszając wszystkie mięśnie do pracy. Kiedy w końcu stanęłam wyprostowana na gałęzi, coś twardego upadło mi na głowę. Przyglądałam się opadającemu żołędziowi, który przed chwilą dokonał na mnie nieudanego zamachu. Prychnęłam. Odbiłam się od gałęzi, łapiąc się tej wyższej i wykonując wszystkie poprzednie czynności. Tak powoli posuwałam się w górę, a kiedy byłam na odpowiedniej wysokości, aby bez większego wysiłku chwycić się gałęzi innego drzewa, skoczyłam naprzód. Objęłam pień łapami, trochę ześlizgując się w dół. Moje pazury pozostawiły po sobie na korze ślad w postaci długich szram. Z małym wysiłkiem stanęłam na gałęzi, biorąc głęboki oddech. Zerknęłam w dół. Oszałamiająca odległość od ziemi. Na oko? Z dwadzieścia metrów. Uniosłam powoli wzrok. Tuż przede mną rosło drzewo o naprawdę szerokim pniu. Uśmiechnęłam się sama do siebie, szykując się do skoku. W chwili, w której odbiłam się od gałęzi, tuż przed moimi oczami prześlizgnęła się czyjaś czarna sylwetka. Moje oczy rozszerzyły się w panice, zanim mózg zdążył zarejestrować to, co miało się za chwilę zdarzyć. Gdy tylko dotknęłam łapami gałęzi sąsiedniego drzewa, poczułam mocne uderzenie w głowę. Zatoczyłam się do tyłu, a po chwili moje tylne łapy straciły oparcie. Ześlizgnęłam się, zawisając przednimi łapami na gałęzi. Czarna sylwetka, z pewnością należąca do wilka, zbliżyła się do mnie w pośpiechu.

Assuri? Na starcie prawie się zabiliśmy, fajnie, nie? ^^

Od Karo C.D Mavis

Lekko przykuliłam przednie łapki, tym samym oddając bogini nieśmiały pokłon. Nie miałam pojęcia, jak się zachować, ba! Nie przypuszczałam, że Mavis mówiła prawdę w związku, z możliwością spotkania jej. I nijak mogłam, ponieważ moje oczy, jakby w ogóle nie mając zamiaru mnie słuchać wpatrywały się w oblicze Bogini. Głupie, durne czerwone gałki nie pozwalające ocenić sytuację! Podniosłam się, by lepiej usłyszeć słowa wypowiadanie przez Unmei.
-Witaj, Mavis.-Bogini zwróciła się do wadery tak, jakby ją znała, lub chociaż raz rozmawiały. Ciekawe, kiedy? Jej głos był ciężki do opisania. Spokojny, zarazem jednak przypominający kogoś kto doskonale wie, o czym mówi, jakby to co ma się za lata zdarzyć już nadeszło. A przecież tylko wypowiedziała przywitanie w kierunku bety. Może to moja bujna wyobraźnia daje o sobie znać?-Zanim się tutaj znalazłam, spotkałam ogromne stworzenie. Ciężko opisać je pod konkretny gatunek. Zupełnie, jakby zmieszać lwa z nosorożcem, bykiem, jeleniem i wieloma innymi stworzeniami. Jak widzicie, nie było ono przyjaźnie nastawione.
-Dlaczego jakiś mutant miał by zagrażać Bogini?-Zapytałam, nim zdążyłam się powstrzymać.
~Karo!-W głosie Molly zabrzmiało skarcenie.~Miej odrobinę ogłady..-Niebieskie oczy Pani przeznaczenia zwróciły się w moim kierunku, przyglądając mi się badawczo. Poczułam delikatny dreszcz, zignorowałam go jednak na tyle, na ile byłam w stanie, wiążąc cichutką nadzieję z faktem, że nie zostało to zauważone.
-”Mutant” ten, jak go nazwałaś nie zachowywał się jak zwykłe zwierze. Nie dało się go zatrzymać, Karo-Zdziwił mnie fakt, że zna moje imię. Bogowie w ogóle przejmują się takimi błahostkami, jak imiona nic nie znaczących, pyskatych szczeniąt szukających zaczepki?-Jego siła była zupełnie podobna, jakby sam miał wiele wspólnego z istotami boskimi.-Mavis podeszła do przodu, oglądając ranę. Teraz dopiero przypomniałam sobie o jej obecności i zwróciłam wzrok na waderę, za sprawą której znalazłam się w tym miejscu. Wyraz jej pyszczka sugerował, że jest zmartwiona.
-Pani, za pozwoleniem-zwróciła się do Bogini-Czy mogę obejrzeć twoją ranę.-Unmei uśmiechnęła się, czemu towarzyszyło ciche stęknięcie.
-To drobiazg, Mavis.-Odparła, patrząc w stronę bety. Przytaknęła jednak, pozwalając Mavis się zbliżyć.

<Mavis?>

Od Mavis C.D Steve

- To... smutne - stwierdziłam, ściągając brwi. - Twój przyjaciel nie szanuje własnego imienia?
- Najwidoczniej nie - mruknął ponuro Steve, nadal patrząc na gejzery. - No ale, dowiemy się tego, gdy już go spotkamy, prawda? Nie należy wyciągać pochopnych wniosków. 
- Słusznie - przytaknęłam, nieco zaskoczona jego nagłą poprawą humoru. - Ruszamy dalej? Tym razem zasłaniając oczy? - zaśmiałam się, nie chcąc, by pomyślał, że rozmyślam nad zachowaniem jego przyjaciela.
Kiwnął głową, podnosząc się z ziemi. Zamknął oczy, dodatkowo zasłaniając je jedną łapą i ruszył do przodu. Zrobiłam to samo co on i również wkroczyłam w słoną mgłę. Poczułam jak sierść zlepia mi się od słonych kropli wody. Ostrożnie stawiałam łapy, nie chcąc wpaść w żadną szczelinę. Walczyłam z chęcią otworzenia oczu. W chwilach, w których byłam bliska rozchylenia powiek, przypominałam sobie ból związany z podrażnieniem gałek ocznych, i natychmiast opuszczała mnie chęć spojrzenia pod łapy. Szłam dobre siedem minut, dokładnie nawet nie wiedząc, czy przypadkiem nie kręcę się w kółko. Nagle poczułam czyjąś łapę na ramieniu. Zwróciłam łeb w tamtą stronę, jednak nie otworzyłam oczu.
- Mavis, możesz już otworzyć oczy - usłyszałam głos Steve'a.
Powoli uchyliłam jedną powiekę. Uśmiechnięty wilk stał przede mną, ogrzewając już jedno skrzydło nad sadzawką, z której unosiła się ciepła para wodna. Otworzyłam oczy, podchodząc do wody i ogrzewając przednie łapy. Przyjemne ciepło rozniosło się po moim ciele, gdy zbliżyłam łeb do tafli wody. Nie dotknęłam jej jednak, wiedząc, że może to mieć dla mnie przykry skutek. Uśmiechnęłam się do siebie. 
- Pokonaliśmy już dwa kilometry - zauważyłam żywo. - Jeszcze tylko osiem i spotkasz się ze swoim przyjacielem! Cieszysz się?
- Można tak powiedzieć - odparł, a po chwili przeciągnął się. Spojrzał w niebo. - Musimy już iść.
- Och... jasne - bąknęłam, z niechęcią odchodząc od gorącego źródła.
Zrównałam się z białym wilkiem, ponownie czując chłód śniegu. Zadrżałam. 
- Niemiło jest opuszczać to miejsce - stwierdziłam, zerkając przez ramię na powoli oddalające się gejzery.
- Przykro mi - zaśmiał się Steve. - Jak będziemy wracać, zatrzymamy się tutaj na dłużej.
- Yhm - mruknęłam nieobecnie. Po chwili jednak ożywiłam się. - Steve, dlaczego walczyłeś z tym Waru? Gdzie go spotkałeś? Myślałam, że nie ma ich w górach...

Steve? Wybacz, że po takim długim czasie tak krótko :(

Od Mavis C.D Karo

- Rzeczywiście, nie mówiłam nic o takim rodzaju rozrywki - skinęłam głową, godząc się ze słowami małej wadery. Uśmiechałam się łagodnie, ponieważ do moich uszu nadal docierał przyjemny głos. Po chwili jednak odchrząknęłam. - Myślałam raczej o czymś innym, niż śpiewie ogników. 
Karo nie zaszczyciła mnie spojrzeniem. Z naburmuszoną miną usiadła na chłodnej skale, wpatrując się w powierzchnię wody. Ostrożnie zbliżyłam się do niej od tyłu, aby następnie zatrzymać się w odległości jakichś dwóch metrów, zarazem tworząc między nami odpowiednią przestrzeń. 
- Karo - zaczęłam spokojnie. - Kto jest Twoim patronem?
- Myalo - odparła od razu samica, poruszając się niespokojnie. 
- Matka Unmei, co? - spytałam retorycznie, unosząc rezolutnie łeb. - Ja również za swoją patronkę obrałam Myalo. I muszę przyznać, że do tej pory nigdy tego nie żałowałam. 
- A co do Unmei - powiedziała twardo Karo, odwracając się w moją stronę i zeskakując z kamienia. Podeszła do mnie pewnym siebie krokiem, mierząc mnie spojrzeniem. - Mówiłaś, że ją tu spotkamy.
- Błąd. Mówiłam, że możemy ją tu spotkać - poprawiłam ją z wyraźną satysfakcją. - Nic Ci nie obiecywałam, Karo.  
Wydęła wargi, widać było, że gotowa jest mi poważnie odpyskować, gdy nagle nasze sylwetki zostały skąpane w niezwykle jasnym świetle. Zasłoniłam oczy, pouczona doświadczeniem z poprzedniego spotkania. Po krótkiej chwili światło zniknęło, a obok nas, kilka centymetrów nad ziemią, zastygła postać bogini Unmei. Całe to jasne, zdrowe światło zebrało się w oczach bóstwa, które samo w sobie było uosobieniem dobra i spokoju. Bogini wyciągnęła łapy w stronę ziemi, a w chwili, w której dotknęła gruntu, światłość otaczająca ją wcześniej, zniknęła. Unmei zatoczyła się, na jej boku dostrzegłam ranę kłutą. Bogini utrzymała równowagę, ale sapnęła ciężko, jakby z trudem łapała powietrze. Oczy Karo przybrały idealnie okrągły kształt. Unmei usiadła na ziemi, po czym uniosła na nas wzrok mądrych ślepi.
- Pani - szepnęłam, składając jej ukłon. - Cóż się stało, że zaszczycasz śmiertelników swą obecnością? I dlaczegóż na twym boku widnieje paskudna rana? - dodałam z zaniepokojeniem.
Karo postąpiła krok do przodu, przyglądając się bogini z wyraźnym zainteresowaniem. 

Karo?

Od Karo C.D Mavis

Zastygłam w bezruchu, skupiając wzrok na jednym punkcie w suficie skalnym. Starałam się wyciszyć, skupiając na pojękiwaniach. Raniły one moje uszy zupełnie tak, jak gdyby były to malutkie, ale ostre szczypce wbijające się w skórę i rozgniatające bębenki. Nie miałam jednak zamiaru się poddawać. Może rzeczywiście jest w tym cień muzyki? Zamknęłam oczy, gdyż przelatujące przed nimi co chwilę ogniki zaczęły mi przeszkadzać. Powtórzyłam w myślach słowa Mavis. “Nie zwracaj uwagi na nic innego. Po prostu spróbuj słyszeć.” Dokładnie. Nie ma mroku, źródła, zimnej skały jaskini pod moimi łapami, czy blasku ogników. Nie. Są tylko jęki. Stopniowo irytujące pojękiwania zaczęły zmieniać się w aksamitne, ciche, a przy tym ciepłe szepty. Szeptały one co prawda w niezrozumiałym dla mnie języku, za razem jednak odnosiłam wrażenie, że w tej ciężkiej do wychwycenia paplaninie kryje się coś ważnego. Ostrzeżenie, a może pomoc? Nie byłam w stanie tego rozszyfrować. Wychwytywane przeze mnie słowa, o ile można było je tak nazwać, nie miały sensu.
-Szepty.-Powiedziałam półgłosem, jakby nie chcąc spłoszyć zwracających się w moją stronę głosów.
-Ach, tak?-Zdziwiła się Mavis- I co mówią?-Otworzyłam oczy i zwróciłam je w stronę bety.
-Skąd mam wiedzieć?-Odparłam opryskliwie-Bredzą gorzej od papug pochłoniętych powtarzaniem w kółko tego samego zdania.-Wadera spojrzała na mnie, jakby analizując moje porównanie. Trwało to dłuższą chwilę, kiedy wreszcie powiedziała:
-Możliwe. Ale może ich słowa mają głębszy sens?-Sugestia bety nie wydała mi się niczym szczególnym. Tak naprawdę wszystko w koło mogło mieć głębszy sens, o ile się temu przypatrzeć z dobrej strony. No i wcześniej usiąść po stronie właściwej. Wiecie, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
-I niby co miałyby oznaczać?-Rzuciłam w stronę towarzyszki to samo pytanie, jakie sama zadawałam sobie w myślach.
-Skąd mam wiedzieć?-Ton jej głosu usilnie naśladował mój, sprzed kilkudziesięciu sekund. Przedrzeźniała mnie, utrzymując przy tym jednak w ciągu dalszym łagodny uśmiech na pyszczku. Nie wiedziałam, jak mam zareagować.
-Nie wiem.-Parsknęłam w końcu.-Nie wspominałaś nic, że idziemy słuchać lokalnej orkiestry..

<Mavis?>

piątek, 27 maja 2016

Od Tamary C.D Ashita

-Raczej nie. Często znikają. Ja też.
-No cóż, muszą mieć dużo spraw na głowie.
-Może...Nauczysz mnie czegoś?
-Czego? -zoześmiała się wadera
-Pływać! -powiedziałam jakby mówiąc marzenie i zdmuchując świeczki na torcie.
-No dobrze to chodźmy do...
-Do gdzieś! -przerwałam jej
-Co proszę?
-Chodźmy do gdzieś. Takie miejsce moje. Z jeziorem.
-Ok.
Popołudnie upłynęło na moim topieniu, chlapaniu się i mokrym futrze. Nagle coś stanęło przed nami gdy siedziałyśmy na skałach i rozmawiałyśmy. Z cienia przypominało szczeniaka. Miało czerwone oczy jak Karo. Tyle że szare futro. Ciocia Asia skrzywiła się na widok gościa. Wilczek przyjaźnie podskakiwał. Wydawał się mojego wieku. Kiedy skoczyłam na niego zdziwiłam się. Był twardy. Można by go porównać do kamienia pokrytego mchem. Ciekawy ufolud. Machnełam przyjaźnie łapą , za co szczeniak z nadzwyczajną siłą zrzucił mnie ze skał.Gdybym umiała myśleć oceniłabym sytuacje, ale po co? Czekaj móżdżku! Ciocia Asia...yyy...Ona atakuje matke szczeniaka.
-Ciociu! Co ty robisz?
-To roboty. Potem ci wytłumacze. Schowaj się!
Czekaj...co ta cuocia mówi? A z resztą za to zepchnięcie oślepie cóśka. Weszłam na skałe i zaczełam śwuecić najjaśniej jak potrafiłam. Nie działa?!
-Piórko co jest?- zapytałam myślący za mnie medalion
-Ehe...Czy ciocia nie mówiła że to robot?
-No tak...To ja się schowam za te kamyki

<Ashita?>

Od Mavis C.D Karo

Przyjrzałam jej się badawczym, ale rozbawionym wzrokiem. Jej poważna mina idealnie kłóciła się z oklapniętą, mokrą sierścią. Pod waderą powstała już spora kałuża, ale Karo widocznie nie miała zamiaru się tym przejąć. Cały czas uważnie patrzyła mi w oczy, jakby chciała odczytać moje zamiary. Nie zabierałam wzroku, albowiem tylko ci, którzy się boją, unikają kontaktu wzrokowego. Światło, które wydobywało się ze złotych okręgów na sierści wadery, przybrało nieco na sile. Po chwili delikatnie zadarłam łeb, a potem powiedziałam ze spokojem i lekkim przymrużeniem oczu:
- Dobrze, zaufam więc Twym słowom. Chodźmy dalej.
Kiwnęła sztywno głową, wyprzedzając mnie. Ostrożnie stawiała łapki na śliskich kamieniach, dbając o to, by przypadkiem nie stracić równowagi. Przejście do Źródeł było stosunkowo wąskie, ale małej nie sprawiło żadnych problemów; w końcu była szczupła i nie posiadała jeszcze zbyt dużej masy. Ja również patrzyłam pod łapy, kiedy przechodziłam po kamieniach. Po kilku chwilach zwykłe światło słoneczne zniknęło, zostało natomiast zastąpione przez niebieską poświatę. Błękitne stróżki światła zamigotały na gładkiej powierzchni wody, a następnie dosięgnęły mojego nosa. Uśmiechnęłam się, gdy zamieniły się w szepczące ogniki. Zerknęłam na Karo. Obserwowała w milczeniu niebieskie światełka, które tańczyły teraz nad jej głową. Lekko rozchyliła pyszczek, a jej krok stał się jeszcze cichszy niż wcześniej. Ogniki zaczęły pojękiwać nieco przerażającym tonem, a na ich główkach materializowały się wielkie, otwarte usta. Stanęłam obok Karo, która spytała cicho:
- Czemu one tak zawodzą? To nieprzyjemne.
- Istnieje hipoteza na ich temat - odparłam, siadając na ziemi i śledząc ogniki uważnym wzrokiem. - Kojarzysz światełka w Stardust Forest, prawda? - kiwnęła głową, zerkając na mnie kątem oka. - Podobno to dusze zmarłych wilków. Zazwyczaj ofiar Waru, albo samobójców. Przebywają w lesie, aby przestrzegać żywych. Część z nich oddaliła się jednak od lasu i zamieszkała tutaj, zwabiona śpiewem nimf. Od tamtej pory nie mogą wrócić do lasu, do swoich towarzyszy, i powoli obracają się w proch, próbując zwabić wilki w wodną otchłań i utopić je, albowiem tylko tak mogą powrócić w swoje strony. 
Karo przełknęła ślinę, robiąc dość krzywą minę. 
- Żartuję! - zaśmiałam się. - Ogniki tak śpiewają. Dla jednych to nieprzyjemne, a dla innych to prawdziwa muzyka. Ja na przykład potrafię dosłuchać się w tym zawodzeniu śpiewu pewnego wilka... - uśmiechnęłam się na samo wspomnienie. - A Ty, Karo? Co słyszysz?
Nastawiła uszu. Zmarszczyła brwi, a światełka odbiły się w jej czerwonych oczach.
- Jęki. Tylko jęki - mruknęła niepocieszona.
- Wsłuchaj się - poleciłam jej, przymykając oczy i biorąc głęboki oddech. - Nie zwracaj uwagi na nic innego. Po prostu spróbuj usłyszeć.
Karo?

Od Renesmee C.D Victor

-Nie...pan pomylił adres.-odkrzykłam
-To dobrze- burknoł
-Lepiej idźcie, książę Ferlun jest wkurzony.
-Res! Jestem głodny! Kochanie...upolujesz coś?
-Oczywiście...
Wyszłam z domu. Czy to był dom? Nigdy nie czułam tu ciepła. Zawsze i w każdy sposób wykorzystywana. Rano-śniadanie, popołudnie-obiad, wieczór-kolacja, noc-... .Jak żyć? Zrób to...zrób tamto i powiedz jeszcze coś. Basior wydał się miły. Mniej więcej wiem gdzie mieszka.
-Poczekaj! -zatrzymałam ich w drodze- O co ci chodziło?
-O nic...
-Aha...tak czy siak wiesz gdzie mnie szukać.
Uciekłam zapolować. Co ja jeszcze robie przy tym basiorze, Ferlunie? Ma Waru...pobliskie tereny. I co z tego? Mam go gdzieś! On mnie w sumie też. Uciekając rozprułam łapę zostawiając ślad...czyli że źle. Wytropią mnie i zabiją. Zabiją wolną.Po pewnym czasie zaczełam kuśtykać. Położyłam się do najbliższych krzaków. Może tu mnie nie znajdą?

<Victor? Szukaj Res, szukaj>


Od Administratorki: Co wyście najlepszego narobili? O.o

Od Ashity do Tamary

Patrzyłam na drobną waderę i jej zaciętą minkę. Stałam dokładnie w połowie drogi pomiędzy moją zdobyczą, a szczeniakiem.
- Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele?- zapytałam, patrząc na nią.
- Nie wiem. Wliczając procenty i twoje zyski, to możliwe, że tak- odparła mała rezolutnie.
Oczy wilczycy błyskały szelmowsko, ale dostrzegłam w nich delikatną nutę wahania. Po chwili moje nerwy puściły i parsknęłam śmiechem *a twardo sobie postanowiłam, że nauczę się nad tym panować!* . Sekundę później, wybuch wesołości był nie do opanowania: tarzałam się po ziemi, parskając. Początkowo waderka patrzyła z konsternacją na to zajście, jednak najwyraźniej stwierdziła, że nie jestem na nią zła i szybko przyłączyła się do zabawy.
Kilka chwil później, ledwo łapiąc oddech, wstałam i otrzepałam sierść.
- Ty jesteś Tamara?- zapytałam w końcu.- Córka Renesmee i Victora?
Wilczyca potaknęła.
- To co, może zjemy razem?- zaproponowałam, podając waderze łapkę, którą ta delikatnie uścisnęła.- Ja jestem Ashi.
- Wiem- Tamara uśmiechnęła się jeszcze szerzej- Rodzice mi opowiadali o cioci.
- Hm? Masz bardzo dobrą pamięć, Tami- wyszczerzyłam kły i podeszłam do swojej zdobyczy, gestem dając waderze znak, aby się przyłączyła. Kiedy już obie pałaszowałyśmy sarnę ze smakiem, oderwałam się na chwilę od mięsa, przełykając pojedynczy płat.- A tak przy okazji, co robisz tutaj bez rodziców czy rodzeństwa? Nie wątpie, że sama sobie doskonale poradzisz, ale mama i tata nie będą się zamartwiać?

< Tamara? >

Od Karo C.D Mavis

Tajemnicza, boska istota, która może zmienić przeznaczenie wilków. Czyżby..Unmei? O ile pamiętam mama kiedyś mi o niej opowiadała. No, nie tyle o niej, co o świetlikach, ale sama Bogini przeznaczenia wystąpiła w tej historii. Zastanowiłam się chwilę, a w mojej głowie chęć przygody zaczęła się mieszać z dumą. Dlaczego miałabym iść wraz z Mavis, będącą betą, do źródeł?
~A dlaczego by nie?-Odezwała się Molly. Przewróciłam oczami. Powodów było wiele..ale aktualnie żaden nie przychodził mi do głowy. A co mi tam? Pójdę.
Podbiegłam do beżowej wadery, dorównując jej kroku. Spojrzała na mnie spod złotych oczu, po czym uśmiechnęła się ciepło.
-Zbyt silna pokusa, co?-Zapytała. Prychnęłam.
-Nie mam nic lepszego do roboty.-Odpowiedziałam, przyglądając się jej czujnie. Chciałam mieć zupełną pewność, że idziemy tam, gdzie wcześniej powiedziała.
-Oczywiście.-Zaśmiała się krótko, jednak szczerze. A Ja nie rozumiałam, co było tak śmieszne? Ajj, nigdy nie zrozumiem dorosłych. Spojrzałam w przód. Przed nami malował się wodospad Mizu.
-Nie rozumiem..-Mruknęłam cicho, na co Mavis odwróciła się.
-Trzeba przejść między skałami.-Odparła krótko w geście wyjaśnienia. Przytaknęłam. Przeszłyśmy nieopodal wody, kiedy beta zrobiła szybki ruch ogonem. C-co? Nie zdążyłam się nawet zorientować, kiedy wylądowałam w wodzie z pluskiem. Wyłoniłam się, widząc zadowoloną minę towarzyszki-Trzeba Cię trochę rozruszać.-Stwierdziła patrząc na grymas na mojej twarzy.
-Nie ma potrzeby.-Odparłam, wychodząc z wody i wytrzepując się wprost na waderę-Jak widzisz, jestem w świetnej formie.-Powiedziałam pewnym siebie głosem.

<Mavis?>

Od Victora cd Renesmee

Kiedy tylko moje oczy ujrzały potomków, cały strach wyparował w jednej chwili. Radość mieszała się z ulgą. Trójka malutkich waderek leżała przy mamie, pogrążone we śnie. Przypatrywał bym się owemu widokowi dłużej, gdyby nie podejrzany dźwięk przed jaskinią. Wyszedłem na zewnątrz by sprawdzić, o co chodzi. Widok praktycznie w ogóle mnie nie zdziwił.
-To znowu Ty!-Zwróciłem się gniewnie do mechanicznego wilka, spoglądającego na mnie badawczym wzrokiem.
-Przestań.-Powiedział aż nadto spokojnie-Przychodzę w pokoju.-Prychnąłem donośnie. Pokoju, co? Czuję ten pokój. Nie, nie-widzę go. Jest ładnie umeblowany. A wiecie, z czego zrobione są te meble? Ze zdrady, śmierci, bólu. Tak. Piękny pokój..
-Czego chcesz?-Wycedziłem zdenerwowany. Stworzenie przewróciło mechanicznymi oczami.
-Pięknie Ci się w życiu ułożyło.-Zaczął, a ja od razu miałem ochotę, by rzucić mu się do gardła. Postanowiłem jednak wysłuchać, co takiego miał mi do powiedzenia.-Wspaniała partnerka. Wierna towarzyszka. Trzy małe szkraby..
-Masz rację cudownie-Przyznałem-Streszczaj się więc, bo chcę wrócić do mojej WSPANIAŁEJ rodziny.-Nie miałem zamiaru łatwo mu podlec. Co to to nie.
-Ale kogoś brakuje, prawda?-Pierwszą osobą, jaka przyszła mi na myśl była Maril. Ale nie. Nie mogło chodzić o nią. Nie mógł wiedzieć. Pokręciłem głową z irytacją-A więc jednak..
-Kim Ty w ogóle jesteś?-Zapytałem z wyrzutem.
-Dzielimy jedno imię. Tyle Ci powinno wystarczyć.-Victor? A pff…-Wracając. Przecież możesz sprawić, by powróciła do żywych, prawda? Wystarczyłoby, żebyś użył swoich mocy. Przemyśl to.-Miałem dosyć jego gadania. Chciałem rzucić się na Victora*na Razmę! Dlaczego on musi mieć tak samo na imię?* jednak kiedy tylko wykonalem skok basior zniknął, a Ja uderzyłem o ziemię. Prychnąłem, podnosząc się i wróciłem do jaskini. Mamusia wraz z nowym potomstwem nadal spała. Co jej się dziwić? W końcu ten stres związany z porodem, jeszcze w takich okolicznościach! Przeklęty Victor! Znaczy, tamten Victor. Eldorado i Arshia wlecieli do jaskini. Uśmiechnąłem się na ich widok.
-Poznajcie nowych członków rodziny.-Zwróciłem się do nich cicho, wskazując łepkiem szczenięta. Podeszli powoli. Spojrzałem na Karo. Gdyby nie malutkie uszka i żółte pręgi wyglądałaby zupełnie jak Maril. Maril...co mi szkodzi? Ona pewnie zrobiłaby dla mnie to samo. Spojrzałem na kłaczki, które zawsze trzymam przy sobie, po czym skupiłem się na nich.
Nie zdążyłem się nawet obejrzeć, kiedy byłem na zewnątrz. Zdala od watahy.Udało się! Znaczy, jeszcze się nie udało. Jak narazie tylko się cofnąłem.
-Maril!-Zawołałem. Towarzyszka wbiegła do nory.
-Tak?-Zapytała unosząc te ogromne, królicze uszka. Uśmiechnąłem się na ich widok.
-Zostań w domu, dobrze?-Zapytałem, podchodząc do niej.
-Dlaczego?-Zdziwiła się. Deliakatnie trąciłem ją noskiem.
-W okolicy grasuje duży jastrząb. Mógłby zrobić Ci krzywdę.-Przytaknęła, kładąc się.
-Ale jutro się pobawimy?-Zapytała ochoczo.
-Oczywiście.-Odparłem, śmiejąc się.
Puff. Nagle powróciłem na lokalną linię czasową. Ale nie byłem, jak przewidywałem, wraz z Renes i szczeniakami w grocie. Nie. Byłem w tym samym miejscu, w którym mieszkałem wcześniej z Maril. Czarna wadera weszła do środka. W futro miała wplecione kilka róż. Oczy były koloru żółtego. Po długich uszach, teraz już mniej przypominających królicze, oraz gęstym futrze rozpoznałem w niej Maril.
-O, już wstałeś.-Powiedziała z uśmiechem, podchodząc do mnie.
-Ehe. Tak. Chodź, muszę Ci kogoś przedstawić.-Wyszczerzyłem się do niej, ta jednak zdziwiła się.
-Przedstawić? Praktycznie nie wychodzisz z tej rudery.-Przewróciłem na to oczami, po czym wyprzedziłem ją.
-No chodź! Ścigamy się!-Wybiegłem do przodu. Usłyszałem za sobą śmiech.
-Nie myśl sobie, że tak łatwo Ci odpuszczę!-Maril pobiegła moim śladem. Nie minęło dużo czasu, kiedy byliśmy na terenie watahy.-Jesteś pewien?-Głos towarzyszki był lekko zagubiony-Chyba nie powinno nas tutaj być. To nie nasze tereny.
-Nie brzedź głupot.-Powiedziałem, prowadząc ją wprost do mojej jaskini. Tak jak się spodziewałem zobaczyłem już Renes i..nie możliwe! Tak szybko utraciła kilogramy po ciąży? Podbiegłem do niej.
-Hej, Res, nigdy mi nie uwierzysz!-Delikatnie przytuliłem zdziwioną waderę.
-Co?! Kim Ty jesteś?!-Zwróciła się do mnie zdenerwowana, cofając się. Spojrzałem na nią, nie rozumiejąc o co jej chodzi.
-Kochanie?-Z jaskini wydobył się basiorzy głos. Moment. Jak ją nazwał?-Czy ten basior ci przezzkadza?-Nieznany mi wilk o niebieskim futrze wynurzył się z jaskini.
-Victor.-Powiedziała cicho Maril.-Naprawdę nie powinno nas tu być.-W tym momencie wszystko zrozumiałem. Uratowałem Maril, fakt, ale przez to też nigdy nie poznałem Renes.
(Renesmee? Victor idiota namieszał)

Od Klair cd Ayoko

Patrzyłam na szczeniaka. Obudził się. Dobrze, że nie uderzył np o kamień i nie rozciął sobie głowy. Byliśmy w klinice. Esmeralda kończyła właśnie opatrywać małego.
- Ayoko!
Wilczek poruszył się. Ulżyło mi.
- To tylko guz, ale radzę na niego uważać. Maluchy biegną gdzie popadnie, a potem narzekają, bo nabiją sobie kuku. - powiedziała wesoło Mei układając zioła.
- On nie należy do najżywszych. Ale racja, będzie trzeba bardziej uważać. - odparłam po czym wzięłam malucha na plecy i wyniosłam z jaskini machając waderom na pożegnanie. Położyłam wilczka przy jakimś drzewie w cieniu i dałam mu się obudzić. Otworzył swoje kolorowe oczy i spojrzał na mnie.
- Co to na mnie napadło? - spytał głaszcząc się po guzie.
- To tylko jeden z wilków którzy - jak mi się wydaje - uciekli z psychiatryka. - fuknęłam. Wilczek niezbyt się uspokoił. - Ale spokojnie, będę cię bardziej pilnować.
Sun - moja mała wróżka, a zarazem towarzyszka usiadła obok wilczka. Ten jak poparzony podskoczył i z krzykiem spytał co to jest. Przewróciłam oczami uśmiechając się pod nosem.
- To Sunshine. - wyjaśniłam.
- Ktu? - odparł cicho.
- Mój towarzysz, jest wróżką.
- A ja mogę mieć takie zwierzątko? - spytał nieco żywszym tonem.
- Jesteś za mały, ale może kiedyś. - uśmiechnęłam się. - Ale skoro nie wyszło z polowaniem to może nauka obrony i walki magicznej pójdzie nieco... mniej boleśnie? Co ty na to?
- Ok.

<Ayoko? Na telefonie to dużo ni zdziałam>

Od Mavis CD Karo

Zaśmiałam się. Mała wadera wydawała się być nieco przestraszona widokiem krwi na moim pysku, ale jednocześnie jej postawa uświadomiła mi, że ma zamiar walczyć w razie potrzeby. Jej czarne, gęste futro lśniło w słońcu, a złote kręgi na jej ciele lekko świeciły. Miała długie uszy, mały, czarny nosek oraz duże, czerwone oczy, przywodzące na myśl dwa czerwone światła. Grymas goszczący na jej pyszczku sprawiał, że nie wyglądała zbyt sympatycznie.
- Ano, z polowania - potwierdziłam, lekko nachylając nad nią łeb, na co wadera zawarczała cicho. 
Zamyśliłam się, wodząc wzrokiem od czubka jej nosa, aż po koniuszek ogona. 
- Nie jesteś przypadkiem córką Renesmee i Victora? Niech pomyślę... Karo? - spytałam, unosząc brew i przechylając łeb na bok.
Kiwnęła sztywno głową, a jej pazurki wbiły się w ziemię.
- Jestem Mavis - przedstawiłam się, chociaż byłam niemal pewna, że wadera mnie zna. - Co tu robisz? O ile wiem, szczenięta właśnie bawią się na polanie wraz z opiekunami - zauważyłam żywo.
- Większość szczeniąt - poprawiła mnie, spuszczając wzrok.
Wytarłam pysk z krwi o najbliższą kępę trawy, a następnie wzięłam głęboki oddech. Karo najprawdopodobniej spodziewała się jakiegoś pouczającego monologu, bo przewróciła czerwonymi oczami. Ja jednak zaskoczyłam ją, mówiąc:
- No nic, skoro już się spotkałyśmy, chciałabym, abyś poszła ze mną. 
- Niby dokąd? - spytała chłodno, ale dojrzałam błysk w jej oku.
Uśmiechnęłam się szeroko, może nieco tajemniczo. 
- Kojarzysz Źródła Shinzen? - spytałam cicho. - Podobno można tam spotkać pewną tajemniczą, boską istotę, która jest w stanie zmieniać przeznaczenie wilków.
- Bujasz - stwierdziła ostro.
- Ach, tak? - zachichotałam. - Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać, czyż nie? 
Ruszyłam w stronę Źródeł wolnym krokiem, doskonale zdając sobie sprawę z tego, w jakim zakłopotaniu pozostawiłam małą Karo.
Karo? Ciocia Mavi też bywa wredna ^^

Od Tamary do kogoś

-Emm...ta szkoła to do bani. Same maluch. Ja lubię starszych-mówiłam sama do siebie oddalając się od reszty
-Przemyślałaś to?- odzywa się piórko
-Czy ja myślę? Chyba nie...-wpada na drzewo- Na pewno nie.
Szłam gdzieś...tylko gdzie to gdześ? Hm...Moim gdziesiem mianuje to jezioro. Podeszłam do tafli wody i ...chup! Trąciłam swoje odbicie. I jeszcze raz! O ! A masz! Eh...nudy. Przydałoby się jakiego dorosłego spotkać . Ale dorosłego tak nie do końca, żeby uczył mnie i bawił się ze mną. Mama...podobna jest do to tego dorosłego, tyle że to mama. Wtedy coś nie spokojnie poruszyło się w krzakach. Zając?! Nastawiłam uszy. Zając! Strasznie nerwowo tupał. Chyba nie wytrzymał stresu i uciekł. No , to mamy kazje zapoować. Ruszyłam pędem za zwierzyną. Szybku był tez mieszkaniec lasu. Wybiegłam na polanę. Akurat miałam takiego farta że jakiś ptak sprzątnoł mi jedzonko z przed nosa. Ironia losu. Siadłam zawiedziona. Wtedy poczułam zapach. Zobaczymy w menu co to może być...kura? Nie..Sarna? Tak...Żywam? Umiera...Zakąsek godny yyy...no mnie , oczywiście. Ruszyłam za nosem. Piękna rozerwana padlina bez właściciela czekała na mnie. Jestem takim ułomem że nie pomyślałam czemu jest rozpruta...Zaczełam jeść i za sobą usłyszałam:
-Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele?
-Nie wiem . Wluczjąc procenty i twoje zyski to możliwe że trochę tak. -odparłam udając mądrą jednak w mojej głowie było pytanie : " co ja powiedziałam?"

<Ktoś?>

Od Karo do kogoś

Przyglądałam się swoim rówieśnikom wesoło biegającym po polu. Promienie słońca rozświetlały ich różnobarwne futerka. Nie mogłam pojąć, dlaczego się tak cieszą. Wielka kula gazu jak co dzień postanowiła poświecić. Też mi radocha. Rozejrzałam się uważnie. Żaden z opiekunów aktualnie nie zwracał na mnie uwagi. Co mi więc po siedzeniu tutaj? Wstałam powoli i zaczęłam się dyskretnie wycofywać. Cichutko, by nikt nie usłyszał kroków moich łapek, uważnie, by nie nadepnąć na jakąś gałąź. Kiedy byłam już wystarczająco daleko, by nadal słyszeć śmiechy szczeniaków, ale tnie być tym samym zauważona puściłam się pędem. Nie do końca wiem, gdzie zawędrowałam, prawdopodobnie był to zwyczajny skraj lasu. Ptaszki pośpiewywały wesoło, a słysząc to zaczęłam nucić, tym samym chcąc się wyciszyć.
~Powinnyśmy wrócić-Głos Molly przeszedł przez moją głowę. Pokręciłam głową.
-Po co?-Zapytałam tak, jakby siedziała na przeciwko mnie. Na głos.-Nikt nawet nie zauważy naszego zniknięcia.
~Będą się martwić…-Mruknęła tak, jakbym sama powinna o tym wiedzieć.
-Nie będą!-Prychnęłam. Nagle usłyszałam za sobą kroki.
-Jacy oni?-Odwróciłam się. Moim oczom ukazał się nieznajomy. Po brodzie wilka spływała sztużka krwi. Pisnęłam.-Mała, spokojnie! Wracam z polowania.
-Polowania..-Powtórzyłam niepewnie, głosem jednak sugerującym, że wystarczy jeden fałszywy krok a rzucę się na niego. Co z tego, że prawdopodobnie by mnie rozgromił…

(Ktoś?)

Masowe usuwanie

Witam wszystkie drogie wilczki, które to przeczytają.
W związku z dużą ilością wolnego czasu, z którym Wasza Beta nie ma co zrobić, postanowiłam usunąć wszystkie wilki, które nie biorą udziału w życiu bloga od dwóch-czterech miesięcy. Żeby nie było, wszystko zostało ustalone z Alfą, Ashitą. W razie gdyby ktoś z usuniętych zapragnął wrócić, wystarczy, że napisze o tym do administracji, a jego wilk zostanie 'przywrócony do życia'. 
Pozdrawiam wszystkich i życzę miłej majówki ^^

Profil szczeniaka - Tamara

 http://cf067b.medialib.glogster.com/media/06/0667067c489de967af45c7637384eee9726591d31368c7a2c76cf4638b43bd91/gin.jpg
 Imię: Tamara
*Przezwisko/ ksywka: Tami, Tamira ( to jak najbardziej lubi)
Wiek: kilka miesięcy
Płeć: wadera
Charakter: Hem...Tamara to jeszcze szczenię, więc jak jej rówieśnicy lubi zabawy. Jest zwariowana. Nie lubi siedzieć na tyłku. W przeciwieństwie do rodziców nie zamyśla się...pytanie czy kiedykolwiek myśli. To raczej mało prawdopodobne. Jeśli chodzi o maniery to zostają czasem w tyle. Jako opiekunka nie za dobrze się sprawdza, bo nie lubi za bardzo młodszych od siebie. Ze starszymi z chęcią rywalizuje ( to akurat po ojcu)
Lubi: rożnego rodzaju sport, rywalizację i spontaniczne rzeczy.
Nie lubi: ciszy, młodszych wilków, bezczynności
Boi się: nietoperzy i cmentarzy.
Aparycja: Tamira ma kremowe futro , na którym wyróżniają się znacznie czarne i brązowe plamy .Jej oczy ( na zdj nie widać) są ciemno szare.
Hierarchia:uczeń
Profesja: uczeń podstawówki
Przyszła profesja: patrol graniczny
Mentor: chrzestna- Ashi
Żywioł: światło
Moc:
-świecenie całym ciałem w różnym stopniu (raz oślepia, a raz prowadzi w nocy)
Umiejętności: potrafi wysoko skakać i dość szybko jak na szczeniaka biegać
Historia: Opowiem wam historie....Pewna wadera Renesmee zakochała się w basiorze o biało-niebieskim futrze. Miał na imię Victor. Walczyli razem, śmiali się i zamyślali. Ich miłość z czasem się wzmocniła. A gdy była już tak mocno spleciona powstała Karo , Mortem i Tamara. Trzy siostry. Jasna jak światło Tamara i mroczna Karo...przeciwieństwa z Mortem po środku.
Rodzina:
~matka- Renesmee
~ojciec-Victor
~siostry- Karo i Mortem
Patron: Myalo
*Talizman: fioletowo-niebieskie pióro jakiegoś ptaka. Jeśli chodzi o moc to jest ładne i świeci wraz z Tami. Aha...Czasem jeszcze przemawia jej do rozsądku jako Eso.
Próbka głosu: Cleo - Zabiorę nas
Towarzysz: brak...Eso się raczej nie zalicza.
*Inne zdjęcia: -
*Inne informacje: chyba wiecie wszystko...
Poziom: 0
ZK (Złote Krążki): 0
Przedmioty:0
Pochwały: brak
Ostrzeżenia: brak
Właściciel: loko177

Profil szczeniaka - Mortem

http://orig05.deviantart.net/784a/f/2011/314/1/4/happiness_by_falvie-d4fq8b6.png
 Imię: Mortem
*Przezwisko/ ksywka: Nawet nie próbuj.
Wiek: (ile twój wilk ma lat, do 2lat jest szczeniakiem)
Płeć: wadera
Charakter: Mortem na ogół jest spokojną waderką, w czasie kryzysu zachowuje zimną krew. Stara się również uspokoić innych, którzy nazbyt panikują. Mortem tak na co dzień jest miłą dziewczyną, która często zachowuje się inaczej niż każdy normalny człowiek. Jednak mimo wszystko stara się wyjść na normalną i opanowaną osobę.
Nie lubi: Zbytniego hałasu, deszczu
Boi się: Ciemności.
Aparycja: Mortem jest waderką o różowym futrze z zielonym plamkami koło oka, na uchu oraz na nosie. Ma zielone oczy. Jej futerko jest również w, niektórych momentach białe. jest najmniejszą waderką z rodzeństwa.
Hierarchia: Uczeń
Profesja: Starszy uczeń
Przyszła profesja: Wojownik
Mentor: Renesmee
Żywioł: Ogień
Moc: Zapalanie wybranej części swojego ciała
Umiejętności: Jest dosyć dobrze sprawna fizycznie. Jednak najlepiej wychodzi jej bieganie. Historia: Od razu urodziła się w watadze. Urodziła się nie jako pierwsza i nie jako ostatnia. Jej rodzice to Renesmee oraz Victor. Ma dwie siostry Tamarę i Karo.
Rodzina: Victor-ojciec, Renesmee- matka, Tamara:- siostra, Karo- siostra.
Patron: Mizu
*Talizman: -
Próbka głosu: Mad Hatter
Towarzysz: Brak
*Inne zdjęcia: Klik
*Inne informacje:
*Jest dosyć towarzyska
*Nie lubi zbytniego okazywania uczuć
*Mówi dość mało.
Poziom: 0
ZK: 0 Przedmioty: Brak
Pochwały: Brak
Ostrzeżenia: Brak
Właściciel: Mortemm

Profil szczeniaka- Karo

Imię: Karo
*Przezwisko/ ksywka:Nie lubi zdrobnień
Wiek: kilka miesięcy
Płeć: wadera
Charakter: Karo jest tajemniczą, zamkniętą w sobie waderką. Bardzo ciężko się do niej zbliżyć, wszystkich trzyma na dystans. Bywa sarkastyczna, wredna, cyniczna. Nie ma jednak lojalniejszej osóbki od niej. Nikomu nie pozwoliłaby skrzywdzić swojego rodzeństwa i nie licznych przyjaciół chociażby własnym kosztem. Może trudno w to uwierzyć, ale kocha przygody i niebezpieczeństwa. Świetnie wymyśla plany na poczekaniu. Często wpada w melancholię. Stara się robić wszystko najlepiej, jak to możliwe, a jeśli to możliwe-lepiej, niż to możliwe.
Lubi: Niebezpieczeństwa, sarkazm, zakłady, deszcz i śnieg.
Nie lubi: Ważniaków, bycia w centrum uwagi, słodkich smaków, nowych znajomości
Boi się: Krwi, bycia obserwowaną, szpilek, łyżek, przeludnionych*przewilczonych* miejsc.
Aparycja: Czarne, gęste oraz mięciutkie jak puch futerko drobnej waderki zdobią świecące, żółte pręgi, czasem zmieniające kolor na brązowy. Widać je z daleka tak samo, jak szkarłatne, również iskrzące oczka z tęczówkami rozlewającymi się na prawie całej ich długości. Ostre jak brzytwa zęby mają śnieżnobiały kolor podobnie, jak pazury.
Hierarchia: uczeń
Profesja: (wybierz któreś z tej strony, wśród podpunktu ,,Dla szczeniaków"
Przyszła profesja: Saper. Albo mag. Nie umie się zdecydować.
Mentor: Yuko, będąca zarazem jedną z nielicznych wader względem których Karo bywa uprzejma.
Żywioł: Pech
Moc:Vector-Dodatkowa niewidzialna łapa, potrafiąca wydłużyć się na cztery metry.
Umiejętności:Jak na szczenię jest bardzo silna, poza tym posiada talent dedukcyjny.
Historia: Urodziła się w watasze jako jedno ze szczeniąt Victora i Renesmee. Jest najstarsza z miotu, co za tym idzie, ma wrażenie, że wszyscy w koło dużo od niej wymagają. Jest to oczywiście nie prawda, ale kto mógłby jej o tym powiedzieć, skoro prawie wcale sie nie odzywa, a kiedy to zrobi odtrąca wszystkich w koło? Jako wsparcie stworzyła sobie wymyśloną przyjaciółkę-Molly.
Rodzina: Renesmee-Matka Victor-Ojciec Tamara-Siostra, Mortem-Siostra
Patron: Myaro
*Talizman: “Pff, po co to komu?”
Próbka głosu: Come, Little Children
Towarzysz:brak
*Inne informacje: Zdarza jej się zapominać istotne rzeczy, czasem jednak jej pamięć jest szczegółowa aż za bardzo.
Poziom:0
ZK (Złote Krążki): 0
Przedmioty:brak
Pochwały: brak
Ostrzeżenia: brak
Właściciel: Patfood|Frugonoelerose@gmail.com

Od Renesmee C.D Victor

Hmm...Coś Victorka nima długo-pomyślałam-. Trzeba by go poszukać. Dostałam wtedy wizje...ale jaką wspaniałą! Widziałam Victora na polanie i cień innego wilka...byli na polanie. Co najlepsze potem się urwała. I takie dzień dobry...miły pan...ehem...wkurzający pan mnie odwiedził. Ten co niby jestem jego
-A dzień dobry! Znów przyszłedłem zaopiekować.
-Jakiś ty łaskawy!
-O! Ten medyk ci humor naprawił. Chodź ze mną księżniczko nocy i mroku.
-Hmm...czekaj myślę! O! To ja może podziękuje i pójdę w swoją strone.
-Do niego? Po co ?
-Żeby nie siedzieć z tobą...-mruknełam i wtedy znów kochane dzieci się odezwały, widocznue kopneły mnie.
-A...a...jesteś w ciąży ?! O nie! Nie ,nie, nie.Zajbije *kur*y syna!
Wszedł. Ha! Wszedł! I...poszedł zabić Victora. To gorsza wiadomość. Może by pomóc partnerowi w walce? Przydało by się. Polana! Tam są!
Wybiegłam z jaskini wprost w ukazane mi w wizji miejsce. Był tam Victor walczący z "robilkiem". Ciekawa nazwa powstała. Aj! Ja tu nazwy tworze a Vici obrywa od robiśia xd. Jupi! Ferlun się dołączył. Ich jest dwóch a nas ja...Vici i ...em...około czworo. To raz...dwa...trzy! Skoczyłam na chroniąc medyka przed promieniem księcia niczego. Padłam na ziemie...Ferun zniszczył robota i z Victorem robili coś koło mnie...widziałam przez mgłe. Nie mogłam się ruszyć, ale docierazrobiś mnie dźwięki.
-Co ty zrobiłeś?!-krzyczał Victor
-Odsuń się...-mruknoł drugi basior
-Myślisz ty o szczeniakach chodź trochę?!
-Tak...chyba. Musi urodzić cesarską.
-Ach! Wiesz w ogóle co robisz?
-Tak! Odejdź!
-Jezu ! Czemu ta waderka jest czarna?!
-Efekt uboczny...muszę wyciągnąć energie śmierci.
-Czekaj a reszta szczeniąt?
-Weź je na bok. One nie są zakarzone.
Zaczełam powoli dochodzić do siebie. Zaczełam normalnie widzieć. Poczułam ból...któryś szywał mój brzuch. Straciłam przytomność. Obudziłam się w jaskini przy Vicim i szczeniakach. Były trzy suczki. Uśmiechnełam się.
-To która, która?
-Nie wiem...
-Ta będzie Karo-wskazałam na czarną wadere potrochu przypominającą Maril- To Tamara...jest taka jasna. O! Ta będzie M...Mortem! Pasuje?
-Tak...-uśmiechnoł się

<Vici? Zło nie jest tak mroczne>

Profil wilka- Isschin

Imię: Isschin
*Przezwisko/ ksywka:Iszi
Motto: Kto nie walczy ten nie zwycięża
Wiek: 3 lata 4miesiące
Płeć:basior- samiec
Charakter: Isschin jest wilkiem miłym ale zamkniętym w sobie. Szuka miłości. Zazwyczaj jest opanowany.
Lubi: Biegać zupełnie samym po lesie
Nie lubi: użalania sie nad sobą
Boi się: powrotu swojej rodziny
Aparycja: Iszi ma duzy i puszysty czarny ogon oraz długie uszy. Jest także umięśniony.
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: Saper
Żywioł: powietrze
Moce: Moze opętać dowolnego wilka. Po przez władanie na powietrzem umie wysoko skakać
Umiejętności: siła, zwinność
Historia: Rodzina zostawiła go na brzegu jaskini innych wilkow, aby jego zabili (kochająca rodzinka). Jednak okazało sie ze niebyło w niej juz ich. Zamieszkał tam i spędził w tym miejscu 2 lata. Potem zaczął szukać watahy. Śledził pewnego wilka samotnika, jednak gdy on o zauważył zaatakował go. Szukał dalej. Przemierzał wiele kilometrów az trafił tutaj.
Rodzina: zostawiła go
Zauroczenie: Ahaya
Partnerka: brak
Umiejętności: siła, zwinność
Dodatkowe informacje: Marzy o prawdziwej miłości
Patron: Myalo
*Talizman: brak
Próbka głosu: Jetta- I'd Love to change the World
Towarzysz: brak
*Cel: brak
*Inne zdjęcia: brak
*Dodatkowe informacje: Marzy o prawdziwej miłości
Przedmioty: brak
Statystyki: 50
Siła:10 ; Zwinność 10 ; Siła magiczna: 2; 5Wytrzymałość:10 ; Szybkość:15; Inteligencja3: ;
ZK (Złote Krążki): 0
 Pochwały: zero
Ostrzeżenia:zero
Poziom:zero
Właściciel: Dobrusia223

czwartek, 26 maja 2016

Od Victora cd Renesmee

Widok wadery przez chwilę mnie zmartwił. Ale wiecie, jestem medykiem, orientuję się w temacie wilczych ciąż. Strateżka po prostu przechodziła przez to, przez co musiały przejść inne przyszłe mamy, a Ja, jako jej partner i przyszły tata nie miałem zamiaru zostawiać jej na pastwę losu.
-Powinnaś się położyć.-Stwierdziłem ciepło, słysząc jej syknięcie. Renes uniosła na mnie wzrok. Uśmiechała się, za razem jednak widziałem, że czuje ból.
-To..-Wydukała, przerwałem jej jednak, w żadnym wypadku nie mając zamiaru jej przemęczać.
-Skurcz.-Odparłem. Przytaknęła, po chwili kładąc się w rogu jaskini.-Przyniosę Ci coś do jedzenia, co Ty na to?-Kolejne przytaknięcie wadery jasno oznaczało, że dałaby się posiekać za jakieś żarełko, a dzieciarnia uderza widelcami w stół. Wyszedłem z jaskini, po czym ruszyłem do lasu. Wokół pełno było różnorakich roślin. Dobrze dla partnerki byłoby, gdyby zjadła jakieś jagody. Wzrok moich niebieskich oczu padł na oświetlony świetlistymi promieniami przebijającymi się zza gałęzi drzew krzaczek. Dostrzegłem na nim fioletowe punkciki. Zbliżyłem się i już chwytałem w pyszczek kilka z nich by następnie zanieść je rodzinie, kiedy usłyszałem trzask. Odwróciłem się. Moim oczom ukazał się nikt inny, jak jeden z mechanicznych wilków. Tych samych, które dłuższy czas temu zaatakowały watahę. Zawarczałem,gotowy do walki. Mam tylko nadzieję, że Res nie zmartwi, jeśli nie wrócę tak szybko, jak planowałem.
(Renesmee? Co tam w domu słychać?)

środa, 25 maja 2016

Profil wilka- Assuri

Imię: Assuri
*Przezwisko/ ksywka: As
Motto: "bez bólu, nie było by zwycięstw"
Wiek: 2 lata
Płeć: basior
Charakter: Assuri to energiczny i zawsze wesoły wilk. Nie potrafi okazywać nieprzyjemnych uczuć. Kiedy dzieje się coś poważnego, często kpi sobie z tego. Zawsze jest chętny do walki, a że często je wygrywa, chwali się swoją bohaterskością ile może. Gdy ktoś mu przeszkadza, stara się nie denerwować, jednak eh, nie wychodzi mu to. Uwielbia wyzwania, jednak gdy coś mu raz nie wyjdzie, raczej z entuzjazmem do tego już nie podejdzie. Mimo że uważa się za mistrza walk, w nocy po kryjomu trenuje by być jeszcze większym mistrzem.
Lubi: walczyć, chwalić się, jeść
Nie lubi: gdy ktoś go nie szanuje, kłamstw i herbaty
Boi się: przegranej, pająków i lalek
Aparycja: najbardziej w oczy rzucają się jego fioletowe pazury, zęby oraz oczy. Na łapach można ujrzeć fioletowe znaki. Jego krótka sierść jest koloru czarnego.Posiada też duże, również czarne skrzydła. Jego dobrze zbudowane ciało kończy mały, puszysty ogon
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: Zabójca
Żywioł: Noc
Moce:
-kołysanka
Mimo że Assuri nie jest uzdolnionym śpiewakiem, nuci kołysankę usypiającą kogo chce. Potrafi nawet uśpić samego siebie
-człowiek
Assuri potrafi zmienić się w człowieka
-Mały księżyc
Kiedy się zrani, potrafi wytworzyć mały księżyc który po przyłożeniu do rany natychmiast ją zrasta
-gwiezdna istota
Podczas zagrożenia, Assuri przyzywa gwiezdną istotę która pomaga mu w walce.
Umiejętności: Świetnie walczy oraz lata ale nie potrafi pływać.
Historia: Kiedyś błądziłem po pustyniach, jednak samotność nie jest dla mnie. postanowiłem gdzieś się zadomowić. Szybko znalazłem dobre miejsce. Kiedy rozglądałem się po mojej nowej miejscówce, usłyszałem wycia wilków. "to jest to! Są tu inni, Assuri, mistrzu masz to co chciałeś!" Pomyślałem, i natychmiast do nich pobiegłem. W ten sposób, ze znudzonego życiem pustelnika, zamieniłem się w tego kim jestem i stałem się jednym z wilków watahy.
Rodzina:
Brat-Makun
Matka- Sharya
Ojciec- Nieznany, poległ przed narodzinami Makuna i Assuriego
Zauroczenie: szuka
Partner/ Partnerka: brak
Potomstwo: brak
Patron: Myalo
*Talizman: mały, złoty wisiorek w kształcie pyska wilka ofiarowany mu przez matkę
Próbka głosu: Castle of Glass - Linkin Park
Towarzysz: brak
*Cel: brak
*Inne zdjęcia: brak
*Dodatkowe informacje: zawsze przy sobie nosi mały miecz który sam zrobił
Przedmioty: brak
Statystyki:
Siła:15 ; Zwinność:5 ; Siła magiczna:10 ; Wytrzymałość:10 ; Szybkość:5 Inteligencja:5 ;
ZK: 0
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel: iampiesel

Od Renesmee C.D Victor

Victo nie był pewien. Udawał że opanował sytuacje, niestety za dobrze go znam. W sumie rozumiem go. Kto wie czy we mnie czyha diabeł czy anioł. A co jeśli jest tego na przykład 3? Jezu! Nazwałam dzieci "tym"! Co jeśli ich nie pokocham?! Aaaa! Ja potrzebuje wizyty u psychologa !
-A...a co jeśli...-zaczęłam, ale wolałam nie dobijać wystarczająco zmartwionego Victora.
-A co jeśli...co?
-Nie...nic - uśmiechałam się dość kwaśnie
-Aha...-odwzajemnił grymas- A jak je nazwiemy?
-Zacznijmy od mówienia szczeniaki zamiast "je". Więc mi dla waderek pasuje Tamara i...K...
-Karo?
-Ładnie! A basiorki?
- Papryka!
-Neee!- szturchnęłam samca- M...Masakra!
-Załóżmy że to wadery i się nie martwmy.
-Niech ci będzie.
W sumie to nie przychodzi mi do głowy żadne męskie *basiorowe* imię. Ładne jest Victoria jeszcze ale że ojciec ma odmianę tego to nie bardzo.
Znów coś ...Aaaaa! Coś! Dlaczego coś?! To Tamara i Karo! A więc szczeniaki poruszyły się nie spokojnie kopiąc mnie. Kochane szczeniaki mroku pokazują mamie jak ją wielbią. A może żywioł śmierci i życia drzemiący w małych wilkach mierzy się ze sobą , dominuje...Ciekawe. Tak chciałabym je poznać. Jednak je lubię -uspokoiłam się -Pomyśleć że Victor ma jeszcze raz tyle co ja , a zachowujemy się podobnie.
Spojrzałam na horyzont. Słońce figlarnie zbliżało się do zabarwienia nieba na pomarańczowy. Zachodu zawsze mnie uspokajającą. To wspaniały widok. Gdybym miała kiedy kół wiek rodzić to o zachodzie; nie w gorącu, a w chłodzie. Dzieci znów zaczęły się rozpychać tak że aż mi się w głowie zakręciło. Remont tam mają czy co?- pomyślałam. Jeden będzie budowniczym, i już bawi się w rozbiór domu...Akurat tym domem jestem ja.
-Res? -podbiegł zaniepokojony Victor
-Nie...to nic takiego...-w tym momencie zaprzeczyłam swoim słowom syknięciem
Matczyna miłość...Jedyna jaka teraz nasuwa się mi na język to : ,, Idźcie dzieci w świat! Sio! Mamusia was kocha!"

<Vici? Dożucisz trochę ojczymem miłości?>

poniedziałek, 23 maja 2016

Od Ayoko cd Klairney


-Może chodźmy na polowanie... -powiedziałem cicho. Wadera wyglądała na miłą, ale... lepiej zachować czujność. Ruszyliśmy ścieżką wiodącą przez pewien las, który nazywa się Stardust Forest, przynajmniej według Klairney. Wierze jej, ale czuje w sercu niepokój, który bardzo narasta, szepcząc mi, bym był gotowy na wszystko. Idąc dalej ścieżką, nie dostrzegłem żadnej zwierzyny. Po co tu przyszliśmy, skoro nie ma nic do upolowania? Może to jest droga do terenów łowieckich? Aż w głowie mi się zakręciło od tego myślenia.
Moja mentorka zatrzymała mnie ruchem łapy, dając do zrozumienia, że niedaleko jest nasz cel. Delikatnie kiwnęła głową, by określić kierunek. Spojrzałem we wskazaną stronę. Była tam samotna sarna, delikatnie skubiąca trawę. Wraz z Klair podeszliśmy do krzaka, który był najbliżej zwierzyny. Przez przypadek nadepnąłem na nie zauważoną gałązkę. Zagryzłem zęby. Wychyliłem głowę zza rośliny. Sarna patrzyła w naszym kierunku, ale nie uciekła. To już coś...
Wadera dała znak do gotowości. Zawsze jestem gotowy... Teraz! Wyskoczyliśmy z ukrycia i zaatakowaliśmy sarnę. Po kilku chwilach była już martwa...
Po skończonym posiłku Klairney oznajmiła, że czas wracać. Zgodziłem się, po czym ruszyliśmy w drogę. Podczas podróży usłyszałem hałas zza drzew. Spojrzałem w tamtym kierunku, wypatrując podejrzanych wilków lub istot.
-W porządku? -zapytała Klairney.
-Tak, tak... -odparłem szybko.
Podreptałem do mojej mentorki i u jej boku szlem dalej.
Nagle ni z gruchy, ni z pietruchy wyskoczył nieznajomy wilk. Skierował się na mnie i po paru chwilach dyszał mi wprost na twarz. Szarpaliśmy się, jednak korzystając z mojej nieuwagi, chwycił mnie za kark i rzucił mną, jak szmacianą lalką, o pień drzewa. Nagle wszystko stało się czarne... Zanim straciłem przytomność, usłyszałem głos Klairney wołając moje imię...

(Klair?)

Od Victora cd Renesmee


Niebieskie oczy partnerki prześwietliły mnie od czubka głowy w dół, nie pomijając chociażby włoska i dokładnie przeanalizowując strukturę pazurów. A bynajmniej takie odniosłem wrażenie. Po chwili wydawało mi się, że delikatnie zaiskrzyły.
-N-naprawdę?-Zapytała spokojnym głosem, podobnym do takiego, jakby właśnie budziła się ze snu. Delikatnie trąciłem ją czubkiem niebieskiego nosa. Uśmiechnęła się, jakby nieśmiało, nadal jednak oczekiwała na odpowiedź.
-Naprawdę.-Wyszeptałem do jej ucha. Wadera odwróciła gwałtownie pyszczek w stronę wypowiadanych słów, tym samym zderzając się ze mną głową. Nie zdążyłem jednak nawet powiedzieć słowa, gdyż kasztanowa istotka polizała mnie delikatniw w pyszczek. Czując ulgę uśmiechnąłem się, delikatnie szczypiąc koniuszkiem zębów jej ucho. Radość z tego, że nic jej nie jest potęgowała szczęscię z powodu stanu błogosławionego u partnerki i bardzo jasno równała się z euforią. Nie minęła chwila, kiedy stwierdziłem, że partnerka czuje to samo.
-Juuhu!-Zawołała radośnie, kładąc się na plecach na zimną skałę jaskini zupełnie tak, jakby była to miękka przestrzeń dodatkowo wypełniona grubą warstwą puchu. Zaśmiałem się serdecznie, widząc tą reakcję i stojąc nad nią delikatniw przymiliłem jej pysczek do własnego, szczerząc się jak Levi so miotły. Res prychnęła mi w twarz z zadowolopeniem odpychając mnie od siebie i uskakując w przód. Roznosiła ją taka energia, iż miałem wrażenie że zupełnie nagle pojawiły się u niej odruchy jak przy ADHD.
-Spokojnie-Powiedziałem rozbawiony, przyglądając się trj scenie. Jak na zawołanie stanęła w miejscu, po czym zrobiła parę kroków w moją stronę.-W sensie, wieesz, nie powinnaś wykonywać tak wielu gwałtownych ruchów. Jeszcze się uderzysz, albo uszkodzisz sobie..
-Ajj, przestań!-Przewróciła entujastycznie oczami, wtulając się we mnie-Nie urodziłam się wczoraj.-Dodała, mówiąc jakby w moje futro. Uśmiechnąłem się na to stwierdzenie. W powrównaniu z ukochaną byłem dość stary. Znaczy.. jej wiek był równy (no prawie) połowie mojego życia. Taki ze mnie dziad! Ale, ale, moment. Nie dziad. Ojciec. Tatuś. Tata. Westchnąłem, z rozmażeniem wyobrażając sobie malca ścigającego jakieś wiewiórki. Moje westchnięcie zaniepokoiło Reniś. Spojrzała na mnie.-Boisz się?
-Nie.-Powiedziałem natychmiast, po chwili jednak się zastanawiając. Co, jeśli źle wychowamy nasze potomstwo? Albo, jeśli spotkałoby je coś złego lub..
-Więc?-Zapytała, przyglądając mi się.
-Bardzo się cieszę.-Odparłem, całując ją w czoło. Uśmiechnęła się.
-Ja też.-Powiedziała, uspokajając się. Myślami odlatywałem do przyszłości, przeglądając wszystkie możliwe scenariusze. Suczka? Piesek? Więcej?a
(Renesmee? :*)

niedziela, 22 maja 2016

Od Klair cd Ayoko

Ech... Kolejny słoneczny dzień w watasze. Tylko jakoś tak cicho jest. Wyszłam z jaskini i zaczęłam rozglądać się dookoła. Taki ładny dzień, idealna pora, aby nawiedzić parę wilków czy aby nie leniwcują mi tu.
Jako pierwszych poszłam sprawdzić Medyków. Podeszłam pod jaskinię i weszłam po chwili do środka. Hm, Mei i Esmeralda na miejscu. Vici, Dragi są... Czyli wszystko ok. Teraz jaskinia wojowników. Wyszłam z lecznicy i skierowałam się do naszych wojowników. Jest ich całkiem sporo, ale to dobrze. Szybkim truchtem przemieściłam się przez łąkę i dotarłam na miejsce. Tam usłyszałam kawałek rozmowy, ale nie wsłuchiwałam się specjalnie. Zawyłam tylko, aby uprzedzić wilki, że zamierzam wejść. Kiedy dostałam odpowiedź w postaci cichego "Można!" wbiłam do środka.
- UWAGA INSPEKCJA! - krzyknęłam z uśmiechem. Wbiegłam do jaskini i usiadłam na jednym z kamieni.
Niech no się przyjrzę. Ashita,Vincent, Caspian, Torso, Sebastian, Boorei, Yukan, Riki, Ivey, Daiki, Mack, Alioss, Touka, Grim, Aysuke, Lucyfer, Seishin, wygląda, że wszyscy są. Nagle coś szturchnęło mnie w ramię.
- Klair, ktoś się o ciebie pytał. - usłyszałam za plecami głos Riki.
- Kto? - spytałam.
Ku mojemu zdziwieniu zza pleców Riki wyłonił się mały czarno-szary basiorek z dwoma innymi tęczówkami. Podszedł do mnie i usiadł tuż przede mną. Podniósł swoją główkę i spojrzał na mnie.
- To Ayoko. - powiedziała Ash. - Nasz przyszły Wojownik.
- Cześć Ayoko, jestem Klairney. Szukałeś mnie? - spytałam z uśmiechem schylając się do poziomu szczeniaka.
- T-tak. - odparł cicho.
- Zaopiekujesz się nim? - spytał Vin.
- Jasne, ale to znaczy, że zostanę jego Mentorką czyli, ze nauczę go tego co trzeba. - zamyśliłam się na chwilę. - Dobra spoko.
- Co? - usłyszałam cichy głosik z dołu.
- Em... Ayoko, chodź, ja nauczę cię tego co powinieneś wiedzieć, dobrze? - spytała łagodnym tonem.
- D-dobrze.
Wyszłam razem z Ayoko przed jaskinię, gdzie usiadłam pod drzewem. Wilczek nie odstępował mnie na krok. Usiadł niedaleko mnie i spojrzał na mnie tymi swoimi oczami.
- Otóż, Ayoko. Chcesz zostać Wojownikiem? - spytałam.
- Tak.
- Ja jestem Zwiadowcą, ale tego i owego mogę cię nauczyć. Wojownicy maja dużo pracy, więc ja będę twoją Mentorką, ok?
- Ok.
- Co najpierw; polowanie czy sztuka walki mocą bądź wręcz? - spytałam kładąc się.

<Ayoko? Miło mi ^^ >

Banner od Ayoko

Ayoko wykonał banner dla naszej watahy [osobiście przyznaję- urzekł mnie ^^], za co mu bardzo dziękuję i zachęcam do wklejania do na swoją stronę m.in. na Howrse.
Ashita




Kod HTML: <a href="http://watahaporannychgwiazd.blogspot.com/"><img src="http://images.tinypic.pl/i/00788/bqea1zu0sjb7.gif"></a>

Od Klair cd Toshiro

I znowu to samo. Odwraca moje pytanie przeciwko mnie. Nie mówię, że to źle...ale. No właśnie: ale.
- Tak... Chciałabym mieć szczeniaki - uśmiechnęłam się uroczo. - Żadne z nas nie miało pięknego życia więc co tu mówić, zawsze chciałam mieć lepsze życie. Ty pewnie też. Teraz patrz, jesteśmy tu cali i zdrowi, czego chcieć więcej?
- Masz rację. Niczego mi więcej nie trzeba. - stwierdził. - A ile szczeniąt byś chciała?
- Trójeczkę! - uśmiechnęłam się.
- Dużo ode mnie wymagasz - przewrócił oczami.
- Oj nie tak dużo. Jeśli urodziłyby się basiorki ty ich uczysz, a jak waderki to ja. Proste! - zaśmiałam się z miny basiora. Wyglądał tak jakby przestraszył się obowiązku rodzicielskiego. A może...tak było?
- Wiesz Klaruś... Chcę cię uszczęśliwić - powiedział w końcu.
- Czyli?... - przysunęłam się biżej basiora i spojrzałam mu w oczy.

<Tosh? Ty się tłumaczysz xd BW>

Profil szczeniaka- Ayoko

Imię: Ayoko
Wiek: 1 rok
Płeć: Basior
Charakter: Ayoko jest bardzo zamknięty w sobie i nieśmiały. Los go doświadczył, ale nie ma mu tego za złe, bo dzięki temu ukształtował swój charakter. Przez swoje przeżycia stał się zimny i czasem bezduszny. Zawsze lojalnie wypełni polecenia. Z odwagą rusza do walki. Szczery do bólu, wyzna każdą prawdę. Pomoże innym, o ile ich dusze są dobre. Gdy go spotkasz, będzie bardzo szorstki, ponieważ dopiero co Cię poznał i będzie chciał wiedzieć, czy jesteś z nim, czy przeciwko. Czasami do głowy uderzy mu adrenalina i będzie chciał przeżyć szalone przygody. Jednak, rzadko to się zdarza... Jeśli użyjesz niewłaściwego słowa lub, co gorsza, go okłamiesz albo zdradzisz, uzna Cię za swojego wroga.
Lubi: Samotność i ciemną Noc z Księżycem w pełni, by móc z nim porozmawiać.
Nie lubi: Kłamców, oszustów i łgarzy, którzy idą po trupach do celu.
Boi się: Siebie samego oraz całego świata, który go otacza.
Aparycja: Ayoko posiada specyficzne oczy- jedna tęczówka jest żółta, a druga- niebieska. Niech Cię nie zwodzą te słodkie oczka... Brzuch i klatka piersiowa mają odcień szarości zimy, od ciemnego mroku nocy, dzięki czemu doskonale kamufluje się w ciemnościach. Przy dolnej części twarzy posiada coś w rodzaju bokobrodów, które również są jaśniejsze od reszty ciała. Duży, czarny jak smoła nos na czubku pyszczka jest bardzo pomocny w szukaniu zwierzyny i wroga. Młody basior ma też swego rodzaju irokez, w kolorze jesiennej chmury deszczowej. Oprócz oczu, cechą charakterystyczną jest także kolczyk niewiadomego pochodzenia.
Hierarchia: Uczeń
Profesja: Starszy Uczeń
Przyszła profesja: Wojownik
Mentor: Klairney
Żywioł: Cień
Moc: Przywołanie Istot z Cieni, by te walczyły z przeciwnikiem.
Umiejętności: Duża siła, prawdopodobnie odziedziczona po ojcu.
Historia: Nie pamięta rodziców, ale pewne skrawki. Szedł pewną drogą i zaskoczył go pewien wilk... Jakaś wadera go osłoniła... Najprawdopodobniej matka... Pobiegł gdzieś i rozmawiał z basiorem. Kazał mu się ukryć, a sam wezwał watahę do walki... Krwawa bitwa niesie za sobą liczne ofiary, tak jak tutaj. Tylko Ayoko przeżył...
Rodzina: Nie wie, czy w ogóle ją posiada...
Patron: Unmei
*Talizman: ---
Próbka głosu: Shawn Mendes - Stitches
Towarzysz: Brak
*Inne zdjęcia: 
 *Inne informacje: ---
Poziom: 0
ZK : 120
Przedmioty: Brak
Pochwały: Brak
Ostrzeżenia: Brak
Właściciel: luna403

sobota, 21 maja 2016

Od Renesmee C.D Annabell

Wadera wydała się dość żywiołowa. W sumie podobna do mnie...Chociaż ja to zamyślony, oszalały szczeniak.Ciekawe...powaga myśli vs zabawa, co wygra? Zazwyczaj taka walka się toczy w moim charakterze. Kiedyś przerywała ją nuechęć i chamskość deszczowych dni, dzięki Victorowi to już przeszłość.
-Renesmee jestem, a ty pewnie Ann, Annabell. Tak?
-Yhym...
-To ty byłaś ostatnio na tej miesięcznej wyprawie?
-Tak, a czemu pytasz?-burkneła
-A tak z ciekawości. Chyba dawno z kimś nie gadałaś ? Wadery muszą trzymać się razem- mrugam porozumiewawczo
-No może...
-To chodź!- ciągnę samicę za sobą
-Gdzie?! Poco?!
-Nie wiem...pogadać. Chcesz siedzieć sama w domu?
Czarno-biała postać głośno westchneła i dała się zaprowadzić
Zaciągam ją na skałkę nad jeziorem. To idealne miejsce do rozmów i skoków do zwykle ciepłej wody. Tu czuje się że żyje. Powietrze podczas spadania delikatnie łaskocze i przyjemnie rozwiewa całą sierść. Tak szczerze to właśnie tą przyjemność zawdzięczamy grawitacji. Taaak...to miejsce na pewno nadaje się do rozmyślania.
W oczach Ann widać było zachwyt widokiem, ale czy zdawała sobie sprawę z tego co zamieżam zrobić. Może i ona się skusi?
-Lubisz wiatr, skoki i adrenalinę? Jak tak to patrz- skoczyłam prosto w ciecz. Za sobą słyszałam krzyk wadery.
Życie jest cudowne, to że będę mieć szczeniaki nie oznacza że nie mogę skakać z iluś tam metrów w dół. No dobra...przesada. To ostatni raz jak na razie. Pewna jestem że specialnej troski sobie nie życzę!
Ale wracając do mojego skoku .Wpadłam do jeziora i przepłynełam kawałek, aby Ann poszukała mnie. Wyszłam na brzeg. Wadera się nie połapała. Wykorzystując to wbiegłam szybko do niej na skalę.
-Kogo szukasz? -zapytałam ze śmiechem
-Jakiegoś topielucha...-przewróciła oczami
-Heh...Chcesz spróbować? Wiatr, woda...emocje...wspaniałe!

<Ann? Orto na tel pada, wena przygnieciona kamieniem...S.OS.!

piątek, 20 maja 2016

Od Renesmee C.D. Victora

Czemu by nie? Ruch to zdrowie...a Vici lubi spędzać czas aktywnie (niech ćwiczy odwlecze może ubigosowanie xd).
-Nie ma sprawy- uśmiechnęłam się
Wyszliśmy z jaskini. Zrobiliśmy 2 może 3 kilometrową trasę. Przyjemne...nie było na co narzekać. Chwilami Victor wyrywał baaardzo do przodu. Widać że brakuje mu rywalizacji. Hmm...przydały by się zawody, ale cóż zrobić? W sumie na oddziale sam się nalata przy pacjentach i taki jogging codziennie dodatkowo mu by wystarczył?
-Chciałbyś biegać tak codziennie?- zapytałam lekko zasapana wchodząc do jaskini
-A ty byś chciała? - kiwnęłam głową- To okej.
Większość dni ostatnich tygodni mijała najnormalniej z joggingiem rano. No może nie tak do końca. Z czasem zachciewało mi się coraz więcej rożnych rzeczy...mięso z królika, owoce (tylko skąd?!) itp. Co ciekawsze przytyło mi się mimo że często wymiotowałam...Ciekawe co mi jest. Nie chcę martwić Victorka ale lepsze jakieś leki niż talia słonia .Yyy... talia , w sumie Taila to ciekawe imię...Tak czy siak pan doktor musi się w porę dowiedzieć. Co jeśli to jest śmiertelne?!
-Victor?- zapytała go kiedyś gdy rozmyślał na skale
-Ymm? Słucham? - odparł zamyślony
-Wiesz...Ostatnio dzieje się ze mną coś dziwnego...Jestem chora...
-Aha...Yyy! Co?!- przestał chodzić z głową w chmurach i powrócił na tereny watahy- Co ci jest?
-Wymienić wszystko po kolei czy pominąć, bo lista jest długa
-Wszystko po kolei.
-Hymm...Chce mi się coś jeś a potem wymiotuje, tyje ni z tąd ni z owąt...
Basior przyłorzył łep do mojego brzucha. Słuchał...Idealnie jak jakaś maszyna coś mi jakby zaburczało a on odskoczył. Na jego twarzy malował się uśmiech (nic nie daje facetowi tyle szczęścia co śmierć partnerki XD).
-I co?
-Renesmee! Jesteś w ciąży!- krzyknął uradowany , a ja stałam jak wryta.

<Victor? We na czka w kolejce przychodni do mnie teza Halinke wzywać!>

środa, 18 maja 2016

Od Victora cd Renesmee

-No cóż, Vici..-Po zakończeniu wiadomego Renesmee położyła się obok mnie chowając pyszczek w moje futerko i tym samym obdarzając mnie swoim ciepełkiem.
-Hmmm?-Mruknąłem, przyglądając się jej. Spojrzała na mnie.
-Chyba będę musiała wycofać się z pojęcia “drętwy”-Zaśmiała się uroczo. Przewróciłem się na plecy, patrząc w nierówny sufit utworzony ze skał.
-Hej!-Warknęła Reniś niezadowolona-Odbierasz mi przykrycie!-Parsknąłem śmiechem na to stwierdzenie.
-A co, potrzebujesz kołderki na pyszczek?-Zwróciłem się do niej unosząc głowę.
-Nooo wieeesz- Zaciągnęła- Byłoby miło..-Uśmiechnąłem się promiennie.
-Widzisz, trzeba było zabrać jedną człowiekom- Odparłem. Reniś spojrzała na mnie wzrokiem godnym nauczycielki. Dumnie uniosła głowę po czym powiedziała.
-Ludziom, Victor, Ludziom-Machnąłem łapą, słysząc to.
-Człowiek, ludź, gdzie widzisz różnice?-Rzuciłem z głupkowatym wyrazem twarzy.
-W wymowie, amebo!-Zaśmiała się, trącając mnie główką i kładąc się przy mnie. Wsparłem głowę na jej tułowiu, wpatrując się w szarość jaskini.
-Mamy zamiar tutaj pozostać?-Spytałem lekko znudzony.
-Nadal Ci za mało?-Prychnęła.-Jest zimno.-Dodała po chwili.
-Biegając nie będzie Ci zimno- Zaproponowałem- Prooszeee!-Zrobiłem do niej maślane oczka.

<Renesmee? Victor taki niewyżyty xD Przepraszam za długość i sam dialog, ale wena mi krzyczy z bólu i umiera. Tak o nagle, zawału dostała, nawet nie było kiedy Haliny zawołać! D;>

poniedziałek, 16 maja 2016

Od Steva cd Mavis

- Gejzery...-Wciągnąłem słone powietrze do płuc i dałem się skropić kropelkami wody wiszącymi w powietrzu.- W samą porę. Myślałem że przymarznę tu na dobre!
Zaśmiałem się i pewnie przeszedłem przez skalną posadzkę pełną pęknięć, ukradkiem jednak obchodząc wszystkie szczeliny na dobry metr. Słona woda o takiej temperaturze waląca cię prosto w bok nie jest najmilszym przeżyciem. O wiele lepsze są gorące źródła.
- Pospiesz się może. Jak na razie Gejzery jeszcze nie wybuchają!- Krzyknąłem przez ramię.
Mavis poszła za mną jednocześnie starając się robić te same kroki co ja. Ostrożności nigdy za wiele, jak mniemam.
Jakieś pięć metrów przed nami wybuchł kolejny Gejzer przez co odskoczyłem na parę centymetrów. Piętnasto-metrowy słup wody zdawał się dosięgnąć nieba, a jego gorąca para wodna szybko skropliła się tworząc mgłę. Słoną, gęstą mgłę.
Mavis dogoniła mnie zaraz potem.
- No...pięknie.- Podsumowała to jednym zgrabnym zdaniem.
- Jakieś pomysły?- Spojrzałem na nią z ukosa i zrobiłem kilka niepewnych korków. - ...czy idziemy na improwizkę?
- Plan do przechodzenia przez mgłę?- Parsknęła entuzjastycznie. - Gorsze rzeczy w życiu robiłam.
I weszła we mgłę.
- A, i jeszcze jedno!- zdążyłem krzyknąć zanim całkowicie Mav zniknęła we mgle.- Ta mgła...jest słona. Uważaj na oczy.
Ale odpowiedział mi tylko głośny syk i wrzask wadery.
- Jaja sobie robisz?!- Mavis odskoczyła od ściany mgły i padła na skałę mrużąc oczy. A jej oczy nie wyglądały najpiękniej. Mocno podrażnione, czerwone i lekko załzawione od nadmiaru soli pod powieką.
- Wybacz. Na to mnie ma rady...- Przysiadłem obok niej zaglądając jej w oczy.- Można tylko płakać.
Sól w końcu odpłynie ze łzami, a oko będzie jak nowo narodzone. Poklepałem ją po ramieniu.
- No już, już...- Zachichotałem, głaskając waderę. Grałem rolę chłopaka pocieszającego zapłakaną histeryczkę.
- Ha ha ha...bardzo śmieszne!.- Śmiała się i płakała jednocześnie. Różnica była taka, że śmiech był realnym uczuciem, a płacz - zwykłą reakcją na sól w oku. Daleko jej było do histeryczni, ale chociaż ja mogłem się trochę pośmiać.
Łzy skapywały na surowy marmur jedna po drugiej, a każda z nich niosła ze sobą drobinę tej szczypiącej substancji.
- Skąd to cholerstwo się w ogóle wzięło!- Było jasne że mówiła o soli we mgle.
- Wiesz, tuż pod tą skałą są ogromne złoża soli kamiennej, a ten cały stopiony śnieg po prostu ją wypłukuje.- Spojrzałem na gejzery.- A przynajmniej tak mówił mi ten mój przyjaciel. Chociaż pewnie ten stary grzyb już wpadł na jakiś pomysł, jakby tą sól wykopać, sproszkować a potem sprzedawać za złoto, diamenty albo jakiś inny, cenny dla niego chłam..- Zaśmiałem się sam do siebie.
A potem zorientowałem się jak wzrok Mavi skupia się centralnie na mnie. Widać było po jej oczach, że nie przestała słuchać.
Zaciąłem się, myśląc co powiedzieć.
- Ma na imię Scruug...- Wymamrotałem.- To znaczy...MIAŁ na imię Scruug jakieś dwa lata temu. Nie mam pojęcia co on robił przez te wszystkie miesiące, ale jak go znam, to pewnie i swoje własne imię potrafił sprzedać po przecenienie.
(Mavis? Sorry że czekałaś, ale chociaż w zamian masz długie opo ;} )
Szablon
NewMooni
SOTT