poniedziałek, 2 maja 2016

,,Dwie nogi, dwie ręce, czyli jak Toshiro staje się człowiekiem!" cz. II

Stado kruków, które dostrzegłem na niebie, stało się podmiotem moich rozważań na dość długi odcinek trasy. Wcześniej na pewno nie widziałem tego ptactwa, tego akurat byłem pewien. Czarnopióre osobniki leciały zwartym szeregiem, w dziwnej formacji przypominającej nieco miecz z okrągłą rękojeścią: na samym początku leciały osobniki tworzące tzw. czubek, kolejne dwa zakręcały nieco bardziej do środka, a już za nimi, zdecydowana większość stada podążała po dwóch stronach w linii prostej. Dopiero pod koniec, kruki z prawej i lewej wyjeżdżały nieco bardziej na zewnątrz, a ptaszyska za nimi tworzyły jakby kulę. Nigdy w życiu nie widziałem niczego podobnego. Ni to zbyt pomocne w boju, w środku nie leciał żaden ptak pod szczególną ochroną reszty... A zresztą, lepsze pytanie, skąd one się tu wzięły? Na pewno zauważyłbym wcześniej tak długi sznur stworzeń, który zabarwiał niebo na czarno.
Prychnąłem z irytacji, za nic w świecie nie przychodziło mi do łba żadne logiczne rozwiązanie. Dźwięk ten stanowczo nie mógł być zbyt głośny, ale całe stado ptaków jakby na komendę się zatrzymało, po czym zawróciło w moją stronę. Podniósł się skrzek tysięcy zgłodniałych kruków lecących w moją stronę z zawrotną prędkością. No patrzcie, jakie czujne bestie, aż strach przy nich kichać.
Od razu mówię, że nie miałem najmniejszej ochoty na zbędne akty bohaterstwa. Wziąłem łapy za pas i ruszyłem biegiem przed siebie.
- Zaklęcie Bitewne: Zbroja!- krzyknąłem jeszcze.
Wiedziałem, że może całkowicie niepotrzebnie zaprzepaściłem kolejne trzy dni mojego życia. Ale nie chciałem zginąć tu i teraz, zadziobany na śmierć. Otoczyła mnie złota łuna, a w chwilę później moje ciało pokryły lekkie, ale twarde i dość mocno zwarte płytki. oszczędzałem jednak magię, więc zdołałem ochronić jedynie najważniejsze i najbardziej odsłonięte elementy mojego ciała, reszta była narażona na dzioby znerwicowanego ptactwa. Uszatek się przy nich chował...
Biegnąc dalej, czekałem na bolesne ukłucia, rozdrapywanie szponami i takie tam miłe masaże. Widziałem przed oczami całe stado czarnych stworzeń, ich skrzydła cały czas uderzały w moje ciało, co jakiś czas ciało któregoś ptaka obijało się o moje. Ale jak stwierdziłem z niejakim zaskoczeniem, nie byłem zbyt mocno atakowany, otoczyła mnie po prostu chmara (nie)przyjaznych ptaszysk, które postanowiły nieco przeczesać moją sierść. Może chciały kiedyś zrobić karierę fryzjerską, ale im nie wyszło i postanowiły sobie zrobić ze mnie worek ćwiczeniowy? ,,O, zobaczcie, jakie puchate, wilcze mięso, lećmy, nieco mu poprawimy fryzurę!".
Nadal nie atakowały. Po prostu leciały tuż obok mnie. Skrzeczały, a moje uszy miały ochotę ogłuchnąć. Agresywnie waliły skrzydłami o moje ciało, a zbroja neutralizowała tylko niektóre. Ale większej krzywdy mi nie robiły. To było...przerażające. Ta świadomość, że jestem zdany na ich zachcianki. Mogły mi wydłubać oczy. Mogły znaleźć miejsca, gdzie zbroja miała swoje słabe punkty albo mnie nie chroniła i zadziobać mnie na śmierć. Doprowadzić mnie do szaleństwa, zmuszać do biegu, póki nie wyzionę ducha z wyczerpania. Gdybym się teraz zatrzymał, na pewno by się na mnie rzuciły bez litości. Odbierałem te myśli z ich móżdżków, otaczały moją psychikę, skutecznie ograniczając napływanie innych bodźców do mojej świadomości. Co ja im zrobiłem?!
A może one były częścią tych dziwnych zjawisk, o których wspominała Ashita?
Moje łapy powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa. Potknąłem się pierwszy raz. Cudem odzyskałem równowagę. Zbroje powoli zaczęła migotać, a w następnej sekundzie zniknęła. Szlag, nienawidzę tych limitów. Kolejne potknięcie, wznowiony bieg. Kończyny coraz mocniej wołają o chwilę odpoczynku, język błaga o kroplę wody. Nie zauważyłem jakiegoś głupiego kamienia. Potknięcie. Tym razem upadam. Kruki rzucają się na mnie, ale zamiast bólu czuję...tylko pustkę. Mam dość, nie wstaję, zostanę tutaj. Idę spać. Nie budźcie mnie, póki... Póki wszystko się nie uspokoi...
A potem zamknąłem oczy. Byłem pewien, że zaraz umrę. Ciekawe, czy będzie jeszcze bolało...
***
No, zobaczymy, gdzie jestem. Nie pamiętam, żebym umierał, więc może wciąż żyję? Albo wręcz przeciwnie? Czy ja w ogóle kiedyś żyłem? Może to był po prostu bardzo długi sen jakiejś potężnej istoty, bądź zwykłego szczeniaka?
- Wstawaj, mały leniwcu- usłyszałem nagle. Niemrawo podniosłem powieki. Słońce mocno świeciło w moją stronę. Jęknąłem cicho, zamykając oczy. Ale po chwili znowu je otworzyłem, odwracając wzrok od jasnej kuli. Znajdowałem się tuż przy zachodniej części Lasu Śmierci. Naprawdę biegłem aż tyle czasu?
Nagle zobaczyłem człowieka. Gwoli ścisłości, starszą kobietę. Miała białe, długie włosy, upięte w warkocz, a głowę przepasaną kwiecistą chustą. Jej twarz pokrywała siateczka zmarszczek, skóra zdawała się być cienka i delikatna jak papier. Tylko oczy nieznajomej były młode: błękitne jak niebo, bystre, patrzyły się na mnie z zainteresowaniem. Kobieta miała także granatowy sweter, jak i czarną, długą spódnicę w dziwne wzory. Białe, patyczkowate sarny na tejże tkaninie zdawały się biec wśród falujących drzew.
- D...dzień dobry- wydukałem.- Kim pani jest?
- Ja?- kobiecina zachichotała, jednak dźwięk ten po niedługiej chwili przerodził się w kaszel.- Ja jestem po prostu... Mater. Choć niektórzy nazywali mnie kiedyś Magma Mater. A ty, młodzieńcze?
- Toshiro. To ten...pani wie, ludzie są tu narażeni na niebezpieczeństwo, więc... Może...
- To co ty tu robisz, dziecko?
Spojrzałem na nią z niepokojem. No ja przepraszam, ale chyba wilk różni się od człowieka, prawda? No i...jakim cudem ona mnie rozumie? Spróbowałem wstać, ale łapy przednie były zdecydowanie w innym miejscu i o wiele dalej od tylnych, niż normalnie. Chwila... nie łapy. Ręce. Dłoniaste, z dziwną, niemal białą skórą. Pięć palców z paznokciami zamiast pazurów. Kciuk. Nawet całkiem ciekawy.
Pełen najgorszych przeczuć, spojrzałem na swoje tylne łapy... Znaczy się, nogi. Dotknąłem dziwnego, ciemnego materiału, który je chronił. Ale na moich stopach nie było już żadnej osłony. Poruszyłem palcami. Dziwaczne. Zerknąłem w niewielką kałużę, jakiś metr ode mnie i niemal się nie zachłysnąłem. Miałem białe, dość gęste i proste włosy, sięgające do karku grubymi pasmami. Moja skóra była blada, a jasnoniebieskie oczy dość wyraźnie odznaczały się do reszty ciała. Na własnych policzkach dostrzegłem kilka płytkich bruzd, jakby delikatne odniesienie do właściwej, wilczej formy. Kilka źdźbeł trawy przykleiło mi się do ust, otarłem je więc powierzchnią dłoni. Zacząłem miętosić także szarą bluzkę, która niemal na mnie wisiała. Kiedy dotykałem palcami żeber, czułem szalejące serce i kości. Materiał bluzki kończył się na dość dużą odległość przed łokciami, przez co mogłem dokładniej przyjrzeć się skórze, na której biegło kilka błękitnych linii. Żyły, chyba tak to nazywają. Jak w ogóle można walczyć w takim ciele? 
- Co... czym ja jestem?- jęknąłem.
Ponowiłem próbę powstania, ale natychmiast upadłem. Chwilę pomyślałem, po czym kucnąłem na nogach, a z przodu podparłem się dłońmi. O, i tak jest zdecydowanie lepiej chodzić.
- Dziecko...- powiedziała staruszka, tłumiąc śmiech.- Miejże trochę kultury i... Ah, rozumiem. Ty też jesteś ofiarą tego zaklęcia? Teraz już cię widzę... Wilczku biedny, wybacz mi. Ja tego naprawdę nie chciałam... To przypadek, rozumiesz?! Przypadek!
Rozszerzyłem szeroko oczy. O co jej chodzi?!
- Jakie zaklęcie? Coś się stało?
W odpowiedzi, Mater pokazała mi jakąś klepsydrę. Górna część urządzenia była ułamana, a pozostałe części szkła tworzyły dość niecodzienny wzór, nieco podobny do liści kasztanowca.
- Gdy zawiał Boreasz na odchodne, ja przez własną nieuwagę upuściłam Dom, a ziarenka moich dzieci rozsypały się po tym ciemnym lesie. Nie chcą wrócić do niekompletnego miejsca. Teraz powodują zamęt, a w efekcie tego, wszystko się zmienia.
Oho. Chyba już wiem, o co chodziło Ashicie. Może to moja misja?
- Co mam zrobić?
- Niedaleko powinna być grota, w której jest mnóstwo kryształów. Zerwij kawałek pasującego, odnajdź substancję, która spowije obie części, a ziarna wrócą. Proste, prawda?- ton kobiety zmienił się diametralnie. Teraz był pewny swoich racji, zimny jak skała i rozkazujący.
- T-tak, Mater- przytaknąłem.- Mam tylko jedną prośbę. Ten no... nauczyłabyś mnie normalnie chodzić?
- Nie od razu Rzym zbudowano, musisz się przyzwyczaić do tego ciała. Weź na razie ten kij- podała mi prosty kawałek drewna.- A, i przepraszam za te kruki. Czasem tracę nad sobą panowanie- uśmiechnęła się delikatnie, a jej oczy przez moment rozjaśniły się czerwonym blaskiem. W następnej sekundzie zniknęła, pozostawiając na ziemi czarne pióro. W oddali usłyszałem skrzek ptaków.
Nie no, czemu nie. Powoli chwyciłem się końcówki kija, kurczowo zaciskając na niej palce. Powoli wyprostowałem nogi i jakimś cudem nie upadłem. Zacisnąłem powieki i wolno uniosłem koniec laski, a następnie postawiłem ją trochę dalej. Po kilu krokach, zacząłem już stąpać nieco pewniej, ale nadal w tempie żółwia. Las był jakieś dziesięć metrów dalej. Cztery minuty spacerku i dojdę do celu. Ruszyłem więc przed siebie... 
CDN

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT