-No cóż, Vici..-Po zakończeniu wiadomego Renesmee położyła się obok mnie
chowając pyszczek w moje futerko i tym samym obdarzając mnie swoim
ciepełkiem.
-Hmmm?-Mruknąłem, przyglądając się jej. Spojrzała na mnie.
-Chyba będę musiała wycofać się z pojęcia “drętwy”-Zaśmiała się uroczo.
Przewróciłem się na plecy, patrząc w nierówny sufit utworzony ze skał.
-Hej!-Warknęła Reniś niezadowolona-Odbierasz mi przykrycie!-Parsknąłem śmiechem na to stwierdzenie.
-A co, potrzebujesz kołderki na pyszczek?-Zwróciłem się do niej unosząc głowę.
-Nooo wieeesz- Zaciągnęła- Byłoby miło..-Uśmiechnąłem się promiennie.
-Widzisz, trzeba było zabrać jedną człowiekom- Odparłem. Reniś spojrzała
na mnie wzrokiem godnym nauczycielki. Dumnie uniosła głowę po czym
powiedziała.
-Ludziom, Victor, Ludziom-Machnąłem łapą, słysząc to.
-Człowiek, ludź, gdzie widzisz różnice?-Rzuciłem z głupkowatym wyrazem twarzy.
-W wymowie, amebo!-Zaśmiała się, trącając mnie główką i kładąc się przy
mnie. Wsparłem głowę na jej tułowiu, wpatrując się w szarość jaskini.
-Mamy zamiar tutaj pozostać?-Spytałem lekko znudzony.
-Nadal Ci za mało?-Prychnęła.-Jest zimno.-Dodała po chwili.
-Biegając nie będzie Ci zimno- Zaproponowałem- Prooszeee!-Zrobiłem do niej maślane oczka.
<Renesmee? Victor taki niewyżyty xD
Przepraszam za długość i sam dialog, ale wena mi krzyczy z bólu i
umiera. Tak o nagle, zawału dostała, nawet nie było kiedy Haliny
zawołać! D;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz