poniedziałek, 9 maja 2016

Od Lucyfera do Renesmee

Poczułem jak drobinki chłodnej cieczy spadają na mój łeb. Otworzyłem jedno oko, potem drugie, mrugnąłem dwa razy i podniosłem głowę. Wciąż byłem w norze wadery. Nieomieszkam stwierdzić, że nie za bardzo mi to pasowało. Ziewnąłem i wstając przecięgnąłem się, dotykając jednocześnie ziemi tylko klatką piersiową. Zauważyłem, że przede mną stoi gospodyni owego przybytku i coś do mnie mówi.
- Czy mogłabyś powtórzyć?
- Pytałam, gdzie chcesz teraz iść.
- A tak... Muszę znaleźć sobie jaskinię albo chociaż jakąś norę.
- Nie radzę wychodzić. Znów zaczęło padać.
- I co z tego? - uśmiechnąłem się do niej serdecznie - Może jeszcze tego nie zauważyłaś, ale nie jestem z cukru.
Wilczyca nic nie odpowiedziała, a ja wszedłem w mrok lasu. W zasadzie lubię deszcz. Kiedy pada, moje kroki są jeszcze mniej słyszalne, a ziemia śliska dzięki czemu zwierzyna zaczyna panikować podczas szaleńczej ucieczki. Miód dla mych oczu.
Ruszyłem za delikatnym zapachem kopytnego. Lekki odór gnijących racic i stęchła woń sierści wskazywały na starego osobnika. Nie, ja potrzebowałem czegoś co nie tylko zaspokoi mój głód, ale również skrywany przez większość czasu instynkt i niemałą chęć wyżycia się. To jeden z tych dni kiedy czuję, że nikt nie wejdzie mi w drogę, a jeśli już się to przytrafi to... no cóż.
W końcu natrafiłem na silnie przebijający się przez krople deszczu zapach dorosłego, silnego jelenia. Idealnie. Zacząłem biec miękkim truchtem, a po chwili poruszałem się najszybciej jak mogłem, ciągnięty cudowną wonią. Moje oczy rozbłysły nienaturalną żółcią na wpół zmieszaną z czerwienią.
Z poślizgiem zatrzymałem się za stertą przewalonych gałezi. Z kącika pyska zwisała mi strużka śliny. Byłem skupiony na wypatrywaniu swojej ofiary. Przestałem myśleć nad wszystkimi innymi rzeczami. Zapomniałem o otaczającym mnie świecie. Moje ciało przejął ślepy instynkt, instynkt prostego zabójcy jaki wypracowałem przez lata po to, by już nikt nie stanął mi na drodze.
Skoczyłem w stronę jelenia, który spłoszony odskoczył, unikając moich szponów niczym porażony prądem. Zaczął uciekać w podskokach. Widziałem jego przekrwione, przepełnione przerażeniem i chęcią przeżycia głupie oczy napawające mnie zachwytem. Jeszcze bardziej przyśpieszyłem. Samiec biegł tak szybko, że na zakrętach zniżał się do połowy swojej wysokości. Zebrałem się i skoczyłem przed siebie. Udało mi się go drasnąć w udo. Jeleń nawet po tak lekkim urazie zaczął słaniać się w szaleńczym cwale. Cóż za delikatne stworzenie. 
Widząc przed sobą skarpę, zmusiłem go do skrętu. Spadł do niewielkiego wąwozu, łamiąc przy tym dwie nogi. Legł w korycie płytkiego strumienia kreślonego przez padający deszcz. Poprzez mrok mogłem dostrzec że zwierze wciąż oddycha.
Stanąłem nad nim przepełniony rządzą mordu. Zamachnąłem się i rozerwałem mu gardło, tak by się udusił. Rozgryzłem skórę i oderwałem kawałek mięsa. Nic niewarte. Ale było przynajmniej trochę rozrywki. Usłyszałem, że w pobliżu chodzą inne drapieżniki. Wyrwałem ze zdobyczy jeszcze jeden okazały płat i zawróciłem do miejsca gdzie mieszka Renesmee. Nawet nie po to by znów uraczyć ją swym towarzystwem, ale dlatego że był to mój punkt orientacyjny na tych terenach. Cały mokry i we krwi, taszcząc wielki kawał jelenia kroczyłem przez deszcz kiedy przed sobą zobaczyłem znajomą sylwetkę wadery. Patrzyła na mnie pytająco.
- No co? - zmierzyłem ją dawno nie używanym spojrzeniem pełnym niesmaku i chamstwa, którego tak bardzo chciałem uniknąć przy innych wilkach, a którego nie mogłem już dłużej ukrywać. Po chwili zdałem sobie sprawę, że moje oczy wciąż są całe przekrwione i błyszczą nienaturalnym blaskiem. Efekt uboczny moich uciech.

< Renesmee? Lucuś pokazał pazurki >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT