Delikatnie pocałowałem ją w czoło.
-Oczywiście.-Uśmiechnąłem się szeroko. Czułem się nieswojo w postaci
humanoidalnej w pobliżu watahy. Jakby to ująć..towarzyszyło mi poczucie,
że wcale nas nie rozpoznają, przegonią nas. Poza tym, jesteśmy
ludźmi..jak to by wyglądało? Ponad osiemdziesiąt wilków i dwoje ludzi.
Nasze organizmy nie są przystosowane do surowego mięsa, czy spania na
zimnej powierzchni. Czy wraz z staniem się człowiekiem przestajemy być
częścią watahy? Chciałbym wierzyć pozytywnej cząstce mnie mówiącej “Nie”
ale jakoś tak nigdy nie darzyłem jej zaufaniem.
-Chodź, jesteśmy nie daleko-Partnerka chwyciła mnie za rękę i pociągnęła
przed siebie. Bałem się. Kto by się w końcu nie bał? Nagle moje ciało
przeszedł dreszcz,orientując się, gdzie konkretnie się znajdujemy. Zarys
sytuacji stawał się coraz jaśniejszy przed moimi oczami. Słońce grzało,
jakby od lat znajdowało się daleko od ziemi i teraz chciało
zrekompensować wszystkim w koło swoją nieobecność. Powoli kulałem w
nieznanym mi kierunku, z Maril w pyszczku, potykając się co drugi krok.
Za każdym jednak razem podnosiłem się i wstawałem. Nerwowo próbowałem
się zregenerować, jednak przez stres nie mogłem się skupić na niczym
konkretnym. Doskonale wiedziałem też, że Maril nie żyła. Inaczej
mógłbym jej pomóc. Rany szczeniaka pozostawały jednak bez zmian. Mimo to
nie potrafiłem jej wypuścić. Dlaczego to robiłem? I tak nie znalazłbym
pomocy. Nie wiem, co się wtedy stało; zemdlałem. Doskonale jednak
pamiętałem te drzewa mimo, że przypominały wszystkie inne. Takie rzeczy
się czuje.
-Victor?-Renesmee spojrzała na mnie zmartwiona.
-Wszystko w porządku - Uśmiechnąłem się szczerze-Chodźmy dalej.
-Czy ja wiem..jesteśmy już niedaleko! Może zrobimy chwilę przerwy?-Powstrzymałem westchnięcie.
-Jeśli zrobi Ci to przyjemność-Powiedziałem, a ona usiadła pod jednym z
drzew, ciągnąc mnie za sobą. W sumie, to miejsce nie jest aż takie
okropne. Można by..można by pomyśleć, że to tylko fragment lasu. A
bynajmniej, kiedy byłem tu z Renes mogłem tak pomyśleć. Nie wiem, jak to
robiła, ale sama jej obecność koiła ból związany ze wspomnieniami i
pozwalała mi się śmiać, jakby w tym miejscu nie stało się nic wielkiego.
Położyłem głowę na jej ramieniu.
-Victor, zobacz!-Zawołała nagle zachwycona, a ja spojrzałem w wskazanym
przez nią kierunku. Z początku nie widziałem w tym nic niezwykłego.
Mech, trawa, kamień, jakiś kwiat..
-Hmm?-Zapytałem, spoglądając to na nią, to na owe miejsce.
-Ten kwiatek..! Czyż nie jest cudowny?-Przyjrzałem się roślince.
Rzeczywiście, była niezwykła. Jej kształt przypominał zmieszanie
tulipana z różą, a listki przypominały kwiaty dzwoneczków. Ponadto miała
piękny żywy odcień pomarańczy, a końcówki jej płatków były czerwonawe.
Wstałem z zamiarem podarowania kwiatu dziewczynie, lecz, kiedy tylko się
zbliżyłem roślina wypluła jakiś był, mgląc się wokół mnie. Miałem
wrażenie, że się kurczę, a moje ciało na powrót pokrywa sierść. Kiedy
mgła opadła spojrzałem na swoją ręke. Nie. Łapę! Prawie podskoczyłem z
radości, mina jednak zrzedła mi widząc Reniś, nadal w kobiecej formie,
wpatrującą się we mnie zdziwiona. Pył znikł i nic nie wskazywało na to,
by powrócił. Zrezygnowany podszedłem do niej i położyłem łepek na jej
kolanach.
<Renesmee? <3 Moja wena szuka klucza na wrzosowisku D:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz