Ah...Victoś...jak szczeniak. Dlatego tak do siebie pasujemy, dwie
bratnie dusze myślicieli i przerośniętych szczeniąt. Tylko miło by było
gdyby szczeniak nie uruchamiał się Victorowi w momencie mojej powagi i w
szczególności GŁODU.
-Fajnie...jadłeś już?
-A no...
-To daj mi zjeść!!!
-Nie bo będziesz gruba !
-Vici!!! Idź mi stąd- śmieje się
-Oh...dobrze prose pani- udaje dziecko
-Zobacz ! Jelonek! Złap go!
-Gdzie?
-Tam!
Zaczełam biec do pierwszego lepszego mięska XD. I taki problem że
jelonka zasłania ogromny jeleń z porożem gotowym mnie
odrzucić...Ymm...Zwolniłam , ale ni potrzeb nie. Jeleń zajął się mną ,a
mój towarzysz wykorzystując to powalił go. Ja szybko go zabiłam aby
nikogo nie skrzywdził. Maluch na szczęście uciekł. Szkoda by go było.
Po zjedzeniu mojego śniadania, a poprawki Victora siadłam na skale i
zaczęłam się wygrzewać. Towarzysz też postanowił łapać promienie słońca.
Co jakiś czas otwierałam leniwie oczy. Cały czas jakieś maleństwo
przebiegało. Te dzieciory to jakiś znak...znak z nieba. Szczerze to nie
mam nic przeciwko.
-Vici?
-Taaa?-ziewnął
-Chciał byś mieć szczeniaki?
<Victor? Macierzyństwo z nieba się ujawnia>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz