wtorek, 28 lutego 2017

Od Lelou do Karo

- Dobry pomysł- odparła wadera. 
Uniosłem więc nos do góry, uważnie badając zapach powietrza w poszukiwaniu woni zwierzyny. Kiedy już przypomniałem sobie o konieczności spożycia posiłku, mój żołądek gwałtownie się skręcił, dorzucając swoje trzy grosze - rzeczywiście, od dawna nie miałem niczego w zębach, ale w tym momencie bardziej martwiłem się o Karo. Czy ostatnio zjadła wystarczająco dużo, by teraz ruszyć w pogoń za zwierzyną, zważając na panujące obecnie trudne warunki? Na samą myśl o czyhających niebezpieczeństwach przeszedł mnie zimny dreszcz. Podmokłe tereny, odsłaniające poskręcane korzenie, wszechobecne błoto i konary drzew, powalone w trakcie ostatniej wichury, mogły nadwyrężyć dopiero co wyleczoną łapę wilczycy.
- Jesteś pewna, że nie wolisz stanąć z Kale'm na straży?- zapytałem po chwili, a mój wzrok mimowolnie powędrował w stronę jej kończyny.
Uchwyciła to spojrzenie i westchnęła z irytacją.
- Mówiłam, Lelou, nie jestem z porcelany. Poza tym, sam powiedziałeś "może zapolujemy", a ja się zgodziłam! Prędko, raz dwa! Chyba że wolisz zostać.
Uśmiechnąłem się krzywo.
- Wtedy ty też byś sobie darowała?- z góry znałem już odpowiedź.
- Hm, zastanówmy się... Nie!- przyznała radosnym tonem.
- Nie umiem się z tobą kłócić. Chodźmy, ale jeśli się zmęczysz, daj mi natychmiast znać, jasne?
- Tak, tak- mruknęła.
Skoczyliśmy w las, wybierając niewydeptaną, ale noszącą ślady wykorzystywania trasę. Gdzieniegdzie ostał się jeszcze śnieg - na jednej z takich niewielkich kupek białego puchu dostrzegłem odcisk sarnich kopyt. Czyli były tu niedawno. Przyśpieszyliśmy krok, przechodząc w bieg. Starałem się prowadzić, by omijać jak najszerszym łukiem powalone konary - polowanie polowaniem, znając Karo, nie patrzyłaby na nic, byleby tylko złapać zdobycz.
Nagle wyczułem delikatną, charakterystyczną woń. Gwałtownie stanąłem, a Karo tuż po mnie - najwidoczniej również ją wyłapała. Dopiero po chwili ustaliliśmy dokładniej, skąd przybył niesiony wiatrem zapach. Skręciliśmy o kilkadziesiąt stopni na lewo, kontynuując bieg. Rzeczywiście, zaledwie po kilku minutach naszym oczom ukazała się pokaźna grupka saren.
Przysunąłem się nieco bliżej wadery - była zaskakująco ciepła, co przyjąłem z ulgą. Co prawda, bieg przyjemnie rozgrzewał, ale obawiałem się, że przez lepienie bałwana mogłaby się wyziębić.
Stado, skubiące beztrosko zaledwie kilkanaście metrów od nas gdzieniegdzie wychylającą się już trawę, najwyraźniej nie miało pojęcia o obecności dwóch głodnych wilków. Lekko poruszyłem końcówką ogona, próbując się uspokoić, jednak bliskość wadery mnie dekoncentrowała. Nie w złym tego słowa znaczeniu - po prostu byłem w stanie myśleć tylko o tym, że jest tuż obok.
Wziąłem głęboki wdech, próbując kupić się na sarnach, mimo że mój wzrok cały czas uciekał w stronę Karo. 
- Zrobimy tak- szepnąłem.- Ja przejdę na drugą stronę i zagnam przynajmniej część w twoją stronę, a ty wybierzesz jakąś słabszą sztukę, zgoda? Postaram się jak najszybciej was dogonić. Chyba że masz jakiś inny plan?

< Karo? Wybacz, że tak krótko i nijako, wena odmawia współpracy >

Od Cassandry do Lelou

- Dobrze…-wzrok miałam zamglony. Mrugnęłam kilka razy. Byłam wycieńczona. Muszę jeszcze trochę potrenować to czytanie w myślach. Czy było warto? Tak, było. Dowiedziałam się, że pięknooki mnie lubi. Lubi. Lekko się uśmiechnęłam. Podeszła do mnie… jak ona tam miała? Esmada? Nie… Esmeralda! Tak! Podeszła do mnie ta Esmaralda i podała mi butelkę z jakąś podejrzaną, mętną cieczą.
-Wypij to- powiedziała.
-A co to jest?- spojrzałam z niepokojem na Leloucha, ale ten uspakajająco skinął głową. Uśmiechnął się. Odwzajemniłam jego uśmiech, ale chyba nie wyglądałam zbyt przekonująco. Bądź co bądź, dopiero co się ocknęłam, w dodatku za pomocą jakiegoś śmierdzącego korzonka. Dobrze, że nie umarłam… Śmiesznie by było. Przychodzą inne wilki na cmentarz, patrzą na mój grób i widzą napis:

„Umarła, bo czytała w myślach.
Niech odejdzie w spokoju,
zawsze będziemy o niej pamiętać”

Nawet nie zdążyłam się zaśmiać, bo ta cała Osmoralda wetknęła mi tą butelkę do pyska i przechyliła. Płyn był słodkawy, na początku smakował pigwą, smak stopniowo się zmieniał. Potem było czuć goździki, a na końcu maliny. Był smaczny, przełknęłam go od razu. Widząc to, Esmeralda (wreszcie poprawnie!) wyjęła naczynie z mojego białego pyszczka i spojrzała na mnie z aprobatą.
-Za kilka minut znów będzie sobą.- Spojrzała na Leloucha.
-To świetnie, Esmeraldo. Dziękuję ci, że ją ocuciłaś.
Faktycznie, tak jak mówiła medyczka, szybko wracałam do normalnego stanu. Mój wzrok się wyostrzył, poczułam intensywny zapach… w sumie nie wiem czego. W jaskini Esmeraldy było tak dużo zapachów, że żadnego nie potrafiłam rozpoznać…
-Chodź, Cassie.- Z zamyślenia wyrwał mnie głos pięknookiego. Spojrzałam na niego i nagle zapragnęłam go przytulić… A jeśli on czyta w myślach?! Jeśli wie, co myślę, to totalna klapa.. nigdy już mnie nie polubi. Nie, raczej nie czyta w myślach, bo gdyby wiedział, co się mieści w mojej głowie, już dawno by mi to powiedział. Podbiegłam do niego i… i… i… przytuliłam go! Nie wiem, co mnie do tego skłoniło. Rozsądek mówił: Nie przytulaj go, dopiero od kilku dni go znasz, ty głupia zakochana!!!


Ale serce mówiło co innego…

<Lelouch, odpiszesz?>

Profil wilka - Veroni

 Imię: Veroni
Przezwisko/ ksywka: Ver
Motto: Trenuj do końca, do upadłego, walcz mimo wielu ran, życie to walka, którą jeśli wygrasz, wygrasz wszystko co Ci się zapragnie
Wiek: 2 lata
Płeć: wadera
Charakter: Veroni to niepokonana, waleczna wilczyca. Od czasu dzieciństwa bardzo się zmieniła. Kiedyś mała,nieśmiała, głupia i nierozumna. Teraz to wysportowana, pewna siebie wadera,która nie cofnie się przed niczym. Gdy wyznaczy sobie cel to do niego dąży uparcie. Potrafi zabić, skrzywdzić,a nawet poświęcić życie za najbliższych. Gdy ktoś zagra z ogniem,to ogniem mu odpowie. Ma podzielną uwagę. Potrafi walczyć i myśleć. Dba o swoje i nie pozwoli sobą manipulować. Dla wrogów jest wredna, bez litości, dokuczliwa,waleczna, komunikatywna. Dla znajomych jest optymistycznie nastawiona, wyrozumiała, pomocna oraz troskliwa. Gdy jest potrzeba to potrafi doradzić czy pomóc. Jednak nie nadużywaj tego.
Lubi: Walczyć, trenować, tropić, polować. Uwielbia ogień
Nie lubi: siedzieć w miejscu, bezczynności
Boi się: że jej przeszłość kiedyś powróci
Aparycja: Jest to czarna wadera z zielonymi łapani i niebieskim amuletem
Hierarchia: zwykły członek
Profesja: zwiadowca
Żywioł: Ogień
Moce: 
- rzucanie kulami ognia
-podpalanie i zagaszanie różnych przedmiotów ( w tym siebie)
-wywoływanie smoka ognia
-tworzenie osłony z ognia
- zamrażanie
-furia
-kontrola natury
Umiejętności: jest bardzo silna, szybka i zwinna. Swoim bystrym okiem wypatrzy każdy nawet najmniejszy ruch. Jest za to bardzo inteligentna dzięki czemu podczas ataku szybko i sprawnie obmyśla strategię.
Historia: Jako szczeniak jej ojciec nie traktował jej dobrze. Ciągle ją gryzł i kazał robić to co on zechce. Pewnego razu wybuchł pożar. Jej matka nie zdążyła wybiec z lasu. Jej ojciec jak zawsze myślał że to ona. Nie chciała być tak traktowana, więc rzuciła się na niego. Wiedziała że jest silniejszy, lecz chciała z nim skończyć. Gdy tylko dopadła szyi ojca, on się zerwał i z niewinnego gryzienia Ver powstała bujka. Była już strasznie zadrapana i pogryziona. Lecz może przez to że była wściekła wygrała walkę. Nagle pojawił się u niej pierwszy atak furii. Ojciec był przerażony, ale nie zdążył wymusić radnego słowa tylko padł trupem. Dwa lata chodziła szukając watahy. Do żadnej nie dołączyła więc postanowiła założyć swoją. Przez to nie zna rodziców i do tej pory można zobaczyć blizny na ciele Veroni.
Rodzina: nie mówi
Zauroczenie: Chyba na razie brak...ale może ktoś się znajdzie....
Partner/ Partnerka: Szuka
Potomstwo: Brak
Patron: Myalo
Towarzysz: brak
Przedmioty: brak
Statystyki: 
Siła: 10  ; Zwinność 10 ;  Siła magiczna: 10; Wytrzymałość 10  ; Szybkość: 7 ; Inteligencja:5  ;
ZK (Złote Krążki): 0
Pochwały: 0
Ostrzeżenia: 0
Poziom: 0
Właściciel:julczydlo1

poniedziałek, 27 lutego 2017

Od Karo cd Lelou

Wpatrywałam się w basiora, uśmiechając się lekko w jego kierunku. Ciężko było opisać to, co kotłowało się we mnie. Była to, można rzec, przyjemna fala pozytywnych emocji, jakiej jeszcze nigdy nie byłam w stanie doznać. Patrząc w oczy Lelou zastanawiałam się, czy i on ją odczuwa.
— Mam to uznać za ostrzeżenie? — zażartowałam, leciutko trącając basiora. Miał takie miękkie i ciepłe futerko. Chociaż.. w tym momencie wszystko zdawało się być okropnie ciepłe. Poważnie, miałam wrażenie, że parzył mnie śnieg pod moimi łapkami.
— Hę? — mruknął. Spojrzałam wprost w jego oczy.
— Nic — zaśmiałam się — po prostu, nie spodziewałam się, że odpowiesz mi pozytywnie i nie wiem, jak się teraz zachować.
— Więc jest nas dwoje. — Lelou uśmiechnął się — nie spodziewałem się tego od ciebie usłyszeć.
— Ha! — Odwzajemniłam uśmiech — nie ma co, dobraliśmy się. — No dobra, więc.. co byśmy robili, gdybyśmy przed chwilą nie odbyli tego dialogu? Ech, kłócili się, czy nie jest zimno. Karo, jesteś mistrzem wymyślania zajęć, naprawdę.
~ Ale to nie było takie straszne, co? — Głos Molly wyrażał pokłady zadowolenia. Cieszyła się razem ze mną. Razem z nami? Lekko wtuliłam głowę w futerko Lelou.
~ Możesz mnie częściej motywować. — oznajmiłam. Poczułam, jak basior delikatnie pokłada swój łebek na moim.
~ “Dzięki, Molly” — domagała się tulpa.
~ Dziękuję, Molly — rzuciłam szczerze — a teraz idź sobie, Molly. — Uśmiechnęłam się.
~ Na rozkaz! — zachichotała. Po chwili już jej nie słyszałam.
— Skoro Kale stoi na straży zwarty i gotowy, to może zapolujemy? — zapytał Lelou — zgłodniałem.
— Dobry pomysł — przytaknęłam.

<Lelou? Przepraszam Cię za jakość ;w;>

niedziela, 26 lutego 2017

Od Ashity do Vincenta

Ostrożnie podeszłam do malca, chcąc przekonać się, na ile dużą ma swobodę ruchów. Co prawda, krzywdy od jego ognia obawiać się nie nie musiałam, czułam jednak respekt przed zębiskami nawet tak młodej gadziny. Z łatwością potrafiłam sobie wyobrazić swój jeden, nieostrożny ruch, wykorzystany przez zrozpaczone, ranne smoczątko po to, by przeciąć mnie na pół.
Szeroko rozwarte oczy stworzenia wpatrywały się we mnie z czystym przerażeniem. Ostrożność nie zawadzi, ale wątpiłam, by w obecnym stanie było zdolne dla groźniejszego ataku.
Spojrzałam w górę, oceniając skalę zniszczeń, jakie dokonało swoim upadkiem. Połamane drzewa, głownie młode i giętkie, ale również nieco starsze, o obwodzenie pnia równym trzem czwartych mojemu tułowia. Gad nie mógł być dużo większy - na oko liczył sobie kilkanaście miesięcy, zaś od chrap nosa do końcówki ogona liczył sobie co najwyżej dwa wilki stojące jeden za drugim z położonymi równolegle do ziemi ogonami. Równocześnie, cechował się o wiele bardziej wiotką sylwetką niż pozostali przedstawiciele jego gatunku, nawet ci sporo młodsi - mogłam się założyć, że obwód jego tułowia tylko nieco przewyższał mój własny. Jeśli huknął o ziemię z taką siłą, musiał lecieć z ogromną prędkością... albo zostać o nią ciśnięty przez dorosłego osobnika o pokaźnej krzepie. Z drugiej strony, oprócz kruków na niebie nic wcześniej nie widziałam, a ciężko przeoczyć coś tak wielkiego, co ucieka, prawda? Z drugiej strony, tego też nie zauważyłam w trakcie jego początkowego lotu. Wciąż jednak najbardziej prawdopodobną teorią była kraksa podczas nauki latania. Tylko dlaczego nie było przy nim matki i reszty rodzeństwa? Smoki charakteryzowały się niezwykłymi więzami rodzinnymi i maleństwa dopiero co wkraczające w dojrzały wiek wzrastały pod czujnym okiem opiekunów.
- Przecież on ledwo co nauczył się latać- szepnęłam głucho.- Z jaką siłą musiał spaść, by coś takiego zrobić? I jakim cudem on w ogóle żyje?
Vin podszedł do mnie ostrożnie, by nie spłoszyć jeszcze bardziej stworzonka. Ten w odpowiedzi na jego ruch zaczął warczeć ostrzegawczo, jednak dźwięk ten po chwili przeszedł w pełen żałości pisk.
Basior przyglądał się przez chwilę z namysłem maleństwu. Ja sama bałam się choćby zaczerpnąć głośniej powietrza. Ale stanie tak w ciszy nie przyniosłoby nic dobrego. Jeśli smoczątko zacznie się wyrywać i wiercić, jeszcze bardziej uszkodzi sobie skrzydło.
- Nie wiem- powiedział po chwili wilk, nadal szeptem.- Drzewa pewnie w jakiś sposób zamortyzowały jego upadek. Trzeba być czujnym, jest szansa, że jego matka jest w pobliżu.
Przytaknęłam, powoli wyprostowując zgięte łapy. Nadal byłam w stanie gotowości do nagłego odskoku.
- Nie sądzisz, że gdyby był szukany, już byśmy to słyszeli. Wiesz...- zawiesiłam głos, ale przyjaciel mruknął potwierdzająco. Smoczyce w trakcie rozpaczliwego wypatrywania potomstwa kołowały na dużych wysokościach, nurkując, gdy tylko dostrzegały coś godnego uwagi. Często wydawały też z siebie w tym czasie charakterystyczne, donośne ryki, które słychać było w całym lesie. Jeśli zostały rozłączone akurat w trakcie, kiedy wataha przeprowadzała polowanie, a takie smoki zaczynały nagle się szukać, o złapaniu zwierzyny można było co najwyżej pomarzyć, wszystkie natychmiast zrywały się do rozpaczliwego biegu.
- Później możemy o tym pomyśleć- uznał Vin.- Teraz powinniśmy raczej zastanowić się nad sposobem uwolnienia malucha, bo gotowy sobie jeszcze większą krzywdę zrobić.
- Co, jeśli ucieknie? Ranny, zrozpaczony smok, nawet maleńki, może zasiać niezłą panikę. I nie dość, że mógłby wyrządzić sobie krzywdę, to jeszcze praktycznie każdy mieszkaniec lasu byłby zagrożony. Zwierzyna szczególnie, spłoszy się i zacznie biec na oślep.
- Nie ucieknie daleko. Zobacz, ledwo się trzyma, uszkodzenie skrzydła całkowicie wytrąciło go z równowagi. Nawet jeśli spróbuje, będziemy w stanie go szybko złapać, masz przecież swoją Siatkę, prawda?
Zamruczałam z aprobatą, ale wciąż nie mogłam wyzbyć się obaw. Nie kojarzyłam tego gatunku, a skoro runął z taką siłą, mogło to być spowodowane jego nadnaturalną prędkością. Jeśli jego łapy są równie mocne, w połączeniu z szokiem, może w jednej chwili odbiec w siną dal. Z drugiej strony, pozostawienie go w tym czasie mogło narobić tylko złego.
Wzięłam głęboki oddech, próbując uformować jakiś sensowny plan. Być może zdołałabym owinąć pień Łańcuchem, ale miałam przeczucie, że byłby zbyt ciężki, abym samodzielnie go odrzuciła.
- Połączymy siły- zdecydowałam po kilkunastu sekundach, podczas których smok w dalszym ciągu wpatrywał się w nas nieruchomo swoimi wielkimi, rozszerzonymi ze strachu źrenicami.- Ty skorzystasz z Psychokinezy, ja ze swojego Łańcucha, we dwójkę powinno nam pójść łatwiej. Tylko musimy odpowiednio przewalić tę kłodę, żeby nie spadła ani na nas, ani na maleństwo.
- Powinno się udać- basior skinął łbem, po czym przymknął oczy, najwyraźniej przygotowując się do użycia magii. Poszłam w jego ślady, powoli kumulując w sobie energię. Chciałam skupić ją jak najdokładniej, najmniejszy błąd któreś z nas mogło przypłacić życiem. Nienawidziłam tego rodzaju zadań, zbyt łatwo się przy nich niecierpliwiłam. Z drugiej strony, nic lepszego nie przychodziło mi na myśl.
- Gotowy?- zapytałam cicho po krótkiej chwili.

< Vin? >

Od Vincenta do Nevry

Czysty, choć niekoniecznie pachnący myślałem nad tym co dalej. Drobiny woni krwi, brudu, fekaliów i upokorzenia wszczepiły się w me futro i za żadne skarby nie dały się wypędzić. Drażniły moją skórę, nie pozwalając zapomnieć o tym wszystkim. Cały czas byliśmy w grze.
-Cholera… - warknąłem, zezując oczy, by zbadać stan mojego nosa.
Czułem na końcu pyska wielką gulę, wypełnioną krwią. Teraz krwawiła minimalnie, czułem za to glutowate zakrzepy, z każdą chwilą coraz twardsze i twardsze. Ciężko było mi oddychać przez nozdrza. Obrzęk obejmował całą ich powierzchnie i jakby promieniował na cały pysk wywołując dyskomfort przy najsubtelniejszych grymasie. Fafle pokrywała zaschnięta warstwa szkarłatu. Chciałem zatrzeć wadzącą powłokę łapą, lecz powstrzymywał mnie nabrzmiały nos; miałem wrażenie, że najmniejszy nawet dotyk wywoła jego eksplozje. Te przeklęte zające…
-Nevra – zwróciłem się do basiora. – W skali od bardzo źle do bardzo źle jak źle to wygląda?
Wilk zmrużył oczy, analizując podaną przeze mnie podziałkę.
-Gdzieś pomiędzy. – uśmiechnął się lekko, choć w jego oczach górowała powaga. Przyjrzał się uważnie moim obrażeniom. Po jego wzroku doszedłem do wniosku, że szala mocno przechyla się w stronę „bardzo źle” – Może powinieneś, nie wiem, wsadzić nos w śnieg? Chłód zmniejsza opuchliznę. I ogólnie ból.
-Może powinienem.
Zgodnie z zaleceniem towarzysza zanurzyłem pysk w czystej, śnieżnobiałej kupce śniegu. Lodowe kryształki szczypały mą skórę ale tylko przez chwilę; zaraz odczułem jak obrzęk maleje a zamiast niego wstępuje przyjemne wrażenie odrętwienia. Zupełnie jakby na końcu mego pyska nie widniała wielka, krwawiąca gula. Nevra stanął tuż obok by sekundę potem opaść na biały puch. Sapnął ciężko, jak gdyby przez cały ten czas wstrzymywał oddech. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę bez zbędnych słów, pozwalając sobie na odpoczynek od mordęgi jakiej doświadczyliśmy od rozpoczęcia gry z piekielnym baranem. Głuchość lasu po raz pierwszy wydała się kojąca.
-Już lepiej. – oznajmiłem mojemu towarzyszowi. – Dobrze mi poradziłeś.
-Miło mi to słyszeć.
Nevra podniósł się z ziemi, nie zdradzając jednak zbytniej ochoty, by ruszyć w dalszą drogę. Widać to było po postawie basiora: wilk stał sztywno, ogon miał zwieszony, wpatrywał się za to we mnie, niby oczekując, bym podjął tę decyzję za nas dwoje. Sprawiał wrażenie przymarzniętego do podłoża, czekającego, bym ruszył to wszystko. Problem w tym, że ja sam pragnąłem pozostał w nosem przyklejonym w śnieżny puch. Ani mi, ani jemu nie widziały się dalsze zmagania z baranim demonem. Byliśmy zmęczeni, obolali, zniechęceni do czegokolwiek. Słabi.
-Powinniśmy ruszać. – powiedziałem dokładną odwrotność tego, co nakazywało mi ciało.
Podniosłem głowę, delikatnie dotykając łapą nosa. Zimny, bez czucia i o wiele mniejszy. Co za ulga.
-Więc tędy. – westchnął, wskazując kierunek. – Woń barana, w sensie siarka, dym i krew są coraz… - wziął głębszy łyk powietrza i skrzywił się, zakaszlał. – …ostrzejsze. Myślę, że zbliżamy się do niego.
Nie wiem, czy było się z czego cieszyć. Z jednej strony mogło to zwiastować zakończenie tej całej „gry”. Jednocześnie jednak dyszący swąd dymu i siarki nie wskazywał na polepszenie się sytuacji. Na końcu każdego poziomu znajduje się naczelny przeciwnik.
-Vincent… - głos Nevry zdradzał niepokój, przez co straciłem jakiekolwiek nadzieje na spokojne dotarcie do końca. – Słyszysz to?
Mój słuch nigdy nie był mym najwrażliwszym zmysłem, toteż nie wykryłem dźwięku od razu. Basior jednak stanął w miejscu i rozglądał się niespokojnie, co utwierdziło mnie w przekonaniu, iż muszę wytężyć swe uszy, by zorientować się w zagrożeniu. Dobiegło mnie subtelne chrupanie śniegu, choć znikąd nie nadchodził przeciwnik. Wraz z Nevrą kręciliśmy się z niepokojem, gotowi na nieoczekiwany cios przeciwnika. Zaraz po tym odgłos zwielokrotnił dochodząc do nas zewsząd. Biały puch zadrżał żywotnie. Usłyszałem złowrogi syk. I trajkot grzechotek...

<Nevra? Wybacz tą ścianę tekstu, ale Vin nie wiedział jak napisać to krótko, ale tak, żeby wyszło zadowalająco. <-< >

sobota, 25 lutego 2017

Od Vincenta do Ashity

Wpatrzyłem się w grupę czarnych ptaków kołujących i pokrakujących nad lasem. Wyraźnie krążyły wokół jednego miejsca, z zainteresowaniem przyglądając się czemuś, co wywołało tenże hałas.
-Cokolwiek to jest na pewno mocno uderzyło o ziemie. - odparłem. - Jak na mnie, to albo jakiś rosły, latający stwór nagle spotkał się z podłożem, albo jakiś rozrabiaka zabawia się w wysadzanie drzew. - spojrzałem na Ashitę, która z uwagą analizowała podane przeze mnie propozycje. - W każdym razie coś, czego nie powinniśmy ignorować.
Wrony bezustannie wznosiły się nad centrum rumoru. Zauważyłem, że co po niektóre osobniki obniżały swój lot, by zaraz gwałtownie wznieść się ku górze, jakby spłoszone.
-Cokolwiek, ktokolwiek, sprawdzamy to. - Ashita podjęła dowództwo. - Chodź Vin, nie ma co zwlekać.
Chwyciłem niedojedzonego zająca w zęby. Alfa, widząc to, posłała mi pytające spojrzenie.
-Jeśli to jakiś zwierz to w razie czego można mu dać coś do przekąszenia. – wyjaśniłem, zarzucając uszaka na grzbiet. - "Przez żołądek do serca" i takie tam... poza tym - podejrzliwie rozejrzałem się na boki. - nie mam zamiaru porzucać tak pysznej zdobyczy na pastwę pazernych lisów.
Ashi uśmiechnęła się lekko:
-Rób jak uważasz. Obyśmy tylko na miejscu nie spotkali latającego zająca, bo mógłby się poczuć urażony.
-Ryzyk-fizyk!
Ruszyliśmy w głąb lasu.

Ashi szła przodem, węsząc i nasłuchując, podczas gdy ja osłaniałem tyły. Kierowało nami pokrakiwanie wron. Grupa ptaków, niczym czarna chmura, wirowała nad lasem, jakoby sępy nad umierającym zwierzęciem. Widok ten napawał mnie niepokojem.
Ashita przystanęła, rozejrzał się na boki. Następnie zwróciła się do mnie. Usta wilczycy otworzyły się, by rzec mi jakieś słowo, lecz w tym samym momencie inne stworzenie postanowiło przemówić. Przeszywający na wskroś ryk, drżący, rozpaczliwy, potoczył się między nagimi drzewami i poniósł echem gdzieś w odległe ostępy. Wrony zatrzepotały w panice i całą grupą umknęły między gałęzie. Ashi zdławiła słowa, jakie miała na swym języku. Jedynie spojrzała na mnie równie zaskoczona, co zlękniona. Ja również nie prezentowałem spokoju. Takiego skowytu nie spodziewało się żadne z nas.
-Jesteśmy blisko. – spojrzała w kierunku, z którego dochodziło podejrzane warczenie.
Stanąłem u boku wadery, niczym wierny rycerz. W obliczu zagrożenia nie mogłem pozwolić by Ashicie cokolwiek się stało. Znałem jej moc, wiedziałem, iż jest silna, mimo to nie pozwoliłem by wokół wilczycy istniał jakikolwiek niechroniony punkt. Czułem potrzebę strzeżenia jej, jako mojej alfy, jako członka rodziny, jako przyjaciela.
-Będzie dobrze. – zapewniła, widząc moje napięte w gotowości ciało trwające tuz przy niej. – Vin, przeżyliśmy kraksę w Shinrin, to przeżyjemy i to!
-Mimo wszystko… - nie pozwoliłem sobie na rozluźnienie.
Szliśmy dalej, tym razem blisko siebie. Byłem nieco bardziej z przodu niż Ashi, na co wilczyca nie protestowała. Z resztą, nawet gdyby próbowała, to na nic by się to zdało. Chyba wiedziała, że do zaniechania mojej wojowniczej postawy mnie nie przekona.
-Ashi. – niemal jęknąłem, gdy zwróciłem ślepia ku górze. – Popatrz tylko.
Wskazałem nosem ponad nasze głowy. Wzrok Ashity podążył we wskazanym kierunku i dostrzegł to, co ja. Wyższe gałęzie tworzące korony drzew były połamane, wręcz powyrywane, wiszące na skrawku kory lub leżące na innych konarach. Szlak zniszczeń był prosty, jak ścieżka. Widok był zasmucający; wysoki, potężny dach lasu zdewastowany przez nieznanego stwora.
-Oh… - jęknęła Ashi. – To musiał być okropny upadek.
Z każdym kolejnym krokiem zbliżaliśmy się do celu; wskazywały na to coraz bardziej zniszczone drzewa oraz wyraźniejszy, chrapliwy oddech, przerywany pojedynczymi skrzekami i syknięciami. Wokół unosił się wyraźny zapach. Siarka.
-Tutaj, za tymi drzewami. – wskazała alfa.
Ostrożnie, nisko pochyleni nad ziemią, wystawiliśmy łby spod osłony lasu. Naszym oczom ukazał się widok zatrważający: młoda, aż wysoka sosna przełamana wpół, czubkiem swej korony oparta o ziemię. Wokół porozrzucane były szczątki innych drzew, zarówno tych zziębniętych, śpiących, jak i wiecznie zielonych. Coś skręciło mnie w żołądku. Powoli, na ugiętych łapach wyszedłem z cienia. Roztropnie stawiałem każdy krok, starając się, by pokrywający teren śnieg nie chrupał zanadto pod moimi łapami. W krok za mną szła Ashita. Zbliżaliśmy się do powalonej sosny, skąd ewidentnie dochodziły posapywania. Od gęsto rosnących, zielonych igiełek wyraźnie odznaczał się ciepły, pomarańczowy kolor. To z całą pewnością nie był łatający zajączek.
-Czy to…?
Słowa Ashity, mimo iż wypowiedziane szeptem, nie umknęły uwadze stworzenia. Zaraz ukazał nam się rozwarty w dzikim ryku pysk, naszpikowany zębiskami niczym haczyki olbrzymiej wędki. Z głębi gardzieli wydobył się zwiastujący piekło syk.
-Uważaj! – pchnąłem waderę w tył, zasłaniając własnym ciałem. Leżący na mym grzbiecie upolowany zając upadł na biały puch, niemal w nim tonąc.
Lecz zamiast chmury ognia naszym oczom ukazały się wątłe skierki. Smok zacharczał, prychnął i gadzia głowa opadła na ziemię. Jaszczur próbował wstać, zamachnąć skrzydłem, lecz nie był w stanie. Sapnął żałośnie, zmrużył powieki. Dopiero teraz dostrzegłem jak niewielki jest ten osobnik.
-Przecież to młode. – szepnąłem do mej towarzyszki. – Nie potrafi nawet dobrze zionąć ogniem.
-Ale co on tutaj robi? – głos Ashity również był ściszony. – W dodatku sam. To nie jest odpowiednie miejsca dla młodego smoka. Może się wyziębić!
Wadera powoli zbliżyła się do bezbronnego gada. Smoczątko drapnęło pazurami podłoże, próbowało wydobyć z siebie choćby krztę ognia lub jakikolwiek przerażający syk. Uniósł skrzydło, chcąc wydać się większym, lecz podniósł tylko lewe-drugie przylegało do ziemi, miażdżone przez wysoką sosnę. Małec nie był w stanie samodzielnie się uwolnić. Spoglądał tylko na sam swymi rubinowymi oczami, pełnymi strachu i rozpaczy.

<Ashiiiii? Trochę się Vin rozpisał ;p>

Od Lelou do Karo

- Lelou, wiesz, lubię cię- powiedziała nagle Karo.
Spojrzałem na nią, szczerze zaskoczony. Nie przywykłem raczej do tak nagłych wyznań, jednak sprawiło mi naprawdę dużą radość. Wadera patrzyła na mnie z dziwną determinacją. Uśmiechnąłem się, nieco skonsternowany.
- Nic w tym dziwnego,w końcu jesteśmy przyjaciółmi, no nie?- odpowiedziałem bez większego namysłu, tonem, jakbym stwierdzał oczywistość. Naprawdę darzyłem ją sympatią. Szczególnie mocną. Może nawet wykraczającą trochę poza ramy tego, co zwykło się nazywać "przyjaźnią", ale, rzecz jasna, nie zamierzałem tego mówić. Przynajmniej póki co. Zapewne odpowiedziałaby mi jakąś kąśliwą uwagą i w ten oto spektakularny sposób zakończyłbym naszą relację, na której mi naprawdę zależało.
- Tak, ale... Ja lubię cię w ten drugi sposób- wykrztusiła.
No chóry anielskie zaczęły mi grać, masz ci los. Przez chwilę wpatrywałem się oszołomiony w wilczycę, usiłując znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie dla jej słów. Nie, na pewno chodzi o coś innego, a ja zwyczajnie jak ten głupi dopatruję się drugiego dna, ponosi mnie wyobraźnia. Ale, skoro tak, o co jeszcze mogłoby chodzić Karo?
- Mówisz..o tym, że...- wykrztusiłem. Naraz pożałowałem, że miałem tak gęste futro. Zima zimą, było mi piekielnie gorąco.
Wilczyca skinęła lekko łebkiem, grzebiąc łapą w ziemi. Wyraźnie czuła się dość niekomfortowo, ja w sumie dość podobnie. Jasne, cieszyłem się jak wariat, miałem ochotę skakać z radości, ale nie miałem pojęcia, jak to okazać. "Ja ciebie też" brzmiało dziwnie banalnie, nieodpowiednio do zaistniałej sytuacji. Hm, co nie zmieniało faktu, że coś zrobić musiałem, bo wiedziałem, że jeśli zmarnuję tę szansę, już nigdy nie będę w stanie spojrzeć Karo w oczy. Skoro ona znalazła w sobie tyle odwagi, też powinienem jakoś się wykazać.
- Z wzajemnością- wymamrotałem, uśmiechając się niezręcznie. Zawsze to jakaś odmiana, co z tego, że w sumie znaczyły to samo.
No i tyle z przepięknej, kwiecistej odpowiedzi, ociekającej uczuciami. Brawo dla romantyka Leloucha!
Zapanowała cisza, której tak się obawiałem. Gorączkowo usiłowałem wymyślić jakąś kontynuację rozmowy, ale nie potrafiłem wymyślić niczego interesującego. Zamiast tego, podszedłem więc do wadery i delikatnie musnąłem nosem jej szyję, wtulając się w sierść wilczycy. Poczułem, jak delikatnie zadrżała i minimalnie się cofnęła, jednak ostatecznie została na miejscu. Nieśmiało oparła się o moją czaszkę. Przez chwilę siedzieliśmy tak, całkowicie nieruchomo, teraz jednak nie miałem nic przeciwko. Ba, gdyby teraz pojawił się jakiś czarodziej, który zamroziłby nas w czasie na wieczność, nie powiedziałbym złego słowa - od dawna nie czułem się tak... dobrze?
- Dziękuję, Karo- mruknąłem, odsuwając się od wadery, by spojrzeć w jej oczy. Uśmiechnąłem się delikatnie. Była naprawdę piękna.- I obiecuję, że nie pozwolę nigdy, by stała Ci się jakakolwiek krzywda. Kale mi świadkiem!
Bałwanek przyglądał nam się z wysokości, wznosząc swoje patykowate łapki w górę, jakby szykował się do przytulenia całego świata.

< Karo?~ >

czwartek, 23 lutego 2017

Od Karo cd Lelou

Powstrzymałam swój ogon przed zamachaniem, moja mina zdradzała jednak więcej, niż bym chciała, a policzki zapiekły nagle.
Tylko. Spokojnie.
— Taaa.. — powiedziałam najzwyczajniej, jak potrafiłam — budowniczy bardziej pasuje. Bałwanki raczej nie powstają “kiedy mamusia i tatuś bardzo się kochają” — wypaliłam, chcąc rozluźnić atmosferę. Spuściłam głowę, po chwili rozumiejąc, co właściwie powiedziałam. Teraz czułam dziwne ciepło na całym ciele. — Znaczy, ten, eee..
Zamilkłam, widząc, że tylko bardziej się kompromituję. Dziesięć punktów dla Karo, drodzy państwo.
~ Czemu się tak zachowujesz? ~ zapytała Molly. ~ Wydaje mi się, że wiesz, co czujesz.
~ Wiem? ~ Mimo zadanego pytania znałam odpowiedź. Wiedziałam, co czuję. Po prostu..
~ Boisz się.
~ Wcale nie! ~ Jak cho.lera.
~ Udowodnij.
~Osz Ty mała.. ~ przerwał mi chichot przyjaciółki. Spojrzałam na Lelou. Mina basiora również wyrażała zakłopotanie.
— Więc.. — zaczął cicho.
— Kale. Brzmi nieźle — stwierdziłam, lekko się uśmiechając.
— W takim wypadku cieszę się, że Ci się podoba. — Lelou spojrzał w stronę naszego tworu. — Witaj wśród żywych Kale. — Zaśmiał się. Lubiłam ten dźwięk. Był przyjemny dla ucha, delikatnie chrapliwy, jakby łaskoczący bębenki.
— Oraz wśród zmarzniętych — dopowiedziałam żartobliwie. Lelou odwrócił się w moim kierunku, a ja przewidziałam, o co zaraz zapyta.
— Zimno Ci?
— Nie — zaprzeczyłam stanowczo.
— Na pewno? Bo wiesz, jeśli chcesz..
— Lelou — spojrzałam na basiora. Właściwie, co mi szkodzszkodzi?
— Wiem, wiem, nie jesteś ze szkła, ale..
— Lelou.
— Uparłaś się, żeby nie dać mi dokończyć? — nie byłam pewna, czy się uśmiechnął, czy skrzywił.
— Taki właśnie jest mój cel — potwierdziłam sarkastycznie — Lelou, wiesz, lubię Cię.. — zaczęłam. Tak się kończy moje nieprzemyślane działanie, zaczynam mówić jak dziecko. Ekstra, trzeba to zanotować.
— Nic w tym dziwnego, jesteśmy przyjaciółmi, no nie? — Uśmiechnął się szeroko. Spróbowałam odpowiedzieć mu tym samym.
— Tak, ale.. — urwałam. Oszalałam. Lelou na pewno ma kogoś na oku. Zresztą, bywam dla niego opryskliwa. Ech, wyznania to chyba nie moja działka.. — Ja Cię lubię w ten drugi sposób — szepnęłam cichutko.

< Lelou? Wena mnie nie trzyma, zua kobieta xd >

Od Jessiki do Megami

Sama nie wiem czemu wzięłam Meg ze sobą. Była strasznie sztywna. Szczerze? Już wolę być szczeniakiem. Zaczęłam biec truchtem. Przekroczyłam już granicę watahy gdy się zatrzymałam i odwróciłam. Meg stała w miejscu nad niewidzialną linią... granicą watahy.
- A ty co? Czekasz na specjalne zaproszenie? - Meg posłała mi mordercze spojrzenie
- Ty się lepiej nie odzywaj, bo nie pójdę dalej.
- Dobra, dobra. - powiedziałam i zaczęłam iść dalej. Meg poszła jednak za mną. bycie szczeniakiem wcale nie jest takie złe. W sumie to ja nie jestem dzieckiem, tylko nastolatką. Meg w ludzkim wieku... ma ile? 24 lata? 22? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że mam ochotę matce do tyłka nakopać. Zostawić własne dziecko na pastwę losu. Super. od razu mogła mnie zabić. Było by najlepiej. Wyczułam coś i gwałtownie się zatrzymałam, przez co Meg na mnie wpadła
- Ej! - krzyknęła
- Ciiii - syknęłam i zaczęłam węszyć i skręciłam w bok.
- O co ci chodzi? - zapytała Meg. Tym razem szeptem za co byłam temu zielsku wdzięczna.
- Coś czuję. - powiedziałam i zaczęłam biec w stronę jeziora.
- Czekaj! - zawołała szeptem Meg i pognała za mną... a raczej poleciała. Ja biegłam. Po chwili zatrzymałam się gwałtownie i schyliłam w trawie. Wadera wylądowała koło mnie. Przed nami pojawił się jakiś szary wilk. Po bokach miał jakieś torby. Chyba listy.
- Kto to? - zapytała Meg
- Skąd mam wiedzieć? - odpowiedziałam i wyskoczyłam zza krzaków wprost na basiora. Ten zaczął się wiercić i wyć
- Ja nic nie zrobiłem! Dostarczyłem wszystkie listy! Przyrzekam!
- Nie drzyj ryja, chyba, że chcesz, by cię wszystkie winegry usłyszały
- Wine co? - zapytał zaskoczony basior. Otworzył już oczy i przestał się wydzierać.
- Dobra. Pachniesz mi znajomo. Jak moja matka. Znasz ją? Podobno nazywa się Anerjanda. - Wilk wytrzeszczył oczy
- Księżna Anerjanda?
- Co? Nie! Czarno-biała wadera. Miała taki amulet z piórkiem... albo miała
- Moja droga. - powiedział basior wstając. - Chyba musisz iść ze mną.
- No dobra... - powiedziałam nie pewnie i popatrzyłam na Meg. - Idziesz?

< Megami?

poniedziałek, 20 lutego 2017

Od Ashity do Zuko

To było... straszne. Przerażające. Ludzie cały czas krzątali się dookoła, kryjąc swoje twarze za maskami. Wykonywali gwałtowne ruchy, których za nic nie dało się przewidzieć. Całe pomieszczenie wypełniał ostry, duszący wręcz zapach różnorodnych specyfików. Nie mogłam wykonać nawet ruchu ani powstrzymać ich przed wstrzykiwaniem w moje ciało dziwnych substancji, przez które czułam potworne mrowienie. Na przemian się budziłam i traciłam przytomność. Oszołomiona, zdana na łaskę badaczy, tylko leżałam i czekałam, aż mnie wypuszczą. Chciałam zobaczyć się z Zuko. Chciałam, żeby znowu mnie przytulił i powiedział jakiś swój głupi żart. Chciałam znowu usnąć z łbem opartym na jego grzbiecie, czując ciepło bijące od basiora, mieć go przy sobie. Nie mogłam czuć się bezpieczna. A co...co jeśli już go nie zobaczę? Może i jemu coś zrobili?
- Tętno niebezpiecznie wzrasta, organizm odrzuca...- pisnął jakiś młodzik, najwyraźniej spanikowany.
- Próbka 234a, palancie! Za daleko zaszliśmy!- przerwał mu starszy, gruby głos.
Nie miałam siły. Znowu odpłynęłam. Obudziło mnie dopiero mocne, jaskrawe światło. Mrużąc oczy, leciuteńko uchyliłam powieki. Nie mogłam zbyt dobrze rozróżnić poszczególnych przedmiotów, widziałam tylko ich zarysy - wzrok dopiero po dłuższej chwili przyzwyczaił się do panujących tu warunków. Powietrze też było już o wiele czystsze.
Wokół mnie stało mnóstwo ludzi. Niektórzy notowali coś zawzięcie, inni ściskali sobie nawzajem dłonie, widocznie zachwyceni i wzruszeni. Jeszcze inni po prostu obserwowali mnie. Po prostu stali i patrzyli z zainteresowaniem.
- Podwójny sukces, to znakomity wynik... O proszę, nasza wilczyca obudził się!
Jęknęłam cicho, szukając wzrokiem partnera. Czemu nadal go nie ma?
- Gdzie... Zuko?- wychrypiałam, kuląc się. Nie miałam siły walczyć. Najchętniej schowałabym się w jakimś dalekim miejscu.
- Hm... zapewne chodzi o basiora. Cóż- starszy mężczyzna przechylił głowę- zaraz się spotkacie, ale najpierw kilka informacji...
Chwila. Jakim cudem on mnie rozumie?!
- Po pierwsze- mówił dalej- od dzisiaj nazywasz się Ellie Smith i jesteś dwudziestoletnią mieszkanką Arizony... konkretniej rzecz biorąc, jej północnej części. Razem z ukochanym uciekliście tam przed wojną, zapewnimy wam, oczywiście, odpowiednie wyżywienie i warunki do życia, zadbamy także o edukację. Szybko się dostosujesz. Jesteś teraz jedną z nas.
- Kilka nieprawidłowości- uściśliła jakaś kobieta.- I niedociągnięć. Parę cech pozostało wilczych. Mogą wystąpić zaburzenia w przekazywaniu informacji za pomocą zmysłów. Węch znacznie osłabł, ale...
- Przyzwyczai się- machnął ręką mężczyzna, najwyraźniej dowódca.- Różnice na pewno się zniwelują. Potrzeba tylko czasu... Ale chwila, przecież nasza kruszynka nawet siebie nie widziała! Pani Gabrielle, ma pani lusterko, prawda?
- Oczywiście, doktorze...- kobieta zaczęła grzebać w dziwnym, połyskującym materiale, po czym wyjęła z niego błyszczący przedmiot. Znałam je...
- Lu...stro?- szepnęłam. Słowa nie chciały przejść przez moje gardło.
- Brawo, coś jednak wiesz! Proszę, to dla ciebie, abyś mogła się przejrzeć.
Wyciągnęłam szyję, by złapać przedmiot.
- Nie, nie. Użyj rąk. O, pomogę ci- kobieta pochyliła się, dotykając jasnych, białych linii...które najwyraźniej stanowiły część mnie. Człowiek. Leloś i Nami mi kiedyś opowiadali takie coś, ale sama nigdy tego nie przeżyłam. Drżącymi palcami chwyciłam lusterko, które, o dziwo, utrzymały go. W gładkiej powierzchni odbiła się twarz ludzkiej dziewczyny, sporo młodszej od naukowców. Rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie jej nie dostrzegłam. Ponownie spojrzałam w lustro. Czy to jakaś magia? Może ją tu uwięzili?
Zamrugałam. Postać też. Wilka w odbiciu nadal nie było.
Stałam się człowiekiem.
Spojrzałam ponownie na siebie, tym razem zwracając więcej uwagi na szczegóły. Gęste, czarne włosy układały się na moich ramionach w delikatnych falach, a ich kolor mocno kontrastował z bladością cery, gdzieniegdzie poznaczonej drobnymi skaleczeniami. Oczy niebieskie, podobnie jak wcześniej, co przyjęłam z ulgą. Odetchnęłam głęboko. Spokojnie, nie wolno mi panikować. Przede wszystkim muszę spotkać się z Zuko, a potem znaleźć jakieś antidotum. Na pewno można jakoś odwrócić skutki tego wszystkiego. Musiałam działać prędko - im szybciej, tym lepiej.
- Napatrzyłaś się, panno Ellie? Chodź, zaprowadzimy cię do twojego basiora...
Do Zuko... Tam na pewno jest, na pewno! Dotknęłam palcami chłodnych płytek, chcąc stanąć na dwóch nogach, podobnie jak oni. Skoro ludzie potrafią się tak poruszać, powinno mi jakoś wyjść. Po kilku próbach rzeczywiście wstałam, mimo że moje obecne kończyny były żałośnie delikatne. Teraz dopiero zdałam sobie sprawę, że byłam sporo niższa od większości osób tutaj.
- Ale najpierw ubierz się porządnie, w tej szmatce nie pójdziesz- oznajmiła kobieta, wskazując palcem na stertę odzieży leżącą w kącie, obok zasłonki. Niezdarnie ruszyłam w tamtą stronę, próbując opanować mętlik w głowie.
Przebranie się zajęło mi dłużej, niż myślałam. Dopasowanie części garderoby od odpowiedniej części ciała było dość trudne, ale po jakimś czasie wyszłam, czując się nieco niekomfortowo. Sierść była zdecydowanie lepsza.
- Zuko- przypomniałam im.
- Już, już- jeden z mężczyzn wskazał mi wielkie, białe drzwi.- Bądźcie grzeczni, zgoda? Zostaniecie jeszcze dzień na obserwacji i zabierzemy was do domu. Do waszego nowego domu. Macie szanse na nowe, lepsze życie!
Mówił zdecydowanie za szybko. Nie zrozumiałam wszystkiego, tylko ogólny zarys. Czy oni nie zamierzają nam pozwolić na powrót do watahy?
Teraz jednak przede wszystkim chciałam zobaczyć Zuko. Chwiejnym krokiem ruszyłam we wskazanym kierunku. Przełknęłam nerwowo ślinę, czując nieprzyjemny dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, kiedy przechodziłam obok naukowców. Przerażali mnie... Ale w inny sposób, niż Waru. Tamte bestie chciałam pokonać, czułam do nich nienawiść. Kiedy stawałam obok ludzi, ogarniało mnie poczucie beznadziejności, opuszczała wola walki. Poddawałam się ich woli bez większych protestów.
Kiedy tylko przekroczyłam próg następnego pomieszczenia, drzwi się za mną zatrzasnęły. Światła fluorescencyjnych lamp ledwo co rozjaśniały pokój. Nigdzie nie dostrzegłam konturów ludzi. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegłam cienistą sylwetkę, skuloną w rogu pomieszczenia.
Podbiegłam w jej stronę i ukucnęłam tuż obok. Mężczyzna spojrzał na mnie nieprzytomnie.
- Zu...ko?- zapytałam, próbując opanować drżenie ciała.
Uśmiechnął się ciepło. Nawet w jego obecnej formie rozpoznałam charakterystyczny sposób na podnoszenie kącików ust - lewy unosił się nieco wyżej niż prawy.
- Ash- mruknął. Wyciągnął rękę, dotykając moje twarzy, jakby sprawdzając, czy jestem prawdziwa.
Z wysiłkiem kiwnęłam głową. Oczy zrobiły mi się wilgotne. Byłam tak bardzo szczęśliwa, że go widzę. Splótł swoją dłoń z moją. Miał ciepłą skórę.
Znowu spojrzałam na jego twarz, dopiero teraz dostrzegając szczegóły: gdy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku. Był tak bardzo poraniony. Małe, cienkie ranki znaczyły policzki i kark, ciemne sińce pod oczami... Ślady zakrzepłej krwi.
Dotknęłam jak najdelikatniej palcem jednego z draśnięć. Nieco się skrzywił. Musiały go boleć bardziej, niż myślałam, ale nie byłam w stanie cofnąć ręki. Przyłożyłam dłoń do jego policzka, gładząc go delikatnie. Też był ciepły.
Pociągnęłam nosem i pochyliłam twarz, ale nie umiałam się powstrzymać. Zaczęłam płakać. Miałam tego dość. Bez pomysłu na ucieczkę czy znalezienie antidotum, uwięziona w tym słabym ciele, pozbawiona możliwości skontaktowania się z resztą watahy, czułam się tak bezużytecznie. I ranny Zuko. A jeśli zrobili mu coś jeszcze, ale ukrył to pod materiałem?
Zauważył chyba, co się stało. Drugą dłonią delikatnie dotknął moich włosów i przytknął mi głowę do swojego torsu. Wtuliłam się w niego, siadając nieco bliżej. Tak bardzo, bardzo brakowało mi wcześniej tej bliskości.
- Będzie dobrze?- szepnęłam głucho, powoli się uspokajając. Chciałam dodać jakoś otuchy partnerowi, ale miałam paskudne wrażenie, że moje słowa zabrzmiały raczej jak rozpaczliwe pytanie.

< Zuko? >

niedziela, 19 lutego 2017

Od Lelou do Karo

- Przydałaby mu się marchewka- stwierdziłem, przypatrując się bałwankowi  namysłem. Był już większy ode mnie. Dość dziwne uczucie.
- I imię- dodała Karo.
Uśmiechnęła się, najwyraźniej odczuwając dumę ze swojego dzieła - ja również byłem zadowolony z efektu. Idealnie wyrzeźbione kule śniegu, pewnie osadzone na gruncie i sobie nawzajem nie groziły już sturlaniem się. A przynajmniej taką miałem nadzieję.
Przechyliłem łeb, spoglądając z boku na bałwana.
- Obstawiam, że na zwyczajną nazwę typu Pan Bałwanek się nie zgodzisz?- zasugerowałem. Nigdy nie byłem zbyt dobry, jeśli chodziło o nadawanie ksywek czy innych tego typu rzeczy.
- Pod żadnym pozorem!
- Tak myślałem. Warto było spróbować- parsknąłem z rozbawieniem.
- On mógł to odebrać jako obrazę! Ciebie też nikt nie nazywa przecież Panem Basiorem!
Skłoniłem się lekko w stronę Karo oraz bałwanka.
- Wybacz, drogi sędzio i Ty, szlachetny dowódco! Czy aby odpokutować moje nieprzemyślane pytanie, mógłbym się na chwilę oddalić w poszukiwaniu marchewki?
- Tylko wracaj prędko- wadera żartobliwie trąciła mnie w bok.- Masz pięć minut!
- Rozkaz!
Pobiegłem w stronę jaskini Hanami - jednej z naszych zielarek, chociaż wątpiłem w powodzenie swojej "misji". Wilki raczej nie żywiły się tego typu cudami. A w środku zimy mało kto w ogóle o nich słyszał. Wilczyca jednak, usłyszawszy o celu mojej wizyty, na moment zniknęła w swojej grocie, by po chwili wręczyć mi piękny, pomarańczowy, niemalże wzorcowy okaz marchewki.
- Szczeniaki uwielbiają lepić bałwany, a bez tego przecież to nie przejdzie- wyjaśniła mi z szerokim uśmiechem.- Jak widać, nie tylko im się przydało.
Podziękowałem jej i jak najszybciej ruszyłem w stronę, gdzie zostawiłem Karo. Żart żartami, tata nieraz mówił mi ze śmiertelnie poważną miną, że kiedy wadera wyznacza mi czas na zrobienie czegoś, mam wychodzić ze skóry na wszelkie możliwe sposoby, oby tylko zdążyć. Akurat tę radę postanowiłem wziąć sobie do serca.
- A już myślałam, żeś się zgubił, Lelou!- powitał mnie głos wilczycy. Uroczy i delikatny. Lubiłem go. Przez chwilę ogarnęło mnie uczucie, że mógłbym go słuchać godzinami.
- Ja? Mowy nie ma!
Stanąłem na tylnych łapach, z niejakim trudem balansując na śniegu, by wsadzić marchewkę w najwyższą kulkę, będącą odpowiednikiem głowy bałwanka. Karo instruowała mnie, gdzie dokładnie powinienem ją wsadzić. Poprawne położenie znalazła dopiero po dłuższej chwili, kiedy już ledwo trzymałem równowagę. Opadłem na cztery kończyny z wyraźną ulgą.
- Czyli zostało tylko imię- uznała.- Masz jakiś genialny pomysł?
- Kale!- palnąłem.
- A to skąd ci się wzięło?- zapytała, nieco skonsternowana.
- Od sylab naszych imion, Le-leouch i Ka-ro. W końcu trochę jak rodzice tego bałwanka jesteśmy, nie?
Dopiero po chwili zorientowałem się, co żem uczynił. Ponownie odchrząknąłem, zastanawiając się, jak to odkręcić. No tak - brawo ja!
- Z-znaczy, może bardziej t-tymi, no....budowniczymi czy czymś tam...no, wiesz, o co chodzi, prawda?

< Karo? Wybacz, że opko takie trochę nijakie - wena znowu marudzi... >

sobota, 18 lutego 2017

Od Lelou do Cassandry

Cassandra wykonała zaledwie krok w stronę skał, kiedy nagle się zatrzymała. Przez chwilę sądziłem, że po prostu nie chce podejść bliżej - po tak długim czasie, jaki spędziłem z Nami, która to stanowiła podręcznikowy przykład nieśmiałości, rozpoznawałem niektóre jej objawy u innych wilków. Pozostałem więc w miejscu, czekając, aż nabierze nieco pewności siebie - wolałem niczego nie pośpieszać, mogłoby to skutkować spłoszeniem wilczycy. Dopiero kiedy jej wzrok zaszył się mgłą, a delikatne łapki zaczęły drżeć, by po chwili ich właścicielka osunęła się na ziemię - skoczyłem, jednym susem pokonując dzielącą nas odległość.
- Hej, słyszysz mnie? Cassandra, jeśli jesteś przytomna, daj jakiś znak! Obudź się, co jest?- chwilę jeszcze wolałem imię wadery, zanim nie zorientowałem się, że to nic nie da. Dziwne. Kiedy tu przyszła, nic nie wskazywało na to, by była osłabiona, teraz jednak nie miałem czasu na tego typu rozważania. Przywołałem szpony i skrzydła Ao, po czym chwyciłem wilczycę i wzbiłem się w powietrze, z całej siły uderzając tymi ostatnimi powietrze. Najbliżej mieliśmy do Esmeraldy, dlatego też skręciłem w stronę jej jaskini. Bezwładne ciało Cassandry nadal zwisało z moich szponów. Zaczynałem się coraz bardziej martwić - a jeśli to coś poważniejszego?
Przez chwilę krążyłem w powietrzu, szukając najszybszej drogi - kiedy wreszcie namierzyłem grotę medyczki, łagodnie zacząłem opadać w dół, by nie uszkodzić nieprzytomnej. Na całe szczęście, wilczyca była u siebie - kiedy tylko zobaczyła naszą dwójkę, pobiegła szukać jakichś ziół, podczas gdy ja zaniosłem Cassandrę do środka.
Esmeralda przez chwilę kręciła się dookoła, używając różnych mikstur - najwyraźniej szukała sposoby na przywrócenie świadomości waderze, równocześnie próbując ustalić przyczynę, dla której zaszło to wszystko.
- Opowiedz, co się zdarzyło- poprosiła, poświęcając całą uwagę pacjentce. Wziąłem głęboki oddech.
- Byliśmy przy Źródłach Shinzen. Cassandra nie zdradzała żadnych oznak, że źle się czuje. Dopóki nagle się nie zachwiała. Chwilę wcześniej stała nieruchomo, a zaraz potem upadła.
- Chyba przesadziła z magią- mruknęła.- Odnotowałam nieco zbyt szybkie skumulowanie mocy w ciele, to najprawdopodobniej było przyczyną. Przemęczyła się, ale dziwne, że tak nagle.
Nie miałem żadnego pomysłu na komentarz. Dlaczego miałaby korzystać akurat w tamtym momencie z magii? Może... nie wiem, chciała się ogrzać albo coś takiego? Tego typu rzeczy zazwyczaj wymagały sporej dawki energii. Tylko teoria, ale sam nie miałem co dociekać, możliwości było na pęczki.
Esmeralda przyszła po chwili z jakąś fiolką i namoczyła płynem z niej dziwny, poskręcany korzonek, po czym wsadziła go w jasny materiał i podetkała go pod nos wilczycy. Ta przez chwilę nie reagowała, jednak w chwilę później parsknęła i kichnęła cichutko.
- Powinno trochę oczyścić jej ciało, rozpraszając magię.
Kiwnąłem łbem, obserwując cały czas Cassandrę. Cicho jęknęła, rozglądając się po nieznanym miejscu, była wyraźnie zdezorientowana i osłabiona. Cicho podszedłem do niej.
- Spokojnie, jest dobrze. Nagle gorzej się poczułaś i zabrałem cię do medyka, Esmeraldy, świetnie się tobą zajęła, możesz na niej polegać. Jak się czujesz?

< Cassandra? >

Od Zuko do Ashity


Moje samopoczucie zarówno psychiczne, jak i fizyczne sięgało dna. Po piątej dawce leku, powoli zaczynałem tracić panowanie nad swoim ciałem. Do tego towarzyszył mi przeszywający ból głowy i kłucie w klatce piersiowej, które powoli stawało się nie do zniesienia. Za każdym razem gdy grupa ludzi w białych fartuchach zbliżała się do mojej klatki, nawet nie miałem siły protestować. Oddawałem się im bez jakiegokolwiek sprzeciwu, a oni szprycowali mnie coraz większymi dawkami. Miałem nadzieję, że to właśnie ze mnie postanowili zrobić królika doświadczalnego do swoich badań, a Ashita jest bezpieczna, o ile wśród tych bestii da się czuć bezpiecznie. Z minuty na minutę było ze mną coraz gorzej. Obraz zaczynał stawać się rozmyty, a wszystkie słowa wypowiadane przez ludzi były niczym echo. Po chwili wszystko ucichło, przed oczami ujrzałem jednolitą, czarną plamę, poczułem się tak błogo.

 ̄ ̄ ̄ ̄ ̄ ̄
Zbudził mnie chłód, lecz po wcześniejszym zmęczeniu, czy bólu nie było śladu. Powoli uniosłem oczy ku górze i zacząłem rozglądać się dookoła. Nadal byłem w tym samym ciemnym pomieszczeniu. Z tą różnicą, że wokół mojej klatki zgromadził się pokaźny tłum ludzi.
- Jestem w szoku, z wyniku naszego eksperymentu. Nigdy nie spodziewałbym się takiego efektu. Dobrze się spisałeś wilczku. – krzyknął uśmiechnięty od ucha, do ucha Doktor.
Nie miałem najmniejszego pojęcia o czym do mnie mówi. Chciałem wstać, ale moje łapy zaczęły odmawiać posłuszeństwa, były wiotkie.
- Przecież on nic nie wie o naszym dziele. Przynieście mi lusterko! – rozkazał najwyższy z ludzi.
Po chwili do klatki podbiegł drobnej budowy, niski blondyn z owalnym, dużym lustrem otoczonym białą, wysadzaną rubinowymi kryształkami ramą. Po czym odwrócił je taflą w moją stronę. Serce zabiło mi szybciej, nie mogłem uwierzyć w to co zobaczyłem. Nie byłem już wilkiem, byłem człowiekiem.
- Sam powiedz, nie jesteś zadowolony?
Nic do mnie nie docierało, przerażony zacząłem dotykać się po całym ciele, nerwowo spoglądając w lustro. Moja twarz była całkowicie blada, policzki pokaleczone, a pod oczami miałem mocne, fioletowe sińce. Do tego rzucające się w oczy ciemne, niemal hebanowe włosy i malachitowe tęczówki. Zapewne przybierały taki kolor z przerażenia.
- W rogu położyliśmy ci bieliznę, jeansy i bluzę. Mógłbyś się w końcu ubrać, już dosyć się ciebie napodziwialiśmy. Wśród rzeczy znajdziesz też swój nowy dowód osobisty. Od dzisiaj twoja godność to Ethan Clark, masz dwadzieścia jeden lat i mieszkasz w północnej części stanu Arizona – zaśmiał się jeden z naukowców.
Nie byłem w stanie racjonalnie myśleć. Niezdarnie poczołgałem się do ubrań, zakrywając wszystko, na ile było to możliwe. Z wielkim trudem wycedziłem jedno słowo:
- Ashita.
- Mówisz o swojej ukochanej? Mam dla ciebie małą niespodziankę, przyprowadźcie ją tutaj!
Ponownie straciłem grunt pod nogami.

< Aż wstyd się przyznać ile czasu czekałaś na odpowiedź. Przepraszam Cię, iskierko. Co oni Ci zrobili? >

wtorek, 14 lutego 2017

Gazetka "Wilcza Łapa" - wydanie XII

Witam wszystkie kochane wilczki w kolejnym już - dwunastym - wydaniu naszej watahowej gazetki "Wilcza Łapa". Oprócz tego, że dzisiaj obchodzimy jakże wesoły dzień, skoro znowu piszemy o nowościach z naszego bloga, to równocześnie obchodzimy dzień świętego Walentego, znany również jako Dzień Zakochanych <3 Z tej okazji, chciałabym wszystkim życzyć jak najwięcej miłości w życiu. No i mnóstwo czekolady! A naszym wilczym parkom życzę wszystkiego, co najlepsze, zero kłótni i mnóstwa szczeniaków!
Nie wychodząc już z tematu Święta Zakochanym, może mały konkurs? Każdy wilczek, który do 20 lutego napisze opowiadanie o tematyce tego dnia - może to być, dajmy na to, spotkanie z Yajirushi bądź spotkania za swoją drugą połówką, czeka mała nagroda. Jeśli zaś zainteresowanie będzie nieco większe, wprowadzi się mały ranking z cenniejszymi nagrodami - powodzenia!
Co do dalszych wiadomości, to chciałabym raz jeszcze pożegnać i podziękować za obecność w watasze Mortem, która postanowiła niedawno odejść z naszej watahy, a także przywitać nowych członków - Maddie, Cassandrę, Will'a i Gonzo. Mam nadzieję, że szybko odnajdziecie się u nas i pozostaniecie z nami jak najdłużej.
Chciałabym także podziękować Zuko oraz Cassandrze za wykonanie bannerów dla naszego bloga. Serdecznie zapraszam do promowania za ich pomocą naszej watahy!
Co do tematu artykułów - niestety, w tym wydaniu nowe się nie pojawią, być może w przyszłym. Póki co, możecie inspirować się tymi z poprzednich miesięcy i słać je do administracji, jeśli postanowicie je napisać.
Ktoś pamięta ostatni konkurs ogłoszony w gazetce? Jeśli tak, to jest nam bardzo miło! Jednak z przykrością oznajmiamy, że udział wzięła tylko jedna osóbka – Karo. Waderze bardzo dziękujemy za udział no i oczywiście Karo dostanie nagrodę, o której mowa była w poprzednim wydaniu. A konto wilczycy wpłynie 200 ZK. Musimy przyznać, że artykuł stworzony przez waderę bardzo bardzo nas urzekł! A oto:
Karo - Artykuł "Ty i wataha"
Do watahy dołączyłam w kwietniu 2016 roku. Pamiętam, że była wtedy przerwa na SWU, a ja chciałam utrzymać systematykę w pisaniu, gdyż był to mój odwieczny problem. Postać Victora powstała z jednego mojego pomysłu na dłuższą historię, w której to mężczyzna miał mieć dziewięć żyć. Jako jednak, że takowe moce byłyby zbyt...no, mocarne, basior otrzymał żywioł regeneracji. Z charakterem dużo myślałam, najpierw miał być spokojny, potem wręcz przeciwnie.. no,a teraz wyszło pół na pół. Mega zdziwiło mnie, gdy nie długo po dodaniu formularza Victora pojawiło się pierwsze opowiadanie, tak samo, jak zdziwiła mnie krótka wiadomość od Alfy w mojej skrzynce pocztowej, odpowiadająca na formularz, i witająca mnie wśród wilków. Jako, że mam lekką blokadę społeczną, poczułam się wówczas bezpieczniej. Dni mijały, pojawiały się nowe opowiadania, postaci, rozmowy na czacie. Victor i Rene zostali parą, a końcem maja pojawiła się Karo. Przy niej nie musiałam zbyt wiele myśleć. Była to postać stworzona przeze mnie w 2014 roku, i zmieniania wielokrotnie, więc opisanie jej charakteru (po raz pierwszy, jako dziecka) wyszło mi dość prosto. Pamiętam, że kiedyś na chacie toczyła się rozmowa, na różne tematy, co chcemy robić w przyszłości itp. Kiedy wspomniałam, że mam wadę wymowy, Riki odpisała, że nie ważne jest czy mam wadę wymowy, a to, co chcę powiedzieć. Muszę przyznać, że to było bardzo miłe, i do teraz to pamiętam. W lipcu rozpoczęła się również moja "przerwa" od blogów, toteż do sierpnia rzadko cokolwiek się ode mnie pojawiało. W sierpniu, oczywiście powróciłam do regularnego pisania, na którym nadal mi zależało (i zależy!), opowiadania wychodziły głównie od Karo, gdyż czekałam jeszcze na odpis Reni. Pojawił się chat watahy na facebooku, na którym również bliżej poznałam się z Deltą, Klairney, z którą prowadziłyśmy prywatne dyskusje o kolczykach i tatuażach. W okresie wakacyjnym wataha obchodziła też rocznicę, i tutaj kolejne zaskoczenie, kiedy to zostałam wymieniona (a konkretniej Vic został wymieniony), gdy Alfa dziękowała wilczkom. Cóż, muszę przyznać, że zrobiło mi się wtedy naprawdę ciepło na sercu. Z sierpnia zrobił się wrzesień, a co za tym szło, powrót lekcji. Jako, że w tym roku miałam iść do trzeciej klasy gimnazjum, postanowiłam przyłożyć się do nauki (a trzeba nadmienić, że przez ostatnie osiem lat nie uczyłam się w ogóle xd 4.00 było satysfakcjonujące), i zdobyć pasek. Myślałam, że przez to będę miała o wiele mniej czasu na pisanie, i na paru blogach zgłosiłam obniżenie aktywności, jednak na WPG zostałam. Właściwie, jest to chyba taki blog, z którym czuję jakieś powiązanie emocjonalne, a to głównie przez rozmowy na chacie z innymi, szalonymi wilczkami, zanurzanie w źródełku, i pogadanki o kociołku (przed którym Vic musiał się chronić!). Po dość długim namyśle, czy historia postaci kanibala byłaby w ogóle poprawna, i czy ja go jakoś ogarnę, pojawił się Nevra, którego formularz pisałam dość długo. Po jego stworzeniu prowadziłyśmy z Ash ciekawą rozmowę na temat mięsa. Niedawno poznałam również i Zuko, z którym bardzo łatwo złapałam kontakt. No bo, hej, misie są fajne, ok? Ok! Aktualnie, pierwsze półrocze jest prawie za nami, a ja nadal tutaj jestem, jest to mój pewnego rodzaju rekord, gdyż rzadko kiedy zostaję w czymś na dłużej, a tym razem na pewno nie zamierzam tak łatwo zniknąć!
Także ten, ładnie podsumowując te dziesięć(!) miesięcy, jakie mam tutaj za sobą, bardzo się cieszę, że się przełamałam, i stworzyłam Victora. Był on swego rodzaju portalem do nowych ludzi, ciekawych rozmów, i rozwoju twórczego. Nie wspominam żadnego gorszego okresu wśród nas, właściwie, to jesteśmy bardzo zgodną grupką!
Czyli jak doprowadzić Ashi do płaczu, część I. Raz jeszcze dziękujemy Karo za przesłanie artykułu!
Co do rankingów, to w tym miesiącu wilczki łącznie napisały 22 opowiadania - nie ukrywam, w przyszłym czasie liczę na dużo, dużo więcej! W tym miesiącu, najwięcej opowiadań napisali Lelouch oraz Cassandra - po trzy - gratulacje!
Witam, witam i o opowiadania pytam! W szczególności o opowiadanie miesiąca, które zaraz zostanie ujawnione. Tak więc bez przedłużania - opowiadaniem miesiąca zostaje… Opowiadanie „Od Vincenta do Nevry” z dnia 21 stycznia! Basiorowi serdecznie gratulujemy już kolejny raz tego miejsca. Ostatnie kilka opowiadań tej dwójki – w tym to wyróżnione autorstwa Vincenta – zostało pokrótce streszczonych kilka linijek niżej.
No dobrze, a teraz jeśli pozwolicie, przedstawię wam kilka streszczonych historii z opowiadań naszych kochanych wilczków.
Nevra i Vicnent wciąż uczestniczą w „zabawie” dziwnego barana. Okropny deszcz spowodowany przez masę ptaków na szczęście ustał, gdyż Vincentowi udało się je unicestwić. Jednak dziwnych przygód ciąg dalszy. Po kilku krokach od zostawienia za sobą nieprzyjemnego krajobrazu, nowymi przeciwnikami stają się zające o niebywałej prędkości i sile.
Karo i Lelouch przyjemnie spędzają chłodne dni. Po spacerze nad morzem wracają do watahy, gdzie rozstają się na jakiś czas. Później jednak przyjaciele ponownie się spotykają i razem postanawiają ulepić bałwana.
Ashita i Vincent tworzą miedzy sobą zakład – kto upoluje najwięcej zajęcy, a przedtem je jeszcze wytropi. Po krótkich poszukiwaniach wilki w końcu trafiają na małą łąkę gdzie znajdowało się uszaki. Szybko zaczęła się gonitwa, w której złapane zostały cztery zwierzątka – dwa przez waderę i dwa przez basiora.
W taki sposób kochane mordki, kończymy to wydanie „Wilczej Łapy” Mamy wielką nadzieje, że czytało wam się je miło i będzie wyczekiwać następnego, które ukaże się oczywiście 14 marca. No i samy weny jak zwykle wilczki!

Redakcja „Wilczej Łapy”

niedziela, 12 lutego 2017

Od Karo cd Lelou

Nim zdążyłam się powstrzymać, zamerdałam ogonkiem. Lewo, prawo.. Stop. Ech, nie zachowuj się jak idiotka, co? Spojrzałam na basiora, poważniejąc. Z jakiegoś powodu było mi o wiele cieplej na jego widok. Molly pisnęła coś na to stwierdzenie, z nutką ekscytacji.
— Jasne — odpowiedziałam — o ile bałwanek nie będzie miał nic przeciwko. — Lelou uśmiechnął się, po czym przeniósł wzrok na śnieżną kulę.
— Wydaje się, że jest niechętny do rozmowy — stwierdził. Jego ogon również się poruszał. Za dnia czarna sylwetka basiora pięknie odznaczała się na śnieżnym tle. Lelou stanowił idealny kontrast do wszechobecnego chłodu.
— W takim wypadku nie może zaprzeczyć — delikatnie się uśmiechnęłam, głową posuwając kulę dalej, aby nabrała rozmiarów. Dowódca nie może być mizerny! Vectorami wygładzałam jej boki. Nie podobało mi się, aby fragment śniegu z niej odstawał. Naruszało to jej idealną okrągłość.
Czułam przyjemne zimno w miejscu, gdzie kula spotykała się z moim futrem.
Po chwili dołączył do mnie Lelou, oboje więc turlaliśmy coraz to większą śnieżną figurę.
— Jak tak dalej pójdzie, to będzie widoczny z kosmosu — zauważył basior.
— Może zaprzyjaźni się z gwiazdą polarną — wzruszyłam ramionami. Nadal pamiętałam lekcję o gwiazdach, której przedwczoraj udzielił mi przyjaciel. Muszę przyznać, była ona dość imponująca.
— Ha, to całkiem możliwe! — Odsunęłam się na chwilę od kuli, aby ocenić jej wielkość. Była wystarczająca, jak na dolną część ciała. Przygładziłam ją po raz ostatni vectorami, po czym zabrałam się za tworzenie mniejszej. Tym razem oboje z Lelou zaczęliśmy tworzyć dwie, oddzielne kule. Tors i głowa. Moja część pracy była już niemal gotowa. Chwyciłam śnieżny wytwór w dodatkowe kończyny i usadowiłam równo na większej śnieżnej kuli. Po chwili jednak kula ześlizgnęła się, robiąc mi zimny prysznic. Wydęłam policzki niczym chomik, kichając.
— Nic Ci nie jest? — Zapytał Lelou, słyszałam po jego głosie, że zbiera mu się na śmiech.
— Skąd — mruknęłam. Usłyszałam śmiech basiora. Z zadowoloną z siebie miną podeszłam do niego i wytrzepałam się.
— Hej! — zawołał.
— Tak będzie sprawiedliwiej. — stwierdziłam. Drobinki śniegu we futrze Lelou tylko powielały kontrast, który jeszcze bardziej podkreśla czerń futra Lelou.
— Nie wiedziałem, że poza kamikadze jesteś też sędzią.
— Ano, czasem też przygrywam. — Wyszczerzyłam zęby.
— Tak? Na czym? — Zaciekawił się, zapewne widząc mój uśmiech.
— Na nerwach — odparłam, delikatnie go popychając. Uśmiechnął się lekko, co odwzajemniłam.
Wróciliśmy do produkcji śnieżnego dowódcy i po jakimś czasie naszym oczom ukazał się uroczy, wygładzony przeze mnie bałwanek. Muszę przyznać, że nasze dzieło było niczego sobie.
— Przydałaby mu się marchewka — ocenił Lelou.
— I imię — dodałam.

<Lelou? ^^>

Od Nevry cd Vincenta

Wszystko wokół zdawało się wirować. Miałem wrażenie, że uszatki nigdy nie skończą swojego szaleńczego tańca z prędkością łamiącą wszelkie prawa fizyki. Do diaska! Czy one nie mogą przestać? Czułem każde uderzenie z osobna. Raniły nas z łatwością.
Zupełnie, jakby miały przed sobą dwa worki treningowe. Jakby ranienie nas było najprostszą w świecie rzeczą.
Zupełnie, jakbyśmy byli bezbronni.
Ale nie byliśmy. Do cho.lery, jesteśmy drugim pokoleniem Ramzy! Za kogo one nas mają? To tylko króliki, psia kość.
Starając się okiełznać ból, lub chociaż utrzymać na nogach, zmusiłem swoje ciało, aby było twarde jak kamień. Utrzymanie takiej formy sprawiało mi ogromny ból, ale było niezwykle skuteczne. Już po chwili usłyszałem wyczekiwany pisk. Coś się ode mnie odbiło. W jego ślad poszło drugie. Oba króliki upadły na podłoże. Nie musieliśmy z Vincentem nic mówić.
Nie musieliśmy wymienić chociażby porozumiewawczych spojrzeń.
Właściwie, nic nie musieliśmy między sobą komunikować.
Nic nie było potrzebne, abyśmy oboje, równo dali susa w ich kierunku. Złapanie królika nigdy nie było tak proste! Już po chwili oboje dzierżyliśmy martwe uszatki w zębach. Zamarłem nagle, czując smak futra zmiesza zmieszanego z mięsem i krwią.
— One.. — Przez moment miałem wrażenie, że w moim gardle brakuje słów. Jakby od natłoku bólu, odczuwalnym w niemal każdej części mojego ciała, oraz zdumienia, jakie zdawało się mnie oplatać, uciekły wszystkie słowa. Jakby przegonił je strach i siniaki. Ech, no dalej, wracajcie! — One są prawdziwe — wydukałem.
Widziałem, jak Vincent kiwa głową, a następnie oznajmia.
— Tak.. Muszą być jednak zmodyfikowane. — Pochyliłem głowę w kierunku królika, aby spróbować skosztować jego delikatnej skóry.
— Co Ty wyprawiasz? — Usłyszałem.
— Jem — oznajmiłem — po głodówce to chyba dozwolone? — Nie chciałem być zgryźliwy, głód zmieszany z irytacją robił jednak swoje. Instynkty powoli przejmowały nade mną kontrolę, a ja z całej siły próbowałem je powstrzymać. Jeśli już, chciałem zachować moją drugą formę dla barana.
— Mogą być zatrute. — Słysząc trafną uwagę basiora odsunąłem głowę od prowiantu. Fakt. Zapomniałem, że to wrogowie. Mali, zasrani, uszaci wrogowie o zabójczej prędkości, którą będę czuł kolejne kilka dni. No jak ja mogłem?
— Masz rację. — Głęboko westchnąłem. Spojrzałem na basiora, który czujnie wpatrywał się w zwierzęta, jakby zaraz miały ożyć. Ożyć, powrócić do tańca. Zupełnie, jakby znały choreografię, tańczyć swoimi małymi łapkami po naszych brudnych, sklejonych fekaliami futrach. To jedno z najgorszych upokorzeń, jakie przeżyłem.
— Powinniśmy się umyć. I tak nie wiemy, co się zaraz stanie. — Skinąłem głową. Chciałem zmyć z siebie brud, łajno, porażkę, upokorzenie i krew. Chciałem, aby to wszystko odpłynęło wraz z cieplutką wodą. Niestety, żadnej wody. Pozostawał śnieg. Oboje wytarzaliśmy się do czysta w białym puchu.czułem, jak małe, chłodne kryształki łaskoczą moje ciało, jak koją ból. Przynosiły ulgę, ale na jak długo?
<Vin? Przepraszam, że tak długo D:>

sobota, 11 lutego 2017

Od Ashity do Vincenta

Dygotałam. Nie z zimna, raczej z podniecenia. Energia zdawała się rozrywać moje ciało od środka. Chciałam skoczyć, już teraz, jak najprędzej. Dać upust temu, co się we mnie kotłowało. Zaraz. Teraz. Już. Instynkt wołał ciało do ruchu, zmysły szalały. Już czułam smak świeżego zajęczego mięsa. Począwszy od wielu pokoleń wstecz, przodkowie wykształcili to u siebie, a ich krew płynęła w moich żyłach. Byłam niespokojna i pobudzona. Adrenalina odrzuciła zimno w niepamięć. Moje pole widzenia zawęziło się do różowych nosków w oddali.
- Wyłapię wszystkie jako pierwszy- szepnął mi do ucha przyjaciel, zrywając się do biegu.
Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie było czasu. Basior był już metr ode mnie. Miałam ochotę zawyć z uciechy, ale to mogłoby przepłoszyć naszą zwierzynę. Szybkim, mocnym ruchem odbiłam się od śniegu, pozostając w powietrzu przez kilka sekund. Kiedy tylko wylądowałam, skorzystałam z siły rozpędu i zaczęłam gonić towarzysza. Moje łapy ledwo dotykały śniegu, nie pozwalając, by zapadły się w białym puchu. To byłoby katastrofalne w skutkach.
Siedziałam wilkowi na ogonie - gdybym nieco wyciągnęła łeb, zapewne byłabym w stanie chwycić jego koniuszek w zęby. Niezbyt korzystna pozycja, ale rzadkie drzewa jak na złość nie dawały zbyt wielkiego pola manewru. Przy naszej aktualnej prędkości i stanie podłoża, istniała duża szansa, że gwałtowny skręt zakończyłby się mało przyjemnie, a nie było mi spieszno do powtarzania dzisiejszej kraksy.
Równocześnie, bardzo, bardzo chciałam wyprzedzić basiora. Królicze mięso. Zakład. Już. Teraz.
Skoczyłam. Jakkolwiek to brzmi, ale skoczyłam - tuż nad Vinem, przez chwilę czując się jak jakiś bażant. Nie myślałam o konsekwencjach, niczego nawet nie obliczyłam. Moje ciało samo wykonało ruch.
- HA!- krzyknęłam, wyciągając jak najdalej łapy. Odsunęłam się nieco w bok - nie byłabym w stanie skoczyć aż tak wysoko, a nawet jeśli, wolałam nie ryzykować. Wskutek tego, zbliżyłam się do basiora tak, że teraz byłam mniej więcej na linii jego karku. Jest dobrze, trzeba to tylko odpowiednio rozegrać. Tam mamy jednego zajączka. Nieco na prawo od dębu, zajęty posiłkiem. Chyba mnie nie słyszy.
Stworzenia uniosły łebki i zaczęły kręcić uszami, najwyraźniej wyczuwając zagrożenie. Ich małe, czarne oczka uważnie lustrowały teren. Ale nie czuły nas ani nie widziały. Biegliśmy pod wiatr, a króliki w głównej mierze obserwowały właśnie tamten obszar - tym bardziej, że nasze sylwetki skrywał cień wysokich, choć rzadkich drzew. Okazja idealna.
Byłam zbyt pobudzona i skupiona na myśli o polowaniu, by przeliczyć, ile zwierzyny tam mogło być, ale zapewne około dziesięciu sztuk. Niespotykane, żeby aż tyle było w jednym miejscu. Nie lada gratka, o której na co dzień tylko się marzyło.
Skoczyłam o sekundę później niż basior. Mój błąd - wybiłam się nieco za wysoko, w wyniku czego moje ciało znalazło się wyżej, ale przebyło mniej więcej tę samą odległość, w wyniku czego, nim zdążyłam rzucić się na pierwszą ofiarę, Vin już gonił drugą. Właściwie, i tak miałam fuksa, że złapałam jedną - białas już prawie wyślizgnął się z moich łap, rozpaczliwie walcząc o życie.
Prędkim ruchem łapy zgarnęłam jeszcze jednego pechowca, jednak reszta zdążyła już zwiać w podskokach. Kątem oka zauważyłam, jak przyjaciel zatrzymuje się, najwyraźniej gotowy po pościgu - najwyraźniej jednak zaniechał tego, bo jego wyprostowany ogon opadł z powrotem luźno. Zające były szybsze, to oczywiste, w dodatku miały już sporą przewagę. Poza tym, powinno już starczyć, zabijanie reszty mogłoby się okazać marnotrawstwem, chociaż czułam pewien niedosyt. Chciałam złapać więcej. Ruszyć jeszcze w pościg.
Kątem oka ponownie zerknęłam na basiora. Na ziemi obok niego również leżały dwa zające. Szkarłatna ciecz barwiła dotąd nieskazitelnie biały śnieg. Tyle w kwestii kamuflażu doskonałego.
- Czyli co, remis?- zapytałam, trącając bok basiora.
- Dwa zające z jednej i z drugiej strony, Ashi, o ile dobrze liczę.
- Z Twoją matematyką wszystko w porządku, Vin!- potwierdziłam.- Ale nie myśl, że ot tak Ci odpuszczę! Żądam dogrywki, kiedy wyleczysz sobie nos!
- Liczę na to. Żadna zwierzyna mi wtedy nie umknie!
- Nie miej wtedy tym bardziej nadziei na żadne fory- ostrzegłam.- Złapię wszystko przed Tobą.
- Nie mogę się doczekać.
Kiwnęłam lekko łebkiem. Ja też.
W ciszy zabraliśmy się za pałaszowanie zwierzyny. Musiałam przyznać - brakowało mi smaku zajęczego mięsa. W zimę ciężko było je upolować, a w dodatku nie były zbyt pokaźnych rozmiarów, szczególnie w porównaniu do większości jeleniowatych.
Po chwili jednak do moich uszu dotarł dziwny hałas. Wyjątkowo głośny, jakby coś ogromnego spadło z dużej wysokości i huknęło o ziemię. Wrony zerwały się z drzew i teraz zataczały kręgi nad lasem, głośno skrzecząc. Nieco zaniepokojona, podniosłam się z ziemi, usiłując wywęszyć źródło zamieszania.
- Słyszałeś, prawda?- zapytałam.- Masz pomysł, co to może być?

< Vin? >

Od Cassandry do Lelou

Zaśmiałam się delikatnie.
-Nie boję się.- odpowiedziałam. Nie było to do końca prawdą, byłam troszkę zawstydzona… Chciałam poznać nowych przyjaciół, ale byłam zbyt nieśmiała… Ponownie przeklęłam się za swoją nieśmiałość. Dlaczego muszę taka być? Zapanowała chwila milczenia.- Masz młodszą siostrę?- zapytałam po chwili.
-Nie, jest trochę starsza… Ale muszę się nią opiekować, ciągle się o nią martwię.. Z resztą, pewnie marznie teraz…
-Spokojnie, na pewno sobie poradzi.- próbowałam uspokoić pięknookiego basiora. Nie może się tak martwić o starszą siostrę.- Skoro ty sobie radzisz, ona na pewno sobie poradzi.
-No…-Spojrzał na mnie z brakiem przekonania. Westchnął. Postanowiłam zmienić temat.
- Czasem lubię… po prostu pomyśleć… o niczym i o wszystkim…
-Ja też.- odpowiedział. W jego żółtych oczach widziałam zamyślenie. Mocno się skoncentrowałam… I usłyszałam:
„Jest miła, tylko taka trochę nieśmiała. Można jej zaufać. Raczej zostaniemy przyjaciółmi, tylko mam nadzieję, że się trochę rozlużni i przestanie być taka… skryta.”
Chwilkę potem słowa zmieniły się w niezrozumiały bełkot, a Lelou zaczął mi się rozmazywać przed oczami… Czytanie w myślach jest bardzo męczące… Słyszałam Lelou… Cassandra… Cassandra… Cassandra… Jesteś… tam… obudź… się… Cassandra…
I zemdlałam.


<Lelou?>

Profil wilka - Gonzo

Imię : Gonzo 
Ksywka : Przyjaciele mówią na niego Gonzi lub Gonz
Motto : Hakuna Matata 
Wiek: 2 lata
Płeć: basior
Charakter : Gonzi jest otwart na życie , Kocha przyrodę ale niech was nie zmylą te
słodkie oczęta Gonz od czasu do czasu pozwala sobie na "pokazanie pazórków ", po za tym 
jest dobrym i miłym wilczkiem który nie za bardzo przejmuję się porażkami i problemami 
żyję tylko w swoim świecie 
Lubi : Gonzo przede wszystkim lubi polować oraz patrzeć na świat który go otacza 
Nie lubi : Gonz nie przepada za ciszą woli gdy jest przy nim więcej wilków i coś się dzieje 
Boi się : Gonzi boi się samotności oraz ciemności 
Aparacja : Ach czy te oczęta moga kłamać ? Ma tak przepiękne niebieskawe 
oczyska dzięki czemu natychmiastowo zostaję rozpoznany, a pióra na jego głowie ma chyba od zawsze symbolizują one jego wolność Gonziego da się natychmiast rozpoznać 
Hierarchia : zwykły członek
Profesja : Ogrodnik 
Żywioł : Jego żywiołem jest Ziemia
Moce : Hmm nie ma ich wiele ale ma np. 
- umie przyspieszyć proces kwitnięcia roślin 
- umie sprawić by ziemia się zatrzesła 
- Może sprawić że uschniętę drzewo wróci do swojej starej 
nie uschniętej postawy 
Umiejętności : Może i nie jest dość silny ale nadrabia to szybkością
Historia : Jego historia jest dość długa więc ją streszczę. Gonzi gdy był jeszcze małym szczeniaczkiem lubił przysiadywać sobie na łącę wraz ze swoim Starszym bratem Kopą 
Opowiadali sobie tam historię itp. Pewnego dnia Gonzi wraz ze swoim bratem bawili się w Chowanego niestety nasz Gonziego nigdy już nie znalazł brata jedyne co pamięta z tamtego dnia to straszliwy huk i nic więcej .... No ale nie przedłużając .. Nasz młody bohater musiał sobie radzić sam po tej tragedii i tak tułał się od watahy do watahy aż w koncu po paru miesiącach dotarł tutaj do watahy porannych gwiazd i mając nadzieję że zmieni się jego życie przystępuję tutaj <3 
Rodzina : Tata : Jacob Mama : Nala 
Brat : Kopa 
Zauroczenie : Szuka jeszcze 
Partnerka : Brak 
Potomstwo : Brak 
Patron : Suna
*Talizman: Klik ~ Jest to zwykły wisiorek który dostał od brata. Czasami wisiorek świeci w nocy
i zaczyna grać przepiękną kołysankę 
Próbka głosu: James Arthur - Impossible
Towarzysz : Brak
Cel : Obrał sobie za cel znalezienie swojego brata
Przedmioty : brak
Statystki :
Siła : 5 Zwinność: 10 Siła magiczna : 5 Wytrzymałość :10 Prędkość: 10 Inteligencja :10
Zk : 0
Poziom: 0
Właściciel : nom

czwartek, 9 lutego 2017

Od Lelou do Cassandry

Zgodnie z obietnicą danej nowej waderze... tak, Cassandrze, o ile dobrze pamiętam, czekałem obok Źródeł Shinzen. Właściwie, wcześniej o niej nie słyszałem, musiała przybyć do watahy całkiem niedawno. Zdawała się być w porządku, ale trochę skryta i płochliwa, jakby chciała uciekać gdzieś daleko.
Wsłuchałem się w szemrzącą wodę. Krystalicznie czyta ciecz wydzielała jakby własne światło - delikatne, błękitne refleksy krążyły po skałach, nadając im baśniowy wygląd. Nie byłem więc zdziwiony, że wilczyca lubiła to miejsce - sam darzyłem je sympatią. Rzadko kiedy ktoś tu zaglądał, a nawet jeśli, i tak pozostawał cicho. Tutejsza magiczna atmosfera była wręcz przytłaczająca, być może za sprawką czarów Unmei. Kto wie, nie zdziwiłbym się specjalnie, gdyby to patronka sprawiała, że woda w Źródłach nigdy nie zamarzała. Albo skarb Ramzy. Mało kogo ogarniała tu ochota na głośne swawole. Tutaj raczej się relaksowało i zbierało myśli. Jako szczeniak, często przychodziłem tu z siostrą i zbierałem kamyki, szczególnie te płaskie. Było ich pełno.
Pomyślałem znowu o Nami,spacerującej gdzieś po terenach watahy. O ile zmysły mnie nie myliły, aktualnie po Stardust Forest. Odetchnąłem z ulgą. Tam jest raczej bezpiecznie, chociaż wolałbym, aby chociaż przez pewien czas została w jaskini. Na zewnątrz było za zimno, szczególnie dla takiego patyczka jak ona. Powinna zacząć jeść mięso, w zimę ciężko było o inne pożywienie.
- Przepraszam! Długo czekałeś?- usłyszałem w pewnym momencie. Chwilę szukałem źródła dzięku.
Dostrzegłem waderę wchodzącą przez wąskie wejście do Źródeł. Kiwnąłem lekko łbem na przywitanie.
- Cześć, Cassandra. Nie, własnie przyszedłem.
- Cieszę się...- mruknęła cicho.
Spojrzałem z zainteresowaniem na wilczycę. Była nieco niższa ode mnie, a jej biała sierść doskonale wpasowywała się w śnieg - gdyby nie plamki na ciele, skulona mogłaby cieszyć się z bardzo dobrego kamuflażu.
- Nie powinnaś tak biegać, mamy czas. Jest zimna, a co za tym idzie, łatwo się poślizgnąć czy złapać przeziębienie.
- Jasne.
- Przy okazji, od kiedy jesteś w watasze? Mówiłaś, że przybyłaś niedawno, ale jestem ciekaw, kiedy konkretniej.
- Um...- zamyśliła się na chwilę.- Pewnie z miesiąc, a ty?
- Urodziłem się już tutaj, wiec to mój jedyny dom. Także gdybyś szukała przewodnika, daj śmiało znać, myślę, że i Nami też bardzo chętnie by cię poznała. Warto poznawać nowe wilki.
- Kto to? Twoja siostra?
- Tak- potwierdziłem.- Kochany chuderlaczek. Będę musiał coś wymyślić, żeby się jakoś porządnie rozgrzała po tych jej dzisiejszych spacerach...
- Rozumiem- odparła cicho.
Oparłem się na przednich łapach o skały, obserwując wodę. Gestem pokazałem waderze, by się przysiadła.
- Nie stój lepiej tak przy samych skałach, woda jest nieco cieplejsza, rozgrzejesz się. Nie zjem cię, spokojnie.

< Cassandra? Wybacz, że dopiero odpisuję >

sobota, 4 lutego 2017

Od Lelou do Karo

Mówiąc w skrócie, Nami była podejrzanie spokojna. Kiedy wróciłem, siedziała w kącie jaskini, cicho rozmawiając z Riki. Krótko jednak po moim przybyciu, wadera przypomniała sobie o czymś do zrobienia i wyszła z jaskini, żegnając się ze mną i Nami, jednak - pod naszym wspólnym naciskiem, zapowiedziała, że niedługo znowu wpadnie.
Nawet po serii moich pytań, siostra brnęła w zaparte. Cały dzień bez niebezpiecznych przygód, ślizgania się po lodzie, skakania z drzew i innych akrobacji, czas wypełniony rozmowami z wilkami - wyłącznie waderami, jak uściśliła pospiesznie na widok mojego wzroku. Odetchnąłem z ulgą. Jasne, nadal martwiłem się, że coś mogła przede mną zataić, ale kłamstwa raczej nie były w jej stylu. Twierdziła równocześnie, że ani razu nie poślizgnęła się na zlodowaciałym terenie, nie biegała jak szalona po lesie ani nic w tym stylu. Żadnych wypadków, żadnych niebezpiecznych akcji - teoretycznie, mógłbym odetchnąć z ulgą, a tylko mnie poddenerwowało. Nie chciałem tego przyznać na głos, ale częściowo smuciło mnie, jak dobrze Nami dała sobie radę bez mojej opieki. "Jest dorosła", powiedziała mi ostatnio Karo, jak i wiele innych wilków. Ale nie chciałem tego przyznać. Była moją kochaną, malutką siostrzyczką, którą najchętniej zabrałbym gdzieś daleko, z dala od wszelkich niebezpieczeństw typu ziejące ogniem smoki czy wystające korzenie.
Z takimi oto myślami spędziłem wyjątkowo niespokojną noc. Adrenalina po poprzednim dniu nadal we mnie buzowała. Ludzki dwór w Zakazanym Lesie, spotkanie z Kyrią *czy jak tam się zwała* i  Asrielem, uszkodzona łapa Karo... Zdałem sobie sprawę, że cały czas analizuję w myślach rozmowy z drobną waderą - właściwie, to nie mogłem się już doczekać, kiedy się z nią spotkam. Żałowałem, że nie zapytałem jej wcześniej, czy będzie mieć czas jakoś w najbliższym czasie, ale z drugiej strony, to nie zdziwiłbym się, gdyby miała - przynajmniej póki co - dość mojego towarzystwa. Zresztą, powinna leżeć w jaskini i doleczyć łapę.
***
Następnego dnia, nie byłem zbyt ruchliwy, szczególnie wczesnym rankiem. Bez ustanku wierciłem się na zimnym podłożu, szukając jakiegoś cieplejszego miejsca - ale kiedy już zakopałem się pod jakimś stosikiem mchów, stwierdziłem, że jestem całkowicie rozbudzony, podczas gdy siostra smacznie jeszcze spała, zwinięta w kłębek kilka metrów dalej. Oparłem łeb na łapach, przez kilka minut patrząc, jak spokojnie wydycha powietrze.
Dopiero po chwili stwierdziłem, że warto by rozprostować kości - zasnąć i tak już nie zasnę, choćbym miał liczyć owce do następnego nowiu. Wstałem więc i cicho wyszedłem z jaskini, uważając, by nie zbudzić Nami.
Po terenie watahy przez dłuższy czas wałęsałem się bez celu. W pewnym momencie moją uwagę przykuła jednak sylwetka czarnej wadery. Karo, bez dwóch zdań. Uśmiechnąłem się szeroko i poczułem coś na kształt łaskotek. Cieszyłem się z możliwości spotkania z przyjaciółką. Może nawet trochę za bardzo.
"Miiiłość rośnie wokół nas!"~ zaświergotał gdzieś ironicznie ten wnerwiający głosik z tyłu głowy.
"Więc się przymknij" mruknąłem, parskając. Nie, niech dadzą mi święty spokój!
- Co kombinujesz?- zapytałem, nim zdążyłem obmyślić jakiś plan działania. Miałem nadzieję, że nie nadwyręża łapy.
- Tworzę życie- odparła żartobliwie, kiwając mi łebkiem na powitanie. Podszedłem nieco bliżej, trącając wilczycę nosem, również się witając. Sam byłem zaskoczony swoją...hm, bezpośredniością?
- Pani kamikadze postanowiła zostać artystką? Chcesz stworzyć największą bombę na świecie?
- Hm...- mruknęła.- To w zasadzie można będzie wykorzystać. Na razie zostanę przy dowódcy. Pan Bałwanek czeka już wystarczająco długo na swoją szansę.
Zerknąłem ponownie na kulę. Rzeczywiście - przypomniało mi się, jak sam często lepiłem takie z siostrą w czasie zim.
- Oczywiście- zaśmiałem się.- Ja mam jednak sprawę jeszcze pilniejszą. Czy pani kamikadze zdążyła już wyleczyć łapę, że nosi takie ciężary?
- Lelou, daj spokój- mruknęła.- Wszystko jest dobrze, naprawdę. Poza tym, bałwanek czeka już wystarczająco długo!
- Rozumiem powagę sytuacji, ale martwię się o ciebie, Karo. Czy w takim razie, aby choć nieco odciążyć twoją łapę, zgodzisz się przyjąć moją pomoc? Dawno nie lepiłem bałwanów, ale w sumie, to coś chyba pamiętam.

< Karo? Ulepimy dziś bałwana?~ >

piątek, 3 lutego 2017

Od Megami do Jessici

Cieszyłam się , że ten szczeniak gdzieś uciekł. Lecz byłam świadoma że jutro znów to samo.W głębi serca czułam dziwny ból.Poszłam do jaskini... (...)
Następnego dnia gdy wyszłam z jaskini usłyszałam krzyk. -Meg ! Meg! - Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą Jessicę. Już miałam ochotę wrzasnąć ,,Idź sobie!" . Ale zobaczyłam że ma poważną minę. -Meg!-Powiedziała zadyszana.-Potrzebuje twojej pomocy.. Nie wiedziałam co powiedzieć. Myślałam że ściemnia. Zmarszczyłam brwi i powiedziałam.- ... Niby jakiej...-Odwróciłam się .Wadera otworzyła pysk , aby już coś powiedzieć, ale ja dodałam.-Do czego jestem ci niby potrzebna. Jessica rozdlądnęła się i wyszeptała.-Chodźmy gdzie indziej.
Poszłyśmy do jej jaskini.-Wczoraj dostałam znak. -JAKI?-przerwałam jej. -Moja matka.. Jest blisko.-Skuliła uszy patrząc się na mnie. - No i?-Zapytałam.-Masz zamiar jej szukać!?-Zakpiłam, bo to przecież nie możliwe. -Tak,i właśnie-Przerwałam jej.-Nie dasz sama rady.-I usiadłam. -No to właśnie ty jesteś mi potrzebna!-Wyjąkała wyczerpanym głosem.-JA? A czemu akurat JA!?-Zdziwiłam się.-Żebyś miała kogo wkurzać!?-Dodałam. -Nie dam rady sama. Nikogo tu nie znam... Oprócz Lii.. Ale ona mi nie uwierzy!-Patrzyła na mnie tymi szczenięcymi oczami. Położyłam uszy i zapytałam.-A wiesz w ogóle gdzie to jest? -N..Nie..
Ona nawet nie wie gdzie!?-Słuchaj, chcesz iść ze mną gdzieś, ale nawet nie wiedz gdzie!? A może to w ogóle żart!
-Nie.. Naprawdę! Duch nie powiedział gdzie ona jest. Tylko powiedział że jest blisko!
-Jak tak to może być wszędzie...-Popatrzyłam na słońce wbijające się do jaskini. - Jak chcesz, to musimy ruszać.-Przekręciłam głowę. Jessica potwierdzająco pokiwała głową. Gdy wyruszyłyśmy, dalej nie wiedziałam czy to taki dobry pomysł.Idę, nie wiadomo gdzie, szukać wilka którego nie znam.. Na dodatek.. W towarzystwie tego szczeniaka.. Nagle przystanęłam.-Ej, no chodź.-Powiedziała Jessica oglądając się. -SŁUCHAJ. Jeśli to żart, to popamiętasz mnie.- Dobrze,już chodź.-Powiedziała.

<Jessi?>
Szablon
NewMooni
SOTT