niedziela, 12 lutego 2017

Od Nevry cd Vincenta

Wszystko wokół zdawało się wirować. Miałem wrażenie, że uszatki nigdy nie skończą swojego szaleńczego tańca z prędkością łamiącą wszelkie prawa fizyki. Do diaska! Czy one nie mogą przestać? Czułem każde uderzenie z osobna. Raniły nas z łatwością.
Zupełnie, jakby miały przed sobą dwa worki treningowe. Jakby ranienie nas było najprostszą w świecie rzeczą.
Zupełnie, jakbyśmy byli bezbronni.
Ale nie byliśmy. Do cho.lery, jesteśmy drugim pokoleniem Ramzy! Za kogo one nas mają? To tylko króliki, psia kość.
Starając się okiełznać ból, lub chociaż utrzymać na nogach, zmusiłem swoje ciało, aby było twarde jak kamień. Utrzymanie takiej formy sprawiało mi ogromny ból, ale było niezwykle skuteczne. Już po chwili usłyszałem wyczekiwany pisk. Coś się ode mnie odbiło. W jego ślad poszło drugie. Oba króliki upadły na podłoże. Nie musieliśmy z Vincentem nic mówić.
Nie musieliśmy wymienić chociażby porozumiewawczych spojrzeń.
Właściwie, nic nie musieliśmy między sobą komunikować.
Nic nie było potrzebne, abyśmy oboje, równo dali susa w ich kierunku. Złapanie królika nigdy nie było tak proste! Już po chwili oboje dzierżyliśmy martwe uszatki w zębach. Zamarłem nagle, czując smak futra zmiesza zmieszanego z mięsem i krwią.
— One.. — Przez moment miałem wrażenie, że w moim gardle brakuje słów. Jakby od natłoku bólu, odczuwalnym w niemal każdej części mojego ciała, oraz zdumienia, jakie zdawało się mnie oplatać, uciekły wszystkie słowa. Jakby przegonił je strach i siniaki. Ech, no dalej, wracajcie! — One są prawdziwe — wydukałem.
Widziałem, jak Vincent kiwa głową, a następnie oznajmia.
— Tak.. Muszą być jednak zmodyfikowane. — Pochyliłem głowę w kierunku królika, aby spróbować skosztować jego delikatnej skóry.
— Co Ty wyprawiasz? — Usłyszałem.
— Jem — oznajmiłem — po głodówce to chyba dozwolone? — Nie chciałem być zgryźliwy, głód zmieszany z irytacją robił jednak swoje. Instynkty powoli przejmowały nade mną kontrolę, a ja z całej siły próbowałem je powstrzymać. Jeśli już, chciałem zachować moją drugą formę dla barana.
— Mogą być zatrute. — Słysząc trafną uwagę basiora odsunąłem głowę od prowiantu. Fakt. Zapomniałem, że to wrogowie. Mali, zasrani, uszaci wrogowie o zabójczej prędkości, którą będę czuł kolejne kilka dni. No jak ja mogłem?
— Masz rację. — Głęboko westchnąłem. Spojrzałem na basiora, który czujnie wpatrywał się w zwierzęta, jakby zaraz miały ożyć. Ożyć, powrócić do tańca. Zupełnie, jakby znały choreografię, tańczyć swoimi małymi łapkami po naszych brudnych, sklejonych fekaliami futrach. To jedno z najgorszych upokorzeń, jakie przeżyłem.
— Powinniśmy się umyć. I tak nie wiemy, co się zaraz stanie. — Skinąłem głową. Chciałem zmyć z siebie brud, łajno, porażkę, upokorzenie i krew. Chciałem, aby to wszystko odpłynęło wraz z cieplutką wodą. Niestety, żadnej wody. Pozostawał śnieg. Oboje wytarzaliśmy się do czysta w białym puchu.czułem, jak małe, chłodne kryształki łaskoczą moje ciało, jak koją ból. Przynosiły ulgę, ale na jak długo?
<Vin? Przepraszam, że tak długo D:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT